Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Idąc nocą opustoszałą ulicą czujemy niepokój i strach, jednak nasze obawy rozpraszają się, gdy zerkamy na rozświetlone okna mijanych budynków.
Światła rozpraszają mrok, przyciągają spojrzenie i dają poczucie bezpieczeństwa. Dają pewność, że ktoś jest w pobliżu. Zdaje się, że na wyciągniecie ręki. Za szybą. Tak blisko, a zarazem tak daleko. Nie znamy jego życia, nie znamy jego uczuć, jednak ten ktoś, tak jak i my, tęskni, kocha, cierpi. Jest człowiekiem.
Czy zastanawialiście się kiedyś, jakie sekrety kryją się za tymi oknami? Czy chcieliście poznać historie osób oddzielonych od nas cienką, szklaną taflą?
Matka, Żona, Ono, Bóg to cztery okna skrywające historie czworga zwykłych ludzi, opowiedziane w formie wewnętrznego monologu każdego z bohaterów. Bolesne, tragiczne, poruszające. Dające czytelnikowi pole do przemyśleń. Jak sami postąpilibyśmy w podobnej sytuacji? Czy potrafilibyśmy wybaczyć, zrozumieć? A może dokonalibyśmy innego wyboru niż bohaterowie? Kto zasługuje na miłość i czy są jakieś jej granice? Czy można poświęcić wszystko, a może warto czasem okazać się egoistą?
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dziś zostało mi już tylko okno. Dwie bezduszne szyby, oddzielające mnie od reszty świata. Dwa obojętne kawałki szkła, za którymi pozostało to wszystko, co kiedyś tak kochałam.
Tam, gdzieś, pod innym, bardziej błękitnym niebem, znajdujesz się teraz ty, mój syneczku. Mój śliczny, mały syneczku. Gdy przyszedłeś tu do mnie pożegnać się, wiedziałam, że widzę cię po raz ostatni. Patrzyłam na ciebie i chciałam zapamiętać każdy grymas twojej twarzy, każdy ton głosu. Tak nieporadnie starałeś się wytłumaczyć mi, iż praca którą dostałeś we Włoszech, jest szansą dla całej twojej rodziny. Czy jednak dla całej? A co ze mną? Co z tą, która dała ci życie?
– Zrozum mamo, w Polsce nie zrobię takiej kariery jak tam. To życiowa szansa. Będę mógł się rozwijać, zdobywać doświadczenie w międzynarodowej firmie. Przecież zawsze chciałaś być ze mnie dumna.
Och, jaka ja byłam dumna. Jaka dumna… Serce rwało mi się w niemym bólu. Tak bardzo chciałam krzyczeć, błagać cię, abyś został, abyś mnie nie opuszczał. Bałam się samotności i zapomnienia – oprócz ciebie nie miałam przecież już nikogo.
– Tak syneczku. Rób to, co uważasz za najwłaściwsze – przyznałam ci rację.
Nie widziałeś moich łez, ale nawet gdybyś je zobaczył, to czy posłuchałbyś próśb starej, schorowanej kobiety? Teraz ktoś inny był najważniejszy w twoim życiu.
To ona, stojąc przy moim łóżku, powiedziała:
– Przecież nie zostanie pani całkiem sama. Tylu chorych znajduje się na tej sali.
O głupia, bezduszna istoto! Ci obcy mają zapełnić pustkę w moim sercu? Czy chciałabyś poczuć to odrzucenie i samotność, które są moim udziałem? Ci ludzie nie są członkami mojej rodziny! To przecież nie im dałam życie! Życie…
– Będziemy mamie przysyłać widokówki…
Synu, ja poświęciłam ci najlepsze lata mojego życia, a ty w zamian przyślesz mi kolorowe pocztówki? Uczucia nie mierzy się ilością ozdobnych kartek, czy też stosami listów. Na co mi te obrazki, jeśli to twoją twarz chciałabym oglądać? To na ciebie chciałabym patrzeć. To twojego głosu chciałabym słuchać.
* * *
Pamiętam, jak bardzo się cieszyłam, gdy dowiedziałam się, że zostanę mamą. Odliczałam dni do porodu. Wsłuchiwałam się w odgłosy dochodzące z wnętrza mego ciała. Twoje pierwsze kopnięcie – czy wiesz, ile radości mi sprawiło? Gładziłam brzuch, wiedząc, że tam pod skórą rośniesz we mnie. Razem z twoim tatą wybieraliśmy imiona i meblowaliśmy kącik dla ciebie. Nie byliśmy bogaci, ale nasza miłość dodawała nam skrzydeł. Wierzyliśmy, że wspólnymi siłami osiągniemy wszystko. Nie wiedzieliśmy tylko, że los szykuje dla nas inny scenariusz…
Tamten dzień… Najgorszy, ale i najszczęśliwszy dzień mojego życia. Rodziłam cię przez tyle godzin. Ból zdawał się rozrywać moje ciało na strzępy, w końcu lekarz zdecydował się na cesarskie cięcie. Zasnęłam, a gdy się obudziłam, wszyscy koło mnie zachowywali się tak cicho. Pielęgniarki patrzyły na mnie dziwnym wzrokiem. Lekarz wyraźnie starał się omijać moje łóżko. Nawet inne kobiety z sali szeptały między sobą, tak abym nie mogła ich usłyszeć.
Martwiłam się, że coś jest z tobą nie tak, ale na szczęście wreszcie mi ciebie przywieźli. Tuliłam do siebie twoje malutkie ciałko, przyglądałam się zgrabniutkim paluszkom i granatowym oczkom, którymi tak intensywnie się we mnie wpatrywałeś.
Wieczorem na salę przyszedł starszy, siwy lekarz. Podszedł do mojego łóżka i usiadł na jego brzegu. Zdziwiło mnie to, ale nie zaprotestowałam. Doktor ujął moją dłoń w swoje pomarszczone ręce i długo wpatrywał się mi prosto w oczy. Widziałam smutek wyzierający z jego spojrzenia. Miałam wrażenie, że za chwilę powie coś strasznego. Nie myliłam się… Niestety, nie myliłam…
– Szanowna pani, przykro mi, że to ja muszę przekazać pani tę wiadomość. Ktoś musiał, a że jestem najstarszy, wziąłem to na siebie. Niejedno w życiu przeszedłem i wiem, jak los potrafi sobie z nas kpić. Z pani właśnie tak zakpił. Dał pani najwspanialsze dziecko. Chłopczyk jest zdrowy i wyrośnie na prawdziwego zucha.
Nie miałam sił przerwać mu jego przemowy. Mówił długo i zawile, tak jakby odwlekał to, co miał mi przekazać. Wszystkie pacjentki umilkły. Z oddali, z sali noworodków, dolatywał tylko przytłumiony odległością płacz dzieci.
– Pani mąż… Wyszedł z pracy i najwyraźniej spiesząc się do pani, do szpitala, nie zauważył nadjeżdżającego tramwaju. Bardzo mi przykro... Wiem, co musi pani teraz czuć, ale... Jedyne, co mogę powiedzieć na pocieszenie to, że nawet nic nie poczuł. To stało się bardzo szybko. Nie cierpiał. Na pewno nie cierpiał.
Mój mąż? Twój ojciec? Powtarzałam w myślach każde usłyszane słowo, ale nie rozumiałam ich sensu. O czym mówił ten człowiek? Że twojego ojca już nie ma? Że nie zjawi się i nie zabierze nas do domu? Że nie nauczy cię grać w piłkę? To nie może być prawda! Nie może!
Z mojego gardła wydobył się krzyk. Rozpaczliwy, przejmujący krzyk. Zostaliśmy sami. Tylko ja i ty. Na zawsze! Nie tak miało być! Dlaczego? To pytanie nie dawało mi spokoju przez wszystkie kolejne lata. Dlaczego właśnie ja? Cóż zrobiłam złego, że Bóg tak ciężko mnie doświadczył?
* * *
W szpitalu zostałam dłużej niż inne pacjentki. Nie miałam do czego wracać, a lekarze chyba to rozumieli. Nie miałam nikogo, kto mógłby mnie wesprzeć. Czasem stawałam przy oknie i patrzyłam na szczęśliwe pary opuszczające oddział ze swoimi dziećmi. Tak bardzo im zazdrościłam.
Musiałam być silna nie tylko dla siebie samej, ale przede wszystkim dla ciebie. Nie mogłam się załamywać i rozpaczać nad swoim losem. Wróciłam do pustego pokoju w starej kamienicy. Do tego miejsca, które miało być dla nas rajem. A nie było…
Stałam się matką i ojcem w jednej osobie. Zmieniałam ci pieluchy, karmiłam, kąpałam w obdrapanej, cynowej misce. Otulałam kołderką, abyś nie zmarzł w zimne noce. Często nie było mnie stać na kupno wystarczającej ilości węgla i gdy zima się przedłużała, kuliłam się tuląc do siebie twoje małe ciałko.
Praca, żłobek, dom… Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Uczyłam cię stawiać pierwsze kroki. Trzymałeś mnie za rączkę i tak dzielnie parłeś do przodu. Twój uśmiech rozjaśniał ponure ściany naszego niewielkiego domu.
– Ma-ma. Ma-ma – jak nieporadnie, ale zarazem słodko składałeś swoje pierwsze słowo. Mama. Twoja mama. Ja. A tata? Jego nigdy nie poznałeś. Dla ciebie ojciec to tylko pomnik na cmentarzu. Szary, skromny kawałek kamienia, który przykrył tego, który dał ci życie.
Mój syneczku… Jaka ta noc długa. Zbyt długa. Gdyby już było rano… Czekam na nie wiedząc, że to moje wybawienie. Ale jeszcze nie czas. Jeszcze nie czas.
To do mnie przybiegałeś z każdym swoim zmartwieniem. Tylko ja potrafiłam osuszyć twoje dziecięce, a później młodzieńcze łzy. Pamiętam, jak wtulałeś twarz w moje ramiona i szeptałeś: – Gdy dorosnę, ożenię się z tobą, mamo.
Mój śliczny, kochany syneczku… Oburzałeś się, gdy tłumaczyłam ci, że poznasz dziewczynę, z którą zwiążesz swoje życie. Z takim dziecinnym uporem powtarzałeś: – Tylko ciebie kocham. Tylko z tobą się ożenię. Ty jesteś moją mamusią.
* * *
Z trudem obracam głowę w bok. Jakie to dziwne uczucie, że każda najprostsza czynność kosztuje tyle wysiłku. Moje ciało nie chce już mnie słuchać. Wydaje się takie obce.
Znów patrzę na ciemne, zalane deszczem okno. Za szybą podmuchy jesiennego wiatru przechylają gałęzie starego drzewa. Szarpią pozbawione liści, mokre, zziębnięte witki. O drzewo, ty także jesteś samotne, zagubione i takie bezradne! Nasze losy byłyby do siebie podobne, gdyby nie to, że ty żyć jeszcze będziesz ze sto lat, a ja…
Dziś, na obchodzie, lekarze zatrzymali się na dłużej przy moim łóżku. Nawet nie zastanawiali się, czy jestem przytomna. Stali i pozbawionym emocji głosem rozmawiali o mnie. Wsłuchiwałam się w każde wypowiedziane przez nich słowo.
– To końcówka. Nic więcej nie możemy zrobić.
– Tak, to nastąpi w ciągu najbliższej doby.
– Biedna kobieta, tyle się nacierpiała.
– A najdziwniejsze jest to, że nie ma nawet chęci życia. Tak jakby czekała na śmierć.
Moje ciało było bezwładne, nie mogłam go kontrolować, ale moje myśli działały sprawnie. Rozumiałam każde słowo, każdą wypowiedzianą myśl i wcale nie było mi przykro. Śmierć czasami staje się wyzwoleniem, a ja tak bardzo chcę być wolna. I tylko jedno nie daje mi spokoju…
Tak bardzo bałam się samotności. Tej samotności przy odchodzeniu. Twój ojciec umarł sam. Nie było przy nim nikogo bliskiego. Nikt nie trzymał go za rękę, nikt nie szeptał słów pożegnania. Nie chciałam tak zakończyć życia. Miałam nadzieję że będziesz wtedy przy mnie, że otrzesz moją twarz, że uściśniesz dłoń.
Moja ręka leży wyciągnięta wzdłuż ciała. Nikt jej nie dotyka, oprócz pielęgniarki podłączającej kolejną kroplówkę. Szara, pomarszczona skóra z siateczką sinych żył. Kiedyś tak gładka i silna. Nosiłam cię na tych rękach… Już nigdy nie poczuję twojego dotyku. Jesteś tak daleko. Tak daleko.
Mój synek i jego elegancka, piękna żona.
– Mamo, żenię się z córką mojego szefa. Bardzo ją kocham i nie wyobrażam sobie bez niej życia.
Córka pana dyrektora. Złotowłose, szczupłe, wypielęgnowane dziewczątko. Była jak cieplarniana roślinka, jak porcelanowa figurka, którą trzeba chronić przed stłuczeniem. Nie nadawała się do normalnego życia. Do życia takiego jak nasze.
Ślub... Był piękny. Tak wspaniale wyglądałeś w tym drogim garniturze, jaki sprawili ci twoi teściowie. Niczym młody książę. Szedłeś do ołtarza prowadząc pod rękę spowitą w biel damę swego serca. Widziałam radość na twojej twarzy, a ty na szczęście znowu nie widziałeś moich łez, które przelałam w noc wesela. Nie zaprosiłeś mnie na nie… Mnie – swojej matki.
– Tam będą same wykształcone osoby na stanowiskach. Źle byś się czuła w takim towarzystwie. To tylko zwykłe przyjęcie. Przecież najważniejszy jest ślub w kościele. Zresztą w twoim wieku nie są wskazane nocne szaleństwa.
Jak zwykle przyznałam ci rację. Troszczyłeś się o mnie. Myślałeś o moim szczęściu. A może jednak nie?