Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anomalia pogodowa, która zaskoczyła żeglarzy na mazurskich jeziorach, złowrogi "biały szkwał", zabrał ze sobą wiele osób. Śmierć jednego z nich, dobrze sytuowanego pracownika banku, Włodzimierza Rawy zdaje się jednak nie być przypadkiem...
Sprawę, z początku potajemnie, potem na wpół oficjalnie, prowadzi smakosz win, miłośnik koszul w krzykliwych kolorach i muzyki zespołu Rammstein - komisarz Ireneusz Nawrocki. Czy przebywający już jedną nogą na emeryturze glina znajdzie mordercę? Czy zdoła pojąć zawiłości jakimi rządzą się bankowe "opcje" i zbilansować towarzyszące im ryzyko?
Kryminał, dla którego tłem są kryzys, finansowe spekulacje i świat bankowych elit. Poznaj OPCJE NA ŚMIERĆ!
Jarosław Klejnocki (ur. 1963) – autor książek kryminalnych: "Człowiek ostatniej szansy" (2010), "Południk 21" (2008), "Przylądek pozerów" (2006) i powieści "Jak nie zostałem menelem" (2002), dyrektor Muzeum Literatury w Warszawie oraz pracownik Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, a także poeta, eseista i krytyk literacki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 342
Potem pokazywały to wszystkie krajowe telewizje.
Filmy nagrane telefonami komórkowymi, cyfrowymi aparatami lub kamerami zarejestrowały mrożące krew w żyłach obrazy. Nagle zrywający się wiatr, drzewa na brzegach jeziora pochylające się wpół, rosnące monstrualnie fale i ta dziwna biała mgła nad wodą, pojawiająca się znikąd. Wreszcie krzyk ludzi, kiedy nawałnica docierała do łodzi, kolebiąc nimi gwałtownie, rzucając na wszystkie strony i w końcu – niektóre z nich – przewracając. Jakby to nie były mazurskie jeziora, ale pełne morze, które rozszalało się niespodziewanie w przerażającym sztormie.
W relacjach telewizyjnych królowało zwłaszcza jedno z nagrań. To, w którym słychać, jak ludzie modlą się, wystawieni nagle na nieprzewidywaną przygodę, a jakiś męski głos dramatycznie krzyczy: „Pod pokład! Wszyscy pod pokład!”.
Tego, co wydarzyło się na jachcie Faramuszka, nikt nie uwiecznił.
Biały szkwał, niespodziewana i rzadka nawałnica, dopadł Faramuszkę na jeziorze Niegocin, gdy załoga, po sytym obiedzie, właśnie urządziła sobie drzemkę. Oczywiście nikt nie miał na sobie kapoka, kiedy pierwsza wielka fala uderzyła w kadłub, a wiatr targnął żaglem tak, że aż zatrzeszczały wszystkie wiązania. Mężczyzna, który leżał na kocu na dziobie jachtu, sturlał się nagle ku lewej burcie, machając rękami. Najwyraźniej nie był do końca rozbudzony. Wtedy przyszła druga fala, jeszcze mocniejsza. Łódź zanurkowała w kipieli. Kolejny podmuch wiatru przechylił ją tak bardzo, że mężczyzna, desperacko próbując chwycić się relingu, został wyrzucony za burtę.
Sternik tymczasem, jedyny przytomny i nie śpiący na pokładzie członek załogi, zacisnął mocno ręce na kole sterowym. Następujące po sobie fale, gwałtowne, z grzywą piany na szczycie, zaczęły miotać łodzią tak, jakby ta z nagła stała się wagonikiem roller coastera. Człowiek za burtą natychmiast zniknął w odmętach, a sternik stracił go z oczu. Potem zeznał, że stało się tak, mimo że robił wszystko, by jednak pozostać w kontakcie wzrokowym z topielcem. Ale walczył jednocześnie z wodą, starał się utrzymać łódź w stabilnej pozycji, kierując dziób prosto pod wiatr.
Jego krzyk przywołał spod pokładu dwie kobiety. Balansując ciałem i trzymając się czego popadnie, stanęły na pokładzie i patrzyły z przerażeniem na to, co się dzieje. Sternik spostrzegł, że ich twarze wyrażają jednocześnie niedowierzanie i strach.
– On wypadł, ratujcie go! – zdołał przekrzyczeć ryk wichru, ale właśnie wtedy jeszcze jeden podmuch uderzył w łódź i ster wyrwał mu się z rąk. Jacht zatańczył na wodzie, zakołysał się niebezpiecznie i obrócił, spychany przez fale, o sto osiemdziesiąt stopni. Sternik chwycił koło, desperacko rozglądając się po jeziorze. Ale w kipieli nic nie było widać, tylko białe szczyty fal napływających ze wszystkich stron. Łodzią rzucało w lewo i prawo – tak mocno, że trzeba było się trzymać, by nie upaść. Kobiety bezradnie rozglądały się wokół. Były jednak tak przerażone, że nie potrafiły podjąć jakiegokolwiek działania.
– Widzicie go?! – wrzasnął sternik, ze wszystkich sił starając się utrzymać ster. – Koło! Rzućcie mu koło!
– Nic nie widzę, kurwa, nic nie widzę! Gdzie on jest? – krzyknęła przerażona brunetka, patrząc w spienioną wodę. Jej towarzyszka tymczasem bezwolnie przylgnęła do masztu, najwyraźniej jeszcze bardziej przestraszona.
– Nie wiem, ja też go nie widzę, rozejrzyj się! – zawołał sternik.
Wiatr nie ustępował, a fale wciąż waliły w kadłub. Łódź skakała, przechylała się i trzęsła. Sternik nie dawał za wygraną.
– Patrz, on musi gdzieś tu być!
– Nie widzę, nic nie widzę... – brunetka odpowiadała przez łzy. Jej towarzyszka wciąż w milczeniu trzymała się masztu. Wstrząsał nią szloch.
Później tego dnia telewizja podała, że biały szkwał na Mazurach wywrócił kilkanaście łodzi i utonęło wiele osób. W TVN24 wśród zaproszonych do studia ekspertów rozpętała się dyskusja na temat braku systemu wczesnego ostrzegania, braku procedur dotyczących kryzysowych sytuacji, a także wieloletnich zaniedbań związanych z organizacją wypoczynku na wodzie. Inne kanały telewizyjne również zorganizowały podobne debaty. Można powiedzieć, że w wyniku atmosferycznej anomalii, rzadkiej, choć przecież od czasu do czasu pojawiającej się na rodzimych akwenach, głównym tematem w umysłach Polaków stało się przez chwilę żeglarstwo ze wszystkimi jego aspektami.
Sternik Faramuszki, gdy już szczęśliwie przybili do kei w Giżycku, nowoczesnej i pięknej, a teraz, po sztormie, wyglądającej jak przystań wraków, udał się natychmiast na policję, by zgłosić zaginięcie członka załogi. Nawet nie chciał myśleć o tym, że zgłoszenie wypadku równa się wyrokowi. Zaginiony był jego przyjacielem, a blondynka, ta, która podczas ataku białego szkwału przywarła do masztu, wciąż nie umiała się pozbierać.
Z mężczyzną, który wypadł za burtę, była już wiele lat.