Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
NIGDY NIE WIADOMO, CO NAPRAWDĘ DZIEJE SIĘ ZA ZAMKNIĘTYMI DRZWIAMI…
Mój najdroższy syn, Sam, żeni się ze swoją ukochaną z dzieciństwa, a ja nie mogłabym być bardziej dumna z mężczyzny, na jakiego wyrósł. Gdybym nie pchnęła ich ku sobie wiele lat temu, mógłby nigdy nie znaleźć tak idealnej dziewczyny, jak Lauren. To prawda, co mówią, że matka zawsze wie najlepiej. Ale kilka tygodni później Lauren jest martwa, a samochody policyjne wypełniają cały podjazd ich idyllicznego, wiejskiego domu. Wyczuwam, że mój syn coś ukrywa. Dlaczego nie chce patrzeć mi w oczy?
W desperacji robię to, co zrobiłaby każda dobra matka: wchodzę do sypialni Sama i Lauren. Nigdy nie będę w stanie zapomnieć tego, co zobaczyłam. Czy mogę oczyścić imię syna? I czy moje życie może teraz też być w niebezpieczeństwie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla ciebie, Czytelniku,
dziękuję Ci bardzo za wybranie tej książki.
Mam nadzieję, że zabierze Cię w wyjątkowe miejsce
i na końcu tej podróży będziesz zadowolony,
że odbyłeś ją ze mną.
PROLOG
Nigdy nie zapomnę, jak wyglądała – słońce świecące jej w plecy, tworzące wokół niej aureolę, dopasowana satynowa suknia w kolorze kości słoniowej i lśniące blond włosy opadające lokami na plecy.
Była wiosna, jak na maj ciepła i orzeźwiająca, ale wiedzieliśmy, że pogoda okaże się idealna, bo słońce zawsze wydawało się świecić dla Sama i Lauren. Mój syn żenił się ze swoją miłością z dzieciństwa, córką, której nigdy nie miałam. Myślę, że byłam prawie tak szczęśliwa, jak panna młoda. W chwili, o której obie rodziny marzyły, nasze dzieci wymieniły przysięgi i złote obrączki, łącząc nas wszystkich. A jako samotna matka nie tylko zyskiwałam córkę, ale stałam się rodziną z ludźmi, których kochałam – rodzicami Lauren, moimi najlepszymi przyjaciółmi. Jak w każdej bajce, po drodze były smoki próbujące wszystko zniszczyć, ale w to ciepłe popołudnie uśmiechy mówiły same za siebie. Ale wreszcie dobiegła szczęśliwego końca.
Później wszyscy zajęliśmy miejsca z telefonami w dłoniach, robiliśmy zdjęcia przed kościołem. Woń wiosennych kwiatów wypełniała powietrze najsłodszymi perfumami. Tak wyraźnie pamiętam wszystkie szczegóły; Sam nieco skrępowany w garniturze, maleńkie kropelki rosy zdobiące welon Lauren, sposób, w jaki na siebie patrzyli, jakby całe życie miało być i tak za krótkie. Ale najbardziej zapamiętałam dźwięk jej śmiechu. Lauren śmiała się tak często, miała idealne białe zęby, błyszczące oczy i ten elegancko nieelegancki sposób, w jaki przytrzymywała gorset sukienki, sprawiając, że tiara chwiała się, co znowu wywoływało jej chichot – nigdy nie potrafiła na dłużej zachować powagi. A potem moja duma, kiedy Sam wkroczył do akcji jak zawsze i wyciągnął rękę, by poprawić jej akcesoria księżniczki. To tylko kilka sekund zamieszania, ale zawsze będę doceniać zdjęcia w swoim telefonie, tiara zwieńczająca siateczkowy welon usiany kropelkami rosy i ich dwoje patrzących sobie w oczy, śmiejących się, ich szczęście uchwycone w promieniach słońca.
Ale zaledwie trzy miesiące później Lauren umarła.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nigdy nie zapomnę tej nocy, kiedy zadzwonił do mnie z tą przerażającą wiadomością. Była dokładnie 2.17. Wiem, bo później opowiadałam policji, że obudził mnie przeszywający dzwonek telefonu i zapamiętałam neonowe cyfry na budziku przy łóżku. Po prostu wiedziałam, że stało się coś złego, i jak każda matka w pierwszej chwili pomyślałam o synu, który mimo że był dorosły i żonaty, nadal pozostawał moim dzieckiem. I dlaczego dzwonił do mnie w środku nocy? Jego imię wyświetlające się na ekranie telefonu o tak nieludzkiej godzinie sprawiło, że mózg mi wszedł na najwyższe obroty, a w głowie aż wirowało ze strachu przed tym, co zaraz usłyszę.
– Mamo, mamo?
Pamiętam, że otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale nic z nich nie wyszło.
– Lauren – wykrztusił, a ja usłyszałam głos małego chłopca, którym kiedyś był.
A kiedy w końcu wyjawił mi, po co dzwoni, nie chciałam uwierzyć i musiałam poprosić, żeby powtórzył.
– Ona nie żyje, mamo. Lauren nie żyje.
Później wyrzucałam sobie, że kazałam mu to powtarzać. Co ze mnie za matka? Ale potem kajałam się jeszcze wiele razy. Tyle rzeczy mi umknęło, tyle działo się wokół mnie, że brałam wszystko za dobrą monetę. Ufałam każdemu – a w rzeczywistości nie powinnam była ufać nikomu.
Tej nocy zmieniło się wszystko – gruba, czerwona linia została wyrysowana na naszych życiach i od tej pory wszystko podzieliło się na dwie części. Przed Lauren i po Lauren.
Sam tego nie pojmował nie tylko dlatego, że była jego miłością, żoną, przyszłością, ale też dlatego, że nigdy nie znał życia bez Lauren. Pamiętam, jak prowadziłam go po raz pierwszy do przedszkola, liście szeleściły, a na niebie ciemne chmury zwiastowały deszcz. Cieszyłam się i obawiałam pierwszego dnia w przedszkolu mojego jedynego dziecka, czułam, że to początek długiego pożegnania. Smuciłam się, cieszyłam i denerwowałam za nas dwoje.
Jako mama jedynaka byłam aż nazbyt świadoma, że te pierwsze dni okażą się też ostatnimi, każdy wzruszający moment był tym cenniejszy, gdyż majaczył na horyzoncie, by po chwili zniknąć. Dlatego chłonęłam te pierwsze razy, pożerałam je jak ciepłe ciasto w zimowe popołudnie. Wspomnienia z dzieciństwa Sama nadal pozostają idealnym albumem ujęć w mojej głowie. A ten pierwszy ranek pozostaje wyjątkowo wyraźny, ponieważ później często wracałam do niego myślami i zastanawiałam się nad tym, jak bardzo ukształtował nasze życia. Pamiętam, jakby to było wczoraj, razem z Samem szliśmy, trzymając się za ręce, on w swoich nowych kaloszkach z misiem Paddingtonem kopał liście i wskakiwał w każdą kałużę. Z domu mieliśmy do przejścia jakieś osiemset metrów, co musiało wydawać się daleką wyprawą dla trzylatka, ale był taki podekscytowany, napędzany adrenaliną, że nie poskarżył się ani razu.
Kiedy dotarliśmy do przedszkola, niebo nagle się otworzyło i lunął deszcz. Wbiegliśmy do środka, gdzie było sucho i ciepło, a kiczowate obrazy na ścianach wydawały się witać nas na nowym etapie życia.
W całym chaosie porzuconych okryć wierzchnich w końcu udało nam się odnaleźć przeznaczony dla Sama wieszaczek, który ku jego radości okazał się jasnozieloną żabką z napisem SAM powyżej. Z początku nie zauważyłam Lauren, ale ją usłyszałam. Domagała się uwagi w mrożącym krew w żyłach stylu, wrzeszcząc i czepiając się nogi swojej mamy, podczas gdy biedna kobieta desperacko próbowała się uwolnić. Wyraźnie była ubrana do pracy w ciasną, ołówkową spódniczkę, jej gęste blond włosy były wtedy ścięte na równego, średniej długości boba. Pamiętam, że spojrzałam w dół na swoje dżinsy i kurtkę polarową, żałując, że nie wystroiłam się trochę bardziej, chociaż mój strój lepiej chronił przed lepkimi paluszkami.
Starałam się nie wpatrywać w jedną z opiekunek próbującą nakłonić histeryzującą dziewczynkę do puszczenia nogi matki za pomocą obietnicy przeczytania historyjki o bardzo głodnej gąsienicy, podczas gdy mama małej wycofywała się w stronę drzwi. Ale ostatnim, czego chciała dziewczynka, było oglądanie wielkiego, zielonego, włochatego robaka o ogromnym apetycie, kiedy odchodziła jej mama.
Stałam tam z Samem, oboje obserwowaliśmy rozgrywającą się tragedię, i teraz nie mogę przestać zastanawiać się, czy nie był to zwiastun przyszłości. Jeszcze wtedy nie znaliśmy ich jako Lauren i jej mamy Helen, nie mieliśmy też pojęcia, jak wpływ będą miały na nasze życie.
Pamiętam, że było mi naprawdę szkoda biednej Helen w jej eleganckim stroju i szpilkach, desperacko próbującej umknąć, podczas gdy zapłakana dziewczynka uczepiła się jej nogi jak rzep. Ta pełnowymiarowa tragedia trwała dobre kilka minut, personel przedszkola ostrożnie zbliżał się do Lauren, zupełnie jak do dzikiej bestii, ale nikt nie był przygotowany, by włożyć głowę w paszczę lwa, nawet eksperci. Kiedy trwało to dość długo, nagle uzmysłowiłam sobie, że rączka Sama wyśliznęła się z mojej, odsunął się i powoli podszedł do źródła tego przeszywającego wrzasku. Zawołałam go, ale w całej tej wrzawie albo mnie nie usłyszał, albo nie chciał słyszeć, ale nie przestał przyglądać się sytuacji, zanim przyłożył dłonie do uszu i krzyknął:
– Przestań tak hałasować!
Ku zaskoczeniu wszystkich Lauren nagle zamilkła i odwróciła się, by spojrzeć na śmiałka, który miał czelność na nią wrzasnąć. Wszyscy staliśmy z szeroko otwartymi oczami.
– Sam, to niegrzeczne – wymamrotałam pośród ciszy, obawiając się oceniania ze strony dorosłych.
– Ale ona jest za głośno, mamo – odpowiedział ze złością, podczas gdy Lauren zerkała zza nóg swojej mamy. Spodziewałam się, że w każdej chwili może znowu zacząć płakać, ale wtedy Sam odsłonił uszy i zapytał:
– Pobawisz się ze mną?
Po chwili ciszy powoli pokiwała głową i rozluźniła żelazny uścisk wokół nogi matki, która uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością, potem do Sama i czmychnęła z budynku. Patrzyłam z zaskoczeniem, jak mój syn wyciąga rączkę do małej dziewczynki, a ona pozwala mu zaprowadzić się do rogu sali, w którym, jak później poinformowała mnie wychowawczyni, bawili się razem przez cały dzień.
Przez lata ja i Helen często opowiadałyśmy dzieciom o tym pierwszym spotkaniu, którego żadne z nich nie pamiętało. Stało się to rodzinną anegdotą, którą często wyolbrzymiałyśmy i przekręcałyśmy, żeby ich rozbawić, a dodając dialogi, przedstawialiśmy im scenę, która w rzeczywistości nigdy się nie wydarzyła. Ale Helen i ja uwielbiałyśmy ubarwiać tę historię równie mocno, jak dzieci przeżywać ją ponownie, i nawet Tim, ojciec Lauren, uraczył gości opowieścią o ich pierwszym spotkaniu podczas weselnego przemówienia, a przecież go tam nie było. Wszyscy dziwiliśmy się, jak bardzo życiem rządzą przypadki, bo wybierając przedszkole dla naszych dzieci, niechcący nadaliśmy bieg ich życiu.
Zamierzałam posłać go do Świętego Jerzego na końcu ulicy. Nie wiem, co skłoniło mnie do wybrania Małej Pszczółki. Zapewne to jakaś tajemna ręka przeznaczenia pokierowała mną, gdy przeglądałam oferty w internecie.
Dalsza podróż po przedszkolu tej dwójki w konsekwencji doprowadziła ich przed ołtarz dwadzieścia trzy lata później w ten słoneczny, wiosenny dzień, gdy wreszcie oboje powiedzieli sobie „tak”.
Jako samotna matka zawsze doceniałam sposób, w jaki Tim i Helen zaakceptowali Sama i mnie, przyjmując nas w swoim domu jak rodzinę. Nawet po ślubie, kiedy dzieci poleciały w romantyczną podróż do Paryża, mieli w sobie na tyle wrażliwości, że zrozumieli moją samotność i nalegali na wspólne kolacje, wyjścia na drinka czy do parku.
– Ciekawe, co dzieciaki teraz robią? – mawiała Helen, a Tim zwykle przewracał oczami.
– Możemy nie spekulować? – odpowiadał swoim głosem policjanta, a ja zerkałam na niego i chichotałam.
– Miałam na myśli zwiedzanie, jestem ciekawa, co teraz oglądają… – wyjaśniała Helen, a Tim i ja patrzyliśmy na siebie ponownie z tymi wymownymi minami. – Och, wy dwoje! – upominała nas z uczuciem.
Relacje między nami były proste, naturalne, zmieniały się w ciągu lat i czułam, że po prostu się znaliśmy. Tim i ja byliśmy tymi rozsądnymi i chociaż Helen wyciągała nas z naszej strefy komfortu, lubiłam myśleć, że powstrzymywaliśmy ją przed zrobieniem czegoś zbyt szalonego. A związek naszych dzieci wydawał się to odzwierciedlać – Lauren była jak jej mama, zawsze wybierała najbardziej przerażające atrakcje w wesołym miasteczku, podczas gdy Sam stał z tyłu, blady i zmrożony, myśląc tylko o potencjalnym niebezpieczeństwie.
Ich ślub był idealnym przykładem tego yin i yang. Podczas gdy Tim i ja stresowaliśmy się wszystkim, od cateringu, przez miejsca parkingowe, po zakwaterowanie, Helen w tajemnicy zorganizowała dowcip wraz z jednym z kelnerów. Zdecydowanie lubiła krzyżować plany, nawet podczas wesela własnej córki. Kiedy kelner zaczął rzucać talerzami i wrzeszczeć podczas posiłku, myślałam, że zwymiotuję ze stresu. Zerknęłam na Tima, który wyglądał na gotowego mu przyłożyć, widziałam jego zaciśnięte pięści i już miałam wkroczyć do akcji, kiedy kelner nagle się ukłonił. Po kilku sekundach oszołomienia goście zaczęli śmiać się i klaskać. Tim rozluźnił dłonie i oboje spojrzeliśmy na siebie z ulgą. Sam z kolei wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć przy głównym stole, podczas gdy Lauren śmiała się i krzyczała głośno: „Brawo!”.
Lauren uwielbiała rolę panny młodej, przez cały dzień promieniała radością, była zrelaksowana i przyjmowała wszystko ze spokojem. Chciałam, żeby Sam zdołał się rozluźnić i cieszyć ich wyjątkowym dniem, ale mojego syna czasami trudno zrozumieć i niestety wciąż wyglądał, jakby zaraz miał przejść załamanie nerwowe. Prawdopodobnie się stresował, natomiast wyraźnie poczuł ulgę, gdy w końcu wyruszyli w podróż poślubną, i nawet nam pomachał z samochodu wiozącego ich na lotnisko.
Rozumiałam Sama – dla niego to nie było tylko śliczne przyjęcie z tortem i kwiatami. To było małżeństwo i wraz z wieloma wspaniałymi rzeczami niosło też niemałą odpowiedzialność, której ciężar już odczuwał. Lauren często żartowała, że szklanka Sama zawsze była do połowy pusta, podczas gdy jej przelewała się poza krawędź, ale ja nie uważam go za pesymistę, tylko realistę.
Lauren jak zwykle zareagowała inaczej, piła szampana, śmiejąc się z przyjaciółmi, i zrzuciła buty, żeby potańczyć na bosaka. Pamiętam, że Sam usiadł przy mnie, kiedy wszyscy skończyli jeść.
– Dobrze się bawisz, mamo? – zapytał.
– Jest wspaniale – odparłam zgodnie z prawdą. – Bawię się naprawdę cudownie. Ale co z tobą? Podoba ci się?
Wzruszył ramionami.
– Znasz mnie, wolałbym wziąć ślub na świeżym powietrzu wśród kilkorga znajomych i rodziny, wszyscy siedzieliby na balach słomy i popijali cydr – powiedział z uśmiechem. Potem odwrócił się w stronę parkietu. – Ale Lauren jest szczęśliwa, spójrz tylko na nią. – I oboje zapatrzyliśmy się w miejsce, gdzie Lauren podciągnęła spódnicę i kręciła piruety.
Zaśmiałam się.
– Mogę sobie wyobrazić Helen robiącą to podczas swojego wesela.
– Przecież robi to teraz! – rzucił Sam z przerażoną miną, czym rozśmieszył nas oboje.
Nie zdawałam sobie sprawy, że jednej z grup tańczących przewodziła Helen, która po wypiciu wielu kieliszków wina rzeczywiście wirowała na parkiecie.
– Jaka matka, taka córka – powiedziałam, obserwując obie z zadowoleniem.
– Tak – zaśmiał się – nie pomyślałabyś, że ma dwadzieścia sześć lat, prawda?
– Dwadzieścia sześć. – Westchnęłam. – Tak trudno w to uwierzyć, wydaje się, że ledwie wczoraj oboje byliście w przedszkolu. – Położyłam rękę na jego dłoni.
– Czasami czuję się starszy – stwierdził, kiedy obserwowaliśmy wciąż tańczącą Helen, która właśnie zabrała Lauren welon i nałożyła sobie na głowę. – Zdecydowanie czuję się starszy niż Helen dzisiaj – dorzucił, przewracając oczami.
– Tak, Helen zawsze przypominała mi nastolatkę – rzekłam z czułością.
– Mam nadzieję, że będziemy tak szczęśliwi jak Tim i Helen. Obiecałem Timowi, że będę opiekował się Lauren tak dobrze, jak on.
– Na pewno nie wyjdziesz na tym źle, jeśli pójdziesz za przykładem Tima, kochanie.
Uwielbiałam to, że Sam był taki opiekuńczy i traktował małżeństwo poważnie mimo swego młodego wieku. Nie wątpiłam, że ci dwoje będą razem już zawsze pomimo wielu dzielących ich różnic i właśnie dlatego tak mnie zszokowało, gdy kilka tygodni po ślubie oznajmił mi, że według niego Lauren zaczęła się nim nudzić.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałam, starając się ukryć zaniepokojenie tą informacją.
– Wścieka się na mnie, jeśli nie mam ochoty wychodzić wieczorami. Ale teraz wszystko jest inne, mamy do zapłacenia raty kredytu i rachunki. Nie chcę wychodzić na drinka, późno wracać do domu, a rano wstawać do pracy.
Można by pomyśleć, że jako lekarka stażystka Lauren będzie myślała podobnie, ale miała dużo lepszą kondycję niż Sam i prawdopodobnie mogłaby przetańczyć całą noc, a następnego ranka wstać świeżutka jak poranek.
Wspomniałam Helen, że dzieciaki chyba mają trochę problemów z przyzwyczajeniem się do małżeńskiego życia, ale ona stwierdziła:
– Georgie, pierwsze lata każdego małżeństwa to istne piekło. Różne oczekiwania i style życia ścierają się z sobą i próbują współistnieć. Poradzą sobie, nie martw się.
Sama nigdy nie byłam mężatką, więc może miałam wyidealizowany obraz tego, jak wszystko powinno wyglądać. Ale skoro ona od ponad dwudziestu lat wciąż miała tego samego męża, zakładałam, że wie, o czym mówi. Może miesiąc miodowy był bardziej po to, żeby przyzwyczaić się do wspólnego życia, niż żeby co wieczór leżeć na łóżku obsypanym płatkami róż.
Ostatecznie w ich życiu działo się wystarczająco dużo, praca obojga była bardzo absorbująca zarówno fizycznie, jak i umysłowo. Sam zajmował się ochroną przyrody w Parku Narodowym Devon’s Dartmoor, gdzie nadzorował badania ekologiczne. Zawsze był cichy, nawet wycofany, ale pasjonowała go dzika przyroda i skoro jako trzyletnie dziecko sam stworzył pszczelą farmę, ścieżka jego kariery od początku była dość pewna. Bardzo ciężko pracował nad swoim wykształceniem w zakresie ochrony środowiska, podczas gdy Lauren, która zawsze była bystra z natury, z łatwością przeszła przez studia medyczne i to jako najlepsza na roku.
Sam uwielbiał Lauren i już w dość młodym wieku (zbyt młodym) chciał się ustatkować. W zasadzie oświadczał się dwa razy, co było dla niego nieco traumatycznym przeżyciem. W końcu Lauren powiedziała „tak” i często żartowali na ten temat – nawet podczas ślubu w swoim przemówieniu określił ją jako „Tę, której prawie udało się czmychnąć”. Myślę, że gdzieś w głębi duszy wszyscy wiedzieliśmy, że ta dwójka była sobie pisana i skończyliby razem tak czy inaczej.
Ale i tak w pierwszych dniach nie szło im zbyt gładko. Pamiętam, jak kilka tygodni po powrocie z podróży poślubnej pokazałam Lauren zdjęcia jej szalonych tańców podczas wesela.
– O mój Boże, Georgie, ale byłam wstawiona. Myślisz, że to wygląda bardzo kiepsko, kiedy panna młoda upije się na własnym weselu?
– Myślę, że to zupełnie dopuszczalne. – Przejrzałam jeszcze kilka zdjęć w swoim telefonie, zatrzymałam się na jednym i pokazałam jej.
– O Boże! Mam tylko nadzieję, że żaden z moich pacjentów nigdy tego nie zobaczy – rzuciła ze śmiechem.
– Nie udostępnię ich… Za nic – zażartowałam. – Poza tym sądzę, że twoi pacjenci byliby pod wrażeniem – bycie dobrą tancerką nie czyni z ciebie kiepskiej lekarki.
– Nie, ale najwidoczniej stajesz się kiepskim ekologiem, jeśli tańczysz albo w ogóle udzielasz się towarzysko. – Westchnęła, a jej nastrój zmienił się diametralnie.
Moje serce zamarło, czyli jednak były jakieś napięcia między nowożeńcami.
– Mówię szczerze, Georgie. Czasami mam wrażenie, że Sam kocha swoją pracę bardziej niż mnie. Pracuje do późna i większość wieczorów spędzam sama. Uwielbiam nasz domek, kiedy Sam w nim jest, ale bez niego wydaje się nieco… straszny.
– Och, kochanie, przykro mi, że tak się czujesz – powiedziałam, mając nadzieję, że przypuszczenia Sama o tym, że Lauren się nudzi, bardziej związane były z faktem, że czasami czuła się samotna. Przed ślubem wyprowadzili się z wynajmowanego mieszkania do małego, wiejskiego domu na obrzeżach Dartmoor. Jeszcze tam nie byłam, ale z tego, co opowiadała o swoim osamotnieniu, zaczęłam kwestionować słuszność wyprowadzki tak daleko od cywilizacji. – Mieszkacie tam od niedawna, kiedy się zadomowicie, może spojrzysz na to inaczej. Poczujesz się jak w domu i nie będzie ci przeszkadzało, że jesteś tam sama.
– Wiem – westchnęła – i masz rację, ale naprawdę rzadko wychodzimy gdzieś razem. – Spojrzała na mnie, zawahała się, ale dodała: – Zaczęłam nawet zostawać dłużej w pracy, kiedy mam wcześniej dyżur, żeby nie musieć wracać tam sama.
– Ale przecież podobał ci się ten dom? – przypomniałam jej, czując, że muszę troszkę wziąć Sama w obronę. Zawsze pracował wiele godzin, ale nie zdawałam sobie sprawy, że musiał zostawać do późna, co było wyjątkowo niefortunne, zważywszy na fakt, że dopiero co wzięli ślub.
– Wiem, nie sądziłam, że przebywanie tam będzie mi przeszkadzało, ale teraz szybko robi się ciemno, jest zimno, słyszę różne rzeczy na zewnątrz i wpadam w paranoję. Ostatnio z więzienia w Dartmoor uciekł jeden z osadzonych, pewnie o tym słyszałaś?
Przytaknęłam. Imponujące, dwustuletnie wiktoriańskie więzienie, w którym przetrzymywano najgorszych morderców w kraju, znajdowało się bardzo blisko ich domu.
– Może powinniście zainstalować monitoring, tak dla twojego spokoju – powiedziałam, próbując zasugerować rozwiązanie, a nie dywagować na temat ucieczki więźnia i straszyć ją jeszcze bardziej.
– Tak, racja. Może poczułabym się lepiej. To pewnie tylko głupota, ale czuję się jakby… – Odwróciła wzrok.
– Co?
Spojrzała znowu na mnie.
– Jakby ktoś tam był i mnie obserwował.
ROZDZIAŁ DRUGI
Sam i Lauren mieszkali po ślubie w swoim domu na wsi przez kilka tygodni, kiedy w końcu ich odwiedziliśmy. Wprowadzili się tuż przed ślubem, ale wyposażenie było bardzo podstawowe i nie mieli czasu się urządzić. Bardzo chcieliśmy go zobaczyć, ale jadąc przez wrzosowiska, zaczęłam trochę rozumieć jej uczucie osamotnienia i lęku, gdy przebywała tu sama w nocy, jednak w letnie dni to była istna idylla. Tim prowadził, a ja siedziałam z tyłu z Kate, ich młodszą córką, która jako osiemnastolatka wyraźnie miała lepsze rzeczy do roboty niż spędzanie wieczoru ze staruszkami w ogrodzie domu jej świeżo poślubionej siostry.
– Nienawidzę spotkań rodzinnych – narzekała, kiedy opadła na tylne siedzenie samochodu.
– Wiem, że to niezbyt fajne – powiedziałam – ale Lauren przygotowała wegetariańskie curry, a ty możesz popatrzeć, jak ja i twoja mama wypijemy o wiele za dużo; to może być fajne, co? – dodałam i puściłam do niej oko.
Zobaczyłam, że na jej twarzy zamajaczył uśmiech, ale szybko przewróciła oczami i wzruszyła ramionami, żeby go ukryć.
– Niezależnie od tego, jakie okażecie się komiczne, Georgie, to i tak będzie nudne. Bez urazy – dodała po chwili.
– Jasne – odparłam z uśmiechem.
Kiedy wyruszyliśmy, a Tim i Helen gawędzili z przodu, podjęłam drugą próbę nawiązania rozmowy z Kate, ale ona wydawała się bardziej zainteresowana tym, co mówili jej rodzice, i tylko rzuciła na mnie okiem. Uznałam to za wskazówkę, żeby się zamknąć, i reszta podróży przebiegła w ciszy, a ja tylko wyglądałam przez okno.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, przyjrzałam się nowemu domowi Sama i Lauren. Zbudowany z lokalnego kamienia, stał samotnie na jednym ze wzgórz, a wokół błękit nieba spotykał się z bezkresnym fioletem otaczających go wrzosowisk. Tylko ten dom i pola, nikogo w promieniu kilku kilometrów.
Kiedy zaparkowaliśmy, Sam wybiegł, żeby nas przywitać.
– I co myślicie?! – zawołał, stojąc w progu z szeroko rozłożonymi ramionami.
– Jest ślicznie, skarbie – odparłam z zachwytem, wysiadając z auta i spoglądając na dom. Mógłby być ładny, gdyby posadziło się kilka drzewek i odrobinę odświeżyło się go z zewnątrz, bo teraz wyglądał na nieco podniszczony i niekochany, zdecydowanie potrzebował białej farby.
– Z zewnątrz wymaga nieco pracy, ale w środku jest całkowicie wyremontowany – oświadczył Sam z dumą, pomógł nam wypakować lodówkę turystyczną i zaprowadził nas do środka.
Miał rację, z zewnątrz wyglądał dość tradycyjnie, ale wewnątrz przedstawiał się zupełnie inaczej.
– O, macie stylowy korytarz – zachwycała się Helen, oglądając wszystko wkoło. – Wiem, że widzieliśmy go w internecie, ale zdjęcia nie oddają jego prawdziwej urody, jest niesamowity – powiedziała, gdy wszyscy przyglądaliśmy się zaskoczeni białym, spiralnym schodom wychodzącym z podłogi wyłożonej czarno-białymi kafelkami. Kate jęknęła i przepchnęła się do salonu, gdzie mogła poświęcić się ważnym sprawom w swoim telefonie.
– Zachwycające – stwierdziłam, głaszcząc kute żelazo barierki schodów. Była pomalowana na biało i wyglądała jak koronka.
– Lauren i ja zakochaliśmy się w nich zaraz po wejściu – oznajmił Sam. – Wspaniałe, prawda?
– Stopnie są z prawdziwego marmuru? – zapytał Tim, pochylając się, żeby ich dotknąć.
– Tak, twardy marmur.
Mruknęłam z aprobatą, ale wydawało mi się, że Tim zapytał bardziej z powodu bezpieczeństwa niż estetyki. Jednocześnie matka we mnie również pomyślała o tym, że marmur mógłby być zbyt śliski dla małych nóżek, jeśli pewnego dnia zdecydują się na dzieci, ale odrzuciłam tę myśl i spojrzałam w górę na kręte schody wijące się przez dom.
– Jakbym patrzyła w nieskończoność – powiedziałam, nagle czując się oszołomiona. Złapałam Helen za ramię. – Och, chyba trochę kręci mi się w głowie… Nie powinnam była tak patrzeć w górę – jęknęłam i zaśmiałam się z zażenowaniem.
– Wszystko w porządku? – zapytała zaalarmowana moim lekkim zachwianiem.
Przytaknęłam, a jako że to Helen, sama musiała przetestować.
– O mój Boże, już widzę, o co chodzi! – wykrzyknęła, patrząc w górę na wirujący bezkres, złapała się mnie i udała omdlenie. – Dość wysoko, co, Georgie? – zażartowała.
Tim przewrócił oczami i uśmiechnął się do nas pobłażliwie.
– Mogłybyście się zachowywać – powiedział, zanim odwrócił się do Sama i zapytał ojcowskim tonem: – Macie tu garaż? Nie zauważyłem.
Samowi nieco zrzedła mina.
– Nie, ale na podjeździe jest miejsce na trzy samochody.
Tim spojrzał z powątpiewaniem, po czym wrócił do inspekcji korytarza.
– Nie potrzebujecie garażu – wymamrotałam wspierająco, a Helen przytaknęła i obie zaczęłyśmy podziwiać tapetę.
– Macie niezły kawałek do miasta – zauważył Tim, otwierając drzwi prowadzące do głównego pokoju w domu. – Jak Lauren dojeżdża do pracy?
– Samochodem – odparł Sam, w jego głosie było słychać obronną nutę. – To nie problem.
– Dla ciebie nie, ale dla Lauren to spory kawałek, do Plymouth ma przynajmniej czterdzieści pięć minut jazdy.
Uwielbiałam Tima, ale czasami naprawdę zachowywał się jak nadopiekuńczy ojciec.
Mięsień na szczęce Sama zadrgał. Tim chciał dobrze i wyraźnie martwił się o córkę, ale czasami nie potrafił odczytać sytuacji. Dzisiaj Sam pragnął tylko naszej akceptacji, a skoro nie miał ojca, chciał akceptacji Tima, którego zawsze uważał za wzór. Przez te lata oboje traktowaliśmy go jak swego rodzaju zastępczego ojca.
– Lauren z chęcią jeździ do Plymouth do szpitala, więc… – odparł Sam zirytowany, wciąż nieco obronnym tonem.
Helen wzięła głęboki oddech i posłała mi porozumiewawcze spojrzenie. Oto Sam z dumą pokazywał nam ich nowy dom i potrzebował tylko naszych zachwytów i zapewnienia, jacy jesteśmy szczęśliwi. Przecież już kupili ten dom, podpisali hipotekę i wprowadzili się, więc to od nich zależało, czy im wyjdzie, nie od Tima.
– Jak dotąd uważam, że jest ślicznie, nie mogę się doczekać, by zobaczyć resztę – rzuciła Helen, zauważając zdenerwowanie Sama.
– Zawsze podobało ci się na wrzosowiskach, prawda, mamo? – powiedział Sam, zerkając z ukosa na Tima.
Lepiej, żeby staruszek miał się na baczności, pomyślałam, bo widziałam, że mój syn mógł teraz rzucić wyzwanie Timowi, kiedy miał żonę i był panem na włościach.
– Tak, bardzo mi się tu podoba, to świetne miejsce na każdą porę roku – odparłam, starając się okazać Samowi wsparcie, ale zabrzmiałam jak cholerna informacja turystyczna. Spędziłam wiele radosnych chwil w dzieciństwie, bawiąc się na wrzosowiskach, a potem zabrałam tam Sama, kiedy był dzieckiem. Myślę, że to wpłynęło na jego wybór miejsca zamieszkania na łonie natury.
– Przyroda tutaj jest wspaniała i znajdujemy się z daleka od cywilizacji – opowiadał Sam. – Przez jakiś czas pracowałem na wrzosowiskach, ale mieszkanie tutaj to coś zupełnie innego.
To było jego marzenie – ta lokalizacja, sam dom był bardzo w jego stylu, proste, rustykalne życie w otoczeniu dzikiej przyrody. Zadałam sobie pytanie, czy było też marzeniem Lauren, i musiałam przyznać, że nie miałam pewności, zawsze wydawało mi się, że miała wyszukany gust. Ale co ja tam wiedziałam? To nadal były pierwsze dni, miłość zmienia ludzi, w małżeństwie tak samo chodzi o kompromis jak we wszystkim innym.
Podążyliśmy za Samem do salonu, gdzie Lauren powitała nas uściskami i lekką paniką, bo w kuchni nie działało jedno z gniazdek. Tim od razu zgłosił się do pomocy, więc zabrała go z sobą, wołając przez ramię:
– Sadie jest w drodze, już wybrała sobie pokój – i zaśmiała się.
Lauren poznała Sadie w szkole, kiedy obie miały po jedenaście lat. Rodzice Sadie rozstali się i z wiekiem dziewczyna zaczynała sprawiać coraz więcej problemów, opuszczała lekcje i w końcu została wydalona. Wydawało się, że Sadie przyciąga kłopoty, ale pomimo jej problemów i zachowania Lauren zawsze wstawiała się za nią, a Helen ciągle gościła ją w domu. Lauren i Sadie były jak siostry, co według mnie sprawiało, że Kate czuła się czasem trochę odsunięta. Wiem, że ona i Sadie nie dogadywały się zbyt dobrze, ale Kate niespecjalnie się starała – przy kimkolwiek.
Nawet teraz, kiedy oglądaliśmy nowiutki salon Lauren, Kate nawet się tym nie zainteresowała, a jej kiepski humor wisiał nad nami jak ciężka chmura. Ale Lauren to nie przeszkadzało – miała swojego męża, rodzinę, a najlepsza przyjaciółka zaraz się zjawi. Moja synowa była taka rozradowana, że wszelkie obawy o jej szczęście w tym domu pośrodku wrzosowisk zupełnie ze mnie uleciały.
– Wszystko jest na najwyższym poziomie – powiedziała, wracając do pokoju po tym, jak dała ojcu instrukcje związane z gniazdkiem w kuchni. – Teraz potrzebujemy tylko trochę mebli – stwierdziła, robiąc lekki obrót na środku pokoju. Przypomniała mi się ta mała dziewczynka z przedszkola sprzed wielu lat.
– Tak, rzeczywiście potrzebujecie mebli – zgodziła się Helen ze śmiechem. – Te kanapy, które ci się podobały… te od Harveya Nicholsa? Naprawdę je tu widzę – oznajmiła z błyskiem w oku, kiedy w myślach ustawiła już dwie kanapy w odpowiednich miejscach.
– O mój Boże, te kremowe, tak! – Lauren klasnęła w ręce z ekscytacją. – Naprzeciwko siebie, obok kominka.
– Dokładnie – przytaknęła ożywiona Helen. – I jakieś piękne narzuty?
– Ooo tak – pisnęła Lauren.
Tim wszedł z powrotem do pokoju, lekko zakłopotany tą ekscytacją, i zerknął na Sama, który przewrócił oczami. Ci dwaj mężczyźni wyraźnie nie potrafili osiągnąć tego samego poziomu uniesienia co ich żony nad meblami.
– Harvey Nicks, co? To będzie sporo kosztować. – Tim westchnął.
– Och, zamknij się – zganiła go czule Helen. – To jej pierwszy dom, wszystko musi być idealne.
– Idealne? Pamiętasz nas? Mieliśmy używane meble od twojej matki i zjedzony przez pchły dywanik ze sklepu z rzeczami używanymi. – Oboje zaśmiali się na to wspomnienie, ale nawet kiedy mruknął coś o „dzisiejszych dzieciach”, które chcą mieć wszystko, wiedziałam, że podpisze czek – nic dla Lauren nie było zbyt drogie. Czułam się trochę winna, że Jacksonowie mieli kupić drogie kanapy. Na szczęście nasza przyjaźń była taka, że nie będą mnie oceniali ani nie poczują się źle, wydając więcej na dom naszych dzieci, dobrze o tym wiedziałam. Kupiłam za horrendalną jak dla mnie cenę cztery śliczne kubki Emmy Bridgewater jako prezent na ich nowy dom, ale daleko im było do kwoty przeznaczonej na kanapę. A taka, którą chciała Lauren, kosztowałaby moją kilkumiesięczną pensję pracownika biurowego w jednej z organizacji charytatywnych pomagających dzieciom. Nie mogłam stawać w szranki z Helen i Timem, z ich wielkimi karierami i szczodrymi pensjami. Jacksonom nigdy nie brakowało pieniędzy, ale zarobili je ciężką pracą, a Tim naprawdę żył swoją policyjną robotą głównego inspektora.
Ostrzegłam Sama przed ślubem, że Lauren nie będzie chciała jego starych rzeczy w nowym domu.
– Lauren przywykła do wszystkiego, co najlepsze, a tania pościel i rzeczy ze sklepu z rzeczami używanymi, które kupiłam ci do studenckiego mieszkania, nie nadadzą się – powiedziałam wtedy.
– Nie stać nas na wszystkie nowe rzeczy – westchnął – ale ona pobiegnie do mamy i taty, a wtedy z pewnością dostanie wszystko, co zechce. – Słyszałam w jego głosie nutkę wyrzutu i zastanawiałam się, czy to dlatego, że to on chciał kupować te rzeczy dla swojej żony, czy po prostu nie znosił materializmu.
Jako matka zdawałam sobie sprawę, że Helen i Tim chcieli jak najlepiej dla Lauren, a że mieli pieniądze, to dlaczego nie? Pomogli również przy wpłacie depozytu za dom, to był jedyny sposób, żeby Sam i Lauren mogli sobie pozwolić na jego zakup. Zapytała Sama, ile im dali, ale zbył mnie.
– Nie chcą, żebyś wiedziała – odparł. – Helen nie chce, żebyś czuła się niezręcznie.
– A ty czujesz się niezręcznie? – zapytałam, bo uczucia Sama w tej kwestii były ważniejsze niż moje.
Wzruszył ramionami, co dla mnie oznaczało potwierdzenie i sama odbierałam to podobnie.
Nie miałam pojęcia, ile zarabiali wysocy rangą policjanci ani agentki nieruchomości z górnej półki, ale patrząc na ich styl życia, Tim i Helen radzili sobie naprawdę dobrze, a nie chodziło tylko o ich dzieci. Pomagali też Sadie podczas studiów i nawet teraz dorzucali się jej do czynszu. Byłam wdzięczna, że ich hojność przenosiła się też na moje dziecko, ale jednocześnie czułam się winna, że nie mogę w tym uczestniczyć.
Podczas gdy Helen i Lauren kontynuowały dyskusję o najlepszym miejscu do ustawienia kanap, ja podeszłam do podwójnych przeszklonych drzwi wychodzących na ogród i wrzosowiska za nim.
– Świetny widok, co, mamo? – powiedział Sam, podchodząc, żeby popatrzeć ze mną.
– Założę się, że jesteś w siódmym niebie, prawda, kochanie? – odparłam, obejmując go w talii. Był ode mnie teraz o wiele wyższy, aż dziw, że kiedyś zarzucałam mu rękę na ramiona.
– Tak, uwielbiam to miejsce, ale nigdy nie sądziłem, że będę miał tyle szczęścia, żeby tu zamieszkać.
– Lauren też się z tego cieszy? – zapytałam cicho i niezbyt subtelnie przypomniałam mu, że nie chodziło już tylko o jego szczęście. Sam kochał park narodowy, dziką przyrodę, historię tego miejsca z granitem i ciemnymi chmurami, ale nie każdy lubił takie rzeczy, a Lauren zaznaczyła, że była samotna i trochę przestraszona. Sam potrafił myśleć dość jednotorowo, jeśli bardzo czegoś pragnął, i miałam nadzieję, że nie zmusił Lauren do przeprowadzenia się tutaj.
– Uwielbia to miejsce – rzucił lekceważąco i nie spojrzał na mnie, tylko odwrócił się w stronę kuchni, gdzie Tim naprawiał gniazdko, a Lauren zastanawiała się, w którym miejscu najlepiej ustawić ekspres do kawy.
Kiedy znalazła „idealne”, Tim ją poinformował, że nie ma tam gniazdka, ale nie chcąc łamać jej serca, zaraz obiecał, że je tam umieści.
Właśnie w tym momencie przyjechała Sadie.
Nadal patrzyłam przez przeszklone drzwi, gdy dołączyła do mnie Helen.
– Ślicznie, prawda? – mruknęła.
– Pięknie. – Westchnęłam szczęśliwa, że mój syn ma lepszy start niż ja.
– Ale w promieniu kilku kilometrów nie ma tu niczego – dodała, wychodząc do ogrodu. – Nigdy nie wyobrażałam sobie Lauren w takim miejscu.
– Nie, ale chyba obojgu się tu podoba – odparłam.
– Całe kilometry granitu – wymamrotała, ignorując mój optymizm, i zadrżała, mimo że dzień był ciepły. – Zimą te wielkie, szare chmury mogą wszystko pochłonąć. – Wpatrywała się w krajobraz, który teraz wydawał się mniej przystępny.
Nie byłam pewna, jak zareagować na tę nagłą melancholię, bo to coś, co widziałam u Helen bardzo rzadko, jeśli w ogóle.
Potem odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
– Mam tylko nadzieję, że nie zaczną żałować przeprowadzki tutaj, mając tylko siebie nawzajem za towarzystwo.
Milczałam przez kilka sekund, aż w końcu powiedziałam:
– To tylko czterdzieści pięć minut od nas.
– Tak, przy dobrej pogodzie, ale wiesz, jak tutaj bywa. Zimą może ich zasypać na całe tygodnie.
Znowu zaczęłam się zastanawiać, jak Sam przekonał Lauren do zamieszkania tutaj, bo chociaż uwielbiałam tę okolicę w ramach całodziennej wycieczki czy spaceru, to jednak Helen miała rację. Dartmoor cechowało się dzikim, surowym pięknem. Wiosną i latem zdobiły je pola wrzosów, gdzieniegdzie naznaczone jagniętami i dzikimi kucykami. Jednak zimą to było zupełnie inne miejsce: gęste mgły, ekstremalne zimno, a w ponurej, pięknej pustce majaczyło dwustuletnie kamienne więzienie Dartmoor.
Mieszkając w Devon przez całe życie, wiedziałam, że nawet w środku lata mogłeś wyjść na zewnątrz w pełnym słońcu, a po godzinie znaleźć się w otoczeniu burzowych chmur i ulewnego deszczu. Nic nie było takie, jak się wydawało, i patrząc wstecz, uświadamiam sobie, że powinnam była zauważyć krajobraz ukrywający mankamenty, nieprzewidywalny klimat, idealny widok skąpany w słońcu, a zarazem groźbę burzy czającej się tuż za rogiem. Całe piękno i mrok życia.
Spojrzałam na bezkresny obszar, nikogo w obrębie wielu kilometrów i nie wiem dlaczego, ale musiałam odwrócić się i popatrzeć za siebie. Przez otwarte drzwi zobaczyłam kręte, białe schody i nagle poczułam przeszywające zimno.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: The New Wife
Copyright © Sue Watson, 2021
Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: Lisa Horton
Zdjęcie na okładce: © Lyn Randle / Trevillion Images
Redakcja: Jacek Ring
Korekta: Dorota Wojciechowska
Skład i łamanie: Jacek Antoniuk
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-422-5
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna strona
mrocznastrona.pl