Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba - Sekielski Marek - ebook + audiobook

Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba ebook

Sekielski Marek

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nie ma takiego szamba, z którego nie można się wydostać!

„Uzależnieni to wcale nie są najczęściej ci, którzy piją jabole, żule z opuchniętymi, ogorzałymi twarzami. Ten fajny pan dyrektor czy kierownik jakiejś firmy, prezes czy aktor, prawnik czy lekarz pięknie rano wypachniony, ubrany, uczesany, który pije wódkę, wykwintną whisky albo bardzo drogie wino, może być tak samo uzależniony. Po prostu jemu się jeszcze życie układa, jeszcze trochę daje sobie radę. Tyle że dziś bardziej jakby trwa w życiu, niż naprawdę żyje”.

Artur Nowak i Marek Sekielski w tej szczerej do bólu książce rozmawiają o własnym „trwaniu w życiu” – uzależnieniach, które doprowadziły ich na skraj przepaści, gdzie już nic się nie liczy: ani rodzina, ani praca, ani przyszłość. Liczy się jedno – zdobyć alkohol i się napić. I równie szczerze opowiadają o swoim leczeniu, mozolnej i krętej drodze prowadzącej do tego, żeby żyć naprawdę.

To rozmowa, która czasami kłuje prosto w serce. Ale też przynosi nadzieję.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 288

Oceny
4,7 (437 ocen)
326
90
17
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Fizjoterapeuta

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
pantotoro

Z braku laku…

nie dałem rady do końca ...
00
piotrudnik

Dobrze spędzony czas

Dużo ciekawych historii o przechodzeniu poprzez uzależnienia. Dobrze się czyta
00
Monia663

Nie oderwiesz się od lektury

Ta historia nie jest tylko dla ludzi uzależnionych ale też dla każdego kto z jakichś powodów dobija do burty Przyznanie się przed sobą do błędów jest najtrudniejszym wysiłkiem
00
jkisiel3

Nie oderwiesz się od lektury

Wiele mądrych zdań. Myślę że kszdy może wynieść dla siebie jakieś inspirujące przemyślenia.
00

Popularność




Motto

„Rusz głową!” – mi mówią A ja nie mogę nawet ruszyć ręką „Rusz głową!” – mi mówią A ja nie mogę nawet ruszyć nogą Boże mój – co za gnój! KAZIK

Wstęp

Są obrazy wbite w pamięć już na zawsze. Bez tych obra­zów czuję się jakiś nie­kom­pletny. Powra­cają jak nie­chciani goście. Przez lata, z różną czę­sto­tli­wo­ścią. Sie­dzą głę­boko i są nie­na­ru­szalną czę­ścią mnie. Jest niemy krzyk na czte­ro­let­nie dziecko, bo nie usły­szało wezwań przez przed­szkolny domo­fon. To dziecko nie rozu­mie swo­jej winy, ale pod jego miękką skórę wcho­dzi ta mil­cząca, bez­li­to­sna prze­moc. A gdy doro­śnie, też będzie tak mil­czało do kogoś uko­cha­nego. Miłość sama nie wystar­czy.

Zasta­na­wiam się cza­sem, jak się czuła, kiedy wyłą­cza­łem tele­fon i zosta­wia­łem ją na kilka dni ze zmar­twie­niami, lękami o mnie. Byłem strasz­nie opry­skliwy, kiedy się dopy­ty­wała, co u mnie. I teraz, kiedy jej już nie ma, myślę sobie cza­sem: Kurwa, jak by to było, gdy­bym dniami i tygo­dniami nie mógł się dodzwo­nić do mojej córki, gdyby trak­to­wała mnie tak samo jak ja matkę.

Ja dopiero dziś widzę, jak to się roz­lało gdzieś dalej, bo to też w jakiś spo­sób dotknęło mojego ojca. Stary koń, dobrze po sześć­dzie­siątce, po tera­pii, z wor­kiem, bo miał stomę, dia­li­zo­wany trzy razy w tygo­dniu, zakre­ślił koło i wszedł we współ­uza­leż­nie­nie. Co za para­doks, pijak na stare lata poczuł ten chle­bek. Dzwo­nił cza­sami i mówił: „Wiesz, nie cho­dzi już o mnie, choć też się mar­twię o cie­bie, o to, co robisz ze swoim życiem, ale pro­szę cię o jedno: żebym ja miał w tym domu tro­chę spo­koju, bo matka sie­dzi codzien­nie w fotelu i pła­cze, zamar­twia się, nie roz­ma­wiamy, nie uśmie­chamy się. To jest smutny dom, po pro­stu grób”.

Tak było też z moimi sio­strami. Przy­szła jedna z wnu­kami, a matka pła­cze. Druga na kawę do mamy – to samo. A prze­cież można sobie wyobra­zić jakąś alter­na­tywną histo­rię naszej rodziny.

Ogar­nij się, czyli jak wycho­dzi­li­śmy z szamba

Artur: To dość doj­mu­jące uczu­cie, kiedy dopiero w wieku czter­dzie­stu sze­ściu lat dociera do cie­bie, jak mocno okre­ślają nas nasze pierw­sze lata. Zaczy­nasz się więc babrać w prze­szło­ści i nagle odkry­wasz w sobie naj­gor­sze cechy, któ­rych nie­na­wi­dzi­łeś u swo­jego rodzica, i cią­gle boisz się tak samo jak wtedy, kiedy mia­łeś osiem lat.

Żeby była jasność. Nie chcę się uspra­wie­dli­wiać, bo prze­cież każdy z nas coś nie­sie na ple­cach i nie potrafi tego porzu­cić. Chcę tylko pod­kre­ślić, że warto poznać histo­rię swo­ich rodzi­ców, żeby lepiej zro­zu­mieć samego sie­bie. Zanim tra­fi­łem na wła­ściwą tera­pię, kom­plet­nie nie mia­łem tych narzę­dzi. Nie potra­fi­łem powią­zać tego, co się aktu­al­nie dzieje w moim życiu, z tym, co działo się w prze­szło­ści. A to jest jakaś pod­stawa, poręcz, któ­rej trzeba się mocno uchwy­cić, żeby tak naprawdę spo­tkać się z sobą.

Marek: Jakie są te pierw­sze obrazki świata, który pamię­tasz?

Artur: Kiedy pró­bo­wa­łem się nastroić do naszej roz­mowy, pierw­sze wspo­mnie­nie, jakie się poja­wiło, to pogrzeb mojego ojca. Mia­łem wtedy dwa lata i jestem prze­ko­nany, że pamię­tam ten moment, kiedy sze­dłem w kon­duk­cie: idę zdez­o­rien­to­wany, no bo niby widzę, że jest jakaś impreza, którą zagaja facet w sukience, ale coś mi nie gra, bo to spo­tka­nie ludzi, któ­rzy pła­czą, a moje krót­kie doświad­cze­nie pod­po­wiada mi, że ludzie spo­ty­kają się, żeby się bawić. Z póź­niej­szej per­spek­tywy tak na pozio­mie emo­cji pamię­tam nato­miast matkę, któ­rej nie było. Ojciec zmarł w wieku trzy­dzie­stu sze­ściu lat, zosta­li­śmy dwie sio­stry i ja, no i mama miała wokół nas sporo zajęć. Przede wszyst­kim musiała na nas zaro­bić. Pra­co­wała w kuchni, w jakiejś szkole za mia­stem. Wyobraź sobie: szła pie­chotą godzinę do pracy, wra­cała sko­nana po dźwi­ga­niu wiel­kich garów, ubi­ja­niu wuchty ziem­nia­ków, po umy­ciu setki naczyń, przy­no­sząc ze sobą takie tro­jaki z żar­ciem, na które cze­ka­li­śmy. Oczy­wi­ście moja star­sza sio­stra, rocz­nik 1965, prze­jęła rolę głowy rodziny, zaj­mo­wała się mną i tą śred­nią.

Jak patrzę na to dzi­siaj, to jest jakiś inny świat. Świat doro­słych dzieci, któ­rym cze­goś zabra­kło, żeby się wycie­szyć. Bo taki był po pro­stu ten PRL, w któ­rym się uro­dzi­li­śmy. Zimny chów, nikt nas nie wychu­chał i nie wydmu­chał, kształ­to­wały nas podwórka i ulice.

Marek: Jeśli cho­dzi o moje naj­wcze­śniej­sze wspo­mnie­nia, to są jakieś migawki. Wydaje mi się, że mam w pamięci pierw­szy dzień w przed­szkolu. Pła­czę, jestem prze­stra­szony, gdy mama mnie zosta­wia. Mam pew­nie trzy lata. Dru­gie wspo­mnie­nie to gdy jestem w tym przed­szkolu tak zwa­nym star­sza­kiem. W trak­cie sprzeczki ude­rzam kolegę w brzuch. I to mam tak dobrze zako­do­wane, bo pamię­tam, że wtedy jakąś repry­mendę dosta­łem, rodzice byli wzy­wani. Nic się temu kole­dze nie stało na szczę­ście. Poza tym z przed­szkola zapa­mię­ta­łem, że dener­wo­wało mnie leża­ko­wa­nie po obie­dzie.

Artur: Zna­czy się od przed­szko­laka byłeś krnąbrny, anty­sys­te­mowy?

Marek: Tak. Pamię­tam nawet, że kie­dyś w porze tego leża­ko­wa­nia wymkną­łem się do toa­lety i zary­glo­wa­łem się w niej na czas, kiedy inni spali. Póź­niej bałem się wró­cić, żeby nie dostać ochrzanu od pani wycho­waw­czyni. Na swój spo­sób byłem twar­dzie­lem, bo prze­sta­łem te pół­to­rej godziny bosymi sto­pami na zim­nych kafel­kach w łazience.

Artur: Jest jesz­cze jeden sym­bol dzie­ciń­stwa, który zapa­mię­ta­łem, poza ska­te­chi­zo­wa­nym wycho­wa­niem: to wódka. Wódka była zawsze, gdy przy­jeż­dżała rodzina, gdy mama poznała ojczyma, gdy była jakaś radość albo jako anti­do­tum na smu­tek. Prze­wi­jała się po sto­łach, na majów­kach, przy oka­zji dużych i małych inte­re­sów. Cza­sem gdy idę gdzieś par­kiem i widzę taką pustą butelkę po wódce, jakoś to do mnie wraca. Bo to nie jest dla mnie zwy­kły porzu­cony kawa­łek szkła. Jako dzie­ciak dostrze­ga­łem w wódce magię. Ludzie scho­dzili się na jakieś imprezy, imie­niny zwłasz­cza, bo to były takie czasy, że na Andrzeja, Mietka, Kry­stynę trzeba było się spo­tkać. Kobiety wrę­czały sole­ni­zan­tom kwiaty, a męż­czyźni wódkę, i już samo to skła­da­nie życzeń połą­czone z wrę­cza­niem flaszki z prze­zro­czy­stym pły­nem było oka­zją do żar­tów. Taka roz­grzewka przed ostrym piciem. Coś podob­nego dzieje się, gdy wcho­dzisz na kon­cert albo na ważny mecz Ligi Mistrzów i już wiesz, że za chwilę prze­ży­jesz jakieś emo­cje. Potem to się nakrę­cało, robiło się gło­śniej, ktoś zaczy­nał śpie­wać i wybu­chała taka nie­sa­mo­wita eufo­ria. Doro­śli byli dobrzy dla dzieci. Chcieli nas przy­tu­lać, dawali drobne, bawili się z nami i potem dopiero to jakoś sia­dało. No bo któ­ryś wujek zaczy­nał być wul­garny, któ­raś z cio­tek szlo­chała, jak jej w życiu nie­do­brze – licy­ta­cja na żale, kto ma gene­ral­nie bar­dziej prze­je­bane, a jed­nak sobie radzi. Poja­wiały się oczy­wi­ście spro­śne żarty, któ­rych za bar­dzo nie chwy­ta­łem, no bo seks, intym­ność to były tematy tabu. Intu­icyj­nie czu­łem jed­nak, że to coś waż­nego, czego jesz­cze nie rozu­miem, ale za jakiś czas odkryję. Dzi­wi­łem się tylko temu języ­kowi, bo ludzie mówili o sek­sie jak o świ­nio­bi­ciu. Byłem widzem tego teatru. Z osób na co dzień potwor­nie nud­nych wycho­dziło dużo emo­cji. I ta wódka wyda­wała się takim sokiem z gumi­ja­gód, który otwie­rał ludzi na nowy wymiar. I nam, mi i sio­strom oraz kuzy­no­stwu, to się bar­dzo podo­bało, że przy­jeż­dża jakiś wujek i jak sobie wypije, to roz­daje kasę. Więc ta wódka nie wyda­wała się czymś złym. Z dru­giej strony, rodzice prze­strze­gali mnie przed eki­pami winia­rzy. Świet­nie pamię­tam nie­dbale ubra­nych męż­czyzn z widocz­nym gołym okiem zaro­stem, któ­rzy cho­wali się za win­klem z winem. To chyba wtedy wła­śnie wbi­łem sobie do głowy, że to są jacyś gorsi ludzie, że pijak pija­kowi nie jest równy. Mówiło się, że to jest wła­śnie dno.

Marek: Moje wspo­mnie­nia są inne. Mam przed oczyma obraz działki, na któ­rej spę­dza­li­śmy waka­cje. Gorą­cego lata w Srebr­nicy nad Zale­wem Koro­now­skim koło Byd­gosz­czy. A więc wiel­kiego, pięk­nego jeziora w leśnej otu­li­nie, bo to jest obrzeże Borów Tuchol­skich. Wyma­rzone miej­sce dla dzie­cia­ków. Cze­ka­li­śmy na te dwa i pół mie­siąca bie­ga­nia na bosaka po gorą­cym pia­sku, kąpa­nia się, szla­ja­nia po lesie i robie­nia róż­nych faj­nych rze­czy. Była nas kil­ku­dzie­się­cio­oso­bowa ekipa rówie­śni­ków w tym fan­ta­stycz­nym miej­scu.

W tygo­dniu miesz­ka­li­śmy z Tom­kiem zupeł­nie sami. Dopiero w pią­tek zjeż­dżali do nas rodzice z zaopa­trze­niem. Przy­wo­zili nam pie­nią­dze i jedze­nie. Mia­łem tam jed­nego kum­pla, który cie­szył się, gdy ojciec przy­jeż­dżał na week­end i odpa­lał jakiś alko­hol, bo robił się faj­nym, sym­pa­tycz­nym, a zara­zem weso­łym face­tem. No i ten mój kolega zawsze mógł pójść do domu, jak ojciec już był dobrze pod­ro­biony, i zaga­dać o jakąś sprawę, o którą mu cho­dziło. Na przy­kład chciał nowych butów, to ojciec od razu wycią­gał port­fel i dawał mu pie­nią­dze na jakieś naj­now­sze dro­gie adi­dasy czy nike. On tego nachla­nego ojca przyj­mo­wał wręcz z rado­ścią.

Artur: No a w twoim domu? Wódka się lała?

Marek: Mój dom wyglą­dał ina­czej niż twój. Jeśli już ktoś pił w nim alko­hol, to naprawdę sym­bo­licz­nie. Na plotki do mamy przy­cho­dziła jej sio­stra i potra­fiły tak, godzi­nami nie zamy­ka­jąc ust, sączyć wciąż ten sam kie­li­szek koniaku.

Nato­miast tata w domu nie pił. Cza­sem przy­cho­dził już pijany z roboty. Naj­czę­ściej po wypła­cie. Roz­pi­jali z kole­gami flaszki w zaci­szach hotelu robot­ni­czego. A w domu szedł spać i tyle.

Pamię­tam też, że były momenty, gdy bar­dzo liczy­łem na to, że wróci do domu zawiany. Gdy zbli­żał się ter­min wywia­dówki. Mia­łem po pro­stu nadzieję, że nie pój­dzie do szkoły w takim sta­nie i będę ura­to­wany. Cho­ler­nie bałem się wywia­dó­wek.

Artur: Ja też. Dziś się z tego śmieję, ale wtedy tak jak ty dość mocno te wywia­dówki prze­ży­wa­łem.

Marek: W szkole mia­łem opi­nię, że jestem zdolny i gdyby tylko mi się chciało, tobym miał świetne oceny. Nie­stety cią­gnęły się za mną kło­poty, o któ­rych rodzi­com nie mówi­łem i dowia­dy­wali się o tym wła­śnie na wywia­dów­kach. To było takie naiwne myśle­nie, że jeśli nie powiem o jakimś prze­wi­nie­niu albo sła­bych oce­nach, to znik­nie i nikt się o tym nie dowie. A w domu było tak, że mama cho­dziła do mojego brata Tomka na wywia­dówki, a ojciec cho­dził do mnie. Mama zawsze była, zresztą do dziś jest, osobą łagodną, nato­miast ojciec reago­wał ner­wowo nawet na naj­drob­niej­sze prze­wi­nie­nia. No i ja się modli­łem, żeby w dzień wywia­dówki przy­szedł pijany. Liczy­łem na to, że jak mama pój­dzie na wywia­dówkę do Tomka, to już nie zdąży zaj­rzeć do mojej klasy.

Artur: Tak mi przy­szło do głowy, jak wspo­mnia­łeś tego kolegę, który lubił, gdy ojciec był pijany, bo robił się jowialny i hojny, że naj­gor­szy świat widziany oczyma dziecka mimo wszystko potrafi być siel­ski i że dzieci go kolo­rują. I to są początki jakiejś schi­zo­fre­nii może nawet. Pijany ojciec jest fajny, bo daje pre­zenty, a ten trzeźwy, wyma­ga­jący to kawał tyrana. Więc jak jest lekko pod­chmie­lony, to anioł, a jak wal­czy o trzeź­wość, to dia­beł. Ja to wyraź­nie zoba­czy­łem, gdy w moje życie wkro­czył ojczym.

Marek: Mówi­łeś, że matka była zaga­niana robotą i obra­bia­niem was. Gdzie ona go wła­ści­wie poznała?

Artur: Matka przy­jaź­niła się z sąsia­dami. To był bez­dzietny kon­ku­bi­nat. Wyda­wali mi się ludźmi zamoż­nymi. Oby­dwoje na jakichś kie­row­ni­czych sta­no­wi­skach, w latach osiem­dzie­sią­tych jeź­dzili skodą. Męż­czy­zna nie­stety dość mocno się upi­jał. Ta sąsiadka czę­sto przy­cho­dziła do mamy, bo zwy­czaj­nie nie mogła z nim wytrzy­mać. Nie miała w Kro­śnie bli­skich, pocho­dziła gdzieś spod Łodzi. No a że matka miała doświad­cze­nie z pija­kiem w domu, bo mój rodzony ojciec też pił, to ta pani przy­cho­dziła do nas się poża­lić i znaj­do­wała zro­zu­mie­nie.

Zresztą ci ludzie po śmierci ojca moją matkę dość mocno wspie­rali. Zabie­rali mnie na wczasy: nad morze, w góry. Pew­nie gdyby nie oni, gór i morza za dzie­ciaka bym nie zoba­czył. Matki nie było po pro­stu stać na to, żeby fun­do­wać nam waka­cje. Sama też oczy­wi­ście ni­gdzie nie jeź­dziła i była szczę­śliwa, jak po powro­cie z pracy mogła się po pro­stu poło­żyć i spać na wer­salce. Pamię­tam gry­mas jej twa­rzy, czło­wieka, któ­rego boli głowa. Zazwy­czaj kła­dła sobie kom­pres na czoło, bo od zawsze miała dość silne migreny. Ja czę­sto spę­dza­łem popo­łu­dnia u tej sąsiadki.

No ale kie­dyś wszystko się nagle zmie­niło. Ta kobieta miała dość awan­tur, które urzą­dzał jej part­ner, i pod­jęła decy­zję, że chce zakoń­czyć ten zwią­zek. Posta­no­wiła uciec przed nim do Nie­miec zachod­nich. Pamię­tam to dokład­nie, to była taka nocna akcja. Jej brat jeź­dził na tirach. Wszystko umó­wili wcze­śniej. Przy­nio­sła do nas ubra­nia i naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy popa­ko­wane w walizki. Obu­dziła mnie w nocy, żeby się poże­gnać. Strasz­nie się pory­cza­łem. Mówiła, że będzie dzwo­nić, i wtedy widzia­łem ją ostatni raz. Było mi bar­dzo smutno, bo ona zawsze miała dla mnie dużo cie­pła, uśmie­chu, tro­ski, uwagi. Przy­no­siła mi sło­dy­cze, sma­żyła placki ziem­nia­czane, no ale przede wszyst­kim umiała ze mną roz­ma­wiać. Matka nie miała dla nas tyle czasu, ale ja jej abso­lut­nie o to nie obwi­niam.

No i mama zwią­zała się z tym męż­czy­zną. W zasa­dzie nie miała moż­li­wo­ści, żeby gdzie indziej kogoś poznać. W jakimś sen­sie powtó­rzył się sche­mat. Znów był przy niej męż­czy­zna. Dawał finan­sowe opar­cie, ale to znów był alko­ho­lik. Mama zaczęła spę­dzać wię­cej czasu u tego sąsiada, raz po raz zosta­wała u niego na noc.

Marek: Jak wy go w swo­jej rodzi­nie przy­ję­li­ście?

Artur: Dzie­ciaki nie miały w tam­tych cza­sach za wiele do gada­nia. No ale wuj­ko­wie, ciotki i bab­cia przy­jęli go dosko­nale. Ważne były pozory, bo on o nas rze­czy­wi­ście dość mocno zadbał. Stać nas było na lep­sze ubra­nia, wyjazdy, krótko przed moją komu­nią zmie­ni­li­śmy miesz­ka­nie na więk­sze. W zasa­dzie to odbyło się jakoś tak, że zda­li­śmy miesz­ka­nia nasze i mojego ojczyma, bo matka za chwilę wzięła z nim ślub, i prze­pro­wa­dzi­li­śmy się do nowego bloku na miesz­ka­nie trzy­po­ko­jowe. Wresz­cie mia­łem pokój tylko dla sie­bie. Ojczym miał pie­nią­dze. Myślę, że nie­źle zara­biał, a poza tym, jak to bywało w PRL-u, jako kie­row­nik jed­nego z więk­szych zakła­dów w Kro­śnie Odrzań­skim miał dochody na boku. To był taki czas, kiedy się wszystko zała­twiało na lewo, poza obie­giem, bez­po­śred­nio u pro­du­centa, i opie­rało się sprawy o bufet. Pamię­tam, że on miał zawsze mnó­stwo pie­nię­dzy. I to była dla mnie fan­ta­styczna zmiana. Nagle mia­łem piłkę, fajne buty, kostkę Rubika i inne cuda. Kiedy wra­cał do domu, dawał mi jakieś drobne. To było nie­sa­mo­wite. Jak on już zjadł i poszedł się poło­żyć, matka z jego ubrań, w zasa­dzie z każ­dej kie­szeni jego koszul i spodni, wycią­gała jakieś pie­nią­dze.

Marek: Na zewnątrz było widać, że się wam powo­dzi.

Artur: Tak. Ludzie wycią­gali pro­sty wnio­sek. Niby obcy czło­wiek, a zajął się kobietą z dziećmi. Więc oce­niali to dobrze. Nie widzieli, że ten czło­wiek ma pro­blem z alko­ho­lem. PRL to był taki czas, który koja­rzy mi się z tym, że ludzie sku­piali się na tym, jak wyglą­dasz, tym, co sie­dzi w nas w środku, inte­re­su­jemy się sto­sun­kowo od nie­dawna. W tych realiach ojczym był dobrym czło­wiekiem, bo zajął się inną rodziną. Taki to był kod. Wszy­scy dookoła baga­te­li­zo­wali kom­plet­nie kwe­stię, że ten boha­ter był non stop po pro­stu pijany.

Marek: Tak to kie­dyś wyglą­dało. Pra­co­wał, zara­biał, a że pił… Prze­cież pili wszy­scy.

Artur: No ale pie­nią­dze to jedna strona medalu. Jest i druga – doświad­czy­łem tego bole­śnie. Mam na myśli wstyd. Nie­spra­wie­dliwy, nie­uza­sad­niony, bo chyba to nie ja powi­nie­nem był się wsty­dzić. I to jest moje naj­bar­dziej trau­ma­tyczne wspo­mnie­nie zwią­zane z alko­ho­lem, które prze­ży­wam do dziś.

Marek: Ja też takie chyba mam.

Artur: Kie­dyś wra­ca­łem z kole­gami i kole­żan­kami ze szkoły. To mogła być piąta, szó­sta klasa. Szli­śmy na filingu takim faj­nym, bo to jest ulga, jak jest cie­pło i wra­casz po nud­nych lek­cjach do domu z per­spek­tywą dłu­giego popo­łu­dnia na zabawę. I ja pamię­tam to, jakby wyda­rzyło się dziś. Zoba­czy­łem w oddali zata­cza­ją­cego się po pijaku faceta. To był on. Sta­ra­łem się jakoś wszyst­kich zaga­dać, zwol­nić ten pele­ton dzie­ciarni wra­ca­ją­cej do domu, ale się nie udało. Weszli­śmy z nim na czo­łówkę, jak on pły­nął dosłow­nie od kra­węż­nika do kra­węż­nika tą ulicą. Jedna dziew­czyna, którą od tego momentu dość mocno znie­lu­bi­łem, poka­zała go pal­cem z uśmie­chem na ustach. Dzie­ciaki potra­fią być okrutne nie­stety. To było takie cho­ler­nie doj­mu­jące poczu­cie, że jestem jakiś gor­szy. Nie on, naje­bany w trzy dupy, ale wła­śnie ja. Dla niego to było banalne w tym momen­cie, wra­cał sobie naje­bany do domu jak zazwy­czaj. Nie miał nawet poję­cia, jak mocno to prze­ży­wa­łem. Robi­łem póź­niej jakieś zwody alpej­skie, żeby się na niego już nie natknąć, pamię­tam potworny strach, który mnie napa­dał, kiedy sobie wyobra­ża­łem, że znów będę musiał prze­ży­wać ten wstyd.

Marek: Wstyd, któ­rego ja doświad­czy­łem, był inny. Z punktu widze­nia dziecka też jak naj­bar­dziej zro­zu­miały. Ten przy­kład, który poda­jesz, to zresztą poka­zuje. Myślę, że dziś byś to olał i liczył bar­dziej na współ­czu­cie świad­ków takiego zda­rze­nia. No ale dzieci potra­fią być rze­czy­wi­ście okrutne. Sam tego zazna­łem. W naszym domu się spe­cjal­nie nie prze­le­wało. Matka tyle, co miała, nam dawała. Nie stać jej było, żeby jakoś spe­cjal­nie uatrak­cyj­nić nasze dzie­ciń­stwo. Muszę jed­nak przy­znać, że dbała o nas i sta­rała się, jak mogła. Zmierz­cha­jący PRL, a potem trans­for­ma­cja ustro­jowa nie były jed­nak okre­sem, na któ­rym moi rodzice sko­rzy­stali. Ja mam wręcz wra­że­nie, że ich sta­tus się obni­żył. Pamię­tam, że ojciec przez jakiś czas nie miał pracy i w zasa­dzie utrzy­my­wała nas matka. Żeby była jasność: byli­śmy nakar­mieni, ubrani, ale na nic wię­cej nie było nas stać. Szcze­gól­nie zapa­dły mi w pamięć święta Bożego Naro­dze­nia, po któ­rych dzie­ciaki wra­cały do szkoły i zawsze się prze­chwa­lały pre­zen­tami i opo­wia­dały, co które dostało. Nauczy­cielka zada­wała nam nawet takie wypra­co­wa­nie: mie­li­śmy opi­sać ten magiczny moment, pochwa­lić się pre­zen­tami i wra­że­niami ze świąt. I to była ta chwila, kiedy czu­łem wstyd. Bo nie mia­łem czym się pochwa­lić.

Artur: No wła­śnie. Z per­spek­tywy czasu takie sytu­acje wydają się absur­dalne.

Marek: No ale wów­czas myśla­łem i odczu­wa­łem ina­czej. Dzi­siaj, jak na to patrzę, widzę, że to kom­plet­nie irra­cjo­nalne. Wtedy jed­nak było mi przy­kro, że w sumie nie mogę napi­sać nic faj­nego, bo w moim domu było ubogo, i to mimo że rodzice się sta­rali. Nie mam rzecz jasna do nich pre­ten­sji, że w domu bra­ko­wało pie­nię­dzy i nie stać ich było na atrak­cyj­niej­sze pre­zenty. Tak wyszło. Ale ten smu­tek wyni­ka­jący z doświad­cza­nia tego okresu w dzie­ciń­stwie noszę w sobie do dziś.

Dla mnie święta nie mają wymiaru ducho­wego, ni­gdy w zasa­dzie nie miały, bo z wiarą jestem na bakier od dawna. Trak­tuję je tylko jako pre­tekst do spra­wie­nia komuś mate­rial­nej przy­jem­no­ści. W pierw­szych latach życia mojej córki Ame­lii rekom­pen­so­wa­łem sobie braki z wła­snego dzie­ciń­stwa. Raz wręcz zasy­pa­łem moje dziecko pre­zen­tami. Było kom­plet­nie ogłu­pione tą masą paczek do roz­pa­ko­wa­nia. Widzia­łem dez­orien­ta­cję w jej oczach. To ją zwy­czaj­nie prze­ro­sło. Potem sobie uświa­do­mi­łem, że to, co robię, to jakaś wie­rutna bzdura. Kupu­jąc drogi zestaw Lego dla córki, tak naprawdę chcia­łem zro­bić przy­jem­ność swo­jemu wewnętrz­nemu dziecku. Tak było na przy­kład z ciuch­cią do skła­da­nia z wielu ele­men­tów. Dałem jej coś, o czym to ja marzy­łem, nie ona. Leczy­łem wła­sne bolączki z dzie­ciń­stwa.

Artur: Do dziś jesteś ze świę­tami na bakier.

Marek: Jakoś tak jest, że każde święta i okres oko­ło­świą­teczny, który cią­gnie się do Nowego Roku, z syl­we­strem włącz­nie, to jest chyba naj­gor­szy dla mnie czas w roku. Jestem przy­gnę­biony, wła­ści­wie nie wiem, co się ze mną dzieje, nie chce mi się nic. Mam ochotę zamknąć się i znik­nąć. Czuję smu­tek.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Text copy­ri­ght © by Marek Sekiel­ski i Artur Nowak 2021

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2021

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Kata­rzyna Raź­niew­ska

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Michał Paw­łow­ski/www.kre­ska­ikropka.pl

Zdję­cie Marka Sekiel­skiego: Szy­mon Szcze­śniak

Zdję­cie Artura Nowaka: Rafał Meszka

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Ogar­nij się, czyli jak wycho­dzi­li­śmy z szamba, wyd. I, Poznań 2021)

ISBN 978-83-8188-865-3

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer