9,99 zł
Cesar Da Silva zgodził się, by w jego zamku pod Salamanką kręcono film. Obecność ekipy filmowej bardzo mu przeszkadzała, do czasu jednak, gdy ujrzał Lexie Anderson, odtwórczynię głównej roli. Z miejsca stracił głowę. Niestety, zostali przyłapani przez paparazzi i już na drugi dzień ich zdjęcie znalazło się w prasie. By uniknąć plotek i nie prowokować dziennikarzy do drążenia w ich przeszłości, Cesar i Lexie postanawiają udawać parę. Gra wkrótce zaczyna im się wymykać spod kontroli…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 143
Tłumaczenie: Ewa Pawełek
Cesar Da Silva nigdy nie przyznałby się, że przyjście tutaj zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie, a jednak czuł się fatalnie, stojąc na ścieżce, niedaleko grobu. Po raz kolejny zastanawiał się, po co w ogóle przyjechał. Odruchowo zacisnął palce na małym, aksamitnym woreczku, ważąc w dłoni ciężką zawartość. Prawie o tym zapomniał.
Uśmiechnął się cynicznie. Kto by przypuszczał, że w wieku trzydziestu siedmiu lat ulegnie sentymentalnym podszeptom serca. On, który zazwyczaj słynął z racjonalnego podejścia do życia.
Ludzie powoli opuszczali cmentarz usytuowany na jednym ze wzgórz w Atenach, aż w końcu przy grobie pozostali tylko dwaj mężczyźni. Obydwaj byli wysocy, mocnej budowy ciała, o szerokich ramionach. Podobnie jak Cesar mieli ciemne, krótko obcięte włosy. Nic dziwnego, że byli do siebie podobni. Był ich przyrodnim bratem, o którym nawet nie wiedzieli, że istnieje. Widział, jak jeden z nich opiera dłoń na ramieniu drugiego. Nazywali się Rafael Falcone i Alexio Christakos. Mieli tę samą matkę, ale różnych ojców.
Po chwili przeszli obok niego, rozmawiając cicho. Cesar zdołał uchwycić zaledwie kilka słów wypowiedzianych przez młodszego brata: „Posprzątać przynajmniej po pogrzebie…”. Falcone odpowiedział coś niewyraźnie, parskając żartobliwie, a Alexio kiwnął głową, uśmiechając się lekko. Poczucie pustki ustąpiło miejsca rosnącej złości. Ci mężczyźni żartowali sobie w najlepsze, choć za ich plecami znajdował się grób matki. Nie rozumiał, skąd ta nagła lojalność wobec kobiety, która, gdy miał zaledwie trzy lata, nauczyła go, że może liczyć tylko na siebie.
Cesar odwrócił się na pięcie i wyminął mężczyzn, zwracając się twarzą w ich stronę. Uśmiech na ustach Falconego zamarł, zmieniając się w nieprzyjemny grymas. W jego oczach, pięknych zielonych oczach, odziedziczonych po matce, Cesar zobaczył coś jeszcze. Przeraźliwy chłód.
– W czym mogę pomóc? – spytał Falcone.
Cesar popatrzył ponad ich głowami na otwarty grób matki, po czym znów skierował uwagę na twarze braci.
– Jest nas może więcej?
Falcone popatrzył zdziwiony na Christakosa, który zareagował natychmiast.
– Nas? O czym pan mówi?
– Nie pamiętasz, prawda?
Mężczyzna zbladł, otwierając szeroko oczy. Pamiętał, musiał pamiętać, choć minęło tyle lat.
– Przyjechała razem z tobą do mojego domu – kontynuował Cesar. – Musiałeś mieć wtedy prawie trzy lata, a ja prawie siedem. Chciała mnie ze sobą zabrać, ale nie mogłem z nią iść. Nie po tym, jak mnie porzuciła.
Falcone popatrzył na skamieniałą twarz brata, po czym zwrócił się ostrym tonem do intruza.
– Kim jesteś?
Cesar uśmiechnął się, choć bez cienia wesołości.
– Jestem twoim starszym przyrodnim bratem. Nazywam się Cesar Da Silva. Przyjechałem dziś, by złożyć hołd kobiecie, która dała mi życie. Nie żeby na to jakoś szczególnie zasługiwała, ale uznałem, że tak trzeba. Poza tym byłem ciekawy, czy jest nas więcej, ale wygląda na to, że nie.
– Co jest, do diabła? – wybuchł Christakos.
Wściekłe spojrzenie najmłodszego brata przypomniało mu lata dotkliwej samotności, której nie doświadczył żaden z nich.
– Trzech braci, a każdy z innego ojca – stwierdził Cesar cierpko.
Alexio Christakos zrobił krok do przodu, Cesar również. Dwóch mężczyzn mierzyło się wzrokiem, jak przeciwnicy na ringu, gotowi rozpocząć ostatnią, decydującą rundę.
– Nie przyjechałem tu po to, by z tobą walczyć, braciszku. Nic nie mam do żadnego z was.
Alexio zacisnął usta.
– Tylko do naszej matki. O ile to, co mówisz, jest prawdą.
Cesar uśmiechnął się cierpko.
– Jest prawdą, możesz być tego pewien – powiedział, mijając brata, nim ten zdążył wyczytać z jego twarzy jakiekolwiek emocje.
Cesar podszedł do otwartego grobu, wyjął z kieszeni aksamitny woreczek i rzucił do środka, w ciemną, głęboką otchłań. Woreczek upadł na trumnę z głuchym łoskotem. Zawierał bardzo stary, srebrny medalion, przedstawiający wizerunek patrona toreadorów świętego Pedra Regalado.
W pamięci odżył jaskrawy obraz z przeszłości. Matka ubrana była w czarny kostium, miała rozpuszczone włosy i oczy czerwone od łez. Wydawała mu się najpiękniejszą istotą na ziemi. Zdjęła z szyi medalion zawieszony na znoszonej tasiemce i założyła jemu, wsuwając za koszulę. „Będzie cię chronił, Cesar. Ja sama na razie nie mogę. Nigdy go nie zdejmuj. Obiecuję, że wrócę po ciebie”.
Obiecała, ale nie wróciła. Przez bardzo długi czas. Kiedy wreszcie się pojawiła, było już za późno. Coś w nim umarło. Nadzieja. Zdjął medalion tej nocy, gdy na zawsze pożegnał się z marzeniem o powrocie matki. Miał zaledwie sześć lat, ale był już na tyle duży, by zdawać sobie sprawę, że nic nie jest w stanie go ochronić poza nim samym. Medalion powinien wrócić do tej, która mu go dała. Jemu nie był potrzebny.
Zaczął iść w stronę ścieżki, gdzie stali jego przyrodni brata. Obserwowali go w milczeniu z kamiennymi twarzami. Poczuł bolesne ukłucie w piersi, tam gdzie powinno znajdować się serce. A przecież wielokrotnie słyszał od wściekłych kochanek, że nie ma serca.
Cesar rzucił braciom krótkie spojrzenie ze świadomością, że nie ma im nic do powiedzenia. Byli mu zupełnie obcy. Towarzyszyło mu uczucie pustki, coś gorszego niż uczucie gniewu, zazdrości czy lęku.
Wrócił do samochodu i polecił kierowcy, by ruszał. Załatwione. Pożegnał się z matką, zrobił więcej, niż zasługiwała. Dopóki jeszcze ostatnia, najmniejsza cząstka jego duszy nie zmieniła się do tej pory w kamień, istniała szansa, że jeszcze kiedyś znów uwierzy, znów zaufa, znów odzyska utraconą dawno temu nadzieję.
Castillo Da Silva, niedaleko Salamanki
Cesar był zgrzany, zmęczony, brudny i bardzo niezadowolony. Jedyne, czego pragnął, to zimny prysznic i mocny drink. Wyczerpująca przejażdżka po rozległej posiadłości na ulubionym wierzchowcu nie rozproszyła ciemnych chmur, które wisiały nad nim, od kiedy wrócił z Paryża, ze ślubu przyrodniego brata Alexia. Sceny, których był świadkiem, radosne i kipiące szczęściem, tylko go zirytowały.
Zbliżając się do stajni, dostrzegł pierwsze sygnały obecności obcych osób na swoim terenie, i jeszcze bardziej się zasępił. Ekipa miała zacząć zdjęcia do filmu zaraz po weekendzie. Nie dość, że aktorzy, reżyser i producenci będą się kręcić po jego posiadłości przez kolejne cztery tygodnie, to jeszcze mieli się zatrzymać w zamku – miejscu, do którego żywił dość ambiwalentne uczucia. To miejsce było jednocześnie jego więzieniem i sanktuarium. Jedno natomiast było pewne: Cesar nienawidził, kiedy naruszano jego prywatność.
Drogę do stajni przecięły mu olbrzymie dostawcze ciężarówki załadowane sprzętem. Wokoło kręcili się członkowie ekipy, rozmawiający przez telefony i wydający instrukcje dostawcom. Cesar z przekąsem pomyślał, że do szczęścia brakuje tylko cyrkowego namiotu z powiewającą na wietrze flagą i clowna nawołującego głośno: „Tylko u nas, tylko u nas słoń o dwóch głowach”.
Największa stajnia została na czas kręcenia filmu uprzątnięta, tak by ekipa mogła wykorzystać ją na swoją bazę. Asystent reżysera poinformował, że aktorzy będą się tam przygotowywali do zdjęć każdego dnia, jakby go to obchodziło.
Pozwolił kręcić u siebie film za namową przyjaciela Juana Corteza – burmistrza miasta. Przyjaźnili się, od kiedy skończyli dziesięć lat. Wtedy to stoczyli walkę stulecia. Cesar stracił ząb, ale zyskał wiernego przyjaciela. Tylko ze względu na niego był w stanie zrezygnować na cztery tygodnie z prywatności.
Jak stwierdził Cortez:
– Prawie każdy jest w jakiś sposób zaangażowany w ten projekt, nawet moja matka zaproponowała pomoc przy kostiumach. Od lat nie widziałem jej tak podekscytowanej.
Teraz jednak, gdy Cesar widział wszędzie obcych ludzi, pożałował, że dał się namówić.
Na szczęście w mniejszej stajni nikt się nie kręcił, co przyjął z niemałą ulgą. Nie był w nastroju, by rozmawiać z kimkolwiek, nawet z chłopakiem stajennym. Sam rozkulbaczył konia i zamknął go w boksie, po czym wyszedł na zewnątrz, rozmasowując kark. Zatrzymał się gwałtownie, bo oto przy stajni zauważył dziewczynę. Ale jaką! Prawdziwe zjawisko. Miała na sobie biały gorset, ściskający talię do niewiarygodnych proporcji i mocno uwypuklający biust. Obszerna i suto marszczona spódnica spływała aż do ziemi, nadając jej wygląd iście królewski. Złociste gęste włosy opadały falami na plecy i ramiona. Cesar wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Była wspaniała… zjawiskowa. Żywe wcielenie mitologicznej Wenus. Ktoś tak idealny nie mógł istnieć naprawdę. Musiała być wytworem jego wyobraźni, fatamorganą, halucynacją zmęczonego umysłu.
Zaczął powoli, jak w transie iść w jej stronę, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Zauważyła go, ale nie poruszyła się, utkwiwszy w nim spojrzenie. Miała ogromne błękitne oczy, prosty, kształtny nos i wysokie kości policzkowe. Drobna twarz w kształcie serca zachwycała regularnymi rysami i piękną, gładką cerą.
Cesar, obawiając się poważnie, że zwariował, wyciągnął przed siebie dłoń, przekonany, że cudna zjawa natychmiast zniknie. Końcami palców, lekko, jakby na próbę dotknął jej, a ona… nie zniknęła. Była prawdziwa, rzeczywista, ciepła i miękka.
– Dios – szepnął w dziwnym oszołomieniu. – Istniejesz naprawdę.
Rozchyliła wargi, ukazując białe równe zęby.
– Ja… – zamilkła gwałtownie. To jedno krótkie słowo, wypowiedziane jasnym, dźwięcznym głosem wystarczyło, by Cesarem zawładnęło niespodziewane pragnienie. Tym razem już pewnie, obiema dłońmi objął jej twarz, przesunął palce na smukłą szyję i przyciągnął ją do siebie. Dziewczyna nie stawiała oporu, co ośmieliło go jeszcze bardziej. Wiedział, że w tym momencie nie zdołałoby go powstrzymać nawet dziesięciu silnych mężczyzn. Pochylił się, by zagarnąć w pocałunku słodkie, miękkie, lekko rozchylone, jakby w zdumieniu, wargi. Poczuł, jak dwie delikatne dłonie chwytają go za poły kurtki i ściskają kurczowo. Jeśli nawet przez ułamek sekundy wyczuł opór, znikł on natychmiast, gdy tylko objął ją ramionami, wsuwając głodny język w jej usta. Jakkolwiek pierwsze doznanie było słodkie i miłe, kolejne miało smak zmysłowego grzechu. Rozgorzała w nim taka namiętność, jak gdyby znów był nastolatkiem, który nie panuje nad porażającym doznaniem pierwszego pocałunku.
– Proszę… – usłyszał cichy jęk dziewczyny, gdy sięgnął ręką do pełnego biustu. Jej głos znów podziałał na niego jak afrodyzjak. Musiał ją mieć. Teraz, natychmiast. Musiał poczuć jej smukłe ciało, zerwać tę długą ciężką spódnicę, by móc znaleźć się między gorącymi udami. Gdzieś ponad tym dzikim pożądaniem pojawiła się myśl, że działa w sposób zwierzęcy. Wszystko zostało zredukowane do odwiecznej potrzeby, by doznać satysfakcjonującego spełnienia.
Nagle usłyszał dźwięk, który na moment rozproszył jego uwagę. Odruchowo spojrzał w bok, ale oślepiło go światło flesza i musiał ponownie zamknąć oczy. Przez chwilę nie rozumiał, co się dzieje, ale widok obcego mężczyzny przy stajni z aparatem podział na niego jak kubeł zimnej wody. Instynktownie osłonił dziewczynę własnym ciałem i warknął do intruza:
– Wynoś się! Na co czekasz!?
Zaalarmowany krzykiem stajenny przybiegł natychmiast.
– Co się dzieje, szefie?
– Wezwij ochronę i łap tego faceta z aparatem!
Było już jednak za późno. Tajemniczy fotograf musiał być zaprawiony w boju, bo zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Cesar, dysząc z wściekłości, odwrócił się, i gdy zobaczył parę cudownych błękitnych oczu, o mało znowu nie stracił panowania nad sobą. Dziewczyna nie była duchem ani zjawą, tylko żywą pełnokrwistą istotą, przez którą utracił legendarną samokontrolę. Dios, oszalał, czy co?
Cesar posłał jej oskarżycielskie spojrzenie:
– Kim jesteś, do diabła?
Lexie Anderson ledwie zdawała sobie sprawę z oskarżenia wykrzyczanego niskim, głębokim głosem. Wciąż nie mogła złapać tchu i nie była w stanie wydobyć z gardła nawet jednego dźwięku. Jedyne, co mogła zrobić, to zadać samej sobie pytanie: Co tu się wydarzyło?
Pamiętała, że w oczekiwaniu na ujęcie, kiedy filmowcy ustawiali światło, odeszła na chwilę i znalazła tę cichą, położoną nieco z boku posiadłości stajnię. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się ten mężczyzna na wspaniałym czarnym wierzchowcu. Lexie uwielbiała konie, ale to jeździec przykuł jej uwagę. Zaintrygowana czekała, aż wyjdzie ze stajni, choć najrozsądniej byłoby wrócić na plan. Mężczyzna, gdy tylko ją zobaczył, zatrzymał się zdumiony. Był cudowny. Olśniewający. Piękny. Nie, to słowo nie bardzo pasowało do tej surowej, niezwykle męskiej twarzy. Po chwili zaczął iść w jej stronę, a ona nie potrafiła się poruszyć, zareagować, urzeczona tajemniczym jeźdźcem. Nigdy w życiu nie przeżyła czegoś tak dziwnego. Pozwoliła, by całował ją obcy mężczyzna. Mało tego, odwzajemniła pocałunek. Pamiętała ciepłe męskie dłonie na swojej twarzy, szyi i talii, a także rozkoszne uczucie, jakie rozgorzało w jej ciele. Nie, po czymś takim nie zdoła udzielić żadnej sensownej odpowiedzi.
– Ja… – przerwała. Język miała ciężki jak z ołowiu. Spróbowała ponownie. – Jestem Lexie Anderson. Z filmu.
Zaczerwieniła się, kiedy zdała sobie sprawę, jak jest ubrana i jak mężczyzna świdruje ją wzrokiem. Przyjemne uczucie ustąpiło miejsca zawstydzeniu.
– Jesteś Lexie Anderson… Pierwszoplanowa aktorka, tak?
Skinęła głową.
Popatrzył jej w oczy, długo, bez jednego mrugnięcia powiekami. Był wściekły. Nie trzeba było szczególnej bystrości, by to zauważyć.
– Skąd się tu wzięłaś?
– Nie było żadnej bramy… Zobaczyłam stajnię… – tłumaczyła nieporadnie.
– Tutaj ekipa filmowa nie ma wstępu. Powinnaś odejść. Natychmiast.
– Oczywiście – rzuciła krótko, nieco rozdrażniona obcesowym zachowaniem mężczyzny. Odwróciła się i zaczęła iść tak szybko, jak pozwalał jej na to wciskający się w żebra gorset i długa, ciężka spódnica.
– Zaczekaj – usłyszała. – Zatrzymaj się.
Lexie odwróciła się w jego stronę. Czego jeszcze chciał?
– To był paparazzi. Ma nasze zdjęcie.
Zapomniała o tym. Rozum odmawiał jej posłuszeństwa. Po raz pierwszy w życiu zdała sobie sprawę, co znaczy stwierdzenie „stracić dla kogoś głowę”. Przysłoniła ręką oczy, a mężczyzna natychmiast pospieszył z pomocą, przekonany, że źle się poczuła. Chwycił ją delikatnie za ramię i pociągnął na kopę siana przy stajni.
– Nie musisz mnie prowadzić. Nic mi nie jest – zaprotestowała, ale przysiadła na miękkim sianie.
Po chwili przybiegł stajenny, zdyszany i czerwony na twarzy.
– Senor Da Silva… – Chłopak zaczął mówić nerwowo po hiszpańsku, żywo gestykulując rękami.
Lexie nie rozumiała ani słowa, za to odkryła, kim jest mężczyzna, który zmącił jej zmysły.
– Ty jesteś Cesar De Silva? – spytała zdumiona, gdy stajenny odszedł.
– Tak.
Była przekonana, że ma do czynienia z którymś z pracowników, a nie z właścicielem posiadłości. Słyszała, że Cesar jest strasznym odludkiem i będzie unikał kontaktów z aktorami, nie przypuszczała więc, że go spotka. Nie spodziewała się też, że Da Silva okaże się taki młody i przystojny. A ona jeszcze przed chwilą łasiła się do niego jak kotka, jęcząc „proszę”. Co za wstyd!
Zerwała się z miejsca, pragnąc jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem jego wzroku.
– Dokąd to? – wysyczał, zastępując jej drogę.
Oparła dłonie na biodrach, by dodać sobie animuszu.
– Kazałeś mi stąd odejść, prawda? To idę.
– Stój.
– Co znowu?
– Ten fotograf uciekł. Mój stajenny widział, jak wsiada do samochodu, zanim ktokolwiek z ochrony zdążył zadziałać. Jestem przekonany, że w tej chwili wysyła nasze zdjęcia do wielu agencji.
Lexie zrobiło się słabo. Znowu miała zostać wystawiona na żer, błyszczeć na pierwszych stronach plotkarskich tabloidów. I do tego z Cesarem Da Silvą, jednym z najbardziej wpływowych miliarderów na świecie. Z pewnością wywoła to sensację, a to była ostatnia rzecz, o której marzyła.
Zmarszczyła gniewnie czoło.
– To bardzo niedobrze.
– Zgadzam się – potwierdził Da Silva. – To bardzo niedobrze. Nie mam ochoty stawać się centralną gwiazdą kolorowych brukowców.
– Ja też tego nie chcę. – Wycelowała w niego palcem. – To twoja wina. Pocałowałeś mnie.
– Nawet nie próbowałaś mnie powstrzymać – odparł spokojnie. – A poza tym do niczego by nie doszło, gdybyś się tu nie kręciła.
Lexie zaczerwieniła się po uszy. Nie, nie powstrzymała go. Całował ją obcy mężczyzna, a ona pozwalała na to z zachwytem.
– Mówiłam ci już. – Jej głos był szorstki, stłumiony, odzwierciedlający uczucia zażenowania i rozdrażnienia. – Zauważyłam stajnię, chciałam zobaczyć konie… Mieliśmy próbne zdjęcia w makijażu i kostiumie, więc kiedy ustawiali światło… och, nie! – krzyknęła, przypominając sobie o obowiązkach. – Próbne zdjęcia! Muszę wracać. Na pewno wszędzie mnie szukają.
Ruszyła przed siebie, ale Cesar złapał ją za ramię, zmuszając, by się zatrzymała. Spojrzała na niego ze złością, czując, jak pali ją dotyk jego dłoni. Zielone oczy lśniły niepokojącym blaskiem, jakby należały do hipnotyzera.
– To jeszcze nie koniec – syknął, ale nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo nagle pojawiła się przy nich zdyszana asystentka reżysera.
– Lexie, gdzie ty się podziewałaś? Szukaliśmy cię. Jesteśmy gotowi, by kręcić dalej.
Cesar cofnął dłoń, ale Lexie widziała po jego minie, że jest zirytowany faktem, że im przerwano. Całe szczęście! Nawet nie obejrzała się za siebie, tylko ruszyła za asystentką, która komunikowała przez krótkofalówkę:
– Znalazłam ją… idziemy… za minutę…
W głowie miała mętlik. To, co się wydarzyło przed piętnastoma minutami, było jak kadr z filmu. Pozwoliła, by całował ją zupełnie obcy mężczyzna i bez wahania odwzajemniła pocałunek. Wciąż czuła przyjemne wibracje przetaczające się gwałtowną falą przez jej ciało. Nie mogła temu zaprzeczyć. Potem, kiedy pojawił się paparazzi, zasłonił ją własnym ciałem, a ona wbrew rozsądkowi poczuła się bezpiecznie. Od dawna nie potrzebowała niczyjej opieki, przyzwyczajona, że aby przetrwać, musi radzić sobie sama. W tamtej chwili jednak uznała, że to całkiem miłe pozwolić od czasu do czasu, by ktoś zdjął z niej brzemię odpowiedzialności. Gdyby nie pojawienie się wścibskiego fotografa… Westchnęła głośno. Fotograf! Znów zrobiło jej się słabo na myśl, że nagłówki brukowców będą upstrzone jej nazwiskiem. Nie miała jednak czasu, by dłużej rozmyślać nad swoim nieodpowiednim zachowaniem, bo gdy tylko znalazła się na planie, musiała profesjonalnie wcielić się w rolę i skupić na uwagach reżysera i operatora.
Cesar już wcześniej miał nie najlepszy humor, ale wchodząc do gabinetu, po prostu kipiał złością. Na wielkim biurku leżały zdjęcia i teczki z informacjami o osobach biorących udział w filmie, żeby ochrona wiedziała, kto może przebywać na terenie posiadłości, a kto nie. On sam nie był tym zainteresowany, aż do teraz. Usiadł za biurkiem i sięgnął po teczkę Lexie Anderson. Zawierała nie tylko dane o jej karierze filmowej, ale także dużo zdjęć i wycinki z gazet. Zwłaszcza jeden przykuł jego uwagę. „Ponętna Lexie rozbiła rodzinę!” krzyczał nagłówek. Dalej była informacja o romansie z żonatym aktorem, który dla kochanki porzucił żonę i małe dzieci. Jak głosił artykuł, Lexie szybko straciła zainteresowanie aktorem, zarzucając sieci na kolejnego mężczyznę.
Cesar z niesmakiem odrzucił kartkę na biurko. Właśnie takimi tanimi sensacjami karmiły się brukowce. Sam nieraz tego doświadczył. Właściwie powinno mu być wszystko jedno, z kim się spotyka i czyją rodzinę rozbija jakaś aktorka, ale to właśnie ta kobieta sprawiła, że całował ją jak szalony. Nigdy nie czuł takiego pożądania, nigdy przy żadnej nie stracił kontroli. Gdyby nie paparazzi, pewnie wziąłby ją tam, przy tej stajni, nie zważając, że ktoś może ich nakryć. Zupełne wariactwo!
Nagle zadzwonił telefon.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – Cesar rozpoznał głos prawnika. – Muszę ci coś powiedzieć, ale nie będziesz zadowolony.
– O co chodzi?
Gdyby prawnik mógł zobaczyć wyraz twarzy Cesara, pewnie rzuciłby słuchawkę.
– Zostałeś sfotografowany na ślubie Alexia Christakosa, dziś rano, w Paryżu.
– No i? – ponaglał znudzony. Jedyny temat, który go teraz interesował, to Lexie Anderson.
– Cóż, wszystko wskazuje na to, że pewien nadgorliwy reporter szukał informacji, czy istnieje jakieś pokrewieństwo między tobą a Christakosem. Kto kopie, ten się dokopie, jak wiesz. Odkrył, że niedawno zmarła Esperanza Christakos była kiedyś żoną Joaquina Da Silvy, lata temu, na długo, zanim została wziętą modelką.
Przez moment Cesarowi pociemniało w oczach.
– Jak się dowiedzieli?
– Przecież to żaden sekret, kim była twoja matka – tłumaczył ostrożnie prawnik. – Po prostu wcześniej się, o tym nie mówiło, ale teraz, kiedy pojawiłeś się na ślubie…
Cesar rozumiał doskonale. Matka zniknęła z jego życia tak dawno temu, że nikomu nie przyszło do głowy, by się nią zajmować. Pochodził z rodu Da Silva i tylko to zajmowało ludzi. Aż do teraz.
Cesar polecił prawnikowi, by monitorował media, i gdyby coś się działo, dał mu znać. Brukowce będą miały używanie, kiedy wyjdzie na jaw, że jest przyrodnim bratem dwóch potężnych i wpływowych przedsiębiorców. Jakby mało miał problemów!
Tytuł oryginału:
When Da Silva Breaks the Rules
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2014
Redaktor serii:
Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne:
Marzena Cieśla
Korekta:
Hanna Lachowska
© 2014 by Abby Green
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-1452-0
ŚŻ Ekstra – 612
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com