O sensie życia - Viktor E. Frankl - ebook

O sensie życia ebook

Viktor E. Frankl

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jedenaście miesięcy po wyzwoleniu z nazistowskich obozów koncentracyjnych Viktor E. Frankl wygłosił w Wiedniu szereg publicznych wykładów. Psychiatra, który wkrótce stał się sławny na całym świecie, wyjaśnił swoje główne myśli na temat sensu życia i odporności nawet w obliczu wielkich przeciwności. Mocnych dowodów na to dostarczają jego własne bolesne doświadczenia straty, głodu czy lęku przed śmiercią, które jednak pozwoliły na zaistnienie nadziei, przyjaźni i poczucia celu w obozowej rzeczywistości.

Opierając się na maksymie „Żyj tak, jakbyś żył po raz drugi i za pierwszym razem postąpił równie niewłaściwie, jak zamierzasz postąpić teraz!”, Frankl ujawnił swoje podstawowe przekonanie, że bycie człowiekiem oznacza możliwość do bycia innym w każdej sytuacji.

Przesłanie to rezonuje dziś równie silnie jak przed laty. Pomimo niewyobrażalnych przeżyć Frankl nauczył się, dzięki sile swoich współwięźniów, że każdy kryzys niesie ze sobą również szansę i że zawsze można „powiedzieć tak życiu”. To głęboka, ponadczasowa i nadal aktualna lekcja dla nas wszystkich. Znajdź nadzieję nawet w tych mrocznych czasach!

Viktor E. Frankl (1905–1997) – austriacki profesor neurologii i psychiatrii na wydziale medycznym Uniwersytetu Wiedeńskiego, twórca trzeciej wiedeńskiej szkoły psychoterapii (obok psychoanalizy Freuda i psychologii indywidualnej Adlera) – logoterapii. U jej podstaw leży przekonanie, że każdy człowiek poszukuje w życiu sensu, a jego odnalezienie ma uzdrawiający wpływ na ludzką psychikę. Więzień niemieckich obozów koncentracyjnych Auschwitz i Dachau.

Jest autorem 32 książek, które przetłumaczono na wiele języków. Jego najsłynniejsza książka Człowiek w poszukiwaniu sensu sprzedała się w wielu milionach egzemplarzy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 110

Oceny
4,5 (46 ocen)
30
11
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
natalia_gr

Dobrze spędzony czas

Trudna książka. Nie w formie, ale w tym, jak prosto i jasno Frankl ujmuje kwestie sensu życia, samobójstwa, choroby, wartości, godności… i osobistej perspektywy, z której o tym opowiada. Ogromnie szanuję za wprowadzenie humanistycznej perspektywy do praktyki medycznej.
10
kinkapi

Dobrze spędzony czas

ok
00
0lguita

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wartościowa pozycja.
00

Popularność




Wstęp

Opu­bli­ko­wane w tej książce tek­sty – zapis wykła­dów wygło­szo­nych przez Vik­tora Fran­kla w 1946 roku – odzna­czają się potężną siłą oddzia­ły­wa­nia i zaska­ku­jącą aktu­al­no­ścią. W skon­den­so­wa­nej for­mie prze­ka­zują całą filo­zo­fię tego wiel­kiego leka­rza i psy­cho­te­ra­peuty, którą w następ­nych deka­dach popu­la­ry­zo­wał w licz­nych książ­kach i arty­ku­łach. Vik­tor Frankl z nie­zrów­naną głę­bią uka­zuje w tych trzech tek­stach con­di­tio humana. Dla­tego też należy doce­nić zasługi wydaw­nic­twa Beltz Ver­lag, które wydało niniej­szy tom, udo­stęp­nia­jąc myśl Fran­kla dzi­siej­szej publicz­no­ści, zwłasz­cza zaś młod­szym poko­le­niom.

Vik­tor Frankl był gigan­tem, cho­ciaż z racji powścią­gli­wego, skrom­nego uspo­so­bie­nia odrzu­ciłby takie okre­śle­nie. Dla mnie równy jest Hipo­kra­te­sowi, twórcy sztuki lekar­skiej w kla­sycz­nej Gre­cji, i alzac­kiemu leka­rzowi Alber­towi Schwe­it­ze­rowi, który w 1954 roku otrzy­mał Poko­jową Nagrodę Nobla. Vik­tor Frankl, podob­nie jak Schwe­it­zer, inte­re­so­wał się zagad­nie­niami antro­po­lo­gicz­nymi, doty­czą­cymi fun­da­men­tów czło­wie­czeń­stwa, wycho­dząc daleko poza sztukę medyczną. Pozwolę sobie wymie­nić i bli­żej omó­wić trzy aspekty, które wyjąt­kowo mnie poru­szyły w wyda­nych tu tek­stach.

„Ja” („Selbst”) jako rdzeń czło­wieka

Kiedy czter­dzie­sto­jed­no­letni Vik­tor Frankl pro­wa­dził wykłady, któ­rych zapis zawiera ta książka, był męż­czy­zną w naj­lep­szym okre­sie życia. Miał już jed­nak za sobą jedne z naj­gor­szych doświad­czeń, jakie mogą spo­tkać czło­wieka. Frankl był jed­nym z milio­nów ludzi, któ­rzy padli ofiarą strasz­li­wych zbrodni nazi­stów, a zara­zem jed­nym z nie­wielu, któ­rzy prze­żyli uwię­zie­nie w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym (w jego wypadku w kilku obo­zach). Z tam­tego czasu wyniósł doświad­cze­nie, które pozwo­liło mu zro­zu­mieć, co sta­nowi rdzeń czło­wieka, kiedy ode­brano mu już wszystko: spo­tka­nie z wła­snym „ja” (das eigene Selbst). Cechą cha­rak­te­ry­styczną dzi­siej­szej epoki jest to, że wiele osób wsku­tek pośpie­chu życia nie ma oka­zji do spo­tka­nia z wła­snym „ja” lub aktyw­nie tego unika, bez­u­stan­nie się roz­pra­sza­jąc. Dla­czego? Dla­tego że takie spo­tka­nie z samym sobą mogłoby się wią­zać z nie­przy­jem­nymi uczu­ciami lub zgoła byłoby nie do znie­sie­nia.

Bycie więź­niem w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym jest doświad­cze­niem wyjąt­ko­wym, któ­rego nie da się z niczym porów­nać. Jed­nak Vik­tor Frankl dobit­nie nam uświa­da­mia, że zgo­dziłby się z tym tylko w ogra­ni­czo­nym zakre­sie – nawet tak zwane zupeł­nie nor­malne życie sta­wia czło­wieka w sytu­acjach, które za jed­nym zama­chem odbie­rają mu niczym więź­niowi nie­mal lub zgoła wszystko, co dotych­czas pozwa­lało mu uni­kać spo­tka­nia z wła­snym „ja”. Tego rodzaju sytu­acje mogą dotknąć każ­dego – w samych Niem­czech co roku 480 tysięcy osób zapada na raka. Róż­no­ra­kie ciosy losu, straty, wypadki lub cho­roby mogą rap­tow­nie wtar­gnąć w życie czło­wieka i ogra­ni­czyć jego moż­li­wo­ści, a w nie­któ­rych przy­pad­kach nało­żyć nań naj­cięż­sze wręcz ogra­ni­cze­nia. Co wtedy?

Tek­sty Vik­tora Fran­kla dodają odwagi, by spo­tkać się z wła­snym „ja” nie dopiero wtedy, gdy zrzą­dze­niem losu wszystko, co nie­istotne, ule­gło „prze­to­pie­niu”, gdy „pie­nią­dze, wła­dza, sława (…), wszystko sta­wało się wąt­pliwe” lub poszło w nie­pa­mięć (w cudzy­sło­wie przy­to­czone są słowa Fran­kla). Nasze „ja” warte jest tego, byśmy nie zwra­cali się ku niemu dopiero wtedy, gdy życie nie daje nam już innego wyboru. Nie­dawno sam poświę­ci­łem książkę ludz­kiemu „ja”2. Według Fran­kla główne zada­nie życia polega na tym, by już na wcze­snym jego eta­pie być dobrze ufor­mo­wa­nym wewnętrz­nie. Wymaga to wypra­co­wa­nia „wewnętrz­nej umie­jęt­no­ści” zacho­wa­nia „swego »ja«, swej naj­wła­ściw­szej istoty” rów­nież wtedy, gdy nagle zni­kają powody bez­u­stan­nej dys­trak­cji oraz mate­rialne bła­hostki, któ­rymi ota­czamy się na co dzień.

Kto nie nawią­zał kon­taktu z wła­snym „ja”, a los nagle zmu­sił go do odpo­wie­dzi na pyta­nie, co czyni jego życie istot­nym, war­to­ścio­wym i sen­sow­nym, temu grozi nie­bez­pie­czeń­stwo popad­nię­cia w apa­tię w chwili kry­zysu. Vik­tor Frankl dostrze­gał, że „upa­dek psy­chiczny (…) pro­wa­dzi także do upadku fizycz­nego”. Prze­ma­wia tu jako holi­stycz­nie myślący lekarz i dostrzega to, co jest dziś rdze­niem medy­cyny psy­cho­so­ma­tycz­nej i co, mię­dzy innymi, odpo­wiada sta­nowi wie­dzy współ­cze­snej psy­cho­on­ko­lo­gii – u ludzi, któ­rzy tracą przy­ro­dzone siły, słab­nie sys­tem odpor­no­ściowy, a tym samym zdol­ność oporu wobec cho­roby, rów­nież nowo­two­ro­wej3.

Źró­dła sensu życia

Vik­tor Frankl świet­nie uka­zuje nam źró­dła, z któ­rych nasze życie może czer­pać sens. Coraz wię­cej ludzi na całym świe­cie odczuwa udrękę, odkry­wa­jąc, że dobro­byt mate­rialny nie jest per se zja­wi­skiem sen­so­twór­czym (co skła­nia ich do zwra­ca­nia się coraz czę­ściej ku roz­ma­itym pro­po­zy­cjom ducho­wym). Jak mówi Frankl, „przy­jem­ność (Lust) jako taka nie jest czymś, co mogłoby nadać sens bytowi (Dasein) (…). Szczę­ście ni­gdy nie powinno i nie może być celem, lecz jedy­nie rezul­ta­tem”. Wycho­dząc z tego zało­że­nia, Vik­tor Frankl roz­wija klu­czową myśl, która sta­nowi rdzeń two­rzo­nej przez niego kon­cep­cji filo­zo­ficzno-egzy­sten­cjal­nej: „(…) pyta­nie nie może już brzmieć: »Czego mam jesz­cze ocze­ki­wać od życia?«, lecz (…) raczej: »Czego życie ocze­kuje ode mnie?«”. To życie, stwier­dza Frankl, kie­ruje do nas pyta­nia, na które mamy odpo­wie­dzieć. Tylko gdy to czy­nimy, poja­wia się moż­li­wość sen­sow­nego speł­nie­nia.

Środki, któ­rymi dys­po­nu­jemy, by odpo­wie­dzieć na pyta­nia kie­ro­wane do nas przez życie, to według Fran­kla czynne dzia­ła­nie, czuła uwaga nakie­ro­wana na bliź­niego i doświad­cza­nie pięk­nych wra­żeń (włą­cza­jąc tu uroki natury). Komu ode­brano moż­li­wość bycia czyn­nym, temu pozo­staje prze­ży­wa­nie – oraz doświad­cza­nie – bycia kocha­nym. Czło­wiek może, „pozo­sta­jąc poza byciem czyn­nym, nada­wać życiu sens (…) w bier­nym wchła­nia­niu świata”.

Szu­ka­jąc poten­cjal­nych źró­deł sensu, Vik­tor Frankl pro­wa­dzi swoje czy­tel­niczki i czy­tel­ni­ków w naj­głęb­sze otchła­nie – jed­nym ze źró­deł sensu może stać się także nało­żone na czło­wieka nie­usu­walne cier­pie­nie. Spo­sób, w jaki czło­wiek usto­sun­ko­wuje się w duchu do swego cier­pie­nia, rów­nież bywa aktem sen­so­twór­czym. „Zewnętrzne nie­po­wo­dze­nia i porażki w świe­cie nie mogą mieć naj­mniej­szego wpływu na sens, który nie­kiedy wyła­nia się także z bycia cho­rym i z umie­ra­nia”. Frankl mówi tutaj o „wewnętrz­nym suk­ce­sie”. Jego zda­niem sens naszego życia zasa­dza się w nie­ma­łej mie­rze na tym, „jaką postawę przy­bie­ramy wobec zewnętrz­nego losu”.

Wyni­kają stąd wysoce aktu­alne odnie­sie­nia do kwe­stii, któ­rymi dziś się zaj­mu­jemy w bada­niach nad traumą. Cho­roba i prze­byte urazy mogą u osób, które otrzy­mają wystar­cza­jące wspar­cie spo­łeczne lub tera­peu­tyczne, nie tylko skut­ko­wać obcią­że­niami, lecz także pro­wa­dzić do cze­goś, co obec­nie okre­śla się mia­nem „potrau­ma­tycz­nego wzro­stu” (post­trau­ma­tic growth). Ludzka psy­chika4 może „przy­naj­mniej do pew­nego stop­nia i w pew­nych gra­ni­cach” wzmoc­nić się rów­nież poprzez obcią­że­nie. Jak pisze Frankl, „od czło­wieka i tylko od niego zależy, czy cier­pie­nie ma sens, czy też nie”.

Nowo­cze­sna medy­cyna mię­dzy rze­czo­wo­ścią a czło­wie­czeń­stwem

W opu­bli­ko­wa­nych w tej książce tek­stach Fran­kla nie­zwy­kle cenne są moim zda­niem jego roz­wa­ża­nia na temat rela­cji mię­dzy pacjen­tem a leka­rzem. W wywo­ły­wa­nym zwy­kle przez poważną cho­robę kry­zy­sie ducho­wym pacjent (lub pacjentka) z reguły nie znaj­duje samo­dziel­nie drogi do odzy­ska­nia sił. Potrze­buje dobrego leka­rza, aby odkryć ukryty sens swo­jej cho­roby i odna­leźć przy­ro­dzone siły.

Vik­tor Frankl, który w momen­cie aresz­to­wa­nia przez nazi­stów i osa­dze­nia w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym był już spe­cja­li­stą neu­ro­lo­giem, nie upra­wia taniej kry­tyki wobec medy­cyny aka­de­mic­kiej. Opi­suje on raczej jedno z nie­bez­pie­czeństw nie­roz­łącz­nie zwią­za­nych z nowo­cze­sną medy­cyną: zre­du­ko­wa­nie pacjenta do „przy­padku” i „jed­nostki cho­ro­bo­wej”. Jeżeli ktoś sądzi, że cyto­wane przez Fran­kla ter­miny pocho­dzą z innej, daw­niej­szej epoki, ten jest w błę­dzie. Sły­sza­łem wielu kole­gów po fachu, któ­rzy w ten spo­sób mówili o pacjen­tach i współ­pra­cow­ni­kach („jed­nostki robo­cze”). Poję­cia te ilu­strują, by odwo­łać się do słów Fran­kla, „jak sil­nie i roz­le­gle roz­lewa się owa ten­den­cja dystan­so­wa­nia się ze strony leka­rza, uprzed­mio­ta­wia­nia prze­zeń czło­wieka”. Czy­ta­jąc, że „dobry lekarz będzie stale kory­go­wał swoje podej­ście z przed­mio­to­wego ku czło­wie­czemu”, odnosi się wra­że­nie, że jest to prze­sła­nie zaadre­so­wane do dzi­siej­szej medy­cyny. Inte­re­su­jące byłoby wie­dzieć, jak Vik­tor Frankl wypo­wia­dałby się obec­nie wobec tych, któ­rzy sądzą, że ogół ma prawo żądać cze­goś od jed­nostki w imię służby medy­cy­nie, jak na przy­kład uzna­wa­nej za stan­dard goto­wo­ści do daw­stwa orga­nów. Niech każdy czy­tel­nik i każda czy­tel­niczka odpo­wie sobie na to pyta­nie po lek­tu­rze tek­stów Fran­kla.

Do szcze­gól­nie poru­sza­ją­cych frag­men­tów zali­czam też jego postu­lat, by pacjent nie­jako odbi­jał się w leka­rzu i w głęb­szym zna­cze­niu był przez niego „widzia­nym”. To bowiem „czło­wie­czość w leka­rzu odkrywa dopiero to, co czło­wie­cze, w cho­rym, (…) a ponadto budzi w cho­rym to, co czło­wie­cze”. Cóż za zda­nie! Czło­wiek, zwłasz­cza dotknięty przez los lub cho­robę, potrze­buje odzwier­cie­dle­nia sie­bie i bycia widzia­nym nie tylko przez leka­rza, ale i w ogól­no­ści. Potrze­buje Innego, by móc zna­leźć sens w cier­pie­niu i pod­jąć próbę wypra­co­wa­nia odpo­wied­niej postawy w kon­kret­nej trud­nej sytu­acji. Każdy z więź­niów kacetu „wie­dział (…), że gdzieś tam ktoś w jakiś spo­sób jest i nie­wi­doczny mu się przy­gląda”. Frankl wie­lo­krot­nie pod­kre­śla „egzy­sten­cję innych, bycie innych”, bez któ­rych czło­wiek nie mógłby oca­lić swo­jego „ja” i spro­stać zada­niom sta­wia­nym przez życie. Tutaj wła­śnie obja­wia się cała potężna aktu­al­ność tek­stów Fran­kla. Stwier­dze­nie, że potrze­bujemy spo­łecz­nego rezo­nansu, by zyskać, roz­wi­nąć i zacho­wać wła­sne „ja”, jest myśle­niem nowo­cze­snym par excel­lence5.

Życzę tek­stom zamiesz­czo­nym w tej książce wielu zain­te­re­so­wa­nych czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że lek­tura pism Vik­tora Fran­kla przy­nosi ogromne korzy­ści oso­bi­ste.

Ber­lin, latem 2019 r.

Prof. dr n. med. Joachim Bauer6

Nota edy­tor­ska

Vik­tor Frankl wygło­sił zamiesz­czone tu wykłady w marcu i kwiet­niu 1946 roku na uni­wer­sy­te­cie ludo­wym w wie­deń­skiej dziel­nicy robot­ni­czej Otta­kring. W tym samym roku uka­zały się one w książce pod tytu­łem „…trotz­dem ja zum Leben sagen”. Drei Vorträge („…mimo wszystko powie­dzieć życiu »tak«”. Trzy wykłady). Tytuł ten zawiera cytat ze słyn­nej Pie­śni buchen­waldz­kiej7 – Frankl posłu­żył się nim raz jesz­cze, publi­ku­jąc wzno­wie­nie swo­jej książki Ein Psy­cho­log erlebt das KZ8 razem z dra­ma­tem Syn­chro­ni­sa­tion in Bir­ken­wald (Syn­chro­ni­za­cja w Bir­ken­wal­dzie), dla­tego niniej­szy tom musiał otrzy­mać nowy tytuł.

Na potrzeby tego wyda­nia deli­kat­nie dosto­so­wano do współ­cze­snych wymo­gów nie­które uży­wane przez Fran­kla ter­miny, które w momen­cie powsta­wa­nia wykła­dów sta­no­wiły oczy­wi­sty skład­nik zarówno powszech­nego, jak i medycz­nego słow­nika, jed­nak nie odpo­wia­dają już dzi­siej­szej wraż­li­wo­ści, na przy­kład Irre­nan­stalt („zakład dla obłą­ka­nych”), Neger („Murzyn”), Geiste­skran­ker („chory umy­słowo”)9, Ver­til­gung („wytę­pie­nie”)10, idio­ti­sche, geistig zurückgebliebene Kin­der („zidio­ciałe, upo­śle­dzone umy­słowo dzieci”).

O SEN­SIE I WAR­TO­ŚCI ŻYCIA

I

Mówie­nie o sen­sie i war­to­ści życia może się dzi­siaj wyda­wać pil­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, trzeba jed­nak zapy­tać, czy i w jakiej mie­rze byłoby ono „moż­liwe”. Pod pew­nym wzglę­dem jest to dziś prze­cież łatwiej­sze: o tylu spra­wach wolno znowu swo­bod­nie mówić – o tylu spra­wach, które pozo­stają w istot­nym związku z pro­ble­mem sen­sow­no­ści i war­to­ści ludz­kiej egzy­sten­cji oraz god­no­ści czło­wieka. Pod innym wzglę­dem wszakże mówie­nie o „sen­sie”, „war­to­ści” i „god­no­ści” stało się trud­niej­sze. A zatem musimy zadać sobie pyta­nie – czy można dzi­siaj jesz­cze tak po pro­stu posłu­gi­wać się tymi sło­wami? Czy obec­nie sam ich sens nie stał się w jakiś spo­sób podej­rzany? Bo czy w ostat­nim cza­sie nie upra­wiano zbyt wiele nega­tyw­nej pro­pa­gandy skie­ro­wa­nej prze­ciw temu, co te słowa zna­czą, co kie­dyś zna­czyły?

Pro­pa­ganda ostat­nich lat stała się nie­mal pro­pa­gandą prze­ciwko jakie­mu­kol­wiek sen­sowi i prze­ciwko zwią­za­nej z nim war­to­ści bytu (Dasein)! W tych latach usi­ło­wano wręcz zade­mon­stro­wać bez­war­to­ścio­wość (Unwert) ludz­kiego życia.

Poczy­na­jąc od Kanta, euro­pej­skie myśle­nie pozwa­lało for­mu­ło­wać jasne wypo­wie­dzi na temat wła­ści­wej god­no­ści czło­wieka: sam Kant w dru­gim sfor­mu­ło­wa­niu impe­ra­tywu kate­go­rycz­nego stwier­dził, że każda rzecz posiada swoją war­tość, czło­wiek nato­miast god­ność – czło­wiek, jak pisał Kant, nie może ni­gdy stać się środ­kiem do celu. Jed­nakże w porządku gospo­dar­czym ostat­nich dekad z ludzi pra­cu­ją­cych uczy­niono na ogół środki, zde­gra­do­wano ich do środ­ków życia gospo­dar­czego. Praca nie była już środ­kiem do celu, do życia – środ­kiem zapew­nia­ją­cym życie11, lecz raczej czło­wiek i jego życie, jego siła życiowa, siła robo­cza – wszystko to stało się środ­kiem do celu.

A potem przy­szła wojna – wojna, w któ­rej czło­wiek wraz ze swym życiem został oddany nawet na służbę śmierci. I przy­szły obozy kon­cen­tra­cyjne. Tam zaś nawet to życie, które zasłu­gi­wać miało wyłącz­nie na śmierć, wyko­rzy­sty­wano w jego ostat­nim okre­sie. Cóż za depre­cja­cja życia, cóż za degra­da­cja i upodle­nie czło­wieka w tym się kryje! Wyobraźmy sobie tylko, chcąc to pojąć, że pań­stwu cho­dzi o to, by wszyst­kich ska­za­nych przez sie­bie na śmierć jesz­cze w jakiś spo­sób wyzy­skać, spo­żyt­ko­wać ich siłę robo­czą aż po ostat­nią chwilę nędz­nego żywota – jakby w prze­ko­na­niu, że jest to prze­cież roz­sąd­niej­sze niż uśmier­ce­nie takich ludzi od ręki, nie mówiąc już o żywie­niu ich po kres żywota. A czy w obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych nie wyty­kano nam aż nazbyt czę­sto, że „nie jeste­śmy warci tej zupy” – tej, którą wyda­wano nam jako jedyny posi­łek w ciągu dnia i któ­rej koszty win­ni­śmy byli spła­cić w for­mie robót ziem­nych? My, nie­godni, musie­li­śmy rów­nież odpo­wied­nio przyj­mo­wać ów nie­za­słu­żony, łaskawy dar – więź­nio­wie, odbie­ra­jąc zupę, mieli obo­wią­zek zdej­mo­wać czapkę. Cóż, tak jak nasze życie nie­warte było zupy, tak też nasza śmierć warta była nie­wiele, nie­godna nawet oło­wia­nej kuli – zamiast niej: cyklon B.

Wresz­cie doszło do maso­wych zabójstw w zakła­dach dla obłą­ka­nych. Tam stało się oczy­wi­ste, że wszel­kie życie, które nie było – niech­by i w naj­mi­zer­niej­szy spo­sób – „pro­duk­tywne”, uwa­żano dosłow­nie za „nie­warte życia” (leben­sun­wert).

W tej epoce, jak powie­dzie­li­śmy, pro­pa­go­wano także bez-sens (Un-Sinn). Jak to wyglą­dało?

Nasze dzi­siej­sze poczu­cie ist­nie­nia (Lebensgefühl) nie pozo­sta­wia wiele miej­sca na wiarę w sens. Żyjemy w typo­wym cza­sie powo­jen­nym. Ów stan umy­słu, psy­chiczną kon­dy­cję współ­cze­snego czło­wieka można bodaj naj­cel­niej, choć w nieco dzien­ni­kar­skim stylu, scha­rak­te­ry­zo­wać jako „zbom­bar­do­wany psy­chicz­nie”. Nie byłoby jesz­cze tak źle, gdyby nie zara­zem nacho­dzące nas bez­u­stan­nie uczu­cie, że znowu żyjemy w okre­sie przed­wo­jen­nym. Wyna­le­zie­nie bomby ato­mo­wej pod­syca lęki przed kata­strofą na skalę świa­tową, a swo­isty nastrój końca świata ogar­nia zmie­rza­jące do kresu dru­gie tysiąc­le­cie. Takie apo­ka­lip­tyczne nastroje znamy już z histo­rii. Poja­wiały się na początku pierw­szego tysiąc­le­cia i pod jego koniec. U schyłku ubie­głego zaś wieku pano­wał, jak wia­domo, kli­mat fin de siècle’u. Nie tylko był on defe­ty­styczny, u pod­łoża wszyst­kich tych nastro­jów leżał bowiem fata­lizm.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Ojciec autora, Gabriel Frankl, zgi­nął w 1943 r. w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym w cze­skim Tere­zi­nie (The­re­sien­stadt), dokąd we wrze­śniu 1942 r. depor­to­wano go z Wied­nia wraz z żoną, synem i synową. Z całej rodziny Fran­klów wojnę prze­żyli Vik­tor Frankl oraz jego sio­stra Stella, któ­rej na krótko przed depor­ta­cją udało się wyje­chać do Austra­lii, pozo­sta­łych – matkę, żonę, brata i bra­tową autora – zamor­do­wano w obo­zach w Oświę­ci­miu (Auschwitz) i Ber­gen-Bel­sen. O śmierci naj­bliż­szych Frankl dowie­dział się po powro­cie do Wied­nia, w sierp­niu 1945 r., pół roku póź­niej opa­trzył wstrzą­sa­jącą dedy­ka­cją ten wła­śnie cykl wykła­dów. [wróć]

J. Bauer, Wie wir wer­den, wer wir sind. Die Ent­ste­hung des men­schli­chen Selbst durch Reso­nanz, München 2019. [wróć]

Tenże, Selb­st­steu­erung. Die Wie­de­rent­dec­kung des fre­ien Wil­lens, München 2018. Por. także: E. Reu­ter, G. Haar­hoff, Y. Mal­zon-Jes­sen, Über Lebens­ge­schich­ten nach schwe­rer Kreb­ser­kran­kung, Stut­t­gart 2020. [wróć]

Frankl posłu­guje się poję­ciem Seele, co zna­czy „dusza”. Słowo to w języku nie­miec­kim może mieć zna­cze­nie meta­fi­zyczne, jest też jed­nak syno­ni­mem psy­chiki; daw­niej­sze okre­śle­nie leka­rza psy­chia­try, któ­rego Frankl też używa, to zresztą Seele­narzt, czyli „lekarz duszy”. Pol­skie kono­ta­cje „duszy” są podobne: „cało­kształt dys­po­zy­cji psy­chicz­nych, uczu­cio­wych i inte­lek­tu­al­nych czło­wieka skła­da­ją­cych się na jego oso­bo­wość” oraz „w reli­gii i filo­zo­fii: nie­ma­te­rialny i nie­śmier­telny pier­wia­stek w czło­wieku, oży­wia­jący ciało i opusz­cza­jący je w chwili śmierci” (https://sjp.pwn.pl/szu­kaj/dusza.html, dostęp 14.02.2021). Jed­nak by unik­nąć nie­po­ro­zu­mień i nie­za­mie­rzo­nych reli­gij­nych kono­ta­cji, tłu­ma­czę to słowo jako „psy­chika” (wszyst­kie przy­pisy dolne pocho­dzą od tłu­maczki książki). [wróć]

Por. J. Bauer, Wie wir wer­den…, dz. cyt. [wróć]

Prof. dr n. med. Joachim Bauer jest leka­rzem inter­ni­stą, psy­chia­trą, psy­cho­te­ra­peutą i auto­rem cenio­nych ksią­żek popu­lar­no­nau­ko­wych. Przez wiele lat zaj­mo­wał się bada­niami nauko­wymi w dzie­dzi­nie neu­ro­bio­lo­gii. Mieszka, wykłada i pra­cuje w Ber­li­nie. Wię­cej infor­ma­cji: www.psy­cho­the­ra­pie-prof-bauer.de [wróć]

Pieśń buchen­waldzką (Buchen­wal­dlied) jako swo­isty hymn obozu stwo­rzyli w 1938 r. na roz­kaz zastępcy komen­danta obozu austriaccy więź­nio­wie – libre­ci­sta i pisarz Fritz Löhner-Beda oraz kom­po­zy­tor Her­mann Leopoldi. Wyko­ny­wano ją na pole­ce­nie eses­ma­nów pod­czas ape­lów obo­zo­wych, towa­rzy­szyła też wymar­szom bry­gad robo­czych do pracy i powro­tom do obozu. Por. https://de.wiki­pe­dia.org/wiki/Buchen­wal­dlied, dostęp 28.01.2021. [wróć]

Uka­zała się ona w prze­kła­dzie Ste­fa­nii Zgór­skiej pod tytu­łem Psy­cho­log w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym w 1962 r. nakła­dem Paxu oraz w prze­kła­dzie Alek­san­dry Wol­nic­kiej jako Czło­wiek w poszu­ki­wa­niu sensu w 2009 r. w wydaw­nic­twie Czarna Owca. [wróć]

Ta archa­iczna już dziś ter­mi­no­lo­gia psy­chia­tryczna wywo­dzi się jesz­cze z cza­sów Oświe­ce­nia. Opiera się ona na przy­po­rząd­ko­wa­niu cho­rób do kate­go­rii Gemütskrankheiten lub Geiste­skran­khe­iten, czyli „cho­rób afek­tów” i „cho­rób umy­sło­wych”. Pierw­sza grupa doty­kała sfery emo­cji i uczuć, nie naru­sza­jąc wszakże władz umy­sło­wych, druga nato­miast powo­do­wała zabu­rze­nia postrze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści. [wróć]

Słowo to w języku nie­miec­kim ozna­cza „wytę­pie­nie, wynisz­cze­nie robac­twa, chwa­stów, uciąż­li­wej zarazy”. Nazi­ści posłu­gi­wali się nim w odnie­sie­niu do zabi­ja­nia „nie­po­żą­da­nych” osób. [wróć]

W ory­gi­nale mamy do czy­nie­nia z grą słów. Frankl zapi­suje słowo Leben­smit­tel (arty­kuł, śro­dek spo­żyw­czy) jako Lebens-Mit­tel (śro­dek do życia, umoż­li­wia­jący życie). [wróć]