Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po pełnej emocji wyprawie na wyspę Frisørd Laura wraca na chwilę do beztroskiej codzienności w Łodzi. Okazuje się jednak, że los zmienił jej życie bezpowrotnie, należy już do innego świata. Uciekając przed tropiącymi ją łowcami, znajduje schronienie w górskim domu dwóch nowo poznanych mężczyzn, którzy podają się za przyjaciół. Jednak od tej chwili nic nie jest już pewne.
Nad wyspą Frisørd zawisa widmo wojny. Kto zdradził? Kim staje się Laura? Jaką tajemnicę skrywają Północ, Wschód i Południe?
Czy w walce o wolność miłość okaże się tajną bronią? Pełna nieoczekiwanych zwrotów akcja prowadzi czytelnika w głąb tajemniczego świata poszukiwaczy prastarych tajemnic.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 426
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Część I
Dotyk Północy
Część II
Oddech Wschodu
Część III
Krzyk Południa
W przygotowaniu
W objęciach wroga
Dla mojej małej iskierki, Michasi
Laura siedziała po turecku na łóżku w swojej niewielkiej kawalerce. Na beżowej kapie z wielką mandalą rozłożyła kilka opasłych, świeżo przyniesionych z biblioteki tomów. Odgarnęła z twarzy orzechowe loki, związała je na czubku głowy w kok i wpięła w środek ołówek, niczym gejsza.
Jęknęły sprężyny fotela. Leon, kanapowy piesek w krowie łatki, wdrapywał się na stare, wysłużone siedzisko. Od czasu do czasu wydawał przeciągłe pomruki niezadowolenia. Fotel w końcu był stary i niewygodny, nie to, co mięciutka sofa ze świeżo wypranym, pachnącym nakryciem. Dziewczyna konsekwentnie ignorowała te dźwięki, zagłębiona w lekturze. Nieznużenie przeglądała stronice, szukając odpowiedzi na nurtujące ją od pewnego czasu pytania. Gabriel wszystko cierpliwie jej tłumaczył, ale po powrocie do Polski wszystko wydawało się odległym, baśniowym snem.
Ona syreną? Czy jak to Gabriel mówił – aquarianną? Przez pierwszy tydzień swojego nowego życia nieustannie wkładała ręce pod wodę i obserwowała zmieniający się kolor skóry – biały z błękitną poświatą.
Nacinała nadgarstek i patrzyła z niedowierzaniem, jak szybko tkanka zrasta się pod wpływem wody. Gasiła światło i poruszała ramieniem, podziwiając, jak jej znamię na prawej ręce emanuje niebieskim światłem niczym zorza polarna i oświetla plamkami cały pokój. To było trudne do ogarnięcia przez nieprzyzwyczajony do paranormalnych zagadnień umysł.
Znamię oplatające prawie całe przedramię wyglądało jak piękna floralna bransoleta. Za dnia przypominało ledwo widoczny tatuaż z koziego mleka, swoją szlachetność ukazywało zaś w ciemnościach i pod dotykiem wody. „To zdarzyło się naprawdę”, mówiła sobie. Jednak jej ludzki umysł potrzebował naukowego wyjaśnienia. Rytuał przejścia?
Gabriel tłumaczył… Gabriel… Ogarnął ją przyjemny dreszcz na wspomnienie tego imienia.
Niesamowicie urokliwy młody aquarianin, który momentalnie sprawiał, że jej serce próbowało opuścić klatkę piersiową. Mogła godzinami patrzeć w jego przenikliwe, księżycowo niebieskie oczy i dotykać aksamitnej, kruczoczarnej grzywki. Cały jego ród żył w ukryciu od tysięcy lat. Były to istoty długowieczne, piękne, mądre, wywodzące się z głębin morskich, które odkryły, jak przystosować się do życia na lądzie.
Gabriel tłumaczył, że aquarianie nie planują rytuałów. To się dzieje samo. Raz na jakiś czas wyspa wysyła sygnał w eter. Nigdy nie wiadomo, kto na niego odpowie, ale wszyscy jej mieszkańcy wierzą, że jest to odpowiednia osoba – i to się sprawdza.
Laura zauważyła, że aquarianie pokładają wiarę w pewne bóstwo, pewną moc, ale nigdy jej nie nazywają. Ta moc kieruje ich życiem, a oni w pełni jej się oddają.
Nadal nie mogła tego zrozumieć, nie potrafiła po prostu uwierzyć. Jednak rytuał się odbył, czego była dowodem. I miała teraz siostrę. Ariana była drugim ogniwem rytuału. Cząstką wody, która tchnęła w Laurę magiczne właściwości w zamian za zupełnie ludzkie cechy pozwalające oddychać powietrzem na powierzchni.
Tak naprawdę zyskała na tym znacznie więcej. Wiedziała, że teraz nie tylko ma siostrę, ale również całą rodzinę. Brakowało jej wspólnych chwil spędzonych z Gabrielem, Ollą, Leifem i bliźniakami.
Laura pierwszy raz od wielu lat czuła, że gdzieś przynależy. Jednak cały czas nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to cudowny sen, który zaraz się skończy i zniknie jak bańka mydlana pękająca pod dotykiem palca dziecka. W jej sercu zatliła się również inna nadzieja.
– Czy istnieje szansa, żeby uleczyć moją ciocię? – spytała Gabriela, kiedy była jeszcze na wyspie.
On uśmiechnął się leciutko i pocałował jej dłoń.
– Nie wiem skarbie, to niewykluczone.
– Czy mogę ją tu przywieźć i zaaranżujemy kolejny rytuał? – pytała.
– To tak nie działa. Człowiek musi zostać wybrany.
Laura się niecierpliwiła, ale nie zamierzała się poddawać. Musiał istnieć jakiś sposób.
Moc aquarian mogła zmienić świat. Mogła leczyć raka, demencję, starość. Mogła powstrzymać wojny i okrucieństwo. Prawo surowo zabraniało rozpowszechniania starożytnej wiedzy. Nie zamierzała robić nic wbrew ich woli, ale w jej głowie już narodził się pewien pomysł. Nadal miała tylko strzępki informacji, które nieudolnie pragnęła poskładać w całość.
Mitologie wypożyczone z biblioteki niestety nie okazały się pomocne. Pomimo długiego i żmudnego studiowania Laura dowiedziała się jedynie, że nordyccy bogowie byli bardzo okrutni i otwarcie mówili, że nie ma większej chwały niż zrobienie krwawej miazgi z przeciwnika. Im więcej krwi, tym lepiej. Jęknęła po przestudiowaniu opisu rytuału krwawego orła. Był to rodzaj tortur polegający na wykrojeniu z nieszczęśnika żeber i rozłożeniu ich na kształt skrzydeł. Zdecydowanie była przeciwna takiemu rozwiązywaniu sporów.
Znała jednego człowieka, który mógł udzielić jej porady. Remek był studentem biologii na Uniwersytecie Medycznym. W wolnych chwilach zajmował się tropieniem istot nadprzyrodzonych i graniem na basie. Chodził z czerwoną bandanką przewiązaną na rudawych włosach i w czarnych glanach, nawet latem. Laura była pewna, że jest fanem zespołu Guns N’Roses. Dobrze, że przynajmniej nie chodził w czarnym cylindrze.
Było jedno ale… Odkrycie sekretu aquarian postawił sobie za punkt honoru. W dodatku przyjaźnił się z Ljamem, który nie tylko tropił fantastyczne stwory, ale także na nie polował.
Laurę przeszedł zimny dreszcz. Czy wstępując w szeregi syren, musiała porzucić znajomość z tą dwójką? Odpowiedź była oczywista.
Wiedziała, że na tym się nie skończy. Niebawem będzie musiała na zawsze pożegnać swoje najlepsze przyjaciółki. Długowieczność miała wysoką cenę. Skrzywiła się jeszcze bardziej na myśl o nieuniknionym rozstaniu. A gdyby tak zlikwidować podziały? Czy istniała jakaś recepta na zdrowy, harmonijny świat? Przełożyła książki z powrotem na stolik. Leon leniwie wstał z fotela i usadowił się na kanapie, dając do zrozumienia, że jest niezadowolony, że tak długo to trwało. Laura chwyciła pilota i włączyła telewizję. Przez chwilę skakała bez sensu po kanałach, aż w końcu zatrzymała się na Animal Planet. Właśnie leciała powtórka „Zaklinacza psów”.
Prowadzący odwiedzał rodziny, które miały kłopotliwe psy.
– Leon, patrz i się ucz!
Pies uniósł lekko łebek, ale zorientowawszy się, że to tylko fałszywy alarm i Laura nie trzyma nic do jedzenia, położył się z powrotem i zamknął oczy.
Prezenter był dzisiaj u ludzi, którzy mieli hodowlę rottweilerów. Psy zdominowały całe ich życie, zajmowały kanapę, a kiedy ktoś z domowników próbował usiąść, warczały i obnażały zębiska. To samo działo się, gdy mąż próbował przytulić żonę.
Prowadzący po szybkich oględzinach stwierdził, że tak fatalnej sytuacji jeszcze w życiu nie widział i będzie to dla niego nie lada wyzwanie. Zabawne, że powtarzał to w każdym odcinku, nawet kiedy poskramiał ciągle ujadającego pudelka. „Buduje napięcie jak Hitchcock, nie ma co”, skwitowała Laura. Mimo wszystko chętnie oglądała poskramianie psów. Zaklinacz tłumaczył do kamery, że trzeba namierzyć osobnika alfa i to jego zdominować. Jeżeli psu się pokaże, że człowiek rządzi, on to po prostu zaakceptuje, nie będzie się sprzeciwiać, tylko pokornie przyjmie nową rolę. Reszta stada się dostosuje. Jakoś nie chciało jej się w to wierzyć. Chwilę później na ekranie został tylko zaklinacz i rzeczony samiec alfa. Rodzina została poproszona o poczekanie w ogrodzie, ponieważ – jak to prowadzący określił – „sceny mogą być zbyt drastyczne”. Miał rację, początek poskramiania wyglądał nieco dramatycznie.
Pies warczał i pokazywał zęby, gniewnie strosząc sierść na karku. Treser nie patrzył mu w oczy, tylko obserwował swoje czarne adidasy. Laura zastanawiała się, czy jest aż tak nierozsądny, czy to jakaś sztuczka. O dziwo, pies przestał być agresywny. Zainteresował się za to plastrem boczku, który poskramiacz umieścił przed nim na podłodze. Prowadzący odwrócił się z powrotem do kamery i pokazał kciuk do góry. Jego bladą, zdenerwowaną twarz pokrywały czerwone plamy, które sprawiały, że wyglądał jak wielka kulka źle wymieszanych lodów malinowych.
– To zwykłe przekupstwo – powiedziała do Leona, choć mogła się założyć, że nie miałby nic przeciwko takiej tresurze. Chwilę później prowadzący już trzymał rękę na karku bydlęcia i przyciskał go do ziemi. Czworonóg piszczał przeraźliwie.
– Nic mu się nie dzieje, spokojnie – mówił do kamery. – Jest zdezorientowany.
Brytan chwilę jeszcze się opierał, po czym ustąpił. Prowadzący głaskał go po brzuchu, a pies wywalił język z rozkoszy.
– Te programy są wyreżyserowane – powiedziała Laura, której nigdy nie udało się w pełni wytresować Leona. „To jest pies z ambicjami, nie będzie wykonywał cyrkowych sztuczek”, tłumaczyła sobie. Nie oznaczało to, że pies był nieposłuszny. Był oddanym, najlepszym przyjacielem i chętnie słuchał swojej pani, jednak tylko wtedy, kiedy miał na to ochotę.
Sięgnęła po telefon i zalogowała się na skrzynkę mailową. Niecierpliwie czekała na wiadomość od Gabriela. Założyli wspólne konto, dzięki któremu mogli komunikować się tylko przez zapisywanie kopii roboczych, kasując poprzednie. Gabriel twierdził, że wówczas wiadomości będą trudniejsze do przechwycenia przez niepowołane osoby. Niestety, jego komunikaty pojawiały się coraz rzadziej i były coraz bardziej zdawkowe, jakby pisał je w pośpiechu. „Ma dużo pracy”, „ma problem z dostępem do internetu”, tłumaczyła go. Syn hrabiego dźwiga dużo na barkach – zwłaszcza teraz, kiedy przyrodni brat, Zagiel, ich opuścił.
Laura długo leżała w łóżku, co pięć minut odświeżając pocztę. Pokój oświetlony był mglistym blaskiem ulicznej latarni, sączącym się przez firanki. Upragniona wiadomość nie nadchodziła. Czy powinna się martwić? Ile dni minęło od ostatniego kontaktu z jego strony? Musiała sprawdzić datę, żeby się upewnić. Pięć. To jeszcze nie tragedia. Laura pamiętała, że aquarianie zupełnie inaczej odbierają upływający czas niż zwykli ludzie. Może tydzień dla niego był jak kilka godzin dla innych?
Naprawdę ciężko było jej przyzwyczaić się do tego. Te myśli i wiele innych obaw przelatywało jej przez głowę, kiedy próbowała pogrążyć się we śnie. Ciekawe, co Gabriel teraz robi?
Astronomiczne lato miało się ku końcowi, co oznaczało, że białe noce na wyspie Frisørd zamienią się w atramentowe i zamek spowije mrok na kilka kolejnych miesięcy. Tak bardzo chciałaby pojechać tam z powrotem. Z drugiej strony obawiała się tego, jak to będzie dalej wyglądać. Byli zaręczeni, ale Gabriel nie kwapił się, żeby zaplanować piękną ceremonię i wystawny bal. Kilkakrotnie próbowała zacząć rozmowę, ale za każdym razem zmieniał temat. Zniecierpliwiona, po szóstej nieudanej próbie zapytała w końcu, czy może woli wziąć ślub w tajemnicy w Las Vegas, z obrączkami w kształcie czaszek. Gabriel po swojemu zamyślił się z wyreżyserowaną zadumą, po czym stwierdził, że to by było „coś”. Tak czy owak, nic nie ustalili i Laura dalej czekała. Czy było jej przykro? Gdyby miała odpowiedzieć sobie cichutko, w tajemnicy, to trochę tak. Z okazji zaręczyn Gabriela i Ariany – dziedziczki rodu Maeneter – w wakacje wydano wspaniały bal, na który przybyli goście z najróżniejszych zakątków świata. Cała sala balowa pękała w szwach i na pierwszy rzut oka widać było, że nie szczędzono nawet na serwetkach do wycierania ponczu z ust. Na ścianach powieszono najdroższe jedwabie, a dla gości utkano arcykosztowne szaty przeplatane złotem i srebrem. Laura nigdy, przenigdy nie przyznałaby się do tego głośno, ale cieszyłaby się, gdyby mogli wziąć ślub na plaży o wschodzie słońca albo na klifie o zachodzie i urządzić potem ognisko w kameralnym gronie. Do ślubu Ariany i Gabriela oczywiście nie doszło, mimo wspaniałego balu. Niedługo po uroczystości zaręczyny zerwano. Ślub miał przypieczętować sojusz z południową wyspą syren, Segregadą*. Na koniec negocjacji postanowiono spisać stosowne dokumenty i ślub odwołać.
W końcu zapadła w płytki, niespokojny sen. Oddychając ciężko, szła przez ciemną, bezgwiezdną dolinę. Kurz i brud wzbijały się w powietrze z każdym jej krokiem i wpadały do oczu, utrudniając mozolną wędrówkę. Kaszlała świszcząco i co jakiś czas musiała robić postój, żeby zaczerpnąć tchu. Dotarła do czarnej turni i podążyła wzrokiem w górę – była wysoka i spadzista. Zaczęła wspinać się po stromiźnie, co kosztowało ją mnóstwo wysiłku. Znowu czuła się krucha i bezradna jak dziecko. Wdrapała się z trudem na sam szczyt. Ku jej zaskoczeniu, pod jej stopami rosła dorodna róża. Laura miała ochotę nakryć ją kloszem, jak Mały Książę, aby osłonić ją przed całym złem tego świata. Robiąc daszek z dłoni, chroniąc oczy przed opadającym pyłem, próbowała ogarnąć wzrokiem horyzont. Widziała lekkie ścieżki świateł odbijające się na tle mrocznej doliny. Gdy wróciła wzrokiem pod swoje nogi, okazało się, że kolorowy kwiat zniknął. Zamiast niego na szarym pąku tlił się ogień. Był to widok niezwykle piękny i przejmujący, a zarazem nostalgiczny i smutny. Chciała chwycić różę w ręce, ale ta rozsypała się w popiół. Z tym melancholijnym uczuciem się obudziła. Przez całe przedpołudnie miała kiepski nastrój.
W końcu straciła cierpliwość i zmieniła swoją ostatnią wiadomość: „Wszystko okej? Martwię się”. „Przestań zachowywać się jak zakochana nastolatka”, zganiła się w myślach. Masz zostać żoną ważnego arystokraty – na Boga, trochę honoru i powagi. Włożyła telefon do szufladki i postanowiła zapomnieć o Gabrielu na resztę dnia. Z początku nie było to łatwe, bo nawet nie ruszając telefonu, z przyzwyczajenia odświeżała pocztę na laptopie. Jak to jest, że czuła się taka zależna od tego, kiedy odpowie i co? Dość! Postanowiła włączyć radosną muzykę i trochę posprzątać w domu. Wyszorowała podłogę na kolanach, starła dokładnie kurz z szafek, a nawet umyła okna i wzięła się za pastowanie parkietu. Gdyby jej przyjaciółka, Monika, teraz ją zobaczyła, stwierdziłaby, że sprawa jest poważna. Powierzchnia nie była duża, a Laura dysponowała teraz supersiłą i superszybkością, w związku z czym uwinęła się ze wszystkim w godzinę i nie miała już nic do roboty.
„Obiad”, powiedziała do siebie i zaczęła przygotowywać trzydaniowy posiłek składający się z zupy kremu, placków ziemniaczanych i crème brûlée. Laura specjalnie wybrała dania, które według niej były najbardziej czasochłonne, a składników do nich nie miała w domu. Podeszła ambitnie do tematu i po wizycie w kilku sklepach udało się wybrać jej zdaniem najlepsze produkty. Pomidory na zupę krem przecież trzeba było kupić na rynku, na drugim końcu miasta. Kiedy obiad był gotowy, Laura niechętnie usiadła do posiłku. Wcale a wcale nie była głodna. Pochlipała trochę zupy, zjadła pół placka, a deseru w ogóle nie ruszyła.
Patrzyła nienawistnie na szafkę, w której wcześniej został uwięziony telefon. „Jeszcze godzina”, mówiła do siebie. Złożyła świętą obietnicę, że nie sprawdzi telefonu do wieczornych wiadomości.
Padła na poduszki na łóżku i znowu chwyciła jedną z książek wypożyczonych z biblioteki. Na okładce znajdował się wielki smok, który oplatał ognisty napis „Bestiariusz”. Nie wyglądała jak książka naukowa, raczej jak kolorowa encyklopedia dla dzieci i młodzieży. I tak w istocie było. Laura lustrowała kolejne postaci, ich cechy, moce i słabe strony. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ta pozycja jest skierowana do fanów gier komputerowych i karcianych. W końcu znalazła coś, co mogło jej dotyczyć.
Wodniki, rusałki
Gatunek żyjący w jeziorach i wodach.
Wredne, małe istoty, które niepostrzeżenie wciągną cię w wir wody i utopią.
Laura miała ochotę wybuchnąć szczerym, donośnym śmiechem.
Na sąsiedniej stronie opisany był demon doppelganger – zły brat bliźniak. Rysownik przedstawił go jako mężczyznę o szarym, pustym spojrzeniu. Laura zamknęła książkę z hukiem i spojrzała na zegarek. Za pięć siódma. Już odruchowo sięgała do komódki, kiedy Leon jęknął. Dziwny zbieg okoliczności.
„No dobra, wytrzymam jeszcze pięć minut”, pomyślała. W końcu upragniona godzina nadeszła i Laura zalogowała się trzęsąca ręką na pocztę. Patrzyła chwilę w ekran, po czym cisnęła telefon na łóżko ze złością. Odpowiedź od Gabriela przyszła kilka godzin temu. Wściekając się na siebie, chwyciła smartfon i kliknęła w ostatnią wiadomość. Niecierpliwie czekała, ignorując charakterystyczne szczypanie w żyłach, aż kółeczko postępu przestanie się kręcić. Mogła się założyć, że kółko robi sobie z niej drwiny – wydawało jej się, że kręci się całą wieczność. Kiedy kopia robocza wreszcie się załadowała, serce podeszło jej do gardła. Jej oczom ukazał się krótki komunikat: „Kłopoty. Zadzwonię niebawem.”
Laura przez kolejne dni odchodziła od zmysłów. Zapisała milion kopii roboczych, jednak każda pozostawała bez odpowiedzi. „Co się dzieje? Czy nic mu się nie stało? Czy jest cały? Czy Ljam dorwał któregoś z naszych?” Czarne scenariusze nie miały końca.
Prawie nic nie jadła, godzinami leżała, wpatrując się w sufit, od czasu do czasu zmuszała się, żeby wypić szklankę wody, chociaż chętniej wypiłaby szklankę wódki.
Poszkodowany Leon musiał naprawdę mocno się napracować, żeby doprosić się o spacer.
Kiedy tak leżała i wyobrażała sobie, że Gabriel jest uwięziony w jaskini trolli, zadzwonił dzwonek do drzwi. „Odejdź”, myślała z goryczą. Jednak gość był uparty i dzwonił raz po raz. Zakryła głowę poduszką, ignorując wysiłki osoby za drzwiami. Człowiek w końcu stracił cierpliwość – nie przestawał dzwonić, tak że obrzydliwy jazgot drażnił uszy bez przerwy.
– Już idę. – Laura z trudem zwlekła się z łóżka. Podreptała, żeby otworzyć i ochrzanić dowcipnisia. W drzwiach stała wysoka brunetka.
– Matko Boska przenajświętsza! – zawołała Monika z przerażenia i zakryła usta dłonią.
Pod pachą miała zaparowany słoik z żółtawym płynem, marchewką i makaronem. Laura od kilku dni zasłaniała się chorobą i nie odbierała telefonów.
– Co się stało? – zapytała, przestępując przez próg.
Laura zrobiła krzywą minę i przeczesała nerwowo loki.
– Nic.
– Przecież widzę.
Monika już znalazła się w środku i zdejmowała baleriny. Była to osoba, której nie dało się odprawić z kwitkiem. Nie minęło pięć minut i już mieszała rosół na niewielkiej kuchence gazowej w ciasnej kuchni. Sięgnęła po wielką łyżkę wazową, nalała zupy do głębokiej miseczki i podsunęła ją Laurze pod nos.
– Wegetariański. Jedz.
Laura wzięła łyżkę i pomieszała kluski. Zmusiła się do zjedzenia pierwszej porcji.
– Pokłóciliście się?
– Nie. – Machnęła ręką.
– Zostawił cię?
– Nie.
– No to nie jest najgorzej!
Laura pokiwała smutno głową.
– Ma jakieś problemy.
– Problemy? Jakie?
– Nie wiem. Nic nie wiem. Nie cierpię niepewności. – Znowu zbierało jej się na łzy. – Ma do mnie zadzwonić.
Monika patrzyła na nią sceptycznie, więc Laura skupiła się na okach, które pływały w rosole.
– I tyle?
– Tyle.
– Dziewczyno! Jak cię zobaczyłam, to myślałam, że ktoś umarł – Monika wypuściła powietrze z ulgą, wachlując się dłonią.
– Sugerujesz, że przesadzam? – zapytała Laura z nikłą nadzieją w głosie, że jednak wszystko jest w porządku.
– I to jak! Może ściga go skarbówka za błąd w picie, a ty tu przeżywasz katusze, jakby go krzyżowano. Gdyby to było coś poważnego, to już by tu był albo telefon by się urywał. A on nie dzwoni? Znaczy nic pilnego – skwitowała Monika.
Ta dziewczyna, kiedy chciała, potrafiła być bardzo przekonująca.
Laura desperacko pragnęła uwierzyć przyjaciółce.
– Dzisiaj jest czwartek – przypomniała poważnie brunetka. – A to oznacza tylko jedno…
– Babski wieczór! – odpowiedziała Laura, jakby była w Familiadzie.
– Prawidłowa odpowiedź. Wygrywa pani… yyy… doprowadzenie pani do stanu używalności.
Pięć godzin później siedziały w salonie u Ewy na poduszkach rozrzuconych na podłodze. Przed nimi znajdowały się: popcorn, lody (po opakowaniu na głowę), wino i koreczki. Z tyłu pokoju ustawiły projektor, tworząc konstrukcję ze wszystkich tomów encyklopedii PWN.
Laura miała wrażenie, że piramida trzyma się na przysłowiowe słowo honoru i lada chwila może runąć. Na ścianie przed ich twarzami kończył się „Pamiętnik”. Wszystkie trzy płakały jak bobry, przyciskając chusteczki do oczu i dłonie do serc.
– To co? Teraz „Titanic”? – zapytała Ewa, zgrabna blondynka, o urodzie modelki Vogue.
Monika pokręciła głową. Zdecydowanie potrzebowały czegoś wesołego. Ewa, rozumiejąc intencję koleżanki, zaczęła opowiadać, jak przebiegła jej ostatnia randka.
– Niemożliwe! – krzyknęła zdumiona Laura i zaniosła się śmiechem, odrzucając burzę orzechowych loków.
Monika zadbała, żeby jej przyjaciółka wyglądała jak człowiek. Zrobiły sobie babskie popołudnie. Siedziały z maseczkami i ogórkami na twarzy, beztrosko plotkując. Potem Monika uparła się, żeby Laurę porządnie uczesać i umalować.
– Serio! Serio! – powtarzała Ewa.
– Ładne kwiatki!
Okazało się, że Ewa została zaproszona na romantyczne świętowanie czteromiesięcznicy związku z Danielem, klientem banku, na którego kiedyś wylała kawę. Marny początek znajomości nie zwiastował cudów. A tu proszę, chłopak kupił jej z tej okazji mysz z bluetoothem do grania, która wyglądała jak mały statek kosmiczny z „Gwiezdnych Wojen”. Dostała też najnowszego „Battlefielda” – jedną z tych gier, gdzie gracz ma dwa zadania: nie dać się zabić i jednocześnie zlikwidować jak najwięcej wrogów. Idealny prezent dla delikatnej blondynki, której ulubiona książka to „Ania z Zielonego Wzgórza”. W romantycznym menu pojawiły się czipsy, popcorn i piwo.
– Misia, teraz możemy więcej czasu spędzać razem, oświadczył mi – żartowała Ewa, udając czuły ton.
– No i co teraz? – dopytywała się Monika, okręcając kosmyk czarnych włosów wokół palca.
– No co, muszę teraz z nim grać… – skrzywiła się, wywołując kolejną salwę śmiechu.
– Dlaczego nie mógł kupić srebrnego łańcuszka z wisiorkiem w kształcie serca, perfum albo chociażby czekoladek? – kontynuowała z żalem Ewa.
– Przecież to by było za proste! – stwierdziła Monika.
– Poza tym, Ewa, facet się wysilił. Kupił ci oryginalny prezent… Można by powiedzieć, że nigdy w życiu takiego nie dostałaś. I pewnie nie dostaniesz – podsumowała Laura.
– Już to widzę. Zaraz gwiazdka. Widziałam, jak w sklepie oglądał miecze świetlne…
– A powiedziałaś mu, że nie trafił z prezentem? – spytała Laura.
– A skąd, nie miałam serca. Cieszył się jak przedszkolak, który rozpakowuje swój wyczekany podarunek pod choinką.
Dzisiejsze spotkanie było wyjątkowe, ponieważ nadano mu rangę małego wieczoru panieńskiego. Laura tłumaczyła, że fakt, iż przyjęła pierścionek od pewnego tajemniczego bruneta, nie oznacza rychłego ślubu, ale koleżanki były nieugięte. „Czwartek to taki mały piątek, zaręczyny to taki mały panieński”, argumentowała Ewa.
– Dziewczyny, muszę wam się do czegoś przyznać – powiedziała Monia po chwili milczenia. – Spotykam się z kimś… Nie mówiłam wcześniej, bo nie chciałam zapeszać. No, ale byliśmy już na kilku randkach, więc pomyślałam, że się przyznam.
– Mów szybko, kto to? – zaczęła Laura.
– Jak wygląda? – dołożyła Ewa.
– Ile ma lat?
– Gdzie pracuje?
– Ma własne mieszkanie?
– Spokojnie moje drogie. Chcecie wiedzieć więcej, niż ja na razie wiem. A może chcecie go poznać? Napisał mi właśnie, że jest w Czeko…
– Tak!
– Wyruszamy! – zarządziła Ewa, kończąc swoją porcję lodów.
– Laura, ale to miał być twój minipanieński wieczór…
– Nie marudź, mamy panieńskie sabaty co tydzień. Pisz mu, że może wpadniemy.
– Może wpadniemy? – zapytała zdezorientowana Monika.
– Tak! Niech sobie nie myśli, że wszystko rzucamy i lecimy. Wypijmy po kieliszku wina przed wyjściem – zdecydowała Ewa.
Tak zrobiły. Laura poszła skorzystać z toalety. Gdy wróciła, zauważyła, że picie ostatniej lampki odbyło się w ekspresowym tempie – dziewczyny stały już ubrane w kurtki, gotowe do wyjścia. „Niech sobie nie myśli, że rzucamy wszystko i lecimy… taa jasne”, pomyślała. Chwyciła swój kieliszek i pociągnęła łyk. Od pewnego czasu jej głowa znacznie wzmocniła się i musiała naprawdę mocno się postarać, żeby poczuć w głowie szum. Czego nie można było powiedzieć o jej koleżankach, które były już w wyśmienitych humorach. Monika chowała się za progiem i wychylała głowę, żeby pokazać Laurze język, kiedy ta nie patrzyła. Ewa pękała ze śmiechu bez logicznej przyczyny.
Wyszły z domu pospiesznie. Przywitał je chłodny, późny, jesienny wieczór, chodniki i ulice lśniły po niedawnym deszczu.
– Zamówię taksówkę – zdecydowała Monika.
– Co ty, przecież to tylko dwa przystanki tramwajowe stąd – powiedziała Laura.
– Ale…
– Daj spokój, przejdziemy się! Przecież nie chcemy pojawić się zbyt szybko – przekonywała koleżanki. Tak naprawdę uważała, że przyda im się krótki spacer. Może trochę się orzeźwią i głupawka je opuści.
– No, racja – potwierdziła Ewa.
Monika nie miała już argumentów i musiała ustąpić.
Wolnym krokiem (przyjaciółki Laury były na obcasach) ruszyły w stronę głównego deptaka Łodzi.
– Laura, kiedy poznamy tego twojego Gabriela? – zapytała Ewa, przerywając ciszę.
Dzisiaj najwidoczniej był sabat, podczas którego omawiano głównie sprawy miłosne.
– Nie wiem, namawiałam go, żeby przyjechał, ale teraz jest bardzo zajęty.
– Zbyt zajęty, żeby przyjechać do swojej narzeczonej? – dopytywała Ewa.
– Ma dużo obowiązków…
– Coś mi się w tym waszym związku nie podoba – stwierdziła Ewa. – Jak można nie mieć internetu i telefonu komórkowego w dzisiejszych czasach?
Laura wzruszyła ramionami. To prawda, ten związek nie był normalny. Ostatni raz widziała go i słyszała ponad miesiąc temu. Gabriel odwiózł ją na lotnisko w Andenes. Dobrze pamiętała jego głębokie jak jeziora polodowcowe, jasnobłękitne oczy, smutne w dniu pożegnania, przysłonięte niesforną grzywką. Położenie wyspy musiało pozostać tajemnicą – ze względu na bezpieczeństwo. Jej koleżanki wiedziały jedynie, że podczas pobytu w Norwegii doszło do drobnej różnicy zdań między nią, Remkiem, ich przyjacielem i trollami.
Laura i Remek otarli się o śmierć, będąc jeńcami w jaskini trolli. Udało im się uciec z ich łap dzięki wielkiemu szczęściu i odrobinie sprytu. Okazało się bowiem, że nie wszystkie stwory były złe. Ucieczkę umożliwił im jeden z młodszych trolli, Orum. Po powrocie z Norwegii Laura wyjaśniła koleżankom, że byli to po prostu ludzie, którzy uciekli z zakładu psychiatrycznego we wczesnych latach dziewięćdziesiątych i w norweskich lasach zdziczeli do reszty. Dobrze, że kupiły ten kit. Laura nie lubiła kłamać, ale wiedziała też, że tylko tak może ochronić swoje przyjaciółki. Wiedza i niewiedza to w świecie syren główne karty przetargowe. Niewiedza mogła uratować czyjeś życie, wiedza skazać go na śmierć.
– Laura! Nie odpowiedziałaś na moje pytanie? – Ewa nie dawała za wygraną.
– Daj spokój.
Monika popatrzyła na nią podejrzliwie. Czuła, że coś jest nie tak. Chciała bardzo pomóc przyjaciółce, ale ta nie dawała jej na to szans. Podczas gdy Laura nie odzywała się ponad dwa tygodnie, będąc w Norwegii, jej koleżanki przygotowały misję ratunkową. Takie były – gotowe rzucić wszystko, by ratować jedną z nich. Miały już zorganizowany cały wyjazd. Zabukowały bilety, wzięły urlopy w pracy, wynajęły samochód przez internet. Nawet wyposażyły się w paralizatory i gaz łzawiący. W ostatniej chwili, dzień przed podróżą, dostały od Laury wyczekiwaną wiadomość, że wszystko jest w porządku. Od tej pory Monika nie przestawała być czujna. To nie jest normalne, że ktoś tak znika i pojawia się, mówiąc, że nic się nie stało.
Ewa zatrzymała się gwałtownie, wyrywając ją z zamyślenia.
– Dziewczyny, wiecie co, chyba lepiej będzie, jak pójdziemy w lewo.
Laura i Monika spojrzały na drogę i od razu zrozumiały, o co chodzi. Grupka podchmielonych typów spod ciemnej gwiazdy gorączkowo dyskutowała po tej stronie ulicy. Zaraz mogło dojść do bójki.
– Racja, tędy będzie szybciej – powiedziała Monika na tyle głośno, że faceci ją usłyszeli.
To był błąd. Odbiły w lewą stronę, ale Laura kątem oka zobaczyła, że mężczyźni ruszyli w ich kierunku. Niech to szlag! Miała nadzieję, że unikną konfrontacji. Maszerowały naprawdę szybko, zważając na dwunastocentymetrowe szpilki. Od klubu dzieliło je około pół kilometra, a większość drogi wiodła przez park. Laura nasłuchiwała kroków za nimi, ale nic nie wskazywało, że są śledzone.
– Chyba sobie odpuścili – wymamrotała po chwili napiętej ciszy.
– Dzięki Bogu – stwierdziła Ewa.
Weszły do parku i Laura momentalnie pożałowała, że namówiła koleżanki na spacer. Nocą miejsce to sprawiało wrażenie opuszczonego i nieprzyjaznego. Szły teraz aleją róż, która latem mogłaby uchodzić za idealne miejsce na wyznanie miłości, zaręczyny czy sesję ślubną. Dzisiaj wyglądała, krótko rzecz ujmując, nędznie. Kwiatów o tej porze roku nie było, a z błotnistej ziemi sterczały jesienne szpony drzew i krzewów, które wiatr dawno obdarł z resztek liści. Z latarni sączyło się trupio blade światło. Chyba było zwarcie w centralnej puszce, ponieważ żarówki co chwilę gasły. Nagle z sąsiedniej alejki wyszło trzech barczystych mężczyzn i Laura od razu rozpoznała ich sylwetki. Dziewczyny instynktownie zawróciły spokojnym ruchem, aby nie budzić podejrzeń. Ku ich trwodze przy wyjściu z parku pojawiło się kolejnych dwóch osiłków.
Wszystkie drogi ucieczki miały odcięte, ponieważ z prawej strony znajdował się mur ogólniaka, natomiast z lewej parkowe bajorko zamieszkałe przez kaczą rodzinę. Czy miały szansę uciec przez zimny staw w takich butach? Naraziłyby się również na stratę telefonów komórkowych – rozsądniej było je po prostu oddać napastnikom.
Byli już tylko kilka metrów od nich. Pięciu rosłych, umięśnionych mężczyzn na trzy dziewczyny. Na pierwszy rzut oka nie miały szans.
Spanikowana Ewa wyciągnęła drżącą ręką telefon i próbowała wybrać „jeden, jeden, dwa”. Niestety, najbliższy oprych spostrzegł, co się święci i natychmiast wyrwał jej smartfon z ręki.
– Daj mi to, laleczko, nie możemy pozwolić, żeby nam ktoś tu przeszkadzał – powiedział cynicznie.
Ewę i Monikę zatkało, stres spowodował, że z miejsca wytrzeźwiały. Blade i przerażone, stanęły jak najbliżej siebie na trzęsących się nogach. Laura zrobiła krok do przodu, wysuwając się przed szereg.
– Oddaj ten telefon – powiedziała spokojnie.
– Bo co? – warknął złoczyńca, gładząc się po brodzie smartfonem. Był brzydki jak noc listopadowa i jechało od niego częściowo przetrawionym alkoholem zmieszanym z potem. Ewa zmarszczyła nosek.
– Bo pożałujesz! Nie jest twój. Nie mamy czasu na pogaduszki, spieszymy się – powiedziała ostro Laura.
Koleżanki patrzyły na nią zdziwione. Czy Laura wskutek szoku zwariowała? Rozsądniej było ich nie drażnić.
– O, mamy waleczną! Dobrze! Ta będzie moja! Lubię, kiedy stawiają opór – powiedział drugi, przysuwając się i zacierając ręce. W jego oczach można było dostrzec mroczny, pożądliwy ognik. Łatwo było się domyślić, że panom nie chodzi o telefony i gotówkę. Męski rechot przetoczył się echem po pustym parku, sprawiając, że ptaki odleciały z drzew.
– Co was tak bawi, półgłówki? – spytała Laura.
Ewa jęknęła, ale nie odważyła się odezwać. To zachowanie w ogóle nie było w stylu Laury. Stała pewna siebie, z założonymi rękoma. Jej twarz wyrażała zniecierpliwienie i politowanie, jakby naprawdę uważała napastników za półgłówków.
– Zaraz zaśpiewasz inaczej…
Mężczyzna przysunął się bardzo blisko, stał kilka centymetrów od niej, mierząc ją wzrokiem z góry. W swoich czerwonych trampkach sięgała mu ledwie do ramienia.
– Nie odpuszczasz, no dobrze… Zaraz nauczymy cię trochę kultury… – powiedział, mrużąc oczy.
Zamachnął się wielkim łapskiem i zadał cios. W tym momencie zdarzyło się kilka rzeczy naraz. Ewa krzyknęła, Monika zakryła oczy. Osiłek z telefonem zaklął soczyście i zaczął masować sobie prawe ramię. W ciemnościach ciężko było określić, co się tak naprawdę stało. Wyglądało na to, że wysoki uderzył kolegę, który wcześniej wyrwał Ewie telefon. Damski bokser usłyszał kobiecy szept:
– Za tobą, półgłówku!
– Co…
Nim zdążył się obrócić, poczuł ostre rozcięcie na policzku. Splunął krwią. Poleciały kolejne przekleństwa i wszystkie oprychy ruszyły do akcji, robiąc przy tym miny jak rozwścieczone rosomaki. Laura poruszała się między nimi bezszelestnie jak kot, kucała, obracała się, unikając ciosów, oszukując ich i sprawiając, by okładali siebie nawzajem. W momencie gdy już wszyscy leżeli z siniakami i guzami, lamentując (jeden twardziel nawet wzywał mamusię), Laura strzepnęła ręce, poprawiła skórzaną kurtkę, podniosła telefon Ewy z ziemi i wręczyła go koleżance. Monika i Ewa nie mogły otrząsnąć się z szoku po tym, co się stało. Laura ruszyła pewnie, zgrabnie przeskakując leżące męskie ciała.
– Idziecie? – spytała, oglądając się przez ramię.
Podążyły za nią, omijając facetów. Ewa „niechcący” nadepnęła szpilką na dłoń zbira, który nazwał ją laleczką.
Gdy znalazły się dostatecznie daleko, Monika podbiegła do Laury i złapała ją za ramię.
– Kiedy zamierzałaś nam powiedzieć?
– O czym?
– O tym, że z ciebie jest kung-fu panda!
– E tam…
– Laura… Ja na studiach chodziłam na sztuki walki przez dwa lata. Ale nie byłabym w stanie pokonać nawet najmniejszego z nich. Możesz mi łaskawie wyjaśnić, co się stało w Norwegii? Bierzesz jakieś sterydy? – Koleżanka wyłaziła ze skóry, żeby dowiedzieć się czegoś więcej.
– Przestań, to zwykły przypływ adrenaliny i trochę sprytu. Mówiłam wam przecież, że zaczęłam biegać, a w Norwegii ćwiczyłam łucznictwo. A na tych półgłówków wystarczyło spojrzeć, żeby się zorientować, że inteligencją nie grzeszą. Dużo mięsa, małe mózgi.
– Laura… – Monika nie dawała za wygraną.
– Daj mi spokój. Chyba dobrze, że nas nie wykorzystali i nie okradli?
– Tak, ale…
– No to tyle na ten temat.
– Ech.
Laura chciała powiedzieć swoim przyjaciółkom, co tak naprawdę stało się w Norwegii, ale nie mogła. Doskonale wiedziała, jak się teraz czują – jeszcze kilka miesięcy temu dręczyły ją te same wątpliwości. Spotkała niesamowitego mężczyznę, który posiadał nadludzkie moce i również nie mógł zdradzić źródła ich pochodzenia. To nie była tylko jej tajemnica. Dzięki przejściu rytuału zyskała nowe umiejętności: ponadprzeciętny zmysł wzroku, szybkość, supersłuch i niebywałą siłę. Po przejściach w jaskini trolli nie opuszczał jej lęk i świadomość kruchości życia. Właśnie wtedy zaczęła nosić przy sobie nóż, aby móc się bronić. Tym razem nawet nie musiała go wyciągać. Nacięcie na policzku zbira powstało na skutek „spotkania” z jej pierścieniem. Mogła podskoczyć naprawdę wysoko, a do tego kontrolować tempo skoku. Jeśli na przykład chciała zostać w powietrzu chwilę dłużej, niż pozwalała na to grawitacja, potrafiła to zrobić. Najciekawsze w tym wszystkim było to, że sama nie wiedziała, czego może się po sobie spodziewać. Stopniowo odkrywała coraz to nowsze zdolności. Uczyła się ich, a one w miarę nauki i praktyki się rozwijały. No i musiała bardzo uważać, żeby nie zrobić nikomu krzywdy. Była zaskoczona, kiedy udało jej się złapać w locie spadający ze stołu kieliszek i to w ten sposób, że zebrała całą ciecz w powietrzu. Prawie nikt na rodzinnej kolacji tego nie zauważył, z wyjątkiem Moniki. Koleżanka od czasu powrotu zaczęła jej się bacznie przyglądać. Na pewno coś podejrzewała – lepiej dla niej, żeby nie próbowała odkryć tych sekretów, bo może skończyć marnie. Nie z ręki Laury oczywiście, ale z ręki syren. Rasa ta bowiem bardzo poważnie podchodziła do spraw swojej prywatności. Odkrycie ich sekretu przez człowieka oznaczało dla niego tylko jedno: rychłą śmierć. Laurze zjeżyły się włosy na głowie. Wiedziała, że syreny potrafią być bezlitosne w sprawach egzekwowania swojego prawa. Była świadkiem, jak jeden z dwóch synów władcy został wygnany za niesubordynację.
Czuła, że przyjdzie dzień, kiedy będzie musiała zniknąć na zawsze. Na razie starała się o tym nie myśleć. Z jednej strony miała poczucie, jakby nie pasowała do tego świata, a z drugiej nie chciała się z nim pożegnać.
– Laura, po prostu wiedz, że jeżeli chcesz nam o czymś powiedzieć, to możesz – podsumowała Ewa.
– Wiem, dzięki. Jesteście kochane.
– No to? – dopytywała Monika.
– Nie mogę wam nic powiedzieć. Nie próbujcie odkryć mojej tajemnicy, bo inaczej będę musiała zniknąć na zawsze. Rozumiecie?
Ewa pokiwała smutno głową, natomiast Monika zacisnęła usta w pogardliwą linię.
– Myślałam, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami – nie odpuszczała.
– No tak, dlatego wykażesz się zrozumieniem i zostawisz temat.
– Laura. Ja się o ciebie po prostu martwię.
– Niepotrzebnie. Jak widzisz, umiem o siebie zadbać.
Po wyjściu z nieprzyjaznego parku ruszyły małym pasażem prowadzącym do głównego deptaka. Klub znajdował się tuż za rogiem.
Do Czeko ludzie ustawiali się w kolejce, a przed klubem odbywała się selekcja. Nie wpuszczano ludzi ubranych na sportowo albo takich, którzy swoim stanem zwiastowali katastrofę. Dziewczynom nie można było nic zarzucić, ale swoje w kolejce musiały odczekać. Laura zastanawiała się, czy bramkarz nie przyczepi się do jej trampek.
Przed bramą klubu ktoś nieprawidłowo zaparkował wielkiego, czarnego Harleya. Do kierownicy straż miejska przymocowała mandat – widniała na nim najwyższa dopuszczalna suma.
– U… ktoś trochę wybuli za parkowanie – zażartowała Laura, przerywając ciężką ciszę, która towarzyszyła im od dobrych kilku minut.
– Powiedzmy sobie szczerze, sądząc po sprzęcie, stać go – dodała Ewa.
Jedyną osobą, która się nie zaśmiała, była Monika. Spłonęła rumieńcem. Trudno było stwierdzić, czy nadal się gniewa, czy jej myśli powędrowały gdzieś indziej.
– Monika, wiesz czyj to motocykl? – zagadnęła Ewa.
– Nie mam bladego pojęcia – skłamała. – O, nasza kolej – dodała, zmieniając temat.
– Klub pełny – powiedział bramkarz, zatrzymując je ręką, niczym policjant kierujący ruchem.
Monika popatrzyła na niego spode łba. Nie pozostawało nic, tylko czekać. Dziewczyny przestępowały z nogi na nogę z przodu kolejki, obejmując rękoma ramiona. Po dziesięciu minutach zrobiło się dość zimno i nieprzyjemnie. Zadźwięczał dzwonek telefonu Moniki – zamieniła kilka słów, informując swojego potencjalnego chłopaka, że marzną w kolejce.
Po chwili ktoś zadzwonił do bramkarza.
– No stoją. Tak? To ciekawe. No dobra – powiedział i się rozłączył.
– Wchodźcie. Macie iść od razu do loży na piętrze.
Dziewczyny zostawiły kurtki w szatni i udały się we wskazanym kierunku.
– Ten twój luby jest tu kimś ważnym? – spytała Ewa.
– Nie wiedziałam o tym – przyznała Monika. – Ale wygląda na to, że tak.
– Jak się poznaliście?
– Przyszedł do mnie do banku dowiadywać się o kredyt, a potem spotkałam go w tym sklepie na dole i zaprosił mnie na kolację. Więc pomyślałam sobie, „a co mi tam” i zgodziłam się – powiedziała Monika, przekrzykując muzykę, kiedy wchodziły po podświetlonych od dołu schodach. Na policzkach miała rumieńce i uśmiech nie schodził jej z twarzy. Wyraźnie cieszyła się na to spotkanie.
Weszły na piętro, tutaj stanęły przed kolejnym ochroniarzem, który tylko na nie skinął i otworzył drzwi. Dziewczyny przywitała chmura dymu papierosowego. Pomijając fakt, że papierosy normalnie strasznie śmierdzą i są niezdrowe, Laura przyjmowała bodźce zapachowe dużo wyraźniej niż zwykły człowiek. Ten smród wydawał jej się nie do zniesienia – był gorszy niż w jaskini trolli. W pomieszczeniu jedynym źródłem światła były niebieskie węże LED przylepione pod sufitem. Kilku mężczyzn wstało z czerwonych kanap i wyszło. Został tylko jeden, ciemny blondyn z kucykiem i w okularach awiatorkach†. Z nogą na nodze siedział wygodnie i palił cygaretkę. Był dobrze zbudowany, ubrany w skórzaną kurtkę, czarne dżinsy i motocyklowe buty z klamrą. No, to już się wyjaśniło, czemu Monika nie śmiała się z mandatu. Przeszła szybko przez lożę i pocałowała go w policzek.
– Dziewczyny, to jest Erik, przyjechał na doktorat ze Szwecji. Nie mówi po polsku, niezłe ciacho, nie?
Chłopak zsunął okulary i puścił oko do Laury, powodując, że wpadła w szał. Mogła wiele o tym facecie powiedzieć. Po pierwsze, na pewno nie miał na imię Erik, po drugie, na pewno nie studiował, po trzecie, nie był Szwedem. To stek bzdur. Miała nadzieję, że już go nigdy nie spotka, a on na bezczela wchodził z butami w jej życie po raz kolejny. Koszmar zeszłego lata powrócił.
Chłopak tak szybko wykonał ruch podcinania szyi, że ani Monika, ani Ewa nie zdążyły tego zauważyć. Znowu to samo, znowu będzie groził, manipulował…
– Cześć – powiedziała Laura sucho po angielsku.
– No cześć – powiedziała radośnie Ewa.
– To moje przyjaciółki, Laura i Ewa – przedstawiła dziewczyny Monika.
– Miło was wreszcie poznać – powiedział kurtuazyjnie.
– Ciebie również! – zaśpiewała Ewa.
Laura nie podzielała entuzjazmu koleżanek. Miała ochotę wstać i wyjść, ale nie mogła zostawić dziewczyn w rękach tego psychopaty.
– To czego się napijecie? – zapytał uprzejmie.
– Po lampce wytrawnego wina.
– Laura, pomożesz mi przynieść z baru? – zapytał.
Monika popatrzyła na niego zdziwiona.
– Myślałam, że taki VIP jak ty ma swój prywatny bar w loży – powiedziała zaczepnie.
– O, to jest dobry pomysł, ale, tak czy siak, musimy zejść na dół wybrać alkohole.
– Moniko, dotrzymaj koleżance towarzystwa, my zaraz przyjdziemy – rzekł i pocałował ją w dłoń.
Laura nie mogła uwierzyć, że te triki działały. Monika niechętnie, ale się zgodziła.
Zeszli schodami na dół i przeciskając się przez tłum na parkiecie, podeszli do baru. Laura usiadła na wysokim stołku barowym i oparła się o blat. Chłopak stanął obok niej.
– Czego do cholery chcesz? – zapytała po chwili milczenia.
– Ja poproszę U-Boota‡ i dwie lampki czerwonego wina – powiedział, puszczając oko do kelnerki. – Co dla ciebie?
– Nie wkurzaj mnie…
– Laura, co tak ostro? Nie cieszysz się, że widzisz starego znajomego?
Miała ochotę podbić mu oko.
– Nie! Co ty tu robisz? Pojawiasz się nagle, wciągasz w to osoby trzecie! Śledziłeś mnie, śledziłeś moją koleżankę! Jesteś nienormalny! – wybuchnęła.
– Spokojnie, chciałem po prostu sprawdzić, co u ciebie. Wiesz, że nie mogę na razie wrócić na wyspę. Nie miałem się gdzie podziać. Ty jesteś jedyną „swoją”, którą znam.
– Nic dziwnego, po tym, co zrobiłeś, należy ci się szubienica.
– Oj, już nie przesadzaj. Przecież wiedziałem, że nic ci nie grozi…
– A mój pies, a pozostali ludzie? Im raczej coś groziło…
– No cóż. Przepraszam – powiedział, dotykając lekko jej ramienia.
– Zabierz rękę albo ci przyłożę – wycedziła przez zęby. – Zniknij po prostu z naszego życia.
– Dopiero przyjechałem. Twoja koleżanka chyba mnie polubiła… – mówił lekko.
Laura przyłożyła dłonie do skroni. Od nadmiaru emocji i dymu zaczynała boleć ją głowa. Gdy już zebrała myśli, powiedziała bardzo cicho, niemal błagalnie:
– Nie chcę cię tu.
– Daj spokój, nie możemy zapomnieć o tym, co było?
Zagiel ewidentnie bagatelizował swoje zbrodnie.
– Ty chyba źle się czujesz? Nie! Nie możemy. Moja koleżanka może i cię polubiła, ale zaraz cię znielubi, jak jej wszystko powiem.
– Ostrożnie…
– O co ci chodzi?
– O nic. Szczerze, to podoba mi się to ludzkie życie, motocykl, imprezy…
– Świetnie, cieszę się twoim szczęściem, ale idź sobie żyć po ludzku gdzie indziej.
– Laura, daj mi szansę. Wiesz, że źle się czujemy wśród ludzi, samotni. Na pewno musiałaś już to zauważyć. Oni są inni. Kierują nimi proste emocje.
– Nie ma mowy.
– Nie możesz po prostu zapomnieć o tym, co się stało? Przecież wiesz, że robiłem to dla dobra aquarian. Gabriel robił gorsze rzeczy…
Laura mimowolnie wzdrygnęła się po usłyszeniu tej rewelacji.
– Tak, teraz pewnie wydaje ci się nie do pomyślenia, że twój kochany mógłby mieć krew na rękach? Pomyśl chwilę. Jestem jego odbiciem. Myślisz, że się zgłosiłem dobrowolnie? Czy wykorzystał mnie i zrzucił z klifu? To tylko wierzchołek góry lodowej…
– Przestań. Nie chcę tego słuchać.
– Ach tak… Tak właśnie myślałem. Chcesz patrzeć na sprawę tak jak ci wygodnie.
– Nie oczerniaj go. Nie masz prawa.
– Wiesz w ogóle, gdzie on jest?
Laura wzruszyła ramionami. Oczywiście, że nie wiedziała, ale nie miała zamiaru przegrać w tej rozgrywce.
– Odzywał się do ciebie przez ostatni tydzień? – Zagiel poczuł, że ma asa w rękawie.
– To nie ma znaczenia.
– Do mnie się odzywał i wiem, gdzie jest. Miłego wieczoru – odpowiedział, zabierając zamówione alkohole i ruszył do loży VIP.
Laura ciężko wypuściła powietrze. To zdecydowanie nie był najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Zauważyła, że zyskując nowe umiejętności, pojawiały się również ciemne strony jej nowych mocy. Szybko traciła cierpliwość i łatwo się denerwowała. Teraz siedziała przy barze i mocno ściskała rękojeść sztyletu. Ręce świerzbiły ją, aby go wbić w pewnego blondyna z kucykiem. Nie poznawała się. Jej uwagę zwróciły informacje na ekranie telewizora nad barem. W Morzu Północnym znaleziono ciało martwego wieloryba. Zwłoki ssaka osiadły na mieliźnie w okolicach zachodniego wybrzeża Norwegii.
– Przyczyny śmierci nadal nie ustalono – raportowała mocno umalowana młoda reporterka. – To już trzeci taki przypadek w ciągu dwóch miesięcy…
„Trzeci przypadek? Przyczyny nie ustalono? A co wy w ogóle wiecie?”, myślała Laura, wściekając się na brak profesjonalizmu dziennikarzy i oceanografów.
Absolutnie wszystko ją wkurzało. Kiedy barmanka zapytała, co podać, Laura złapała się na tym, że szarpnęła sztylet schowany w wewnętrznej kieszeni kurtki.
– U-Boota, wzmocnionego.
– Robi się. Ale uważaj, to jest drink morderca. Lepiej od razu zamów sobie taksówkę.
Laura popatrzyła na nią, unosząc brwi w niedowierzaniu. Barmanka obserwowała z niepokojem, jak dziewczyna przechyla kufel i wypija zawartość jednym haustem.
– Żaden drań nie jest tego wart. Wiesz o tym – powiedziała do niej prosto z mostu.
– To nie tak.
Teraz to barmanka unosiła brwi. „Jeszcze jeden komentarz i stracę cierpliwość”, pomyślała Laura. Jednak po chwili skarciła się w duchu. Barmanka przecież miała dobre intencje. „Kurde, co się ze mną dzieje? To nie w moim stylu…” Czuła się rozrywana na pół. Do jej głowy wkradły się nowe uczucia – agresja, wrogość, furia. Nie umiała nad tym zapanować.
Poczuła wibrację telefonu, więc niezwłocznie wyjęła go z kieszeni dżinsów i odebrała. Niestety, muzyka klubowa zagłuszyła rozmówcę.
– Nic nie słyszę, jestem w klubie. Zadzwonię później! Pa! – powiedziała.
Po chwili telefon znowu zadrżał. Zniecierpliwiona wyjęła smartfon i odczytała wiadomość tekstową:
Numer nieznany: Uciekaj, teraz! R.
Wystukała na klawiaturze:
Sytuacja pod kontrolą L.
Po chwili dostała odpowiedź:
Numer nieznany: Musisz natychmiast uciekać! Wyrzuć telefon!
To wszystko nie trzymało się kupy. Remek musiał dowiedzieć się, że Zagiel tu jest. Laura nie zamierzała przed nim uciekać. Tylko o co chodziło z wyrzucaniem telefonu? Zamówiła jeszcze jednego U-Boota i poszła do loży VIP.
Gdy otwierała drzwi, usłyszała, jak pełna entuzjazmu Monika coś opowiada. Jak tylko weszła do pomieszczenia, koleżanka przerwała historię. Wszystkie oczy skierowane były na nią.
– Dziewczyny, chcę, żebyśmy pojechały do domu.
– Ja chcę jeszcze zostać – upierała się Monika. – Ale wy, jak chcecie, to jedźcie. Mnie odwiezie Erik.
– Proszę was, chcę z wami porozmawiać o czymś ważnym.
– Jutro pogadamy – powiedziała Monika.
– Właściwie to ja też jestem zmęczony – wtrącił niespodziewanie Zagiel, który przedstawił się jako Erik. Mimo że dziewczyny rozmawiały po polsku, zorientował się, że kłócą się o powrót. – Wezwę nam taksówki. Nie mogę prowadzić po alkoholu.
Laura wietrzyła w tym kolejny podstęp. W każdym razie najważniejsze, żeby pojechały do domu.
Okazało się, że ze względu na duży ruch brakuje taksówek i wszyscy muszą jechać jedną taryfą.
– Ewa, podaj panu adres – poprosił Zagiel, gdy wsiedli.
Odwieźli ją pod blok.
– Twoja kolej, Moniko – zasugerował uprzejmie.
– Moja? Myślałam, że najpierw odwieziemy Laurę… – Monice nie spodobał się taki obrót spraw.
– Nie. Laura mieszka blisko mojego hostelu. Tak będzie wygodniej.
Gdy Monika wysiadła, Zagiel przesiadł się do przodu.
– Poprosimy do Hostelu Wiktoriańskiego – oznajmił.
Taksiarz skinął głową i ruszył z dziwnym uśmieszkiem. Jego mina wyrażała uznanie dla Zagiela, który w jego oczach obracał panienkami, jak tylko chciał, a one i tak jadły mu z ręki.
Laura posłała mu karcące spojrzenie do lusterka wstecznego. Na przedniej szybie pojawiły się maleńkie kropelki deszczu. Taksówka wjechała na podjazd hostelu. Zagiel rozliczył się, zostawiając kierowcy hojny napiwek.
– Wiedziałem, że się skusisz – powiedział, zamykając powoli drzwi. Zadbał, aby taksiarz to usłyszał, nie wiadomo po co. Ach, to męskie ego.
– Słuchaj, chcę ci powiedzieć jedno. Trzymaj się od nas z daleka – oznajmiła twardo, ignorując jego dwuznaczną uwagę.
– A jeżeli się nie zgodzę?
Laura wzruszyła ramionami i odwróciła się na pięcie. Nie chciało jej się dłużej dyskutować. Jej kamienica mieściła się po drugiej stronie ulicy, dwa numery dalej. Ruszyła pewnie, nie oglądając się za siebie. Teraz nie bała się Zagiela tak bardzo. Nadal była słabsza niż on w walce, ale przynajmniej już nie taka bezbronna jak w wakacje.
„Po co on się tu pojawił? Co znowu knuje?”
Dźwięk znajomej melodii wygrywanej na skrzypcach przerwał ciszę. Laura wyciągnęła telefon jedną ręką z tylnej kieszeni dżinsów. Dzwonił numer zza granicy. Trzęsącą ręką odblokowała ekran i nacisnęła zieloną słuchawkę.
– Laura, słucham?
– Hej, piękna – przywitał ją po angielsku satynowy głos. Jej serce zatrzepotało jak koliberek.
– Gabriel, nareszcie! Co się dzieje?
Zawróciła w stronę skwerku przy stacji benzynowej. Złe emocje od razu rozpłynęły się niczym ciemne chmury po deszczu.
– Nic specjalnego. Nie mogę za długo rozmawiać. Wiesz, jak jest.
– Wiem.
Niczego nie pragnęła bardziej niż usiąść z nim na jednej kanapie i rozmawiać do rana przy butelce słodkiego wina. Miała mu tyle do opowiedzenia.
– Dzwonię, żeby ci przekazać coś ważnego. Nie przyjeżdżaj.
Laurę zatkało i poczuła, jak do żołądka wpadła jej bryła lodu. „No tak, kłopoty…”
– Coś się stało? Nie ustaliliśmy nawet terminu… – spytała, siadając na murku pod wielką akacją. Z całych sił starała się nie okazać rozczarowania i nie wpadać w panikę.
– Ech. Ogólnie jest kiepsko. Odwołanie ślubu z Arianą nie zostało dobrze przyjęte w niektórych kręgach. Rodzice rozkazali, by na razie się nie afiszować – wiesz, o co chodzi.
Laura przełknęła ślinę.
– To ty przyjedź. Moje koleżanki chcą cię poznać.
– Nie dam rady.
– Nie mówię, że w tym momencie. Może za tydzień?
– Bardzo bym chciał, ale mam tu trochę obowiązków.
– Za dwa?
– Niestety.
– No to kiedy? – siliła się na wyrozumiałość.
– Naprawdę nie wiem.
– A jest coś, co wiesz? Na przykład znasz datę naszego ślubu?
Gabriel milczał. Laura poczuła, jak wszystkie nerwy w jej ciele zamarzają. Czy on ją spławiał? Rozmyślił się?
– Rozumiem – powiedziała szorstko. – Też uważam, że nie powinniśmy się spieszyć. Ale musisz wiedzieć, że nie będę czekać w nieskończoność.
– Co przez to rozumiesz?
– Tak tylko mówię. Zmieńmy temat.
– Okej. Co u ciebie?
– A w porządku. – Laura za żadne skarby nie chciała dać po sobie poznać, jak ją to zabolało. – Byłam dzisiaj z dziewczynami na babskim wieczorze. Ewa opowiadała nam o tym, jakie dostała prezenty. I nie zgadniesz, kto do nas później dołączył?
– Nie znam twoich znajomych.
– Tego znasz. Zagiel.
– Nie dziwi mnie to. No to go pozdrów.
– Tak po prostu?
– A co?
– Czekaj, przeliteruję ci to: Z A G I E L – twój nikczemny brat, przez którego prawie zginęłam w ostatnie wakacje. Który naściemniał ci, że nie żyję, a potem powiedział kłamstwo, jakich mało – że niby ja z nim. Zabraniał mi z tobą porozmawiać. Czy coś ci świta?
– Przesadzasz.
Laura nie wierzyła własnym uszom. Jego brak zrozumienia sprawiał, że miała ochotę coś rozwalić.
– No cóż. Powinnam się cieszyć. Chociaż jeden z braci Seihval ma dla mnie czas.
Próbowała nadepnąć mu na odcisk.
– Laura, ja naprawdę nie mam czasu na te twoje gierki i problemy. Mam tu poważne sprawy. Będę kończyć.
– Jasne. Kończ. Ja sobie poradzę.
– Ech, nie zachowuj się, jakbyś miała muchy w nosie.
– Gabrielu, potrzebuję cię w swoim życiu. Potrzebuję czasami pogadać o sprawach, które mnie męczą. Nie wiem, jak sobie wyobrażałeś nasz związek, ale ja właśnie tak – że jedno będzie dla drugiego wsparciem. Proszę więc, odpowiedz, kiedy cię zobaczę. Mogę przylecieć do Norwegii na weekend i spotkamy się na przykład w Oslo. Nie muszę pokazywać się na wyspie, jeżeli ma to być źle odebrane.
– Nie. Nie mogę się na razie z tobą widywać.
– Nie znajdziesz czasu?
– Nie umiem ci odpowiedzieć.
– Czy naprawdę oczekuję niemożliwego? – Czuła się jak kretynka, natarczywa kretynka.
Gabriel nie odpowiadał. Wydawało jej się, że zaproponowała wszystkie dostępne opcje, a on każdą odrzucił.
– Okej. W takim razie… – serce biło jej bardzo mocno i głos się łamał. – Nie widzę dla nas przyszłości. Nasze wizje związku rozjeżdżają się w różnych kierunkach.
– Laura… To nie tak.
– Także Gabrielu Seihval, jeśli w tej chwili nie odszczekasz tego, że nie przyjedziesz, to…
– To co?
– Koniec.
– Laura… nie gniewaj się.
– Nic nie odpowiesz? Kiedy cię zobaczę? – Już miała łzy w oczach. – Za miesiąc?
– Nie mogę nic obiecać.
– Zmieniłeś zdanie?
– Nie bądź śmieszna.
– Wobec tego odpowiedz. Co jest dla ciebie ważniejsze niż my?
Nie wytrzymała kolejnej próby przemilczenia.
– Co się dzieje? – drążyła temat.
– Nic takiego.
– Nic takiego? Przez nic takiego zostawiasz mnie w stanie jakiegoś dziwnego zawieszenia?
Gabriel w sumie nigdy nie powiedział, że ją kocha. Oświadczył się, to prawda. Wystarczyło, żeby resztę sobie dośpiewała? Miał coś, co ją przyciągało i wydawało jej się, że to miłość. Nagle przestraszyła się, że to może nie wystarczyć.
– Laura, zrozum, mam przez ciebie problemy.
Nie wiedziała, jak ma to rozumieć. Żałował podjętej decyzji? Prawdę mówiąc, to Ariana podjęła decyzję. On na nią przystał. Czy podjąłby ją sam? Zaczynała wątpić w prawdziwość tego uczucia.
– Skoro jestem dla ciebie problemem, to dajmy sobie spokój – powiedziała bardzo powoli, cedząc każde słowo.
– Nie do końca o to mi chodziło, że ty jako ty.
– Nie tłumacz się. Wystarczy.
– Skoro tak stawiasz sprawę.
– Nie przyjedziesz?
– Nie – głos miał smutny i zimny jak kamień.
Pokręciła głową, próbując wymazać to, co właśnie usłyszała. Trzęsły jej się kolana, jakby zamiast stawów i tkanek wypełniła je nie do końca zastygła galareta. W takich chwilach próbowała udawać przed samą sobą, że zachowuje hart ducha i zimną determinację. Chciała mu pokazać, że nie jest jedyny na świecie. Do niej ustawia się kolejka. Czy naprawdę Gabriel myślał, że może ją w ten sposób traktować?
Stare porzekadło głosiło: „Pamiętaj dziewczyno, jak mężczyźnie zależy, to żeby świat się walił, znajdzie sposób, żeby się z tobą skontaktować”.
Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Łaski bez!
– Świetnie – powiedziała cierpko. – W takim razie żegnam na zawsze!
Rozłączyła się. Świat zawirował, jakby miała zemdleć.
„Co ja właśnie zrobiłam?” Podciągnęła nogi pod klatkę piersiową i uparcie hipnotyzowała swój telefon, skubiąc nerwowo róg kurtki. Nie oddzwonił.
Laura z impetem otworzyła drzwi na klatkę schodową. Mieszkała w jednej z piękniejszych modernistycznych kamienic, pamiętającej jeszcze czasy przedwojenne. Wzdłuż szerokich schodów wiła się elegancka, szara poręcz, a na każdym piętrze znajdowały się dwie pary wysokich, dębowych drzwi. Wspięła się po schodach na drugie piętro i poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Wszystko wskazywało na to, że ktoś był w jej mieszkaniu. Lekko uchylone drzwi skrzypiały nieznacznie, wpuszczając do środka smugę światła z klatki schodowej. Bez wahania wyciągnęła sztylet i stanęła po cichu przy ścianie koło wejścia, gotowa do ataku. Nasłuchiwała. W gęstniejącym mroku ktoś się czaił, po odgłosach kroków ustaliła, że są to dwie dorosłe osoby. Gdzie do cholery był Leon? Skupiła się na poszukiwaniu dźwięku czterech łap, ale niestety nic takiego nie usłyszała. Wytężyła słuch i w końcu odnalazła ciche bicie psiego serduszka – dwa razy wolniejsze niż normalnie. Fala wściekłości ją zamroczyła. Gotowa była wparować do mieszkania i zgładzić włamywaczy na miejscu, nie zadając pytań.
– Ej, Ted – dźwięk głosu jednego z nich wyciągnął ją z otchłani czystego obłędu. – Wydaje mi się, że ta rybka tu nie wróci.
– Wróci po psa, głąbie – odpowiedział Ted.
Kim oni, u diabła, byli? Laura nie rozpoznawała ich głosów ani nie przypominała sobie żadnego Teda. W dodatku nazywali ją „rybką”. Czyżby znali jej drugie oblicze? Ale skąd?
– A co jeżeli, wiesz… Rzuci na nas czar?
– Nie bądź śmieszny, Juras.
Juras i Ted. Te imiona lub ksywy nic jej nie mówiły.
– Wiesz, że one są sprytne i podobno niebywale piękne.
– Na szczęście jesteśmy przygotowani.
Laura postanowiła działać. Życie jej psiego przyjaciela było w niebezpieczeństwie. W ostatnie wakacje prawie go straciła. Wtedy czuła, że serce pęka jej na dwie części. Wykręciła numer policji i poczekała na sygnał.
– Halo?
– Dzień dobry, nazywam się Laura Irys, w moim domu są włamywacze, jestem na klatce. Ulica Sienkiewicza 56 mieszkania 10 – powiedziała cichutko.
– Już wysyłam patrol.
Laura schowała telefon i dalej trzymała w pogotowiu nóż.
– Ted! Szybko. Bednarz mówi, że właśnie użyła telefonu. Już tu jest – szeptał. – Schowaj się.
Laurę zamurowało. Jaki Bednarz, do jasnej anielki, i skąd wiedział, że właśnie użyła telefonu?
Przypomniał jej się tajemniczy SMS od Remka (najprawdopodobniej od niego – nie znała nikogo innego o imieniu na R): „Uciekaj, wyrzuć telefon!”. Adrenalina pulsowała w jej żyłach. Czyli wcale nie chodziło o Zagiela. Włamywacze też nie byli amatorami szukającymi banknotów w skarpecie pod łóżkiem.
– Wycofał gliny – Juras zameldował Tedowi, jak się sprawy mają.
„Jak to wycofał? To się nie może dziać naprawdę. Kim są ci ludzie?” Nagle drzwi kawalerki otworzyły się i wyskoczył dobrze zbudowany mężczyzna z kominiarką na twarzy i jakimś dziwnym urządzeniem emitującym fale. Laura miała wrażenie, jakby świat się kołysał. Czas zwolnił. To urządzenie ją ogłupiało, otępiało jej zmysły. Poczuła się, jakby stała na statku podczas sztormu, a wielkie fale igrały z łodzią, kołysząc nią na boki. Złapała się za poręcz, żeby zachować równowagę. Sztylet upadł na podłogę z brzękiem, a napastnik kopnął go tak, że stoczył się po schodach na dół.
– Juras, szybko, kajdany!
Kajdany? To słowo przebiło się przez chmurę otępienia wprost do świadomości Laury.
Podskoczyła, jak mogła najwyżej, porywając z sobą trzymającego ją za nadgarstki Jurasa. Wylądowała na półpiętrze.
– Złap ją za usta – krzyczał Ted. – Nie pozwól jej się odezwać!
Syreny, oprócz wszystkich cudownych właściwości, miały jeszcze jedną umiejętność, którą mogły wykorzystać w walce z ludźmi i trollami. Potrafiły wydawać dźwięki, które paraliżowały przeciwnika. Laura teraz żałowała, że się jeszcze tego nie nauczyła.
Zrobiła głęboki wdech i zanuciła pierwszą wolną melodię, jaka jej przyszła do głowy – „Imagine” Johna Lennona. Napastnicy patrzyli na nią zdumieni. Jej głos sam się zwielokrotnił i rozciągał. Bacznie obserwowała oprychów, jednak żaden z nich nie wyglądał, jakby był sparaliżowany. „Dość tego cyrku”, stwierdziła i postanowiła wrócić do tradycyjnych metod unieszkodliwiania przeciwników. Juras cały czas trzymał ją za nadgarstki, rozciągnęła więc ręce na dwie strony i uderzyła go głową w twarz. Juras osunął się na ścianę nieprzytomny. Z nosa spływała mu strużka krwi. Jeden z głowy. Dosłownie.
– Twoja kolej, Ted! – powiedziała, schodząc po schodach.
Ted popatrzył na nią zdziwiony i zaczął coś przestawiać w urządzeniu. Nagle do jej uszu dobiegł ostry, nieprzyjemny świst, który wwiercał się jak śrubokręt prosto do mózgu. Złapała się za uszy i padła na kolana.
– Nie, moja złota rybko – powiedział Ted, zakładając jej kajdanki.
– Wyłącz to!
Włożył urządzenie za pasek i zaciągnął ją do mieszkania, zamykając drzwi kopniakiem. Rzucił ją na sofę, a sam usiadł na taborecie naprzeciwko. Z normalnymi kajdankami nie miałaby problemu, ale te były dziwne. Przy każdej próbie naciągnięcia materiału porażały ją prądem. W dodatku Ted trzymał ją na muszce, na szczęście wyłączył urządzenie powodujące szum w głowie. Odszukała panicznym wzrokiem Leona. Psiak leżał na podłodze i bardzo powoli oddychał. Wyglądał, jakby spał.
– Co mu zrobiliście? – zapytała z wyrzutem. Oczyma wyobraźni zaciskała dłonie na gardle Teda.
– Nie martw się, nic mu nie będzie. Czego nie można powiedzieć o tobie – zaśmiał się z własnego żartu.
Laura spojrzała na niego jak na ostatniego kretyna.
– Kim jesteś?
Napastnik zignorował jej pytanie. Wyjął komórkę i wybrał numer.
– Mam ją. Juras nieprzytomny. Wyślij wsparcie i więźniarkę… Nie tę… Daj tę opancerzoną. Szybko, bo spieszę się do domu na mecz.
Więźniarkę opancerzoną? Nadal czuła się słabo po tym obezwładniającym dźwięku.
Żeby zregenerować siły, musiała dostać się do wody.
– Daj mi pić – powiedziała twardo.
– Nie ze mną te numery.
Po piętnastu minutach milczenia przerwała ciszę.
– Co się teraz ze mną stanie?
– Nie wiem i wolę nie wiedzieć – wzruszył ramionami.
– Jak to nie wiesz?
– To zwykłe zlecenie, nic osobistego… – Ted ani na chwilę nie spuścił jej z oczu, nadal celując lufą w serce.
– Zwykłe zlecenie? – zdziwiła się Laura, unosząc brwi.
– Wyjątkowo dobrze płatne.
Laura już miała zadać kolejne pytanie, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
– Nareszcie – powiedział pod nosem Ted. – Zdążę jeszcze na pierwszą połowę…
Do mieszkania wkroczył mężczyzna ubrany na czarno, w kominiarce, z karabinem pod pachą.
– Dobra robota – zasalutował. – Przejmuję ją.
– Pomogę ci ją przenieść do ciężarówki. Strasznie wierzga.
– To nie będzie konieczne.
Ted popatrzył na niego podejrzliwie. Laura zrezygnowana obserwowała ich buty. Ten, który przyszedł, miał motocyklowe botki…
– Hasło?
– Co?
– Podaj hasło operacji – powiedział Ted, celując w niego bronią.
– Yyyy… Adenozynotrifosforan!
– Co?
– Widzisz, mam tu taki paproszek – pokazał na kostki w prawej dłoni, po czym z całej siły zamachnął się i poczęstował Teda pięścią w twarz. – Wpadł ci do oka?
Odwrócił się do Laury i zdjął kominiarkę.
– Zagiel? Co ty tu…?
– Wiejemy! Zaraz przyjadą następni! – powiedział, zdejmując jej kajdanki.
– Bierz tylko to, co potrzeba. Ja wezmę Leona. Wyjdziemy przez suszarnię. Zaparkowałem na tyłach kamienicy…
– Zagiel… ale…?
– Nie czas na pytania. Opowiem ci po drodze. Ruszaj się! – postawił ją na nogi i zaprowadził do zlewu w kuchni. Włożył jej głowę pod zimny strumień.
Laura oprzytomniała natychmiast. Popatrzyła na niego zdumiona, po czym szybko zaczęła pakować rzeczy. Usłyszeli, że jakieś większe auto podjeżdża na parking.
Zagiel wychylił się przez okno i zanucił delikatną melodię. Z auta nikt nie wysiadł.
– Musisz mnie tego nauczyć – powiedziała Laura.
Zagiel zarzucił sportową torbę na ramię, wziął Leona na ręce i otworzył drzwi nogą. Wyszedł na klatkę schodową i zszedł do suszarni. Laura wyciągnęła nieprzytomne cielsko Teda na klatkę i kopnęła tak, że stoczyło się po schodach. Zamknęła drzwi i pobiegła po sztylet.
Telefon Teda zadzwonił, sprawiając, że się wzdrygnęli. Popatrzyła pytająco na Zagiela.
– Chodź! – pogonił ją.
Nagle usłyszeli, że drzwi ciężarówki się otwierają.
– Pójdę sprawdzić, co tak długo. Ted nie odbiera – mówił jeden facet do drugiego.
Laura i Zagiel zaczęli biec w stronę suszarni. Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi, usłyszeli, że ktoś wchodzi na klatkę schodową i idzie na górę.
– Poczekaj tu – powiedział Zagiel, oddając jej psa, kładąc torbę na ziemi i jednocześnie zabierając jej sztylet.
Nie zdążyła odpowiedzieć, a on już był na klatce tuż za mężczyzną. Po chwili usłyszała jęk zdziwienia, przekleństwo, kilka strzałów i krzyk mężczyzny. Zastygła, przyciskając ucho do zimnych drzwi suszarni. Zagiel nie wracał.
Położyła Leona na ziemi. Na szczęście pies oddychał równo. Musieli mu podać mocne leki usypiające, a może nawet narkozę.
– No, gdzie on jest? – niecierpliwiła się. Instynktownie położyła rękę na klamce i już miała ją nacisnąć. Nagle ktoś zapukał w okno suszarni, sprawiając, że się wzdrygnęła, a strach zajrzał jej do serca.
– Szybko! – Zagiel ponaglał z podwórka.
Laura podbiegła do okna, otworzyła je i wyrzuciła torbę na trawnik. Potem delikatnie wzięła śpiącego Leona i podała go przez okno Zagielowi, który zaniósł psa i ułożył na tylnym siedzeniu czarnego forda mondeo. Laura załadowała torbę do bagażnika i wskoczyła na siedzenie pasażera z przodu. Zagiel usiadł na miejscu kierowcy, wyciągnął spod kierownicy kable i złączył dwa, uruchamiając zapłon. Laura popatrzyła na niego pytająco.
– Nie zdążyłem do wypożyczalni samochodów – powiedział.
No cóż, w tych okolicznościach była mu w stanie to wybaczyć.
Wcisnął gaz do dechy i ruszyli z piskiem opon.
– Kto to był? – spytała.
– Nie wiem. Mówili coś?
– Wiem, że jeden nazywał się Ted, a drugi Juras, pomagał im Bednarz. Ted powiedział, że to nic osobistego, kolejne zlecenie, i że skończy się to dla mnie źle.
– W schowku jest CB-radio. Wyciągnij i włącz.
Wykonała posłusznie polecenie i zamontowała sprzęt na uchwycie przy szybie.
Zagiel pomajstrował przy urządzeniu i po chwili usłyszeli rozmowę.
– Zero siedem, zgłoś się!
– Jestem, wiesz, że to było śmieszne tylko raz.
– Wpadło zgłoszenie na ulicę Sienkiewicza, dzwoniący donosił, że słyszał strzały.
– Jadę tam.
Przez radio i przez okno usłyszeli, jak włącza się syrena. W oddali zobaczyli niebieskie światła koguta.
– Miałem tam zgłoszenie około godziny temu. Ale dziewczyna, która dzwoniła, podobno ma orzeczenie o niepełnosprawności umysłowej. Zadzwoniła drugi raz i powiedziała, że to jednak misie koala.
Laura popatrzyła z niedowierzaniem na radio. Zagiel zjechał ostrożnie na pas do parkowania i zgasił światła.
– Co robisz? Powinniśmy ich zatrzymać i powiedzieć, co się naprawdę stało.
– Nie możemy. Zabiłem czterech ludzi. Musiałem upewnić się, że nie będą nas śledzić.
– Coooo??? Zwariowałeś??? Wsadzą cię za to za kratki. Ludzkie więzienia są dużo gorsze niż wygnanie.
– Cicho… nie mogłem ryzykować.
– Tak czy owak, ja mogę wrócić i złożyć zeznania, że mnie zaatakowali i nagle pojawił się zamaskowany wybawiciel, który ich wykończył.
Zagiel odpalił silnik i zawrócił auto. Radio znowu zaszumiało.
– Cztery ciała mężczyzn leżą na klatce schodowej. Wyciągnęli kopyta o 23:34…
– Ekhm… Rulski, mam nadzieję, że nie zapisujesz tak raportu…
– …Przyczyna śmierci nieznana. Wzywam wsparcie. Wyślijcie detektywa Misia, koronera i resztę tej bandy – zameldował Rulski.
– Rulski, ja cię słyszę!
– Przepraszam panie komendancie.
Zagiel jechał powoli i spokojnie jak gdyby nigdy nic. Minęli Hostel Wiktoriański i podjechali pod kamienicę Laury. Już dwa samochody stały na sygnale, blokując dojazd do kamienicy. Dwóch policjantów rozwijało taśmę policyjną, a po przeciwnej stronie ulicy zebrał się niemały tłum gapiów. Zagiel bardzo powoli ominął samochód policyjny i pojechał dalej.
– Co robisz? Myślałam, że zrozumiałeś, że chcę złożyć zeznania.
– Laura, zejdź na ziemię. Ten, kto ich wynajął, pociąga za sznurki także w policji.
– Przecież komisariat to najbezpieczniejsze miejsce.
Zagiel zaśmiał się kwaśno.
– Lauro, przykro mi, ale musimy zniknąć. Przynajmniej na jakiś czas. Tu nie jesteś bezpieczna.
– No, zabiłeś przecież tych, co po mnie przyszli. Nadal nie wiem, kto to był.
– To łowcy głów.