Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wraz z oświeceniem chwila postrzegania staje się tysiąckrotnie jaśniejsza i bardziej porywająca niż wszystko, co możemy sobie wyobrazić lub co możemy przeżyć, a doświadczenie radości i inspiracji już nigdy nas nie opuszcza.” (fragment)
O naturze rzeczy to książka o prawdziwej naturze otaczających nas zjawisk, a także naszych myśli i uczuć. Zgodnie z buddyjskim poglądem przyczyną cierpienia, którego wszyscy próbujemy uniknąć, nie jest zło, lecz niewiedza. Szczęście natomiast można osiągnąć, opierając swoje działania na mądrości i współczuciu. Lama Ole Nydahl dokładnie wyjaśnia, jak uwolnić się od nawykowych mentalnych wzorców oraz zachowań prowadzących do trudności i dzięki temu uzyskać zdolność do przynoszenia prawdziwego pożytku innym. Książka ta została dotychczas przetłumaczona na blisko trzydzieści języków. Ponadczasowe nauki Buddy o ostatecznej wolności umysłu są najwyraźniej aktualne bez względu na geograficzną szerokość.
Lama Ole Nydahl przed pięćdziesięcioma laty otrzymał pełny przekaz nauk buddyzmu Diamentowej Drogi od 16 Karmapy Rangdziung Rigpe Dordże – zwierzchnika szkoły Kagju, jednej z czterech głównych linii przekazu buddyzmu tybetańskiego. Od tamtej pory Lama Ole na prośbę swego nauczyciela nieprzerwanie rozpowszechnia nauki Buddy na całym świecie. Założył dotychczas około 700 świeckich ośrodków medytacji, działających obecnie pod duchowym przewodnictwem 17 Karmapy Taje Dordże.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 174
Możliwość uczenia się od mistrza, wokół którego wszystko promieniuje znaczeniem i świeżością i rozwija się bez wysiłku w widoczny sposób, wpływa na całe życie człowieka. Mieliśmy to szczęście wraz z moją żoną Hannah. Uczyliśmy się i żyliśmy przez dwanaście lat w polu mocy XVI Karmapy, pierwszego świadomie odrodzonego lamy Tybetu. Aż do swojej śmierci w 1981 roku ukazywał nam nieustannie radość oświecenia. Dzięki niemu nauki Buddy ożyły i wiele osób mogło bezpośrednio wejść na ścieżkę. Przykład Karmapy pomagał niezliczonym ludziom rozpoznać naturę umysłu, a jego moc odczuwalna jest do dzisiejszego dnia.
Najważniejszych przekazów udzielił nam osobiście. Po to, byśmy mogli również utrzymać te metody i doświadczenia, żeby następnie dzielić się nimi z innymi, wysłał nas do kilkunastu nauczycieli o ponadtrzydziestoletnim w większości doświadczeniu medytacyjnym. Byli oni żywymi dowodami tego, że nieograniczony umysł może urzeczywistnić wszystko. Dzisiaj Karmapa kontynuuje tę pracę w swojej kolejnej inkarnacji, jako XVII Karmapa Taje Dordże.
Posiadanie tak wspaniałych nauczycieli zobowiązuje; nic nie daje również więcej spełnienia niż przekazywanie dalej tego, co wzbogaciło najgłębiej nas samych.
Pierwsze wydanie tej książki powstało we wczesnych latach siedemdziesiątych. Została ona przetłumaczona na całym świecie na ponad dwadzieścia pięć języków i ukazała się w bardzo wysokich nakładach. Przekazuje do dziś buddyjską mądrość wielkich nauczycieli Diamentowej Drogi.
Poniższe, nowe wydanie O naturze rzeczy jest pełniejsze i przystępniejsze. Chciałbym tu podziękować mojej wspaniałej partnerce Caty Hartung i innym przyjaciołom za ich pomoc.
Oby wszystkie istoty osiągnęły szczęście!
Lama Ole Nydahl
Amden, Szwajcaria, w listopadzie 2003 roku, w polu mocy strażniczki Białej Parasolki, w dniu Czarnego Płaszcza.
Budda miał przed 2550 laty wyjątkowe możliwości nauczania – żył w czasie wspaniałego rozkwitu kultury w północnych Indiach i był otoczony bardzo zdolnymi uczniami. Dzięki temu mógł przez czterdzieści pięć lat po osiągnięciu oświecenia wskazywać innym drogę do pełnego rozwoju umysłu. Dlatego również jego nauki są tak różnorodne: Kandziur – zbiór słów samego Buddy, które zostały spisane po jego śmierci – składa się ze stu ośmiu tomów zawierających osiemdziesiąt cztery tysiące pomocnych wyjaśnień. Późniejsze komentarze do nich, napisane przez jego uczniów – Tendziur – obejmują dalsze dwieście pięćdziesiąt cztery grube księgi. To wyjaśnia ostatnie słowa Buddy, które wypowiedział, umierając w wieku osiemdziesięciu lat: „Mogę umrzeć szczęśliwy. Nie zatrzymałem żadnej nauki w zamkniętej dłoni. Dałem wam już wszystko, co może wam przynieść pożytek”.
Zgodnie z tą wypowiedzią przekazał on coś, co można natychmiast zastosować w życiu. Kiedy ludzie pytali Buddę, dlaczego i czego naucza, odpowiadał zawsze tak samo: „Nauczam, ponieważ wy i wszystkie istoty pragniecie osiągnąć szczęście i uniknąć cierpienia. Nauczam o naturze rzeczy”.
Od tamtej pory z przekazanych przez niego wskazówek wyłoniło się wiele szkół, które łączy jedna wspólna cecha: wszystkie mają za cel pełny ludzki rozwój. Praktykujący w tych szkołach próbują rozsądnie używać ciała, mowy i umysłu, zgodnie z przykładem i zaleceniami Śakjamuniego.
Ponieważ nauka Buddy jest tak bogata i opiera się na doświadczeniu, a nie na wierze, samo opisanie jej treści nie wystarczy. Jej szczególne cechy będziemy mogli dostrzec w pełni dopiero wtedy, gdy przyjrzymy się różnicom dzielącym ją od innych światopoglądów. Warto również podejść do niej bez sztywnych wyobrażeń, ponieważ niemożliwe jest opisanie pełni mądrości Buddy w kategoriach „to, ale nie tamto”.
Wielu ludzi sądzi na przykład, że buddyzm jest filozofią. Częściowo jest to prawda, gdyż jest całkowicie logiczny. Przejrzystość i wolność myśli są niezbędne na buddyjskiej drodze i pogłębiają się na niej coraz bardziej, jako rezultat udanego rozwoju. Nauki powodują pełny rozkwit wszystkich zdolności umysłu, w tym także umiejętności logicznego myślenia. Dlaczego jednak nie można ich pomimo wszystko nazwać filozofią?
Nie jest to właściwy termin, ponieważ dzięki naukom zmieniamy się w sposób trwały. Z filozofią pracuje się na zewnętrznym poziomie pojęć i wyobrażeń – cieszy nas zręczność logicznych wywodów, potem jednak odstawiamy książki z powrotem na półkę. Nauki Buddy wykraczają natomiast poza pojęcia. Sprawiają, że w naszym ciele, mowie i umyśle zachodzą trwałe zmiany. Zawarte w naukach wyjaśnienia dają nam klucz do tego, co każdego dnia dzieje się w naszym wnętrzu i wszędzie dookoła – stajemy się świadomi. Dzięki zastosowaniu buddyjskich poglądów i metod, które pasują do różnych życiowych sytuacji, rozpuszcza się najpierw wiele sztywnych poglądów. Następnie wzrasta w nas zaufanie, że wydarzenia mają sens, co prowadzi z kolei do stopniowych, pozytywnych zmian. Dzięki temu działamy z coraz większym rozluźnieniem, w oparciu o pogłębiającą się wewnętrzną równowagę.
Niektórzy zwracają uwagę przede wszystkim na ten aspekt nauki, dlatego twierdzą, że są one psychologią. Cóż można na ten temat powiedzieć? Cel psychologii jest jasny: wszystkie jej szkoły pragną, żeby codzienne życie ludzi stało się lepsze. Zmierzają ku temu, by każdy człowiek był pożyteczny dla społeczeństwa, żeby ludzie sprawiali sobie i innym jak najmniej trudności w czasie owych siedemdziesięciu czy dziewięćdziesięciu lat życia, które obecnie spędzają na świecie obywatele krajów zachodnich. Nauki Buddy mają podobne cele, włączają jednak do tego procesu świadomość przemijalności wszystkiego, co uwarunkowane.
Dlatego wprowadzają one do gry wartości ponadczasowe – jeżeli tylko ludzie potrafią myśleć abstrakcyjnie i je zrozumieć. Buddyzm uznaje prawdy za ostateczne tylko wtedy, gdy mogą nas one przeprowadzić przez chorobę, starość, śmierć i utratę.
Zasadniczo Budda wyjaśniał swoją „psychologię” w odniesieniu do wielu żywotów. Nauczał, że wydarzenia i doświadczenia, których przyczyny trudno jest bezpośrednio dostrzec w obecnym życiu, mogą stanowić rezultaty działań z wcześniejszych żywotów. W ten sam sposób przez obecne myśli, słowa i działania określamy także przyszłość, w której się odrodzimy. Ta wykraczająca poza obszar jednego życia zasada przyczyny i skutku zwana jest w buddyzmie karmą.* Wyjaśnia ona, dlaczego zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne uwarunkowania istot są tak różne.
Ponieważ zgodnie z naukami Buddy każdy doświadcza swojej własnej karmy, czyli rezultatów wcześniejszych myśli, słów i działań, prawdziwa praca z umysłem zaczyna się od świadomego przejęcia odpowiedzialności za własne czyny i rozwinięcia samodzielności. Nie wszystkim łatwo jest to zrozumieć, szczególnie wtedy, gdy ktoś znajduje się w trudnym życiowym położeniu. Budda naucza jednak, że przyczyną cierpienia nie jest zło, lecz niezrozumienie. Dlatego chodzi przede wszystkim o usunięcie niewiedzy, sprawiającej, że postępowanie istot prowadzi je często do cierpienia zamiast do trwałego szczęścia, którego każdy nieustannie szuka. Nauki Buddy ukazują drogę do tego celu.
Tak więc zarówno psychologia, jak i buddyzm zmieniają nas. Terapia psychologiczna pozostaje jednak w ograniczonym obszarze codzienności i kończy się w momencie uzyskania pewnego wewnętrznego nadmiaru, dzięki któremu możemy cieszyć się życiem. Buddyzm wkracza dokładnie w tym momencie: wychodząc poza wszelkie przeciwieństwa, wskazuje na to, co ponadczasowe i niestworzone, na to, co rozpoznaje zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne światy – na samego przeżywającego, na postrzegający umysł. Celem nie jest więc tutaj spokojne przeżycie swoich dni aż do śmierci, lecz nieustanne pogłębianie wglądu w naturę umysłu. Tylko temu stanowi można ostatecznie zaufać.
W którym momencie ludzie nabierają chęci, by świadomie pokierować własnym życiem? Pragnienie to pojawia się samo z siebie albo wtedy, kiedy zrozumieli już prawo przyczyny i skutku i chcą uniknąć cierpienia, albo wówczas, gdy nagromadzili już tak wiele dobrych wrażeń, że chcą przynosić pożytek innym. Świadomość, że niewiele potrafią zrobić dla innych, dopóki nie zaczną panować nad swoimi uczuciami, myślami, słowami i działaniami, pomaga im skutecznie zasiąść za sterami własnego życia. Jeszcze inni są tak zainspirowani żywym przykładem nauczyciela, który przybliża im swobodną grę otwartego, pełnego zdolności i nieograniczonego umysłu, że po prostu chcą tylko stać się tacy jak on.
Niezależnie od tego, co nami powoduje, metody buddyjskie są źródłem odwagi, radości, aktywności i wszelkich pożytecznych odmian miłości, oraz nieustanną przyczyną wzrostu wszelkiego bogactwa w umyśle. Naturalnie wyzwalające jest przede wszystkim rosnące zrozumienie, że wszystko przez cały czas się zmienia. Ani w fizycznym ciele, ani w myślach czy uczuciach nie można znaleźć żadnego trwałego „ja”. Możemy również zaobserwować, że ludzie starają się osiągnąć podobne cele – każdy próbuje doświadczać piękna i unikać nieprzyjemności, zatrzymać to, co atrakcyjne, i jakoś poradzić sobie z trudnościami. Jeśli prócz tego uzmysłowimy sobie, że liczba istot jest nieograniczona, podczas gdy my sami jesteśmy tylko jednostką, w naturalny sposób zaczniemy myśleć przede wszystkim o innych. Staniemy się dzięki temu coraz bardziej nieosobiści i nie będziemy się czuli tak podatni na zranienie, jakbyśmy byli tarczą, do której mierzą wszystkie istoty i zjawiska. Jeżeli nasze przeżycia nie mogą nas już trwale zranić, osiągamy tak zwane „wyzwolenie”. W ten sposób usunięta zostaje podstawa wszystkich przeszkadzających uczuć i cierpienia, które jest ich rezultatem.
Drugim i ostatecznym krokiem jest „oświecenie”, pełne urzeczywistnienie natury umysłu. Oznacza ono rozluźnione, ale w pełni świadome spoczywanie w Tu i Teraz. Ten samopowstały, wolny od wysiłku stan pojawia się po wyzwoleniu, dzięki rozpuszczeniu się wszystkich ograniczonych wyobrażeń i pojęć. Kiedy myślenie „albo-albo” traci na sile i pojawia się dość przestrzeni dla „zarówno to, jak i tamto”, rozwijamy nowe zdolności umysłu, których potencjał zawsze był w nim zawarty. Wielu z nas zna ten smak z krótkich, pełnych szczęścia chwil w życiu. Nagle doświadczamy jedności ze wszystkim i ze wszystkimi. Przestrzeń, która otacza wszelkie rzeczy i istoty, nie jest już oddzieleniem, lecz staje się „pojemnikiem”. Przekazuje ona informację oraz nadaje zjawiskom znaczenie i ogarnia je. Wraz z oświeceniem chwila postrzegania staje się tysiąckrotnie jaśniejsza i bardziej porywająca niż wszystko, co możemy sobie wyobrazić lub co możemy przeżyć, a doświadczenie radości i inspiracji już nigdy nas nie opuszcza.
Niektórzy twierdzą wreszcie, że buddyzm jest religią. Zasadnicza różnica staje się jednak wyraźnie widoczna już wtedy, gdy przyjrzymy się pierwotnemu znaczeniu łacińskiego słowa, które jest źródłem tego terminu. Re oznacza po łacinie „znowu”, a ligare – „zjednoczyć”. Tak więc religie, pochodzące z Bliskiego Wschodu i panujące od tysiąca lat na Zachodzie, próbują odnaleźć powtórnie coś doskonałego. W przeciwieństwie do tego w buddyzmie nie ma żadnej doskonałości, z którą można by się powtórnie połączyć; nie ma raju, z którego kiedyś wypadliśmy. Umysł, od niemającego początku czasu pomieszany odnośnie do swej prawdziwej natury, odkrywa w momencie oświecenia po prostu tego, kto przeżywa najróżniejsze wrażenia – swoją własną ponadczasową esencję. Jak moglibyśmy w ogóle zaufać powtórnie wytworzonemu stanowi? Z jednej strony oznaczałoby to, że pierwotnie nie był on doskonały, z drugiej zaś – że można by go kiedyś znowu utracić.
Jeśli używamy w odniesieniu do buddyzmu terminu „religia”, musimy zdawać sobie sprawę z tego, że istnieją dwa różne rodzaje przekonań religijnych. Pierwsze z nich to ingerujące silnie w życie ludzi „religie wiary” – na przykład judaizm, chrześcijaństwo i przede wszystkim islam – których osobowi bogowie posiadają najwyraźniej bardzo ludzkie cechy. Zupełnie inne są niedogmatyczne „religie doświadczenia”, takie jak hinduizm adwajta-wedanty, taoizm i buddyzm, których celem jest ludzkie urzeczywistnienie. Te dwa rodzaje religii różnią się od siebie zasadniczo, zarówno jeżeli chodzi o cel, jak i pod względem metod.
Wszystkie panujące obecnie na świecie religie wiary powstały na małym obszarze Bliskiego Wschodu. Ich politycznym punktem zapalnym jest współczesne miasto Jerozolima. Opierają się one na Starym Testamencie, który przyjął obecną formę przed dwoma tysiącami pięciuset laty. Społeczeństwa Bliskiego Wschodu określała – i określa do dzisiaj – nieustanna walka o przetrwanie. Dlatego nastawione są one na męskie przewodnictwo, dla utrwalenia swojej pozycji dążą do powiększenia liczby wyznawców i zabezpieczają swą egzystencję z pomocą praw podanych przez Boga. Z powodu tych warunków mogła się na tym terenie umocnić idea stwarzającej, osądzającej i karzącej zewnętrznej siły – musiała być ona również prawdziwa w wyższym stopniu niż człowiek. Ponieważ prawdy takiej nie można sprawdzić, przeżyć ani osiągnąć, należy w nią uwierzyć. Zadanie wiernych polega więc na spełnianiu życzeń owej zewnętrznej siły lub jej przedstawicieli. Dlatego wyznawcy religii wiary pracują z dogmatami, nawracaniem, zakazami i nakazami i muszą trzymać się niezgodnego z życiem wyobrażenia, że jedna droga jest prawdziwa i dobra dla wszystkich, a inne są błędne i pełne zła.
Religie doświadczenia Dalekiego Wschodu powstały mniej więcej w tym samym czasie w północnych Indiach i Chinach, jednak pod znacznie mniejszą presją – nie były tak silnie związane z walką o przetrwanie. Dobrze zazwyczaj wykształcone społeczeństwa tych krajów były co prawda o wiele mniej pokojowe, niż wiele osób chce to przyznać, ich kultury cechowały się jednak z pewnością nadmiarem i bogactwem. Znano tam wiele kierunków filozoficznych i panowała autentyczna wolność duchowa. W takich warunkach religie przyjmują zupełnie inny kierunek. Ich celem staje się w tym przypadku rozwój człowieka, jego umysł. Z tego powodu towarzyszy im znacznie mniej pochodzących „z zewnątrz” ograniczeń, mających za zadanie zmusić wszystkich do podążania w tym samym kierunku. Zamiast używać niepodlegających jakiejkolwiek krytyce dogmatów wiary, religie doświadczenia uznają różne prawdy za pożyteczne w określonych warunkach i dla konkretnych ludzi. Budda odradzał na przykład swoim uczniom przyjmowanie jego słów na wiarę. Chciał, żeby zadawali pytania, sprawdzali jego nauki w oparciu o własne doświadczenia i w ten sposób potwierdzali je ciągle od nowa na własny użytek. Pragnął on i pragnie dla każdego tylko jednej rzeczy – trwałej radości oświecenia.
W przypadku prawie każdego z nas najlepsza jest tutaj stopniowa ścieżka, dopóki nie zbudujemy niewzruszonej postawy wewnętrznej stabilności, współczucia, radości i świadomości. Potem wszystko toczy się coraz szybciej i jakby samo z siebie, ponieważ szczęście, którego poszukujemy, jest już w nas obecne. Nie jest ono niczym innym, jak tylko naszym własnym umysłem. Na drodze do tego doświadczenia Budda ufał zawsze samodzielności i zdolnościom ludzi; trzymał przed nimi po prostu wyzwalające zwierciadło swojej nauki i pokazywał nieustannie, jakie możliwości tkwią już w nich samych. Obecny w umyśle każdego człowieka potencjał oświecenia nazwał naturą Buddy. Zaufanie to jest charakterystyczne zarówno dla drogi, jak i dla celu buddyzmu i stanowi podstawową różnicę pomiędzy nim a innymi religiami.
W równie wyraźnym stopniu unikał Budda tego, co nazywa się obecnie ezoteryką. Chociaż starania o uratowanie ludzkiego ciepła lat sześćdziesiątych XX wieku na przestrzeni późniejszych – i chłodniejszych emocjonalnie – dziesięcioleci są poruszające, to jednak samo uczuciowe nastawienie do świata niestety nie wystarczy. Musimy jasno wiedzieć, co się wydarza. Mieszanie ze sobą okruchów pochodzącej z różnych źródeł duchowej wiedzy i sprzedawanie ich jako ponadczasowych prawd w nowym opakowaniu, bez sprawdzenia poprzez własne wieloletnie doświad- czenie, powoduje jedynie dezorientację. Takim prawdom można z pewnością zaufać w stopniu jeszcze mniejszym niż starodawnym naukom religii wiary, które dysponują jednak setkami lat praktycznego doświadczenia.
Na czym więc polega ponadczasowość nauki Buddy? Wyjaśnia on, że prawda stanowiąca podstawę wszystkiego musi być taka sama wszędzie, żeby rzeczywiście była prawdą. Nie mogła zostać stworzona, nie da się jej powiększyć, nie sposób jej również zaszkodzić – w przeciwnym razie nie byłaby ostateczna. W swej istocie nieoddzielna od przestrzeni, przenika ona wszystko, co istnieje i nie istnieje. Może ją urzeczywistnić każdy, kto stworzy niezbędne ku temu warunki. Winę za to, że aż do oświece- nia albo nie doświadczamy tej prawdy wcale, albo przeżywamy ją tylko częściowo, ponosi decydująca wada każdego nieoświeconego umysłu – niezdolność do rozpoznania swej prawdziwej natury. Zamiast tego niewyćwiczony umysł działa podobnie jak oko, które postrzega wszystko, co zewnętrzne, nie potrafi jednak zobaczyć samo siebie.
Wszystkie nauki Buddy nakierowane są na umysł i drogę do jego pełnego urzeczywistnienia. Poszukując tego, co ponadczasowe i niezniszczalne, tego, co właśnie patrzy przez nasze oczy, jest świadome i przeżywa zjawiska, nie znajdziemy w żadnej rzeczy. Dlatego Budda opisał naturę umysłu słowem „pusty”. Terminu „pusty”, w znaczeniu „wolny od czegoś”, używano wówczas do wyrażenia faktu, że przytomność, którą badano, nie posiada żadnych określonych właściwości. Budda nie opisuje w ten sposób nicości czy też „czarnej dziury”, lecz zwraca uwagę na to, że przeżywający wszystko umysł nie posiada wielkości, długości, szerokości ani wagi, które czyniłyby go „czymś”.
Matematyk określiłby być może tę esencję umysłu mianem „neutralnego elementu przeżywania”. Naukowiec wspomniałby chyba o „potencjalnej możliwości”, rzemieślnik mógłby powiedzieć, że „nie jest to rzecz”, a kochanek lub wojownik, odbierający świat jako przedłużenie swych zmysłów, doświadczyłby umysłu najprawdpodobniej jako „otwartego jak przestrzeń”.
To wszystko oznacza, że chociaż ciała umierają, a myśli przychodzą i odchodzą, sam przeżywający ani się nie narodził, ani nie został złożony lub stworzony. Dlatego też nie może umrzeć, rozpaść się ani zniknąć. Umysł jest jak przestrzeń – to ponadczasowy zbiornik, który umożliwia wydarzanie się wszystkich zjawisk, ogarnia je i łączy ze sobą.
Dlatego nie istnieje również nic zewnętrznego, w co należałoby uwierzyć. Wielu ludziom ułatwia to dostęp do nauk Buddy. Jego wypowiedzi są tylko pomocnymi wskazówkami, które sprawiają, że poznajemy lepiej samych siebie i stajemy się na dłuższą metę bardziej zrównoważeni, kochający i szczęśliwi. Każdy jest sam odpowiedzialny za własny rozwój na drodze. Budda ucieleśnia poprzez swój przykład ostateczny cel, osiągalny dla wszystkich. W ten sposób otrzymujemy prawdziwe schronienie, którego znaczenie uświadamiamy sobie ciągle od nowa – od początku praktyki aż do oświecenia. W buddyzmie przyjmujemy schronienie w pełnym rozwoju umysłu, to znaczy w Buddzie (ewentualnie w stanie Buddy), w jego naukach (metodach prowadzących do oświecenia), w przyjaciołach, którzy razem z nami podążają drogą, i w nauczycielu, którego przykład musi być przekonujący, który powinien inspirować i budzić w nas zaufanie do naszej prawdziwej natury.
Tak więc kluczem do trwałego szczęścia jest znajomość nauk Buddy. On sam pojawia się jako nauczyciel, strażnik i przyjaciel istot. Z pomocą jego metod można uwolnić się od cierpienia i osiągnąć trwałe szczęście. Dzięki nim możemy coraz wyraźniej się rozwijać i pomagać w tym również innym. Budda przed 2500 laty sam wybrał słowo, które najlepiej opisuje jego naukę – w sanskrycie brzmi ono: dharma, a po tybetańsku czio i oznacza „naturę rzeczy”.
Rzut oka na życie Buddy przybliży nam jego naukę. Urodził się ponad dwa i pół tysiąca lat temu w królewskiej rodzinie i chociaż większość z wyobrażających go posągów i malowideł ma azjatyckie rysy twarzy, w rzeczywistości wyglądał raczej jak Europejczyk. Jego naród dotarł do północnych Indii z terenów dzisiejszej Ukrainy kilkaset lat wcześniej, w czasie wielkich wędrówek ludów. Budda należał do kasty wojowników, a teksty podają, że był wysoki, silny i miał niebieskie oczy1. Ziemie jego rodziców leżały na południowych obrzeżach dzisiejszego Nepalu, wokół ówczesnego miasta Kapilawastu. Okolica ta była w owym czasie zdumiewająco bogata i nieprzeludniona. Wykopaliska dowodzą, że rozkwitająca tam w V wieku p.n.e. kultura nie tylko używała podziemnego systemu odprowadzania zużytej wody, lecz także posługiwała się sprawnym systemem ogrzewania. W dzisiejszym Nepalu najwyraźniej tego brakuje.
Budda nie był owocem dziewiczego poczęcia, lecz ostatnią szansą swoich rodziców na posiadanie dziecka i co za tym idzie, następcy tronu. W przeciwnym razie ich królestwo wkrótce musiałoby upaść.
Nadejście Buddy przepowiedział wyraźny sen jego matki. Gdy wkrótce urodziła ona niezwykle silnego i pięknego chłopca, radość rodziców była ogromna. Wkrótce zaczęli się jednak niepokoić, ponieważ wokół ich syna działy się rzeczy niewytłumaczalne. Na przykład, kiedy postawił pierwsze kroki, pod jego stopami zakwitły kwiaty. Pasowało to o wiele bardziej do poety, marzyciela lub filozofa niż do upragnionego przez rodziców młodego wojownika i generała, który miał scalić państwo. Dlatego zaproszono do pałacu trzech mędrców; mieli oni przepowiedzieć przyszłość chłopca – Siddharthy Gautamy. Wszyscy powiedzieli dokładnie to samo: „Chłopiec jest kimś bardzo szczególnym. Jeśli nie zetknie się z cierpieniem świata, spełni wszystkie wasze oczekiwania, jako wojownik i bohater pokona sąsiednich królów i będziecie z niego bardzo dumni. Jeżeli jednak uświadomi sobie, że świat jest uwarunkowany i dlatego nie można w nim znaleźć trwałego szczęścia, porzuci wszystko. Rozwinie nowy, oświecający światopogląd i podzieli się nim ze światem”.
Ponieważ rodzice Siddharthy pragnęli władcy, a nie artysty czy myśliciela, zadziałali natychmiast. Otoczyli dorastającego księcia wszystkim, co cieszy zdrowego, młodego mężczyznę: pięciuset pięknymi kobietami, możliwościami uprawiania sportu i sztuk walki, przeżywania silnych wrażeń i najlepszymi warunkami do kształcenia umysłu. Dostawał natychmiast wszystko, czego tylko zapragnął. Ponieważ jego świadomość magazynująca była wolna od przeszkadzających wrażeń z poprzednich żywo- tów, problemy nie mogły również wyłonić się z wnętrza jego umysłu i przeżył beztrosko dwadzieścia dziewięć lat, doświadczając tylko najróżniejszych rodzajów radości. Wtedy jednak jego świat stanął nagle na głowie.
Przez całe lata na dworze dbano, żeby młody książę nie zetknął się z niczym nieprzyjemnym. Trwało to do dnia, w którym w wieku dwudziestu dziewięciu lat po raz pierwszy opuścił pałac. Dlatego dostrzegł przykre strony życia dopiero bardzo późno, lecz za to w całej okazałości. W czasie trzech kolejnych dni zobaczył najpierw pogrążonego w bólu, cierpiącego chorego, potem uginającego się pod brzemieniem wieku starca i wreszcie zmarłego. Odkrycie, że cierpienia te są częścią każdego życia, bardzo go poruszyło i nie dawało mu spokoju. Po powrocie do pałacu spędził w nim trudną noc: o czymkolwiek by pomyślał, nie znajdował niczego, co mógłby zaproponować swoim najbliższym jako prawdziwe schronienie. Nie dostrzegał w niczym ostatecznego oparcia. Sława, rodzina, przyjaciele i bogactwo – wszystko to było nietrwałe. Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz istniało tylko to, co przemijające. Nic nie było rzeczywiste i nie istniało naprawdę.
Następnego dnia rano książę zobaczył człowieka pogrążonego w głębokiej medytacji. Kiedy ich oczy się spotkały, przyszły Budda doznał prawdziwego wstrząsu – zrozumiał nagle, że mężczyzna ten trafił na ślad tego, czego on sam poszukuje. Jego spojrzenie odzwierciedlało coś ponadczasowego. Dzięki niemu Siddhartha zbliżył się do promieniującego lustra za odbiciami, poczuł morze pod falami. Musiał oto istnieć przeżywający, który postrzega rzeczy. Jedynie umysł mógł posiadać zdolność ogarnięcia zarówno myśli i uczuć, jak i warunków oraz światów. Przyszły Budda zrozumiał nagle, że poza wyobrażeniami i wrażeniami, i pomiędzy nimi, istnieje coś więcej.
Miał teraz trop i uświadomił sobie, że można zaufać tylko przeżywającemu, ale nie jego przeżyciom; temu, co stałe, ale nie temu, co zmienne; zwierciadłu, ale nie obrazom na jego powierzchni. Spojrzenie medytującego mężczyzny pomogło Buddzie zrozumieć, że postrzegający umysł jest niezniszczalny, wszystko wie i umożliwia, a jego promieniująca przejrzystość gra swobodnie sama ze sobą, sprawiając, że zjawiska się wydarzają oraz że nieograniczona miłość utrzymuje rzeczy w całości. A więc to było to! W mgnieniu oka książę pojął, że nieuwarunkowana prawda, której poszukiwał, to nic innego jak tylko jego własny umysł. Jednak ta czysta wiedza o przeżywającym była oczywiście niewystarczająca. Budda znał teraz cel, nadal jednak musiał odnaleźć drogę do niego.
W jego czasach nie istniała jeszcze żadna „ścieżka na skróty”, która włączałaby w proces rozwoju wszystkie aspekty życia – kochanie się, sen, uczenie się, prowadzenie samochodu i tak dalej. Najskuteczniejsze środki Budda mógł podarować światu dopiero po osiągnięciu oświecenia. Nauki te, które wykorzystują każdą życiową sytuację jako zwierciadło dla umysłu, noszą miano Wielkiej Pieczęci lub w sanskrycie Mahamudry i stanowią serce Diamentowej Drogi. Jako że w owych czasach nie można było prowadzić porywającego życia i jednocześnie galopować na tygrysie bezpośredniego doświadczenia aż do uzyskania ostatecznego wglądu, książę nie miał wyboru. Musiał podążyć o wiele wolniejszą drogą wyrzeczenia. Wymagała ona ograniczenia ilości wrażeń, docierających do jego umysłu. Porzucił więc natychmiast swe bogate życie wśród ludzi i wyruszył nocą z pałacu w stronę lasów i wzgórz północnych Indii. Miał teraz przed sobą wielki cel – urzeczywistnienie ponadczasowej natury umysłu.
Pragnąc osiągnąć jak najszybciej pełen wgląd w umysł dla dobra wszystkich, przyszły Budda próbował najsurowszych nawet ćwiczeń i bez dumy uczył się od każdego. Sześć następnych lat było dla niego trudne; ten czas dał mu jednak wiele dojrzałości. W pewnym momencie na przykład zaakceptował skrajny pogląd, że ciało jest czymś złym. Pościł więc tak długo, że zagłodził się prawie na śmierć. Chociaż osłabienie wrażeń zmysłowych miało spotęgować jasność jego umysłu, zamiast tego odkrył, że będąc tak bardzo osłabionym, nie może przynieść pożytku ani sobie, ani innym. Zaczął więc znowu jeść i szybko wrócił do sił.
Już wtedy w północnych Indiach obecne były wszystkie znane dzisiaj kierunki myślenia. Siddhartha nie tylko uczył się u najznamienitszych nauczycieli, lecz także szybko ich wszystkich przerastał. Znów jednak, każdy z tych guru przekazywał mu tylko dualistyczne wyjaśnienia, które nie prowadziły do ostatecznego celu. We wszystkich kręgach kulturowych najzdolniejsi nawet nauczyciele wyobrażali sobie niezliczone i niedające się udowodnić przyczyny powstania świata i sposoby jego funkcjonowania. Jednakże tylko Budda, podobnie jak współczesny mu Heraklit w Europie, kierował się jedynym przekonującym poglądem, że przestrzeń gra po prostu sama ze sobą i zawiera wszystkie możliwości. Kiedy stawało się jasne, że kolejny nauczyciel również nic nie wie o ponadczasowej naturze przeżywającego i nie potrafi mu wskazać niczego trwałego i godnego zaufania, Budda dziękował mu i udawał się do następnego sławnego mędrca w okolicy.
Jedną z 32 fizycznych cech Buddy są oczy: o niebieskich oczach Buddy wspomina Uttaratantra-Szastra (tyb. rGyud bla ma) patrz Fuchs (2000): Buddha Nature: The Mahayanan Uttaratantra Shastra with Commentary by Arya Maitreya, comm. by Jamgon Kongtrul Lodro Thaye, translated by Rosemarie Fuchs, Ithaca: Snow Lion, s. 227: „Hispure eyes are like blue lotuses, his eyelashes (dense) as those of an ox”. W tybetańskich komentarzach patrz s. 230: „Since he has looked upon all beings with loving eyes, as if each were his only child, hispure eyes are like blue upala lotuses” i Thrangu Rinpoche (1994): The Uttara Tantra, a Treatise on Buddha Nature. A Commentary on the Uttara Tantra Shastra of Asanga, translated by Ken and Katia Holmes, Delhi: Sri Satguru Publications, s.158: „The24th mark is that Buddha’s eyes are pale delicate like blue lotuses”. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki