Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zapobiegaj, chudnij, wylecz
Podwyższony poziom cukru we krwi to cicha epidemia naszych czasów. Jest jedną z głównych przyczyn nadwagi i zwiększa ryzyko cukrzycy typu 2, a także udaru krwotocznego, choroby Alzheimera czy raka.
Dr Michael Mosley, lekarz i popularyzator nauki związany z BBC, przedstawia rewolucyjną dietę, dzięki której błyskawicznie obniżysz niebezpieczny poziom cukru i całkowicie zmienisz swoje życie.
Średnia utrata wagi po 8 tygodniach diety to aż 14 kilogramów!
Proste przepisy, dokładnie zaplanowane menu na każdy dzień oraz wskazówki, jak utrzymać efekty diety – a wszystko poparte twardymi naukowymi dowodami.
Publikacja oparta o najnowsze badania, a jednocześnie pełna osobistych opowieści… Przekazuje rzetelną wiedzę o największym problemie zdrowotnym naszych czasów.
prof. Roy Taylor, University of Newcastle
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 210
Tytuł oryginalny: The 8-Week Blood Sugar Diet: Lose weight fast and reprogramme your body
Autor: Michael Mosley
Tłumaczenie: Regina Mościcka
Redakcja: Agnieszka Mańko
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Studio KARANDASZ
Skład: IMK
Redaktor prowadząca: Agnieszka Pietrzak
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
Copyright © Parenting Matters Ltd 2015
Michael Mosley has asserted his right under the Copyright, Designs and Patents Act 1988 to be identified as the author of this work. All rights reserved.
Recipes copyright © Dr Sarah Schenker
Photographs copyright © Romas Foord
Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Książka ta stanowi wyłącznie źródło informacji. Zawarte w niej treści w żadnym wypadku nie powinny zastępować porady lekarza. Dołożone wszelkich starań, aby w momencie publikacji prezentowane informacje były aktualne. Zarówno autor, jak i wydawnictwo nie ponoszą odpowiedzialności za jakiekolwiek niepożądane skutki wykorzystania porad zawartych w książce.
Bielsko-Biała 2016
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl
www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-392-3
Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
W 2006 roku podczas przeglądania jednego z czasopism naukowych natknąłem się na artykuł o operacyjnym leczeniu otyłości (chirurgia bariatryczna) u osób cierpiących na cukrzycę typu 2. Umieszczono w nim wykres ukazujący, jak kształtował się poziom cukru (stężenie glukozy) we krwi pacjentów. Wynikało z niego, że niedługo po zabiegu wrócił do normy i wielu z nich mogło odstawić przyjmowane dotychczas leki przeciwcukrzycowe.
Wyniki tych badań są zaskakujące, ponieważ do tej pory cukrzycę typu 2 powszechnie uważano za chorobę nieuleczalną. Osoby zdiagnozowane otrzymywały zwykle informację, że początkowo będą przyjmować leki doustne, potem najprawdopodobniej insulinę i muszą pogodzić się z chorobą i nauczyć się z nią żyć.
Mnie jednak zainteresował przede wszystkim stosunkowo szybki powrót do normy stężenia glukozy we krwi pacjentów. Idealnie pasowało to do teorii, jaka w tamtym okresie snuła mi się po głowie, a mianowicie, że cukrzyca typu 2 spowodowana jest zbyt wysokim poziomem tłuszczu w wątrobie i trzustce, który zaburza produkcję insuliny. Moim zdaniem unormowanie poziomu cukru nie miało nic wspólnego z samym zabiegiem operacyjnym, ale z nagłym ograniczeniem ilości pokarmów przyjmowanych przez pacjentów. Gdyby teoria ta okazała się prawdziwa, cukrzycę typu 2 można byłoby skutecznie cofnąć wyłącznie za pomocą diety niskokalorycznej.
Trzeba jednak pamiętać, że nauka nie znosi pośpiechu, a wszelkie nowe teorie należy poddać drobiazgowej weryfikacji. Od dziesięciu lat wraz ze swoim zespołem oraz innymi naukowcami z Uniwersytetu w Newcastle zajmujemy się analizą mechanizmów powodujących cukrzycę typu 2. Opracowaliśmy między innymi nowe metody pomiaru poziomu tłuszczu w wątrobie i trzustce za pomocą supernowoczesnych skanerów rezonansu magnetycznego.
Całkiem niedawno ukończyliśmy też intensywne badania, które wykazały, że pacjenci z cukrzycą typu 2 są w stanie zaledwie w ciągu 8 tygodni pozbyć się nadwagi i jednocześnie unormować poziom cukru we krwi (lub doprowadzić do wartości bliskiej normie). Dzięki temu mogą na dobre wyleczyć się z cukrzycy, oczywiście pod warunkiem że będą pilnować wagi. W ten sposób udowodniliśmy, że możliwe jest trwałe cofnięcie choroby powszechnie uznawanej za nieuleczalną.
Jaki będzie długofalowy wpływ tego odkrycia na ogólny stan zdrowia pacjenta? Czy sprawdzi się ono u wszystkich bez wyjątku? Żeby odpowiedzieć na te oraz inne pytania, organizacja Diabetes UK realizuje szeroki program badawczy w tym zakresie, który potrwa do 2018 roku.
Mimo że jeszcze nie znamy jego wyników, bardzo mnie cieszy, że doktor Michael Mosley zwraca uwagę na to, jak istotny jest związek pomiędzy pozbyciem się nadwagi a obniżeniem i utrzymywaniem prawidłowego poziomu cukru we krwi. Warto podkreślić jego wyjątkową umiejętność przekazywania wiedzy medycznej i jej powiązań z codziennością w prosty i zrozumiały sposób. W swojej książce, poświęconej jednej z największych bolączek współczesnego świata, umiejętnie prezentuje fakty naukowe pochodzące z wiarygodnych źródeł, łącząc je z własnymi obserwacjami i ilustrując licznymi przykładami historii pacjentów.
Książka ta przeznaczona jest dla wszystkich chorych na cukrzycę typu 2, którzy są gotowi podjąć próbę, by na zawsze się od niej wyzwolić. Jeśli w waszej rodzinie są osoby chore na cukrzycę, to warto przekazać im tę publikację. W XXI wieku każdy z nas musi samodzielnie uporać się z całkowicie nowym dla społeczeństwa zjawiskiem – po raz pierwszy w ciągu dwustu tysięcy lat ewolucji homo sapiens trzeba nauczyć się, jak radzić sobie z zagrażającym naszemu zdrowiu wszechobecnym nadmiarem jedzenia.
Prof. Roy Taylor
listopad 2015
Zaburzenia poziomu cukru we krwi dotykają milionów osób na całym świecie – przy czym wielu z nich jeszcze o tym nie wie. Zazwyczaj sygnałem ostrzegawczym jest wzmożone pragnienie lub częste oddawanie moczu, a także trudno gojące się rany i ciągłe zmęczenie, lecz znacznie częściej choroba ta przebiega… bezobjawowo.
Ale nawet w przypadku braku dolegliwości podwyższone stężenie glukozy we krwi ma bardzo poważne skutki, ponieważ przyspiesza proces starzenia, powoduje cukrzycę typu 2 oraz zwiększa ryzyko wystąpienia udaru mózgu i choroby wieńcowej.
O tym właśnie jest moja książka, a także o globalnej epidemii cukrzycy typu 2, jaka ma miejsce w ostatnich latach. Poświęcam w tej pracy również sporo uwagi zaburzeniom poziomu cukru we krwi, określanym jako stan przedcukrzycowy, które w ciągu kilku lat prowadzą do zachorowania na cukrzycę typu 2. Można je uznać za sygnał ostrzegawczy.
Nie byłoby jednak sensu jedynie podkreślać wagę problemu, nie podając środków zaradczych. Dlatego jeśli chorujesz na cukrzycę typu 2, chcę ci zaproponować dietę, która w ciągu zaledwie ośmiu tygodni może spowodować całkowite cofnięcie jej objawów. Z kolei osoby, u których rozwinął się już stan przedcukrzycowy, dowiedzą się, jak powstrzymać jego rozwój.
Dlaczego w ogóle zajmuje się tym tematem? Bo problem ten dotknął mnie osobiście – kilka lat temu zdiagnozowano u mnie cukrzycę typu 2.
Na początek kilka słów o mnie. Jestem z wykształcenia lekarzem – odbyłem staż lekarski w londyńskim Royal Free Hospital. Po zdobyciu kwalifikacji zająłem się dziennikarstwem i od 30 lat przygotowuję dla BBC naukowe programy dokumentalne, między innymi na temat problemów zdrowotnych. Początkowo jako producent, ale ostatnio coraz częściej pojawiam się również na ekranie. Zajmowałem się wieloma istotnymi kwestiami medycznymi minionych dziesięcioleci, przeprowadzając wywiady z ekspertami z najróżniejszych dziedzin, dzięki czemu mam dużą wiedzę i doświadczenie. Dlatego wierzcie mi, że nie ma ani odrobiny przesady w stwierdzeniu, że obserwowany w ostatnim czasie wzrost zachorowań na cukrzyco-otyłość jest naprawdę przerażający.
Przyznam, że przez większą część życia nie byłem szczególnie zainteresowany kwestią odżywiania. Podczas studiów nie dowiedziałem się zbyt wiele na temat jego wpływu na organizm, nie licząc obiegowych porad typu: „Jedz mniej i więcej się ruszaj”, które może i zawierają sporo prawdy, ale w praktyce na niewiele się zdają.
Gdyby ktoś spytał mnie dziesięć lat temu, co wiem na temat odchudzania, stwierdziłbym z przekonaniem, że najlepiej tracić na wadze stopniowo, ograniczając spożycie tłuszczów. Nie więcej niż kilogram czy dwa tygodniowo, żeby nie zaburzyć metabolizmu i ustrzec przed efektem jo-jo. Od czasu do czasu zdarzało mi się zastosować tę cenną radę u siebie i nieco schudnąć, ale szybko odzyskiwałem utracone kilogramy. Nie miałem pojęcia, jak mylne były moje przekonania. Do momentu, gdy trzy lata temu lekarz skierował mnie na rutynowe badanie krwi. Trzy dni później otrzymałem telefon z informacją, że nie tylko mam zbyt wysoki cholesterol, ale i nieprawidłowy poziom cukru we krwi, wskazujący na cukrzycę. Norma, co prawda, była przekroczona nieznacznie, ale i tak czekało mnie przyjmowanie leków. Był to dla mnie ogromny wstrząs, bo już wtedy zdawałem sobie sprawę, jaka to poważna choroba.
Choć z drugiej strony nie powinienem być zaskoczony. Problemy z cukrem często są dziedziczne, a mój ojciec, który zmarł w stosunkowo jeszcze młodym wieku siedemdziesięciu czterech lat, cierpiał między innymi na cukrzycę typu 2, chorobę wieńcową, nowotwór prostaty oraz – jak mi się wydaje z perspektywy czasu – wczesną demencję.
Jednak zamiast zacząć brać na stałe leki, zająłem się realizacją filmu dokumentalnego dla BBC zatytułowanego Post i długie życie, w którym poszukiwałem alternatywnych metod leczenia. Natknąłem się wówczas na prace naukowe profesora Marka Mattsona z amerykańskiego Narodowego Ośrodka Badań nad Starzeniem oraz doktor Kristy Varady z Uniwersytetu Illinois w Chicago, którzy badali zjawisko określane przez nich jako okresowe niedojadanie.
Wieloletnie badania przeprowadzone na zwierzętach i ludziach wykazały, że istnieje mnóstwo korzyści ze sporadycznych głodówek – nie tylko utrata zbędnych kilogramów, ale i poprawa samopoczucia oraz pamięci.
Postanowiłem więc zastosować u siebie dietę, którą nazwałem dietą 5:2, czyli pięć dni normalnego jedzenia i dwa dni po około 600 kalorii. Ku mojemu zdziwieniu nie okazała się specjalnym wyrzeczeniem. W ciągu 12 tygodni straciłem dziewięć kilogramów, a mój cholesterol i poziom cukru we krwi wróciły do normy. Po ukończeniu wspomnianego filmu dokumentalnego napisałem wraz z Mimi Spencer książkę Dieta 5:2, w której znalazły się nie tylko fakty naukowe na temat okresowych głodówek, ale również wskazówki, jak stosować je w praktyce (więcej informacji na thefastdiet.co.uk).
Nasza książka nie była, co prawda, napisana z myślą o diabetykach, ale już wtedy zacząłem się zastanawiać, czy to, co przydarzyło się mnie, było tylko zbiegiem okoliczności. Dlatego też postanowiłem przeanalizować badania nad zależnością pomiędzy ilością spożywanych kalorii, węglowodanami, otyłością, insuliną a cukrzycą. Rezultatem moich analiz i poszukiwań jest właśnie ta książka.
Współczesna dietetyka jest dziś pod ostrzałem krytyki, jak chyba nigdy dotąd. Liczne badania naukowe podważają skuteczność powszechnie dotąd zalecanej diety niskotłuszczowej, wykazując, że przeważnie nie przynosi trwałych efektów i jest trudna do zastosowania w praktyce.
A wszystko dlatego, że osoby ograniczające spożycie tłuszczów szybko odczuwają głód. W efekcie przerzucają się na tanie i przeładowane cukrem produkty węglowodanowe, które są jedną z głównych przyczyn dietetycznej klęski.
Mimo to ogólne zalecenia specjalistów pozostawały w prawie niezmienionym kształcie. Przez kolejne dziesięciolecia oficjalne rządowe rekomendacje dietetyczne przestrzegały nas przed tłuszczami, pomijając zagrożenia, jakie niesie ze sobą spożywanie węglowodanów. W efekcie większość z nas świetnie zna swoje wyniki cholesterolu, ale nie ma pojęcia o poziomie cukru czy insuliny. A to poważny błąd, bo liczba osób, u których stwierdzono podwyższone stężenie glukozy we krwi, rośnie w niespotykanym dotąd tempie.
W Wielkiej Brytanii żyją obecnie prawie cztery miliony diabetyków. Co więcej, według ostatnich zatrważających doniesień1 liczba osób ze stanem przedcukrzycowym (czyli z grupy wysokiego ryzyka rozwoju cukrzycy) wzrosła ponad trzykrotnie w ciągu ostatniego dziesięciolecia – od 11 do ponad 35 procent.
Według danych amerykańskiej agencji Centrum Kontroli i Prewencji Chorób (CDC) w jeszcze gorszej sytuacji pod tym względem są Stany Zjednoczone, gdzie na cukrzycę choruje już prawie 29 milionów mieszkańców, przy czym wielu z nich o tym nie wie.
Przykładem może być piosenkarka Patti LaBelle, która dowiedziała się, że ma cukrzycę typu 2 dopiero po tym, jak zemdlała na scenie. Jej matce, również diabetyczce, amputowano obie stopy, a inny krewny z powodu choroby stracił wzrok.
Liczba osób, u których rozwinął się stan przedcukrzycowy, jest jeszcze większa – agencja CDC szacuje, że dotyka aż 86 milionów Amerykanów, z czego zaledwie jeden na dziesięciu chorych jest świadomy zagrożenia.
Szczególnie podatni na tę groźną chorobę są Azjaci: ostatnie badania wskazują, że na cukrzycę cierpi już ponad sto milionów Chińczyków, a pięćset milionów dotkniętych jest stanem przedcukrzycowym. Jak można się spodziewać, większość z nich jeszcze o tym nie wie2.
Tymczasem stan przedcukrzycowy zasługuje na szczególną uwagę, nie tylko dlatego że bardzo często z biegiem lat przechodzi w cukrzycę, ale również ze względu na ścisły związek z zespołem metabolicznym, znanym również jako zespół X lub zespół insulinooporności. Przyznam, że jeszcze dziesięć lat temu nie miałem pojęcia o jego istnieniu, tymczasem liczba osób nim dotkniętych stale rośnie. Schorzenie to znane jest również jako śmiertelny kwartet, ponieważ oprócz wysokiego poziomu cukru towarzyszy mu nadciśnienie, otyłość brzuszna oraz podwyższony poziom cholesterolu i trójglicerydów.
Ogniwem łączącym wszystkie te przypadłości jest hormon o nazwie insulina, któremu w dużej mierze poświęcona jest ta książka.
Jak udowodniono, istnieje prawie 30-procentowe prawdopodobieństwo, że u osoby ze stanem przedcukrzycowym (można go wykryć jedynie za pomocą badania krwi) w ciągu najbliższych pięciu lat rozwinie się cukrzyca. Przykładem może być Tom Hanks, ostrzegany przez lekarzy o możliwości zachorowania długo przed diagnozą z uwagi na przewlekle podwyższony poziom cukru. Co ciekawe, aktor nie miał szczególnej nadwagi, ale prawdopodobnie ważył zbyt wiele jak na swój genotyp. Więcej informacji na temat tzw. indywidualnych progów tkanki tłuszczowej w dalszej części książki.
Kiedy stan przedcukrzycowy przekształca się w cukrzycę, pacjentom standardowo zaleca się zażywanie leków. Zbierając materiały do tej książki, otrzymałem wiadomość e-mailową od kobiety, której matka zachorowała na cukrzycę typu 2. „Mama bardzo się wstydzi – pisała. – Uważa, że to jej wina. Zawsze była przeczulona na punkcie swojej nadwagi, ale pomimo wielu prób nigdy nie zdołała się jej pozbyć. Nie powiedziała o chorobie nawet mojemu ojcu (choć mieszkają pod jednym dachem!). Sama dowiedziałam się tylko przez przypadek, gdy zobaczyłam u niej leki i spytałam, dlaczego je zażywa”.
Jak się jednak okazuje, zalecane powszechnie świeżo zdiagnozowanym diabetykom środki farmakologiczne wcale nie leczą właściwej choroby. Ponadto istnieją wątpliwości co do ich długoterminowej skuteczności. Poza tym jestem przekonany, że większość pacjentów – gdyby tylko mieli taką możliwość – wolałaby wrócić do zdrowia dzięki zmianie trybu życia, zamiast skazywać się do końca życia na przyjmowanie leków.
Problem jednak w tym, że rzadko dostają tego typu szansę.
Dlatego chcę w tej książce zaproponować zupełnie inną, nowatorską metodę leczenia cukrzycy i zaburzeń poziomu cukru we krwi – dietę powodującą szybką utratę wagi.
Mam oczywiście świadomość, że taka propozycja z pewnością spotka się z kontrargumentem, że wszelkie drakońskie diety odchudzające prawie zawsze są nieskuteczne, bo utracone kilogramy szybko wracają, i to z nawiązką.
Ale nie tym razem.
Jak zwykle wszystko zależy od tego, jak ją przeprowadzimy. Jeśli nieprawidłowo, dieta niskokaloryczna faktycznie może wyrządzić szkody w organizmie. Stosując się do moich zaleceń, szybko stracisz na wadze. A to niezwykle skuteczna metoda, by pozbyć się tkanki tłuszczowej, uregulować poziom cukru we krwi oraz cofnąć objawy cukrzycy, a nawet całkowicie się z niej wyleczyć.
W następnych rozdziałach przestawiam fakty naukowe, na których oparta jest moja dieta, obalam niektóre z popularnych mitów żywieniowych i – z góry uprzedzam – prezentuję kilka dość radykalnych koncepcji. Pojawia się w niej osoba profesora Roya Taylora, jednego z najbardziej uznanych w Europie badaczy cukrzycy, który dostarczył mi inspiracji do napisania tej książki. Profesor Taylor udowodnił w kilku niezależnych badaniach klinicznych, że dieta niskokaloryczna jest w stanie zaledwie w ciągu kilku tygodni spowodować to, co jak dotąd uznawano za niemożliwe: cofnąć cukrzycę typu 2. Poznacie również historie pacjentów, którzy skorzystali z jego metody leczenia i wrócili do zdrowia. A są to:
• Carlos, który stał już nad grobem, a teraz wygląda i czuje się dwadzieścia lat młodszy.
• Lorna, która jako wysportowana i zdrowa wegetarianka nie miała pojęcia o zaburzeniach poziomu cukru we krwi.
• Geoff, któremu groziła amputacja stopy i który chce, by jego historia była przestrogą dla innych.
• Cassie, pielęgniarka, u której zdiagnozowano cukrzycę typu 2 w wieku zaledwie 24 lat. Zaczęła przyjmować insulinę i z czasem, jak wielu innych pacjentów w jej sytuacji, przytyła tak mocno, że zaproponowano jej operacyjne leczenie otyłości. Stosując moje zalecenia dietetyczne, zdołała w ciągu dwóch miesięcy zgubić aż 20 kilogramów. W efekcie mogła odstawić leki i dziś czuje się tak dobrze, jak nigdy dotąd.
• I wreszcie Dick, mój przyjaciel, który również pozbył się 20 kilogramów w ciągu ośmiu tygodni. W ten sposób uregulował poziom cukru we krwi, i to bez specjalnych wyrzeczeń. Minął już prawie rok, a on wciąż pozostaje w świetnej formie.
Osoby te nie są wcale wyjątkami. Każda z nich, podobnie jak setki innych pacjentów, którzy postanowili przejść na opisywaną przez mnie dietę, usłyszała od swoich lekarzy: „To się nie uda. Nie ma szans, żeby na niej wytrwać”.
Największą trudnością, jak można się spodziewać, jest utrzymanie wagi po zakończeniu diety. Dlatego w książce umieszczam również wskazówki co do zmian, jakie należy wprowadzić na co dzień, żeby zgubione kilogramy nie wróciły.
Jeśli więc chcesz schudnąć, lepiej się poczuć i uregulować poziom cukru we krwi, a przy tym odżywiać się zdrowo i smacznie, trafiłeś pod właściwy adres!
Dieta regulująca poziom cukru we krwi:
• szybka i skuteczna metoda na pozbycie się zaburzeń poziomu cukru,
• oparta na badaniach klinicznych,
• szczegółowy plan dietetyczny na 8 tygodni,
• inspirujące historie osób, którym się udało,
• porady, jak utrzymać wagę po zakończeniu diety.
W kolejnych rozdziałach wyjaśnię, dlaczego prawidłowy poziom cukru we krwi ma tak ogromne znaczenie dla organizmu i co nam grozi, jeśli wymknie się spod kontroli.
Ale najpierw chciałbym opowiedzieć o Jonie.
Znalazłem sposób na życie i odżywianie.
Jon doskonale pamięta dzień, w którym dowiedział się, że choruje na cukrzycę typu 2 – 17 marca 2012 roku. Z zawodu grafik, wówczas 48-letni, ojciec dwóch nastolatków, wiecznie pochłonięty pracą. Zadzwonił telefon – okazało się, że to recepcjonistka z gabinetu jego lekarza. „Proszę jak najszybciej się do nas zgłosić. Dobrze się pan czuje? – spytała zaniepokojonym tonem. – Czy ma obok siebie kogoś do pomocy?”.
– Chyba przestraszyli się, że zapadnę w śpiączkę – wspomina Jon. Podobnie jak wielu innych pacjentów nie miał pojęcia o chorobie, choć wynik badania poziomu cukru ponad trzykrotnie przekraczał normę.
U osób w wieku Jona cukrzyca typu 2 rozwija się obecnie znacznie szybciej, niż miało to miejsce w przeszłości, i występuje o wiele częściej niż u osób powyżej 65. roku życia, jak dotąd uważanych za najbardziej podatne na zaburzenia stężenia glukozy we krwi.
Po zdiagnozowaniu lekarz wypisał Jonowi receptę na leki i skierował go do dietetyka po wskazówki na temat odżywiania. Jednak w ciągu następnych miesięcy otrzymał mnóstwo niejednokrotnie sprzecznych ze sobą zaleceń. Jeden „specjalista” zalecał codziennie zjadać całego ananasa, a drugi jeść na śniadanie owsiankę. Żaden nie wspomniał, że powinien ograniczyć kalorie, choć w tamtym okresie Jon ważył ponad 130 kilogramów.
Niedługo potem usłyszał o diecie regulującej poziom cukru we krwi, więc uznał, że warto spróbować. Spodobała mu się jej prostota oraz szybkie efekty.
Postanowił nieco odczekać i zacząć nazajutrz po swoim przyjęciu z okazji 49. urodzin. Miał, co prawda, sporego kaca, ale uznał, że to dobry moment, by coś zmienić. Z perspektywy czasu uważa, że nowa dieta całkowicie odmieniła jego życie.
W pierwszym tygodniu udało mu się zrzucić osiem i pół kilograma. Nie, nie pomyliłem się – prawie tyle, ile przeciętnie waży opona samochodowa. Większą część stanowiła, co prawda, woda, ale i tak był to imponujący wynik.
Efekty go zaszokowały, a jednocześnie zmotywowały do kontynuowania diety. Jak przyznaje, po raz pierwszy w życiu nie czuł wrzynających się boleśnie w łydki ściągaczy skarpet. Już po tygodniu mieścił się dżinsach mniejszych o jeden rozmiar. „To dawało niesamowitego kopa – wspomina. – Od razu było widać efekty”.
Jon jest towarzyskim, pogodnym facetem, który uwielbia imprezy. Nic dziwnego, że zdarzało mu się pić alkohol, i to niejeden raz. „Wcale się tym nie zadręczałem – przyznaje. – Po prostu następnego dnia spokojnie wracałem na dietę”. (To prawda – kiedy przysłał mi swój dziennik diety, zauważyłem znacznie więcej niż tylko sporadyczną lampkę prosecco).
„Kiedy wpadłem w rytm, przestałem myśleć o tym w kategoriach diety. To mój nowy sposób odżywiania na resztę życia”. Jednocześnie Jon zaczął częściej chodzić piechotą i jeździć na rowerze, dzięki czemu spalał jeszcze więcej tkanki tłuszczowej. W ciągu trzech miesięcy udało mu się zgubić aż 22 kilogramy. Przyjaciele i rodzina zgodnie twierdzą, że wygląda co najmniej dwadzieścia lat młodziej. Poziom cukru we krwi wrócił do normy, więc mógł odstawić leki przeciwcukrzycowe.
„Ta dieta daje trwałe efekty – utrzymuje Jon. – Znalazłem sposób na życie i odżywianie”.
Sposób na życie i odżywianie – właśnie o tym jest ta książka.
Jon miał poważną nadwagę, podobnie jak coraz więcej ludzi na całym świecie. Co gorsza, problem ten wcale nie narastał stopniowo. Rzeczywiście tuż po drugiej wojnie światowej przeciętna waga nieco wzrosła, ale gwałtowny wzrost przypadków otyłości przypada na początek lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wystarczyło zaledwie jedno pokolenie, by opanowała cały świat. Największy odsetek osób otyłych notuje się obecnie w Meksyku, Egipcie i Arabii Saudyjskiej. W krajach takich, jak Chiny czy Wietnam, których mieszkańcy wciąż jeszcze uważani są za szczupłych, w ciągu ostatnich 40 lat potroiła się liczba dorosłych z nadwagą. Wśród bogatych, rozwiniętych krajów pod tym względem prym wiodą Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Australia, w których już prawie dwie trzecie mieszkańców ma problemy z nadwagą. Kobiety i mężczyźni w tych państwach w ciągu ostatnich trzydziestu lat przybrali na wadze średnio osiem kilogramów (tyle mniej więcej waży średniej wielkości walizka), z których większość odłożyła się na brzuchu.
Szczególnie zagrożone są dzieci, do niedawna chorujące wyłącznie na cukrzycę typu 1, w której z nieznanych przyczyn układ odpornościowy atakuje komórki odpowiedzialne za produkcję insuliny regulującej poziom cukru we krwi. Obecnie u wielu z nich rozpoznawana jest cukrzyca typu 2, spowodowana przeważnie nadwagą i brakiem aktywności fizycznej. Niedawno w prasie pojawiła się wzmianka na temat trzyletniej Amerykanki ważącej aż 35 kilogramów, która jest najmłodszym w historii pacjentem ze zdiagnozowaną cukrzycą typu 2.
Nieprawidłowa dieta nie jest problemem tylko naszego pokolenia, ale oddziałuje również i na następne. Otyłe matki rodzą coraz większe dzieci, które już w okresie płodowym są niejako zaprogramowane, by w dalszym życiu zmagać się z nadwagą.
Otyłość szerzy się jak wirus. Nasze środowisko – przyjaciele i rodzina – mają ogromny wpływ na to, ile jemy i co powszechnie uznawane jest za normalne. Współczesny świat spogląda przychylnym okiem na puszystość. Popularność zyskują modelki plus size, a wałki na brzuchu i podwójne podbródki obnoszone są bez śladu kompleksów. I choć pochwała krągłości to pod pewnymi względami godna pochwały reakcja na kompletnie odrealniony wzór wychudzonej modelki, trzeba pamiętać, że nadmiar tkanki tłuszczowej w pewnych obszarach ciała może mieć poważne konsekwencje zdrowotne.
Co w takim razie było powodem wybuchu epidemii otyłości?
Odpowiedź wydaje się prosta: jemy znacznie więcej niż kiedyś. W Stanach Zjednoczonych średnie spożycie kalorii zwiększyło się o ponad 25 procent w porównaniu z końcówką lat siedemdziesiątych, co najlepiej tłumaczy, skąd u Amerykanów wzięły się problemy z nadwagą.
Co ciekawe, w tym samym okresie spadło spożycie tłuszczów nasyconych, takich jak masło. Jednocześnie od 1980 roku znacząco podskoczyła konsumpcja węglowodanów, zwłaszcza wysoko oczyszczonych produktów zbożowych – aż o 20 procent w ciągu zaledwie 15 lat.
Badania opublikowane w „American Journal of Clinical Nutrition”3, w trakcie których analizowano jadłospis przeciętnego Amerykanina w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci, nie wykazały związku pomiędzy zachorowalnością na cukrzycę a spożyciem tłuszczów i białka. Wręcz przeciwnie, wynika z nich, że wyraźny wzrost przypadków tej choroby spowodowany jest niższą zawartością błonnika w codziennej diecie przy jednoczesnym nagłym skoku spożycia węglowodanów oczyszczonych. Obecnie prawie wszyscy otwarcie przyznają, że jest to niezamierzony skutek wojny wydanej tłuszczom w codziennej diecie.
W 1955 roku amerykański prezydent Eisenhower przeszedł zawał serca, który omal nie pozbawił go życia. W tamtym okresie choroba wieńcowa zbierała w Stanach Zjednoczonych tak ogromne żniwo, że niezwykle wpływowe Amerykańskie Stowarzyszenie Kardiologiczne (AHA) postanowiło – na podstawie, jak się potem okazało, dość wątpliwych dowodów naukowych – wypowiedzieć wojnę tłuszczom nasyconym. Na czarną listę trafiły między innymi steki, masło, pełnotłuste mleko i sery. W ich miejsce zalecano wprowadzać do jadłospisu margarynę, oleje roślinne, pieczywo, płatki śniadaniowe, makaron, ryż i ziemniaki.
Człowiekiem, który przekonał do tej teorii najpierw AHA, a później resztę świata był fizjolog Ancel Keys. Przeprowadził w latach pięćdziesiątych badania, podczas których analizował związek pomiędzy spożyciem tłuszczów a umieralnością na choroby układu krążenia u mężczyzn z sześciu różnych krajów. Wykazał wówczas, że Amerykanie przyjmujący dużą liczbę kalorii z produktów tłuszczowych znacznie częściej umierali na chorobę wieńcową niż Japończycy, którzy jadają je w umiarkowanych ilościach. Wniosek ten wydawał się logiczny i przekonujący. Zbagatelizowano jednak fakt, że w Japonii jednocześnie spożywa się znacznie mniej cukru i produktów przetworzonych. Z kolei to, że w niektórych krajach, na przykład we Francji, spożycie tłuszczów jest wysokie, a mimo to zachorowalność na choroby układu krążenia pozostaje na niskim poziomie, beztrosko uznano za anomalię.
Przekonane do słuszności twierdzeń Keysa AHA zapoczątkowało zmasowaną kampanię przeciwko tłuszczom. Wmówienie społeczeństwu, że są szkodliwe, zajęło nieco czasu, ale już w latach osiemdziesiątych wyraźnie widać było zmianę w sposobie odżywiania. Mnóstwo osób zgodnie z zaleceniami lekarzy przerzuciło się z produktów zawierających tłuszcze zwierzęce, takich jak masło i mleko, na margarynę, pokarmy niskotłuszczowe i oleje roślinne.
Batalia przeciwko tłuszczom była prowadzona nie tylko ze względu na obawy, że przyczyniają się one do zwężenia naczyń krwionośnych. Powszechnie wierzono, że spożywając je, człowiek rzeczywiści staje się tłusty. Ponieważ porcja wagowa tłuszczu zawiera znacznie więcej kalorii, niż odpowiadająca jej porcja węglowodanów czy białka, ich eliminacja z jadłospisu wydawała się najłatwiejszym sposobem na pozbycie się nadwagi.
Stąd wzięła się popularność diet niskotłuszczowych, z pełnym przekonaniem zalecanych pacjentom przez specjalistów. Mój ojciec wypróbował kilka z nich i faktycznie za każdym razem udawało mu się schudnąć. Cóż z tego, skoro na żadnej nie potrafił wytrwać dłużej. Nie był wyjątkiem – skuteczność tego typu diet, nawet przeprowadzanych pod kontrolą specjalisty i przez silnie zmotywowanych pacjentów, była bardzo niska.
Świadczy o tym między innymi przeprowadzone w 2001 roku badanie Look Ahead4, w którym wzięło udział 16 amerykańskich ośrodków medycznych. Miało ono charakter randomizowanej próby klinicznej, do której zakwalifikowano ponad pięć tysięcy diabetyków z nadwagą. Połowa z nich poddana została standardowemu leczeniu, reszta zaś przeszła na dietę niskotłuszczową i przez cały czas pozostawała pod opieką najlepszych dietetyków, trenerów i psychologów.
Według pierwotnych planów badania miały trwać do 2016 roku, ale przerwano je po dziesięciu latach, ponieważ nie zanotowano istotnej różnicy pomiędzy porównywanymi grupami. Pacjenci, którzy wyeliminowali z jadłospisu tłuszcze, stracili tylko nieznacznie więcej na wadze, nie zanotowano też u nich niższej zachorowalności na chorobę wieńcową czy udar mózgu.
W międzyczasie tłuszcze cały czas znajdowały się na cenzurowanym – na świecie spożywano coraz więcej „dietetycznych” produktów odtłuszczonych i beztłuszczowych, ale ludzie wcale nie chudli. Wręcz przeciwnie.
W dużej mierze powodem było to, że producenci żywności odtłuszczonej, chcąc zachować jej walory smakowe, dodawali do niej między innymi cukier. Dobrym przykładem są niskotłuszczowe muffiny ze Starbucksa (chyba już wycofane ze sprzedaży, bo nie potrafię ich znaleźć na stronie), które zawierały aż 430 kalorii, czyli odpowiednik 12 łyżeczek cukru.
Ludzie uwierzyli, że nie będą przybierać na wadze, spożywając produkty reklamowane jako „beztłuszczowe”. Lekarze przekonywali, że od węglowodanów się nie tyje, a jeden z najbardziej uznanych specjalistów żywieniowych, Jean Mayer, nazywał ich ograniczanie masową zbrodnią.
Zaczynałem studiować medycynę w 1980 roku, gdy kampania przeciwko tłuszczom osiągnęła apogeum. Pod jej wpływem zrezygnowałem z masła, śmietany i jajek, rzadko jadałem czerwone mięso oraz przerzuciłem się na odtłuszczone mleko i niskotłuszczowe jogurty. Wcale mi nie smakowały, ale wierzyłem, że są zdrowe.
Przez następne kilkanaście lat, pomimo mnóstwa wyrzeczeń i samozaparcia, przybrałem na wadze prawie 14 kilogramów (w czasach studenckich byłem chudzielcem) i mocno podskoczył mi poziom cukru we krwi. Jak widać, dieta wysokowęglowodanowa i niskotłuszczowa wcale nie przysłużyła się mojemu zdrowiu, a wręcz mi zaszkodziła.
Tylko dlaczego?
Warto wiedzieć, że węglowodany, zwłaszcza te łatwe do strawienia, jak cukier, płatki śniadaniowe, makaron, pieczywo i ziemniaki, szybko wchłaniają się z przewodu pokarmowego i równie szybko zwiększają stężenie glukozy we krwi. W reakcji na to trzustka produkuje hormon o nazwie insulina. Jego zadaniem jest między innymi obniżenie poziomu cukru we krwi poprzez wspomaganie transportu glukozy do komórek, na przykład mięśniowych, żeby zapewnić im niezbędną energię.
Niestety lata niezdrowej diety i siedzący tryb życia mogą prowadzić do stanu zwanego insulinoopornością. Komórki organizmu stają się wówczas mniej wrażliwe na działanie insuliny, a poziom cukru we krwi stopniowo rośnie. W rezultacie trzustka coraz bardziej zwiększa produkcję insuliny, a niewykorzystana przez komórki glukoza pozostaje we krwi. Mechanizm ten można porównać do wiecznie krzyczącego rodzica – po jakimś czasie dzieci przyzwyczajają się i przestają na niego zwracać uwagę.
Ale, mimo że komórki mięśniowe stają się niewrażliwe na sygnały insuliny, nadal powoduje ona odkładanie się nadwyżki kalorii w postaci tkanki tłuszczowej. Mówiąc prościej, im więcej insuliny, tym bardziej przybieramy na wadze. Jednocześnie za sprawą jej działania tłuszcz nie może się stamtąd wydostać, więc pozostałe tkanki nie otrzymują niezbędnej do funkcjonowania energii.
Proces ten można porównać do sytuacji, w której zamiast do baku wlewamy benzynę do bagażnika samochodu. W rezultacie wskaźnik paliwa spada do zera, ale pomimo wysiłków nie da się go uzupełnić, bo trafia w niewłaściwe miejsce.
Podobnie zachowują się mięśnie – pozbawione energii, przesyłają do mózgu informację, że powinieneś więcej zjeść. Tak też robisz, ale ponieważ wysoki poziom insuliny powoduje odkładanie się tłuszczu, przybierasz na wadze, ciągle odczuwając głód.
Doktor Robert Lustig, uznany endokrynolog dziecięcy, który leczył setki otyłych małych pacjentów, w swojej znakomitej książce Słodka pułapka dowodzi, że to insulina powoduje otyłość.
„Odkładanie się tłuszczu nie jest możliwe bez udziału insuliny, hormonu powodującego magazynowanie energii. Insulina przekształca cukier w tłuszcz i powoduje przyrost komórek tłuszczowych. Innymi słowy, im większa jej produkcja, tym więcej tłuszczu w naszym ciele”.
Według teorii Lustig głównym powodem podwojenia się liczby osób otyłych, w ciągu ostatnich 30 lat, jest nadmiar insuliny w organizmie. Winowajcą takiego stanu rzeczy jest dieta bogata w cukier i węglowodany oczyszczone. Pogląd ten podziela wielu innych wiodących specjalistów leczenia otyłości, między innymi doktor David Ludwig, pediatra z Harvard Medical School, oraz doktor Mark Friedman z San Diego, stojący na czele fundacji Inicjatywa na rzecz Rozwoju Dietetyki.
Niedawno w „New York Timesie”ukazał się ich artykuł (Ciągle głodni? Oto dlaczego)5, w którym wprost wskazują na szkodliwe działanie węglowodanów oczyszczonych:
„Coraz większy udział węglowodanów przetworzonych w diecie przeciętnego Amerykanina spowodował nadmierne wydzielanie insuliny i magazynowanie tłuszczów, wywołując u dużej liczby osób reakcje biologiczne prowadzące do otyłości. Wysokie spożycie takich produktów, jak frytki, słone przekąski, ciastka, słodkie napoje, słodzone płatki śniadaniowe, a nawet pieczywo czy biały ryż, jest przyczyną coraz powszechniejszej nadwagi”.
Warto posłuchać, co ma do powiedzenia doktor Ludwig, gdyż przez wiele lat kierował jedną z największych amerykańskich klinik zajmujących się leczeniem otyłości dziecięcej, działającej w bostońskim szpitalu dziecięcym. Dzięki temu niejeden raz miał okazję przekonać się, że łatwo przyswajalne węglowodany (o wysokim indeksie glikemicznym) są bezpośrednią przyczyną otyłości.
W ramach prowadzonego przez niego projektu badawczego6 poddano obserwacji 12 otyłych nastolatków, podając im przez kolejne dni trzy różne śniadania: owsiankę z płatków błyskawicznych na mleku z cukrem, tradycyjną owsiankę z płatków owsianych górskich (jaką dawniej przygotowywały nasze babcie) oraz omlet.
Najgorsze dla organizmu okazały się płatki błyskawiczne, które powodowały nagły skok poziomu cukru we krwi oraz insuliny. Co więcej, już parę godzin po tym nagłym wyrzucie cukier spadał do zbyt niskiego poziomu. Wtedy wzmagało się wydzielanie hormonu stresu, czyli adrenaliny, a pacjenci czuli rozdrażnienie, zmęczenie i głód. W efekcie na lunch pochłaniali aż o 620 kalorii więcej niż ci, którzy zjedli rano omlet.
Sam dobrze wiem, jakie to uczucie. Jeśli zjem na śniadanie tost lub płatki, już wczesnym popołudniem odczuwam ssanie w żołądku. Tymczasem jajecznica czy śledzie wędzone (nawet jeśli oba śniadania mają tyle samo kalorii) pozwalają mi bez problemu przetrwać do popołudnia.
W innym badaniu7 przeprowadzonym przez doktora Ludwiga wzięło udział 21 otyłych młodych mężczyzn na różnych dietach, od niskotłuszczowej do niskowęglowodanowej. Mimo że każdy z nich spożywał identyczną liczbę kalorii, pacjenci na diecie niskowęglowodanowej spalali ich dziennie o 325 więcej niż na diecie niskotłuszczowej – mniej więcej tyle, co w trakcie godzinnego biegu.
Na pięćdziesiątkę masz takie ciało, na jakie sobie zasłużyłeś.
Oto zwyczajowy jadłospis Boba Smietany:
Śniadanie: płatki, muffiny, kawa (kilka kubków)
Lunch: hamburger, pizza, frytki, napoje gazowane
Kolacja: dwa podwójne cheeseburgery, duże frytki i napój gazowany, głównie jadane w samochodzie, w drodze powrotnej do domu
Prawie same tłuszcze i węglowodany – tak na co dzień jada bardzo wiele osób. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że wielkie pudła czekoladek nie są przeznaczone dla jednej osoby, a muffinka jagodowa nie liczy się jako jedna z zalecanych pięciu porcji owoców i warzyw dziennie. Największym problemem jest to, że pszenne wypieki – najlepiej z dodatkiem cukru lub soli – dają ogromną przyjemność z jedzenia. Nawet jeśli czujemy się po nich przejedzeni, a chwilę później znów odczuwamy wilczy apetyt.
Bob Smietana jest dziennikarzem i mieszka na stałe w Chicago. Elokwentny przedstawiciel klasy średniej, cieszy się szczęśliwym małżeństwem, dwójką dzieci w wieku nastoletnim i udaną karierą zawodową. W okresie, gdy niezbyt zdrowo się odżywiał, miał prawdziwe urwanie głowy. Oprócz stresującej pracy zamartwiał się jeszcze o poważnie chorą żonę. Wówczas przeładowane węglowodanami śmieciowe jedzenie wydawało mu się jedyną pociechą. Jednocześnie ciągle był zestresowany i bez powodu wpadał w furię. „Nazywałem wtedy siebie samego Wściekłym Bobem – wspomina. – Cały czas chodziłem podminowany. Wystarczył byle drobiazg, żebym wpadł w szał. Nieustannie odczuwałem napięcie, które cały czas rosło”. Dopadły go problemy z zasypianiem i dziś ma wrażenie, że z tamtego okresu pamięta wszystko jak przez mgłę. Są to typowe objawy zaburzeń poziomu cukru we krwi, ale wiele osób nie jest tego świadoma. „Zacząłem popełniać w pracy błędy, zupełnie jakbym nie był w stanie logicznie myśleć” – dodaje Bob.
Po czterdziestce ważył ponad 127 kilogramów – nie wie dokładnie ile, bo od tego momentu przestał wchodzić na wagę – i nie znosił przeglądać się w lustrze. Niedługo potem zdiagnozowano u niego cukrzycę typu 2.
„Kiedy dowiedziałem się o chorobie, ogarnęło mnie przerażenie” – wspomina. Uważa, że to był przełom w jego życiu. „Chciałem dożyć ślubu córki i doczekać się wnuków, a tu okazuje się, że stoję nad grobem”. „Zmiana diety i trybu życia to nie byle co. Człowiekowi w pierwszej chwili wydaje się, że nie da rady – przyznaje Bob. – Nie możesz się zmusić, żeby zacząć, bo to ponad twoje siły. Jak wielka góra nie do zdobycia”.
W jaki sposób mu się udało? „Małymi kroczkami. Po prostu uparcie dążyłem do celu, nie myśląc o trudnościach. Pomógł mi w tym mój własny strach – to on dodawał mi sił”.
Na początek Bob wyeliminował z jadłospisu niezdrowe węglowodany i zaczął jeść więcej warzyw. Dzięki temu dostarczał organizmowi znacznie mniej kalorii. „Im więcej jadłem zdrowych rzeczy, tym mniej smakowały mi fast foody”. W ten sposób zrzucił 41 kilogramów.
Mężczyzna, który kiedyś dzień w dzień podjeżdżał samochodem pod okienko McDonalda, zaczął coraz częściej się ruszać. „Chodzę regularnie na spacery, choćby się paliło i waliło, bo wiem, że muszę”. Jego następny cel w życiu to przebiec maraton.
„Wierzę w siłę nawyku – zdradza Smietana. – Coś, co robisz raz za razem, po jakimś czasie wchodzi w krew i przestajesz się nad tym zastanawiać”. Spożywa posiłki o tych samych porach, wychodzi na spacer zawsze o tej samej godzinie i codziennie jada podobne rzeczy.
Patrząc z perspektywy czasu, Bob uważa, że człowiek żyje w oderwaniu od własnego ciała. „Wiecznie gadamy przez telefony albo przepadamy w wirtualnym świecie, zapominając o fizycznej stronie życia. Nie mamy pojęcia, jak funkcjonuje nasz organizm. Większość ludzi nie wie, czym zajmuje się trzustka ani co to insulina”. Dziś Bob jest w stanie bezbłędnie wyczuć u siebie skoki cukru. „Od razu widać, że nie ćwiczyłem. Natychmiast pojawiają się skrajne emocje – zarówno pozytywne, jak i negatywne”.
Samozaparcie Boba jest naprawdę godne podziwu. Skrupulatnie przestrzegał diety, dzięki czemu udało mu się wrócić do zdrowia. Podoba mi się jego porównanie ludzkiego ciała do samochodu. „Kiedy miałem dwadzieścia parę lat, wiedziałem, jak naprawić własny samochód, na przykład zmienić koło. Teraz nie mam o tym pojęcia, bo kiedy auta się psują, wymieniamy je na nowe. Wydaje się nam, że tak samo możemy zrobić ze swoim ciałem, a to przecież niemożliwe”.
W 2015 roku jego lekarz, który wspierał go w trakcie całej diety, polecił mu odstawić leki na cukrzycę. A dzieci przestały nazywać go zwariowanym tatulkiem.
Otyłość, jak w przypadku Boba, może, lecz nie musi, prowadzić do cukrzycy. Zdarzają się osoby z nadwagą, które na nią nie chorują, oraz szczupli diabetycy. Co więcej, ci ostatni bywają bardziej zagrożeni niż osoby otyłe. Bo tak naprawdę, jak wkrótce się przekonacie, problemem nie jest ilość tkanki tłuszczowej, ale miejsce, w którym się odkłada. Pojawiają się wówczas zaburzenia poziomu cukru wraz z wszystkimi potencjalnymi komplikacjami, w tym nawet amputacją kończyny.
Kiedy studiowałem medycynę, zdarzało mi się asystować przy operacjach. Choć asystować to zbyt duże słowo – w rzeczywistości mogłem jedynie trzymać haki i śmiać się z dowcipów chirurgów. Niejedno widziałem na sali operacyjnej, ale najbardziej utkwiła mi w pamięci amputacja stopy u mężczyzny nieco po pięćdziesiątce, który miał na imię Richard.
Spotkałem się z nim na oddziale tuż przed operacją, żeby zrobić wywiad lekarski. Leżał w łóżku ze stopami wystającymi spod kołdry, bo – jak stwierdził – chce się nacieszyć ich widokiem, dopóki może. Richard, wzięty prawnik, miał wspaniałą rodzinę i choć był przerażony, starał się tego nie okazywać. Parę lat wcześniej uświadomił sobie, że coraz częściej doskwiera mu zmęczenie i senność. Poszedł więc na badania, które wykazały, że choruje na cukrzycę typu 2.
Początkowo przyjmował leki doustne, ale dość szybko przeszedł na zastrzyki insuliny. Jednocześnie nie polecono mu żadnej konkretnej diety, za wyjątkiem zalecenia, żeby ograniczył tłuszcze i zastąpił je między innymi ziemniakami i makaronami. Nic dziwnego, że wkrótce zaczął systematycznie przybierać na wadze.
Pewnego dnia uderzył się bokiem stopy o krzesło. Na skórze pojawił się pęcherz, który stopniowo powiększał się, aż wdało się zakażenie. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. „Nie miałem pojęcia, że w tak krótkim czasie może być ze mną aż tak źle”.
Chirurg próbował przyspieszyć gojenie otwartego wrzodu na stopie za pomocą przeszczepu skóry, ale bezskutecznie. Niedługo potem Richard usłyszał, że jedynym ratunkiem jest amputacja stopy.
Wiadomość ta była dla niego szokiem. Wrócił do domu i powiedział o tym żonie, na co ona zalała się łzami.
Dzień po rozmowie z Richardem byłem świadkiem, jak chirurg amputował mu stopę. Pacjent spędził w szpitalu kilka miesięcy na rehabilitacji i więcej go już nie spotkałem.
Naczynia krwionośne
Przy podwyższonym poziomie cukru we krwi, jak u Richarda, cząsteczki łączą się z białkami w ścianach naczyń krwionośnych, sprawiając, że tracą one elastyczność, a z czasem tworzy się w nich tkanka bliznowata. Ponieważ jego nadmiar powoduje też uszkodzenia nerwów czuciowych, Richard nie odczuwał bólu, kiedy mocno uderzył się w stopę.
Do częstych powikłań cukrzycowych zaliczamy uszkodzenie tętnic wieńcowych oraz patologiczne zmiany w siatkówce oka. Choroba ta jest jedną z głównych przyczyn trwałej utraty wzroku, a także ponad dwukrotnie zwiększa ryzyko zawału i udaru mózgu. Bardzo często powoduje również impotencję.
Problemy te dotykają również osób ze stanem przedcukrzycowym. Badania przeprowadzone w Australii8, w ramach których przez kilka lat obserwowano ponad dziesięć tysięcy pacjentów obojga płci, wykazały, że nawet w przypadku jedynie nieprawidłowej glikemii na czczo ryzyko przedwczesnej śmierci jest wyższe o ponad 60 procent.
Mózg
Pod koniec życia mój ojciec zaczął mieć kłopoty z pamięcią. Myliły mu się imiona i nie pamiętał naszych rozmów sprzed zaledwie kilku godzin. Był przekonany, że jest bogaty (choć wcale tak nie było!), rozdawał pieniądze przypadkowo poznanym naciągaczom. Podejrzewałem, że są to objawy wczesnej demencji, prawdopodobnie spowodowanej cukrzycą.
Wiemy już od dość dawna, że cukrzyca zwiększa ryzyko demencji – częściowo z uwagi na utrudniony przepływ krwi do mózgu – ale dopiero niedawno udało się ustalić, że jest ono aż dwukrotnie wyższe. Udowodnili to japońscy naukowcy9 na podstawie obserwacji ponad tysiąca pacjentów w ciągu prawie 15 lat.
Doktor Suzanne De La Monte, neuropatolog z Uniwersytetu Browna, twierdzi, że cukrzyca nie oznacza automatycznie, że pacjent zachoruje na demencję, ale jest bez wątpienia jedną z głównych jej przyczyn. „Choroba Alzheimera dotyka również nie-cukrzyków i na odwrót. Uważam jednak, że w jej przypadku cukrzyca typu 2 zwiększa zachorowalność w niesłychanym tempie”.
Wygląd zewnętrzny
Podwyższone stężenie glukozy we krwi ma również wpływ na nasz wygląd – przyspiesza starzenie, powodując niszczenie kolagenu i elastyny, czyli białek kluczowych dla kondycji skóry. W efekcie traci ona elastyczność i powstają zmarszczki.
Naukowcy z Uniwersytetu w Lejdzie10 przeprowadzili w związku z tym bardzo interesujący eksperyment. Zmierzyli poziom cukru we krwi u ponad 600 ochotników, a następnie polecili niezależnej grupie oceniających, żeby odgadywali ich wiek. Jak się okazało, osoby z prawidłowym wynikiem badania postrzegane były jako wyraźnie młodsze w stosunku do ich rzeczywistego wieku, zaś w pozostałych przypadkach – wręcz przeciwnie. Uczeni szacują, że każdy wzrost poziomu cukru we krwi o 1 mmol/l podwyższa nasz postrzegany wiek o pięć miesięcy.
Cukrzyca i jej szkody fizyczne
Nadciśnienie: 70% diabetyków jest zmuszona zażywać leki przeciwnadciśnieniowe.
Cholesterol: 65% diabetyków musi zażywać leki na obniżenie cholesterolu.
Zawał: pomimo przyjmowania leków diabetycy dwa razy częściej wymagają hospitalizacji, są skazani na inwalidztwo lub umierają z powodu zawału.
Udar mózgu: ryzyko wystąpienia ciężkiego udaru mózgu diabetyka jest półtora raza wyższe niż u innych osób.
Utrata wzroku i choroby oczu: cukrzyca to główny powód możliwej do uniknięcia ślepoty, w krajach rozwiniętych.
Impotencja: cukrzyca stanowi też główną przyczynę impotencji.
Demencja: diabetycy są dwukrotnie częściej narażeni na demencję.
Choroba nerek: cukrzyca powoduje uszkodzenie nerek w 50 procentach nowych zachorowań; diabetycy stanowią większość pacjentów wymagających dializy.
Amputacje: corocznie w Wielkiej Brytanii wykonuje się ponad 7 tysięcy amputacji u chorych na cukrzycę, a w Stanach Zjednoczonych – ponad 73 tysiące.
Czy pacjenci chorzy na cukrzycę typu 2 lub ze stanem przedcukrzycowym są w stanie cofnąć ich objawy, a nawet całkowicie się wyleczyć?
Roy Taylor, profesor medycyny i specjalista od metabolizmu na Uniwersytecie w Newcastle, kierujący również grupą badawczą zajmującą się cukrzycą, jest absolutnie przekonany, że tak. Sam jest szczupły i aktywny, a ponadto cechuje go dość sarkastyczne poczucie humoru.
Mimo że pacjenci zgodnie twierdzą, że zalecana przez profesora Taylora dieta niskokaloryczna całkowicie odmieniła ich życie, wielokrotnie próbowano zdyskredytować jego teorię. Między innymi odmówiono mu publikacji artykułu, gdyż wydawca uznał wyniki jego badań za niewiarygodne.
„Przez całe lata wmawiano studentom medycyny, a później lekarzom, że stan pacjentów chorych na cukrzycę typu 2 będzie się stopniowo pogarszał i skończą na zastrzykach insuliny – zwraca uwagę profesor. – Z artykułów publikowanych w czasopismach medycznych jednoznacznie wynika, że diabetycy muszą nauczyć się żyć z chorobą. A tu nagle pojawiam się ja i wbrew wszystkiemu twierdzę, że to wcale nie musi być prawdą”.
Całkiem niedawno po odczycie podszedł do niego jeden z jego najbardziej zagorzałych krytyków i otwarcie przyznał, że się mylił.
Opór środowiska naukowego wobec badań profesora Taylora tym bardziej budzi zdziwienie, że od wielu lat istniały dowody na to, że cukrzycę typu 2 można cofnąć za pomocą gwałtownej redukcji wagi ciała. Najbardziej spektakularne efekty otrzymywano u pacjentów poddanych operacji bariatrycznej.
Profesor Taylor w latach osiemdziesiątych dostrzegł związek pomiędzy operacyjnym leczeniem otyłości a cukrzycą podczas wizyty w Greenville w Karolinie Północnej, mieście odznaczającym się wyjątkowo wysokim odsetkiem otyłych. Jak wspomina, miał wrażenie, że kiedy szedł ulicą, wszyscy dziwnie mu się przyglądali. „Chyba nie byli przyzwyczajeni do widoku takiego chudego faceta jak ja”.
Jednym z chirurgów pracujących w Greenville był Walter Pories, który nie tylko wykonywał operacje bariatryczne, ale również śledził dalsze losy swoich pacjentów.
W ramach jednego ze swoich projektów badawczych („Kto by pomyślał? Operacja jako najskuteczniejsza terapia cukrzycy typu 2”11) przez 14 lat prowadził obserwację 608 otyłych pacjentów. W większości przypadków spadek wagi był naprawdę imponujący. Pod koniec pierwszego roku jeden z pacjentów stracił aż 45 kilogramów, czyli prawie jedną trzecią swojej wagi wyjściowej, i przez następnych 14 lat nie przybrał ani kilograma. Wraz z pozbyciem się nadwagi następował spektakularny spadek poziomu cukru, poprawa jakości snu i znacząco spadło ryzyko śmierci z powodu choroby wieńcowej.
Jednak najbardziej zaskakujące zmiany zanotowano w organizmach pacjentów z zaburzeniami poziomu cukru we krwi – wśród badanych osób 161 chorowało na cukrzycę typu 2, a u 150 stwierdzono nieprawidłową tolerancję glukozy (stan przedcukrzycowy).
W większości przypadków po operacji zaobserwowano radykalny spadek stężenia glukozy we krwi. Jak stwierdzono, „cukrzyca ustępowała w szybkim tempie, na ogół w ciągu kilku dni, do tego stopnia, że u większości operowanych diabetyków można było odstawić leki przeciwcukrzycowe”.
Jedna z pacjentek przyjmująca do tej pory duże dawki insuliny mogła odstawić ją już tydzień po operacji, a w ciągu następnych trzech miesięcy jej wyniki wróciły do normy. Co więcej, 14 lat później stan ten utrzymywał się zarówno u niej, jak i u 83 procent pozostałych byłych diabetyków.
Pacjenci, u których nie zaobserwowano tak zaskakująco dobrych wyników, to diabetycy, którzy przed operacją chorowali już od wielu lat.
Największe korzyści odniosły osoby ze stanem przedcukrzycowym – aż u 99 procent z nich poziom cukru we krwi wrócił do normy i utrzymywał się na prawidłowym poziomie.
Trzeba jednak zaznaczyć, że operacyjne leczenie otyłości ma swoje minusy. Mimo że odsetek umieralności jest niski, część pacjentów ponownie wymaga hospitalizacji z powodu zakażenia lub otwarcia rany. Możliwe jest również wystąpienie tzw. zespołu poposiłkowego, którego objawami są uczucie kołatania serca, bóle brzucha i nasilona biegunka.
Naukowcy zauważyli, że efektem operacji bariatrycznych są zmiany w poziomie hormonów regulujących łaknienie, wydzielanych przez przewód pokarmowy. Dlatego też doszli do wniosku, że tak radykalny spadek poziomu cukru we krwi u operowanych musi mieć coś wspólnego ze zmianami hormonalnymi spowodowanymi zabiegiem chirurgicznym.
Profesor Taylor nie podzielał jednak tego stanowiska. „Wiem, jak działają hormony układu pokarmowego – są istotne, lecz mają ograniczony wpływ na metabolizm. Dlatego od razu wiedziałem, że ta teoria jest z gruntu fałszywa. Jednak założenie, że zmiana aktywności hormonów reguluje poziom cukru we krwi, na dobre zakorzeniło się w świecie medycyny”.
Jego zdaniem powód był zupełnie inny i mógł wyjaśnić, dlaczego wielu otyłych nie choruje na cukrzycę, a często dotyka ona osoby szczupłe.
Samo przybieranie na wadze zależy od działania insuliny, ale o tym, gdzie utyjemy, decyduje enzym o nazwie lipaza lipoproteinowa (LPL). Jak wiadomo, zbędne kilogramy nie odkładają się równomiernie na całym ciele (nie tyjemy, na przykład, na czole), ale w określonych miejscach. To właśnie LPL w dużej mierze sprawia, czy przybędzie nam w pasie, udach, biodrach czy pośladkach. Jej uaktywnienie, przy jednoczesnym działaniu insuliny, powoduje odkładanie tłuszczu z krwi do komórek.
Enzym ten u mężczyzn jest najbardziej aktywny w komórkach tłuszczowych na brzuchu, co tłumaczy tak powszechną u nich otyłość brzuszną. Z kolei u kobiet najwięcej występuje go w komórkach tłuszczowych wokół bioder i pośladków.
Na szczęście LPL jest obecna również w mięśniach. Jeśli aktywujemy ją poprzez wysiłek fizyczny, to właśnie do nich trafi nadmiar kalorii dostarczony organizmowi. Tam zostanie spalony i zamieniony na energię, tym samym nie odłoży się w postaci tkanki tłuszczowej.
Kilka lat temu podczas realizacji filmu dokumentalnego Cała prawda o ćwiczeniach wziąłem udział w eksperymencie przeprowadzonym na Uniwersytecie w Glasgow, którym miał wykazać, jak istotny dla organizmu jest nawet niewielki wysiłek fizyczny.
Polegał on na tym, że miałem zjeść obfite, dosłownie ociekające tłuszczem śniadanie – głównie jaja smażone na bekonie i haggis*. Godzinę później doktor Jason Gill pobrał mi próbkę krwi i w specjalnej wirówce oddzielił czerwone krwinki od osocza. Wówczas na własne oczy zobaczyłem na jego powierzchni mętną warstwę tłuszczu – tego samego, który pochłonąłem na śniadanie i który teraz krążył w moich żyłach.
* Szkocka potrawa z owczych podrobów (przyp. tłum.).
Potem miałem udać się na godzinny energiczny spacer. Następnego dnia wszystko się powtórzyło: zjadłem tłuste śniadanie, pobrano mi krew, a następnie odwirowano próbkę.
Tym razem warstwa tłuszczu na powierzchni osocza była o wiele cieńsza. Przyczynił się do tego spacer z poprzedniego dnia – aktywował geny w mięśniach nóg pobudzające znajdującą się w nich LPL, a enzym ten wychwycił większość tłuszczu z mojej krwi.
Niestety większość z nas rzadko wybiera się na długie, energiczne spacery po posiłkach. Dlatego istnieje znacznie większe prawdopodobieństwo, że kalorie dostarczone organizmowi zostaną przez insulinę skierowane do komórek tłuszczowych. Część z nich przekształci się w tłuszcz podskórny, gromadzący się na pośladkach, udach i ramionach. On jest jeszcze stosunkowo nieszkodliwy, jednak reszta zamieni się w tzw. tłuszcz trzewny, który odkłada się wokół narządów wewnętrznych – serca, wątroby czy żołądka. Jest niewidoczny z zewnątrz, więc zagraża również osobom generalnie szczupłym. Mówimy wówczas o tzw. syndromie TOFI (ang. Thin on the Outside, Fat Inside, czyli ‘szczupły na zewnątrz, otyły w środku’).
Ja również byłem jednym z nich.
Tłuszcz trzewny jest szczególnie niebezpieczny dla zdrowia, gdyż zaburza funkcjonowanie narządów wewnętrznych, takich jak wątroba czy trzustka.
Wbrew powszechnemu przekonaniu wątroba to jedno z pierwszych miejsc w naszym ciele, gdzie odkłada się tłuszcz. Przypomina nieco rachunek bieżący w banku – wygodny i szybki sposób na przechowanie nadmiaru gotówki. Jednak, jak podkreśla profesor Taylor, jego wysokie oprocentowanie jest dla nas zabójcze, bo może powodować nie tylko zaburzenia poziomu cukru we krwi, ale również niealkoholowe stłuszczeniowe zapalenie wątroby (NAFLD). Na tę chorobę, która często prowadzi do marskości i niewydolności wątroby, cierpi obecnie aż trzydzieści procent Europejczyków i Amerykanów.
Badania profesora Taylora wykazały, że głównym winowajcą takiego stanu rzeczy jest nagromadzenie tłuszczu w komórkach trzustki i wątroby. Narządy te są odpowiedzialne za wytwarzanie i rozkład insuliny, czyli de facto regulują stężenie glukozy we krwi. Jeśli ulegną stłuszczeniu, nie są w stanie współdziałać, a wtedy organizm przestaje produkować insulinę i rozwija się cukrzyca typu 2.
Profesor Taylor twierdzi również, że każdy z nas ma indywidualny próg tkanki tłuszczowej (PFT), w dużej mierze zależny od uwarunkowań genetycznych. Jest to coś w rodzaju punktu krytycznego, po przekroczeniu którego gromadzący się w organizmie tłuszcz zaczyna atakować wątrobę i trzustkę, wywołując cukrzycę typu 212. U niektórych osób próg ten jest wysoki, u innych zaskakująco niski.
Trzeba jednak pamiętać, że niezależnie od posiadanego PFT należy pozbyć się tłuszczu do tej pory nagromadzonego w wątrobie i trzustce (co umożliwia proponowana przeze mnie dieta). Dzięki temu można uwolnić się od cukrzycy i obniżyć stężenie glukozy we krwi do bezpiecznego poziomu. Zaniedbując to, narażamy się nie tylko na groźne powikłania cukrzycowe, ale i trwałe uszkodzenie wątroby.
Wszyscy powtarzali: „Lorna, nie masz się czym martwić, przecież jesteś szczupła”.
Lekarz Lorny Norman był równie zaskoczony, jak ona, kiedy okazało się, że ma za wysoki poziom cukru we krwi.
Lorna jest wegetarianką i zawsze starała się zdrowo odżywiać. Chodziła codziennie na spacery z psami, regularnie odwiedzała basen i nigdy wcześniej nie miała problemów ze zdrowiem. Nie licząc przewlekłego zmęczenia – to głównie z tego powodu wybrała się do lekarza – nie zaobserwowała u siebie żadnych niepokojących objawów.
Lekarz odesłał ją do pielęgniarki, od której usłyszała, że ma się nie przejmować i żyć normalnie. „Z perspektywy czasu – przyznaje Lorna – powinnam była zrobić dokładnie na odwrót”. (Typowy błąd numer 1).
„Wszyscy mi powtarzali: – Lorna, nie masz się czym martwić, przecież jesteś szczupła. Wyglądasz świetnie”. (Typowy błąd numer 2).
Lorna jadła to co wcześniej, a więc duże ilości węglowodanów: makarony, pieczywo, pieczone ziemniaki. (Typowy błąd numer 3). „Teraz wiem, że to był błąd, ale przecież tak zalecali specjaliści”. Przez kilka kolejnych lat jej wyniki utrzymywały się mniej więcej na niezmienionym poziomie.
Ale w pewnym momencie zaczęły się stopniowo, choć nieznacznie pogarszać. Wskazówka wagi, co prawda, nadal pokazywała 60 kilogramów, co przy jej wzroście 162 centymetrów nie oznaczało specjalnej nadwagi, ale – co bardziej istotne – nadprogramowe kilogramy odłożyły się głównie wokół jej talii.
Podczas kolejnej wizyty u lekarza okazało się, że poziom cukru we krwi znów podskoczył. Tym razem usłyszała przerażającą nowinę: zachorowała na cukrzycę i musi odtąd na stałe przyjmować leki. (Typowy błąd numer 4).
Kiedy Lorna opowiedziała lekarzowi o badaniach profesora Roya Taylora i zasugerowała, że chce spróbować zbić cukier za pomocą diety niskokalorycznej, nie spotkało się to z jego aprobatą. „Usłyszałam, że moje BMI (wskaźnik masy ciała) jest w porządku i nie mam nadwagi, więc taka dieta jest pozbawiona sensu”. (Typowy błąd numer 5).
Lorna jednak go nie posłuchała. „Byłam gotowa chwytać się wszystkiego, byle tylko uniknąć leków przeciwcukrzycowych”. Po chwili wahania dodała: „Moja córka powiedziałaby, że jak zwykle wszystko musi być tak, jak ja chcę”.
W ciągu czterech tygodni jej BMI obniżyło się do 19. Skrupulatnie przestrzegała wszystkich zaleceń diety, pilnowała, żeby dostarczać organizmowi niezbędne składniki odżywcze, i wypijała dziennie trzy litry wody. Ale nie wszystko szło po jej myśli. Wyniki poprawiły się, ale były też momenty, że poziom cukru znów skakał do góry. „Pomyślałam sobie wtedy, że pewnie należę do osób, na które ta dieta nie działa”. (Typowy błąd numer 6).
Ale nie rezygnowała, jedynie przestała się często badać, żeby oszczędzić sobie stresu. Dodatkowo zaczęła uprawiać jogę i medytację („Wrzucam pranie do pralki i medytuję, aż program się skończy”). Dzięki temu obniżył się u niej poziom stresu, a wraz z nim poziom kortyzolu, hormonu powodującego skoki cukru we krwi.
Co więcej, udało się jej wytrwać na diecie, choć przez cały czas musiała gotować dla trzech dorosłych domowników. „Przygotowywałam dla nich normalne posiłki, a potem siadałam do stołu i zjadałam własną mikroskopijną porcję”.
Najniższa waga, jaką udało się jej osiągnąć, to 54 kilogramy. „Mnóstwo osób twierdziło, że jestem za chuda, ale się tym nie przejmowałam. Ludzie znacznie częściej zwracają uwagę na wygląd, zamiast pogratulować wyleczenia się z groźnej choroby. To dla mnie naprawdę niepojęte”.
Po dwóch miesiącach po cukrzycy nie zostało nawet śladu. W przypadku Lorny najprawdopodobniej zadziałało zmniejszenie obwodu w talii – aż o 10 centymetrów.
Jak doskonale wiadomo, odchudzanie i utrzymanie prawidłowej wagi wymagają wielkiego wysiłku. Dlatego kiedy słyszymy od lekarza: „Tak, to cukrzyca, ale wystarczy na nią brać tabletki”, większość pacjentów woli wybrać łatwiejsze rozwiązanie.
Ale leczenie tej choroby nie zawsze jest proste. Szacuje się, że nawet w przypadku przyjmowania leków skraca życie średnio o 10 lat. Poza tym leczenie farmakologiczne jest drogie i nie chodzi tylko o koszt całych leków, ale i powikłań oraz zwolnień chorobowych. Dodatkowo cukrzyca podwyższa koszty ubezpieczenia na życie, a nawet składkę zwykłej polisy turystycznej.
Jak się szacuje, leczenie cukrzycy typu 2 w Wielkiej Brytanii pochłania rocznie co najmniej 20 miliardów funtów, a w Stanach Zjednoczonych ponad 245 miliardów dolarów.
Najpopularniejszy obecnie lek przeciwcukrzycowy to metformina, której roczną sprzedaż oblicza się na dwa miliardy dolarów. Jest na rynku już od tak dawna, że siłą rzeczy można by uznać ją za bardzo skuteczną. Jednak z opublikowanego niedawno opracowania13, opartego na 13 randomizowanych próbach kontrolnych z udziałem ponad 13 tysięcy pacjentów, wynika, że nie ma przekonujących dowodów na to, że lek ten obniża ryzyko zawału serca lub amputacji stopy czy też wydłuża życie.
Metformina może, co prawda, powodować nieznaczny spadek wagi (jej częstym efektem ubocznym są mdłości), ale zazwyczaj jest tzw. lekiem pierwszego rzutu, a później pacjenci przechodzą na silniejsze i znacznie droższe. Większość z nich, w tym również insulina, pobudza apetyt, więc powoduje przybieranie na wadze. Jak stwierdził jeden ze specjalistów: „Im bardziej agresywne leczenie cukrzycy, tym większe problemy z tuszą”.
Obecny problem z cukrzycą w pewnym stopniu przypomina mi mój pierwszy film dokumentalny, który zrealizowałem dla telewizji na początku lat dziewięćdziesiątych. Nosił tytuł Wojna o wrzody, a wystąpił w nim młody australijski lekarz Barry Marshall.
W tamtym czasie wrzody żołądka były powszechnym, bardzo bolesnym schorzeniem, spowodowanym – jak sądzono – nadmiarem kwasów żołądkowych. Uważano wtedy, że choroba jest wynikiem stresu i niewłaściwego trybu życia, czyli dopada człowieka na własne życzenie.
Jak zwykle niezawodne firmy farmaceutyczne momentalnie wypuściły na rynek leki łagodzące objawy choroby wrzodowej, które hamowały wydzielanie kwasów żołądkowych lub je zobojętniały. Ale ponieważ uznano ją za nieuleczalną, należało przyjmować je do końca życia, żeby ustrzec się nawrotu.
Jednak zdaniem doktora Marshalla geneza choroby wrzodowej była zupełnie inna. Przypisywał ją obecności nieznanej wcześniej bakterii, Helicobacter pylori, którą razem ze swoim kolegą, uczonym Robinem Warrenem, odkrył w wycinkach błony śluzowej żołądka pobranych od pacjentów z pękniętym wrzodem.
Doktor Marshall próbował zarazić bakterią Helicobacter zwierzęta laboratoryjne, a kiedy się to nie udało, postanowił sam wystąpić w roli królika doświadczalnego. Trzymał to w tajemnicy nawet przed własną żoną, bo jak to ujął, „na pewno chciałaby go przed tym powstrzymać”.
Zanim jednak przystąpił do eksperymentu, poddał się gastroskopii, która wykazała, że ma całkowicie zdrowy żołądek. Następnie wypił kultury bakterii z wycinków żołądka zarażonych pacjentów. Niesamowite poświęcenie, prawda?
Kilka dni później – ku jego nieopisanej radości – zaczęły go nękać nudności i wymioty.
W trakcie ponownego badania tym razem wykryto uszkodzenie błony śluzowej żołądka. Badanie mikroskopowe pobranego wycinka wykazało w tkankach obecność bakterii Helicobacter pylori.
Ponieważ żona Marshalla kategorycznie zabroniła mu dalszych eksperymentów, zażył koktajl antybiotyków oraz środek o nazwie Pepto-Bismol (ma działanie antybakteryjne). Kilka dni później objawy wyraźnie złagodniały.
Zanim zrealizowałem film z jego udziałem, Barry Marshall wraz z innymi lekarzami wyleczył wielu pacjentów, udowadniając, że antybiotyki nie tylko są skuteczne w większości przypadków choroby wrzodowej, ale mogą też obniżać ryzyko wystąpienia u nich nowotworu żołądka.
Mimo to świat medycyny pozostał sceptyczny. Jedyną reakcją na mój film była recenzja w „British Medical Journal”, w której określono go jako „jednostronny i tendencyjny”, co w naukowym żargonie jest synonimem „kompletnej bzdury”.
Jednak z biegiem lat pojawiło się tyle dowodów na poparcie tej teorii, że w leczeniu choroby wrzodowej zaczęto coraz powszechniej stosować antybiotykoterapię. A w 2000 roku Barry Marshall i Robin Warren za swoje odkrycie otrzymali Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii.
Podobnie jak w chorobie wrzodowej, objawy cukrzycy również można łagodzić za pomocą leków. Ale czy nie lepiej byłoby leczyć jej przyczynę, a nie skutki?
Lekarze twierdzą, że są zbyt zajęci, żeby nadzorować dietę pacjentów. Gdyby jednak się tym zajęli, oszczędziliby sobie w przyszłości bardzo dużo czasu.
63-letni Colin Beattie potrzebował aż czterech miesięcy, żeby ostatecznie przekonać swojego lekarza. Na szczęście jest politykiem – posłem w szkockim parlamencie – więc wie, jak dobierać argumenty. A potem je powtarzać aż do skutku. Kiedy cztery lata wcześniej zdiagnozowano u niego cukrzycę typu 2, niespecjalnie się tym przejął. Miał przyjmować po jednej tabletce metforminy rano i wieczorem. Ale dwa lata później, gdy poziom cukru we krwi systematycznie rósł, dawkę tę trzeba było podwoić – zażywał więc dziennie już cztery tabletki. Potem przepisano mu statyny. Pod koniec 2013 roku podczas wizyty u lekarza usłyszał, że ma za wysokie ciśnienie, i znów otrzymał kolejne leki – tym razem na poprawę dopływu krwi do nerek.
W tym momencie Colina poważnie zaniepokoiła stale rosnąca liczba leków, jakie miał codziennie przyjmować. „Przyszło mi do głowy – chwileczkę, czy tak ma wyglądać reszta mojego życia? Co jakiś czas nowe tabletki?”.
Zaczął szperać w literaturze fachowej, gdzie natrafił na badania profesora Taylora na temat możliwości cofnięcia cukrzycy typu 2 za pomocą diety niskokalorycznej. Ale jego lekarz nie był do niej przekonany. „Chyba obawiał się pacjentów oczekujących od niego nadzoru nad dietą i tego, że nie będzie w stanie poświęcić im wystarczająco dużo czasu” – podejrzewa Colin.
Wcześniej Colin nie dostał żadnych szczegółowych zaleceń dietetycznych, jedynie ogólniki w stylu: jeść więcej warzyw i owoców oraz unikać tłustych pokarmów. „Brzmiało to bardziej jak przypomnienie, żeby starać się zdrowo odżywiać”. Colin nie przywiązywał jednak do tego zbyt dużej uwagi. (To całkowicie zrozumiałe – skoro lekarz twierdzi, że wystarczy brać leki, kto by się przejmował dietą). „Jadłem więc, co się dało i kiedy tylko się dało. Ryba z frytkami, gulasz zapiekany w cieście, przekąski między posiłkami… Typowe szkockie jedzenie” – wspomina Colin.
Po jakimś czasie lekarz musiał mieć dość byłego bankiera inwestycyjnego, który nękał go, sypiąc jak z rękawa argumentami przemawiającymi na korzyść restrykcyjnej diety odchudzającej. Choć niechętnie i bez przekonania, ale wyraził zgodę i podjął się jej nadzorowania. Miało ono polegać na skierowaniu Colina na badania krwi przed rozpoczęciem diety, przeglądaniu jego cotygodniowych e-maili z podaną wagą i ciśnieniem krwi oraz informowaniu go, czy może zmniejszyć dawki leków. Jak widać, wbrew początkowym obawom lekarza, nie było to wcale aż tak bardzo absorbujące. Colin ze swojej strony – i to chyba było kluczem do sukcesu – potraktował dietę tak, jak gdyby była zaleceniem lekarskim. Ponieważ miał stresującą pracę i nieregularny tryb życia, zdecydował się na produkty dietetyczne zamiast normalnego jedzenia. Każdy posiłek mógł zawierać tylko około 200 kalorii – zazwyczaj była to saszetka z owsianką, zupa na lunch, baton dietetyczny na kolację oraz półmisek warzyw gotowanych na parze. W sumie zjadał nie więcej niż 800 kalorii dziennie.
„Były dwie rzeczy, które moim zdaniem bardzo mi pomogły – wspomina. – Dopilnowałem, żeby wszyscy wiedzieli, że jestem na diecie – w tym również dziennikarze. W ten sposób cały czas czułem presję otoczenia. I byłem całkowicie zdeterminowany, żeby ani na moment nie przerywać diety, bo wiedziałem, że wtedy będą kolejne razy. Wytrwałem przez cały ten czas, aż do wczoraj. Zjadłem w restauracji gulasz zapiekany w cieście. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić, ostatecznie wszyscy jesteśmy tylko ludźmi”.
W ciągu ośmiu tygodni stracił 20 kilogramów, a jego obwód w pasie zmniejszył się ze 101 do 86 centymetrów. Pod koniec diety nie musiał już przyjmować leków.
Pomimo sporadycznych grzeszków (ach ten gulasz w cieście!) Colinowi udaje się utrzymać wagę. Kiedy przybywa mu choć kilogram, momentalnie zaczyna ograniczać jedzenie. Obecnie przyjął sobie za cel rozpropagowanie diety niskokalorycznej. Nie może uwierzyć, jak wiele osób chorych na cukrzycę typu 2 prawie w ogóle pozbawionych jest jakiegokolwiek wsparcia. „Lekarze twierdzą, że są zbyt zajęci, żeby nadzorować dietę pacjentów. Gdyby jednak się tym zajęli, oszczędziliby sobie w przyszłości bardzo dużo czasu”.
W Szkocji żyje 236 tysięcy pacjentów cierpiących na cukrzycę typu 2 (nie licząc osób wciąż jeszcze tego nieświadomych). W ubiegłym roku wśród nowo zdiagnozowanych znalazła się piątka dzieci poniżej 4. roku życia.
Profesor Taylor był absolutnie przekonany, że jeśli diabetyk pozbędzie się określonej nadwagi, wątroba i trzustka oczyszczą się z magazynowanego w nich tłuszczu, a to spowoduje ustąpienie objawów cukrzycy typu 2. Ale ponieważ jego teoria została bardzo sceptycznie przyjęta przez środowisko medyczne, potrzebne mu były przekonujące dowody.
Na początek musiał opracować metodę pomiaru poziomu tłuszczu w wątrobie i trzustce, gdyż nie dało się tego zrobić tradycyjnie, wkłuwając igłę. Kieran Hollingsworth, fizyk z jego wydziału, już wcześniej przystosował ich aparaty do badań metodą rezonansu magnetycznego do pomiarów poziomu tłuszczu w wątrobie. Kiedy profesor Taylor spytał, czy byłoby to możliwe również w przypadku trzustki, naukowiec zawahał się, spojrzał w sufit, po czym odpowiedział twierdząco.
Kolejny etap to pozyskanie funduszy na badania. „Na szczęście udało się je zdobyć od fundacji Diabetes UK – wspomina. – Co prawda, jej zarząd nie był przekonany, ale jeden z członków uznał moją teorię za godną uwagi i zdołał namówić resztę komitetu. Dostałem niewiele – tylko tyle, by sfinansować roczne badania na niewielką skalę”.
Zaangażowano do nich 14 pacjentów14, ale w początkowej fazie trzeba było z różnych powodów wycofać trójkę z nich, więc poddano obserwacji tylko 11 osób.
Pacjentom polecono odstawić leki przeciwcukrzycowe i przejść na rygorystyczną dietę 800 kalorii dziennie, złożoną z koktajli dietetycznych i warzyw niezawierających skrobi. W pierwszym tygodniu stracili na wadze średnio około 4 kilogramów, przy czym większość uznała, że przyszło im to z łatwością. „Ku mojemu zaskoczeniu po 48 godzinach przestawali odczuwać głód” – twierdzi profesor Taylor.
Po oczyszczeniu wątroby z tłuszczu objawy choroby złagodniały. „Stan wątroby wyraźnie poprawił się już po siedmiu dniach. Trudniej było z trzustką – w pierwszym tygodniu zanotowano tylko nieznaczną poprawę, ale w ciągu kolejnych ośmiu tygodni stopniowo wracała do normy – i to było nasze największe osiągnięcie”.
Uczestnicy badań skrupulatnie przestrzegali diety 800 kalorii dziennie, w efekcie czego w ciągu zaledwie ośmiu tygodni pozbyli się średnio 15 kilogramów, chudnąc w pasie prawie 13 centymetrów. Pod koniec eksperymentu stężenie glukozy we krwi spadło do bezpiecznego poziomu.
Profesor Taylor był zaskoczony uzyskanymi wynikami. „Nie spodziewałem się, że będą aż tak obiecujące”.
Jednym z obserwowanych pacjentów był 56-letni Alan – żonaty, ojciec czwórki synów. Ważył 97 kilogramów, gdy zdiagnozowano u niego cukrzycę. Usłyszał wtedy, że musi się przyzwyczaić do życia z chorobą. Kiedy dowiedział się, że profesor Taylor poszukuje ochotników do swoich badań, uznał, że warto spróbować. Jego lekarz nie był jednak przekonany i wątpił, czy uda mu się wytrwać na tego rodzaju diecie.