Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przez wieki pokutował pogląd, że kobiety nadają się na strażniczki domowego ogniska, ich rolą jest rodzenie dzieci, a kariera to dla nich zamążpójście. Naukowa działalność kobiet była nie do zaakceptowania przez społeczeństwo, pseudonaukowymi wywodami dowodzono brak przystosowania kobiecego mózgu do przyswajania wiedzy i wykorzystywania jej w pracy naukowej. Z czasem dopuszczono kobiety na uniwersytety, ale nadal nie mogły prowadzić prac naukowych. Dopiero w dwudziestym wieku płeć piękna dowiodła swoich umiejętności i wywalczyła prawa do zajmowania się nauką. Jednak w historii nauki na przestrzeni wieków wiele kobiet już wcześniej wykazało się wiedzą i pasją naukową, chociaż nie zawsze były doceniane, często pomijane w informacjach na temat swoich osiągnięć. O takich właśnie kobietach, tych niedocenianych przez historię, ale także tych uznanych, traktuje niniejsza publikacja.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Wstęp
Przeglądając listę laureatów Nagrody Nobla, zauważyć można stosunkowo niewiele nazwisk kobiet naukowców laureatek tego prestiżowego wyróżnienia, co budzi zrozumiałe pytanie o przyczynę takiego stanu rzeczy. Czyżby przedstawicielki płci pięknej parające się badaniami naukowymi były gorsze od ich kolegów? A może rację mieli niegdysiejsi przeciwnicy kształcenia kobiet, którzy twierdzili, że kobiecy mózg, w przeciwieństwie do męskiego, nie jest przystosowany do przyswajania wiedzy i wykorzystania jej w pracy naukowej? Taki pogląd głosiło przecież wielu intelektualistów jeszcze na początku ubiegłego stulecia. Różnicami między psychiką, a co za tym idzie, także intelektem obu płci, zajął się chociażby znany niemiecki neurolog Paul Julius Möbius (1853–1907). Wyniki swoich badań opublikował w 1900 roku w pracy pod wiele mówiącym tytułem: O umysłowym i moralnym niedorozwoju kobiety. Dzisiaj zapewne wywody zamieszczone w tym „wiekopomnym dziele” nazwalibyśmy pseudonaukowym bełkotem, ale na początku ubiegłego stulecia ustalenia Möbiusa dla wielu były wręcz prawdą objawioną.
Wciąż pokutuje niesprawiedliwy pogląd, że kobiety nie wniosły wiele do naukowych osiągnięć ludzkości
Abstrahując od cech płciowych, jest kobieta pod względem budowy ciała tworem pośrednim między dzieckiem a mężczyzną, a i duchowo jest nim również przynajmniej pod wieloma względami – twierdził uczony. – W szczegółach są pewne różnice. U dziecka jest głowa relatywnie większa niż u mężczyzny, u kobiety głowa jest nie tylko absolutnie, ale także i relatywnie mniejsza. […] Jest więc wobec tego dowiedzionem, że te części mózgu, które są szczególnie ważne dla życia umysłowego, jak zwoje płatu czołowego i ciemieniowego, są u kobiety gorzej wykształcone niż u mężczyzn i że różnica ta istnieje już przy urodzeniu1.
Wtórował mu słynny dramatopisarz, notabene mizogin i przeciwnik emancypacji kobiet, August Strindberg, pisząc:
Epoce naszej przypadło w udziale dokonanie odkrycia, że w porównaniu z ustrojem męskim ustrój kobiecy jest mniej rozwinięty, jest formą, której rozwój został powstrzymany w okresie przejściowym między młodością a wiekiem dojrzałości. […] Czaszka kobiety z rasy białej jest zbliżona do czaszki Murzyna. Fakt ten doprowadza nas do niewątpliwego wniosku, że czaszka kobiety z rasy białej zbliża się do typu czaszek właściwych rasom stojącym na niższym stopniu rozwoju2.
Poglądy Strindberga, którego kariera po wygło-szeniu owej jawnie mizoginistycznej i rasistowskiej wypowiedzi w czasach współczesnych po prostu ległaby w gruzach, ostatecznie można jakoś wytłumaczyć. W końcu ten zwolennik tradycyjnego modelu rodziny przez całe życie nawiązywał relacje wyłącznie z kobietami wyzwolonymi i niezależnymi, pragnącymi rozwijać się zawodowo. Potulne szare myszki zupełnie go nie pociągały. Na domiar złego nie potrafił wyciągać wniosków ze swoich doświadczeń, dlatego żenił się trzykrotnie i wszystkie jego małżeństwa zakończyły się rozwodem. Nic zatem dziwnego, że w emancypacji kobiet widział niebezpieczeństwo dla całej ludzkości, obawiając się, że efektem tego procesu będzie uczynienie z mężczyzn niewolników…
Na szczęście te pseudonaukowe poglądy trafiły na śmietnik historii i kobiety cieszą się pełnią praw, mogą również robić karierę naukową. Niestety, wciąż pokutuje pogląd, że płeć piękna nie wniosła zbyt wiele do osiągnięć intelektualnych ludzkości, o czym, zdaniem wielu, świadczy właśnie wspomniana wcześniej miażdżąca przewaga płci męskiej wśród laureatów Nagrody Nobla. Mało tego, kobiety parające się nauką są często pomijane w publikacjach propagujących osiągnięcia nauki.
Przyczyn tego należałoby szukać już w starożytnej Grecji, gdzie przedstawicielki płci pięknej były obywatelami drugiej kategorii. Wszak już Arystoteles pisał w swoim traktacie biologicznym O rodzeniu się zwierząt: „Pierwsze odchylenie od normy ma miejsce wtedy, gdy zamiast mężczyzny przychodzi na świat kobieta”3. Także w czasach nowożytnych spychane były do roli miernych, zależnych od mężczyzn, panów i władców, strażniczek domowego ogniska, rodzących i wychowujących dzieci. Co ciekawe, przekonanie o sile sprawczej męskiego rodu jako głównego motoru postępu tkwi w nas tak głęboko, że kiedy odkryto malowidła naskalne w jaskiniach na terenie Francji i Hiszpanii, od razu przypisano ich autorstwo mężczyznom łowcom. Tymczasem dokładniejsza analiza odcisków dłoni, stanowiących formę podpisu ich autorów, wykazała, że wykonały je… kobiety.
Historia dowodzi, że przedstawicielki płci pięknej były systematycznie spychane na margines życia intelektualnego, a przez wieki zabraniano im studiować na uczelniach. Nawet system kształcenia dziewcząt był tak skonstruowany, że uniemożliwiał im ubieganie się o przyjęcie na uniwersytet, nie obejmował bowiem matematyki na odpowiednio wysokim poziomie ani nauki języków klasycznych – łaciny i greki, których znajomość była niezbędna przyszłym studentom. A wszystko w trosce o ich zdrowie, ponieważ uważano, że nadmiar nauki po prostu szkodzi płci pięknej, i jeszcze w XIX wieku w medycynie funkcjonował termin anorexia scholastica na określenie schorzenia kobiecej psychiki, rzekomo wywołanego przeładowaniem nauką.
Jednak ten sam wiek XIX, wraz z rewolucją przemysłową, kiedy kobiety zaczęły pracować zawodowo, przyniósł zmiany w podejściu do płci pięknej. Pracujące panie, traktowane jak tania siła robocza, co było widoczne zwłaszcza w rozwijającym się w szaleńczym tempie przemyśle włókienniczym, dowiodły jednak, że swoje obowiązki zawodowe wykonują nie gorzej od mężczyzn. Z czasem zatrudniano je również w urzędach czy na poczcie, przyzwyczajano się także do ich obecności w szpitalach, gdzie pracowały jako pielęgniarki. Okazało się, że doskonale spisują się na tych stanowiskach: są skrupulatne, wydajne i cierpliwe, ale wciąż były nisko opłacane. W tym samym czasie coraz więcej panien z dobrych domów, uzyskawszy dostępne im wykształcenie na pensji czy też dzięki domowej edukacji zapewnionej przez guwernantki, chciało kontynuować edukację. Wielu marzyło się także zdobycie zawodu pozwalającego na niezależność finansową. Coraz częściej pojawiały się głosy domagające się umożliwienia kobietom uzyskania wyższego wykształcenia; zwracano uwagę, że skoro toleruje się ich obecność w urzędach, fabrykach i szpitalach, to dlaczego nie mogą się kształcić na uniwersytetach.
Pierwsza szkoła wyższa dla kobiet powstała na terenie Stanów Zjednoczonych. Był to Oberlin College, założony w 1833 roku w Oberlin, w stanie Ohio, przez prezbiteriańskich pastorów Johna Jaya Shipherda i Philo Stewarta. Z czasem panie pojawiły się również na tradycyjnie męskich uczelniach, które zmieniły się w koedukacyjne, chociaż najbardziej prestiżowe placówki – Harvard, Yale i Princeton – znacznie dłużej opierały się przed przyjęciem na studia kobiet, argumentując to… troską o utrzymanie standardów akademickich. Najdłużej w swoim uporze trwał Harvard, ponieważ panie mogły dołączyć do grona studiujących dopiero w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Spośród krajów europejskich pierwsza na umożliwienie płci pięknej zdobycia wyższego wykształcenia odważyła się Szwajcaria. Studentki przekroczyły mury uniwersytetu w Zurychu w 1864 roku, a potem paniom pozwolono studiować kolejno na uczelniach w Genewie i Bernie (od 1872 roku), Lozannie i Bazylei (od 1890 roku). W drugiej połowie XIX wieku z dobrodziejstwa wykształcenia wyższego mogły korzystać także Brytyjki, a od 1863 roku również francuskie uniwersytety w Lyonie i Montpellier otworzyły swoje podwoje przed studentkami, ale w tym przypadku trudno mówić o pełnym wykształceniu, skoro panie mogły jedynie słuchać wykładów. W 1867 roku szacowna Sorbona umożliwiła studia przedstawicielkom płci pięknej, z czego, jak doskonale wiemy, skorzystała nasza rodaczka Maria Skłodowska.
Panie marzące o studiach często wybierały kierunki uznawane za typowo męskie: chemię, fizykę, matematykę i medycynę. O ile jednak pogodzono się z obecnością kobiet na uczelniach w charakterze studentek, o tyle długo nie widziano w nich kandydatek na pracownice naukowe. Nierzadko władze uczelni stawiały im wiele typowo biurokratycznych przeszkód, skutecznie zniechęcając je do dążenia do awansu, w efekcie nawet wybitne uczone z pokaźnym dorobkiem naukowym były tylko asystentkami ich znacznie mniej zdolnych kolegów. Na domiar złego owi mężczyźni bez najmniejszych skrupułów podpisywali się pod wnioskami z badań przeprowadzanych przez ich koleżanki.
A przecież kobiety, pomimo przeszkód, jakie stawiało przed nimi życie i społeczeństwo, były w nauce obecne od zarania dziejów. Głodne wiedzy, uczyły się same, korzystając z zasobów domowych bibliotek lub z książek swoich braci, którym prawa do edukacji nikt nie odmawiał, a potem zadziwiały świat swoimi odkryciami i dokonaniami. Bywało też, że świat dowiadywał się o ich naukowych osiągnięciach dopiero po ich śmierci, a wcześniej należne im laury zbierali mężczyźni, bezprawnie przypisując sobie sukcesy swoich koleżanek. Tak uczynił skądinąd wybitny astronom Harlow Shapley, bezczelnie twierdząc, że to właśnie on jest prawdziwym autorem odkryć Henrietty Swan Leavitt.
Pomijanie dokonań kobiet w nauce jest określane efektem Matyldy. Termin ten w 1993 roku ukuła historyczka Magaret Rossiter i pochodzi od imienia dziewiętnastowiecznej amerykańskiej działaczki na rzecz praw kobiet Matildy Gage. Wbrew pozorom to zjawisko nie należy do przeszłości. Pomijanie dokonań kobiet na polu nauki jest też pokłosiem tzw. efektu haremu, jak określa się we współczesnej socjologii zjawisko zatrudniania grup kobiet do wykonywania prac dość skomplikowanych, ale równocześnie żmudnych, czasochłonnych, a często wymagających wręcz zegarmistrzowskiej precyzji, jak również iście benedyktyńskiej cierpliwości. Laury za dokonania takich kobiecych „grup pracowniczych” przypadały oczywiście zatrudniającym je mężczyznom. Nie bez znaczenia jest też, że kobiety, które oddały się nauce, nie lubiły walczyć o siebie, a władza i przywództwo same w sobie nigdy nie zajmowały wysokiego miejsca w ich hierarchii wartości. Wolały angażować swoją wiedzę, siłę, energię, pracowitość w coś, co po nich pozostanie, w dokonania naukowe, zwłaszcza jeżeli ich odkrycia i badania mogły pchnąć uprawianą dziedzinę nauki na nowe tory. To było i, jak pokazują najnowsze ustalenia, nadal jest znacznie ważniejsze niż walka o stołki i prestiż.
Brak należytego docenienia wkładu płci pięknej w rozwój nauki najjaskrawiej widoczny jest zwłaszcza na przykładzie wynalazków dokonanych przez kobiety, z których korzystamy na co dzień, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że zawdzięczamy je piękniejszej połowie ludzkości. Do nich należy zaliczyć chociażby znany od stuleci jedwab, jedną z najdroższych i najszlachetniejszych tkanin świata, która została wynaleziona przez kobietę, Chinkę Xi Lingshi, znaną w historiografii również jako Leizu. Ta na poły legendarna dama była jedną z małżonek znanego cesarza Huang Di i jako żona władcy nie miała zbyt wielu obowiązków. Kiedy pewnego razu, znudzona, przechadzała się po pałacowych ogrodach, zaobserwowała larwy jedwabników snujące swoje kokony i postanowiła wykorzystać powstającą nić. Wprawdzie o Leizu mówi się głównie w kontekście chińskiej mitologii, ale skoro w zdominowanej przez mężczyzn kulturze Chin przetrwała legenda przypisująca kobiecie wynalezienie jedwabiu, to musi być w niej ziarnko prawdy.
Świat zna jednak wynalazczynie, z których dokonań korzystamy po dziś dzień. Co ciekawe, wśród wynalazków są takie uznawane za typowo męskie, jak chociażby piła tarczowa, którą około 1813 roku wynalazła Sarah „Tabitha” Babbitt, ogrzewanie samochodowe, opatentowane w 1892 roku przez mieszkankę Chicago Margaret Wilcox, czy też wycieraczki samochodowe, zgłoszone w 1903 roku do urzędu patentowego jako „urządzenie do czyszczenia okien” przez Mary Anderson. Z kolei Martha Coston przyczyniła się do poprawy bezpieczeństwa żeglugi, sprzedając marynarce wojennej świecące w trzech barwach flary, a Niemce Katharinie Paulus zawdzięczamy natomiast składany spadochron, który opracowała w 1890 roku.
Prawdziwą rekordzistką w dziedzinie wynalazków jest żyjąca w XIX wieku Margaret Knight, która opatentowała ich aż 26, w tym papierową torebkę. Nawiasem mówiąc, powątpiewano, że to ona jest twórczynią owej torebki, uważano bowiem, że kobieta nie byłaby w stanie zbudować tak skomplikowanej maszyny jak ta użyta do produkcji papierowego opakowania. Wynalezienie kevlaru, syntetycznego włókna odpornego na działanie wysokiej temperatury i niebywale wytrzymałego, które znajduje zastosowanie m.in. w kami-zelkach kuloodpornych, jest zaś dziełem Stephanie Kwolek, legitymującej się polskimi korzeniami (jej prawdziwe nazwisko brzmiało Chwołek).
Kobiety wniosły wiele także do różnych innych dziedzin nauki, znacząco przyczyniając się do rozwoju wiedzy o kosmosie czy ludzkim zdrowiu, zaistniały też w matematyce, fizyce i chemii. Niestety, również w tym przypadku niewielu ludzi zdaje sobie sprawę, jak wielkie były ich osiągnięcia.
Margaret E. Knight, amerykańska bizneswoman i wynalazczyni, nazywana żeńskim Edisonem
Publikacja ta poświęcona jest właśnie takim cichym bohaterkom nauki, które w dążeniu do wiedzy potrafiły pokonać wszelkie przeszkody i uprzedzenia, skutecznie udowadniając, że, jak twierdziła Émilie du Châtelet, inteligencja nie ma płci. Wiele z nich w dążeniu do wiedzy złożyło na ołtarzu nauki życie, inne, świadomie bądź nie, godziły się na to, by ich wkład był pomijany, a laury zbierali inni. Kilkadziesiąt przedstawicielek świata nauki opisanych w tej publikacji stanowi niewielki procent wszystkich kobiet, które zapisały się złotymi zgłoskami w historii badań i odkryć, a spisanie dziejów ich życia zajęłoby kilka tomów.
Czytelników zapewne zdziwi brak w tej książce sylwetki Marii Skłodowskiej-Curie, jednego z najgenialniejszych umysłów w dziejach ludzkości, ale nie jest to przeoczenie. Słynna polska noblistka pojawia się bowiem obowiązkowo przy każdej sposobności, kiedy przywołuje się osiągnięcia kobiet na polu nauki. Ja także poświęciłam jej odrębną publikację. W książce tej przedstawiono natomiast badaczki, odkrywczynie i wynalazczynie, których osiągnięcia są mniej znane niż dokonania Polki. Poza tym najwyższy czas, by kobiety parające się nauką nie były postrzegane jako wyjątkowe zjawisko. Przecież Hertha Ayrton, wybitna matematyczka i wynalazczyni, żyjąca w latach 1854–1923, zauważyła: „Kobieta po prostu jest dobrym naukowcem albo nie; w każdym przypadku powinna jednak mieć równe szanse, a jej prace należy studiować z punktu widzenia naukowego, a nie z perspektywy płci”4.
I
Damy wpatrzone w niebo
Z pewnością niektórym czytelnikom tej publikacji pytanie o rolę kobiet w astronomii przypomni jedną z najzabawniejszych scen kultowej polskiej komedii Juliusza Machulskiego Seksmisja, w której główni bohaterowie, Maks i Albert, postawieni przed obliczem Zgromadzenia dowiadują się, że Kopernik była kobietą. Jak wiadomo, słynny astronom był mężczyzną, ale kobiety odegrały w astronomii niebywale ważną rolę, na trwałe zapisując się w historii odkryć z tej dziedziny. Co więcej, panie interesowały się tą nauką niemalże od zarania dziejów, a wśród odkrywców praw rządzących wszechświatem przedstawicielki płci pięknej są licznie reprezentowane, aczkolwiek ich dokonania nie zawsze doczekały się należytego uznania i w wielu przypadkach laury za ich prace i odkrycia przypadły mężczyznom.
Aglaonike z Tesalii, żyjąca w I lub II wieku, była uważana przez współczesnych za czarownicę, gdyż rzekomo potrafiła „sterować Księżycem”. Najprawdopodobniej potrafiła przewidzieć zaćmienia satelity Ziemi
Wśród pierwszych astronomek wymieniana jest Enheduanna, księżniczka żyjąca w trzecim tysiącleciu przed naszą erą w Mezopotamii. Jej zainteresowanie determinowało poniekąd imię, oznaczające „ozdobę nieba”, nadane jej przez ojca króla Sargona Wielkiego, twórcę imperium akadyjskiego, uznawanego za pierwsze imperium w dziejach świata. Stworzone przez niego państwo ze stolicą w Akad (Agade) istniało od 2334 do 2193 roku p.n.e. na terenie środkowej Mezopotamii, a w czasach swojego rozkwitu obejmowało cały jej obszar, jak również tereny przyległe. Enheduanna została wprawdzie zapamiętana jako pierwsza osoba na świecie tworząca dzieła literackie, które podpisywała swoim imieniem, i arcykapłanka w świątyni Inanny, przez Sumerów czczonej jako Isztar, bogini miłości, seksu, płodności i wojny. Ale z zachowanych przekazów wynika, że parała się także astronomią. Jednak o tej sferze działalności akadyjskiej księżniczki nie da się powiedzieć nic bliższego.
Znacznie więcej wiadomo na temat Greczynki Aglaonike, córki Hegetora bądź Hegemona, żyjącej w I lub II wieku p.n.e. w Tesalii, o której wspomina w swoich pismach Plutarch, jak również anonimowy komentator dzieła Apolloniosa z Rodos Argonautica. Kobieta zyskała sławę czarownicy, która potrafi sterować Księżycem, co więcej, w starożytnej Grecji funkcjonowało nawet powiedzenie „Słucha się jak Księżyc Aglaonike”. Jak łatwo się domyślić, Greczynka nie potrafiła kierować Księżycem, ale jedynie uważnie obserwując naturalnego satelitę Ziemi, poznała prawidłowość cyklu zaćmień, potrafiła dokładnie określić, kiedy ono nastąpi i w której części nieboskłonu będzie widoczne, czym zadziwiała współczesnych jej ludzi.
Inną wybitną astronomką była Hypatia z Aleksandrii, córka Teona, uczonego kierującego sławną Biblioteką Aleksandryjską. Uczona żyła w latach 370–415 n.e., a przypisuje się jej wynalezienie astrolabium – przyrządu astronomicznego używanego w nawigacji do wyznaczania położenia ciał niebieskich nad horyzontem. Co ciekawe, wynalazek owej wybitnej uczonej był używany przez żeglarzy aż do początku XVIII wieku, kiedy zastąpił je sekstant, wynaleziony przez angielskiego matematyka, często mylnie uznawane-go za astronoma, Johna Hadleya. Astrolabium było zatem w użyciu przeszło tysiąc trzysta lat po śmierci jego wynalazczyni!
Zjawisko zaćmień, i to nie tylko Księżyca, ale i Słońca, intrygowało także żyjącą już w czasach nowożytnych, bo urodzoną w 1768 roku w Chinach za panowania dynastii Qing, Wang Zhenyi. Trzeba przyznać, że Wang miała dużo szczęścia, ponieważ urodziła się w rodzinie naukowców, gdzie naukę i wiedzę ceniono sobie bardziej niż dobra materialne, a odwieczne przekonanie o intelektualnej niższości kobiet traktowano jak szkodliwy przesąd. Dzięki temu młoda dziewczyna mogła się uczyć, korzystając z zasobów przepastnej biblioteki należącej do dziadka, który był zarazem jej pierwszym nauczycielem. A ciekawa świata Wang chłonęła przekazywaną jej wiedzę; uwielbiała matematykę, biologię i geografię, z czasem okazało się także, że ma talent poetycki, i to niemały.
Młodą dziewczynę interesowała zwłaszcza prawdziwa natura zaćmień Księżyca i Słońca, bo w powszechne przekonanie, że przyczyną tego zjawiska jest boski gniew, jakoś nie mogła uwierzyć. Posługując się samodzielnie skonstruowanym urządzeniem, udowodniła nawet największym niedowiarkom, że zaćmienie nie ma nic wspólnego z urażonymi bogami. W pawilonie ogrodowym umieściła duży stół, który miał imitować planetę Ziemię, zawiesiła u sufitu lampę, pełniącą funkcję Słońca, a na ścianie okrągłe lustro – Księżyc. Potem wprawiła te sprzęty w ruch, a wówczas przedmioty udające naszą gwiazdę, planetę oraz jej satelitę znalazły się w jednej linii, przy czym stół, czyli Ziemia, znajdował się pomiędzy lampą – Słońcem, a lustrem – Księżycem. W ten sposób udało się jej udowodnić, że do zaćmienia Księżyca dochodzi wówczas, gdy nasz naturalny satelita przesuwa się przez cień naszej planety.
Chcąc przekazać swoją wiedzę innym, napisała traktat, ale jego tematem nie były zagadnienia astronomiczne, lecz przyciąganie ziemskie. Głośno opowiadała się za odrzuceniem obowiązującego wciąż w Państwie Środka starożytnego kalendarza księżycowego na rzecz kalendarza słonecznego. Była też zwolenniczką równego traktowania kobiet i mężczyzn i często pisała o tym w swoich wierszach. Wydała też wiele innych dzieł, głównie z zakresu matematyki, z których większość nie zachowała się do naszych czasów.
„Dania nie powinna nigdy zapomnieć szlachetnej kobiety, którą można uważać za bardziej duchowo, niż jeśli chodzi o ciało i krew, była siostrą Tychona Brahego; lśniąca gwiazda na naszym duńskim niebie jest w istocie [gwiazdą] podwójną”5 – pisał dziewiętnastowieczny duński historyk Johan Ludvig Heiberg o Sophii Brahe, młodszej siostrze słynnego astronoma Tychona Brahego. Naukowiec ma na swoim koncie wiele dokonań, w tym odkrycie supernowej SN 1572, udoskonalenie wielu instrumentów astronomicznych, jak również pozycjonowanie gwiazd bez pomocy teleskopu. Historia zapamiętała go także jako twórcę geoheliocentrycznego modelu Układu Słonecznego, zwanego potocznie tychońskim, w którym próbował połączyć opracowany przez Kopernika model heliocentryczny i funkcjonujący wcześniej geocentryczny, jak również jako nauczyciela innego wybitnego astronoma – Johannesa Keplera.
Sophia Brahe, siostra i współpracowniczka wybitnego duńskiego astronoma Tychona Brahego, rycina na podstawie portretu z początku XVII wieku
Co ciekawe, Brahe musiał pokonać wiele przeszkód na drodze do zdobywania wiedzy, mimo że był mężczyzną wywodzącym się z zamożnej, szlacheckiej rodziny. Przyszedł na świat 14 grudnia 1456 roku w rodowej posiadłości swego ojca, duńskim zamku Knutstorp, obecnie należącym do Szwecji, jako Tyge Ottensen Brahe (nazwisko de Brahe, pod którym widnieje w niektórych opracowaniach, jest błędne). Jego ojciec, Otton Brahe, był nie tylko zamożny i legitymował się znamienitym rodowodem, ale także piastował ważne funkcje na królewskim dworze, i właśnie taką przyszłość wybrał dla swoich synów. Otton i jego żona, Beate Clausdatter, wywodząca się z możnej duńskiej szlacheckiej rodziny Bille, której członkowie odegrali ważką rolę zarówno w historii Danii, jak i Szwecji, doczekali się dwanaściorga dzieci, przy czym wieku dorosłego dożyło ośmioro z nich. Wśród tych, którym nie dane było doczekać dorosłości, był również brat bliźniak Tychona, który zmarł krótko po urodzeniu, tuż przed zaplanowanymi chrzcinami.
Przyszły astronom nie dorastał jednak w wielodzietnej rodzinie, ponieważ jako dwulatek został porwany przez brata swojego ojca, Jorgena Thygesena Brahego, dowódcę zamku Tostrup, który z żoną Inger nie mógł doczekać się własnych dzieci. Marząc o spadkobiercy, Jorgen, który nie zamierzał odprawić bezpłodnej małżonki, postanowił uprowadzić jednego ze swoich bratanków i wychować go jak własne dziecko, co mu się zresztą udało. Rodzice Tychona początkowo głośno protestowali, ale w końcu pogodzili się z tą sytuacją i nigdy nie próbowali odzyskać syna, co temu ostatniemu wyszło ostatecznie na dobre. Tak się bowiem złożyło, że ani Otto, ani jego żona nie mieli zainteresowań naukowych, co więcej, wręcz gardzili nauką, wyznając powszechny wówczas w Danii pogląd, iż osobie szlachetnie urodzonej nie przystoi się uczyć. Dlatego Tycho, podobnie jak jego bracia, z woli ojca, który miał jakiś wpływ na jego wychowanie, był przeznaczony do służby cywilnej. Tymczasem jego ciotka Inger, wielka intelektualistka, która rozpaliła w nim chęć do edukacji, nie potępiała zainteresowania astronomią, które rozbudziło w czternastolatku obserwowane przez niego 21 sierpnia 1560 roku zjawisko zaćmienia Słońca.
Gdy nastolatek obserwował to intrygujące zjawisko, od roku był już studentem uniwersytetu w Kopenhadze, gdzie zgodnie z wolą ojca oraz stryja studiował prawo, które miało być przydatne w planowanej dla niego karierze w administracji. Studia wprawdzie obejmowały także inne przedmioty, w tym matematykę, filozofię, fizykę Arystotelesowską, jak również kosmologię, ale młodego szlachcica na dobre pochłonęła astronomia i właśnie na książki z tej dziedziny wydawał przysyłane przez rodziców pieniądze.
Kiedy wieść o tym dotarła do Jorgena, stryj bezzwłocznie zabrał piętnastoletniego Tychona z Kopenhagi i przeniósł na uniwersytet w Lipsku, wysyłając go tam z opiekunem, który miał za zadanie przypilnować, aby jego podopieczny nie tracił czasu na czytanie dzieł o gwiazdach. Tycho, posłuszny stryjowi, wprawdzie zgłębiał tajniki prawa, ale na własną rękę poszerzał wiedzę z astronomii, co kosztowało go niemało wyrzeczeń. W tajemnicy przed opiekunem kupował książki z interesującej go dziedziny, które czytał nocami w mdłym świetle świecy, kiedy jego opiekun już smacznie spał. Bywało, że wymykał się ze swojej kwatery, by prowadzić obserwacje nocnego nieba, notując skrupulatnie swoje spostrzeżenia.
W 1565 roku wrócił do domu i na zawsze pożegnał się ze swoim przybranym ojcem, który zmarł niespodziewanie. Ponieważ młodzieniec w świetle obowiązującego wówczas prawa nie był pełnoletni, musiał wrócić pod skrzydła swoich biologicznych rodziców, którzy, podobnie jak jego rodzeństwo, nie tylko nie podzielali, ale nawet nie rozumieli pasji swojego najstarszego syna do nauki, a zwłaszcza do astronomii. Niespodziewanie jednak młody człowiek odkrył bratnią duszę w osobie swojej młodszej o dziesięć lat siostry, Sophii, dziewczynki niebywale inteligentnej i ciekawej świata. Rodzeństwo, pomimo dość sporej różnicy wieku, szybko znalazło porozumienie, a Tycho, który bodaj jako jedyny w rodzinie dostrzegł potencjał intelektualny siostry, sam zaczął ją uczyć. Kiedy jednak po niespełna roku przekonał ojca, który namawiał go do wstąpienia do służby publicznej, by pozwolił mu na podróż za granicę i ponownie opuścił dom, dziewczynka była zdana tylko na siebie, co bynajmniej nie ostudziło jej zapału do nauki. Odtąd uczyła się samodzielnie, a ponieważ większość podręczników do astronomii, do której miłością zaraził ją brat, była pisana po łacinie, ta dorastająca panna wydawała pieniądze na ich tłumaczenie.
Tymczasem Tycho wrócił do domu mocno pokiereszowany: studiując w Rostocku, wdał się w pojedynek z innym studentem i w jego wyniku stracił część nosa. Po powrocie do domu postarał się o protezę, która wykonana była z mosiężnej blaszki, i nosił ją do końca życia. Swojej pasji mógł się poświęcić dopiero w 1571 roku, po śmierci ojca, ale ostatecznie o jego dalszej karierze w astronomii, która miała mu zapewnić nieśmiertelną sławę, zdecydował przypadek. Początkowo bowiem Brahe zajął się badaniami nad ulepszeniem papieru w laboratorium, które zbudował w Herrevard. Ponieważ jego prace zakończyły się sukcesem, przystąpił do produkcji papieru w pobliskim Klippan Mill.
Jedenastego listopada 1572 roku, wychodząc z laboratorium, dostrzegł na nieboskłonie nową gwiazdę w gwiazdozbiorze Kasjopei, znacznie przewyższającą blaskiem Jowisza. Nie był jednak pewny, czy się nie myli, dlatego skonsultował się ze swoją młodszą siostrą, która potwierdziła jego obserwację. Wówczas Tycho zajął się na poważnie astronomią i rok później opublikował swoje odkrycie jako De nova stella, dziś odkrycie astronoma znane jest jako „supernowa Tycho” lub „gwiazda Tychona”.
Wprawdzie Brahe nie był jedynym astronomem, któremu udało się ją zaobserwować, ale prowadził prace nad obiektem przez 16 miesięcy, odnotowując najpierw wzrost jej blasku do maksimum, a potem dokumentując spadek. W zajęciach tych towarzyszyła mu oczywiście Sophia, z którą obserwował także zaćmienie Księżyca w 1573 roku. Odwiedzała też brata w założonych przez niego, na zlecenie i za pieniądze króla Fryderyka II, dwóch nowoczesnych (oczywiście jak na owe czasy) obserwatoriach astronomicznych, Stjerneborg i Uraniborg (zamek Urania), w pobliżu Kopenhagi. Sophia nie tylko wspierała Tychona w jego obserwacjach i w pracach nad udoskonaleniem przyrządów astronomicznych, ale również pomagała bratu w niełatwej sztuce stawiania horoskopów. W owych czasach bowiem astrologia była uważana za dziedzinę wiedzy znacznie poważniejszą niż astronomia, a stawianie horoskopów dawało dochód wielu wybitnym astronomom, z Mikołajem Kopernikiem włącznie.
Zdaniem współczesnych badaczy Sophia stała się nie tylko asystentką astronoma, ale także jego najbliższą współpracownicą, a nawet muzą. Uczony ją za taką uważał, skoro poświęcił jej napisany po łacinie wiersz Urania Titani, przedstawiając ją jako Uranię, muzę astronomii w greckiej mitologii, a siebie jako Tytana. Tycho bardzo wysoko cenił umiejętności oraz inteligencję siostry, nazywając ją w jednym ze swoich dzieł animus invictus – niepokonanym umysłem.
Pod koniec 1570 roku Tycho zakochał się w córce luterańskiego pastora w Knudstrup, Jorgena Hansena, Kirsten Jorgensdatter. Niestety, zakochani nie mogli się pobrać, ponieważ dziewczyna wywodziła się z niższych warstw społecznych, dlatego para żyła przez lata w nieformalnym związku i doczekała się ośmiorga dzieci, z których sześcioro, dwóch synów i cztery córki, dożyło dorosłego wieku.
Także i Sophia zmieniła stan cywilny, poślubiając w 1579 roku trzydziestotrzyletniego Ottona Thotta, a trzy lata później wydała na świat jedynego syna, Tage. Trudno orzec, czy było to szczęśliwe małżeństwo, nie trwało zresztą zbyt długo, ponieważ mąż Sophii w marcu 1588 roku zmarł, a wdowa poświęciła się wychowa-niu syna. Wówczas też nieco zaniedbała astronomię, kierując swoje zainteresowania w stronę ogrodnictwa, farmacji, medycyny, a zwłaszcza ziołolecznictwa. Fascynowały ją prace Paracelsusa, a szczególnie jego badania nad substancjami trującymi, które, zdaniem uczonego, w niewielkich dawkach mogły mieć działanie lecznicze. Zajęła się też historiografią, a w zasadzie genealogią, poświęcając się badaniom dziejów duńskich rodów szlacheckich. Efektem tych zainteresowań było liczące 900 stron dzieło, które jest uważane za przykład wczesnej metodologii badawczej. Pierwsze wydanie publikacji ukazało się w 1600 roku, lecz autorka kilkakrotnie wracała do niej, wprowadzając liczne poprawki i uzupełnienia, księga doczekała się więc kilku kolejnych wydań.
Wychowując samotnie syna, owdowiała Sophia administrowała również majątkiem zmarłego męża, do czasu aż jej potomek osiągnął pełnoletność. W końcu jednak przestała żyć samotnie, gdy podczas odwiedzin w laboratorium słynnego brata poznała alchemika Erika Langego, w którym zakochała się bez pamięci. Wprawdzie Lange odwzajemniał jej uczucie, ale nie spieszył się do małżeństwa, którego nie mógł zawrzeć ze względów finansowych, gdyż owładnięty manią opracowania metody transmutacji metali nieszlachetnych w złoto i święcie przekonany, że uda mu się to osiągnąć, nie tylko przeznaczył na ten cel cały swój majątek, ale także zaciągał długi. Ponieważ sukces nie przychodził, popadał w coraz większe tarapaty finansowe i był ścigany przez dłużników. Chcąc uniknąć więzienia, wyjechał z Danii do Niemiec, gdzie miał nadzieję znaleźć sponsorów dla swoich badań, w związku z czym ślub z ukochaną należało odłożyć na lepsze czasy, które jednak nie nadchodziły.
To właśnie perypetiom zakochanych Tycho poświęcił swój wspomniany wcześniej utwór Urania Titani. Stęskniona Sophia w 1599 roku wyruszyła za ukochanym do Hamburga, ale na ślub zdecydowali się dopiero trzy lata później. Sytuacja Sophii Brahe była wówczas nie do pozazdroszczenia: ponieważ wspierała finansowo ukochanego, także ją dopadły problemy z pieniędzmi, dlatego musiała prosić o wsparcie rodzinę, ale go nie otrzymała. W liście do starszej siostry, napisanym krótko po ślubie, pisała zrozpaczona, że nie miała pieniędzy nawet na zakup pary nowych pończoch i do ołtarza musiała iść w podartych. Wprawdzie oboje z Erikiem sprawili sobie odświętne stroje z tej okazji, ale zaraz po uroczystości musieli je oddać do lombardu, żeby mieć za co żyć. Za taki stan rzeczy świeżo upieczona pani Lange nie winiła jednak swojego małżonka, którego pasje naukowe rozumiała i wspierała, święcie wierząc w jego sukces, ale swoją rodzinę, gardzącą nauką i jej naukowymi zainteresowaniami, pozbawiającą ją należnych jej pieniędzy. W efekcie skłóciła się z wszystkimi krewnymi poza Tychonem, który jako jedyny utrzymywał kontakt z nią i jej mężem.
On też z czasem ściągnął szwagra do siebie do Pragi, gdzie astronom przebywał od 1599 roku, po opuszczeniu Danii na skutek konfliktu z królem Chrystianem IV. Na szczęście znalazł schronienie na dworze cesarza Rudolfa II, który mianował go nadwornym matematykiem i astronomem. Jego szwagier, który do Pragi zjechał w 1608 roku, na cesarskim dworze musiał się czuć jak ryba w wodzie, gdyż Rudolf II miał istnego bzika na punkcie alchemii, astrologii oraz magii, ściągał do Pragi nie tylko poważanych naukowców, astrologów czy alchemików, ale także rozmaitych mistrzów wiedzy tajemnej. Nie wiemy, niestety, jak wiodło się mężowi Sophii w Czechach, który po pięciu latach pobytu w cesarskim mieście umarł z bliżej nieznanych przyczyn. Powtórnie owdowiała Sophia, której udało się odzyskać od krewnych należne jej pieniądze, w 1616 roku przeniosła się do Zelandii i osiadła w miejscowości Helsingor. Mieszkała tam do śmierci, zajmowała się ogrodnictwem i leczeniem chorób roślin. Zmarła w 1643 roku, dożywszy słusznego wieku osiemdziesięciu czterech lat.
„Siedzący” pomnik Marii Cunitz w Świdnicy, gdzie mieszkała i zajmowała się astronomią
Dwudziestego dziewiątego maja 1610 roku w Świdnicy Maria Kunitz, żona miejscowego lekarza, a zarazem doktora filozofii, Henryka Kunitza, zwanego też Cunitiusem, powiła pierworodną córkę Marię. Rodzice przywitali córeczkę z wielką radością, ale nawet nie przyszło im do głowy, że dziewczynka śpiąca spokojnie w kołysce w przyszłości zdobędzie wielką sławę i będzie zajmować się gwiazdami oraz innymi ciałami niebieskimi. Wprawdzie jej ojciec, który w młodości studiował we Wrocławiu, Rostoku i Frankfurcie nad Odrą, interesował się astronomią i nawet odwiedził słynnego astronoma Tychona Brahego w jego obserwatorium w Uraniborgu, by wraz z nim przez jakiś czas obserwować nieboskłon, ale w owych czasach rodzice nie marzyli o karierze naukowej dla córek. Dziewczęta miały dobrze wyjść za mąż, strzec domowego ogniska i wychować gromadkę dzieci, dlatego do ich edukacji nie przywiązywano wagi. Tymczasem mała Maria wyróżniała się spośród dzieci dorastających w sąsiedztwie, przewyższając je pod względem rozwoju intelektualnego: nie lubiła się bawić i bardzo wcześnie interesowała się książkami, wymuszając na ojcu, by nauczył ją czytać. W efekcie już jako pięciolatka biegle opanowała sztukę czytania.
Według niektórych historyków rodzina przyszłej uczonej mogła wywodzić się ze słowiańskiej, a nawet polskiej ludności, ale nie ma wiarygodnych dowodów na poparcie tej tezy. Ale rozważania o narodowości Marii Cunitz, podobnie jak Mikołaja Kopernika czy Jana Heweliusza, nie mają zbytniego sensu, gdyż pojęcie narodowości w znaczeniu funkcjonującym obecnie pojawiło się dopiero w XIX stuleciu. W czasach, w których żyli wspomniani astronomowie, a także bohaterka tego rozdziału, nikt nie przywiązywał do tej kwestii większego znaczenia. Wówczas bowiem liczyło się poddaństwo danemu monarsze oraz miejsce pochodzenia, a więc miejscowość, w której człowiek przyszedł na świat. Marię Cunitz można byłoby uznać za Polkę, gdyż nazwisko astronomki w historiografii, poza niemieckim Cunitz, funkcjonuje także w łacińskiej formie Cunitiae oraz polskich wersjach: Kunicia, Kunic czy wręcz Kunicka. W 1610 roku, w roku urodzenia Marii, jej rodzinne miasto, podobnie jak cały obszar, na którego terenie leży, znajdowało się pod panowaniem Habsburgów. Cunitzowie zatem do 1619 roku byli poddanymi cesarza Macieja Habsburga, panującego w latach 1608–1619, a potem żyli pod panowaniem jego następcy, Ferdynanda II.
Jak już wcześniej wspomniano, mała Maria Cunitz wykazywała się od dziecka wyjątkową inteligencją i głodem wiedzy. Wprawdzie jej rodzice zgodzili się, aby brała udział w lekcjach udzielanych przez prywatnych nauczycieli jej bratu, ale kiedy skończyła osiem lat, zaczęto wdrażać ją do obowiązków domowych. Wkrótce okazało się jednak, że dziewczynka jest na tyle zdolna, że skutecznie łączy naukę z pracami domowymi, a uporawszy się z obowiązkami narzuconymi jej przez matkę, cały wolny czas poświęcała lekturze i dokształcaniu. Po latach sama o sobie mówiła, że łacinę poznała dzięki „niemym nauczycielom”, jak nazywała książki. Rodzice, dostrzegając zdolności córki, zdecydowali się uczyć jedenastoletnią Marię muzyki i śpiewu, z czym dziewczynka radziła sobie tak dobrze, że opanowała również umiejętność zamiany zapisu nutowego na tabulaturowy i odwrotnie. Jako dwunastolatka natomiast chwyciła za farby i namalowała swoje pierwsze obrazy, podobno bardzo udane.
Ambitna panna Cunitz już jako młoda dziewczyna władała kilkoma językami: obok niemieckiego i łaciny opanowała także języki: polski, francuski, włoski, hebrajski i grekę. Kształciła się także w medycynie, matematyce, historii i astronomii. W 1623 roku podzieliła los pisany wszystkim kobietom w tych czasach – wyszła za mąż za prawnika Dawida Gertsmanna. Trudno powiedzieć, czy to było udane małżeństwo, wątpliwe jest, by zawarto je z miłości, zaledwie trzynastoletnia Maria wyszła bowiem za mąż za człowieka wybranego jej przez rodziców. Gertsmann zmarł trzy lata po ślubie podczas zarazy, jaka nawiedziła Świdnicę w 1626 roku.
Młoda, szesnastoletnia wdowa wpadła w oko Eliasowi von Löwenowi, uznanemu matematykowi. Nie wiemy, czy Maria była ładna, ale w tym przypadku kluczowe znaczenie miały wspólne naukowe pasje i zainteresowania. I to zapewne skłoniło ich w 1630 roku do zawarcia związku małżeńskiego, który okazał się bardzo udany. Elias, doceniając potencjał intelektualny młodej żony, nie tylko dostarczał jej stosownych lektur, ale także wraz z nią w obserwatorium założonym na dachu świdnickiej kamienicy „Pod Złotym Chłopkiem” obserwował planety, zwłaszcza Wenus i Jowisza. Obserwacje i prace Marii doczekały się uznania europejskich intelektualistów i uczonych, z którymi korespondowała. Do czasów współczesnych zachowały się dwadzieścia dwa listy wymienione pomiędzy małżonkami a gdańskim astronomem Janem Heweliuszem, w tym siedem pióra Eliasa, pięć autorstwa jego żony, jak również dziesięć odpowiedzi, pisanych przez gdańszczanina równolegle do obojga małżonków lub do jednego z nich. Maria i jej mąż korespondowali również z francuskim astronomem Ismaëlem Boulliau, Janem Herbiniusem, uczonym wywodzącym się z Byczyny, Janem Albrechtem Portnerem z Ratyzbony, Piotrem des Noyersem, piastującym funkcję sekretarza królowej Ludwiki Marii, żony króla Jana Kazimierza.
Osobliwe zachowanie małżonki uczonego, która spędzała noce na wpatrywaniu się w gwiazdy, nie przypadło do gustu mieszkańcom miasta. Złośliwie plotkowali oni, jakoby Maria na skutek nieprzespanych nocy zaniedbywała dom, ale małżonkowie nic sobie z tego nie robili. W 1636 roku ich życiem wstrząsnęła wojna trzydziestoletnia, która trwała od 23 maja 1618 roku do 24 października 1648 roku, i słusznie jest uznawa-na przez współczesnych historyków za najbardziej wyniszczający konflikt w nowożytnej Europie. Starły się w niej protestanckie państwa Świętego Cesarstwa Rzymskiego, wsparte przez inne państwa europejskie, wśród których znalazła się nawet katolicka Francja, z wierną Kościołowi rzymskiemu dynastią Habsburgów. Konflikt wybuchł wprawdzie z przyczyn religijnych, jednak z czasem przeobraził się w długotrwałą wojnę o dominację w Europie, wymierzoną przeciwko Habsburgom, w której uczestniczyły niemal wszystkie państwa Starego Kontynentu.
Świdnica, w której mieszkała Maria i jej małżonek, w początkowym okresie wojny nie została dotknięta jej skutkami, mimo że stany śląskie wyraźnie opowiedziały się po stronie protestantów. Kiedy w 1635 roku cesarz zawarł pokój w Pradze, okazało się, że nie przyniósł on zakończenia konfliktu ani wolności wyznania dla protestantów mieszkających w Świdnicy. Maria i jej małżonek, w obawie przed prześladowaniami, zdecydowali się wyjechać. Nie bez znaczenia było również to, że miasto było zniszczone działaniami wojennymi, a rok wcześniej szalała w nim zaraza. Małżonkowie wyjechali najpierw do Byczyny, skąd wyemigrowali na teren Rzeczypospolitej, która w wojnie nie brała udziału. Zatrzymali się na terenie Wielkopolski, w wios-ce Łubnice, nieopodal klasztoru cystersek w Ołoboku. Schronienia udzieliła im ksienia, czyli przeorysza zgromadzenia, Zofia Łubieńska. W 1648 roku podjęli decyzję o przeniesieniu się do Byczyny, rodzinnego miasta Eliasa, gdzie mogli wreszcie poświęcić się działalności naukowej. To właśnie tam Maria dokończyła rozpoczęte jeszcze w Świdnicy prace nad tablicami astronomicznymi, które znane są pod skróconą wersją niebywale długiego tytułu nadanego im przez astronomkę: Urania propitia (Łaskawa, lub życzliwa, Urania).
Zdaniem Eliasa i jego żony najlepszymi tablicami astronomicznymi, niezbędnymi narzędziami w pracy ówczesnych badaczy nieba, były Tabulae Rudolphi (Tablice rudolfińskie) Johannesa Keplera. Ale oboje zauważyli, że nie są one doskonałe i wymagają naniesienia poprawek, a poza tym przydałoby się nieco je uprościć. I właśnie tego zadania podjęła się Maria, która powtórnie opracowała tablice sporządzone przez niemieckiego astronoma, dokonując stosownych poprawek, uzupełnień, jak również znacznie je uprościła, pomijając nowatorskie, a co za tym idzie, także słabo znane i rozumiane logarytmy. W 1650 roku wydała je na własny koszt w Oleśnicy, co przyniosło jej międzynarodową sławę i miano „Śląskiej Pallas” oraz „Drugiej Hypatii”. I nic dziwnego: dzieło śląskiej uczonej, liczące sobie ponad 500 stron, zawierało nowe tablice astronomiczne, nowe efemerydy6, jak również skorygowane wcześniejsze obliczenia Keplera. W efekcie astronomii Keplerowskiej uczono potem, korzystając nie tyle z jego prac, ile właśnie z publikacji Marii, a jej wydanie w języku niemieckim przyczyniło się do formułowania niemieckiego języka naukowego.
W 1655 roku małżeństwo von Löwen przeżyło wielką tragedię – pożar, który wybuchł w Byczynie, strawił nie tylko ich domostwo, ale także cały dobytek i warsztat naukowy, pozbawiając ich tym samym możliwości dalszych badań. Sześć lat później zmarł Elias i po tym ciosie zdruzgotana Maria porzuciła na zawsze działalność naukową. Zmarła 22 sierpnia 1664 roku w Byczynie.
Ponieważ uczona nie dokonała żadnego przełomowego odkrycia w rozumieniu budowy Wszechświata, jej prace i dokonania są obecnie stosunkowo mało znane, ale jeszcze do początków ubiegłego stulecia nazwisko Marii Cunitz można było znaleźć we wszystkich leksykonach naukowych. Na jej cześć nazwano też jeden z kraterów uderzeniowych na Wenus, planecie, której ruch i fazy badała wraz ze swoim mężem na dachu kamienicy „Pod Złotym Chłopkiem” w Świdnicy.
Gdańszczanin Jan Heweliusz był bez wątpienia jednym z najwybitniejszych uczonych działających nie tylko na ziemiach Rzeczypospolitej, ale także w całej ówczesnej Europie, mimo że nie dokonał żadnego przełomowego odkrycia ani nie stworzył żadnej rewolucyjnej teorii. W odniesieniu do astronoma działającego w grodzie nad Motławą właściwe jest określenie „gdańszczanin”, chociaż wywodził się z rodziny niemieckojęzycznej. Tak się bowiem składa, że wraz z inkorporacją miasta do Korony, dokonaną w 1454 roku przez polskiego króla Kazimierza Jagiellończyka, Gdańsk został obdarzony wieloma przywilejami, dzięki czemu ściągali tu ludzie z całej Europy, marząc o dostatnim i wygodnym życiu. Tutejsi kupcy, podobnie zresztą jak władze miasta, zostali obdarzeni licznymi przywilejami, a miasto wzbogaciło się o wielkie dobra, należące wcześniej do zakonu krzyżackiego. Dlatego właśnie wdzięczni gdańszczanie umieścili koronę Jagiellonów nad dwoma krzyżami widniejącymi w herbie grodu.
Elżbieta Koopman i Jan Heweliusz podczas pomiarów astronomicznych, rycina Isaaka Saala z książki Machinae coelestis pars prior z 1673 roku
W mieście, które dynamicznie się rozwijało, pomnażającym swój stan posiadania dzięki kontaktom handlowym z Rzeczpospolitą, po prostu opłacało się mieszkać, a przede wszystkim – prowadzić interesy. Ludność Gdańska, podobnie jak pozostałych miast leżących na terenie Prus Królewskich, wprawdzie w przeważającej większości była pochodzenia niemieckiego, a osiedlający się tu przybysze z innych krajów szybko się asymilowali, ale gdańszczanie w przeważającej większości mówili równie dobrze po polsku, jak i po niemiecku. Język polski był im bowiem tak niezbędny w kontaktach z klientami i partnerami z terenów Rzeczypospolitej, jak współczesnym przedsiębiorcom język angielski. Nic zatem dziwnego, że nauka polskiego była częścią programu edukacyjnego założonego w 1558 roku Gdańskiego Gimnazjum Akademickiego. Jeden z tamtejszych nauczycieli, Mikołaj Volckmar, opracował nawet podręcznik z rozmówkami niemiecko-polskimi, wydany pod tytułem Viertzig Dialogi und Nützliche Gespräch, Von Allerlei vorfallenden gemeinen Sachen (Czterdzieści dialogów i użytecznych rozmów o wszelkich zwykłych rzeczach). Korzystał z niego z pewnością Jan Heweliusz, gdy w 1618 roku rozpoczął naukę we wspomnianej szkole, w której z całą pewnością uczył się języka polskiego i opanował go bardzo dobrze. A potem, już jako człowiek dorosły i uznany uczony, pisał o sobie z dumą, iż jest civis orbis Poloni – obywatelem świata polskiego.
Przyszły astronom urodził się 28 stycznia 1611 roku jako najstarszy syn zamożnego browarnika i kupca Abrahama Heweliusza i Korduli z Heckerów. W zachowanej dokumentacji nazwisko uczonego występuje w rozmaitych wariantach, ale on w swoich publikacjach naukowych używał wyłącznie zlatynizowanej formy Hevelius. Z woli ojca miał objąć rodzinny interes, ale młody chłopak, który poza nauką w gimnazjum pobierał także prywatne lekcje u matematyka parającego się również astronomią, Piotra Krügera, interesował się naukami ścisłymi, jak również astronomią. Tą pasją zaraził go właśnie wspomniany nauczyciel. Ukończywszy stosowne szkoły, Heweliusz nie sprzeniewierzył się ojcu, wstąpił do cechu i został browarnikiem, a z czasem zajął się także działalnością publiczną jako rajca. Pozostając wierny przyrzeczeniu danemu umierającemu Krügerowi, nie porzucił jednak astronomii. Jego kariera naukowa rozpoczęła się wraz z podjęciem obserwacji zaćmienia Słońca, do czego namawiał go właśnie nauczyciel, ale na tym nie poprzestał, gdyż zajmował się także badaniem ciał niebieskich.
Do świata nauki wkroczył z impetem, publikując w 1647 roku napisane po łacinie dzieło Selenographia, sive Lunae descriptio (Selenografia, czyli opis Księżyca), w którym przedstawił szczegółowe wyniki swoich badań i obserwacji Srebrnego Globu, omawiając ruch Księżyca wokół Ziemi, zmiany jego faz, jak również potwierdził istnienie zaobserwowanych wcześniej przez Galileusza gór na powierzchni naturalnego satelity naszej planety. Dzieło gdańskiego astronoma spotkało się z dużym uznaniem w środowisku naukowym, zapewniając młodemu, bo zaledwie dwudziestodziewięcioletniemu astronomowi, międzynarodową sławę i uznanie. Zachęcony sukcesem Heweliusz z powodzeniem kontynuował badania, ugruntowując swoją pozycję w świecie nauki. O jego autorytecie i międzynarodowym uznaniu świadczy niewątpliwie przyjęcie go w 1664 roku w poczet członków prestiżowego angielskiego Royal Society. Był pierwszym cudzoziemcem dopuszczonym do tego zacnego grona. Warto dodać, że swoje pierwsze dzieło zadedykował ówczesnemu królowi Polski Władysławowi IV, monarsze ofiarował również wynaleziony przez siebie przyrząd – polemoskopium – czyli po prostu peryskop, instrument przydatny w trakcie prowadzenia działań wojennych. Władysław IV Waza nie był jedynym władcą utrzymującym relację z Heweliuszem: w 1659 roku jego obserwatorium, urządzone na dachach trzech sąsiadujących ze sobą kamienic, których był właścicielem, odwiedził Jan Kazimierz, stypendium wypłacał mu też król Francji Ludwik XIV, jak również Jan III Sobieski, na którego cześć astronom nazwał gwiazdozbiór: Tarcza Sobieskiego.
Heweliusz odnosił także sukcesy w browarnictwie, zwłaszcza że dzięki przywilejowi, który nadał mu król Jan III Sobieski, został zwolniony ze wszystkich opłat na rzecz cechu browarników, zyskując jednocześnie prawo do sprzedaży produkowanego trunku nie tylko na terenie Gdańska, ale także poza miastem. Wszystko to sprawiło, że astronom był majętnym człowiekiem i mógł sobie pozwolić na zakup instrumentów i sprzętów niezbędnych do obserwacji nieba.
Znacznie gorzej wiodło mu się natomiast w życiu prywatnym. W 1634 roku poślubił Katarzynę Rebeschke, która wprawdzie wniosła mu w posagu browar oraz trzy kamienice, ale nie obdarzyła dziećmi. Kobieta zmarła w 1662 roku, po dwudziestu ośmiu latach spędzonych u boku Heweliusza. Wszystko wskazuje na to, że było to zgodne małżeństwo, a Katarzyna okazała się świetną menedżerką, czego dowiodła, prowadząc należący do męża browar, dzięki czemu Heweliusz mógł całkowicie poświęcić się działalności naukowej i obserwacjom nieboskłonu.
Przebolawszy stratę, samotny i bezdzietny astronom zaczął się rozglądać za kolejną towarzyszką życia. I znalazł ją w domu wywodzącego się z Niderlandów kupca Nicholasa Koopmana i Joanny z domu Menning. O dzieciństwie Elżbiety Koopman, bo tak właśnie nazywała się wybranka Heweliusza, w zasadzie nic nie wiadomo, możemy się jedynie domyślać, że tak jak wszystkie gdańszczanki z patrycjuszowskich rodów otrzymała staranne wykształcenie, obejmujące naukę języków, w tym łaciny, zapewne była też oczytana i znała się na sztuce. Nic zatem dziwnego, że oczarowała starszego od niej o trzydzieści sześć lat astronoma. Po ślubie, który para zawarła w 1663 roku w kościele św. Katarzyny w Gdańsku, Elżbieta przeprowadziła się do męża, z czasem obdarzając go czwórką dzieci – urodzonym w 1664 roku synem Janem Adeodatem (drugie imię chłopca oznaczało dar od Boga), córką Katarzyną Elżbietą, która przyszła na świat dwa lata później, Julianą Renatą, urodzoną w 1668 roku, oraz najmłodszą, Florą Konstancją, którą Elżbieta powiła w 1672 roku. Niestety, najstarszy i jedyny syn astronoma przeżył zaledwie rok.
Elżbieta słynęła z urody i elegancji i zapewne niejeden gdańszczanin zazdrościł astronomowi urodziwej młodej żony, a uczony nie szczędził pieniędzy na jej zachcianki. Z zachowanej dokumentacji wynika, że w 1687 roku sam Edmund Halley kupił dla niej w Londynie materiał na suknię, która została uszyta zgodnie z najnowszą modą. Jednak dla Heweliusza znacznie ważniejsze było, że w młodej, urodziwej i inteligentnej małżonce znalazł doskonałą współpracownicę i asystentkę. Edukacja Elżbiety wprawdzie nie obejmowała astronomii, ale głodna wiedzy kobieta nauczyła się wszystkiego od męża. Bardzo szybko dołączyła do grona asystentów astronoma, obserwując wraz z nim ciała niebieskie w obserwatorium na dachu kamienic. Świadectwem ich współpracy są dwa miedzioryty znajdujące się na kartach dzieła Heweliusza, które zostało wydane w 1673 roku: Machinae coelestis pars prior (Machiny nieba część pierwsza), przedstawiające astronoma oraz jego małżonkę w trakcie obserwacji. Heweliusz był pełen podziwu dla jej pracowitości oraz inteligencji i to właśnie ją miał na myśli, pisząc: „Kobiety są równie zręczne jak mężczyźni, wszystko sprowadza się do zapału i wprawy”7.
Niewątpliwie, gdyby astronom nie miał u swego boku energicznej kobiety, nigdy nie podniósłby się po ciosie, jakim był pożar, który wybuchł 26 września 1679 roku, niszcząc dwa domy oraz obserwatorium, a także plon wcześniejszej pracy. Bez wątpienia była to wielka strata dla sześćdziesięcioośmioletniego astronoma: żywioł strawił nie tylko część mieszkalną, ale również należące do Heweliusza magazyny, warsztaty, w tym te do szlifowania soczewek, drukarnię, wyposażoną w maszyny sprowadzone z Niderlandów, oraz obserwatorium, zwane przez niego „dostrzegalnią”. A było czego żałować, zostało bowiem wyposażone w najnowocześniejsze instrumenty i przyrządy, budząc podziw i zazdrość uczonych w całej Europie. W jego skład wchodziły specjalne ciemnie, w których obserwowano Księżyc i Słońce, taras widokowy oraz obracalne pawilony. W instrumentarium natomiast spłonęły nowoczesne lunety oraz inne przyrządy, z których większość była dziełem astronoma.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. P.J. Möbius, K. von Rosen, O umysłowym i moralnym niedorozwoju kobiety, Warszawa 1937, s. 25–26. [wróć]
2. Za: W. Szczęsny, Kobiety w nauce i medycynie, „Wiadomości Akademickie” nr 73/2019, Collegium Medicum im. Ludwika Rydygiera w Bydgoszczy, s. 23. [wróć]
3. Arystoteles, Dzieła wszystkie, t. IV, przeł. P. Siwek, PWN, Warszawa 1993, s. 205–206. [wróć]
4. Za: R. Swaby, Upór i przekora. 52 kobiety, które odmieniły naukę i świat, Warszawa 2017, s. 12. [wróć]
5. Za: P. Ziemnicki, Kobiece pionierki w astronomii: 7 badaczek, których nazwiska warto zapamiętać, [na:] histmag.org [online], dostępne w internecie: https://histmag.org/Kobiece-pionierki-astronomii-7-badaczek-ktore-warto-zapamietac-19548 [wróć]
6. Efemerydy (gr. ephēmeros) dane dotyczące przebiegu zjawiska astronomicznego w określonym czasie i miejscu na Ziemi. [wróć]
7. Za: Koopman-Heweliusz Katherina Elisabeth, [na:] gedanopedia.pl [online], dostępne w internecie: https://www.gedanopedia.pl/gdansk/?title=KOOPMAN-HEWELIUSZ_KATHERINA_ELISABETH [wróć]