Pozłacana dama - Elizabeth Camden - ebook

Pozłacana dama ebook

Elizabeth Camden

4,2

Opis

Caroline Delacroix obraca się wśród elit Waszyngtonu jako sekretarka pierwszej damy Stanów Zjednoczonych. Ukrywa jednak szokującą tajemnicę – jeśli nie rozwikła sieci szpiegowskich powiązań, jej brat może zostać skazany na śmierć za zdradę stanu.

Nathaniel Trask, nowo zatrudniony szef tajnych służb, natychmiast nabiera podejrzeń wobec Caroline, mimo że pociąga go jej błyskotliwość i urok osobisty. Chcąc chronić głowę państwa, nie może pozwolić sobie na to uczucie, zwłaszcza gdy wokół prezydenta narasta zagrożenie.

Wśród blichtru złotej ery Waszyngtonu na próbę zostanie wystawione wszystko, co Caroline i Nathaniel wiedzą o miłości i poświęceniu.

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 445

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (30 ocen)
15
8
4
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt

Dobrze spędzony czas

Bardzo udana książka, choć dla mnie top to nadal Chicago w ogniu, Tajemnice Bostonu i Niezniszczalna nadzieja. No i muszę przyznać, że okładki tej serii to sztos ❤️
10
Cathy_Parr

Całkiem niezła

No zmogłam do końca ale trochę za dużo pobożności i poprawności politycznej jak na taką tematykę
00
gaga1405

Dobrze spędzony czas

Czytaliście już książki Elizabeth Camden? Ja dopiero teraz miałam, bez dwóch zdań przyjemność zapoznania się z jej piórem, a że uwielbiam romanse historyczne, bez wahania dałam się porwać tej lekturze. Caroline Delacroix to profesjonalna sekretarka i osobista asystentka Pierwszej Damy Stanów Zjednoczonych. Jedynie najbliższe kobiecie osoby wiedzą, że skrywa ogromną tajemnicę, która może zaważyć na jej karierze- jej brat bliźniak został oskarżony o zdradę stanu, za co grozi mu wyrok śmierci. Gdy w Białym Domu pojawia się Nathaniel, ambitny służbista odpowiedzialny za bezpieczeństwo Pary Prezydenckiej, serce Caroline przyspiesza a wzajemna fascynacja zbliża ich do siebie. Jednak czy osoby na tak wymagających stanowiskach mogą sobie pozwolić na głębsze uczucie? Czy sekret kobiety zaważy na tej znajomości? „Pozłacana Dama” zabiera nas w podróż po Stanach Zjednoczonych wraz z całym orszakiem prezydenckim. U boku głównych bohaterów poznajemy codzienność życia w Białym Domu, pełną blichtru,...
00
MalgorzataAr

Z braku laku…

Wynudziła mnie ta książka.
00
ElbietaN

Nie oderwiesz się od lektury

Rzadko czytam książki historyczne , ale tą z całego serca polecam 😊
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: 
A Gil­ded Lady (Hope and Glory #2)
Au­tor: 
Do­ro­thy Mays
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka an­giel­skiego: 
Mag­da­lena Pe­ter­son
Re­dak­cja:
Agata To­kar­ska
Ko­rekta: 
Do­mi­nika Wilk
Skład i opra­co­wa­nie gra­ficzne:
Anna Bro­dziak
ISBN 978-83-66977-36-5
Co­ver de­sign by Jen­ni­fer Par­ker
Co­ver pho­to­gra­phy by Mike Ha­ber­mann Pho­to­gra­phy, LLC
Vec­tors by star­line / Fre­epik.com
Train by Noel Jose / Unsplash.com
© 2020 by Do­ro­thy Mays by Be­thany Ho­use Pu­bli­shers,
a di­vi­sion of Ba­ker Pu­bli­shing Group, Grand Ra­pids, Mi­chi­gan, 49516, U.S.A.
© 2022 for the Po­lish edi­tion by Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2022, wy­da­nie I
Druk: Lega
Je­śli nie za­zna­czono ina­czej, wszyst­kie cy­taty po­cho­dzą z Bi­blii Ty­siąc­le­cia.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, 
prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, 
elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

De­dy­kuję tę po­wieść mo­jej ma­mie, Jane,

in­spi­ra­cji dla głów­nej bo­ha­terki.

Po­dob­nie jak Ca­ro­line, moja mama jest mą­dra, szy­kowna i znacznie bar­dziej nie­ustę­pliwa, niż mo­głoby się wy­dawać.

Od za­wsze była dla mnie nie­do­ści­gnio­nym wzo­rem,

ale je­stem za to nie­zmier­nie wdzięczna.

Dzię­kuję za wszystko, mamo!

1

30 lipca 1900

W Bia­łym Domu nie było cze­goś ta­kiego jak ty­powy dzień, jed­nak kiedy Ca­ro­line De­la­croix we­szła do swo­jego prze­peł­nio­nego biura, jej po­ra­nek stał się wy­jąt­kowo trudny.

– Wczo­raj wie­czo­rem za­mor­do­wano króla Włoch – oznaj­mił zza biurka jej ko­lega.

Geo­rge Cor­te­lyou peł­nił sta­no­wi­sko oso­bi­stego se­kre­ta­rza pre­zy­denta McKin­leya, a Ca­ro­line pra­co­wała na ana­lo­gicz­nym sta­no­wi­sku dla pierw­szej damy.

– Co się stało? – spy­tała z nie­do­wie­rza­niem.

Geo­rge zre­la­cjo­no­wał prze­ra­ża­jące szcze­góły w ty­po­wym dla sie­bie, zwię­złym stylu. Po wrę­cze­niu me­dali pod­czas za­wo­dów spor­to­wych w po­bliżu Me­dio­lanu król Umberto wsiadł do otwar­tego po­wozu. Ja­kiś anar­chi­sta rzu­cił się za po­jaz­dem i od­dał cztery strzały w kie­runku mo­nar­chy, który zgi­nął na miej­scu.

– Od lat był ce­lem za­ma­chow­ców i w końcu go do­pa­dli – po­wie­dział po­nuro Cor­te­lyou.

Z si­wie­ją­cymi wło­sami, wy­pie­lę­gno­wa­nym wą­sem i nie­ska­zi­tel­nym stro­jem roz­ta­czał aurę nie­złom­nej pew­no­ści sie­bie, jed­nak było wi­dać, że dzi­siej­sze wia­do­mo­ści nim wstrzą­snęły.

– Do­pil­nuję, żeby pierw­sza dama udała się dziś do am­ba­sady wło­skiej z kon­do­len­cjami – od­parła Ca­ro­line.

Geo­rge z wdzięcz­no­ścią ski­nął głową, po­nie­waż nie­wiele osób lu­biło mieć do czy­nie­nia z pa­nią pre­zy­den­tową. Ida McKin­ley była ko­bietą wy­bu­chową, ła­two fe­ru­jącą wy­roki i bez­ce­re­mo­nialną do tego stop­nia, że uzna­wano ją za nie­miłą. Do za­dań Ca­ro­line na­le­żało ocie­ple­nie wi­ze­runku pierw­szej damy. Nie było to ła­twe, ale Ca­ro­line świet­nie so­bie z tym ra­dziła. Jej dzień pracy za­czy­nał się przed śnia­da­niem, a koń­czył tuż po tym, jak pani McKin­ley uda­wała się na nocny spo­czy­nek. Ra­zem z Geo­rge’em przez sie­dem dni w ty­go­dniu zaj­mo­wała się ko­or­dy­no­wa­niem pla­nów i za­rzą­dza­niem ofi­cjal­nymi spra­wami Bia­łego Domu. Było to wy­czer­pu­jące, lecz sta­no­wiło rów­no­cze­śnie za­szczyt i przy­wi­lej.

Dzi­siaj głów­nym za­da­niem panny De­la­croix było za­aran­żo­wa­nie te­le­fonu z kon­do­len­cjami do żony am­ba­sa­dora Włoch, ba­ro­no­wej Vit­tozzi. Ca­ro­line miała po­móc pani McKin­ley zgrab­nie przejść przez szcze­gó­łowe wy­mogi pro­to­kołu dy­plo­ma­tycz­nego, po­nie­waż każde po­tknię­cie mo­głoby mieć ne­ga­tywne kon­se­kwen­cje za­równo dla pre­zy­denta, jak i Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Nie­stety, pierw­sza dama miała skłon­ność do od­bie­ga­nia od te­matu i po­ru­sza­nia się w nie­od­po­wied­nim kie­runku, więc Ca­ro­line mu­siała być czujna.

Dwie go­dziny póź­niej wsia­dła do po­wozu wraz z pierw­szą damą, po czym udały się do am­ba­sady Włoch.

– Do ba­ro­no­wej na­leży się zwra­cać: „lady Vit­tozzi” – do­ra­dzała pre­zy­den­to­wej. – Nie mówi po an­giel­sku, więc będę dla pani tłu­ma­czyć. Są­dząc po tym, ile osób bę­dzie ją dziś od­wie­dzać, na­sza wi­zyta nie po­winna po­trwać dłu­żej niż dzie­sięć mi­nut.

– Do­sko­nale – od­parła pierw­sza dama z de­li­kat­nym, kró­lew­skim kiw­nię­ciem głową.

Jej fry­zura ze sple­cio­nych sre­brzy­stych wło­sów wy­glą­dała jak dia­dem. Kie­dyś była piękną ko­bietą, ale na sku­tek cho­roby miała wiecz­nie skwa­śniałą minę.

Po­wozy stały je­den za dru­gim w po­bliżu bo­gato zdo­bio­nego bu­dynku wło­skiej am­ba­sady, któ­rego wszyst­kie okna były już po­za­sła­niane czarną ża­łobną tka­niną. W peł­nym prze­py­chu sa­lo­nie zgro­ma­dziło się kil­ku­na­stu go­ści i cze­kało na swoją ko­lej, by zło­żyć ba­ro­no­wej kon­do­len­cje w jej pry­wat­nym ga­bi­ne­cie. Ca­ro­line za­pro­wa­dziła pa­nią McKin­ley na miękką sofę. Nie miały ocze­ki­wać zbyt długo, po­nie­waż pro­to­kół dy­plo­ma­tyczny za­pew­niał, że pierw­sza dama trafi na po­czą­tek ko­lejki.

In­kru­sto­wane zło­tem drzwi na dru­gim końcu sa­lonu otwo­rzyły się, a z ga­bi­netu ba­ro­no­wej po za­koń­czo­nej wi­zy­cie wy­szedł ar­cy­bi­skup Wa­szyng­tonu. Kiedy mi­jał wol­nym kro­kiem zgro­ma­dzo­nych ża­łob­ni­ków, jego szkar­łatno-czarne szaty ma­je­sta­tycz­nie się ko­ły­sały. Słu­żący wpusz­cza­jący go­ści ski­nął do Ca­ro­line, a ona po­chy­liła się, by po­móc wstać pani pre­zy­den­to­wej. Ida McKin­ley miała do­piero pięć­dzie­siąt trzy lata, ale jej wcze­śnie po­si­wiałe włosy i la­ska, którą się pod­pie­rała, by wspo­ma­gać nogę z uszko­dzo­nym ner­wem, spra­wiały, że wy­glą­dała po­waż­niej.

Ba­ro­nowa miała na so­bie ża­łobny strój. Jej czarna je­dwabna suk­nia roz­po­ście­rała się gu­stow­nie na sie­dze­niu, a twarz za­kry­wał prze­zro­czy­sty czarny we­lon. Ski­nęła głową na po­wi­ta­nie.

– Avete le no­stre più sen­tite con­do­glianze1 – po­wie­działa Ca­ro­line, wcho­dząc i ni­sko się kła­nia­jąc.

Ba­ro­nowa od­po­wie­działa ci­cho, a Ca­ro­line prze­tłu­ma­czyła jej słowa dla pani McKin­ley.

– Lady Vit­tozzi do­ce­nia pani współ­czu­cie. Od­kąd wczo­raj wie­czo­rem do­tarły te okropne wie­ści, wszy­scy są nie­zmier­nie uprzejmi.

Pierw­sza dama ski­nęła głową i usia­dła.

– Po­wiedz jej, że je­śli jest coś, co nasz na­ród może zro­bić, by po­móc w tym trud­nym dla Włoch cza­sie, wy­star­czy tylko wspo­mnieć.

Ca­ro­line tłu­ma­czyła, a pani McKin­ley wy­po­wia­dała ide­al­nie po­prawne ogól­niki o nie­zna­nych dro­gach, ja­kimi pro­wa­dzi Bóg, a także po­chwały świę­tej pa­mięci króla Umberto. Wszystko prze­bie­gało bez za­rzutu, co w jej przy­padku ni­gdy nie było pewne.

W pew­nym mo­men­cie Ida McKin­ley za­częła wspo­mi­nać swoją wi­zytę we Wło­szech, którą od­była pod­czas po­dróży po Eu­ro­pie kilka lat wcze­śniej.

– Po­do­bał się nam Rzym, szcze­gól­nie sta­ro­żytne ru­iny i gmach opery. Sy­cy­lia była jed­nak okropna. Brak elek­trycz­no­ści, prze­cie­ka­jące da­chy, a ka­na­li­za­cja chyba z epoki re­ne­sansu. Nie­wy­obra­żalne.

Ca­ro­line za­marła. Miała na­dzieję, że ba­ro­nowa na­prawdę nie znała an­giel­skiego, po­nie­waż ro­dzina am­ba­sa­dora po­cho­dziła z Sy­cy­lii. Pani Vit­tozzi zer­k­nęła spod we­lonu z ab­so­lut­nie nie­wzru­szoną miną, ocze­ku­jąc na tłu­ma­cze­nie. Ca­ro­line nie po­winna była skła­mać, ale nie mo­gła rów­nież prze­tłu­ma­czyć tego, co wła­śnie po­wie­działa pierw­sza dama. Oby­dwie ko­biety pa­trzyły na nią wy­cze­ku­jąco, a ona ostroż­nie do­bie­rała słowa.

– Pani McKin­ley po­dzi­wiała ar­chi­tek­turę Włoch – re­la­cjo­no­wała. – Miesz­kańcy tego kraju są nie­sa­mo­wi­cie za­radni, skoro z pew­nych wy­gód sto­so­wa­nych współ­cze­śnie ko­rzy­stali już w re­ne­san­sie. To było na­prawdę nie­sa­mo­wite.

Ba­ro­nowa uśmiech­nęła się i ski­nęła głową, a po­zo­stałe kilka mi­nut upły­nęło już bez żad­nych in­cy­den­tów. Ca­ro­line de­li­kat­nie po­stu­kała pierw­szą damę w stopę ukrytą pod war­stwami spód­nic, da­jąc jej w ten spo­sób znać, że nad­szedł czas, by wstać i za­koń­czyć wi­zytę.

– Po­szło cał­kiem do­brze, prawda? – stwier­dziła pani McKin­ley, kiedy już sie­działy w po­wo­zie i je­chały w kie­runku Bia­łego Domu. Nie cze­kała na od­po­wiedź, tylko cią­gnęła swój mo­no­log. – Straszna tra­ge­dia z tym kró­lem. Po pro­stu straszna. Ale prze­cież Ma­jo­rowi nie przy­da­rzy­łoby się nic ta­kiego.

Pani McKin­ley za­wsze mó­wiła w ten spo­sób o swoim mężu, po­nie­waż po­znali się nie­długo po woj­nie se­ce­syj­nej, kiedy ma­jor Wil­liam McKin­ley no­sił jesz­cze mun­dur. W ko­lej­nych la­tach dzia­łał jako kon­gres­men, gu­ber­na­tor, a w końcu pre­zy­dent, jed­nak żona cią­gle na­zy­wała go Ma­jo­rem. Ca­ro­line uwa­żała, że to uro­cze.

– Ma­jor cie­szy się zbyt dużą sym­pa­tią, żeby na­ra­zić się na aż taką agre­sję – cią­gnęła pre­zy­den­towa. – Wszy­scy go lu­bią.

– O ile to, że wszy­scy go lu­bią, jest prawdą, nie ozna­cza to, że będą na niego gło­so­wać – od­parła Ca­ro­line.

Wpły­wała w ten spo­sób na nie­bez­pieczne wody, ale trzeba było to zro­bić. Wy­bory pre­zy­denc­kie miały się od­być za cztery mie­siące, a mimo po­pu­lar­no­ści Wil­liama McKin­leya nic nie można było uwa­żać za oczy­wi­stość. Był zbyt za­jęty obo­wiąz­kami zwią­za­nymi z peł­nie­niem urzędu, aby pro­wa­dzić kam­pa­nię, a żona nie ofe­ro­wała mu po­mocy. Była naj­mniej lu­bianą pierw­szą damą w hi­sto­rii, a Ca­ro­line zo­stała za­trud­niona, aby po­móc po­pra­wić jej wi­ze­ru­nek.

Praca dla pani McKin­ley była jak cho­dze­nie po li­nie. W każ­dej chwili mo­gła się ze­rwać, ale jak do­tąd Ca­ro­line udało się wspie­rać słynną z trud­nego cha­rak­teru mał­żonkę pre­zy­denta, nie po­zwa­la­jąc rów­no­cze­śnie, by ta ją stra­to­wała. Gdy obie pa­nie po­ja­wiały się w to­wa­rzy­stwie, Ca­ro­line sta­no­wiła uoso­bie­nie po­wa­ża­nia i sza­cunku, jed­nak na osob­no­ści ich re­la­cja się zmie­niała. Sprze­czały się, plot­ko­wały, śmiały i kłó­ciły. Pierw­sza dama na­le­gała, żeby Ca­ro­line w ta­kich sy­tu­acjach mó­wiła do niej po imie­niu.

– Chcę dziś wie­czo­rem za­ło­żyć twoje sza­fi­rowe kol­czyki – oznaj­miła Ida McKin­ley.

– Dla­czego? – spy­tała Ca­ro­line pro­wo­ku­jąco.

Re­gu­lar­nie wy­po­ży­czały so­bie na­wza­jem roz­ma­ite do­datki, po­nie­waż oby­dwie uwiel­biały modę. Jed­nak je­śli pierw­sza dama chciała pro­sić o przy­sługę, po­winna to zro­bić w bar­dziej uprzejmy spo­sób.

– Po­nie­waż ostat­nio, kiedy je za­ło­ży­łam, Ma­jor po­wie­dział, że pod­kre­ślają moje oczy.

– To spraw so­bie wła­sne kol­czyki z sza­fi­rami.

Ida par­sk­nęła ze śmie­chu.

– Nie masz po­wa­ża­nia wo­bec star­szych.

– Dla­czego po­win­nam mieć? – od­gry­zła się Ca­ro­line. – To do mnie na­leżą sza­fi­rowe kol­czyki, na któ­rych tak bar­dzo ci za­leży.

Gdyby ustą­piła pani McKin­ley choćby odro­binę, ta się­gnę­łaby po znacz­nie wię­cej. Jed­no­cze­śnie Ca­ro­line ży­wiła wo­bec niej dys­kretny sza­cu­nek, po­nie­waż znała ją od strony, od któ­rej mo­gło po­znać ją nie­wielu lu­dzi. Zdro­wie pierw­szej damy było mocno nad­szarp­nięte przez na­pady epi­lep­sji, nie­sprawną nogę, mi­greny i po­wra­ca­jące okresy me­lan­cho­lii, które unie­moż­li­wiały jej wsta­wa­nie z łóżka. Z po­wodu do­le­gli­wo­ści za­gra­żało jej to, że zo­sta­nie pu­stel­nicą. Czę­sto za­my­kała się w swo­jej sy­pialni i ob­se­syj­nie ro­biła na dru­tach bu­ciki dla nie­mow­ląt.

Za­równo pre­zy­dent, jak i le­karz pani McKin­ley za­le­cali jej wię­cej in­te­rak­cji ze świa­tem ze­wnętrz­nym, Ca­ro­line za­częła więc or­ga­ni­zo­wać re­gu­larne her­batki z gru­pami do­bro­czyn­nymi i żo­nami urzęd­ni­ków rzą­do­wych. Je­śli wy­po­ży­cze­nie pary błysz­czą­cych kol­czy­ków spra­wi­łoby, że pierw­sza dama po­czu­łaby się le­piej, Ca­ro­line była go­towa to zrobić.

Szcze­gól­nie ze względu na uprzej­mość, jaką oka­zali jej pań­stwo McKin­ley­owie. W ze­szłym mie­siącu brat Ca­ro­line zo­stał aresz­to­wany na Ku­bie pod za­rzu­tem zdrady stanu. Ca­ro­line na­tych­miast zło­żyła re­zy­gna­cję, jed­nak pre­zy­dent jej nie przy­jął. Luke nie zo­stał jak do­tąd uznany za win­nego, a woj­sko trzy­mało całą tę sprawę w ta­jem­nicy do czasu pod­ję­cia de­cy­zji o jego lo­sie.

Jej bliź­niak za­wsze był lek­ko­myśl­nym ry­zy­kan­tem, ku­sił los i wie­lo­krot­nie wpa­dał w ta­ra­paty. Ale żeby był zdrajcą? Ca­ro­line nie po­tra­fiła w to uwie­rzyć. W ja­kiś spo­sób wplą­tał się na Ku­bie w nie­bez­pieczną in­trygę, a ona za­mie­rzała zro­bić, co w jej mocy, by roz­wi­kłać tę sprawę.

Jed­nak na wy­pa­dek, gdyby się to nie po­wio­dło, mu­siała za­dbać o swoje zna­jo­mo­ści w Bia­łym Domu z na­dzieją, że kie­dyś może bę­dzie mo­gła się wy­sta­rać o uła­ska­wie­nie dla brata. Zdrada stanu była wy­stęp­kiem, za który ka­rano śmier­cią, a gdyby Luke zo­stał uznany za win­nego, re­la­cje z McKin­ley­ami mo­gły być dla niej je­dyną szansą na oca­le­nie jego ży­cia.

2

Na­tha­niel Trask był szczę­ścia­rzem. Wra­cał wła­śnie do Wa­szyng­tonu po tym, jak osią­gnął zna­czący suk­ces i za­pew­nie­nie awansu. Ener­gicz­nie wbiegł po scho­dach do De­par­ta­mentu Skarbu. Eu­fo­ria z po­wodu zwy­cię­stwa od­nie­sio­nego w Bo­sto­nie na­dal pul­so­wała w jego ży­łach, po­nie­waż uwiel­biał roz­wią­zy­wa­nie skom­pli­ko­wa­nych za­ga­dek kry­mi­nal­nych.

Była już dzie­więt­na­sta, czwart­kowy wie­czór, ale Na­tha­niel wie­dział, że za­sta­nie swo­jego prze­ło­żo­nego w pracy, po­nie­waż on i John Wil­kie mieli po­dobny spo­sób my­śle­nia. Przy­jaź­nili się od cza­sów chi­ca­gow­skich, kiedy John był za­an­ga­żo­wa­nym dzien­ni­ka­rzem, a Na­tha­niel – po­zba­wio­nym sen­ty­men­tów de­tek­ty­wem dzia­ła­ją­cym w po­łu­dnio­wej czę­ści mia­sta. Kiedy John Wil­kie na sku­tek nie­sza­blo­no­wej de­cy­zji zo­stał po­wo­łany na sta­no­wi­sko szefa służb spe­cjal­nych, za­brał ze sobą Na­tha­niela i od tego czasu pra­co­wali ra­zem nad tym, żeby na­pra­wić zszar­ganą re­pu­ta­cję tej agen­cji rzą­do­wej.

Na­tha­niel zmie­rzał w kie­runku skrzy­dła bu­dynku, gdzie mie­ściły się biura wy­wiadu, a jego kroki od­bi­jały się echem po pu­stych ko­ry­ta­rzach.

Wil­kie po­wi­tał go sze­ro­kim uśmie­chem. Miał czter­dzie­ści lat, więc za­le­d­wie o dwa lata wię­cej niż on, a za­pi­sał się już w hi­sto­rii służb jako naj­młod­sza osoba, która do tej pory stała na czele tej jed­nostki. Ubie­rał się zu­peł­nie zwy­czaj­nie, a jego włosy wy­glą­dały ni­jako. Je­dy­nie zu­chwały błysk brą­zo­wych oczu wska­zy­wał na to, że jest żądny przy­gód.

– O, pro­szę, bo­ha­ter dnia – ode­zwał się Wil­kie, mocno ści­ska­jąc rękę Na­tha­niela.

Ten od­wza­jem­nił uścisk i uśmiech, a na­pię­cie zwią­zane z pię­cio­mie­sięczną mi­sją w Bo­sto­nie za­częło ustę­po­wać. Te­raz, kiedy już wró­cił, miał się za­jąć po­rząd­ko­wa­niem do­ku­men­tów, które przed­sta­wiały, w jaki spo­sób gang fał­sze­rzy do­ko­nał oszu­stwa na war­tość mi­liona do­la­rów po­przez pod­ra­bia­nie znaczków pocz­to­wych. Był to sprytny plan. Bank­noty nie­ustan­nie spraw­dzano pod ką­tem fał­szerstw, ale kto po­my­ślałby o znacz­kach? Gang utrzy­my­wał się z tego pro­ce­deru przez kilka lat, do czasu, gdy Na­tha­nie­lowi udało się ich zlo­ka­li­zo­wać w Bo­sto­nie.

– Wia­do­mo­ści o aresz­to­wa­niach do­tarły już do miej­sco­wej prasy. Po­patrz tylko na to – po­wie­dział Wil­kie, rzu­ca­jąc Na­tha­nie­lowi ga­zetę zło­żoną tak, że było wi­dać wspo­mniany ar­ty­kuł.

Agent rzą­dowy uda­rem­nia dzia­ła­nia gangu oszu­stów i ich pocz­towe mal­wer­sa­cje

– Pocz­towe mal­wer­sa­cje? – spy­tał Na­tha­niel. – Kto pi­sze taki chłam?

Nie­spieszny uśmiech na twa­rzy prze­ło­żo­nego sta­no­wił od­po­wiedź, ja­kiej po­szu­ki­wał. Wil­kie był swego czasu znany w Chi­cago, na Dzi­kim Za­cho­dzie sen­sa­cyj­nego dzien­ni­kar­stwa, i wie­dział, jak ma­ni­pu­lo­wać prasą.

– Za­pro­po­no­wa­łem re­por­te­rowi kilka barw­nych zdań. Cie­szę się, że z nich sko­rzy­stał. Je­steś bo­ha­te­rem.

– Byle tylko nie wy­mie­niano mo­jego na­zwi­ska – ostrzegł Na­tha­niel. Praca w służ­bach spe­cjal­nych nie była od­po­wied­nim miej­scem dla lu­dzi spra­gnio­nych sławy czy bo­gac­twa. On sam, mimo że uwiel­biał wy­zwa­nia zwią­zane ze ści­ga­niem prze­stęp­ców i do­pro­wa­dza­niem ich przed sąd, nie chciał sku­piać na so­bie za­in­te­re­so­wa­nia.

– Żad­nych na­zwisk – za­pew­nił go Wil­kie. – W każ­dym ra­zie to była ge­nialna ro­bota. Dzięki to­bie rząd za­osz­czę­dził for­tunę. Do­słow­nie. Po­win­ni­śmy pójść się na­pić.

– Po­win­ni­śmy. Tyle że ja nie piję, a ty ni­gdy nie wy­cho­dzisz na mia­sto o tak wcze­snej po­rze.

Wil­kie pstryk­nął pal­cami z uda­waną kon­ster­na­cją.

– Ra­cja. Znowu po­krzy­żo­wa­łeś mi plany.

Trask i Wil­kie sta­no­wili zu­pełne prze­ci­wień­stwa, ale ni­gdy nie było to prze­szkodą dla ich przy­jaźni. Na­tha­niel był ob­se­syj­nie po­rządny, po­ważny i prze­strze­gał wszel­kich za­sad, tym­cza­sem John Wil­kie żył we­dług wła­snych prze­ko­nań i lu­bił wy­pić, ale obaj męż­czyźni sza­no­wali się na­wza­jem.

– A te­raz – ode­zwał się Wil­kie, wra­ca­jąc za biurko – po­mówmy o tym awan­sie, o któ­rym wspo­mi­na­łem.

– Tak, wła­śnie.

Trudno było zgad­nąć, co prze­ło­żony miał na my­śli, po­nie­waż Na­tha­niel zaj­mo­wał naj­wyż­sze sta­no­wi­sko w wy­dziale do spraw fał­szerstw.

– Wiem, że nie zniósł­byś per­spek­tywy sta­no­wi­ska kie­row­ni­czego – stwier­dził Wil­kie.

Na­tha­niel za­marł.

– Tak.

– Dla­tego my­ślę o czymś zu­peł­nie in­nym. Spodoba ci się. Nowe wy­zwa­nie. Po­znasz cie­ka­wych lu­dzi i bę­dziesz miał ol­brzy­mią od­po­wie­dzial­ność.

Tylko dla­czego John z ta­kim en­tu­zja­zmem za­chwa­lał to sta­no­wi­sko? Na­tha­niel ni­gdy wcze­śniej nie wzbra­niał się przed żad­nym za­da­niem. Ciężko pra­co­wał w ko­palni mie­dzi w No­wym Mek­syku, jeź­dził po­cią­gami kon­wo­ju­ją­cymi go­tówkę przez opu­sto­szałe rów­niny na za­cho­dzie, a na­wet miesz­kał przez pół roku nad prze­twór­nią rybną, żeby zbie­rać tajne in­for­ma­cje na te­mat han­dlu mię­dzy­na­ro­do­wego.

– Co to za praca? – spy­tał ci­cho.

– Naj­waż­niej­sza w na­szej agen­cji. Do­brze płatna, z po­rząd­nym miesz­ka­niem.

– Co to za praca?

– Ochrona pre­zy­denta.

Na­tha­niel ze­rwał się z krze­sła.

– Ab­so­lut­nie nie. Ni­gdy nie będę pra­co­wał jako ochro­niarz. Wiesz o tym.

Wil­kie wy­cią­gnął ręce w ła­go­dzą­cym ge­ście.

– Uspo­kój się. Pre­zy­dent McKin­ley nie chce ochro­nia­rzy. Uważa, że to trąci eu­ro­pej­ską ary­sto­kra­cją, i nie chce mieć z tym nic wspól­nego.

– W ta­kim ra­zie po co w ogóle o tym roz­ma­wiamy?

– Bo po­trze­buję de­tek­tywa w Bia­łym Domu. Ko­goś, kto nie prze­oczy żad­nych szcze­gó­łów, na­wet je­śli jest na służ­bie przez całą dobę. Nie mu­sisz być przy­kle­jony do pre­zy­denta. On tego nie chce, po­dob­nie jak ty. Ale po­trzebny jest ktoś, kto nad­zo­ro­wałby do­stęp do niego. Wczo­raj zo­stał za­mor­do­wany wło­ski król Umberto, a czło­wiek, który go za­strze­lił, był zna­nym anar­chi­stą. Po­wi­nien zo­stać wpro­wa­dzony ja­kiś sys­tem, żeby zwra­cać uwagę na ta­kich wi­chrzy­cieli. Chcę, że­byś wy­my­ślił ta­kiego ro­dzaju plan dla Bia­łego Domu.

– Znajdź ko­goś in­nego do tej ro­boty.

Wil­kie po­trzą­snął głową.

– Je­steś naj­lep­szym czło­wie­kiem, ja­kiego mamy, a pro­blemy tylko na­ra­stają – stwier­dził. – W ciągu ostat­nich dzie­się­ciu lat za­mor­do­wano wię­cej głów państw niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej w hi­sto­rii.

Na­tha­niel pod­szedł po­wol­nym kro­kiem do okna i za­ci­ska­jąc pię­ści, wpa­try­wał się w Biały Dom znaj­du­jący się po dru­giej stro­nie ulicy. Nie chciał być ochro­nia­rzem. Nie mógł być ochro­nia­rzem. Ostat­nim ra­zem, kiedy zo­stało mu po­wie­rzone za­da­nie pil­no­wa­nia ko­goś, ta osoba po­nio­sła śmierć, a to wspo­mnie­nie na­dal go prze­śla­do­wało. Kosz­mary ustą­piły, ale myśl o od­po­wie­dzial­no­ści za czy­jeś ży­cie spra­wiała, że ści­skał mu się żo­łą­dek.

– Zaj­muję się fał­szer­stwami. Znam się na ry­tow­nic­twie i mam dy­plom z hi­sto­rii sztuki, a to wszystko po to, że­bym umiał roz­po­zna­wać fal­sy­fi­katy. Nie będę ochro­nia­rzem. Dla­czego nie dasz tego za­da­nia Sul­li­va­nowi?

– Sul­li­van nie ma ta­kiego oka do szcze­gó­łów jak ty. Zresztą nie bę­dziesz ochro­nia­rzem.

Wil­kie opo­wie­dział do­kład­nie, na czym miała po­le­gać ta praca, a Na­tha­niel mu­siał przy­znać, że fak­tycz­nie nie były to za­da­nia dla ochro­nia­rza, ale ra­czej de­tek­tywa, który miał wy­szu­ki­wać nie­do­cią­gnię­cia w za­bez­pie­cze­niu Bia­łego Domu. Do­kład­nie tak jak wcze­śniej twier­dził jego przy­ja­ciel.

– Nie za­pro­po­no­wał­bym ci tego, gdy­bym nie uwa­żał, że je­steś naj­lep­szym czło­wie­kiem do tego za­da­nia. Z McKin­leyem bę­dzie ła­two pra­co­wać. Wszy­scy go lu­bią. Spę­dzisz naj­bliż­sze cztery mie­siące, przy­glą­da­jąc się wszyst­kiemu, co się dzieje w Bia­łym Domu i za­pro­jek­tu­jesz ulep­szony sys­tem ochrony. Po wy­bo­rach w li­sto­pa­dzie znajdę dla cie­bie za­da­nie, które bar­dziej ci się spodoba.

– Tylko cztery mie­siące?

– Cztery mie­siące – po­twier­dził Wil­kie. – Opra­cuj nowy plan za­bez­pie­czeń, a po­tem bę­dziesz wolny.

Na­tha­niel prze­cha­dzał się po po­miesz­cze­niu, roz­my­ślając nad otrzy­maną pro­po­zy­cją. Cztery mie­siące nie za­po­wia­dały się aż tak okrop­nie, a mu­siał przy­znać, że ochrona pre­zy­denta na­prawdę była w fa­tal­nym sta­nie. Było rów­nież prawdą, że świet­nie nada­wał się do tej pracy, i nie mógł od­mó­wić pod­ję­cia ta­kiej służby.

Za­mie­rzał przy­jąć to za­da­nie. Ozna­cza­łoby to za­miesz­ka­nie wraz z in­nymi pra­cow­ni­kami we wspól­nym po­koju na naj­wyż­szym pię­trze Bia­łego Domu. Mu­siałby rów­nież nie­mal przez cały czas być skon­cen­tro­wany. Kiedy tylko nie bę­dzie spał, sie­dem dni w ty­go­dniu, aż do li­sto­pa­do­wych wy­bo­rów. By­łoby to wy­zwa­nie, ale być może rów­nież spo­sób, by się wy­ka­zać i od­ku­pić nie­po­wo­dze­nia z prze­szło­ści.

Tej nocy po­wró­cił dawny sen. Na­tha­niel pod­niósł ciało Molly, zu­peł­nie mo­kre i po­tur­bo­wane od rwą­cego nurtu, z pu­stym spoj­rze­niem skie­ro­wa­nym w ni­cość.

– Pro­szę, Molly – szlo­chał, ale ona już nie żyła, a zwłoki były zimne.

Za­brał ją do domu. Je­chał tram­wa­jem przez Chi­cago z mar­twym dziec­kiem uło­żo­nym na ko­la­nach. Lu­dzie mu się przy­glą­dali, a on nie zwra­cał na to uwagi. Był jakby nie­obecny.

Wy­bu­dził się gwał­tow­nie. Jego po­ściel była mo­kra od potu. Ten kosz­mar prze­śla­do­wał go już wiele lat temu, a te­raz wró­cił, prze­ra­ża­jący i su­ge­stywny jak za­wsze. Do tej pory pa­mię­tał na­siąk­niętą wodą suk­nię młod­szej sio­stry, która prze­mo­czyła mu ko­szulę.

Nie po­wi­nien był się zgo­dzić na to za­da­nie w Bia­łym Domu. Tak bar­dzo chciał się te­raz z tego wy­co­fać, ale już dał słowo.

Ko­lejny ra­nek roz­po­czął na ko­la­nach w ka­plicy w po­bliżu pen­sjo­natu, gdzie się za­trzy­mał. Od śmierci Molly mi­nęło już dwa­dzie­ścia lat, a to wy­da­rze­nie na­dal go prze­śla­do­wało. Błąd, który po­peł­nił, kiedy miał osiem­na­ście lat, był dla niego jak rana, która nie mo­gła się za­goić, ale nie za­mie­rzał po­zwo­lić, by pa­ra­li­żo­wało go to do końca ży­cia. Nad­szedł czas, by się od tego uwol­nić. Oparł czoło na ławce znaj­du­ją­cej się przed nim.

– Molly, tak mi przy­kro – szep­nął. – Po­wi­nie­nem był cię le­piej chro­nić. Uczczę twoją pa­mięć, wy­peł­nia­jąc to za­da­nie z naj­więk­szą pie­czo­ło­wi­to­ścią. Zro­bię wszystko, żeby je po­rząd­nie wy­ko­nać.

Po raz ty­sięczny za­sta­na­wiał się, dla­czego Bóg za­brał nie­winne dziecko. Aby uka­rać go za to, że mi­łość do sztuki po­sta­wił wy­żej niż zo­bo­wią­za­nia wo­bec ro­dziny? Dwie de­kady przemyśleń nie przy­nio­sły mu za­do­wa­la­ją­cej od­po­wie­dzi.

„Pa­nie Jezu, wiem, że stoi za tym ja­kiś po­wód, ale go nie ro­zu­miem. Czy może być tak, że tym ra­zem nie uśpię mo­jej czuj­no­ści? Każ­dego dnia będę się sta­rał słu­żyć mo­jemu kra­jowi i czcić pa­mięć o Molly. Pro­szę Cię o pro­wa­dze­nie. Je­śli dasz mi znak, pójdę za Tobą”.

Na­słu­chi­wał, ma­jąc na­dzieję, że do­sta­nie ja­kąś od­po­wiedź, która po­zwoli mu uciec przed tym za­da­niem, ale ni­czego nie usły­szał.

I to wła­śnie było zna­kiem. Miał roz­kaz do wy­peł­nie­nia, a te­raz był czas, żeby za­brać się do pracy.

3

Dla pra­cow­ni­ków Bia­łego Domu, któ­rzy tam miesz­kali, nie ist­niało coś ta­kiego jak pry­wat­ność. Ca­ro­line, za­nim przy­jęła sta­no­wi­sko se­kre­tarki pierw­szej damy, nie mu­siała dzie­lić z ni­kim sy­pialni, a te­raz miesz­kała z dzie­wię­cioma in­nymi ko­bie­tami. Dwie ku­charki, dwie te­le­fo­nistki, trzy po­ko­jówki, kraw­cowa i praczka zaj­mo­wały ra­zem długi, wą­ski po­kój na naj­wyż­szej kon­dy­gna­cji, a ich łóżka stały tuż obok sie­bie – pra­wie jak sar­dynki w puszce.

Była czter­na­sta, więc więk­szość ko­biet znaj­do­wała się na dole. Ca­ro­line miała wła­śnie wy­jąt­kową chwilę na osob­no­ści z Lud­milą Vu­ko­vić, młodą ko­bietą z Chor­wa­cji, która pra­co­wała w pralni. Lud­mila była by­stra i am­bitna, i miała do­piero dwa­dzie­ścia sześć lat. Chciała od ży­cia wię­cej niż tylko pra­nie i pra­so­wa­nie cu­dzej po­ścieli, a Ca­ro­line za­mie­rzała jej po­móc.

– Szkoła za­cznie dzia­łać za dwa mie­siące – mó­wiła, sie­dząc na kra­wę­dzi łóżka, w cza­sie gdy Lud­mila od­kła­dała świeżo wy­praną bie­li­znę.

W ich sy­pialni nie było na­wet miej­sca na szafy czy schowki. Znaj­do­wały się tam je­dy­nie rzędy od­sło­nię­tych pó­łek, na któ­rych ko­biety prze­cho­wy­wały swoje rze­czy. Lud­mila nie od­zy­wała się, tylko ukła­dała ubra­nia, więc Ca­ro­line mó­wiła da­lej:

– Spo­dzie­wamy się, że miej­sca w szkole od razu się wy­peł­nią, ale mogę jedno dla cie­bie za­re­zer­wo­wać. Będą tam za­ję­cia z ma­szy­no­pi­sa­nia, księ­go­wo­ści i tłu­ma­cze­nia. Mo­żesz wy­brać coś dla sie­bie.

– Nie mam czasu – od­parła Lud­mila, się­ga­jąc do ko­lej­nej sterty pra­nia.

– Za­ję­cia będą się od­by­wać wie­czo­rami i nie wi­dzę po­wodu, dla któ­rego nie mo­gła­byś jeź­dzić tram­wa­jem do szkoły trzy razy w ty­go­dniu. To na pewno wy­zwa­nie, ale z cza­sem te trzy wie­czory ty­go­dniowo mogą zmie­nić cały twój świat.

Jakże inna była edu­ka­cja, jaką ode­brała Ca­ro­line. Eli­tarna szkoła z in­ter­na­tem w Bo­sto­nie, a po­tem rok w Pa­ryżu i rok w Rzy­mie. Wró­ciła do Wir­gi­nii, kiedy miała osiem­na­ście lat, ale nie wy­szło jej to na do­bre. Ona i Luke wpa­dali raz za ra­zem w ta­ra­paty, co skło­niło ich ojca do wy­sła­nia jej do Szwaj­ca­rii – na tyle da­leko, żeby jej bun­tow­ni­cze za­cho­wa­nia nie po­psuły na za­wsze jej re­pu­ta­cji w Ame­ryce. Wtedy miała do ojca żal z po­wodu tego ze­sła­nia, jed­nak miał ra­cję. Dwa lata w Szwaj­ca­rii nieco ją uspo­ko­iły, dzięki czemu mo­gła wró­cić do Wir­gi­nii i cie­szyć się więk­szym po­wa­ża­niem.

Lud­mila skoń­czyła od­kła­dać pra­nie, a Ca­ro­line sta­nęła obok niej przy rzę­dzie pó­łek.

– Wy­kształ­ce­nie da ci wol­ność – po­wie­działa, kła­dąc dłoń na spra­co­wa­nej, szorst­kiej dłoni ko­biety.

Ta od­wró­ciła wzrok, za­wsty­dzona tym, jak róż­niła się ich skóra. Lud­mila była o dwa lata młod­sza od Ca­ro­line, ale jej ręce wy­glą­dały jak u sta­ruszki.

– Mo­żesz zo­stać, kim tylko chcesz – mó­wiła da­lej. – Ste­no­ty­pistką, tłu­maczką… Wiem, że dwie go­dziny każ­dego wie­czoru będą do­dat­ko­wym ob­cią­że­niem, ale to się osta­tecz­nie opłaci.

– Męż­czy­zna na pię­trze! – Gło­śny okrzyk od­bi­ja­jący się echem po ko­ry­ta­rzu gwał­tow­nie prze­rwał ich roz­mowę.

Ca­ro­line wes­tchnęła, a po szyb­kim stuk­nię­ciu w drzwiach uka­zała się głowa star­szego woź­nego z Bia­łego Domu.

– Ze­bra­nie na dole, w sali od­praw. – Twarz męż­czy­zny spo­chmur­niała w wy­ra­zie dez­apro­baty. – Jest ktoś nowy, kto bę­dzie od­po­wia­dał za bez­pie­czeń­stwo, i wszy­scy pra­cow­nicy obo­wiąz­kowo mu­szą się sta­wić.

Na­wet Lud­mila wy­czuła nie­chęć w jego to­nie głosu.

– Co jest z nim nie tak?

– Jest tu nowy – od­parł woźny, po czym za­mknął za sobą drzwi.

To wy­ra­żało wszystko. Więk­szość osób za­trud­nio­nych w Bia­łym Domu była tam od dawna, a na osoby z ze­wnątrz pa­trzono po­dejrz­li­wie. Je­dy­nym po­wo­dem, dla któ­rego miło przy­jęto Ca­ro­line, był fakt, że sta­no­wiła sku­teczny bu­for mię­dzy służbą a trud­nym cha­rak­te­rem pierw­szej damy.

– Le­piej chodźmy – stwier­dziła Lud­mila, się­ga­jąc po kosz na pra­nie, ale Ca­ro­line po­ło­żyła jej dłoń na ra­mie­niu.

– Po­myśl, pro­szę, o tej szkole – po­wie­działa. – Nie bę­dzie ła­twiej­szego mo­mentu niż te­raz. Nie masz jesz­cze męża ani dzieci, które za­biegałyby o twój czas. Wiem, że to trudne, ale prze­cież to z trud­nych rze­czy w ży­ciu je­ste­śmy po­tem naj­bar­dziej dumni. Sko­rzy­staj z tych za­jęć, żeby za­wal­czyć o swoją przy­szłość. Nie po­ża­łu­jesz tego.

– Je­stem taka zmę­czona – od­parła Lud­mila, opie­ra­jąc kosz na bio­drze. – Szkoła jesz­cze to po­gor­szy.

Ca­ro­line za­uwa­żyła jed­nak na jej twa­rzy prze­błysk na­dziei. Nie­ważne, ile trudu miało to wy­ma­gać, Ca­ro­line za­mie­rzała jej po­móc, żeby tę iskierkę roz­ża­rzyć i zmie­nić w pło­mień.

1 Pro­szę przy­jąć na­sze naj­głęb­sze kon­do­len­cje.