Zakładniczka milionera - Abby Green - ebook

Zakładniczka milionera ebook

Abby Green

4,0
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Milioner Rocco de Marco zobaczył Gracie na przyjęciu i zwrócił na nią uwagę. Wkrótce jednak zaczyna ją podejrzewać o to, że jest wspólniczką człowieka, który okradł jego firmę. Mimo tego Rocco nie potrafi  jej oskarżyć. Decyduje, że dziewczyna zostanie u niego w domu, dopóki sprawa się nie wyjaśni…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 152

Oceny
4,0 (71 ocen)
24
25
17
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Abby Green

Zakładniczka milionera

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Rocco de Marco z przyjemnością rozejrzał się po wnętrzu, w którym się znajdował. Przepiękna sala renomowanego muzeum w samym centrum Londynu. Zaprojektowane w latach dwudziestych przez francuskiego architekta muzeum ściągało ludzi z całego świata. Zgromadzony dziś tłum składał się z samych osobistości: polityków, biznesmenów, filantropów, którzy kontrolowali rynek jednym skinieniem palca czy uniesieniem brwi. On sam należał do tej kategorii. Miał zaledwie trzydzieści dwa lata, a już zdołał się wspiąć na sam szczyt gospodarczego Olimpu.

W tej chwili jego spojrzenie przykuła wysoka, elegancka blondynka. Dostrzegła, że na nią patrzy. Uśmiechnęła się i nieznacznie uniosła kieliszek z szampanem. Odpowiedział jej tym samym gestem. Przepełniało go uczucie dumy. To było to. Wreszcie osiągnął pozycję, o którą tak długo walczył. Nigdy nawet nie marzył o tym, że zdoła się wspiąć tak wysoko. Że będzie gościł tak znakomite osobistości, że sam stanie się częścią tego wspaniałego świata.

Wreszcie udało mu się odciąć od przeszłości. Dzieciństwo i młodość spędził w slumsach niewielkiego włoskiego miasteczka. Jego ojciec wyrzucił go na ulicę, a siostry przechodziły obok niego, nie zadawszy sobie nawet trudu, by na niego spojrzeć. Jednak udało mu się. Dzięki niesłychanej determinacji i legendarnej inteligencji wspiął się na sam szczyt. Do dziś nikt nie wiedział o tym, skąd pochodzi.

Odstawił kieliszek na tacę, odmawiając kolejnego. Zawsze starał się zachować trzeźwość umysłu i nie stracić nad sobą panowania. Otrząsnął się z tych myśli i ruszył na poszukiwanie panny Honory Winthrop. Na krótką chwilę ogarnęło go uczucie klaustrofobii, ale nie poddał mu się. Był tu, gdzie chciał, i zamierzał się tym cieszyć.

Jego wzrok spoczął na drobnej kobiecie stojącej samotnie w pewnym oddaleniu od innych. Nieznajoma nie była tak dobrze ubrana jak większość zgromadzonych tu pań. Miała nie najlepiej dobraną sukienkę, ale i tak wzrok przyciągały głównie jej włosy. Burza ognistorudych loków okalała jej twarz, poruszając się przy każdym ruchu, jakby żyły własnym życiem. Jej widok zrobił na nim niesamowite wrażenie. Nie był w stanie oderwać od niej wzroku.

Zanim się zorientował, co robi, szedł w jej kierunku…

Gracie O’Brien starała się wyglądać nonszalancko. Tak jakby bywanie na tego typu imprezach było dla niej czymś najzwyczajniejszym na świecie. Fakt był taki, że częściej bywała na nich jako kelnerka niż jako zaproszony gość. Zazwyczaj pracowała w miejscach, w których podchmieleni mężczyźni podszczypywali ją w pośladki, robiąc przy tym niewybredne uwagi.

Wiedziała, że w obecnych czasach zdobyty z trudem tytuł magistra sztuki nie na wiele się zdawał. Miała marzenie, ale aby je spełnić, musiała zarobić pieniądze. Jedyne prace, jakie były w jej zasięgu, nie miały wiele wspólnego z wielką sztuką.

Potrząsnęła głową, żeby otrząsnąć się z ponurych myśli. Gdzie, do diabła, podział się ten Steve? Jak zwykle, kiedy o nim myślała, poczuła w środku niemiłe napięcie.

Musi się rozluźnić. Firma, dla której pracował brat, zafundowała im te bilety. Był w niej zatrudniony od niedawna i Gracie wiedziała, że kosztowało go to dużo nerwów. To dlatego był ostatnio tak spięty i rozdrażniony. Musi wreszcie przestać się o niego zamartwiać. Mieli po dwadzieścia cztery lata i nie mogła całe życie czuć się za niego odpowiedzialna. Odkąd pamięta, chroniła go przed wszelkimi pułapkami życia, choć był od niej młodszy zaledwie dwadzieścia parę minut. Ich matka, jeszcze zanim ich opuściła, wypominała Gracie, że jej brat bliźniak omal nie umarł przy porodzie, podczas gdy ona cieszyła się żelaznym zdrowiem. Kiedy od nich odchodziła, rzuciła jej na pożegnanie: „Gdybym mogła, zabrałabym go ze sobą, a ciebie zostawiła. Chciałam mieć tylko jego. Niestety, jest z tobą zbyt związany i na pewno ciągle by ryczał i sprawiał same kłopoty”.

Gracie z westchnieniem odepchnęła od siebie ponure myśli. Dostrzegła brata nieopodal i jej serce wezbrało dumą. Przez te wszystkie lata, które minęły od tamtego dnia, oboje troszczyli się o siebie nawzajem. Steven był od niej zdecydowanie słabszy i miał za sobą kilka ciemnych lat, ale teraz na szczęście wyszedł na prostą.

To on poprosił ją, żeby tu przyszła.

– Proszę, Gracie, bardzo chcę, żebyś ze mną poszła. Wszyscy będą z żonami i czułbym się niezręcznie, gdybym przyszedł sam. Wiesz, jakie to szczęście znaleźć pracę w De Marco International?

Zaczął wyśpiewywać peany na cześć Rocca de Marco, jakby to był jakiś bóg, a nie zwykły człowiek. Wiedziała, jak bardzo mu na tej pracy zależało i jak ciężko pracował na to, by dojść do miejsca, w którym się znalazł. Długie godziny, jakie spędził w więzieniu, wypełnił nauką, żeby zdać maturę i móc po wyjściu dostać się na studia. Cały czas bała się, że wróci do starych nawyków i do narkotyków, ale jak dotąd udało mu się tego uniknąć. W końcu jego niezwykły talent i inteligencja mogły mu się na coś przydać.

Teraz rozmawiał z jakimś mężczyzną. Nikt nie powiedziałby, że jest jej bratem bliźniakiem. Był wysoki i bardzo szczupły, miał błękitne oczy, jasne włosy i delikatną karnację. Ona miała brązowe oczy i ognistorude włosy. Zapewne odziedziczyła je po ich irlandzkim ojcu. To kolejny powód, dla którego ich matka tak jej nienawidziła.

Niecierpliwym gestem poprawiła sukienkę, która znów zsunęła jej się z ramienia, zbyt mocno odsłaniając dekolt. Kupiła ją w sklepie z używaną odzieżą. Sukienka była co najmniej dwa numery za duża i krępowała jej ruchy, plącząc się wokół kostek, kiedy szła. Porzuciła nadzieję, że Steven zacznie jej szukać. Był zbyt zajęty, postanowiła więc coś przekąsić. Podtrzymując sukienkę, ruszyła w stronę obficie zastawionego bufetu. Wybór potraw był tak duży, że zaczęła się zastanawiać, czego spróbować.

Kiedy po chwili usłyszała za sobą głęboki, seksowny męski głos, zamarła.

– Jedzenia wystarczy dla wszystkich, choć większość zgromadzonych tu ludzi zachowuje się, jakby nie jadła od lat.

Ta uwaga sprawiła, że Gracie zatrzymała się w pół ruchu. Zacisnęła palce na kanapce, którą zawijała właśnie w serwetkę, aby schować ją do torebki, podobnie jak trzy poprzednie. Odwróciła głowę w kierunku, z którego dobiegł głos. Jej wzrok prześlizgnął się po śnieżnobiałej koszuli, ciemnym krawacie, aby wreszcie spocząć na przystojnej twarzy. Bez wątpienia miała przed sobą najwspanialszego mężczyznę, jakiego zdarzyło jej się w życiu widzieć. Nie spuszczając z niego wzroku, wrzuciła kanapkę do torebki. Ciemne oczy patrzyły na nią z taką intensywnością, że poczuła się speszona, co nie zdarzało jej się często. Ten mężczyzna niemal promieniował seksualnością i przebywając w jego obecności, nie można było tego nie odczuć.

– Ja… – Nie była w stanie zbudować pełnego zdania.

Jedna z ciemnych brwi uniosła się nieco.

– Ty…? – Jego usta ułożyły się w uśmiech, co tylko pogorszyło sprawę. Nie była w stanie oderwać od nich wzroku. Było w nich coś niesłychanie prowokującego. Tak, jakby zostały stworzone jedynie do całowania.

Gracie zarumieniła się. Nie miała zwyczaju myśleć o całowaniu mężczyzn, których dopiero co poznała. Spojrzała w ciemne oczy, a potem na resztę postaci. Był wysoki, barczysty, miał ciemne, lekko falujące włosy i mocno zarysowane rysy twarzy. Wokół niego unosił się zapach siły i bogactwa. Ręce trzymał w kieszeniach i patrzył na nią z beztroską, żeby nie powiedzieć lekką kpiną.

– To jedzenie nie jest dla mnie. Jest dla…

Rozpaczliwie szukała w głowie jakiejś wymówki, zastanawiając się, co powiedziałby Steve, gdyby to on znalazł się w takiej sytuacji. Może źle zrozumiała tego mężczyznę? Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Jesteś z ochrony?

Jeszcze zanim odrzucił głowę do tyłu i zaczął się głośno śmiać, wiedziała, że nie powinna była zadać tego pytania. Ten mężczyzna na pewno nie był z ochrony. Gracie odczuła coś na kształt zakłopotania. Wiedziała, że otaczający ją ludzie nie należą do jej towarzystwa, ale nie był to powód, żeby od razu popadać w histerię.

– Skąd mam wiedzieć, kim jesteś? – spytała ostro.

Mężczyzna przestał się śmiać, ale w jego oczach wciąż było widać iskierki rozbawienia. Przyglądał jej się uważnie i pod wpływem jego spojrzenia Gracie poczuła, że dzieją się z nią dziwne rzeczy. Wyostrzyły jej się wszystkie zmysły do tego stopnia, że słyszała bicie własnego serca.

– Naprawdę nie wiesz, kim jestem?

Na jego twarzy malował się wyraz niedowierzania. Gracie po raz pierwszy spojrzała na niego uważniej. Miał na policzku drobne blizny, a nos sprawiał wrażenie, jakby był kiedyś złamany. Zadrżała. Miała wrażenie, że z tym mężczyzną łączy ją coś pierwotnego, czego nie potrafiła nazwać. Jego pytanie sprowadziło ją na ziemię.

– Nie jestem Duchem Świętym, a ty nie masz tabliczki z nazwiskiem. Skąd miałabym wiedzieć, kim jesteś?

Mężczyzna z wyraźnym trudem powstrzymywał się przed tym, żeby nie wybuchnąć śmiechem.

– Może w takim razie powiesz mi, jak się nazywasz, skoro jesteś taki ważny, że wszyscy powinni cię znać?

Potrząsnął głową i wyraz jego twarzy nagle się zmienił. Gracie ponownie zadrżała. Tym razem dlatego, że dostrzegła kolejne wcielenie tego niezwykłego człowieka. Wyraźnie widziała, że za tą niewymuszoną nonszalancją kryje się coś ciemnego i wyrachowanego. Coś, czego nie chciałaby bliżej poznać.

– A może ty powiesz mnie, kim jesteś?

Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale w tej samej chwili stanął między nimi jakiś mężczyzna i zaczął coś mówić do jej towarzysza, całkowicie ją ignorując. Nie uważała się za bóg wie kogo, ale to zachowanie mocno ją zirytowało.

– Panie de Marco, czas na pana przemowę.

Z wrażenia omal się nie zakrztusiła. Pan de Marco? Człowiek, z którym przed chwilą rozmawiała, to Rocco de Marco? Z tego, co mówił o nim Steve, wyobrażała sobie kogoś znacznie starszego. Myślała, że to otyły, łysy mężczyzna z nieodłącznym cygarem w ustach. Tymczasem miał niewiele ponad trzydzieści lat i prezentował się doskonale.

Kiedy zostali sami, Rocco de Marco przysunął się do niej. Poczuła jego zapach, mocny i bardzo męski. Wyciągnął rękę i odruchowo podała mu swoją. Nie spuszczając z niej wzroku, pochylił się i złożył na jej drobnej dłoni pocałunek. Speszona pomyślała, że musiał uznać jej skórę za zniszczoną od fizycznej pracy.

Wyprostował się i puścił jej rękę.

– Nie odchodź nigdzie. Wciąż nie powiedziałaś mi, jak się nazywasz…

Obdarzył ją przeciągłym spojrzeniem i ruszył w stronę podium. Dopiero wtedy mogła zacząć normalnie oddychać. Nie była w stanie oderwać od niego wzroku. Szedł wysoki, wyprostowany, a ludzie rozstępowali się przed nim jak Morze Czerwone.

Zatem to był Rocco de Marco. Legendarny finansista i milioner. Niektórzy uważali go za geniusza. Odszukała wzrokiem brata, który, podobnie jak większość zgromadzonych tu ludzi, nie spuszczał wzroku z Rocca. Gracie wiedziała, że nie może tu zostać. Myśl o tym, że miałaby raz jeszcze stanąć twarzą w twarz z tym człowiekiem, obezwładniała ją. Wszyscy wiedzieli, kim jest, tylko nie ona. Klejnoty zgromadzonych kobiet były prawdziwe, a nie sztuczne, jak jej. Nie należała do tego świata.

Przypomniała sobie, jak najważniejszy człowiek w tym zgromadzeniu przyłapał ją na chowaniu kanapek do torebki i zamarła. Gdyby Steven się o tym dowiedział, byłby przerażony. Mógłby nawet mieć z tego powodu kłopoty. W tej sytuacji mogła zrobić tylko jedno: uciec.

Rocco de Marco spojrzał na notatkę w gazecie dotyczącą jego osoby i pogardliwie wydął usta. Ze zdjęcia patrzył na niego ponury, władczy mężczyzna, który wcale mu sie nie spodobał. Przeniósł wzrok na kolejne zdjęcie, na którym uwieczniono go z przepiękną Honorą Winthrop. Wiedział, że doskonale się razem prezentują. On ciemny i mroczny, ona jasna i delikatna. Zdjęcie zostało zrobione w zeszłym tygodniu w muzeum na benefisie poświęconym jego osobie. W dniu, w którym rozpoczął kampanię mającą na celu ostateczne zapewnienie mu pozycji w panteonie najbardziej cenionych towarzysko osób.

Uśmiechnął się na wspomnienie pani Winthrop, która bez żadnych skrupułów dała mu do zrozumienia, że chętnie zwiedzi jego sypialnię. Jak dotąd zdołał odrzucić jej awanse. Postanowił, że tę kobietę właśnie uczyni swoją żoną i nie chciał przedwcześnie iść z nią do łóżka. Jedyne, co trochę go zmartwiło, to fakt, że przełożenie tego na później nie sprawiło mu specjalnej przykrości.

Niepodziewanie przed oczami stanął mu obraz drobnej rudowłosej kobiety, którą poznał tamtego dnia. Jej wyobrażenie było tak żywe, że zerwał się z fotela na równe nogi. Podszedł do ogromnego okna i wyjrzał na miasto. Dobrze pamiętał chwilę, w której skończył przemawiać i, zamiast iść prosto do Honory Winthrop, zaczął szukać rudej nieznajomej. Szybko się jednak przekonał, że zniknęła. Nie potrafił przejść nad tym do porządku dziennego. Nigdy mu się nie zdarzyło, żeby kobieta od niego odeszła. Podobnie jak on sam nigdy nie zmienił swoich planów ze względu na kobietę, niezależnie od tego, jak była piękna. Ta zresztą wcale nie była klasyczną pięknością. Miała jednak w sobie to coś. Od chwili, w której ją ujrzał, przyciągała go jak magnes. Szukał jej wzrokiem przez cały wieczór. Był na siebie zły za to, że te kilka minut spędzonych w jej towarzystwie tak bardzo zapadły mu w pamięci. Zamiast skupić się na tym, jak najłatwiej i najefektowniej dostać się na sam szczyt, myślał o niej.

Potarł ręką kark. Czuł się zmęczony. Ostatnio dowiedział się, że w systemie zabezpieczeń jego firmy powstał wyłom. Szybko to naprawiono, ale to wydarzenie uzmysłowiło mu, jak bardzo uśpiła się jego czujność.

Miesiąc temu zatrudnił Stevena Murraya. Zrobił to wyłącznie na podstawie swojego przeczucia, co nie było typową dla niego praktyką. Umiejętności i inteligencja tego młodego człowieka zrobiły na nim wielkie wrażenie. Czuł się z nim w dziwny sposób związany i, niezależnie od pewnych ciemnych punktów w jego CV, postanowił dać mu szansę. No i sporo go to kosztowało. Steven przelał milion euro na jakieś niezidentyfikowane konto i rozpłynął się w powietrzu. To był dla Rocca duży cios. Uzmysłowił mu, że prowadząc interesy nie mógł sobie pozwolić na najdrobniejszą chwilę słabości.

Doskonale wiedział, że w interesach nie ma sentymentów. Ci sami ludzie, którzy teraz zabiegali o jego względy, bez skrupułów odwróciliby się od niego, gdyby fortuna przestała mu sprzyjać. Honora Winthrop bez wątpienia nie zgodziłaby się zostać wówczas jego żoną.

Jak dotąd doskonale sobie radził. Dopiero ta kobieta w beznadziejnej sukience sprawiła, że stracił nad sobą kontrolę. Niewiele brakowało, a zniszczyłby to, na co tak ciężko pracował przez te wszystkie lata. Bogactwo dawało mu władzę, ale dopiero przyjęcie do właściwego grona na zawsze zapewni mu odpowiednią pozycję. Ludzie byli ciekawi jego przeszłości. Nie chciał dać wścibskim dziennikarzom pretekstu do tego, by drążyli bardziej, niż muszą.

Fakt, że jego ludzie do tej pory nie namierzyli Stevena Murraya, bardzo go niepokoił. Nie spocznie, dopóki nie odnajdzie tego człowieka i odpowiednio nie ukarze.

Odwrócił się od okna i sięgnął po marynarkę. Zapadał wieczór i większość biur była już pusta. Lubił pracować o tej porze, kiedy wokół panowała cisza i nareszcie mógł spokojnie pomyśleć. Gdy tylko wyszedł z biura, zadzwonił telefon. Wrócił, by go odebrać. Przez chwilę słuchał tego, co osoba, która do niego dzwoniła, miała do powiedzenia, po czym rzucił krótko:

– Przyprowadź ją tu.

Ktoś pytał o Stevena Murraya. Po chwili winda zatrzymała się na jego piętrze i drzwi z cichym szelestem rozsunęły się na boki. Miał dziwne uczucie, że za chwilę zdarzy się coś niespodziewanego.

W otwartych drzwiach windy ujrzał drobną kobietę ubraną w spłowiałe dżinsy i szarą koszulkę. W pasie miała przewiązany sweter. Rude włosy przerzuciła przez jedno ramię, a jej twarz była bardzo blada.

Bezwiednie ujął ją za ramiona, jakby potrzeba dotknięcia jej była silniejsza niż cokolwiek innego.

– To ty! – wyrzucił z siebie pełnym niedowierzania głosem.

Tytuł oryginału: The Legend of de Marco

Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2012

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2012 by Abby Green

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2015 

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-1872-6

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.