Polska na odwyku - Marek Sekielski - ebook + audiobook + książka

Polska na odwyku ebook

Sekielski Marek

0,0
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Wybitny aktor, Borys Szyc, który przestał pić i zaczął się leczyć.

Lekarz, który w piciu dotknął dna.

Kobieta, która w alkohol uciekała od samej siebie.

Sportowiec, którego alkohol doprowadził do bezdomności.

Dwanaście szczerych i intymnych rozmów o piekle, z którego można wrócić.

Najpierw był cykl wywiadów w internecie. A teraz książka. Na początku jednak była potrzeba wysłuchania drugiego człowieka – poznania jego emocji, historii uzależnienia i drogi wyjścia z alkoholizmu. Te rozmowy mają pomóc znaleźć motywację do walki o siebie i dać nadzieję.

Chciałem odczarować stereotyp alkoholika jako osoby z nizin społecznych, często bezdomnego, leżącego na ławce przed blokiem albo żebrzącego o pięć złotych pod sklepem monopolowym. Stereotyp, który jest przekłamany, bo w Polsce osób uzależnionych może być nawet kilka milionów, a znakomita większość z nich rano wstaje, bierze prysznic, perfumuje się i idzie do pracy. Ich alkoholizmu często na zewnątrz w ogóle nie widać.

Marek Sekielski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 214

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Marek Sekielski, 2024

Projekt okładki

Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Ilustacja na okładce

© CStock/Adobe Stock

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8391-602-6

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

WSTĘP

Najpierw miał być film. Utopijna wizja, w której grupa alkoholików zrobi dokument o alkoholizmie. Ja miałem być producentem, mój kolega z terapii uzależnień – scenarzystą, znany alkoholik reżyser miał być reżyserem i tak dalej. Szczęśliwie dość szybko otrzeźwiałem z tego pomysłu. Ale wciąż była we mnie potrzeba zrobienia czegoś pożytecznego dla tych uzależnionych, którzy nadal potrzebują pomocy. Zamierzałem też wykorzystać sukces filmu Tylko nie mów nikomu oraz fakt, że – chcąc nie chcąc – po jego emisji przestałem być osobą anonimową. I wtedy wróciły do mnie słowa, które usłyszałem kiedyś od przyjaciela: „Marunia, jak spotka się jeden alkoholik z drugim, to już mamy mały mityng anonimowych alkoholików”. Takie banalne, a takie prawdziwe. Przecież o to chodzi w terapii grupowej i w mityngach AA – jeden dzieli się swoim doświadczeniem, a potem inny opowiada o własnej drodze. I każdy bierze z tych opowieści to, co jest mu w danym momencie potrzebne.

Borysa Szyca poznałem przypadkiem w 2019 roku. Słyszałem o jego drodze do trzeźwienia. Podziwiałem go za odwagę, z jaką publicznie mówił o swoich upadkach, błędach i zdrowieniu. Pomyślałem, że lepiej zacząć tych rozmów nie można. Spytałem, a on bez wahania się zgodził. Spotkaliśmy się w jego sopockim mieszkaniu. Tylko ja, on, dwie kamery, trochę światła. Byłem przerażony – nigdy wcześniej nie prowadziłem rozmowy jako dziennikarz, nigdy nie obsługiwałem kamer, nie znałem się na oświetleniu. Ale zrobiłem to. Roztrzęsionym głosem zadawałem pierwsze pytania. Z czasem było chyba lepiej.

Tak narodził się plan nagrania dziesięciu rozmów z tak zwanymi wysokofunkcjonującymi alkoholikami. Osobami, które zajmują prestiżowe stanowiska, wykonują szanowane zawody, są znane, lubiane, cenione – a łączy je to, że wszystkie są uzależnione od alkoholu. Chciałem odczarować stereotyp alkoholika jako osoby z nizin społecznych, często bezdomnego, leżącego na ławce przed blokiem albo żebrzącego o pięć złotych pod sklepem monopolowym. Stereotyp, który jest przekłamany, bo w Polsce osób uzależnionych może być nawet kilka milionów, a znakomita większość z nich rano wstaje, bierze prysznic, perfumuje się i idzie do pracy. Ich alkoholizmu często na zewnątrz w ogóle nie widać.

Tak to się zaczęło cztery i pół roku temu. Plan jednak nie do końca wypalił… bo mamy rok 2024, a w play­liście „Sekielski o nałogach” na moim kanale na YouTubie jest ponad 180 rozmów. Dla mnie to było 180 takich małych mityngów, o których wspomniał kiedyś mój przyjaciel.

Do tego tomu wybraliśmy wraz z wydawcą 12 historii. Wróciłem do nich pierwszy raz od czterech lat. Nic a nic się nie zestarzały. Mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że ich wielką siłą jest brak terminu przydatności do spożycia. Moje rozmówczynie i rozmówcy dzisiaj często są już innymi ludźmi, ale ich słowa wypowiadane wtedy wciąż są aktualne, często bolesne, ale zawsze szczere i pomocne. Dla mnie powrót do początku był cennym doświadczeniem. Wierzę, że dla moich wiernych widzów będzie podobnie, a czytelnicy, którzy nie zetknęli się z nimi dotychczas, uznają to za początek naszej „znajomości” i zostaną ze mną na dłużej.

Pani Ewo, Anno, Ewo, Michalino, Oliwio, Elu, Olgo, Borysie, Darku, Maćku, Romku, Tomku – jeszcze raz dziękuję Wam za to, że wtedy zgodziliście się ze mną porozmawiać, a dziś pozwoliliście dać naszym rozmowom drugie życie. Moim widzom dziękuję za ponad cztery lata wsparcia, wdzięczności i zachęty do dalszej pracy. To dzięki Wam robię to nadal. Bez Was nie miałoby to żadnego sensu.

Marek Sekielski

Mam na imię Marek

i jestem uzależniony od alkoholu.

Chcę pomóc innym chorym osobom,

bo alkoholizm jest chorobą,

którą można leczyć.

Jeśli więc znasz kogoś,

kto potrzebuje pomocy,

to zachęć go do przeczytania

tej książki.

MOJA NAJTRUDNIEJSZA ROLA

Rozmowa z Borysem Szycem

Marek Sekielski: Bardzo się cieszę, że zgodziłeś się ze mną porozmawiać. Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że jesteś znaną osobą, a problem, z którym obaj się mierzymy, jest bardzo poważny, bardzo trudny i w naszym kraju, myślę, nie do końca jeszcze znany. Mało jest osób tak dobrze funkcjonujących na zewnątrz, z dużymi nazwiskami, które otwarcie mówią, że są uzależnione. Co się stało, że zdecydowałeś się na taki odważny krok?

Borys Szyc: Wiesz co, dla mnie to było naturalne, że ja muszę o tym powiedzieć. Gdzieś to było chyba takie stanięcie w prawdzie, które jest częścią terapii. Jak wiesz, uzależnienie to jest choroba emocji, ale też przede wszystkim nieustanne kłamstwo. Żyjesz w nieustannym kłamstwie, oszukujesz siebie, oszukujesz wszystkich dookoła. Najbardziej siebie, bo wydaje ci się, że inni nie widzą tego, co już dawno jest oczywiste. I alkoholik wymyśla sobie setki kłamstw, żeby najpierw się usprawiedliwić, a później zracjonalizować sobie to wszystko, co zrobił. I u mnie to racjonalizowanie trwało wiele lat. Wymyślałem sobie kolejne prawdy, żeby się usprawiedliwić i przekonać siebie, że tak naprawdę nie mam problemu. A kiedy zrobiłem te dwa najważniejsze kroki, czyli postanowiłem, że nie będę pił i że chcę się leczyć, to było dla mnie naturalne, że muszę o tym powiedzieć. Oczywiście byłem na świeczniku, pijąc, i myślę nawet, że przez wiele lat robiłem z tego jakiś swój oręż – że jestem takim buntownikiem i że takie życie mi się podoba. I nie powiem, że mi się nie podobało. Wiesz, jak byłem młodym chłopakiem i oglądałem jakieś filmy albo czytałem o różnych artystach, pragnąłem żyć w dwudziestoleciu międzywojennym w Krakowie albo w Paryżu, być tym poetą przeklętym i wyklętym. Ja do takiego życia aspirowałem. To oczywiście było kolejne kłamstwo, którym się obudowałem. A kiedy podjąłem decyzję o leczeniu, pomyślałem, że będzie mi po prostu dużo łatwiej, jak o tym głośno powiem, i te dziesiątki, setki ludzi, z którymi się bawiłem, piłem i tak dalej, w końcu dadzą mi spokój.

MS: Odciąłeś się od środowiska, które mogło cię ciągnąć do picia.

BS: Które przez wiele lat ciągnęło mnie do picia, które ja sam też ciągnąłem do picia i przyciągałem do siebie. Ludzie często nie wiedzą, że alkoholik musi się mierzyć z tysiącami pytań kolegów: Ale jak to? Ze mną się nie napijesz? To już więcej nie usiądziemy? Ja bardzo często słyszę: To już tak do końca życia? Albo: Nadal nie pijesz? A do kiedy nie pijesz? Dla wielu ludzi to jest niepojęte, że można podjąć taką decyzję.

MS: Im się wydaje, że nie da się żyć bez alkoholu, nie?

BS: Oczywiście. Mnie też się tak wydawało. Tobie pewnie też.

MS: Ja się bałem. Nie wiedziałem, co będę robił w życiu, jak nie będę mógł pić. Bo ja sobie na początku mówiłem, że nie będę mógł. Nie, że chcę.

BS: Jak żyć bez alkoholu? Jak rozmawiać z ludźmi, jak być na imprezie, jak się w ogóle socjalizować.

MS: Zwłaszcza w Polsce, gdzie kultura picia ma się tak dobrze.

BS: Śmiesznie nazwać to kulturą. Raczej powiedziałbym, że u nas istnieje brak kultury picia. Zresztą nie tylko u nas, to jest może taki wschodni rys naszej natury.

MS: Ciekawe jest to, co powiedziałeś, że to było dla ciebie naturalne, żeby od razu powiedzieć o tym, że jesteś uzależniony i idziesz się leczyć.

BS: To był też jakiś rodzaj samoobrony.

MS: To jest wyjątkowo trudne. Zdecydowana większość osób, które znam i które już przeszły terapię albo są w trakcie terapii, wstydzi się o tym powiedzieć. Bo cały czas u nas funkcjonuje takie skojarzenie, że alkoholik to jest żul, który prosi o dwa złote na piwo przed sklepem albo leży pijany na ławce. A to nie jest tak, to jakieś końcowe stadium.

BS: Nawet alkoholikom tak się alkoholicy kojarzą, wiesz? Dlatego często sobie tłumaczymy, że ja jeszcze nie mam problemu, bo nie leżę na ulicy. Chociaż mnie się zdarzało leżeć na ulicy. Albo wiesz, że nie straciłem domu. Chociaż według mnie byłem blisko. W ogóle byłem blisko śmierci parę razy. Mam niezłego farta, że miałem wytrzymały organizm. I to wszystko przeżyłem.

MS: Co takiego najcięższego się stało?

BS: Wiesz, to są lata picia, nie było takiej jednej rzeczy…

MS: Ale mówi się, wiem to też po sobie, że żeby zacząć się leczyć, trzeba spaść na samo dno. I każdy ma to dno w innym miejscu.

BS: I ja to dno przesuwałem. Jak już myślałem, że upadłem na dno, to się okazywało, że jest coś jeszcze niżej. Tak że parę takich uderzeń miałem. Ja też długo podchodziłem do leczenia, bo ostatecznie pięć lat już nie piję, a cztery lata temu rozpocząłem terapię w Akmedzie, czyli u słynnego doktora Woronowicza, który nie chrzani się z alkoholikami. Ja u niego byłem pierwszy raz tuż po narodzinach Soni. Ale wtedy przyszedłem na takiej zasadzie „Niech pan sprawdzi, czy to, co mówią, to jest prawda. Czy ja faktycznie mam jakiś problem”. Przyszedłem tam taki dumny, miałem dwadzieścia parę lat, byłem w rozkwicie kariery. Ja wtedy nawet sobie nie wyobrażałem, żeby inaczej żyć. Czułem, że moje życie dopiero się zaczyna, ten cały niesamowity świat, ze wszystkimi jego atrakcjami, stoi przede mną otworem. I absolutnie nie mieściło mi się w głowie, że to wszystko miałoby się odbywać bez alkoholu, bez szampana, bez wina – bo to też jest dosyć charakterystyczne dla alkoholików, że wymyślają sobie coraz to nowe trunki. I tłumaczą sobie, że on to tylko winko. Zdrabnianie też jest typowe, nie wiem, czy to zauważyłeś?

MS: Tak, tak. Napijemy się wódeczki.

BS: Nie że wóda, nie że na piwsko idziemy… No więc pierwszy raz byłem u Woronowicza te naście lat temu i on od razu wychwycił, że jeszcze nie jestem gotowy. Mówi: „Pan jest chory? Panu się wydaje, że pan jest chory?”. „Właśnie, chyba nie jestem”… „To po co pan do mnie przychodzi? Pan idzie się nachleje. Pan najwyżej zdechnie na ulicy”. Pomyślałem, że to jakiś cham, jak on się może w ogóle tak odzywać? Wiesz, do wielkiej gwiazdy, jak on śmie tak się odezwać?

MS: Pana Borysa urażona duma, tak?

BS: I to jest kolejna rzecz charakterystyczna w alkoholizmie, to znaczy poczucie wyższości – ale i poczucie niższości w tym samym momencie. Z jednej strony czujesz się lepszy od innych, bo ty na pewno nie jesteś jeszcze chory, a później, kiedy przychodzisz taki zmarnowany, czujesz się najgorszy na świecie. W tej chorobie nieustannie żyjesz z poczuciem winy. To jest właściwie najgorsze. W ogóle poczucie winy jest chyba jedną z najbardziej autodestrukcyjnych sił. A ono w tej chorobie jest permanentne. Więc permanentnie czułem, że niszczę sam siebie i to się zapętla. Dlatego ja tych den miałem kilka. Już w liceum tak się uchlałem, że zasnąłem pod stołem na imprezie. Wszyscy się bawili, a ja już byłem nieprzytomny. Albo przespałem kilka sylwestrów. Byłem z kobietą na przykład, a obudziłem się o trzeciej, nieprzytomny, okazało się, że ona siedzi sama, wszyscy się bawią, a Borysek niestety jakby nie zauważył dwunastej. Później zaniedbujesz pracę, zaniedbujesz bliskich, zaczynasz robić rzeczy, które kompletnie nie mieszczą się ani w jakichś granicach moralnych, ani w zdroworozsądkowych. Zostałem zatrzymany, jak po pijaku prowadziłem auto. Zabrali mi prawo jazdy. Wiesz, to już powinno być takie otrząśnięcie. W ogóle fart, że nikomu nic nie zrobiłem. To jest jakieś szczęście w nieszczęściu. Ale nadal mnie to nie otrzeźwiło. Pomyślałem: A, no to w takim razie nie powinienem jeździć. Kupiłem auto, wynająłem kierowcę, zrobiłem sobie z tyłu barek i jeździłem z kierowcą.

MS: To się nazywa stworzyć sobie komfort picia.

BS: Tak. Kolejny raz stworzyłem sobie komfort picia. A później był etap już taki chorobowy, czyli budzisz się i musisz zacząć dzień od alkoholu. To jest to, co różni normalne picie od picia chorego – obsesja. Nie możesz już o niczym innym myśleć.

MS: Miałeś coś takiego? Kładziesz się spać, mocno znieczulony, rano się budzisz, czujesz się jak ostatnia szmata… Pierwsza myśl: dzisiaj już nie mogę, muszę przestać.

BS: Oczywiście. Po czym wstajesz i od razu bierzesz łyk.

MS: I nagle co się dzieje?

BS: Wiesz, jak jesteś w tak zwanym cugu, to jest jakby samonakręcająca się spirala. Dlatego zawsze mówię, że zanim pójdziesz na terapię, najpierw musisz wytrzeźwieć i się odtruć. Bo jak ktoś jest w ciągu alkoholowym, trudno do niego dotrzeć. Oczywiście jemu się wydaje, że on wszystko kontroluje, ale tak naprawdę nie może myśleć o niczym innym, tylko o alkoholu – czy już się napił, czy się napije, czy ktoś widzi, że on się napił, czy ktoś zobaczy, jak wypije jeszcze więcej. Wszystko się kręci wokół tego i to jest bardzo trudne do zatrzymania. Człowiek musi znaleźć w sobie naprawdę gigantyczną siłę albo pójść na odtrucie, albo zatrzymać się jakimś nadludzkim wysiłkiem woli. Ale sam wiesz, jak to jest z tą silną wolą…

MS: Słaba silna wola, tak się mówi.

BS: No więc naprawdę trzeba chyba coś ważnego stracić, przeżyć… Moją główną myślą była chęć odzyskania szacunku do siebie. I taki strach, żeby moje dziecko już nigdy nie zobaczyło pijanego ojca. Oczywiście to, że ja nie byłem wtedy z moją partnerką i Sonia wychowywała się osobno, też ułatwiało mi picie. To znaczy jak miałem się z Sonią spotkać, doprowadzałem się do porządku. Ale czasami się nie doprowadzałem. Czasami byłem tak wczorajszy, że nie spędzałem czasu z nią, tylko myślałem o tym, kiedy wreszcie będzie można się napić, albo… piłem przy dziecku. To było dla mnie najgorsze upodlenie. Wiesz, woziłem ją autem na kacu. Dopiero po latach się orientujesz, że byłeś o krok od takiej tragedii, której nie dałoby się już odwrócić opowiadaniem o tym, wywiadem, czymkolwiek. Mógłbym już tylko zakończyć życie.

MS: Ale to widać dopiero z perspektywy długiej terapii, kiedy poznasz siebie i swoje życie. I jak uczciwie do tego podejdziesz.

BS: Kiedyś mieliśmy z Sonią wypadek samochodowy. Nie z mojej winy, wjechał w nas facet, i to w bok. Dachowaliśmy, Sonia miała wtedy chyba półtora roczku, siedziała z tyłu. Złapałem ją za brzuszek i tak się wywaliłem razem tym autem, obróciliśmy się i wróciliśmy na koła. Złamałem wtedy kręgosłup, o czym dowiedziałem się później, bo byłem w takim szoku. Jeszcze Pudelek zrobił od razu zdjęcia – Szyc miał wypadek z córką! To był chyba pierwszy z materiałów na ten „cudowny” portal. W każdym razie, jak pojechałem do szpitala i już się okazało, że jej nic nie jest, to kolejna myśl była taka, czy ja coś wczoraj wypiłem, czy coś nie wyjdzie. Nic nie wyszło, byłem absolutnie trzeźwy. Ale mogło być zupełnie inaczej. Mógłbym trafić do pierdla. Więc wiesz, tych znaków naprawdę było dużo – ze strony Soni, ze strony mojej partnerki, ze strony pracy. Tylko że to jest tak silna choroba, że ignorujesz te znaki. I pamiętam taki moment, to były moje imieniny, 10 sierpnia, że otworzyłem oczy i doznałem olśnienia. Nie, już nie, koniec. Już nie mogę. Albo umrę, albo idę dalej. Jeszcze chwilę próbowałem jakichś innych używek, żeby czymś ten alkohol zastąpić, z pół roku się miotałem na tak zwanym dupościsku. Dupościsk polega na tym, że człowiek wszystkim się chwali, że nie pije, ale tak naprawdę myśli tylko o tym, kiedy to zrobi albo że nigdy już tego nie zrobi. Czyli nie pozbywa się tej obsesji, o której mówiłem. Obsesji picia. Można się jej pozbyć tylko na terapii, bo trzeba zrozumieć, na czym to polega, w czym ja się zapętliłem.

MS: Jeszcze jest druga szkoła, czyli ruch Anonimowych Alkoholików.

BS: Na AA również chodziłem. Mamy nawet takie środowiskowe, w sumie trudno, żeby to środowisko nie miało swojego AA. Myślę, że powinno mieć kilka oddziałów. Chodziłem, ale jakoś nie pomogło mi to wtedy. Natomiast terapia u Woronowicza ma w sobie coś, co jest najważniejsze w ruchu AA, to znaczy grupę. Ponieważ nie pomagały mi żadne terapie jeden na jeden. Byłem już tak wyszkolony, że mówiłem swoje, a myślałem tylko, żeby to odbębnić.

MS: Jedną osobę łatwiej oszukać niż dziesięć osób, z których każda ma jakieś doświadczenie.

BS: I masz dziesięciu takich Marków i Borysów…

MS: To któryś zawsze się zorientuje, nie?

BS: Nie oszukasz. Tam jest tyle luster, oni wyczuwają momentalnie. No a tego oczywiście najbardziej się bałem. Jeśli myślisz, że byłem odważny, bo powiedziałem o chorobie, to powiem ci, że dla mnie największą odwagą było jednak wejście do grupy. Mamy w sobie taki odruch, zwłaszcza we współczesnym świecie, oddzielenia się od innych. Zapanowała dulszczyzna, każdy ma swój domek i swoje problemy. To też wina tych telefonów, internetu. Udajemy na Instagramie, Facebooku, że wszystko jest fajnie, pięknie, a w środku się wali. No więc wyjście do grupy było bardzo trudne. Okazało się, że ja byłem towarzyski, tylko jeżeli był alkohol. A teraz widzę, będąc już piąty rok trzeźwy, że ja kompletnie nie jestem towarzyski. Lubię być sam, trudno mi nawiązywać głębsze relacje…

MS: Wiem, o czym mówisz. A na grupie trzeba się odsłonić, czasem zawstydzić.

BS: W ogóle powiedzieć o emocjach.

MS: Przeżyć je i ich nie utopić.

BS: A ja tego nigdy nie robiłem jako młody chłopak. Wiesz, mnie wychowywała tylko mama. Robiła to najlepiej, jak umiała, ale wtedy nikt nie mówił o żadnych terapiach. Tak że ona ze mną też nie rozmawiała o emocjach. Uczestniczyła w mojej edukacji i tak dalej, ja się świetnie uczyłem, tylko byłem straszny łobuz. Gadać z mamą o emocjach to było poza moją wyobraźnią, mimo że byłem bardzo emocjonalny. Na przykład jak mówiłem o czymś, co mnie poruszało, to nagle mi łzy leciały. I strasznie się tego wstydziłem, nienawidziłem tego. Dlatego unikałem wystąpień w szkole, bo się bałem, że znowu będę miał łzy w oczach. Jakieś takie emocje mną targały, których w ogóle nie rozumiałem. Chłopcy rozwiązują to głównie za pomocą siły. Trzeba być twardzielem.

MS: Można sobie ewentualnie dać po mordzie, ale nie płakać. To jest takie niemęskie przecież.

BS: Tak więc alkohol był od tego, żeby rozwiązać problem, a tak naprawdę od niego uciec. Od ilu ja problemów przez lata tak uciekłem… Zanim to odkręcę, wszystko sobie wyjaśnię, minie jeszcze trochę czasu.

MS: Mówiłeś o tej odwadze w momencie wejścia do grupy. To jest krok w nowe życie, od tego się zaczyna. Jak już się to przejdzie, z każdym kolejnym razem jest lepiej. Czułeś wstyd przed tym, żeby powiedzieć: Jestem Borys, jestem alkoholikiem, proszę o pomoc?

BS: No tak. No bo to jest przyznanie się do słabości też. Już w samą tę ideę jest wpisany wstyd. Muszę być tam anonimowy, żeby nikt się nie dowiedział. Powiedziałem o tym na mojej grupie – że mnie to pierwsze A nie dotyczy. Ja jestem znany alkoholik. I za tym od razu poszło przyznanie się i powiedzenie głośno o chorobie. I danie takiego świadectwa, które ja uzyskałem od paru innych osób, jak Anthony Hopkins, który opowiadał o swojej chorobie i o tym, kiedy przestał pić, dlaczego przestał, jakiego doznał olśnienia i co przeżył wcześniej, na jakim był dnie. Było też parę innych osób znanych, jak choćby nasz profesor Osiatyński. No więc ten wstyd to jest główny powód, dla którego ludzie się nie leczą z tej choroby, dla którego nie dają świadectwa innym. Nie mówią: „Hej, jestem alkoholikiem, przepraszam, nie mogę pić, nie chcę tortu na alkoholu, dzisiaj nie zostanę z wami dłużej, wy się bawcie, ja wychodzę, bo alkohol mi szkodzi”. To powinny być oczywistości, powinny łatwo wychodzić z gardła, a jednak niektórym przychodzi to z trudem. Ja walę zawsze prosto z mostu: „Nie piję, bo jak się napiję, to umrę”.

MS: Osoby uzależnione często też boją się mówić, że nie piją alkoholu. Bo jeszcze się okaże, że ktoś je będzie namawiać. A prawda jest taka, że najczęściej ludzie mówią po prostu „okej”. Strach ma wielkie oczy.

BS: Główny problem z czyjąś odmową mają ci, którzy mają problem z piciem. Dla pozostałych nie jest problemem, że on się dzisiaj nie napije. Albo jak nie pali papierosów, że nie zapali papierosa.

MS: Zdecydowana większość społeczeństwa nie ma problemu z alkoholem.

BS: A kiedyś mi się wydawało, że to jest niemożliwe, bo otaczałem się głównie ludźmi, którzy pili. A już ci najbliżsi, którzy ze mną cały czas imprezowali, to w ogóle. Wiesz, to jest takie kółko wzajemnej adoracji. Taka loża, z której jak ktoś się wyłamuje, to czuje się bardzo zagrożony. No bo nagle ktoś im pokazuje: hej, macie problem. A oni nie chcą usłyszeć, że mają problem. Chcą się dalej oszukiwać, że wszystko jest w porządku. Wszyscy sobie pijemy i wszyscy dajemy sobie z tym radę. Więc to jest trudne dla tego otoczenia. I zazwyczaj kończy się zakończeniem wielu znajomości, przyjaźni. Chociaż ci ludzie, którzy nie zostają koło ciebie, to nie byli twoi przyjaciele.

MS: Jak żyjesz od momentu, kiedy przestałeś pić i zacząłeś się leczyć?

BS: Żyję szczęśliwie. Żyję spokojniej. Żyję zupełnie inaczej. Zmieniłem swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, jeżeli chodzi o zainteresowania, sport, ludzi, z którymi przebywam. Okazało się, że ja się bałem – na przykład, że nie będę umiał grać tak dobrze. Albo że ludzie przestaną mnie lubić. A oni mnie nie lubili, bo chlałem. Nie pracowałem, nie dostawałem fajnych rzeczy, bo chlałem. Tak że zupełnie mi się poprzestawiały w głowie te klocki. Raz, że powiedziałem publicznie, że nie będę pił, a dwa, że minął ten rok, dwa i ja rzeczywiście byłem trzeźwy. Zacząłem mieć zupełnie inny kontakt z ludźmi. Bywa też gorzko, bo często ludzie zostali przez ciebie zranieni. I kiedy nagle widzą, że do ciebie dociera to, co mówią, parę słów od nich usłyszysz. Kiedy ich zraniłeś, dlaczego, czym… I to też trzeba wziąć na klatę, przełknąć. Do mnie do tej pory wracają takie rzeczy, które niby przerobiłem, a jednak cały czas mam przez nie gigantyczne wyrzuty sumienia.

MS: Gdzie był tamten młody Borys Szyc, któremu się wydawało, że jest u szczytu kariery, a gdzie jest dzisiaj, kiedy ma czterdzieści jeden lat i za chwilę będzie podwójnym ojcem?

BS: Wiesz, jak się dowiedziałem niedawno, że będę znowu tatą, pomyślałem, że mój syn i Sonia, ale też dzieci Justyny, czyli Stefka i Franka, już nigdy nie zobaczą mnie pijanego. I to jest największa wartość, jak zawsze mi powtarza Dorota, moja terapeutka na grupie, kiedy mam czasem jakieś wątpliwości. Bo czy jesteś alkoholikiem, czy nie, masz różne wahania, problemy z dziećmi, z odpowiedzialnością, z wychowywaniem. Czasem mam wyrzuty sumienia, że czegoś nie zrobiłem albo że straciłem czas, który mogłem dać córce, bo piłem. I Dorota zawsze wtedy mówi: „Pamiętaj, że teraz dajesz jej to, co możesz dać najlepszego. Jesteś przy niej i jesteś trzeźwy. I cokolwiek byś nie zrobił, ona może na ciebie liczyć. Mogła liczyć wcześniej? Jakby zadzwoniła o którejkolwiek godzinie? No nie. Teraz tak”. I tego się trzymam.

MS: Jest nadzieja, że córkę do ołtarza poprowadzisz na trzeźwo.

BS: No jak najbardziej. Taki mam zamiar. Wiadomo, że się nie mówi: „Nigdy nie piję”, tylko „Dzisiaj nie piję”. Ale mogę powiedzieć, że jutro również nie zamierzam.

MS: Tego ci życzę. Parę rzeczy mi w życiu wyszło, ale jednak decyzja, żeby przejść terapię i pójść nową drogą, była największym sukcesem.

BS: Trzeba powiedzieć sobie jasno: to nie jest tak, że alkohol nam nic nie dał. Tudzież nie dawał.

MS: Dawał, ale zabierał.

BS: Na początku nam dawał, tak jak daje każdemu, kto pije normalnie. Jesteś odważniejszy albo masz lepsze poczucie humoru. Albo po prostu łatwiej nawiązujesz kontakty po takim wieczorze. Wiesz, łączy was tajemnica, wspólnie zgrzeszyliście. Wiele biznesów tak robi. Po to są te bankiety. Tak że alkohol w czymś pomaga. Ktoś kiedyś naiwnie do mnie napisał: „No ale przecież fajnie się czasem napić drinka. Pan chce tak całe życie?”. Mam nadzieję, że ta osoba nie jest alkoholikiem i nigdy nie będzie, skoro nie widzi różnicy pomiędzy tak zwanym zdrowym piciem a chorym piciem, które jest obsesyjne i zabiera ci wszystkie emocje. A co najgorsze, potrafi być silniejsze od miłości.

MS: Dziękuję ci bardzo.

BS: Gratuluję ci.

MS: Ja tobie również.

Rozmowa z listopada 2019 roku

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI