O naturze rzeczy. Współczesne wprowadzenie do buddyzmu - Lama Ole Nydahl - ebook

O naturze rzeczy. Współczesne wprowadzenie do buddyzmu ebook

Lama Ole Nydahl

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Wraz z oświeceniem chwila postrzegania staje się tysiąckrotnie jaśniejsza i bardziej porywająca niż wszystko, co możemy sobie wyobrazić lub co możemy przeżyć, a doświadczenie radości i inspiracji już nigdy nas nie opuszcza.” (fragment)

O naturze rzeczy to książka o prawdziwej naturze otaczających nas zjawisk, a także naszych myśli i uczuć. Zgodnie z buddyjskim poglądem przyczyną cierpienia, którego wszyscy próbujemy uniknąć, nie jest zło, lecz niewiedza. Szczęście natomiast można osiągnąć, opierając swoje działania na mądrości i współczuciu. Lama Ole Nydahl dokładnie wyjaśnia, jak uwolnić się od nawykowych mentalnych wzorców oraz zachowań prowadzących do trudności i dzięki temu uzyskać zdolność do przynoszenia prawdziwego pożytku innym. Książka ta została dotychczas przetłumaczona na blisko trzydzieści języków. Ponadczasowe nauki Buddy o ostatecznej wolności umysłu są najwyraźniej aktualne bez względu na geograficzną szerokość.

Lama Ole Nydahl przed pięćdziesięcioma laty otrzymał pełny przekaz nauk buddyzmu Diamentowej Drogi od 16 Karmapy Rangdziung Rigpe Dordże – zwierzchnika szkoły Kagju, jednej z czterech głównych linii przekazu buddyzmu tybetańskiego. Od tamtej pory Lama Ole na prośbę swego nauczyciela nieprzerwanie rozpowszechnia nauki Buddy na całym świecie. Założył dotychczas około 700 świeckich ośrodków medytacji, działających obecnie pod duchowym przewodnictwem 17 Karmapy Taje Dordże.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 174

Oceny
4,0 (43 oceny)
19
11
8
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
opson

Dobrze spędzony czas

Jeśli się coś chce dowiedzieć o buddyzimke drogi diamentowej, to warto przeczytać.
00
MasazDuszy

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo przyjazny i prosto wprowadzenie do nauk buddyzmu.
00



Przedmowa

Moż­li­wość ucze­nia się od mistrza, wokół któ­rego wszystko pro­mie­niuje zna­cze­niem i świe­żo­ścią i roz­wija się bez wysiłku w widoczny spo­sób, wpływa na całe życie czło­wieka. Mie­li­śmy to szczę­ście wraz z moją żoną Han­nah. Uczy­li­śmy się i żyli­śmy przez dwa­na­ście lat w polu mocy XVI Kar­mapy, pierw­szego świa­do­mie odro­dzo­nego lamy Tybetu. Aż do swo­jej śmierci w 1981 roku uka­zy­wał nam nie­ustan­nie radość oświe­ce­nia. Dzięki niemu nauki Buddy ożyły i wiele osób mogło bez­po­śred­nio wejść na ścieżkę. Przy­kład Kar­mapy poma­gał nie­zli­czo­nym ludziom roz­po­znać naturę umy­słu, a jego moc odczu­walna jest do dzi­siej­szego dnia.

Naj­waż­niej­szych prze­ka­zów udzie­lił nam oso­bi­ście. Po to, byśmy mogli rów­nież utrzy­mać te metody i doświad­cze­nia, żeby następ­nie dzie­lić się nimi z innymi, wysłał nas do kil­ku­na­stu nauczy­cieli o ponad­trzy­dzie­sto­let­nim w więk­szo­ści doświad­cze­niu medy­ta­cyj­nym. Byli oni żywymi dowo­dami tego, że nie­ogra­ni­czony umysł może urze­czy­wist­nić wszystko. Dzi­siaj Kar­mapa kon­ty­nu­uje tę pracę w swo­jej kolej­nej inkar­na­cji, jako XVII Kar­mapa Taje Dordże.

Posia­da­nie tak wspa­nia­łych nauczy­cieli zobo­wią­zuje; nic nie daje rów­nież wię­cej speł­nie­nia niż prze­ka­zy­wa­nie dalej tego, co wzbo­ga­ciło naj­głę­biej nas samych.

Pierw­sze wyda­nie tej książki powstało we wcze­snych latach sie­dem­dzie­sią­tych. Została ona prze­tłu­ma­czona na całym świe­cie na ponad dwa­dzie­ścia pięć języ­ków i uka­zała się w bar­dzo wyso­kich nakła­dach. Prze­ka­zuje do dziś bud­dyj­ską mądrość wiel­kich nauczy­cieli Dia­men­to­wej Drogi.

Poniż­sze, nowe wyda­nie O natu­rze rze­czy jest peł­niej­sze i przy­stęp­niej­sze. Chciał­bym tu podzię­ko­wać mojej wspa­nia­łej part­nerce Caty Har­tung i innym przy­ja­cio­łom za ich pomoc.

Oby wszyst­kie istoty osią­gnęły szczę­ście!

Lama Ole Nydahl

Amden, Szwaj­ca­ria, w listo­pa­dzie 2003 roku, w polu mocy straż­niczki Bia­łej Para­solki, w dniu Czar­nego Płasz­cza.

Wprowadzenie

Budda miał przed 2550 laty wyjąt­kowe moż­li­wo­ści naucza­nia – żył w cza­sie wspa­nia­łego roz­kwitu kul­tury w pół­noc­nych Indiach i był oto­czony bar­dzo zdol­nymi uczniami. Dzięki temu mógł przez czter­dzie­ści pięć lat po osią­gnię­ciu oświe­ce­nia wska­zy­wać innym drogę do peł­nego roz­woju umy­słu. Dla­tego rów­nież jego nauki są tak róż­no­rodne: Kan­dziur – zbiór słów samego Buddy, które zostały spi­sane po jego śmierci – składa się ze stu ośmiu tomów zawie­ra­ją­cych osiem­dzie­siąt cztery tysiące pomoc­nych wyja­śnień. Póź­niej­sze komen­ta­rze do nich, napi­sane przez jego uczniów – Ten­dziur – obej­mują dal­sze dwie­ście pięć­dzie­siąt cztery grube księgi. To wyja­śnia ostat­nie słowa Buddy, które wypo­wie­dział, umie­ra­jąc w wieku osiem­dzie­się­ciu lat: „Mogę umrzeć szczę­śliwy. Nie zatrzy­ma­łem żad­nej nauki w zamknię­tej dłoni. Dałem wam już wszystko, co może wam przy­nieść poży­tek”.

Zgod­nie z tą wypo­wie­dzią prze­ka­zał on coś, co można natych­miast zasto­so­wać w życiu. Kiedy ludzie pytali Buddę, dla­czego i czego naucza, odpo­wia­dał zawsze tak samo: „Nauczam, ponie­waż wy i wszyst­kie istoty pra­gnie­cie osią­gnąć szczę­ście i unik­nąć cier­pie­nia. Nauczam o natu­rze rze­czy”.

Od tam­tej pory z prze­ka­za­nych przez niego wska­zó­wek wyło­niło się wiele szkół, które łączy jedna wspólna cecha: wszyst­kie mają za cel pełny ludzki roz­wój. Prak­ty­ku­jący w tych szko­łach pró­bują roz­sąd­nie uży­wać ciała, mowy i umy­słu, zgod­nie z przy­kła­dem i zale­ce­niami Śakja­mu­niego.

Ponie­waż nauka Buddy jest tak bogata i opiera się na doświad­cze­niu, a nie na wie­rze, samo opi­sa­nie jej tre­ści nie wystar­czy. Jej szcze­gólne cechy będziemy mogli dostrzec w pełni dopiero wtedy, gdy przyj­rzymy się róż­ni­com dzie­lą­cym ją od innych świa­to­po­glą­dów. Warto rów­nież podejść do niej bez sztyw­nych wyobra­żeń, ponie­waż nie­moż­liwe jest opi­sa­nie pełni mądro­ści Buddy w kate­go­riach „to, ale nie tamto”.

Wielu ludzi sądzi na przy­kład, że bud­dyzm jest filo­zo­fią. Czę­ściowo jest to prawda, gdyż jest cał­ko­wi­cie logiczny. Przej­rzy­stość i wol­ność myśli są nie­zbędne na bud­dyj­skiej dro­dze i pogłę­biają się na niej coraz bar­dziej, jako rezul­tat uda­nego roz­woju. Nauki powo­dują pełny roz­kwit wszyst­kich zdol­no­ści umy­słu, w tym także umie­jęt­no­ści logicz­nego myśle­nia. Dla­czego jed­nak nie można ich pomimo wszystko nazwać filo­zo­fią?

Nie jest to wła­ściwy ter­min, ponie­waż dzięki naukom zmie­niamy się w spo­sób trwały. Z filo­zo­fią pra­cuje się na zewnętrz­nym pozio­mie pojęć i wyobra­żeń – cie­szy nas zręcz­ność logicz­nych wywo­dów, potem jed­nak odsta­wiamy książki z powro­tem na półkę. Nauki Buddy wykra­czają nato­miast poza poję­cia. Spra­wiają, że w naszym ciele, mowie i umy­śle zacho­dzą trwałe zmiany. Zawarte w naukach wyja­śnie­nia dają nam klucz do tego, co każ­dego dnia dzieje się w naszym wnę­trzu i wszę­dzie dookoła – sta­jemy się świa­domi. Dzięki zasto­so­wa­niu bud­dyj­skich poglą­dów i metod, które pasują do róż­nych życio­wych sytu­acji, roz­pusz­cza się naj­pierw wiele sztyw­nych poglą­dów. Następ­nie wzra­sta w nas zaufa­nie, że wyda­rze­nia mają sens, co pro­wa­dzi z kolei do stop­nio­wych, pozy­tyw­nych zmian. Dzięki temu dzia­łamy z coraz więk­szym roz­luź­nie­niem, w opar­ciu o pogłę­bia­jącą się wewnętrzną rów­no­wagę.

Nie­któ­rzy zwra­cają uwagę przede wszyst­kim na ten aspekt nauki, dla­tego twier­dzą, że są one psy­cho­lo­gią. Cóż można na ten temat powie­dzieć? Cel psy­cho­lo­gii jest jasny: wszyst­kie jej szkoły pra­gną, żeby codzienne życie ludzi stało się lep­sze. Zmie­rzają ku temu, by każdy czło­wiek był poży­teczny dla spo­łe­czeń­stwa, żeby ludzie spra­wiali sobie i innym jak naj­mniej trud­no­ści w cza­sie owych sie­dem­dzie­się­ciu czy dzie­więć­dzie­się­ciu lat życia, które obec­nie spę­dzają na świe­cie oby­wa­tele kra­jów zachod­nich. Nauki Buddy mają podobne cele, włą­czają jed­nak do tego pro­cesu świa­do­mość prze­mi­jal­no­ści wszyst­kiego, co uwa­run­ko­wane.

Dla­tego wpro­wa­dzają one do gry war­to­ści ponad­cza­sowe – jeżeli tylko ludzie potra­fią myśleć abs­trak­cyj­nie i je zro­zu­mieć. Bud­dyzm uznaje prawdy za osta­teczne tylko wtedy, gdy mogą nas one prze­pro­wa­dzić przez cho­robę, sta­rość, śmierć i utratę.

Zasad­ni­czo Budda wyja­śniał swoją „psy­cho­lo­gię” w odnie­sie­niu do wielu żywo­tów. Nauczał, że wyda­rze­nia i doświad­cze­nia, któ­rych przy­czyny trudno jest bez­po­śred­nio dostrzec w obec­nym życiu, mogą sta­no­wić rezul­taty dzia­łań z wcze­śniej­szych żywo­tów. W ten sam spo­sób przez obecne myśli, słowa i dzia­ła­nia okre­ślamy także przy­szłość, w któ­rej się odro­dzimy. Ta wykra­cza­jąca poza obszar jed­nego życia zasada przy­czyny i skutku zwana jest w bud­dy­zmie karmą.* Wyja­śnia ona, dla­czego zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne uwa­run­ko­wa­nia istot są tak różne.

Ponie­waż zgod­nie z naukami Buddy każdy doświad­cza swo­jej wła­snej karmy, czyli rezul­ta­tów wcze­śniej­szych myśli, słów i dzia­łań, praw­dziwa praca z umy­słem zaczyna się od świa­do­mego prze­ję­cia odpo­wie­dzial­no­ści za wła­sne czyny i roz­wi­nię­cia samo­dziel­no­ści. Nie wszyst­kim łatwo jest to zro­zu­mieć, szcze­gól­nie wtedy, gdy ktoś znaj­duje się w trud­nym życio­wym poło­że­niu. Budda naucza jed­nak, że przy­czyną cier­pie­nia nie jest zło, lecz nie­zro­zu­mie­nie. Dla­tego cho­dzi przede wszyst­kim o usu­nię­cie nie­wie­dzy, spra­wia­ją­cej, że postę­po­wa­nie istot pro­wa­dzi je czę­sto do cier­pie­nia zamiast do trwa­łego szczę­ścia, któ­rego każdy nie­ustan­nie szuka. Nauki Buddy uka­zują drogę do tego celu.

Tak więc zarówno psy­cho­lo­gia, jak i bud­dyzm zmie­niają nas. Tera­pia psy­cho­lo­giczna pozo­staje jed­nak w ogra­ni­czo­nym obsza­rze codzien­no­ści i koń­czy się w momen­cie uzy­ska­nia pew­nego wewnętrz­nego nad­miaru, dzięki któ­remu możemy cie­szyć się życiem. Bud­dyzm wkra­cza dokład­nie w tym momen­cie: wycho­dząc poza wszel­kie prze­ci­wień­stwa, wska­zuje na to, co ponad­cza­sowe i nie­stwo­rzone, na to, co roz­po­znaje zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne światy – na samego prze­ży­wa­ją­cego, na postrze­ga­jący umysł. Celem nie jest więc tutaj spo­kojne prze­ży­cie swo­ich dni aż do śmierci, lecz nie­ustanne pogłę­bia­nie wglądu w naturę umy­słu. Tylko temu sta­nowi można osta­tecz­nie zaufać.

W któ­rym momen­cie ludzie nabie­rają chęci, by świa­do­mie pokie­ro­wać wła­snym życiem? Pra­gnie­nie to poja­wia się samo z sie­bie albo wtedy, kiedy zro­zu­mieli już prawo przy­czyny i skutku i chcą unik­nąć cier­pie­nia, albo wów­czas, gdy nagro­ma­dzili już tak wiele dobrych wra­żeń, że chcą przy­no­sić poży­tek innym. Świa­do­mość, że nie­wiele potra­fią zro­bić dla innych, dopóki nie zaczną pano­wać nad swo­imi uczu­ciami, myślami, sło­wami i dzia­ła­niami, pomaga im sku­tecz­nie zasiąść za ste­rami wła­snego życia. Jesz­cze inni są tak zain­spi­ro­wani żywym przy­kła­dem nauczy­ciela, który przy­bliża im swo­bodną grę otwar­tego, peł­nego zdol­no­ści i nie­ogra­ni­czo­nego umy­słu, że po pro­stu chcą tylko stać się tacy jak on.

Nie­za­leż­nie od tego, co nami powo­duje, metody bud­dyj­skie są źró­dłem odwagi, rado­ści, aktyw­no­ści i wszel­kich poży­tecz­nych odmian miło­ści, oraz nie­ustanną przy­czyną wzro­stu wszel­kiego bogac­twa w umy­śle. Natu­ral­nie wyzwa­la­jące jest przede wszyst­kim rosnące zro­zu­mie­nie, że wszystko przez cały czas się zmie­nia. Ani w fizycz­nym ciele, ani w myślach czy uczu­ciach nie można zna­leźć żad­nego trwa­łego „ja”. Możemy rów­nież zaob­ser­wo­wać, że ludzie sta­rają się osią­gnąć podobne cele – każdy pró­buje doświad­czać piękna i uni­kać nie­przy­jem­no­ści, zatrzy­mać to, co atrak­cyjne, i jakoś pora­dzić sobie z trud­no­ściami. Jeśli prócz tego uzmy­sło­wimy sobie, że liczba istot jest nie­ogra­ni­czona, pod­czas gdy my sami jeste­śmy tylko jed­nostką, w natu­ralny spo­sób zaczniemy myśleć przede wszyst­kim o innych. Sta­niemy się dzięki temu coraz bar­dziej nie­oso­bi­ści i nie będziemy się czuli tak podatni na zra­nie­nie, jak­by­śmy byli tar­czą, do któ­rej mie­rzą wszyst­kie istoty i zja­wi­ska. Jeżeli nasze prze­ży­cia nie mogą nas już trwale zra­nić, osią­gamy tak zwane „wyzwo­le­nie”. W ten spo­sób usu­nięta zostaje pod­stawa wszyst­kich prze­szka­dza­ją­cych uczuć i cier­pie­nia, które jest ich rezul­ta­tem.

Dru­gim i osta­tecz­nym kro­kiem jest „oświe­ce­nie”, pełne urze­czy­wist­nie­nie natury umy­słu. Ozna­cza ono roz­luź­nione, ale w pełni świa­dome spo­czy­wa­nie w Tu i Teraz. Ten samo­pow­stały, wolny od wysiłku stan poja­wia się po wyzwo­le­niu, dzięki roz­pusz­cze­niu się wszyst­kich ogra­ni­czo­nych wyobra­żeń i pojęć. Kiedy myśle­nie „albo-albo” traci na sile i poja­wia się dość prze­strzeni dla „zarówno to, jak i tamto”, roz­wi­jamy nowe zdol­no­ści umy­słu, któ­rych poten­cjał zawsze był w nim zawarty. Wielu z nas zna ten smak z krót­kich, peł­nych szczę­ścia chwil w życiu. Nagle doświad­czamy jed­no­ści ze wszyst­kim i ze wszyst­kimi. Prze­strzeń, która ota­cza wszel­kie rze­czy i istoty, nie jest już oddzie­le­niem, lecz staje się „pojem­ni­kiem”. Prze­ka­zuje ona infor­ma­cję oraz nadaje zja­wi­skom zna­cze­nie i ogar­nia je. Wraz z oświe­ce­niem chwila postrze­ga­nia staje się tysiąc­krot­nie jaśniej­sza i bar­dziej pory­wa­jąca niż wszystko, co możemy sobie wyobra­zić lub co możemy prze­żyć, a doświad­cze­nie rado­ści i inspi­ra­cji już ni­gdy nas nie opusz­cza.

Nie­któ­rzy twier­dzą wresz­cie, że bud­dyzm jest reli­gią. Zasad­ni­cza róż­nica staje się jed­nak wyraź­nie widoczna już wtedy, gdy przyj­rzymy się pier­wot­nemu zna­cze­niu łaciń­skiego słowa, które jest źró­dłem tego ter­minu. Re ozna­cza po łaci­nie „znowu”, a ligare – „zjed­no­czyć”. Tak więc reli­gie, pocho­dzące z Bli­skiego Wschodu i panu­jące od tysiąca lat na Zacho­dzie, pró­bują odna­leźć powtór­nie coś dosko­na­łego. W prze­ci­wień­stwie do tego w bud­dy­zmie nie ma żad­nej dosko­na­ło­ści, z którą można by się powtór­nie połą­czyć; nie ma raju, z któ­rego kie­dyś wypa­dli­śmy. Umysł, od nie­ma­ją­cego początku czasu pomie­szany odno­śnie do swej praw­dzi­wej natury, odkrywa w momen­cie oświe­ce­nia po pro­stu tego, kto prze­żywa naj­róż­niej­sze wra­że­nia – swoją wła­sną ponad­cza­sową esen­cję. Jak mogli­by­śmy w ogóle zaufać powtór­nie wytwo­rzo­nemu sta­nowi? Z jed­nej strony ozna­cza­łoby to, że pier­wot­nie nie był on dosko­nały, z dru­giej zaś – że można by go kie­dyś znowu utra­cić.

Jeśli uży­wamy w odnie­sie­niu do bud­dy­zmu ter­minu „reli­gia”, musimy zda­wać sobie sprawę z tego, że ist­nieją dwa różne rodzaje prze­ko­nań reli­gij­nych. Pierw­sze z nich to inge­ru­jące sil­nie w życie ludzi „reli­gie wiary” – na przy­kład juda­izm, chrze­ści­jań­stwo i przede wszyst­kim islam – któ­rych oso­bowi bogo­wie posia­dają naj­wy­raź­niej bar­dzo ludz­kie cechy. Zupeł­nie inne są nie­do­gma­tyczne „reli­gie doświad­cze­nia”, takie jak hin­du­izm adwajta-wedanty, tao­izm i bud­dyzm, któ­rych celem jest ludz­kie urze­czy­wist­nie­nie. Te dwa rodzaje reli­gii róż­nią się od sie­bie zasad­ni­czo, zarówno jeżeli cho­dzi o cel, jak i pod wzglę­dem metod.

Wszyst­kie panu­jące obec­nie na świe­cie reli­gie wiary powstały na małym obsza­rze Bli­skiego Wschodu. Ich poli­tycz­nym punk­tem zapal­nym jest współ­cze­sne mia­sto Jero­zo­lima. Opie­rają się one na Sta­rym Testa­men­cie, który przy­jął obecną formę przed dwoma tysią­cami pię­ciu­set laty. Spo­łe­czeń­stwa Bli­skiego Wschodu okre­ślała – i okre­śla do dzi­siaj – nie­ustanna walka o prze­trwa­nie. Dla­tego nasta­wione są one na męskie prze­wod­nic­two, dla utrwa­le­nia swo­jej pozy­cji dążą do powięk­sze­nia liczby wyznaw­ców i zabez­pie­czają swą egzy­sten­cję z pomocą praw poda­nych przez Boga. Z powodu tych warun­ków mogła się na tym tere­nie umoc­nić idea stwa­rza­ją­cej, osą­dza­ją­cej i karzą­cej zewnętrz­nej siły – musiała być ona rów­nież praw­dziwa w wyż­szym stop­niu niż czło­wiek. Ponie­waż prawdy takiej nie można spraw­dzić, prze­żyć ani osią­gnąć, należy w nią uwie­rzyć. Zada­nie wier­nych polega więc na speł­nia­niu życzeń owej zewnętrz­nej siły lub jej przed­sta­wi­cieli. Dla­tego wyznawcy reli­gii wiary pra­cują z dogma­tami, nawra­ca­niem, zaka­zami i naka­zami i muszą trzy­mać się nie­zgod­nego z życiem wyobra­że­nia, że jedna droga jest praw­dziwa i dobra dla wszyst­kich, a inne są błędne i pełne zła.

Reli­gie doświad­cze­nia Dale­kiego Wschodu powstały mniej wię­cej w tym samym cza­sie w pół­noc­nych Indiach i Chi­nach, jed­nak pod znacz­nie mniej­szą pre­sją – nie były tak sil­nie zwią­zane z walką o prze­trwa­nie. Dobrze zazwy­czaj wykształ­cone spo­łe­czeń­stwa tych kra­jów były co prawda o wiele mniej poko­jowe, niż wiele osób chce to przy­znać, ich kul­tury cecho­wały się jed­nak z pew­no­ścią nad­mia­rem i bogac­twem. Znano tam wiele kie­run­ków filo­zo­ficz­nych i pano­wała auten­tyczna wol­ność duchowa. W takich warun­kach reli­gie przyj­mują zupeł­nie inny kie­ru­nek. Ich celem staje się w tym przy­padku roz­wój czło­wieka, jego umysł. Z tego powodu towa­rzy­szy im znacz­nie mniej pocho­dzą­cych „z zewnątrz” ogra­ni­czeń, mają­cych za zada­nie zmu­sić wszyst­kich do podą­ża­nia w tym samym kie­runku. Zamiast uży­wać nie­pod­le­ga­ją­cych jakiej­kol­wiek kry­tyce dogma­tów wiary, reli­gie doświad­cze­nia uznają różne prawdy za poży­teczne w okre­ślo­nych warun­kach i dla kon­kret­nych ludzi. Budda odra­dzał na przy­kład swoim uczniom przyj­mo­wa­nie jego słów na wiarę. Chciał, żeby zada­wali pyta­nia, spraw­dzali jego nauki w opar­ciu o wła­sne doświad­cze­nia i w ten spo­sób potwier­dzali je cią­gle od nowa na wła­sny uży­tek. Pra­gnął on i pra­gnie dla każ­dego tylko jed­nej rze­czy – trwa­łej rado­ści oświe­ce­nia.

W przy­padku pra­wie każ­dego z nas naj­lep­sza jest tutaj stop­niowa ścieżka, dopóki nie zbu­du­jemy nie­wzru­szo­nej postawy wewnętrz­nej sta­bil­no­ści, współ­czu­cia, rado­ści i świa­do­mo­ści. Potem wszystko toczy się coraz szyb­ciej i jakby samo z sie­bie, ponie­waż szczę­ście, któ­rego poszu­ku­jemy, jest już w nas obecne. Nie jest ono niczym innym, jak tylko naszym wła­snym umy­słem. Na dro­dze do tego doświad­cze­nia Budda ufał zawsze samo­dziel­no­ści i zdol­no­ściom ludzi; trzy­mał przed nimi po pro­stu wyzwa­la­jące zwier­cia­dło swo­jej nauki i poka­zy­wał nie­ustan­nie, jakie moż­li­wo­ści tkwią już w nich samych. Obecny w umy­śle każ­dego czło­wieka poten­cjał oświe­ce­nia nazwał naturą Buddy. Zaufa­nie to jest cha­rak­te­ry­styczne zarówno dla drogi, jak i dla celu bud­dy­zmu i sta­nowi pod­sta­wową róż­nicę pomię­dzy nim a innymi reli­giami.

W rów­nie wyraź­nym stop­niu uni­kał Budda tego, co nazywa się obec­nie ezo­te­ryką. Cho­ciaż sta­ra­nia o ura­to­wa­nie ludz­kiego cie­pła lat sześć­dzie­sią­tych XX wieku na prze­strzeni póź­niej­szych – i chłod­niej­szych emo­cjo­nal­nie – dzie­się­cio­leci są poru­sza­jące, to jed­nak samo uczu­ciowe nasta­wie­nie do świata nie­stety nie wystar­czy. Musimy jasno wie­dzieć, co się wyda­rza. Mie­sza­nie ze sobą okru­chów pocho­dzą­cej z róż­nych źró­deł ducho­wej wie­dzy i sprze­da­wa­nie ich jako ponad­cza­so­wych prawd w nowym opa­ko­wa­niu, bez spraw­dze­nia poprzez wła­sne wie­lo­let­nie doświad- cze­nie, powo­duje jedy­nie dez­orien­ta­cję. Takim praw­dom można z pew­no­ścią zaufać w stop­niu jesz­cze mniej­szym niż sta­ro­daw­nym naukom reli­gii wiary, które dys­po­nują jed­nak set­kami lat prak­tycz­nego doświad­cze­nia.

Na czym więc polega ponad­cza­so­wość nauki Buddy? Wyja­śnia on, że prawda sta­no­wiąca pod­stawę wszyst­kiego musi być taka sama wszę­dzie, żeby rze­czy­wi­ście była prawdą. Nie mogła zostać stwo­rzona, nie da się jej powięk­szyć, nie spo­sób jej rów­nież zaszko­dzić – w prze­ciw­nym razie nie byłaby osta­teczna. W swej isto­cie nie­od­dzielna od prze­strzeni, prze­nika ona wszystko, co ist­nieje i nie ist­nieje. Może ją urze­czy­wist­nić każdy, kto stwo­rzy nie­zbędne ku temu warunki. Winę za to, że aż do oświece- nia albo nie doświad­czamy tej prawdy wcale, albo prze­ży­wamy ją tylko czę­ściowo, ponosi decy­du­jąca wada każ­dego nie­oświe­co­nego umy­słu – nie­zdol­ność do roz­po­zna­nia swej praw­dzi­wej natury. Zamiast tego nie­wy­ćwi­czony umysł działa podob­nie jak oko, które postrzega wszystko, co zewnętrzne, nie potrafi jed­nak zoba­czyć samo sie­bie.

Wszyst­kie nauki Buddy nakie­ro­wane są na umysł i drogę do jego peł­nego urze­czy­wist­nie­nia. Poszu­ku­jąc tego, co ponad­cza­sowe i nie­znisz­czalne, tego, co wła­śnie patrzy przez nasze oczy, jest świa­dome i prze­żywa zja­wi­ska, nie znaj­dziemy w żad­nej rze­czy. Dla­tego Budda opi­sał naturę umy­słu sło­wem „pusty”. Ter­minu „pusty”, w zna­cze­niu „wolny od cze­goś”, uży­wano wów­czas do wyra­że­nia faktu, że przy­tom­ność, którą badano, nie posiada żad­nych okre­ślo­nych wła­ści­wo­ści. Budda nie opi­suje w ten spo­sób nico­ści czy też „czar­nej dziury”, lecz zwraca uwagę na to, że prze­żywający wszystko umysł nie posiada wiel­ko­ści, dłu­go­ści, sze­ro­ko­ści ani wagi, które czy­ni­łyby go „czymś”.

Mate­ma­tyk okre­śliłby być może tę esen­cję umy­słu mia­nem „neu­tral­nego ele­mentu prze­ży­wa­nia”. Nauko­wiec wspo­mniałby chyba o „poten­cjal­nej moż­li­wo­ści”, rze­mieśl­nik mógłby powie­dzieć, że „nie jest to rzecz”, a kocha­nek lub wojow­nik, odbie­ra­jący świat jako prze­dłu­że­nie swych zmy­słów, doświad­czyłby umy­słu naj­prawd­po­dob­niej jako „otwar­tego jak prze­strzeń”.

To wszystko ozna­cza, że cho­ciaż ciała umie­rają, a myśli przy­cho­dzą i odcho­dzą, sam prze­ży­wa­jący ani się nie naro­dził, ani nie został zło­żony lub stwo­rzony. Dla­tego też nie może umrzeć, roz­paść się ani znik­nąć. Umysł jest jak prze­strzeń – to ponad­cza­sowy zbior­nik, który umoż­li­wia wyda­rza­nie się wszyst­kich zja­wisk, ogar­nia je i łączy ze sobą.

Dla­tego nie ist­nieje rów­nież nic zewnętrz­nego, w co nale­ża­łoby uwie­rzyć. Wielu ludziom uła­twia to dostęp do nauk Buddy. Jego wypo­wie­dzi są tylko pomoc­nymi wska­zów­kami, które spra­wiają, że pozna­jemy lepiej samych sie­bie i sta­jemy się na dłuż­szą metę bar­dziej zrów­no­wa­żeni, kocha­jący i szczę­śliwi. Każdy jest sam odpo­wie­dzialny za wła­sny roz­wój na dro­dze. Budda ucie­le­śnia poprzez swój przy­kład osta­teczny cel, osią­galny dla wszyst­kich. W ten spo­sób otrzy­mu­jemy praw­dziwe schro­nie­nie, któ­rego zna­cze­nie uświa­da­miamy sobie cią­gle od nowa – od początku prak­tyki aż do oświe­ce­nia. W bud­dy­zmie przyj­mu­jemy schro­nie­nie w peł­nym roz­woju umy­słu, to zna­czy w Bud­dzie (ewen­tu­al­nie w sta­nie Buddy), w jego naukach (meto­dach pro­wa­dzą­cych do oświe­ce­nia), w przy­ja­cio­łach, któ­rzy razem z nami podą­żają drogą, i w nauczy­cielu, któ­rego przy­kład musi być prze­ko­nu­jący, który powi­nien inspi­ro­wać i budzić w nas zaufa­nie do naszej praw­dziwej natury.

Tak więc klu­czem do trwa­łego szczę­ścia jest zna­jo­mość nauk Buddy. On sam poja­wia się jako nauczy­ciel, straż­nik i przy­ja­ciel istot. Z pomocą jego metod można uwol­nić się od cier­pie­nia i osią­gnąć trwałe szczę­ście. Dzięki nim możemy coraz wyraź­niej się roz­wi­jać i poma­gać w tym rów­nież innym. Budda przed 2500 laty sam wybrał słowo, które naj­le­piej opi­suje jego naukę – w san­skry­cie brzmi ono: dharma, a po tybe­tań­sku czio i ozna­cza „naturę rze­czy”.

Życie i nauka Buddy

Życiorys Buddy

Narodziny i młodość na dworze

Rzut oka na życie Buddy przy­bliży nam jego naukę. Uro­dził się ponad dwa i pół tysiąca lat temu w kró­lew­skiej rodzi­nie i cho­ciaż więk­szość z wyobra­ża­ją­cych go posą­gów i malo­wi­deł ma azja­tyc­kie rysy twa­rzy, w rze­czy­wi­sto­ści wyglą­dał raczej jak Euro­pej­czyk. Jego naród dotarł do pół­noc­nych Indii z tere­nów dzi­siej­szej Ukra­iny kil­ka­set lat wcze­śniej, w cza­sie wiel­kich wędró­wek ludów. Budda nale­żał do kasty wojow­ni­ków, a tek­sty podają, że był wysoki, silny i miał nie­bie­skie oczy1. Zie­mie jego rodzi­ców leżały na połu­dnio­wych obrze­żach dzi­siej­szego Nepalu, wokół ówcze­snego mia­sta Kapi­la­wa­stu. Oko­lica ta była w owym cza­sie zdu­mie­wa­jąco bogata i nie­prze­lud­niona. Wyko­pa­li­ska dowo­dzą, że roz­kwi­ta­jąca tam w V wieku p.n.e. kul­tura nie tylko uży­wała pod­ziem­nego sys­temu odpro­wa­dza­nia zuży­tej wody, lecz także posłu­gi­wała się spraw­nym sys­te­mem ogrze­wa­nia. W dzi­siej­szym Nepalu naj­wy­raź­niej tego bra­kuje.

Budda nie był owo­cem dzie­wi­czego poczę­cia, lecz ostat­nią szansą swo­ich rodzi­ców na posia­da­nie dziecka i co za tym idzie, następcy tronu. W prze­ciw­nym razie ich kró­le­stwo wkrótce musia­łoby upaść.

Nadej­ście Buddy prze­po­wie­dział wyraźny sen jego matki. Gdy wkrótce uro­dziła ona nie­zwy­kle sil­nego i pięk­nego chłopca, radość rodzi­ców była ogromna. Wkrótce zaczęli się jed­nak nie­po­koić, ponie­waż wokół ich syna działy się rze­czy nie­wy­tłu­ma­czalne. Na przy­kład, kiedy posta­wił pierw­sze kroki, pod jego sto­pami zakwi­tły kwiaty. Paso­wało to o wiele bar­dziej do poety, marzy­ciela lub filo­zofa niż do upra­gnio­nego przez rodzi­ców mło­dego wojow­nika i gene­rała, który miał sca­lić pań­stwo. Dla­tego zapro­szono do pałacu trzech mędr­ców; mieli oni prze­po­wie­dzieć przy­szłość chłopca – Sid­dhar­thy Gau­tamy. Wszy­scy powie­dzieli dokład­nie to samo: „Chło­piec jest kimś bar­dzo szcze­gól­nym. Jeśli nie zetknie się z cier­pie­niem świata, spełni wszyst­kie wasze ocze­ki­wa­nia, jako wojow­nik i boha­ter pokona sąsied­nich kró­lów i będzie­cie z niego bar­dzo dumni. Jeżeli jed­nak uświa­domi sobie, że świat jest uwa­run­ko­wany i dla­tego nie można w nim zna­leźć trwa­łego szczę­ścia, porzuci wszystko. Roz­wi­nie nowy, oświe­ca­jący świa­to­po­gląd i podzieli się nim ze świa­tem”.

Ponie­waż rodzice Sid­dhar­thy pra­gnęli władcy, a nie arty­sty czy myśli­ciela, zadzia­łali natych­miast. Oto­czyli dora­sta­ją­cego księ­cia wszyst­kim, co cie­szy zdro­wego, mło­dego męż­czy­znę: pię­ciu­set pięk­nymi kobie­tami, moż­li­wo­ściami upra­wia­nia sportu i sztuk walki, prze­ży­wa­nia sil­nych wra­żeń i naj­lep­szymi warun­kami do kształ­ce­nia umy­słu. Dosta­wał natych­miast wszystko, czego tylko zapra­gnął. Ponie­waż jego świa­do­mość maga­zy­nu­jąca była wolna od prze­szka­dza­ją­cych wra­żeń z poprzed­nich żywo- tów, pro­blemy nie mogły rów­nież wyło­nić się z wnę­trza jego umy­słu i prze­żył bez­tro­sko dwa­dzie­ścia dzie­więć lat, doświad­cza­jąc tylko naj­róż­niej­szych rodza­jów rado­ści. Wtedy jed­nak jego świat sta­nął nagle na gło­wie.

Rozczarowanie i poszukiwanie sensu

Przez całe lata na dwo­rze dbano, żeby młody książę nie zetknął się z niczym nie­przy­jem­nym. Trwało to do dnia, w któ­rym w wieku dwu­dzie­stu dzie­wię­ciu lat po raz pierw­szy opu­ścił pałac. Dla­tego dostrzegł przy­kre strony życia dopiero bar­dzo późno, lecz za to w całej oka­za­ło­ści. W cza­sie trzech kolej­nych dni zoba­czył naj­pierw pogrą­żo­nego w bólu, cier­pią­cego cho­rego, potem ugi­na­ją­cego się pod brze­mie­niem wieku starca i wresz­cie zmar­łego. Odkry­cie, że cier­pie­nia te są czę­ścią każ­dego życia, bar­dzo go poru­szyło i nie dawało mu spo­koju. Po powro­cie do pałacu spę­dził w nim trudną noc: o czym­kol­wiek by pomy­ślał, nie znaj­do­wał niczego, co mógłby zapro­po­no­wać swoim naj­bliż­szym jako praw­dziwe schro­nie­nie. Nie dostrze­gał w niczym osta­tecz­nego opar­cia. Sława, rodzina, przy­ja­ciele i bogac­two – wszystko to było nie­trwałe. Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz ist­niało tylko to, co prze­mi­ja­jące. Nic nie było rze­czy­wi­ste i nie ist­niało naprawdę.

Następ­nego dnia rano książę zoba­czył czło­wieka pogrą­żo­nego w głę­bo­kiej medy­ta­cji. Kiedy ich oczy się spo­tkały, przy­szły Budda doznał praw­dzi­wego wstrząsu – zro­zu­miał nagle, że męż­czy­zna ten tra­fił na ślad tego, czego on sam poszu­kuje. Jego spoj­rze­nie odzwier­cie­dlało coś ponad­cza­so­wego. Dzięki niemu Sid­dhar­tha zbli­żył się do pro­mie­niu­ją­cego lustra za odbi­ciami, poczuł morze pod falami. Musiał oto ist­nieć prze­ży­wa­jący, który postrzega rze­czy. Jedy­nie umysł mógł posia­dać zdol­ność ogar­nię­cia zarówno myśli i uczuć, jak i warun­ków oraz świa­tów. Przy­szły Budda zro­zu­miał nagle, że poza wyobra­że­niami i wra­że­niami, i pomię­dzy nimi, ist­nieje coś wię­cej.

Miał teraz trop i uświa­do­mił sobie, że można zaufać tylko prze­ży­wa­ją­cemu, ale nie jego prze­ży­ciom; temu, co stałe, ale nie temu, co zmienne; zwier­cia­dłu, ale nie obra­zom na jego powierzchni. Spoj­rze­nie medy­tu­ją­cego męż­czy­zny pomo­gło Bud­dzie zro­zu­mieć, że postrze­ga­jący umysł jest nie­znisz­czalny, wszystko wie i umoż­li­wia, a jego pro­mie­niu­jąca przej­rzy­stość gra swo­bod­nie sama ze sobą, spra­wia­jąc, że zja­wi­ska się wyda­rzają oraz że nie­ogra­ni­czona miłość utrzy­muje rze­czy w cało­ści. A więc to było to! W mgnie­niu oka książę pojął, że nie­uwa­run­ko­wana prawda, któ­rej poszu­ki­wał, to nic innego jak tylko jego wła­sny umysł. Jed­nak ta czy­sta wie­dza o prze­ży­wa­ją­cym była oczy­wi­ście nie­wy­star­cza­jąca. Budda znał teraz cel, na­dal jed­nak musiał odna­leźć drogę do niego.

W jego cza­sach nie ist­niała jesz­cze żadna „ścieżka na skróty”, która włą­cza­łaby w pro­ces roz­woju wszyst­kie aspekty życia – kocha­nie się, sen, ucze­nie się, pro­wa­dze­nie samo­chodu i tak dalej. Naj­sku­tecz­niej­sze środki Budda mógł poda­ro­wać światu dopiero po osią­gnię­ciu oświe­ce­nia. Nauki te, które wyko­rzy­stują każdą życiową sytu­ację jako zwier­cia­dło dla umy­słu, noszą miano Wiel­kiej Pie­częci lub w san­skry­cie Maha­mu­dry i sta­no­wią serce Dia­men­to­wej Drogi. Jako że w owych cza­sach nie można było pro­wa­dzić pory­wa­ją­cego życia i jed­no­cze­śnie galo­po­wać na tygry­sie bez­po­śred­niego doświad­cze­nia aż do uzy­ska­nia osta­tecz­nego wglądu, książę nie miał wyboru. Musiał podą­żyć o wiele wol­niej­szą drogą wyrze­cze­nia. Wyma­gała ona ogra­ni­cze­nia ilo­ści wra­żeń, docie­ra­ją­cych do jego umy­słu. Porzu­cił więc natych­miast swe bogate życie wśród ludzi i wyru­szył nocą z pałacu w stronę lasów i wzgórz pół­noc­nych Indii. Miał teraz przed sobą wielki cel – urze­czy­wist­nie­nie ponad­cza­so­wej natury umy­słu.

Pra­gnąc osią­gnąć jak naj­szyb­ciej pełen wgląd w umysł dla dobra wszyst­kich, przy­szły Budda pró­bo­wał naj­su­row­szych nawet ćwi­czeń i bez dumy uczył się od każ­dego. Sześć następ­nych lat było dla niego trudne; ten czas dał mu jed­nak wiele doj­rza­ło­ści. W pew­nym momen­cie na przy­kład zaak­cep­to­wał skrajny pogląd, że ciało jest czymś złym. Pościł więc tak długo, że zagło­dził się pra­wie na śmierć. Cho­ciaż osła­bie­nie wra­żeń zmy­sło­wych miało spo­tę­go­wać jasność jego umy­słu, zamiast tego odkrył, że będąc tak bar­dzo osła­bio­nym, nie może przy­nieść pożytku ani sobie, ani innym. Zaczął więc znowu jeść i szybko wró­cił do sił.

Już wtedy w pół­noc­nych Indiach obecne były wszyst­kie znane dzi­siaj kie­runki myśle­nia. Sid­dhar­tha nie tylko uczył się u naj­zna­mie­nit­szych nauczy­cieli, lecz także szybko ich wszyst­kich prze­ra­stał. Znów jed­nak, każdy z tych guru prze­ka­zy­wał mu tylko duali­styczne wyja­śnie­nia, które nie pro­wa­dziły do osta­tecz­nego celu. We wszyst­kich krę­gach kul­tu­ro­wych naj­zdol­niejsi nawet nauczy­ciele wyobra­żali sobie nie­zli­czone i nie­da­jące się udo­wod­nić przy­czyny powsta­nia świata i spo­soby jego funk­cjo­no­wa­nia. Jed­nakże tylko Budda, podob­nie jak współ­cze­sny mu Hera­klit w Euro­pie, kie­ro­wał się jedy­nym prze­ko­nu­ją­cym poglą­dem, że prze­strzeń gra po pro­stu sama ze sobą i zawiera wszyst­kie moż­li­wo­ści. Kiedy sta­wało się jasne, że kolejny nauczy­ciel rów­nież nic nie wie o ponad­cza­so­wej natu­rze prze­ży­wa­ją­cego i nie potrafi mu wska­zać niczego trwa­łego i god­nego zaufa­nia, Budda dzię­ko­wał mu i uda­wał się do następ­nego sław­nego mędrca w oko­licy.

Jedną z 32 fizycz­nych cech Buddy są oczy: o nie­bie­skich oczach Buddy wspo­mina Utta­ra­tan­tra-Sza­stra (tyb. rGyud bla ma) patrz Fuchs (2000): Bud­dha Nature: The Mahay­anan Utta­ra­tan­tra Sha­stra with Com­men­tary by Arya Maitreya, comm. by Jam­gon Kong­trul Lodro Thaye, trans­la­ted by Rose­ma­rie Fuchs, Ithaca: Snow Lion, s. 227: „Hispure eyes are like blue lotu­ses, his eyela­shes (dense) as those of an ox”. W tybe­tań­skich komen­ta­rzach patrz s. 230: „Since he has looked upon all beings with loving eyes, as if each were his only child, hispure eyes are like blue upala lotu­ses” i Thrangu Rin­po­che (1994): The Uttara Tan­tra, a Tre­atise on Bud­dha Nature. A Com­men­tary on the Uttara Tan­tra Sha­stra of Asanga, trans­la­ted by Ken and Katia Hol­mes, Delhi: Sri Sat­guru Publi­ca­tions, s.158: „The24th mark is that Bud­dha’s eyes are pale deli­cate like blue lotu­ses”. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki