Nawyki 2.0 - Maciej Wieczorek - ebook

Nawyki 2.0 ebook

Maciej Wieczorek

0,0
83,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Większość noworocznych postanowień obraca się w pył przed upływem miesiąca. Czy to oznacza, że nie potrafisz zmienić swojego życia? Niekoniecznie! Po prostu dotychczas stosowałeś metody, które były mało efektywne – i nic dziwnego, że kończyło się niepowodzeniem. Co więc powinieneś robić inaczej?

Przede wszystkim przeczytaj książkę „Nawyki 2.0”, w której autor rozbiera na czynniki pierwsze takie mity jak motywacja i silna wola, a w ich miejsce przedstawia najskuteczniejsze techniki zmiany swojego życia na lepsze.

Nawykiem jest palenie papierosów, spanie do południa czy spędzanie długich godzin przed biurkiem. Nawykiem jest też pracoholizm i lenistwo. Jedzenie słodyczy i picie kilku filiżanek kawy dziennie. Ale nie tylko to. Nawykami są również nasze relacje z innymi ludźmi, sposób, w jaki się komunikujemy, czy zachowujemy w towarzystwie. Wszystkie te czynniki mają ogromny wpływ na to, jak żyjemy i co osiągamy. Dzięki tej książce możesz żyć w sposób, który jest dla Ciebie najlepszy i w pełni zrealizować Twój potencjał!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 329

Rok wydania: 2020

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydanie trzecie – poprawione i dopieszczone ☺

© copyright by Maciej Wieczorek

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, reprodukowanie, cytowanie, przeredagowywanie części lub całości publikacji bez zgody autora zabronione.

Autor dołożył wszelkich starań, aby zawarte w niniejszej publikacji informacje były jak najbardziej rzetelne, wartościowe merytorycznie i sprawdzone. Za błędy w publikacji autor nie odpowiada.

Uśmiechnij się :) Życie jest piękne!

Ilustracje: Rafał Chałupnik

Okładka: Artur Szlesinger

ISBN: 978-83-959803-7-4

Wydawnictwo Expertia – expertia.com.pl

PODZIĘKOWANIA

Tobie - za to, że szukasz rozwiązań, aby Twoje życie było coraz bardziej pasjonujące. Mam nadzieję, że właśnie znalazłeś/-aś część z nich.

Mojej rodzinie - za to, że mam dla kogo, poza sobą samym, wprowadzać zmiany na lepsze.

Wszystkim, którzy pomogli mi wybrać najlepszy z czternastu potencjalnych tytułów tej książki - za Waszą chęć bezinteresownej pomocy.

Arturowi Szlesingerowi - za przygotowanie genialnej okładki.

Rafałowi Chałupnikowi – za stworzenie świetnych ilustracji.

Dedykuję tę książkę wszystkim, którzy już zauważyli, że mogą lepiej...

O CO TU CHODZI?

Cześć.

Są dwa powody, dla których możesz czytać teraz tę książkę:

a) chcesz coś zmienić w swoim życiu na lepsze,

b) dostałeś ją w prezencie lub ktoś Ci ją pożyczył i teraz wypada ją przeczytać, żeby nie było, że nie doceniasz troski tej osoby.

Mam nadzieję, że nawet jeśli należysz do grupy B, to mój prosty i przystępny sposób pisania spowoduje, że zechcesz przenieść się do grupy A.

W tej książce nie zobaczysz naukowego żargonu ani wyników setek badań. Powołam się na kilka z nich, ale uważam, że kluczowe jest tutaj to, co działa na placu boju, w prawdziwym życiu.

Czytałem kiedyś, że pomidory są zdrowe. Potem czytałem, że są niezdrowe. Potem, że mogą być niezdrowe, jeśli łączy się je z ogórkiem…

Widzisz - myślę, że jedynym sposobem osiągnięcia 100% pewności będzie jeść pomidory i zobaczyć, co z tego wyniknie. U mnie wynikają z tego same dobre rzeczy.

Dlatego też, zamiast silić się na tworzenie wizerunku nieomylnego eksperta, oczytanego w każdej dziedzinie i elokwentnego jak kilogram gwoździ - wolę przekazać Ci to, co u mnie działa i to, co u mnie nie działa.

Czytaj z otwartością i chęcią rozwoju. I nigdy nie zakładaj, że coś będzie funkcjonować lub nie będzie funkcjonować, dopóki nie sprawdzisz u siebie.

Przygotuj się do dobrej zabawy. Jeśli jesteś osobą cierpiącą na chroniczną powagę i brak humoru - obawiam się, że lektura tej książki może być doświadczeniem traumatycznym.

Jeśli chcesz jednak, bym mówił do Ciebie jak do przyjaciela/przyjaciółki, to oczekuj wielu przydatnych doświadczeń przekazanych zupełnie na luzie.

Za chwilę zrozumiesz, dlaczego to właśnie nawyki, czyli coś niesamowicie niedocenianego w świecie rozwoju osobistego są największym i najwspanialszym narzędziem zmiany… czegokolwiek.

Twoje życie już jest ich pełne. Są nimi: mycie zębów, dojazd do pracy/szkoły, przygotowywanie kaszki dla Twojego dziecka, wieczorne chlanie wódy, palenie papierosów i każda inna rzecz, którą zrobisz, nawet gdy nie będziesz za bardzo o niej myśleć.

Niektóre z tych nawyków spowodują, że Twoje życie będzie z każdym dniem jeszcze lepsze. Inne mogą doprowadzić Cię do śmierci w męczarniach. Z tą książką wprowadzisz te pierwsze i usuniesz te drugie. Miłej podróży!

CZĘŚĆ 1NAWYKI JAKO NAJSKUTECZNIEJSZY SPOSÓB ZMIANY ŻYCIA

ZNANE BAŚNIE I LEGENDY

Czy kiedykolwiek słyszałeś baśń o Czerwonym Kapturku, bieżącym przez las w poszukiwaniu domku babci?

A może bardziej pasjonowałeś się historią bazyliszka zmieniającego w kamień wszystkich, którzy spojrzeli mu w oczy?

Zapewne nieraz miałeś do czynienia z Kotem w Butach, który w tak sprytny sposób osiągał swoje cele, że aż zasłynął ze swego wzruszającego manipulacyjnego spojrzenia, jakie zaprezentował nam w filmie o pewnym śmierdzącym ogrze.

Od wieków ludzie przekazują sobie niesamowite historie - pełne przygód i pasji, aby pobudzić wyobraźnię dzieci i dorosłych.

Mam dla Ciebie dwie baśnie, które też na pewno znasz, ale być może zapomniano Ci powiedzieć, że są to właśnie... baśnie.

Pierwsza to baśń o silnej woli.

Dawno, dawno temu za górami, za lasami, żył sobie wesoły książę. Był młody i piękny, silny i wspaniały. Miał wiele marzeń, ponieważ uczęszczał regularnie na warsztaty motywacyjne. Jednym z owych marzeń było rzucenie palenia. Przez lata jakoś nie umiał tego osiągnąć, mimo że wiele razy zastanawiał się, jak to w końcu zrealizować.

Pewnego dnia nasz bohater poszedł wyprać królewskie skarpety do pobliskiej rzeki. Cóż, w tamtych czasach nikt nie przejmował się ekologią. Niech pocieszy nas fakt, że nie mieli podówczas zbyt silnych środków czyszczących.

Kiedy tak stał wpatrzony w strumień wody, usłyszał za swoimi plecami głośne kumkanie.

Obrócił się szybko, spojrzał i… zupełnie niespodziewanie zobaczył żabę.

- O wielki książę, słyszałam, że chcesz rzucić palenie! - rzekła zielona przybyszka.

- To prawda. Ale nie wiem, jak mam to zrobić. Moje królestwo jest zbyt bogate, by martwiła mnie rosnąca cena papierosów - odparł jurny młodzieniec.

- Mam dla Ciebie rozwiązanie - huknęła żabka z ekscytacją w głosie, po czym dodała - pocałuj mnie, a poznasz sekret osiągania celów.

Chłopak długo się wahał. Wprawdzie wielu jego znajomych królewiczów całowało się z ropuchami, ale w dalszym ciągu takie zachowanie wydawało mu się co najmniej dziwne.

Być może gdyby odór niedopranych skarpetek nie uderzył mu do głowy, nie zdecydowałby się na tak odważny krok.

- Dobrze żabo, raz się żyje, chodź.

To rzekłszy pogrążył się w romantycznym ludzko-płazim pocałunku.

Na twarzy zielonej towarzyszki zagościł niekłamany uśmiech.

Książę, pamiętając opowieści kolegów przy rumie, oczekiwał, że teraz żaba zmieni się w piękną księżniczkę, jednak nic takiego nie zamierzało się wydarzyć.

- Pocałowałem Cię i nic - fuknął - kiedy zmienisz się w kobietę?

Żabka, patrząc w oczy młodzieńca, odparła:

- Nigdy. Po prostu chciałam zażyć trochę przyjemności.

Usłyszawszy to, przyszły władca królestwa prawie zemdlał z nerwów. Ostatnio czuł takie ciśnienie w głowie, gdy przez pomyłkę królewski kucharz podał mu na deser gumi-jagody, zamiast zwyczajnych borówek.

Zielony zwierzak szybko jednak dodał:

- Ale w zamian teraz zdradzę Ci, jak osiągać Twoje cele. Otóż, wystarczy, że będziesz ćwiczyć swoją silną wolę. Skupiaj się na tym, co chcesz osiągnąć, a następnie zmuszaj się do tego tak długo, aż Ci się uda.

Blask szczęścia rozświetlił niepoharataną jeszcze zmarszczkami twarz księcia.

- Dziękuję, tak też zrobię! Wreszcie rzucę palenie! - powiedział z rozmachem.

- Bardzo dobrze, wówczas przed naszym następnym pocałunkiem obejdzie się bez miętówki - rzekła z grobową powagą przedstawicielka płaziej rodziny.

Gdy tylko chłopak powrócił do królestwa, zaczął ćwiczyć swoją silną wolę i bez problemu rzucił palenie w dwa dni, następnie przestał się objadać, po czym w ciągu jednego dnia porzucił picie rumu, a na koniec zaczął regularnie ćwiczyć.

Wszystko to było proste i przyjemne, gdyż silną wolą da się rozwiązać każdy dręczący nas problem.

Teraz książę był nie tylko młody i piękny, ale również z jego ust wydobywał się sympatyczny oddech pasty do zębów, która nie musiała już walczyć z papierosowym dymem.

I wszyscy żyli długo i szczęśliwie…

A teraz wróćmy do rzeczywistości. W niej nie wszyscy są piękni i młodzi (jeśli patrzeć ogólnie przyjętym wzorcem, który oczywiście jest nieprawdziwy), żaby nie mówią, gumi-jagody nie istnieją, a silna wola... nie jest silna.

Najbardziej prawdziwe w poniższej baśni były zapach skarpet i papierosowy dym.

Z silną wolą jest trochę jak z Morzem Czerwonym, które nie jest czerwone, albo jak z białoskórymi i czarnoskórymi ludźmi, których skóra nie jest biała, ani czarna. To po prostu taka nazwa.

Spójrz na to czysto logicznie. Gdyby „silna” wola była taka silna, to nie miałbyś teraz w ręku tej książki, czyż nie? Czytasz teraz te słowa, ponieważ przed Tobą stoi wyzwanie, które chcesz rozwiązać. Prawdopodobnie nieraz próbowałeś już zmienić swoje nawyki, niektóre nie chcą dać za wygraną.

Oczywiście zawsze można stwierdzić, że to inni mają silną wolę, a tylko Ty masz słabą, ale czy dałbyś sobie uciąć rękę, że ci „inni” faktycznie osiągają swoje cele za pomogą codziennego rytuału zmuszania się do robienia czegokolwiek i przełamywania się?

A jeśli faktycznie masz słabą wolę, to dlaczego każdego dnia się ubierasz, myjesz zęby czy chodzisz do pracy/szkoły?

I w dodatku robisz to skutecznie już od lat! Zatem jakim cudem ta sama wola może być silna przy niektórych rzeczach, a słaba przy innych?

Uważam, że skupienie się na sile woli pomoże Ci osiągnąć mnóstwo spektakularnych porażek. Zresztą dobrze o tym wiesz, bo przecież próbowałeś już tej drogi i nie przyniosła Ci wymarzonych rezultatów.

To, co nazywa się silną wolą, kojarzy mi się z walką z samym sobą. Tak jakby było mnie dwóch i jeden chciał dokopać drugiemu. Rozum atakuje serce, a serce chce unicestwić rozum.

Oczywiście w życiu zdarzają się sytuacje, w których taką bitwę trzeba stoczyć. Niestety nie jestem w stanie poprawić Twojej statystyki wygranych w tych starciach. Mogę za to dać Ci narzędzia, dzięki którym liczba tego typu wojen spadnie o 98%.

Każdemu może zdarzyć się gorszy dzień czy też po prostu niechęć do wykonania swojej roboty. Ale ten dzień powinien zdarzać się bardzo rzadko, a nie codziennie.

Silna wola jest zbyt słaba, by mogła naprawić Twoją codzienność. Ona działa trochę jak mięsień.

Jeśli spróbujesz podnosić ciężary kilka razy w tygodniu, albo nawet każdego dnia, ale przez krótki czas - wtedy mięsień się rozwinie.

Jeśli zechcesz dźwigać kilka godzin dziennie - mięsień się spali i osłabnie.

Zatem walcz ze sobą tylko w ostateczności, jeśli uznasz, że nie ma już innej opcji. A na następnych stronach poznasz mnóstwo innych opcji.

Pora na drugą starodawną baśń - baśń o motywacji.

Dawno, dawno temu, gdzieś na włoskiej prerii żyła sobie Gepetta - przyjazna staruszka, pracująca w zakładzie zajmującym się recyklingiem plastiku.

Każdego dnia starsza pani z radością wyruszała do pracy, w której zawsze udawało jej się zrobić coś z niczego.

Cała radość upływała jej jednak w momencie powrotu do domu. Zawsze pustego i chłodnego, pozbawionego jakiejkolwiek obecności. Mogła sobie w nim co najwyżej uciąć pogawędkę z taboretem.

Pewnego razu Gepetta postanowiła zabrać kilka butelek PET do swojej klitki i coś z nich zmajstrować.

Składając i zgniatając butelki, odkręcając i dokręcając nakrętki, staruszka stworzyła w końcu dzieło swego życia - małą plastikową dziewczynkę, o pięknych niebieskich oczach z nakrętek po wodzie niegazowanej i ślicznych zielonych nóżkach z butelek po wodzie gazowanej.

- Nazwę Cię Bottiglia! - krzyknęła w ekstazie starsza pani, zupełnie jakby ktoś mógł ją usłyszeć.

Od tego momentu zawsze przytulała dziewczynkę po powrocie z pracy oraz w nocy, aby nie czuć się samotnie.

Któregoś dnia stało się coś niemożliwego. Nad miasto przybyła magiczna chmura. Burmistrz nakazał wszystkim mieszkańcom spożywać jod, aby mogli zachować zdrowie i aby nikomu nie wyrosła trzecia ręka czy piąta noga.

Oczywiście Gepetta nie podawała trunku plastikowej dziewczynce, gdyż byłoby to szaleństwem. I właśnie dzięki promieniowaniu chmury Bottiglia… ożyła!

Jakież było zdziwienie staruszki, gdy zobaczyła największe recyklingowe osiągnięcie swoich czasów - prawdziwą, przepełnioną miłością małą dziewczynkę.

Starsza pani była teraz spełnioną osobą. Wszystkie jej marzenia zostały zrealizowane. Córeczka miała jednak pewien problem.

Chciała być prawdziwym dzieckiem, aby nie słyszeć trzeszczenia plastiku podczas skakania i nie musieć zakręcać sobie nakrętek przed każdym wejściem do wanny celem uniknięcia zostania zalaną od wewnątrz.

Po wielu perypetiach Bottiglia zrozumiała, że jedyną szansą, aby stać się w pełni człowiekiem, będzie się motywować.

Od tego czasu codziennie skakała do motywacyjnej muzyki krzycząc przy tym: „Jestem zwycięzcą!”. Stawała przed lustrem i afirmowała, że z każdą sekundą staje się coraz bardziej ludzka.

Oglądała filmiki o innych dziewczynkach, które były szklane lub żelazne, ale każdego dnia podłączały się do akumulatora, by dzięki dawce nowej energii zmienić się w człowieka i w końcu osiągały wymarzony sukces.

Po każdym takim seansie córeczka Gepetty miała nową werwę do wprowadzania kolejnych rozwiązań. Codziennie ćwiczyła, skakała, biegała, podpinała się do akumulatora, jadła szpinak i robiła wszystko, co miało doprowadzić ją do transformacji.

Dzięki wspaniałej energii nigdy nie opuściła żadnego dnia w swych obowiązkach i na pełnym luzie, z radością na twarzy i poczuciem łatwości, wprowadzała kolejne rzeczy.

Któregoś dnia nadszedł nieunikniony efekt - Bottiglia zmieniła się w prawdziwą dziewczynkę, a pozostałe po poprzednim ciele butelki wrzuciła do kosza oznaczonego naklejką „Plastik”.

Od tego czasu żyły razem z Gepettą długo i szczęśliwie, w pełni motywacji i chęci do dalszych zmian...

Powyższa baśń również może nadać się bardziej na opowiadanie dla dzieci niż opis realnych doświadczeń. No, być może w mojej wersji nie nadaje się nawet dla dzieci...

Oto kilka faktów: z butelek nie zrobisz człowieka, a jeśli nawet nasze dziewczyny żyły szczęśliwie, to w przypadku Gepetty na pewno nie długo. Ponadto motywacja może być fajna, jeśli mamy nowy pomysł i chcemy ZACZĄĆ wprowadzać go w życie, ale na pewno nie wystarczy, by ZREALIZOWAĆ jakikolwiek cel.

Czyż nie miałeś nieraz w życiu podobnej sytuacji? Zainspirowałeś się czymś interesującym, postanowiłeś zacząć to robić i nawet przez kilka pierwszych dni wychodziło bez problemu - dopóki Twoja motywacja się utrzymywała.

Potem motywację szlag trafił i Twój pomysł też.

Nie będę tu może przytaczał, ile procent ludzi kupujących karnety na siłownię później z nich korzysta.

Nie chcemy tu analizować, ilu ludzi zmotywowanych do prowadzenia biznesu, później faktycznie to robi, i to z sukcesem.

Nie ma sensu zastanawiać się, ile osób tak bardzo wymarzyło sobie zdrowe odżywianie, że aż zaczęli to robić. I skończyli, gdy tylko okazało się, że hamburger i cukierki mogą być smaczniejsze niż kilogram soczewicy.

Działanie w oparciu o motywację nazywam czasem „Strategią Rocky’ego”. Jeśli nie kojarzysz legendarnego filmu z Sylvestrem Stallone w roli głównej, oto zarys fabuły:

był sobie facet, chciał być bokserem, ale nie wiedział, czy się uda, jednak bardzo wierzył, że tak, więc ciągle ćwiczył, aż w końcu został najlepszym bokserem na świecie.

Hmm... w zasadzie to już cała fabuła, a nie tylko zarys...

Tak czy inaczej film jest energetyczny i motywujący.

Tak, jak wiele osób zamierzało zostać mistrzami kung-fu po obejrzeniu filmu „Wejście Smoka” z Bruce’m Lee, tak też po „Rocky’m” wielu planowało być bokserami lub zacząć realizować inne cele i marzenia wymagające walki z przeciwnościami.

Nie trzeba dodawać, że większości się nie udało...

Podobnie, jak tym, którzy zapisali się na kurs tańca po obejrzeniu znanego show z tańczącymi gwiazdami.

Zastrzyk energii jest fajną sprawą i bezdyskusyjnie lepiej jest czuć się... lepiej niż gorzej.

Jednak stosowanie go jako taktyki na zmianę wieloletnich przyzwyczajeń na lepsze, zazwyczaj trudniejsze do wprowadzenia, jest podobne do stosowania tabletek na ból głowy - niby mamy szybki jednorazowy efekt, ale długofalowo jest tragedia.

Dlatego też proponuję Ci odłożyć na bok baśnie o silnej woli i o motywacji.

Wiem, że tak, jak każdemu dziecku jest powtarzana historia Czerwonego Kapturka, tak też Tobie w dzisiejszym świecie jest powtarzana historia o motywacji i trenowaniu swojej woli.

Być może sam je powtarzałeś. Być może czytałeś książki o motywacji. Uczęszczałeś na szkolenia motywacyjne. Słuchałeś przemów znanych inspiratorów.

Każda z tych rzeczy jest fajna i każdą Ci w jakimś sensie polecam. I każda z nich może odpowiadać maksymalnie za 5% Twoich dobrych rezultatów.

Pozostałe 95% to wiedza o nawykach.

Z tą wiedzą jest trochę jak z grubym doświadczonym hydraulikiem. Jest mało pasjonująca, niezbyt skomplikowana i absolutnie niepodniecająca. Ale bezbłędnie skuteczna.

To technologia zmiany nawyków jest tym, co może dać Ci 100% gwarancji skuteczności w usunięciu tych zachowań, które przeszkadzają Ci dobrze żyć oraz we wprowadzeniu takich, które uczynią Twoje życie znacząco lepszym.

Dlatego, zamiast zajmować się popularnymi baśniami i legendami, pogadamy o prostych narzędziach, które raz na zawsze zmienią Twoje spojrzenie na... zmianę.

ZMIEŃ PLASTIKOWY NOŻYK NA TOPÓR

Wspomnieliśmy o dwóch miejskich legendach, które krążą od lat po całym świecie. Jedna głosi, że zmienisz swoje życie walcząc z samym sobą, a druga, że kluczowe są dobre emocje.

Przez wiele lat wierzyłem w te legendy i - podobnie jak większość osób - szukałem przyczyn, dlaczego nie umiem wprowadzić zmian.

A były mi bardzo potrzebne. Miałem bowiem w swoim życiu okresy z różnymi nawykami, m.in.:

- codzienne (!) jedzenie posiłków typu fast-food,

- jedzenie słodyczy minimum 2x dziennie,

- brak jakiegokolwiek sportu poza spacerem do auta przez wiele miesięcy,

- jedzenie tuż przed snem,

- stresowanie się każdą błahostką (tak, to też jest nawyk!),

- błyskawiczne wydawanie wszelkich zarobionych pieniędzy (nazywam to strategią pustego talerza, bo większość osób zjada wszystko, co mają na talerzu, nawet gdy już w połowie posiłku nie są głodni. Dokładnie to samo robią z pieniędzmi),

- kupowanie rzeczy, które nie są potrzebne do szczęśliwego życia i rozwoju,

- oglądanie TV, Netflixa czy mediów społecznościowych kilka godzin dziennie,

- pesymistyczne spojrzenie na świat,

- chorobliwa nieśmiałość (to również jest nawyk - polegający na myśleniu w specyficzny sposób o samym sobie i o podejściu innych do nas),

- zgadzanie się na każdą prośbę, z którą przyjdą do mnie ludzie, czyli brak asertywności,

- robienie absolutnie wszystkiego na ostatni moment (w niektórych wypadkach jest to dobre rozwiązanie, ale na pewno nie w każdym),

- robienie wszystkiego samemu, bo przecież nikt niczego nie zrobi lepiej,

- generowanie bałaganu nie popartego późniejszym sprzątaniem,

- picie napojów gazowanych i innego słodzonego badziewia,

- wydawanie pieniędzy, których nie mam (zwane częściej kredytem).

Powyższe rzeczy nie tylko powodują, że życie może być przykre i bezcelowe. Niektóre z nich mogą nas po prostu zabić.

Żadna z nich dziś już mi nie towarzyszy...

To nie oznacza, że nigdy nie zdarzy mi się zjeść posiłku typu fast-food czy obejrzeć dobrego serialu na Netflix.

W zasadzie wręcz przeciwnie - uważam, że w większości złych nawyków zdecydowanie lepszy efekt da zmniejszenie ich częstotliwości, zamiast próby całkowitego ich wykluczenia.

Dla przykładu:

- jem słodycze głównie przy okazjach i w dodatku zazwyczaj nie są to pełne chemii słodycze ze sklepu, tylko np. dobrze wypieczone ciasto z możliwie najlepszych składników i często np. ze zdrowym ksylitolem zamiast cukru

- zdarzy mi się zestresować z głupiego powodu, jednak jest to tak rzadkie, że aż łatwiej mi zaakceptować siebie samego z taką małą słabostką.

Istnieją oczywiście nawyki, które warto wyeliminować bezwzględnie, np.:

- wydawanie pieniędzy, których nie masz, czyli branie kredytów (jeśli bierzesz je w innym celu niż bardzo przemyślane cele inwestycyjne, poparte dużym doświadczeniem i umiejętnościami lub oczywiście w celu hipotecznym),

- palenie papierosów,

- picie alkoholu, jeśli ktoś doszedł już do fazy bycia alkoholikiem.

O ile picie alkoholu przez większość ludzi może być trzymane pod kontrolą i nie doprowadzić do alkoholizmu, to mało znam osób, które zaczynały od palenia tylko w gronie znajomych na przyjęciu, a później nie zostały palaczami.

Nie mówiąc już o tym, że zawodowy palacz, pijak czy marnotrawca finansowy nie dadzą rady kontrolować nawet zmniejszonej dawki przez dłuższy czas. Potrzebują rozprawić się z tymi słabościami brutalnie. Co nie znaczy, że w stresie i w zmaganiach z samym sobą...

Jeśli wrócimy ponownie do listy moich szkodliwych nawyków z przeszłości, to nie znajdziemy tam żadnego, z którym wygrałbym za pomocą silnej woli lub motywacyjnego “ładowania się”.

W każdym wypadku zastosowałem proste i konkretne narzędzia, które poznasz na następnych stronach.

W niektórych przypadkach rozwiązanie było niewyobrażalnie proste, w innych trzeba było pogłówkować i przetestować kilka różnych sposobów, zanim znalazł się ten właściwy.

Abyś miał porównanie, oto kilka przykładów z mojej aktualnej listy regularnie wykonywanych nawyków:

- uprawianie sportu (joga, spacery plus codzienny trening na siłowni),

- ograniczone o 95% spożycie białego pieczywa,

- podejście żywieniowe intermittent fasting, gdzie spożywam 2 do 3 posiłków dziennie w ciągu 8 godzin, po czym przez 16 godzin nie jem już nic,

- w każdym tygodniu ćwiczę minimum 8 języków obcych, aby nie wyjść z wprawy w przypadku tych „mocniejszych” i aby dojść do wprawy w przypadku tych, które jeszcze są dla mnie wyzwaniem

- zaczynanie każdego dnia roboczego od wykonania najważniejszych i najtrudniejszych zadań,

- porządkowanie maila, komputera, telefonu i mieszkania w bardzo szybki, efektywny sposób,

- mycie naczyń zaraz po ich użyciu,

- wieczorna chwila wdzięczności, podczas której zastanawiam się, dlaczego życie jest fantastyczne i jak wiele od niego dostajemy,

- notoryczne zlecanie zadań,

- regularne czytanie książek, zazwyczaj w językach obcych,

- odmowa jednej osobie, aby wyćwiczyć asertywność i zachęcić ludzi do samodzielnego rozwiązywania swoich problemów,

- chwila myślenia o śmierci, aby przypomnieć sobie, jak bardzo warto wykorzystywać każdą chwilę życia tu i teraz,

- mycie zębów przez bite 2 minuty, a nie 20 sekund, bez oszustw,

- wieczorna analiza tego, co zrobiłem danego dnia, co nie było do końca efektywne i przez co straciłem cenny czas,

- weganizm, czyli nie jedzenie niczego, co pochodziłoby od zwierząt, cierpiących niemiłosierne katusze przez „nowoczesny” i bezgranicznie podły chów przemysłowy,

- czyszczenie zębów po każdym posiłku za pomocą irygatora (a więc takiego urządzenia zastępującego znienawidzoną przeze mnie nić dentystyczną)

- picie dużych ilości niegdyś nielubianej przeze mnie wody niegazowanej,

- codzienna suplementacja najważniejszymi witaminami z dobrego źródła,

- płacenie gotówką, zamiast kartą, co powoduję, że kontroluję swoje wydatki i podchodzę do nich bardziej odpowiedzialnie,

- regularne randki z moją żoną w określonych terminach, aby w tzw. szybkich czasach nie zapomnieć o związku,

- niesłodzenie żadnych napojów. Słodka kawa? Słodka herbata? Ble! Mimo że przed laty nie byłbym w stanie wypić gorzkiej…,

- robienie jednej rzeczy, która jest dla mnie dobra, a której się chociaż troszeczkę boję.

Znalazłoby się o wiele więcej przykładów, ale nie zamierzam Cię zanudzać.

Jak widzisz, pierwsza i druga lista wyglądają, jakby zostały stworzone przez dwie zupełnie różne osoby.

W zasadzie tak jest, bo pierwszą stworzył gruby, ważący 112 kilogramów Maciej Wieczorek, który sapał ze zmęczenia i bólu serca po wdrapaniu się na czwarte piętro, wiecznie spłukany i negocjujący z komornikami, całkowicie zestresowany i nieszczęśliwy oraz bez powodzenia szukający swojej drogi w życiu.

Druga lista należy do Macieja Wieczorka bez otyłości czy nadwagi, odżywiającego się zdrowo, jak ognia unikającego zadłużeń i impulsywnych zakupów, szczęśliwego, spełnionego, uwielbiającego swoją pracę i swoich bliskich oraz troszczącego się nie tylko o swój tyłek, ale też o dobro innych ludzi i zwierząt.

Czasem, gdy sam porównuję swoje życie „teraz” i „kiedyś” ciężko mi uwierzyć, że udało mi się pokonać nawyki, które kiedyś wydawały się nie do przejścia.

Pamiętam to poczucie beznadziejności, podpowiadające, że mogę sobie próbować zmienić dietę, zacząć ćwiczyć czy nauczyć się oszczędzania pieniędzy, ale nie ma najmniejszych możliwości, by to się udało. Przecież tyle razy próbowałem – miałem więc tylko dowody na to, że nie umiem. I żadnych nawet poszlak, że umiem…

Oczywiście w pierwszym przypadku również miałem jakieś pozytywne nawyki (np. skutecznie każdego dnia rozwijałem swoją firmę), a dziś nadal zdarzają mi się nawyki negatywne (np. próby angażowania się w każdy możliwy projekt albo zbyt brutalny styl dyskutowania z moimi wspólnikami).

Zawsze będzie coś do zmiany lub usprawnienia.

Celem nie jest przecież bycie człowiekiem doskonałym, bo to jest nierealne. Celem jest stawanie się każdego dnia kimś lepszym niż wczoraj.

Mogę z dumą powiedzieć, że wyeliminowałem większość szkodliwych nawyków, a wprowadziłem mnóstwo takich, które poprawiają jakość mojego życia.

Również w kwestii wprowadzania tych pozytywnych rzadko kiedy mogłem liczyć na pomoc silnej woli lub Rocky’ego Balboa.

Ale zawsze mogłem liczyć na wiedzę o nawykach.

Z silną wolą i motywacją wiążą się bowiem pewne problemy:

Problem numer 1 - Motywacja skupia się tylko na celu, a nie na sposobie.

Chcesz schudnąć, bo zmotywowało Cię zdjęcie przystojnego modela z „kaloryferem” na brzuchu i też byś chciał tak wyglądać (tymczasem zamiast kaloryfera masz bojler:).

Chcesz być zdrowy, bo lekarz postraszył Cię chorobą.

Chcesz być szczęśliwy, bo zobaczyłeś zadowolonych z siebie ludzi na Facebooku lub Instagramie.

Chcesz zarabiać miliony, bo podekscytowała Cię premiera nowego modelu Ferrari i po prostu musisz je mieć.

Bardzo łatwo jest się do czegoś zmotywować, bo przecież jest mnóstwo fantastycznych rzeczy na świecie.

Dlatego wielu ludzi podejmuje się zbyt dużej ilości wyzwań, z których większości nie będą mogli potem skutecznie realizować.

Życie składa się wprawdzie z wielu niepowiązanych ze sobą dziedzin (związek, wychowanie dzieci, edukacja, praca, zdrowie, trening itp.), ale pomysł, że naprawisz je wszystkie naraz jest tyleż odważny, co niedorzeczny.

Fajny wygląd, radosny stan konta bankowego czy doskonałe zdrowie to genialne cele. Tylko że ich osiągnięcie wymaga czasu.

Pozytywne emocje związane z Twoimi celami przeminą szybciej niż ten czas...

I wtedy nadchodzi ten dobrze znany Ci dzień, kiedy jest zimno, pada deszcz, boli Cię głowa, a Ty planowałeś pobiegać… ale jakoś tak Ci z tym pomysłem nie po drodze i może by jednak przełożyć to na tzw. „jutro”? Które oczywiście nigdy nie nadejdzie…

Ludzi motywuje świetny wygląd, ale nie motywuje ich bieganie, podnoszenie ciężarów czy pływanie.

Motywuje ich posiadanie dużych pieniędzy, ale już nie intensywna i mądra praca, prowadzenie biznesu i wypełnianie setek kwitów dla księgowej.

Nakręcają się na idealne samopoczucie, ale nie na jedzenie brokułów i brukselek.

A to właśnie nawyki są tym, czym się realizuje końcowy cel.

Problem numer 2 - Silna wola skupia się na walce i trudzie.

Myślenie w kategoriach silnej woli zazwyczaj przebiega w taki sposób: najpierw motywujesz się jakimś celem, np. chcesz mieć „kaloryfer” na brzuchu zamiast dotychczasowego bojlera, a potem jest walka z samym sobą.

Trzeba się zmusić, by pójść na siłownię, pokonać chęć wymiotowania podczas jedzenia szpinaku oraz jakimś cudem pozbyć się beczki piwa z Twojej specjalnie pod nią przystosowanej giga-lodówki. Jednym słowem: BÓL!

Zatem sekwencja działa w prosty sposób: najpierw się czymś motywujemy i zaraz potem robimy coś, by… tę motywację stracić.

To naprawdę cud, że każdemu z nas udało się wprowadzić w życie minimum jedną zmianę dokładnie w taki sposób. Bo każdy z nas ma za pazuchą historię ze swojego życia, gdzie faktycznie któregoś dnia coś Cię naszło na zmianę i rzeczywiście wprowadziłeś ją szybko, praktycznie z dnia na dzień i bez zbędnych ceregieli.

Ale chyba wolałbyś mieć narzędzia, które zadziałają ZAWSZE, zamiast takich, które zadziałają raz na 5 lat, gdy akurat dobrze zawieje wiatr?

Wyobraź sobie, że jesteś w amazońskiej dżungli. Twoim celem jest przejść przez nią i… nie zginąć. Zarośla są bardzo gęste, trzeba się przez nie przedzierać siłą.

Sięgasz do plecaka i jedyne, co w nim znajdujesz to plastikowy nożyk. Zapewne zrobiła go Gepetta w swoim zakładzie recyklingowym.

Zaczynasz ciąć grube krzaki i w końcu przechodzisz metr do przodu. Następny krzak, następne cięcie. I tak dziesiątki kolejnych. Ręka boli. Nożyk pęka. Głód nadchodzi. Nadzieja odchodzi.

A teraz druga wersja. Tym razem zamiast plastikowego nożyka dysponujesz konkretnym myśliwskim toporem. Jedno cięcie i krzak przecięty. Przechodzisz jeden za drugim, bez problemu i z poczuciem, że cały czas zbliżasz się do celu. Wychodzisz z dżungli! Będziesz żył!

Dwie takie same sytuacje, dwa identyczne cele. Tylko narzędzia różne...

Przyjmowanie Strategii Rocky’ego w celu zrealizowania swoich celów i marzeń jest równie mądre, jak uprawianie survivalu z plastikiem w ręku. Może zadziała, a może umrzesz próbując…

COROCZNY RYTUAŁ PORAŻKI

Co 365 dni miliony ludzi robią sobie krzywdę, stosując „Strategię Rocky’ego”.

Sylwestrowa noc, przełom roku, nowa energia. Tym razem na pewno się zmienię. Tjaaaa...

Nowy rok, nowe możliwości. Rzucę palenie, przestanę wąchać plastik, zacznę skakać na szczudłach, a do wakacji będę wyglądać jak młody bóg.

Tymczasem z klepsydry motywacji co sekundę usypuje się trochę piasku...

Gdy już usypie się całość, po motywacji nie będzie ani śladu. Wtedy pozostanie już tylko sucha jak oczy truposza lista postanowień noworocznych.

Według niektórych statystyk 90% postanowień noworocznych powtarza się w sylwestrową noc przez… 10 kolejnych lat!

Inne, mniej brutalne, mówią, że przeciętnie, aby osiągnąć swój noworoczny cel, człowiek potrzebuje przez 7 lat szukać właściwego sposobu i w końcu się udaje.

Pewnie można znaleźć jeszcze mnóstwo kolejnych badań i analiz, jednak nie to jest dla nas ważne.

I Ty i ja wiemy ze swojego doświadczenia, że po prostu rzadko kiedy udaje się osiągnąć coś, o czym zamarzyliśmy w momencie euforii, gdy koncentrowaliśmy się tylko na bardzo pozytywnym i fajnym celu.

Jeśli pod koniec tego roku znów chcesz przegrać, to oczywiście zadzwoń po Rocky’ego i licz, że to wystarczy.

Ale jeśli tym razem chcesz wprowadzić realne zmiany, i to nie od 31 grudnia, a od teraz, poproś Rocky’ego, by wpadał tylko raz w miesiącu na wizytę kontrolną, a w tzw. międzyczasie niech odwiedza tych, którzy poszukują motywacji, zamiast narzędzi. Chętnych na pewno nie braknie.

MÓZG I NAWYKI

Pora zrozumieć, dlaczego Rocky musiał wyjechać na wczasy.

Będzie naukowo, ale tylko trochę, gdyż słaby ze mnie naukowiec, ale za to dobry nauczyciel życia.

Otóż jak wiesz, w głowie wszystkich ludzi jest czaszka uzbrojona w mózg. A przynajmniej tak być powinno, choć oglądanie tej części ludzkości, którą pokazują telewizyjne wiadomości, na pewno nie będzie utwierdzać nas w tym przekonaniu.

W Twoim genialnym mózgu znajduje się twór nazywający się ciałem migdałowatym. Podobno nawet mamy 2 sztuki.

Jeśli chcesz zaszpanować przed kolegami, to używaj zamiennej nazwy, tj. amygdala.

Element ten ma kilka funkcji, a jego uszkodzenie wywołuje u ludzi problemy z właściwym postrzeganiem obiektów lub z kontrolowaniem nastroju emocjonalnego.

Jedną z funkcji ciała migdałowatego, którą realizuje wraz z kilkoma kolegami z tzw. układu współczulnego, jest szybka reakcja na to, co się dzieje. Nazywamy to reakcją walki lub ucieczki.

Gdyby Twój mózg nie miał tej funkcji, już dawno byłbyś martwy.

Wyobraź sobie, że przechodzisz przez jezdnię i spostrzegasz, że bardzo szybko zmierza w Twoją stronę samochód.

Stwierdzasz zatem:

Tym oto sposobem zostałby po Tobie naleśnik z dżemem, w kształcie obrysowanym kredą.

Sytuacje nagłego zagrożenia są zbyt poważne, by zajmować się nimi świadomie, czyli powoli. Trzeba je zlecić ekspertom, czyli ciału migdałowatemu.

To fantastyczna informacja, że mamy w głowie coś takiego, co w zasadzie samo decyduje, kiedy mamy z czymś walczyć, a kiedy od tego uciec.

Niestety, każdy kij, który nie jest kołem, ma dwa końce...

Drugi koniec w tym wypadku to sytuacja, kiedy reakcja walki lub ucieczki włącza się w zupełnie nieadekwatnych sytuacjach.

Przykładowo, chcesz zacząć codziennie biegać. Jednocześnie wiesz, że do tej pory jedyne bieganie, jakie uprawiałeś, wydarzyło się na lekcji wychowania fizycznego w szkole podstawowej oraz gdy w LIDL-u zrobiono obniżkę ceny butów zimowych i chciałeś być tam przed konkurencją.

Dlaczego zatem miałbyś wierzyć, że tym razem się uda? Że każdego dnia przez godzinę będziesz w stanie biegać? Że Twój organizm to wytrzyma? I że zawsze będzie na to czas?

Tak przy okazji - zaraz po napisaniu tego rozdziału idę przebiec

8 kilometrów i już nie mogę się tego doczekać. To dziwne, zwłaszcza gdy ktoś przez większość życia nienawidził biegania.

Wracając jednak do Twojego biegania: plan jest ambitny. Zbyt ambitny.

Wstajesz rano z myślą, że pierwszą rzeczą dnia ma być bieganie. Ciało migdałowate szaleje. Świeci się tak mocno, że nie potrzebujesz włączać żarówek.

Reakcja walki lub ucieczki już została odpalona. Jeśli akurat masz trochę energii, zastosujesz „Strategię Rocky’ego” i powiesz sobie: „Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Dam radę do cholery!” i szybko wybiegniesz z domu. Nie wiedząc jednak, że jutro ta strategia już nie zadziała i Twoja przygoda z bieganiem skończy się na kilka miesięcy, aż do przeczytania kolejnego artykułu o korzyściach z uprawiania sportu.

Być może zamiast walki od razu będzie ucieczka: „ale pogoda, deszcz się rozpadał. A przecież miałem biegać dla zdrowia, a godzina na deszczu wcale nie jest zdrowa. Podobno jutro ma być słonecznie, to zdrowiej będzie pobiegać wtedy. A do tego dziś mam tyle ważnych zadań do wykonania. Zawalenie ich będzie bardziej szkodliwe niż ten jeden dzień bez biegania...”.

I tak oto człowiek staje się albo Rocky’m, który bardzo chciał, a nie mógł, albo Mistrzem Pociskania Farmazonów, czyli najbardziej kreatywnym twórcą wymówek w tej części globu.

Brzmi znajomo?

Spokojnie, to minie.

A co by było, gdybyś mógł wprowadzić nawyk biegania bez włączania ciała migdałowatego? Bez uruchamiania reakcji walki lub ucieczki?

Wtedy nie musiałbyś wykorzystywać silnej woli, by wygrać walkę, bo żadnej walki by nie było. Nie byłoby też ryzyka, że cała akcja zakończy się ucieczką, bo nie miałbyś od czego uciekać.

Wyobraź sobie, że przechodzisz przez jezdnię, a 3 kilometry dalej widzisz na horyzoncie stary rozklekotany traktor, poruszający się z prędkością 10 km/h.

Czy włącza się ciało migdałowate? Czy tętno Ci wzrasta, a do organizmu wystrzelone zostają hormonalne substancje bojowe w postaci adrenaliny czy kortyzolu (hormonu stresu)? Czy czujesz, jak krew odpływa Ci z dłoni i stóp na wypadek zranienia, by wypełnić Twoje mięśnie rąk i nóg, aby lepiej obronić się przed najeźdźcą lub szybciej uciec?

Nie?

U mnie też nie.

Dlaczego? Ponieważ wyzwanie pt. „Nie dać się rozjechać przez powolny i odległy traktor” jest tak małe i proste, że Twój mózg błyskawicznie ustala, że dodatkowa „pomoc” ze strony organizmu nie będzie Ci potrzebna.

A każda taka pomoc to ogromny koszt dla całego Twojego ciała, więc mózg woli stosować ten mechanizm jak najrzadziej.

Jednak stworzyliśmy sobie cywilizację, w której mózg często bywa wprowadzany w błąd i niesłusznie włącza do akcji ciało migdałowate.

Dzisiaj ludzie bywają sparaliżowani przez takie sytuacje, jak:

- możliwość utraty pracy,

- brak pieniędzy na kupno samochodu,

- niemiły komentarz znajomego na temat ich ubioru,

- plama na obrusie, zauważona tuż przed przyjściem gości,

- konieczność ukończenia ważnego projektu do ostatniego dnia miesiąca,

- wystąpienie publiczne, czyli przemawianie do kilku osób jednocześnie,

- zagadanie do obcej osoby na ulicy.

Żadna z tych rzeczy nie grozi Twoją śmiercią. Żadna nie może się równać z powagą sytuacji, w której pędzi na Ciebie samochód, albo - w bardziej odległych czasach - w których gonił Cię tygrys szablozębny, by rozgryźć Ci czaszkę.

W zasadzie, jeśli spojrzysz czysto logicznie, to każdy z powyższych elementów to błahostka.

A jednak często ludzie czują się w podobnych sytuacjach, jak gdyby byli już prawie martwi i walczyli resztką sił o ostatnią szansę na przetrwanie.

I teraz to, co najciekawsze dla nas: do tej listy można też śmiało dodać wiele zdrowych nawyków:

- bieganie,

- rzucenie palenia,

- zdrowe odżywianie,

- samodzielne rozwijanie biznesu,

- świadome dbanie o dobro swoich dzieci poprzez np. wprowadzanie określonych zasad i reguł, a następnie egzekwowanie ich.

Same dobre rzeczy, a jednak ciało migdałowate jest do nich zatrudniane na pełny etat. Trzeba będzie chyba podpisać z nim umowę o pracę i odprowadzać składki ZUS, aby nie posądzono Cię o zatrudnianie na umowy śmieciowe.

Rozwiązanie całości tego problemu jest tak proste, że aż trudno w to uwierzyć. Jest nawet bardziej banalne niż wizje polityków na temat naszego przyszłego dobrobytu, który nastąpi, jeśli na nich zagłosujemy.

W zasadzie to rozwiązanie zostało Ci już podane na tacy dwie strony wcześniej.

Mogłeś jednak nie zwrócić na nie uwagi, bo w naszej wyedukowanej kulturze lubimy szukać rzeczy bardzo złożonych i ignorować te proste.

No to jeszcze raz. Jeśli auto jedzie szybko i jest blisko, to ciało migdałowate się włącza, a jeśli traktor jedzie powoli i jest daleko, to się nie włącza.

Jeśli to, co chcesz zrobić, jest czymś dużym i poważnym, reakcja walki lub ucieczki się włącza, a jeśli to jest czymś małym i niepoważnym, to się nie włącza.

Jeśli nigdy nie biegałeś i nagle chcesz przebiec kilka kilometrów, to stres jest pewniejszy niż noworoczne podwyżki cen chleba, prądu i kalafiora.

Jeśli Twoim pierwszym celem będzie... przebrać się codziennie na JEDNĄ minutę w strój do biegania i potem… przebrać się z powrotem, to nie dasz rady się zestresować, choćbyś bardzo chciał.

Brzmi idiotycznie? Zapewne.

Ale jeszcze bardziej idiotycznie brzmi: „Poproszę karnet na 12 wejść na siłownię” z ust osoby, która przez ostatnie 5 lat nie uprawiała żadnego sportu…

Albo: „W tym roku rzucę palenie” w ustach człowieka, który już 20 razy próbował to zrobić z dnia na dzień pod wpływem zastrzyku motywacji.

I teraz uwaga, bo zdradzę Ci wielką tajemnicę lasu:

Każda wielka zmiana to suma kilku małych zmian.

Jeśli zaczniesz zauważać te małe zmiany, które potrzebujesz wykonać, to wielkie wykonają się zupełnie przy okazji!

Jeśli już przyzwyczaisz się do codziennego przebierania się w odzież do ćwiczeń, to któregoś dnia możesz nawet zacząć... ćwiczyć.

Byle nie od razu po godzinie dziennie, bo to skończy się bardzo szybko.

Przyzwyczaj się do ćwiczeń np. 5 minut każdego dnia. Dopiero gdy będziesz do tego W PEŁNI przyzwyczajony, podbij stawkę np. do 10 minut.

Można by pomyśleć, że w tym tempie Twój pierwszy godzinny trening nastąpi dopiero za 2 lata...

Ale przecież, nawet gdyby tak miało być, to jest to lepsze niż próbować osiągnąć to dotychczasowymi sposobami przez 10 lat.

Nauka oraz moje doświadczenie pokazują jednak, że w którymś momencie nie musisz już zwiększać czasu o 5 minut, tylko możesz bez problemu o 30.

W efekcie w ciągu kilkudziesięciu dni jesteś w stanie wprowadzić bardzo złożone i ambitne nawyki.

Aby to się udało, musisz pamiętać o kluczowej zasadzie: nie rób rzeczy, które włączą Twoje ciało migdałowate.

Rób tylko to, przy czym reakcja walki lub ucieczki nawet nie będzie chciała się włączyć.

W efekcie nie będziesz nigdy walczył, a gdy nie walczysz, to nie możesz też przegrać.

To ciało migdałowate krzyżuje Ci plany, gdy próbujesz wprowadzać życiowe zmiany.

Nie możesz go sobie wyciąć (no, może i możesz, ale jest duża szansa, że po takim zabiegu zacząłbyś lizać parapety...), ale możesz działać w taki sposób, który uśpi jego czujność. W taki, który pokaże mu, że nic poważnego się nie dzieje i nic Ci nie grozi.

Po wprowadzeniu kilku takich niby nic nieznaczących zmian nagle zauważysz, że wprowadziłeś wielką zmianę, która w naturalny sposób pozwala Ci osiągnąć Twoje najważniejsze cele.

Nie musisz wierzyć mi na słowo, najlepiej sprawdź sam i zobacz, że to działa.

Japończycy są w tym bardzo dobrzy. Wdrożyli to jako element filozofii Kaizen, czyli metody małych kroków i ciągłego udoskonalania się.

Europejczycy nie do końca rozumieją, o co chodzi z małymi krokami. Sądzą, że jak będą biegać 2 kilometry dziennie, to po czasie przerzucą się na 8, a jeśli będą palić każdego dnia jednego papierosa mniej niż dzień wcześniej, to dadzą radę skończyć z nałogiem.

Dlatego zmieńmy nazwę metody małych kroków na „metodę wystarczająco małych kroków, by nie włączyło się ciało migdałowate”.

Hmm... przyznasz, że można by jeszcze nad tą nazwą trochę popracować, ale oddaje ona w pełni istotę rzeczy.

Twoje pierwsze kroki powinny być absurdalnie małe. Tak małe, żeby po prostu niemożliwe było ich niewykonanie.

Oto kilka przykładów:

- jeśli jesz za dużo słodyczy i wiesz już, że obniżenie ich ilości o połowę nie zadziała, to najpierw po prostu przed każdym batonikiem odczekaj minutę i dopiero go zjedz. Dopiero gdy ten nawyk stanie się dla Ciebie naturalny i oczywisty, podbij stawkę i daj sobie jeden łakoć mniej w tygodniu. Gdy to zadziała, po kilku tygodniach możesz zmniejszyć o kolejny. Niech trwa to wszystko kilka lub kilkanaście tygodni - nigdzie się nie spieszysz;

- jeśli chcesz zacząć biegać, na początku codziennie przebieraj się w strój do biegania; dopiero po kilkunastu dniach wprowadź możliwość wykonania np. 3-minutowego biegu. Jeśli zbyt szybko będziesz chciał poszaleć i wprowadzić np. 20-minutowy trucht, jest duża szansa, że nawyk spali na panewce;

- jeśli chcesz rzucić palenie, przed każdym zaciągnięciem się policz na palcach do dziesięciu. Dopiero gdy to wejdzie Ci w krew, możesz zmniejszyć o 1 ilość zaciągnięć. Z czasem możesz dopiero obniżyć ilość codziennie wypalanych papierosów o jednego.

Po co masz walczyć z ciałem migdałowatym i - tym samym - ze sobą, jeśli możesz wprowadzić zmiany na luzie?

Być może Twoim bliskim i przyjaciołom wydadzą się one śmieszne, ale to nie ma znaczenia. Liczy się skuteczność, a przy tej metodzie jest ona ogromna. Nieporównywalnie większa w stosunku do metody Rocky’ego.

Zauważ, że wprowadzanie nawyków w ten sposób nie wymaga od Ciebie dużo energii, ani silnej woli. Wystarczy tylko pamiętać o przebraniu się w strój i już.

Mam czasem wrażenie, że cała branża rozwoju osobistego oszalała. Literatura „rozwojowa” każe nam ciągle robić więcej, lepiej i szybciej. Myśleć wielkimi kategoriami. Osiągać wielkie rzeczy. Często nie wiadomo tylko: „po co?”.

Efektem jest cała rzesza rozwojowych frustratów. Ludzi, którzy odbyli wiele szkoleń, przeczytali wiele książek i nie zmienili prawie nic.

Częściowo oczywiście dlatego, że im się nie chciało - na to już nikt nie poradzi.

Często jednak chodziło o coś zupełnie innego. Przerost ambicji nad techniką.

Ludzie bywają tak nakręceni na realizowanie planów i marzeń, że chcą to robić jak najszybciej. Zupełnie nieświadomie wchodzą w pętle „strategii Rocky’ego”, która ma swoje drugie dno, o którym nikt wcześniej nie mówił.

Otóż człowiek jest zmotywowany do rzucenia palenia, zatem już od 1 stycznia zamierza nigdy więcej nie zapalić. Oczywiście tydzień później, gdy emocje miną, a koledzy z pracy zapraszają „na dymka”, marzenie o wolności od nałogu prycha jak indyk goniony przez zoofila.

W efekcie człowiek czuje wyrzuty sumienia. Ma wrażenie, że nigdy nie poradzi sobie z nałogiem. Myśli, że jest słaby. A to wszystko zmniejsza skuteczność każdej kolejnej próby.

Wolę, byś wytrzymał 30 dni odliczając do dziesięciu przed każdym wciągnięciem dymu tytoniowego, zamiast zaliczył 4 dni bez palenia, zwieńczone epicką klęską.

Pora na quiz.

Jak myślisz - kiedy będziesz bardziej zmotywowany do dalszego działania?

a) po 30 zwycięstwach,

b) po 4 ogromnie męczących zwycięstwach osiągniętych z gigantycznym trudem i zakończonych sromotną porażką?

Ja tam wolę żyć z codziennym uczuciem małego zwycięstwa niż co kilka dni z poczuciem bycia wielkim przegranym.

Podsumowując tę część, mogę uraczyć Cię dwiema dobrymi wiadomościami:

1. Metoda „wystarczająco małych kroków, by nie włączyło się ciało migdałowate” (hmm... serio będzie trzeba coś zrobić z tą nazwą...) jest wielokrotnie potężniejsza niż liczenie na motywację i silną wolę, a jej wprowadzanie jest łatwiejsze i przyjemniejsze.

2. Przed Tobą jeszcze kilkanaście kolejnych, równie skutecznych, technik i elementów nauki o nawykach, które pozwolą Ci je wdrożyć w życie z perwersyjną wręcz efektywnością.