Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Eloise Drake pogodziła się z wygnaniem i porzuceniem i w końcu stworzyła dla siebie stabilny świat. Jako geniusz matematyczny i świetna księgowa, pracuje przy największym projekcie inżynieryjnym w Nowym Jorku. Niestety związane z tym zadania sprawiają, że spotyka na swej drodze mężczyznę, który kiedyś złamał jej serce.
Alex Duval jest burmistrzem miasteczka znajdującego się na krawędzi zniszczenia. Stan Nowy Jork zamierza zetrzeć je z powierzchni ziemi, zalać dolinę i wybudować nowy zbiornik retencyjny. Mężczyzna jest zszokowany, gdy dowiaduje się, że kobieta, którą niegdyś kochał, należy do zespołu mającego oczyścić teren. Kiedy jego świat zaczyna się rozpadać, Alex obmyśla śmiały plan ocalenia rodzinnego Duval Springs. Jednak do jego realizacji będzie potrzebował Eloise i jej wyjątkowych zdolności.
Czy bohaterowie, różni pod każdym względem, zdołają pokonać dzielącą ich przepaść i ocalić miasteczko?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 426
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału:
A Desperate Hope (Empire State #3)
Autor:
Dorothy Mays
Tłumaczenie z języka angielskiego:
Magdalena Peterson
Redakcja:
Dominika Wilk
Korekta:
Brygida Nowak
Skład:
Alicja Malinka
ISBN 978-83-66297-89-0
Cover design by Jennifer Parker
Cover photography by Mike Habermann Photography, LLC
Vector designed by Freepik
© 2019 by Dorothy Mays by Bethany House Publishers,
a division of Baker Publishing Group, Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.
© 2020 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo
Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak
ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-016 Rzeszów
www.dreamswydawnictwo.pl
Rzeszów 2021, wydanie I
Druk: Drukarnia Opolgraf
Książkę wydrukowano na papierze Ecco book cream 2.0 70g
dostarczonym przez Antalis Poland Sp. z o. o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.
Lato 1896
Alex Duval zaczął wyczuwać nadchodzące kłopoty, kiedy Eloise nie pojawiła się w ich kryjówce. Przez dwa ostatnie lata w czasie wakacji spotykali się za ruinami starej tłoczni jabłek w zarośniętym sadzie. Widywali się w każdy poniedziałek i czwartek, bo były to jedyne dni, kiedy opiekun dziewczyny wyjeżdżał za miasto w interesach, a ona mogła wychodzić bez obawy przed tym, że zostanie nakryta.
Alex oparł na kolanie książkę do matematyki i próbował się skupić. Jego jedyną szansą na to, by dostać się na studia, było opanowanie algebry dzięki pomocy Eloise. Dwa lata młodsza od niego dziewczyna była geniuszem matematycznym. Alex odwzajemniał się, ucząc ją o otaczającym ich świecie. Zanim wziął ją pod swoje skrzydła, nigdy dotąd nie spotkał osoby do tego stopnia chowanej pod kloszem.
Pacnął komara uciążliwie krążącego wokół niego w ciepłym, letnim powietrzu. Martwił się, gdyż Eloise spóźniała się już ponad godzinę. A jeśli zatrzymał ją jej opiekun? Był przecież wrednym i despotycznym człowiekiem, choć ona twierdziła, że pan Garrett zawsze był wobec niej miły. Nie znała go tak dobrze jak ludzie w miasteczku, którzy za plecami nazwali go Łamaczem Kości.
Nagle w powietrze wzbił się jakiś spłoszony ptak, a przez zarośla na zboczu wzgórza przebiegła wiewiórka. Oznaczało to, że dziewczyna prawdopodobnie była już w drodze.
Alex wstał i poprawił kołnierz. Starał się, aby dla niej zawsze wyglądać porządnie. Pochodził z najlepszej rodziny w miasteczku Duval Springs, jednak trudno to było porównywać z Eloise i jej starannym wychowaniem. Zerknął przez drzewa, żeby choć przelotnie ją dojrzeć, ale zmarszczył czoło na dźwięk ciężkich kroków.
To nie Eloise się do niego zbliżała.
Przykucnął z powrotem za tłocznią. Jeśli zostałby tu złapany, potrzebowałby wymówki, i to takiej, która nie byłaby związana z Eloise.
Ostrożnie wyjrzał ponad krawędź kamiennej ściany, ale od razu szybko się skulił. W jego kierunku nadchodziło czterech mężczyzn, pracowników kamieniołomu, zatrudnianych przez Bruce’a Garretta.
– Nie ma co się chować, Duval – zawołał jeden z nich. Był to Jared Brimley, kamieniarz, regularnie wyrzucany z karczmy brata Alexa za awantury.
Najgorsze, co chłopak mógł teraz zrobić, to zachowywać się, jakby był winny.
– Zawsze się chowam, kiedy muszę się uczyć matematyki – powiedział swobodnym tonem, unosząc książkę. – To przerażający przedmiot.
Mężczyźni się nie zaśmiali. Podążali nadal w jego stronę, nie zwalniając.
Alex cofnął się o kilka kroków.
– Co się dzieje?
Jared nie odpowiedział, tylko zamachnął się na niego pięścią.
Alex zanurkował w lewo. Miał niepozorną posturę, ale za to był zwinny. Niemożliwe było dorastanie ze starszym bratem, takim jak Hercules, bez zdobycia umiejętności walki. Odskoczył, zaciskając dłonie w pięści, by chronić twarz, jednak jeden z mężczyzn zaszedł go od tyłu i unieruchomił w uścisku. Drugi napastnik uderzył go w szczękę. Alex upadł. Ból był silny, ale udało mu się podeprzeć ręką i wstać.
– Nie jesteś już taki wysoki i potężny, co?
Alex milczał. Nosił nazwisko Duval, pochodził więc z rodziny, która założyła Duval Springs. Jego ojciec pełnił funkcję burmistrza aż do śmierci na początku tego roku, a brat był właścicielem słynnej karczmy.
Chłopak dalej się wycofywał.
– Nie chcę żadnych problemów – powiedział w końcu, zawstydzony drżeniem w swoim głosie. Miał czterech przeciwników, większych i silniejszych od niego.
– W takim razie nigdy nie powinieneś był dotykać tej dziewczyny, nieprawdaż?
Alex skulił się, a jego najgorsze obawy ożyły. Zrobił dużo więcej. On i Eloise byli ze sobą tak blisko, jak to tylko możliwe. A ponieważ nie przyszła dziś rano na spotkanie, ktoś pewnie musiał ją zatrzymać.
– Gdzie ona jest? Co się z nią stało? – dopytywał.
„Proszę, Boże, nie pozwól, aby spotkało ją coś złego”. Eloise była całym jego światem. Zamierzali się kiedyś pobrać. Może nie powinni działać zbyt pospiesznie, przez cały ten czas spotykając się potajemnie w sadzie, ale on ją przecież tak bardzo kochał.
– To nie twoja sprawa, chłopcze – warknął mężczyzna, wymierzając kolejny cios.
Alex uchylił się, a potem rzucił na niego niczym byk, przewracając się razem z nim na ziemię. Poderwał się, chcąc uciekać, ale ktoś uderzył go od tyłu tak, że upadł na twarz. Zaczął na niego spadać grad kopniaków, więc zwinął się w kłębek, próbując zasłonić głowę.
Mężczyźni w końcu się wycofali, a Alex przewrócił się na bok, usiłując nabrać powietrza. Może będzie to po prostu mocne i szybkie pobicie. Mógł sobie z tym poradzić. Prawdopodobnie na to zasłużył.
Ktoś niespodziewanie podciągnął go w górę, przytrzymując mu oba łokcie na plecach. Trwało kilka chwil, zanim Alex zaczął na powrót wyraźnie widzieć. Zorientował się wówczas, że stał twarzą w twarz z mężczyzną z poplamionymi od tytoniu zębami.
– Wiemy, gdzie mieszkasz – rzucił kamieniarz z silnym irlandzkim akcentem. – W tym miłym miejscu nad karczmą, gdzie jest też twój brat i jego śliczna żona oraz te trzy małe dzieciaki. Ich też możemy dorwać.
– Zostawcie ich w spokoju. Nie zrobili nic złego – powiedział z trudem.
Hercules wszystko robił dobrze. Ożenił się zaraz po szkole i był wzorowym mężem i ojcem. Jego najmłodsze dziecko miało zaledwie miesiąc. Nie potrzebowali takich kłopotów, ale Hercules nie był typem, który wycofywał się, gdy coś mu groziło. Zwalczałby ogień ogniem, a Alex nie mógł na to pozwolić.
– Chcesz, żebyśmy zostawili ich w spokoju, to musisz wyjechać z tego miasta. Tak, chłopcze? Nigdy więcej się tu nie pokazuj.
– Eloise... – Imię wymknęło mu się, zanim mógł to pohamować. Na jego szczęce wylądowała pięść. Usta Alexa wypełniły się krwią.
– Zapomnij, że kiedykolwiek słyszałeś jej imię – warknął Irlandczyk. – Zapomnij, że kiedykolwiek mieszkałeś w tej dolinie. Jeśli znów się tu pojawisz, dorwiemy ciebie, a potem twoją rodzinę. Czy to jasne?
Alex został pchnięty na drzewo i tak mocno uderzył w nie głową, że aż zobaczył gwiazdy. Plotki o Garretcie były prawdziwe. Łamacz Kości...
– Tak, jasne – odpowiedział, ale jego usta były tak spuchnięte, że z trudem wypowiadał słowa.
Irlandczyk odsunął się na bok, a zastąpił go największy z mężczyzn. Gdy zaciskał pięść, na jego twarzy ukazała się odrobina litości.
– No to gdzie wolisz, chłopcze? W twarz czy w brzuch? – zapytał.
Twarz bolałaby bardziej, ale cios w brzuch mógłby być śmiertelny. Nie miał szansy na ucieczkę, więc zamierzał przyjąć to jak mężczyzna.
– Twarz – wykrztusił Alex.
Uderzenie przyszło szybko i było tak mocne, że złamało mu nos.
– Zabieramy cię do Kingston i wsadzamy do pociągu – oznajmił Irlandczyk. – Masz nigdy nie wracać do naszej doliny i zapomnieć imię tej dziewczyny. Zapomnisz, jak ona wygląda, gdzie mieszka i że w ogóle istnieje. Rozumiesz?
Alex kiwnął głową.
Kolejnych kilka godzin było zupełnie zamazanych. Opierał się o okno pociągu, podczas gdy tracił i odzyskiwał przytomność. Nie wiedział, dokąd jechał, i nie miał przy sobie nic oprócz ubrania na grzbiecie. Nie mógł wrócić do miasta. Hercules ostrzegał go przed zadawaniem się z podopieczną Bruce’a Garretta, a teraz Alex płacił za to wysoką cenę. Nie przerzuciłby swoich problemów na brata ani jego dzieci.
Zawiódł Eloise. Zamiast być jej bohaterem, sprowadził na nią hańbę. Nie wiedział nawet, co się z nią stało. Łzy napłynęły mu do oczu.
– Tak mi przykro, Eloise – wyszeptał. – Niech Bóg ci błogosławi i zawsze cię strzeże.
Nowy Jork
sierpień 1908
Proszę, Eloise, potrzebuję twojej pomocy.
Eloise Drake podniosła wzrok znad tabel podatkowych. Była księgową w Radzie do spraw Wody zaledwie od dwóch miesięcy, ale jej współpracownicy już na niej polegali. Dobrze było czuć się potrzebną.
– W czym mogę ci pomóc, Leonie?
Mężczyzna rozejrzał się nerwowo po biurze. Na tym piętrze pracowało prawie stu architektów, inżynierów i księgowych, a prywatność praktycznie nie istniała. Przykucnął przy jej biurku i nachylił się, aby szepnąć:
– Zapomniałem uwzględnić ulgę za kanały ściekowe w wydatkach operacyjnych. Czy mogłabyś mi pomóc?
To był błąd, który mógł zepsuć cały budżet, ale żona Leona niedawno urodziła trzecie dziecko, więc prawdopodobnie stąd jego rozkojarzenie w pracy. Poza tym Eloise była dumna ze swoich zdolności wykrywania błędów w niekończących się kolumnach liczb.
– Zajmę się tym – powiedziała, a Leon odetchnął z ulgą.
– Dzięki, Eloise. Jesteś najlepsza – rzucił, po czym popędził, aby odebrać jakieś papiery.
Jej biurko było już ozdobione oznakami wdzięczności. Puszka miętówek to podziękowanie za poprzedni raz, kiedy wyratowała Leona z opresji. Zielony przycisk do papieru w kształcie żółwia był upominkiem od pana Trenta za to, że siedziała do późna i pomagała mu dokończyć listę płac.
Obróciła dziwaczny podarunek, aby się mu lepiej przyjrzeć. Bruce zrzędziłby, że pozwala ludziom nadużywać swojej uprzejmości. „Mężczyźni wykorzystują kobiety, kiedy tylko mają do tego okazję” – warknąłby głosem, który przerażał ją, gdy była dzieckiem. Garrett był jednak jej opiekunem i zawsze nadmiernie się o nią troszczył.
A ona uwielbiała tu pracować, nawet jeśli nie czuła się do końca częścią zespołu. Inni księgowi często się śmiali i żartowali, ale Eloise, jako jedyna kobieta w biurze, była rzadko zapraszana do przyłączenia się. Nie winiła ich za to. Bycie samotnikiem było dla niej normalne. Zawsze brakowało jej umiejętności dopasowania się i odczuwała wdzięczność, że w ogóle miała szansę się tam znaleźć.
Większość ludzi uważała księgowość za nudną dziedzinę z niekończącymi się kolumnami liczb, ale kiedy Eloise spoglądała na te same kolumny, widziała historie. Te liczby mówiły o zagraniach finansowych, triumfach, niebezpieczeństwach oraz marzeniach, które się spełniały lub runęły w gruzach. Świetność Ameryki opierała się na finansach, więc bez księgowych, którzy utrzymywali to wszystko w ryzach, gospodarka i innowacje stanęłyby w miejscu. Ludzie w tym biurze przekształcali Nowy Jork w świat wieżowców, metra, tuneli wodnych i mostów, a ona mogła należeć do tego zespołu.
Poprawienie błędu Leona nie zajęło wiele czasu, więc Eloise szybko wróciła do swojego zajęcia. Najnowszy raport z wydatków dla projektu Duval Springs miał zostać opracowany do końca tygodnia. Otworzyła dokumenty, aby sprawdzić oświadczenie złożone przez miasto w sprawie zwrotu pieniędzy, a jej wzrok skupił się na podpisie na dole strony.
„Alex Duval”.
Był teraz burmistrzem Duval Springs, a ona widywała jego nazwisko w oficjalnych raportach. Zawsze wiązało się to dla niej z utratą odrobiny opanowania. Nie widziała go od dwunastu lat. Ona i Alex zostali surowo ukarani po tym, jak Garrett odkrył ich schadzki. Wyglądało na to, że jej przyjaciel wyrósł ze swojego lekkomyślnego i szalonego stylu bycia. Eloise nie śledziła jego kariery, ale jej praca polegała na płaceniu w imieniu stanu za pozew, który Alex wniósł przeciwko ich urzędowi. Pełnił władzę w mieście od pięciu lat i najwyraźniej doszedł do siebie po szkodach wyrządzonych mu przez Garretta.
Ona sama zdobyła uprawnienia księgowej i świetnie sobie radziła w najbardziej tętniącym życiem mieście na świecie. To przydawało jej prestiżu. Każdego ranka układała swoje rude włosy w elegancką fryzurę, a następnie zakładała modnie skrojony żakiet, by sprawiać wrażenie niepodważalnie pewnej siebie. Ta śmiałość doprowadziła ją w życiu naprawdę daleko.
Nie zawsze tak było. Jako nastolatka tak szaleńczo zakochała się w Alexie Duvalu, że byłaby gotowa zrobić dla niego wszystko. Gdyby zaproponował ucieczkę i dołączenie do taboru Cyganów, zrobiłaby to. Jeśli chciałby kupić łódkę i popłynąć w kierunku wschodzącego słońca, uciec do mieszkania na poddaszu w Paryżu, aby żyć jak bohema, nie zawahałaby się. Rozmawiali o wszystkich tych wspaniałych, nieprawdopodobnych marzeniach. Ostatecznie jedyną rzeczą, jaką robili, było leżenie na trawie za starą tłocznią jabłek. Garrett miał rację. Młodzi mężczyźni chcieli od dziewcząt tylko jednego, a ona głupio to oddała i nie poprosiła o nic w zamian. Pragnęła tylko uwagi Alexa.
Już nie. Teraz kierowała się zasadami i poważaniem.
Kiedy urzędnik dostarczył pocztę, wzięła się za przeglądanie dokumentów. Posegregowała je, aby następnie zająć się nimi według pilności.
Ostatnia koperta zawierała wiadomość, która zaparła jej dech w piersiach. Było to polecenie od pana Jonesa, jej przełożonego. Zwykle natychmiast zajmowała się wyznaczonymi przez niego zadaniami i nie zadawała pytań, ale tego nie mogła wykonać, tak jak nie była w stanie polecieć na Księżyc. Istniały granice tego, co mogła zrobić, a ta prośba właśnie je przekraczała.
Fletcher Jones był komisarzem odpowiedzialnym za finanse w Radzie do spraw Wody. Chociaż był równie sztywny jak jego podniosły tytuł, dwa tygodnie temu zaproponował, żeby Eloise zwracała się do niego po imieniu.
– W tym biurze są trzy osoby o nazwisku Jones – powiedział. – Mówienie do mnie: „Fletcher” pozwoli uniknąć zamieszania.
Eloise nie wspomniała, że nikt inny w biurze nie został o to poproszony, ale byłaby naiwna, gdyby nie wyczuwała napięcia, jakie się między nimi pojawiło. A nie była taka, odkąd skończyła szesnaście lat. Pomimo swojej kurtuazji Fletcher wydawał się odwzajemniać jej zainteresowanie, chociaż nigdy nie wypowiedział niewłaściwego komentarza ani nie rzucił niestosownego spojrzenia. Może uważał romantyczne uwertury za zbyt trudne, by się z nimi zmagać. Powinna poczuć ulgę, że ten mężczyzna może obudzić uczucia, o których myślała, że wypaliły się już dawno temu, ponieważ nie chciała być dłużej samotna.
Wstała i poprawiła brzeg żakietu. Nie była umówiona na spotkanie, więc sekretarka Fletchera kazała jej czekać dwadzieścia minut, zanim pozwoliła jej wejść do jego gabinetu.
Kiedy Eloise znalazła się w środku, mężczyzna nawet nie podniósł wzroku znad dokumentów.
– Mamy spotkanie dopiero jutro po południu.
Nie pozwoliła, by typowe chłodne powitanie jej przeszkodziło, i położyła notatkę na jego biurku.
– Gdy obejmowałam to stanowisko, powiedziano mi, że będę pracować na Manhattanie.
– Tak. A teraz będziesz w Duval Springs.
Nie mogła tego zrobić. Gdyby poprosił ją, żeby udała się do Timbuktu, znalazłaby sposób, by tam dotrzeć i ukończyć pracę na czas, nawet poniżej wyznaczonego budżetu. Ale Duval Springs? Nie. To nie było możliwe.
– Dlaczego ja? – zapytała spokojnie. – Jest mnóstwo innych pracowników z większym doświadczeniem przy tym projekcie.
W końcu na nią spojrzał. Starannie przystrzyżone blond włosy i piękne niebieskie oczy nadawały Fletcherowi patrycjuszowski wygląd, który łatwo było podziwiać.
– Nikt nie chce tej pracy. Duval Springs to odległe miasteczko bez kanalizacji i prądu, mieszkańcy są wrogo nastawieni, a zadanie ma trwać cztery miesiące. Przypadło więc osobie znajdującej się na najniższej pozycji w hierarchii, czyli tobie.
Duval Springs właśnie przegrało pięcioletnią walkę przeciwko stanowi. Nowy Jork potrzebował wody i musiał sięgać daleko w głąb swojego terytorium, by ją zdobyć. Duval Springs znajdowało się prawie sto sześćdziesiąt kilometrów na północ od Manhattanu, ale już wkrótce miało zostać zmiecione z powierzchni ziemi, aby stan mógł zalać dolinę i zbudować rezerwuar, który miał służyć czterem milionom mieszkańców Nowego Jorku.
– Dlaczego nie mogę zajmować się tymi rozrachunkami tutaj? – naciskała.
– W interesie stanu zamierzam połączyć pracę nad księgowaniem z obowiązkami dotyczącymi wyceny. A wyceny nieruchomości nie da się dokonywać stąd.
Eloise była zaskoczona.
– Nie wiem nic o wycenie nieruchomości.
– Umiesz liczyć?
Pytanie było tak absurdalne, że jedyna odpowiedź, na jaką zasłużyło, to uniesienie brwi.
– W takim razie możesz wykonywać tę pracę – stwierdził. – Już mieliśmy w dolinie ludzi, którzy domagali się nierealistycznie wysokich kwot za swoje posiadłości, więc opracowałem prosty wzór, aby przyspieszyć ten proces. – Podał jej dwie strony z tabelą. Kiedy objaśniał jej zasady, Eloise nabierała podziwu.
– I ty wymyśliłeś ten system? – zapytała z niedowierzaniem.
– Tak.
To był cud prostoty, tak logiczny i racjonalny, że jej podziw wobec Fletchera wzrósł w jednej chwili. Mimo że nigdy w życiu nie dokonywała wyceny nieruchomości, jego tabela wprowadzała do tego zadania jasne, łatwe do zrozumienia zasady, a wzory pozbawiały wszelkich uczuć tę z natury niestabilną sytuację.
– Podoba mi się twój sposób myślenia – powiedziała wprost.
Wydawał się zaskoczony, ale tylko przez chwilę.
– Tak? Większość ludzi uważa, że jestem okropny.
– Wszystko, co właśnie powiedziałeś, ma sens. Podziwiam twoją racjonalność.
Myślała, że dostrzegła przebłysk zadowolenia, ale na twarz Fletchera szybko powrócił poważny wyraz.
– Ale czy potrafisz to zastosować?
Jej pewność siebie wzrosła. Eloise zdążyła już zapamiętać tabelę z prostymi równaniami i oddać mu kartki, po czym zaczęła dokładnie przyglądać się wnętrzu jego biura. Popatrzyła na boazerię, policzyła gniazda elektryczne i przeanalizowała rozmieszczenie okien. Zastosowanie wzoru i obliczenia w pamięci zajęły jej mniej niż minutę.
– Wartość twojego biura bez mebli i sprzętu przenośnego to czterysta trzydzieści pięć dolarów.
To go zaskoczyło. Wstał i rozejrzał się po pokoju, licząc w myślach i zachowując przy tym kamienną twarz. Ukryła uśmiech, kiedy musiał wystukać kilka liczb na maszynie sumującej.
Na jego twarzy pojawił się wyraz podziwu.
– To zadanie należy do ciebie.
– Z całym szacunkiem odmawiam.
Fletcher odchylił się na krześle, oszołomiony odrzuceniem polecenia.
– Jesteś... czy może masz konflikt lojalności?
Oczy Eloise się rozszerzyły, ale zachowała spokój.
– Dlaczego miałabym mieć konflikt lojalności? – „To niemożliwe, żeby wiedział”.
– Rozumiem, że dorastałaś niedaleko Duval Springs, prawda?
– Blisko. Dom, w którym mieszkałam, był położony wysoko na zboczu wzgórza, ale tak naprawdę moja stopa nigdy nie stanęła w Duval Springs.
Ona i Alex spotykali się w opuszczonym sadzie jabłoniowym w połowie drogi między rezydencją a miasteczkiem. Wtedy lato było czymś niesamowitym, ale teraz wspomnienia przynosiły jedynie ból i zawstydzenie. Czas, który potem nastąpił, był wyjątkowo ciężki, ale go przetrwała. Jej złamane serce się zaleczyło. Eloise pokryła je warstwą wygładzonego profesjonalizmu. Spotkanie twarzą w twarz z Alexem mogło uszkodzić tę z trudem zdobytą powłokę.
– Jestem księgową – przypomniała Fletcherowi. – Wykonuję pracę z biura.
– Wszyscy inni księgowi w naszym biurze zbyt ściśle współpracują z inżynierami, abym miał ich wysyłać na północ. Jesteś jedyną osobą, na której delegowanie mogę sobie pozwolić. Eloise, potrzebuję cię.
Były to dwa słowa, których Eloise w żaden sposób nie mogła odrzucić. Niektóre kobiety mogły pragnąć bogactwa, urody czy powodzenia. Ona jednak pragnęła być potrzebna, nawet jeśli oznaczałoby to, że będzie musiała przeżyć ponowne spotkanie z Alexem Duvalem. Fletcher jej potrzebował, a ona nie mogła pozwolić, by dawne katastrofalne zauroczenie przeszkodziło jej w pełnieniu obowiązków zawodowych.
– W takim razie oczywiście pojadę. – Samo wypowiedzenie tych słów sprawiło, że wzdrygnęła się w środku.
– Doskonale. Dołącz do zespołu na spotkaniu jutro po południu, aby omówić logistykę. Przygotuj się. Claude Fitzgerald będzie was nadzorował, a on nie lubi kobiet. Wymyśl jakiś sposób, żeby sobie z tym poradzić.
Wstała, a jej twarz przybrała wyraz chłodnego opanowania.
– Dobrze, dołączę do zespołu.
Miała tylko nadzieję, że uda jej się przetrwać kolejne cztery miesiące. Zapowiadał się test niepodobny do żadnego, z jakim kiedykolwiek miała do czynienia.
O drugiej po południu Eloise dołączyła do kilkunastu pracowników w sali konferencyjnej Rady do spraw Wody, aby zaplanować początkowe etapy wysiedlania mieszkańców Duval Springs. Cztery osoby miały stacjonować na miejscu i wykonywać prace wstępne. W skład tego zespołu wchodziło dwóch inżynierów specjalizujących się w rozbiórkach, geodeta i księgowa.
Zebrali się wokół stołu, na którym leżała mapa miejscowości. W sercu Eloise zasiało się ziarenko strachu. Ich misją było zniszczenie tego idyllicznego miejsca. Budynki miały zostać wyburzone, a tysiące ludzi zamierzano przesiedlić. Drzewa miały być ścięte, a ich korzenie wykopane. Cała przyroda miała zostać usunięta. Ich misją było dosłownie wymazanie Duval Springs z powierzchni ziemi.
Claude Fitzgerald, lider zespołu i główny inżynier, stał u szczytu stołu. Eloise nie miała wątpliwości, że był kompetentnym specjalistą, ale z uporem walczył, aby uniknąć wyjazdu do Duval Springs na czas realizacji tego zadania.
– Nie chcę mieszkać na odludziu bez przyzwoitej kanalizacji i elektryczności przez najbliższe cztery miesiące – powiedział. – Kingston jest oddalone o zaledwie kilkanaście kilometrów i łatwo stamtąd dojechać do Duval Springs.
Claude był despotą, ale Eloise liczyła na to, że jego opinia będzie miała znaczenie. Już sama praca w tamtym miejscu miała być ciężka, nie mówiąc w ogóle o równoczesnym mieszkaniu tam.
– Ulokowanie zespołu w Duval Springs pozwoli zaoszczędzić stanowi znaczne fundusze – stwierdził Fletcher. – Pokoje hotelowe w Kingston kosztują dziewięć dolarów za noc, a tylko pięć w Duval Springs.
Claude wyciągnął cygaro z ust.
– Żałuje nam pan czterech dolarów?
– Panno Drake? – Fletcher zwrócił się do Eloise. – Proszę obliczyć czteromiesięczną różnicę kosztów między pobytem w Duval Springs a Kingston.
Nie chciała mieszkać w Duval Springs, ale Fletcher zadał pytanie matematyczne, więc nie było innej możliwości niż tylko podać odpowiedź.
– Ponieważ w zespole jest nas czworo, jest to różnica szesnastu dolarów dziennie – powiedziała. – Pomnóżmy to przez cztery miesiące i wychodzi nam tysiąc dziewięćset dwadzieścia dolarów. A to nie zawiera kosztów codziennego transportu oraz utraconego oprocentowania. – Spojrzała na Fletchera. – Jakie jest aktualne roczne oprocentowanie?
– Sześć i dwie setne.
Zamknęła oczy, aby wykonać obliczenia w pamięci. Fletcher nazwał ją kiedyś ludzką maszyną sumującą i nie mylił się w tej sprawie.
– Po dodaniu kosztów transportu i straty odsetek od depozytów całkowite oszczędności to dwa tysiące czterysta czterdzieści sześć dolarów – ciągnęła. – Bardziej wartościowy jest nasz czas stracony podczas codziennych dojazdów. Jeśli średnią stawkę godzinową czterech pracowników pomnożymy przez...
– Na miłość boską, zamknij się, proszę – zrzędził Claude.
– Panna Drake jedynie podkreślała, że mieszkanie w Duval Springs ma sens, choć może brakować tam wygód dostępnych w Kingston – wyjaśnił Fletcher. – Rada do spraw Wody docenia ofiary, jakie poniesie zespół, dlatego otrzymacie sowitą rekompensatę za tymczasowy dyskomfort. Zespół odpowiedzialny za wyburzanie będzie mieszkał w Duval Springs na czas trwania wstępnych wycen.
Pomimo niechęci, by ponownie zobaczyć Alexa, Eloise była podekscytowana możliwością udania się do miasta, które zawsze podziwiała z rezydencji na szczycie wzgórza. W swoim pokoju miała teleskop zakupiony z myślą o astronomii, ale czasem kierowała go w stronę Duval Springs położonego na dnie doliny, obserwując mieszkańców z mieszanką fascynacji i zazdrości. Jak by to było żyć w tak uroczym miejscu, gdzie były inne dzieci, z którymi można się bawić? Prosiła swojego opiekuna, aby pozwolił jej pozwiedzać miasto, ale Garrett zawsze odmawiał, co sprawiało, że Duval Springs stawało się jeszcze bardziej intrygujące. W domu Bruce’a nie było innych dzieci i zbyt wielu ciekawych rzeczy do zrobienia po zakończeniu codziennych lekcji. Często więc Eloise korzystała z teleskopu i przyglądała się nieznanej społeczności jak naukowiec analizujący jakieś odległe formy życia.
Kiedy miała piętnaście lat, pokusa zwyciężyła. Jak trudno byłoby zejść na dno doliny i poznawać Duval Springs na własną rękę? Czekała do pewnego ciepłego poniedziałkowego poranka, gdy Bruce wyruszył w interesach do Kingston, po czym wymknęła się na zewnątrz i skradała za wysokim kamiennym murem okalającym teren rezydencji. Garrett miał wilczury, ochroniarzy i ciężkie zamki na wszystkich bramach, ale psom zapewniono niewielki otwór, którym wchodziły i wychodziły, a Eloise była na tyle szczupła, że się tamtędy prześlizgnęła.
Przerażające było wydostanie się poza bezpieczną posiadłość i wejście do lasu pokrywającego zbocze wzgórza. Nigdy wcześniej nie była w takim miejscu sama, ale pokonała swoje obawy i szła dalej.
Droga do miasteczka miała być łatwa, jednak w ciągu godziny dziewczyna kompletnie zagubiła się wśród zarośli, pnączy i drzew, które wyglądały podobnie. Nie widziała stamtąd osady, więc ruszyła wąską ścieżką wiodącą przez las, zakładając, że doprowadzi ją do kogoś, kto mógłby jej wskazać kierunek do Duval Springs. Później dowiedziała się, że podążała śladami jeleni i zawędrowała wiele kilometrów z dala od domu. Gdyby wówczas nie poszła tamtą ścieżką, mogłaby nigdy nie spotkać Alexa Duvala, chłopca, który miał na zawsze zmienić jej życie.
Był szczupły, przystojny i miał jasnozłociste włosy. Rozpoznała go od razu, bo przez niezliczone godziny szpiegowała swoich rówieśników z wioski przez teleskop. Wiedziała, że jest lubiany, bo inni młodzi ludzie gromadzili się wokół niego, ale nie znała jego imienia. Poznała je dopiero tego popołudnia w lesie, kiedy ją spotkał podczas polowania na dzikie króliki. Próbowała się nie rozpłakać, gdy wyznała, że zgubiła drogę.
– Już nie jesteś zagubiona – odpowiedział pewnie Alex.
Jego uśmiech był jak promienie słońca, a ona już wtedy trochę się w nim zakochała.
Od tamtego dnia potajemnie spotykali się w sadzie za każdym razem, gdy Bruce wyjeżdżał w interesach. Uwielbiała sposób, w jaki Alex opowiadał o swoich bliskich, będących całkowitym przeciwieństwem jej krewnych. Pochodził z awanturniczej i niesfornej rodziny, którą bardzo kochał. Zachowywali się hałaśliwie, byli porywczy i lubili proste rzeczy, jak gra w rzutki czy coroczne zbiory jabłek. Eloise natomiast wyznała Alexowi straszne sekrety o swojej rodzinie, które nigdy nie powinny zostać nikomu opowiedziane. Zrobiła to, ponieważ mu zaufała. Wreszcie mogła się dobrze poczuć, zwierzając się komuś. Przez całe życie była odizolowana, a pragnienie, by mieć przyjaciela, było nie do odparcia.
To pierwsze lato, gdy potajemnie spotykali się za starą tłocznią jabłek, było ekscytujące. Alex nauczył ją pływać i przemycał dla niej książki z biblioteki w Duval Springs. Wyspa skarbów, Hrabia Monte Christo, Robin Hood – zapoznał ją ze wspaniałymi, najbardziej znanymi powieściami przygodowymi i razem puszczali wodze fantazji. Przede wszystkim jednak Alex nauczył ją być odważną. Jego niezmordowana pewność siebie udzielała się dziewczynie chowanej pod kloszem, która nigdy nie czuła się wartościowa.
W ich związku płomienie pojawiły się podczas kolejnych wakacji, kiedy Eloise miała szesnaście lat, a Alex osiemnaście. Wówczas nie zdawała sobie sprawy, że raczej nic dobrego nie wyniknie z tego, że para młodych ludzi ma dużo czasu i całkowitą prywatność, przesiadując blisko siebie przy rozpadającej się starej tłoczni.
Eloise wróciła myślami do teraźniejszości, tymczasem Claude przystąpił do ustalania harmonogramu prac ich zespołu.
– Chcę, żeby nasze działania zostały wykonane do końca roku – oznajmił. – Wrócimy do Nowego Jorku, a mieszkańcy Duval Springs opuszczą miasto. Natomiast w maju rozpoczniemy rozbiórkę.
W dalszej części spotkania przedstawiono kroki niezbędne przy wycenie elementów konstrukcyjnych każdego budynku, który miał zostać zdemontowany. Objaśnienie planu zajęło wiele godzin i zanim Eloise wróciła do swojego biurka, było już późno. Wszyscy inni w dziale księgowości poszli do domu, ale ona wciąż miała raporty do złożenia. Stukot jej maszyny sumującej odbijał się echem w prawie pustym pomieszczeniu. Kobieta spłoszyła się, kiedy podszedł do niej Fletcher.
Położył na jej biurku smukłe niebieskie pudełko.
– To za niedogodności – powiedział. – Rekompensata za czekające cię utrudnienia.
Byli sami w biurze. Czy celowo czekał, aż będą mieli odrobinę prywatności? Fletcher był tak sztywny, że wydawało się, iż niemal skrzypiał, kiedy chodził, więc Eloise nie wyciągała pochopnych wniosków, jednak pudełko pochodziło ze sklepu Tiffany’ego.
W środku było piękne srebrne pióro i pasujący do niego nóż do papieru.
To nie był jedynie dowód wdzięczności! Srebro, zdobione eleganckimi zawijasami, które wyglądały jak pnącza winorośli, było dziełem wybitnego rzemieślnika.
– Nie jestem pewna, czy powinnam przyjąć taki prezent – odparła, niemal tracąc dech.
– Nie możesz przyjmować materiałów biurowych?
– Czy to właśnie coś takiego? – Przez chwilę, na czas odpowiadający kilku uderzeniom serca, zapanowała między nimi cisza.
– Jeśli chcesz, aby to było coś takiego.
Fletcher nawet nie drgnął, ale Eloise wyczuła, że kolejny ruch należał do niej. Mężczyzna był jakby ukryty pod warstwami sztywnego krochmalu, ale jej podobała się jego powściągliwość. Dżentelmen pragnący względów kobiety ofiarował jej symbol sympatii i miał nadzieję, że ona go przyjmie. Ktoś taki jak on nigdy nie wepchnąłby jej do jeziora, aby nauczyła się pływać. Nigdy nie rzuciłby jej wyzwania, by wspiąć się na drzewo, aby zobaczyć, jak wygląda gniazdo dzięcioła. Nie pociągnąłby jej ze sobą na trawę i nie całował do utraty tchu.
Przesunęła palcem po srebrnych pnączach. Gdyby przyjęła taki podarunek, toby coś oznaczało.
– Dziękuję – powiedziała głosem, który odzwierciedlał jego ton pełen rezerwy. – To bardzo hojny gest z twojej strony.
Twarz Fletchera stała się ponura.
– Jedna rada – dodał cicho. – Ogranicz swoje kontakty z ludźmi w Duval Springs do minimum. Są wzburzeni, cała ta dolina to emocjonalne bagno. Przy wycenianiu ich własności posługuj się wzorem. Gdy tylko od niego odejdziesz, zaczną cię bombardować sentymentalnymi błaganiami, które będą jedynie niepotrzebnym utrudnieniem dla wszystkich. Wiem, że jesteś kobietą kierującą się zdrowym rozsądkiem. Inaczej bym cię tam nie wysyłał.
Delikatna pochwała od mężczyzny tak powściągliwego jak Fletcher wywołała u Eloise dreszcz ekscytacji, który jednak starannie zamaskowała. Kolejne cztery miesiące zapowiadały się jako wyzwanie, a ona nigdy nie powinna zapomnieć, że Alex Duval to przeszłość, natomiast Fletcher Jones – być może przyszłość.
Jedynym dźwiękiem, jaki Alex Duval słyszał, gdy szedł pod górę po ulicy Mountainside, był szelest wiatru poruszającego liśćmi dębów i klonów. Gęsty las, który rósł wzdłuż obu stron drogi, sprawiał, że to miejsce wyglądało jak nietknięty ludzką ręką, dawno zapomniany raj.
Nie było to jednak prawdą.
Jako burmistrz Duval Springs, Alex został wezwany w związku z ostatnim incydentem sabotażu, jaki miał miejsce w dolinie. Minął zakręt i zauważył ciągnik przechylony pod nienaturalnym kątem w dopiero co zrobionym wykopie. Przy drodze stało kilku mężczyzn, ale Alex skupił się tylko na Brusie Garretcie, najbogatszym człowieku w całej dolinie i jednocześnie swoim jedynym wrogu.
– Jakieś drobne nieszczęście? – zapytał wesoło, zbliżając się do grupy. Gdyby gniew w oczach Garretta mógł się zmieniać w ciepło, Alex stanąłby w płomieniach. Nie bał się już jednak tego człowieka. Właściciel kamieniołomu kiedyś go pokonał, ale dwanaście minionych lat, wyróżnienia zdobyte w wojsku i ciężkie doświadczenia wojny hiszpańsko-amerykańskiej nauczyły Alexa, jak stawiać czoła prześladowcom.
Szeryf Dawson z pobliskiego miasta Kingston wystąpił naprzód.
– Dzięki za przybycie, burmistrzu Duval. Mamy tu spory bałagan – powiedział.
– Właśnie widzę. – Wykop miał kilkadziesiąt centymetrów głębokości, ale ciągnik przypadkiem wjechał w niego nad ranem, przewrócił się i nadal nie udało się go ruszyć.
– Ten rów został przez kogoś wykopany – zauważył Garrett. – To sabotaż. Zniszczono ciągnik za sześć tysięcy dolarów. Zrobił to ktoś z pańskiego miasta i pańscy ludzie za to zapłacą.
– Nie ma pan na to żadnego dowodu – odparł Alex swobodnym tonem, który zamaskował jego obawy. Garrett był znienawidzony w dolinie, więc mógł to zrobić ktoś z Duval Springs. Jedynymi ludźmi korzystającymi z tego odcinka drogi byli pracownicy kamieniołomu i kilku drwali zatrudnionych przez stan, aby rozpocząć oczyszczanie terenu pod osadę robotniczą, gdzie miały zamieszkać tysiące budowlańców, których przyjazdu spodziewano się w niedługim czasie. Zarówno kamieniołom, jak i osada robotnicza były tu niemile widziane.
– Nie mam żadnych świadków, ponieważ dokonano tego w środku nocy – powiedział Garrett. – Kiedy moja ekipa zakończyła wczoraj pracę, ta droga była w dobrym stanie. Wykop pojawił się w nocy i był zakryty gałęziami sosny. To sabotaż.
Szeryf zwrócił się do Alexa:
– Burmistrzu Duval, to nie byłby pierwszy raz, kiedy ktoś z pańskiego miasta próbował wymierzać sprawiedliwość panu Garrettowi.
– To się skończyło pięć lat temu – odrzekł Alex. – Zaraz po strajku te drobne zakłócenia minęły.
Nie były aż tak drobne. Strajk miał postać dziesięciomiesięcznego konfliktu między Garrettem a siłą roboczą, którą traktował jak chłopów pańszczyźnianych. Alex stał na jego czele, a spór został ostatecznie rozstrzygnięty na korzyść robotników. To właśnie przywództwo Alexa przyniosło mu potem wybór na burmistrza.
– Zrobił to ktoś z tego miasta – warknął Garrett. – Teraz muszę zamówić ludzi, aby ponownie ubili tę drogę.
– Jest pan świetny w radzeniu sobie z problemami przez ubijanie.
Obelga nie została wychwycona przez nikogo poza Bruce’em Garrettem, do którego była bezpośrednio skierowana. Alex miał wiele powodów, by go nienawidzić, chociażby za jego arogancję czy skąpstwo przy prowadzeniu interesów. Przede wszystkim jednak nienawidził Garretta ze względu na Eloise Drake.
Jego lata spędzone z Eloise wydawały się jak odrębne życie. Lepsze, bardziej niewinne. Początkowo przyciągał go do niej dreszczyk zakazanego owocu, wkrótce jednak była to po prostu ekscytacja tą dziewczyną. Była inna niż wszyscy, których do tej pory spotkał. Błyskotliwa, inteligentna, ale dziwnie nieziemska i nieśmiała. Jej uwielbienie sprawiło, że Alex poczuł się, jakby nagle urósł. Ich miłość była jak promień światła. Garrett podeptał ją, przez co wydawała się szkodliwa i zła.
Najgorsze jednak było to, że po tych wszystkich latach Alex nie był w stanie przypomnieć sobie twarzy Eloise, a jedynie to, co przy niej czuł – jakby uchwycił promień słońca, który oświetlał cały jego świat. Tamte wakacyjne dni były czasem niewinności i radości, ale z każdym mijającym rokiem wymykały się mu coraz bardziej.
– W tym momencie nie ma znaczenia, kto to zrobił. Musicie zabrać ten ciągnik ze środka drogi – stwierdził szeryf. – Drwale planują jutro zwozić drewno, a ten przejazd musi być wolny.
– Niech drwale się uspokoją – rzucił Theodore Riesel. – Tej drogi nie da się tak szybko naprawić, żeby mogły po niej jeździć ciężkie sprzęty. Byłoby to niebezpieczne.
Riesel, ubrany w szykowny trzyczęściowy garnitur, wydawał się nie na miejscu wśród innych zebranych na wzgórzu. Jego trzydziestoletni syn Jack stał obok niego i prezentował się równie oficjalnie, z wyjątkiem cukrowej laseczki wystającej z ust, co nadawało mu przyjacielskiego, niefrasobliwego wyglądu. Rieslowie byli właścicielami cementowni przetwarzającej wapień Garretta, a Jack był jedynym człowiekiem wśród zgromadzonych, któremu Alex ufał.
Jack wyjął z ust cukierka.
– Nie rozumiem, dlaczego stan wydaje tyle pieniędzy na kolejną osadę robotniczą. Ta w Kingston jest całkowicie dobra i już funkcjonuje. Po co budować kolejną?
Alex się z nim zgadzał. Cała ta budowa wiązała się z planowanym zbiornikiem retencyjnym i miała sprowadzić tysiące robotników z miasta do tej odległej wiejskiej doliny.
Osadę robotniczą w Kingston utworzono dla dwóch tysięcy pracowników, ale stan właśnie ogłosił, że chce zbudować kolejną niedaleko Duval Springs. Przez cały tydzień drwale oczyszczali teren pod nową osadę Timberland. Wkrótce miały przybyć ekipy budowlane, aby wznieść baraki.
Jack przechadzał się w tę i z powrotem przed zniszczonym ciągnikiem.
– Założenie drugiej osady tak blisko Duval Springs jest niczym wymachiwanie płachtą przed gniewnym bykiem. Jeśli stan wstrzyma budowę Timberland, założę się, że bezcelowy wandalizm ustanie. Wszyscy wiemy, że zrobił to prawdopodobnie ktoś z miasteczka – dodał, spoglądając ze współczuciem na Alexa.
W czasie trwania procesu o powstrzymanie budowy zbiornika retencyjnego Jack był zaskakującym sprzymierzeńcem. Pojawiał się na każdej rozprawie sądowej, aby udzielać wsparcia, mimo że majątek jego rodziny leżał na bezpiecznej wysokości. Większość ludzi, którzy mieszkali powyżej planowanej granicy rezerwuaru, cieszyła się, że dzięki takiemu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności uniknie nadchodzącej rozbiórki. W tej sytuacji pomoc Jacka była czymś wyjątkowym i mile widzianym.
Alex potarł się po czole, w którym odczuwał narastające napięcie. Przez ostatnie pięć lat był zajęty pozwem, chcąc ocalić swoje miasto. Wyszedł z tego zmęczony, przegrany i zniechęcony. Jego ostatnim działaniem jako burmistrza miało być zamknięcie Duval Springs. To było zadanie, którego nigdy nie chciał wykonać, ale nie mógł go przekazać nikomu innemu. Za bardzo kochał to miejsce, aby porzucić je w jego ostatnich dniach.
Wkrótce w dolinie będzie się roiło od obcych ludzi. Drwale wprowadzili się już do zabytkowego hotelu, gdzie sam mieszkał. Zostawiali za sobą ślady błota i niedopałki papierosów. Kolejni robotnicy byli w drodze. W ten weekend miała przyjechać grupa urzędników, a on nie znosił ich nawet bardziej niż drwali. Ci, w przeciwieństwie do rozpieszczonych pracowników biurowych, przynajmniej musieli się napocić na każdego zarobionego dolara.
– Panie burmistrzu? – zwrócił się do niego szeryf Dawson. – Czy ma pan jakieś zalecenia dotyczące usunięcia i naprawy tego ciągnika?
– Niech pan poprosi władze stanowe, żeby to stąd zabrały – odpowiedział. – Zobaczymy, jak bardzo zależy im na kimkolwiek lub czymkolwiek w tej dolinie.
Odwrócił się, by ruszyć w kierunku domu, delektując się wiatrem i pierwszymi śladami żółtych i szkarłatnych liści na leśnym baldachimie. Miała to być jego ostatnia jesień w tym miejscu. Wobec świata okazywał brawurę, ale w cichym wnętrzu swojego serca opłakiwał kolejne pożegnanie. Wydawało się, że każdy dzień przynosi kolejną „ostatnią” rzecz. Jego ostatnie zbiory jabłek, ostatnie rozpoczęcie roku szkolnego.
Jack pojawił się obok niego, dołączając do spaceru.
– Przykro mi, że wezwali cię tutaj, aby zająć się sprawami, które są w kompetencjach stanu.
Alex uśmiechnął się i szybkim ruchem poklepał go po ramieniu. W ciągu ostatnich kilku lat zaprzyjaźnili się, co było zaskoczeniem po rozgoryczeniu wywołanym strajkiem. Jack, jako osoba stojąca po stronie firmy, zatrudnił ekipę łamistrajków, wywołując tym samym ogromne wzburzenie w dolinie. Jednak po zakończeniu konfliktu młody Riesel jako pierwszy wyciągał rękę na zgodę do każdego przeciwnika, który tylko czuł się gotowy, by ją uścisnąć. Większość na to nie przystała, ale Alex się zgodził.
– Czasami żałuję, że nie można cofnąć się do takiej epoki, w której reszta świata nie wiedziała, że ta dolina istnieje – stwierdził Alex.
Jack kiwnął głową.
– Wiem, że dla ciebie i innych w Duval Springs to żadne pocieszenie, ale masz moje współczucie. Nie mogę wypowiadać się w imieniu kamieniołomu Garretta, ale dołożę wszelkich starań, aby znaleźć pracę dla każdego, kto będzie potrzebował zatrudnienia, gdy miasteczka już nie będzie.
– Dzięki, Jack – odparł Alex, idąc dalej. Nie wiedział, co zrobi po likwidacji Duval Springs. Zamykanie miasta zajmowało całą jego uwagę i siły.
To jednak nie było do końca prawdą. Po prostu nie chciał o tym myśleć. Nadchodzący rok miał być długą i bolesną harówką, z finałem w postaci zniszczenia miasta, które było częścią jego duszy. Miały tu przybyć tysiące obcych osób, by zadawać kolejne tortury poprzez usuwanie lasów, palenie domów i wysiedlanie ludzi mieszkających tu od pokoleń. Drwale byli zaledwie pierwszą falą. Kolejną miał być zespół urzędników, którzy zaczynali planować rozbiórkę.
Byli już w drodze, a Alex miał ich oczekiwać.
Burmistrz pracował do późna w swoim biurze w ratuszu, ponieważ obecność drwali w gospodzie oznaczała, że wieczorami robiło się tam głośno. Życie w hotelu nie było idealne, ale Alex musiał przeprowadzić się tam sześć lat temu po tym, jak jego bratu urodziło się czwarte dziecko. Ciasnota nie pozwalała na to, by nadal mieszkał w rodzinnym domu nad karczmą, więc przeniósł się do pokoju na trzecim piętrze Gilmore Inn – charakterystycznego, zabytkowego budynku w Duval Springs.
Było już po zmroku, gdy Alex wracał do hotelu, ale w szkole wciąż paliło się światło. To go zadziwiło. Nikt nie miał powodu, by być tam o tak późnej porze w piątek wieczorem. Zaniepokoił się. Niedawna fala wandalizmu sprawiła, że był szczególnie czujny. Zbliżył się do budynku, aby zajrzeć przez okno do oświetlonego pomieszczenia.
Dostrzegł tam Marie Trudeau, nauczycielkę francuskiego, która nadal siedziała przy swoim biurku. Jako burmistrz, Alex miał klucze do wszystkich publicznych budynków w mieście, wszedł więc do środka i udał się do jej klasy. Pani Trudeau była jego ulubioną nauczycielką, kiedy sam był w szkole. Właściwie wszyscy darzyli ją ogromną sympatią, a jemu nie podobało się, że męczy się do tak późnych godzin.
– Proszę, niech mi pani nie mówi, że nadal pracuje – powiedział, wchodząc do sali lekcyjnej.
Kobieta westchnęła, zamykając książkę.
– Moja łacina nie jest już taka jak kiedyś. Muszę się uczyć co wieczór, aby wyprzedzać uczniów.
Alex mógł jej odpowiedzieć jedynie wymuszonym uśmiechem. W zeszłym miesiącu ich nauczyciel łaciny wyjechał, by objąć posadę w Albany. Ludzie opuszczali miasto, odkąd Duval Springs przegrało apelację. Stworzyło to problemy dla szkoły. Nie mieli już też nikogo od chemii i arytmetyki. Inni pedagodzy pomagali w lekcjach na niższym poziomie, ale troje uczniów zamierzało zdawać na studia i potrzebowali kogoś od łaciny.
Pani Trudeau podjęła się tego wyzwania. Nigdy nie poprosiła o podwyżkę ani zwolnienie z innych obowiązków. Zakasała rękawy, przesiadywała do późna i wykonywała swoje zajęcie. Niestrudzona praca dobrze urodzonych kobiet w średnim wieku, takich jak Marie Trudeau, stanowiła fundament tego narodu.
– Jestem pani wdzięczny za pozostanie z nami – powiedział Alex.
Gdy kobieta posłała mu smutny uśmiech, wokół jej oczu pojawiła się siateczka zmarszczek.
– Po tym wszystkim, co to miasto dla mnie zrobiło? Będę lojalna wobec mieszkańców Duval Springs tak długo, jak tylko będą mnie potrzebować. Wiem, że nikt z nas nie chciał takiego zakończenia, ale będę niezłomna aż do ostatniej godziny ostatniego dnia.
Odwrócił wzrok, żeby nie zobaczyła, jak zwilgotniały mu oczy. Kochał to miejsce z całego serca. Jak ironiczny był los, który sprawił, że jego ostatnim działaniem jako burmistrza miała być rozbiórka miasta. Nie widział jednak żadnej innej możliwości. Zadanie powinno zostać wykonane przez kogoś, kogo to interesowało, a nie przez pozbawionego twarzy biurokratę przysłanego przez władze stanowe. Jego przodkowie założyli to miasto dwieście lat temu, a on miał być tym, który poprowadzi exodus.
Do końca zostało jeszcze osiem miesięcy, a on zamierzał delektować się każdym dniem. Zapowiadał się ciężki, zaprawiany kroplą goryczy czas, choć również radosny.
– Hercules wydaje dziś wieczorem kolację pożegnalną – powiedział. – Przyjdzie pani? Zapraszam.
Pani Trudeau wydawała się zszokowana.
– Kto się wybiera do wojska?
– Vincent Gallagher. Miał odziedziczyć tartak ojca, ale to z oczywistych przyczyn nie może się stać. Zamiast tego wstępuje do wojska i niedługo wyruszy na Kubę.
Kolacja pożegnalna była tradycją w Duval Springs. Dla każdego mężczyzny, który udawał się na wojnę, przygotowywano pieczonego kurczaka. Zaczęło się to podczas wojny francusko-indiańskiej, kiedy wyprawiono ucztę dla dziewięciu młodych ludzi. Pod koniec wieczora każdy przyszły żołnierz napisał swoje inicjały na rozwidlonej kości obojczyka z piersi swojego kurczaka, a następnie zawiesił ją na ozdobnej poręczy za barem. To ustanowiło zwyczaj. Kostka miała tak wisieć, dopóki żołnierz nie wróci, by ją własnoręcznie zdjąć.
Dziś była kolej Vincenta Gallaghera, aby umieścić swoją kostkę obok innych, pochodzących jeszcze z wojny o niepodległość, wojny brytyjsko-amerykańskiej, wojny secesyjnej i wielu innych potyczek. W czasach walk poręcz była zawsze gęsto obwieszona, gdy synowie z Duval Springs wyjeżdżali na służbę. Większość kości zabierano, kiedy żołnierze wracali na gwarne świętowanie w karczmie. Jednak dziesiątki z nich wciąż pozostały, a każda reprezentowała żołnierza, który nigdy nie pojawił się już w domu. To było niespotykane, choć godne upamiętnienie poległych mężczyzn.
– Niech pani zamknie książki i przyjdzie – nalegał Alex. – To prawdopodobnie ostatnia kolacja pożegnalna, jaką będziemy mieć. Kolejne ostatnie wydarzenie.
Kobieta zebrała się, po czym wzięła Alexa pod rękę i ruszyli w stronę karczmy, gdzie zgromadzili się już przyjaciele i bliscy Vincenta Gallaghera.
Gdy Alex i pani Trudeau weszli do środka, w knajpie panował gwar. Atmosferę tworzyło dziwne połączenie świętowania, nostalgii i smutku. W ciągu ostatnich pięciu lat mieszkańcy tej doliny mocno się ze sobą zżyli, walcząc o ocalenie swojej ziemi przed przejęciem przez władze stanowe. Teraz, gdy bitwa została przegrana, wydawało się, że każdy wieczór w karczmie przynosi szczególny nastrój, ponieważ ludzie zaczynali wyjeżdżać i liczba mieszkańców topniała z każdym miesiącem.
– Hej, Alex! – ryknął ktoś z tyłu sali. – Masz nowego nauczyciela chemii do naszej szkoły?
Odkąd Duval został burmistrzem, ludzie regularnie zgłaszali się do niego w sprawach związanych z miastem, ilekroć przybywał do karczmy. Teraz nie był na to odpowiedni czas.
– Ten wieczór należy do Vincenta, Elmer.
– Ale to ostatni rok mojego chłopaka. On musi się dostać na studia. Nie jest jedynym takim. A co z twoim bratankiem?
– Nie martw się – odparł Alex. – Żadne dziecko w tym mieście nie będzie miało zaległości z powodu braku lekcji chemii.
– Ani lekcji łaciny – dodała pani Trudeau.
Stojący za barem brat Alexa, Hercules, mocno stuknął kuflem.
– Mój syn idzie w przyszłym roku na studia – oświadczył. – Ma na ścianie w pokoju zdjęcie z kampusu na Harvardzie, odkąd skończył dwanaście lat. Wszystkim dzieciom nadałem ładne, normalne imiona – John, Bill, Mark i James. Dzięki temu mogą iść tam, gdzie chcą na tym świecie, i nie będą wyśmiewani z powodu niedorzecznych imion, takich jak Hercules. Porządne imiona dla porządnych dzieci! John Duval będzie pierwszym chłopcem z rodziny Duvalów, który rozpocznie studia. Przynajmniej tego marzenia stan nie odbierze.
Kilku mężczyzn zaczęło głośno wyrażać aprobatę, ale brawa ucichły, gdy Sally, żona Herculesa, wyszła z kuchni, niosąc na półmisku pieczonego kurczaka z ziemniakami i warzywami. Naczynie przysłaniało jej ogromny brzuch. Sally miała wkrótce urodzić swoje piąte dziecko.
– Gdzie jest bohater dnia? – zapytała. Było to pytanie retoryczne, ponieważ Vincent siedział przy środkowym stole na honorowym miejscu, otoczony rodziną.
– Nie dam rady zjeść całego kurczaka – stwierdził, gdy postawiono przed nim półmisek.
– Chociaż nadgryź! – zawołał ktoś z tyłu.
– Proszę, jedz – zachęcała go matka, z trudem powstrzymując łzy.
Walka na froncie już się skończyła, ale wojska amerykańskie były kierowane na Kubę, by prowadzić drugą okupację po upadku rządu, który ustanowiono tam na skutek wojny hiszpańsko-amerykańskiej. Alex nie był zwolennikiem tego typu działań, ponieważ nadal pamiętał, jak pocił się z gorąca w tamtejszym klimacie.
Czy stałby się tym, kim był dzisiaj, gdyby nie odbył służby na Kubie? Kiedy wstępował do wojska, był pobitym dzieciakiem bez grosza przy duszy, ale wojsko nauczyło go, jak być mężczyzną. Ironią losu było to, że Bruce Garrett, wypędzając Alexa z doliny, doprowadził go na najlepszy poligon. Kuba i wojsko zmieniły Alexa w przywódcę, który mógł wrócić do domu i przeciwstawić się swojemu wrogowi.
Po kolacji Alex stanął na krześle i wzniósł kufel.
– Za Vincenta Gallaghera! – zawołał.
Potrwało chwilę, zanim tłum się uciszył, jednak wkrótce spojrzenia wszystkich zgromadzonych tego dnia w karczmie spoczęły na nim. Odchrząknął i skupił się, ponieważ przy tego typu pożegnaniach czuł, że jest niedorzecznie sentymentalny. Zarówno on, jak i Hercules potrafili podczas takich okazji wylać morze łez.
– Vincencie, z dumą nazywamy cię synem Duval Springs – rzekł stanowczo. – Chciałbym móc powiedzieć, że najbliższe lata będą łatwe, ale czasem właśnie trudności sprawiają, że stajemy się lepsi. Wojsko będzie wymagać nerwów ze stali i serca ze złota, ale dołączysz do wspaniałych braci. Wojna prowadzi ludzi w miejsca, w które nie może pójść nikt inny, tylko my... – Skinął w stronę innych weteranów znajdujących się w karczmie – doktora Lloyda, Dicka Brookmeyera i dwóch ludzi z kamieniołomu. – My to rozumiemy i będziemy cię wspierać. Będziemy czekać na twój powrót do domu. A teraz zawieś w końcu tę kostkę!
Dało się słyszeć tupanie i krzyki poparcia. Jedynie tuż zza ramienia Alexa odezwał się cichy, drwiący głos:
– Tak mówi bohater wojenny, który samodzielnie wygrał na Kubie.
Alex pozwolił, by zniewaga po nim spłynęła. Rywalizacja między nim a Oscarem Ottem miała swoje korzenie jeszcze w czasach dzieciństwa, kiedy Alex schował Oscarowi procę, by ten nie mógł jej używać do dręczenia bezpańskich kotów. Ten zemścił się, podrzucając pałeczki lukrecji do tornistra Alexa i próbując wrobić go w kradzież. Oscar był teraz księgowym w fabryce cementu Riesla, ale jego niechęć do Duvala wciąż gdzieś się tliła.
Kolejny raz Alex zastanawiał się, czy to on szpiegował jego i Eloise wiele lat temu. Pasowałoby to do niego, biorąc pod uwagę niechęć Otta wobec wszystkiego, co Alex cenił czy osiągnął w życiu.
Czy Oscar mógł stać za wykopem na ulicy Mountainside? Jeśli tak, prawdopodobnie będzie próbował obwinić o to Alexa. Ktoś w dolinie stwarzał problemy. Ta osoba była gotowa do nieuczciwych działań.
Alex musiał być czujny.
Eloise starannie wybierała swoją garderobę na czteromiesięczną delegację. Perspektywa wyjazdu do Duval Springs była przytłaczająca. Kobieta przygotowywała się jak żołnierz do bitwy. Porozkładała suknie, bluzki, halki i kostiumy na wszystkich dostępnych powierzchniach w swoim mieszkaniu. Jej pokojówka przyglądała się tym poczynaniom z rogu pomieszczenia. Tasha Sokolov była kiepską pomocą, ale miłą towarzyszką. Przez większość czasu siedziała na stołku z miękkim obiciem i kołysała na kolanie małego Ilyę, obserwując zajętą Eloise.
Tasha przyjechała z Rosji bez rodziny, męża i pieniędzy, za to z dzieckiem pod sercem. „Znalazłam się tu z łaski Bożej” – pomyślała Eloise, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Tashę, gdy ta stała skulona przed kuchnią dla ubogich. Tego samego wieczoru Eloise zabrała ją do domu i zaoferowała pracę. Do dzisiaj dziewczyna była przy niej.
– Niech pani nie bierze brązowego płaszcza. Jest zbyt nudny – powiedziała Tasha ze swoim silnym akcentem. – Musi pani wziąć ten czerwony.
Szkarłatny płaszcz z futrzanym wykończeniem był cieplejszy, ale wyglądałby nie na miejscu w małym miasteczku. Długie lata podglądania tej miejscowości dały jej obraz zamożnych, ale zwyczajnie ubranych ludzi, pozbawionych ekstrawagancji, w jakiej gustowały damy z Manhattanu. Eloise cieszyła się z tego, że w końcu się wyróżni, i dołożyła płaszcz na stertę rzeczy do zabrania.
Do tej pory wybrała już trzy szyte na miarę kostiumy, cztery suknie spacerowe i kilka bluzek z pasującymi spódnicami z serży i wełny. Przygotowała również dobrane pod kolor buty, szaliki i rękawiczki. Stała się ważną osobą i chciała, aby świat to zobaczył.
Nie zabrałaby Tashy do Duval Springs. Nadszedł czas, aby jej pokojówka przez jakiś czas zajmowała się Ilyą samodzielnie, ponieważ Eloise zbytnio się do niego przywiązała.
– Czy powiedziała już pani właścicielowi, że pani wyjeżdża? – zapytała Tasha, biorąc kapryszącego chłopca na ręce. Mały Ilya ząbkował od kilku dni i był marudny.
– Tak, oczywiście – odparła Eloise. – Już zapłaciłam czynsz do grudnia, więc nie powinnaś mieć żadnych kłopotów.
– Musi pani jeszcze zapłacić rachunek za gaz – dodała Tasha. – Do grudnia zrobi się zimno.
– Już się tym zajęłam.
Pokojówka z pogodnym uśmiechem powróciła do kołysania dziecka. Eloise niechętnie to przyznawała, ale Tasha została jej przyjaciółką jedynie dlatego, że pracy było mało, a ona dobrze płaciła. Byłoby miło, gdyby mogła nawiązywać przyjaźnie tak, jak robili to inni ludzie, ale nigdy nie było to dla niej łatwe.
Wkrótce kwękanie Ilyi przerodziło się w płacz. Tasha westchnęła i mocniej go zakołysała.
– Daj, wezmę go – zaproponowała Eloise, sięgając po dziecko. Tasha podała jej synka, który natychmiast przestał płakać.
– Czasami myślę, że on kocha panią bardziej niż mnie – powiedziała z lekkim smutkiem pokojówka.
– Bzdury – zaprotestowała Eloise, choć prawdopodobnie była to prawda. Miała swoje miejsce w życiu Ilyi od chwili, gdy chłopiec się urodził, i obdarzała go uwielbieniem, ale wolałaby, żeby aż tak nie płakał. Czy wszystkie ząbkujące dzieci tak cierpiały?
– Wezmę trochę whisky i natrę mu dziąsła.
Eloise głośno westchnęła.
– Nie możesz dawać dziecku alkoholu! – Odwróciła się, wciąż poruszając w tempie, które najwyraźniej uspokajało malucha. Rano wyjeżdżała do Duval Springs i już zaczynała żałować, że nie będzie miała okazji do przytulania tego chłopca.
– Odrobina whisky mu nie zaszkodzi – stwierdziła Tasha. – W Rosji moi rodzice wkładali ziemniaki do wódki i dawali je ząbkującym niemowlętom do ssania. Malec będzie spokojny przez wiele godzin.
Jak inne od tego było dzieciństwo Eloise. Jej pierwszym domem była rozległa wiejska posiadłość z trzydziestoma pokojami i niekończącymi się korytarzami, za to bez żadnych rówieśników, z którymi mogłaby się bawić. Urodziła się jako późne dziecko i rodzice nie chcieli się nią zajmować. Żyła w samotnym, odizolowanym świecie. Zabawiała się, pędząc długimi, pustymi korytarzami i tupiąc, by słyszeć odbijające się w nich echo. W końcu ojciec wychodził z gabinetu i kazał jej się uciszyć. „Wracaj do swojego pokoju, kukułeczko” – mawiał.
Wtedy uwielbiała, gdy ją tak nazywał. Zwykle był wobec niej chłodny, więc cieszyła się, że znalazł dla niej pieszczotliwe określenie. Kiedy dorosła, dowiedziała się, że kukułka to podstępne stworzenie, które wślizguje się do gniazda niczego nieświadomych ptaków, aby złożyć jajo, a następnie odlatuje, pozostawiając pisklę innym. To był okrutnie pasujący do niej przydomek. Z czasem wyszło też na jaw, że Thomas Drake nie odegrał roli w jej poczęciu. Jej prawdziwym ojcem był Bruce Garrett, chociaż do chwili obecnej nalegał, by była jedynie jego podopieczną.
Płacz dziecka przerwał dawne wspomnienia, a ona wróciła do kołysania i poklepywania Ilyi po pleckach.
– Ciii, mój maleńki... – mruczała. – Jesteś moim dzielnym Galahadem, moim Ivanhoe, moim d’Artagnanem.
– Co to za zwariowane imiona? – dopytywała Tasha.
– Postacie z powieści. – To byli jej bohaterowie. Tamte niesamowite historie na zawsze znalazły sobie miejsce w jej sercu. Tak bardzo je kochała. Mimo że książki przygodowe były szalone, nieprawdopodobne i zupełnie oderwane od rzeczywistości, Eloise co noc uciekała w ich świat. Rano zakładała wykrochmalony kołnierzyk, ostrzyła ołówki i otwierała księgi rachunkowe.
Życie księgowej idealnie do niej pasowało. Był to bezpieczny zawód, opierający się na ścisłych zasadach i logicznych przepisach. Reguły były jak treliaż podpierający szybko rosnącą winorośl, pozwalając Eloise kwitnąć i odnosić sukcesy.
Tasha spojrzała na pudełko od Tiffany’ego.
– A co z tym eleganckim piórem? Weźmie je pani?
Pudełko ze sklepu Tiffany’ego było niezwykle proste, ale bardzo wymowne. Postawa Fletchera Jonesa stanowiła zupełne przeciwieństwo dzikiego zapału do życia, jaki charakteryzował Alexa Duvala. Nawet to, jak wyraził się o „materiałach biurowych”, było w typowy dla niego sposób powściągliwe i spokojne.
– Tak, wezmę je.
Piękne, eleganckie pióro będzie jej przypominać, o co walczyła. Chciałaby mieć własne dziecko. Był na to najwyższy czas. A Fletcher Jones miał potencjał, aby być stabilnym, niezawodnym mężczyzną, który zostałby doskonałym ojcem. Jedyne, co musiała zrobić, to przetrwać najbliższe cztery miesiące w Duval Springs, a potem wrócić do bezpiecznego świata zasad, przepisów i porządku.