Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niepodrabialna charyzma Bukowskiego – niepokornego outsidera, który pisał o alkoholu i samotności w nieznoszących reguł wierszach – uczyniła z niego jednego z najsławniejszych współczesnych poetów na długo przed śmiercią w 1994 roku. I nawet dekady później wciąż odnajdywane i odkrywane są kolejne jego utwory.
Zbiór ten został stworzony z wierszy, które sam autor zastrzegł do publikacji dopiero po swojej śmierci. Nie brakuje tu klasycznych dla „starego świntucha” motywów: seksu i miłości, pociechy i ukojenia dla „nieudaczników i wykolejeńców”, życiowych i hazardowych porażek i pokornej akceptacji tego, że wkrótce on sam będzie musiał postawić na papierze ostatnią już kropkę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 110
Nowe wiersze
Utwory te pochodzą z archiwum niewydanych tekstów, które zgodnie z wolą Charlesa Bukowskiego miały się ukazać po jego śmierci.
Gorące podziękowania należą się Johnowi Martinowi za opracowanie tych wierszy.
mieszkam bliskorzeźnii jestem chory zrozkwitu.
no właź!
witaj w moim robaczywym piekle.
muzyka rzęzi nieczysto.
rybie oczy patrzą ze ściany.
to tu padł ostatni szczęśliwy
strzał.
umysł zatrzaskuje się
jak to umysł kiedy się
zatrzaskuje.
musimy odnaleźć nową wolę i nowy
sposób.
utknęliśmy tu skazani
na słuchanie śmiechu
bogów.
skronie mnie bolą od faktyczności
faktów.
wstaję, łażę i się
drapię.
jestem pionkiem.
jestem głodną modlitwą.
moje robaczywe piekło wita cię.
cześć, siemasz. właź, no właź!
starczy tu miejsca dla nas wszystkich,
frajerze.
tylko sobie możemy mieć za złe, więc
posiedź tu ze mną po ciemku.
jest pół do
nigdzie
wszędzie.
tylko szal
dawno temu, ach, jak dawno, kiedy
próbowałem pisać opowiadania
i jedno pisemko drukowało
niezłe teksty
a ichnia redaktorka zwykle przysyłała mi
zachęcające odmowy
więc pilnowałem
żeby czytać każdy numer jej miesięcznika w publicznej
bibliotece.
zauważyłem że od pewnego czasu
otwiera kolejne numery
tekstem tego samego
autora i
szlag mnie trafiał bo uważałem że
piszę lepiej niż
on.
pisał zgrabnie i błyskotliwie, ale nie dość
o s t r o.
widać było, że nigdy nie zarył nosem w
życiu, tylko się po nim
ślizgał.
zanim się połapałem, ten pisarz-łyżwiarz
zasłynął.
zaczynał jako przynieś-podaj
w ważnym nowojorskim
czasopiśmie.
(jak ludzie sobie załatwiają taką robotę, do
cholery?)
a potem zaczęły go drukować niektóre z najlepszych
pism dla kobiet
i niektóre szacowne pisma
literackie.
po kilku wczesnych książkach
wydał kolejny tomik, słodką
nowelkę, i zdobył prawdziwą
sławę.
to była historia z wyższych sfer o
młodej dziewczynie
czarująca, urocza i ciut
sprośna.
Hollywood szybko ją
sfilmował.
potem pisarz przez kilka lat
hulał po Hollywoodzie
od przyjęcia do przyjęcia.
raz po raz widywałem fotki tego
elfa w ludzkiej skórze i
w ogromnych okularach.
na szyi zawsze miał długi dramatyczny
szal.
ale wkrótce wrócił do Nowego Jorku na tamtejsze
przyjęcia.
odtąd latami bywał na każdym ważnym przyjęciu
a nawet
na niektórych
mniej ważnych.
w końcu zupełnie przestał pisać i już tylko
imprezował.
pił i ćpał do nieprzytomności prawie
co wieczór.
jego niegdyś smukła sylwetka pogrubiała więcej
niż dwukrotnie.
twarz mu obrzękła i już nie wyglądał jak
młody chłopak o bystrym i świńskim poczuciu
humoru tylko jak
stara żaba.
szal pozostał na miejscu, ale kapelusze
były nagle za duże i spadały prawie na
oczy:
widać było tylko
krzywy
trupi
uśmiech.
panie z towarzystwa wciąż chętnie ciągały go
po Nowym Jorku
trzymając z obu stron pod ręce
a
że pił jak smok, nie zdążył
się nacieszyć starością.
czyli
umarł
i szybko go
zapomniano.
aż tu nagle ktoś znalazł jego podobno tajny
ni to dziennik, ni to powieść
i wtedy wszyscy sławni ludzie z Nowego Jorku mocno się
zaniepokoili
i bardzo słusznie, bo kiedy
książka się ukazała
wyszły na jaw wszystkie
brudy.
ale ja wciąż twierdzę, że to był właściwie marny
autorzyna; wiedział tylko, co
kiedy i o kim
napisać.
cienkie słabe
popłuczyny.
kiedy dawno temu przeczytałem
jedno z jego opowiadań
upuściłem czasopismo na podłogę
i pomyślałem,
Jezu, skoro oni właśnie tego
chcą
równie dobrze
mogę odtąd pisać
dla szczurów i pająków
i powietrza i samego
siebie.
co też oczywiście
zrobiłem.
literackie ple-ple
mój kumpel Tom czasem do mnie wpadał
i mówił „chodźmy na kawę”.
moja dziewczyna pytała wtedy: „znowu
będziecie gadać o tych literackich pierdołach?”
jechaliśmy do lokalu, w którym płaciło się
za pierwszą kawę, a wszystkie dolewki były
darmo
siadaliśmy przy oknie i
Tom zaczynał:
Hemingway, Faulkner, Fitzgerald, Dos
Passos zwłaszcza ale inni też się
załapywali: e.e. cummings, Ezra Pound, Dreiser,
Jeffers, Céline i tak dalej.
przyznam, że głównie
słuchałem i zastanawiałem się, do czego on
właściwie zmierza, jeżeli w ogóle do czegoś, ale
dalej słuchałem
pijąc kawę za
kawą.
raz powiedział: „wiesz, zawiozę cię do
domu, w którym Fitzgerald mieszkał jakiś czas
w swoim hollywoodzkim okresie”.
„dobra”, ja na to, więc wsiedliśmy do jego
wozu i mnie tam zawiózł i pokazał
palcem:
„Fitzgerald tu mieszkał”.
„dobra”, ja na to, a on zawiózł nas
z powrotem na kawę.
Tom był mocno zakręcony na punkcie tych wszystkich
literackich postaci z przeszłości.
ja też do pewnego stopnia
ale kiedy bez końca o nich
gadał
a kawa lała się nieprzerwanym strumieniem
moje zainteresowanie słabło albo i
gorzej.
poczułem, że pora spławić
Toma.
łatwo mi poszło.
napisałem o nim wiersz
który się ukazał, więc Tom go
przeczytał
i
skończyły się wspólne
kawki.
Tom pisał moją
biografię, ale po tym wierszu
przestał.
potem zjawił się inny pisarz
który pił moje wino
i nie mówił o Hemingwayu,
Fitzgeraldzie, Faulknerze, itd.
tylko o sobie
i w końcu napisał moją
niezbyt udaną
biografię.
powinienem był zostać przy Tomie.
nie, powinienem był spławić
obu.
co też
zrobiłem.
ta maszyna jest krynicą
zawsze mam ten sam system:
bądź na luzie
pisz mnóstwo
wierszy
wkładaj w nie całe
serce i
nie
przejmuj się
nieudanymi.
trzymaj kurs
trzymaj
żar
zapomnij o nieśmiertelności
jeżeli w ogóle
o niej
pamiętałeś.
ta maszyna dobrze
brzmi.
dużo papieru
więcej pożądania.
tylko
wal w klawisze i czekaj na panią
łaskę.
doprawdy okazyjna
transakcja.
200 lat
zgarbiony nad tą białą kartką
o 4 po południu. rano
list od młodego poety
z wiadomością że jestem jednym
z najważniejszych pisarzy ostatnich
200 lat.
no, nie sposób w to uwierzyć
zwłaszcza jeżeli ktoś się czuje tak jak ja
przez cały zeszły miesiąc
łazi
i myśli
na pewno wariuję
a potem myśli
nie umiem pisać
już.
a potem przypominam sobie fabryki,
pracę przy taśmie,
magazyny,
karty zegarowe,
nadgodziny i zwolnienia
i flirty z młodymi Meksykankami
przy taśmowej robocie;
codziennie wszystko dokładnie zaplanowane,
zawsze coś do zrobienia,
zajęć aż nadto,
a kto nie nadążał,
nie był bystry szybki i
posłuszny
ten wylatywał na ulicę między wróble
i kloszardów.
z pisaniem jest inaczej, unosisz się w
białym powietrzu, wisisz na cyrkowej linie,
siedzisz na drzewie, a tamci tną
pień mechaniczną
piłą...
bez jedwabnego szalika,
bez angielskiego akcentu
ani przelewów od arystokratek z Europy
co mają mężów
ślepych impotentów.
to raczej jak szybki mecz hokeja
albo runda z facetem
o 25 kilo cięższym i dziesięć lat
młodszym, a może
sterowanie statkiem we mgle
kiedy jakaś szalona panna wiesza ci się na
szyi
i przez cały czas wiesz, że uszły ci na sucho
różne banały, że
niezasłużenie cię podziwiają za rzeczy
napisane od niechcenia albo
nie na serio lub w ogóle bez
przejęcia.
no, odrobina fartu
nie zaszkodzi.
a z drugiej strony czasem
robiłeś to tak, jak zawsze wiedziałeś, że się robić
powinno i od razu czułeś, że już
lepiej się nie da
i że pod jakimś względem
może dawno nikomu
się nie udało
tak dobrze jak tobie
i
pozwalałeś sobie
na parę chwil
zadowolenia.
wywierają na ciebie presję
taką gadką o 200 latach
i dopóki mówi tak jeden gość
to jeszcze pół biedy
ale kiedy wtóruje mu 3, 4 albo 5
to otwierają przed tobą drzwi
wariatkowa.
radzą ci rzucić palenie i
chlanie, a potem mówią, że masz
przed sobą 25 dobrych lat a
później
może jeszcze dziesięć, żeby się cieszyć
starością
zlizując
nagrody i
wspomnienia.
Patchena już nie ma, stary, jesteś nam potrzebny,
tylko dzięki tobie mamy to
miłe uczucie tuż nad
pępkiem
kiedy wiemy, że w jakimś pokoiku w
północnej Kalifornii piszesz wiersze i
zabijasz muchy podartą
packą.
mogą cię wykończyć,
mogą cię wykończyć ci chwalcy,
mogą cię wykończyć młode dziewczyny
i niebieskoocy chłopcy z wydziałów anglistyki
którzy ślą ciepłe listy
ręcznie pisane
na papierze w linie
mogą cię wykończyć
i wszyscy oni mają rację:
2 paczki dziennie i flaszka
też mogą cię
wykończyć.
oczywiście
byle co może cię wykończyć
i prędzej czy później coś
cię wykończy, a ja powiem tylko
że dziś
wkręciłem nową
taśmę
w tę starą maszynę
i cieszy mnie to jak ona
działa i dzięki temu mam lepszy niż zwykle
dzień,
dziękuję.