Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
16 osób interesuje się tą książką
Tylko wielcy potrafią realizować swoje żądze. Ja jestem największy…
Witaj w moim idealnym świecie. Jestem Kuba, mam dwadzieścia dwa lata i wszystko, czego można zazdrościć młodemu facetowi – piękną dziewczynę, penthouse w Krakowie, sportowe auto i studia, które w przyszłości mają zaprowadzić mnie na prawnicze szczyty. Mam coś jeszcze… Mroczny sekret, o którym dowiadują się nieliczni, a ceną za jego poznanie jest śmierć.
Nie potrafię oprzeć się swoim żądzom. Robię to, o czym niektórzy boją się pomyśleć, a inni skrycie marzą. Jestem seryjnym mordercą, ludzkim odbiciem diabła. Przedstawiam Ci mój pamiętnik. Gdy go przeczytasz, nic już nie będzie takie samo. Odważysz się?
Adrian Bednarek
Urodzony w 1984 roku w Częstochowie. Uwielbia pisać historie, w których głównymi bohaterami są skomplikowane czarne charaktery. Autor 14 opublikowanych powieści oraz kilku opowiadań. Laureat nagród Złoty Kościej 2018 za powieść „Skazany na zło”, Złoty Kościej 2021 za powieść „Zapomniany”, zdobywca tytułu Thriller Roku 2021 wortalu Granice.pl za powieść „Zapomniany”. Czytelnicy określają go mianem mistrza thrillerów psychologicznych i jedynym w swoim rodzaju kreatorem psychopatycznych postaci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 452
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Darii. Każdy dzień przy Tobie jest kolejnym dniem w raju.
Czujesz ostatni oddech opuszczający ich ciała. Patrzysz im w oczy. Człowiek w tej sytuacji jest Bogiem.
– Ted Bundy
Kilkuosobowa grupa studentów bawi się w najlepsze w ogródku piwnym przed jednym z krakowskich pubów. Wśród atrakcyjnych młodych ludzi jest ona. Ma długie ciemne włosy, które pierwsze przykuły moją uwagę, ostre rysy twarzy, zielone oczy i pełne usta, lśniące od niewielkiej ilości różowej szminki. Jest szczupła, ale nie taka wychudzona, tylko zgrabnie wysportowana. Idealna. Właśnie taka, jakiej szukałem. Śmieje się i dyskutuje ze znajomymi, pijąc trzeciego tego wieczoru heinekena. Niedługo pożegna się z towarzystwem i uda na przystanek tramwajowy przy Poczcie Głównej, o dwudziestej drugiej szesnaście wsiądzie do linii numer siedem i pojedzie do swojego mieszkania, które wynajmuje w starym bloku na Kurdwanowie. Wiem to. Wiem również, że nazywa się Ania Marciniak, ma dwadzieścia jeden lat, pochodzi z Włocławka i studiuje finanse na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Dwa tygodnie obserwacji dostarczyły mi dużo informacji o jej życiu, upodobaniach, hobby, nawykach i towarzystwie, w jakim się obraca. Ona nie ma pojęcia o moim istnieniu.
Siedzę dwa ogródki piwne dalej, popijam napój energetyczny, udaję zajętego telefonem i obserwuję. Ania wychodzi na miasto tylko w piątki. To typ grzecznej dziewczynki, która nie imprezuje w tygodniu.
Mam na sobie czarną bluzę z kapturem, najnowszy hit jednego z włoskich projektantów, modne dżinsy i eleganckie trampki. Taki ubiór sprawia, że rzucam się w oczy, ale czyni mnie najmniej podejrzanym. Kto pomyśli, że przystojny młody człowiek może mieć schowane pod wartą kilkaset złotych bluzą trzy noże bojowe, skórzane rękawiczki i maskę? Mało tego, nawet gdyby ktoś zauważył, że obserwuję atrakcyjną brunetkę, pomyśli, że robię to, żeby w końcu do niej zagadać i zaprosić na drinka do baru. Korzystając z wolnego czasu i poczucia komfortu, macham mijającym mnie dziewczynom. Odpowiadają, szczerząc wybielone zęby w wyćwiczonym uśmiechu. Mogłoby się wydawać, że nie ma nic lepszego niż dwie chętne dziewczyny w ciepły majowy wieczór na rynku w Krakowie. Dla mnie jest.
Po dopiciu piwa Ania reguluje rachunek, żegna się z towarzystwem i idzie w stronę ulicy Floriańskiej. Czekam równe trzy minuty, płacę za napój, wkładam słuchawki do uszu i ruszam w kierunku Poczty Głównej. Czuję się znakomicie, przemierzając centrum w rytm ulubionej muzyki. Na Floriańskiej mijam tłumy ludzi. Większość lekko lub mniej lekko podpita. Szykują się na kolejną noc z nadzieją, że będzie bardziej niezwykła od poprzedniej. Inni wracają do domów. Zadowoleni lub nie z czasu spędzonego w centrum. Jutro znów się obudzą i zaczną nowy dzień. Prawie wszyscy.
Czuję zimny dreszcz przechodzący przez moje plecy i wciąż narastające podniecenie. Dzisiaj zrobię to pierwszy raz. Tak długo się przygotowywałem. Nie wiem, jak będzie, ale wiem, że to nieodwracalne. Tylko to może sprawić, że moje zmaltretowane nerwy odpoczną, koszmarne sny ustaną, a żądze w końcu zostaną zaspokojone. Podjąłem decyzję, od której nie ma odwrotu. Jeśli to jedyny sposób, niech tak będzie.
Gdy jestem w okolicy Poczty Głównej, wkładam na głowę kaptur. Tak na wszelki wypadek. Nie lubię kamer. O dwudziestej drugiej dwadzieścia jeden wsiadam w tramwaj numer sześć. Jedzie w to samo miejsce, co siódemka. W połowie drogi ściągam słuchawki, wyciszam telefon i chowam do zapinanej kieszeni bluzy.
Napięcie wciąż narasta. Wizualizuję to, co zaraz zrobię, i zastanawiam się, czy będzie dokładnie tak, jak sobie założyłem, czy rzeczywistość okaże się taka sama jak fantazje, a może nawet lepsza. Jedno wiem na pewno. Nic mnie nie zatrzyma.
W głowie tli się jedna męcząca myśl. Czy pierwszy raz będzie też ostatnim? Czy gdy już to zrobię, to nigdy więcej nie będę chciał ponownie? Czy może poczucie ulgi będzie tylko chwilowe? A może stanie się to częścią mnie, zamieszka głęboko i bez tego nie będę umiał żyć? Będę to robił znowu i znowu, aż… No właśnie, aż co? Osiągnę spełnienie albo skończę w więziennej celi, a moje idealnie poukładane życie legnie w gruzach? Męczy mnie to, odkąd zdjąłem słuchawki i klasyczny rock przestał kołysać moim umysłem.
Obserwuję nudną i bezduszną część miasta. Stare blokowiska pamiętające minione czasy zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Nie bałem się ich. Bardziej nazwałbym to uczuciem obrzydzenia. Uświadamiam sobie, że teraz to ja jestem tym, który może przyprawić o wstręt.
Dojeżdżam w końcu do właściwego przystanku. Koniec walki z myślami, nadeszła pora działania. W tramwaju poza mną jechało tylko osiem osób. Głównie starszych, większość młodych o tej godzinie jedzie w przeciwnym kierunku, do centrum, ale nie Ania. Ania co sobotę, jak na grzeczną dziewczynkę przystało, wraca do rodziny we Włocławku. Jutro ma pociąg o dziewiątej trzydzieści. Kupiła już sobie bilet. Jeszcze tylko skoczy do całodobowego zaopatrzyć się w coś na jutrzejszą podróż. Robiła tak za każdym razem. Nie jest świadoma tego, że nawyki mogą okazać się zgubne.
Od jutra w fitness klubie, w którym trenuje, będą mieli jedną klientkę mniej, ubędzie też jednego studenta finansów, jej rodzina na jakiś czas pogrąży się w żałobie, a życie rodziców już nigdy nie będzie takie samo. Właściwie to nie wiem, skąd przyszła mi do głowy taka myśl. Ponure konsekwencje mojego zaspokojenia.
W tym samym czasie, w którym Ania robi zakupy, ja przyspieszam kroku, a po chwili truchtam, żeby nadrobić dystans, który straciłem, jadąc późniejszym tramwajem.
Ania mieszka na piątym piętrze w jednym z bloków na tym obskurnym osiedlu. Niestety nie sama. Jej współlokatorka ma na imię Patrycja i jeszcze nie widziałem, żeby gdzieś wychodziła wieczorem. Mieszkanie odpada. Muszę to zrobić na zewnątrz. Na szczęście obserwacja nie poszła na marne.
Wracając ze sklepu do domu, Ania musi pokonać podziemne przejście pod czteropasmówką. Samo przejście może nie byłoby najlepszym wyborem, gdyby nie opuszczone lokale, które się w nim znajdują. Były miejscem pracy sprzedawców podrabianych koszulek piłkarskich, tanich walkmanów, pirackich kaset i innych cudów lat dziewięćdziesiątych. Nie funkcjonują od dawna. Zostały po nich puste, brudne pomieszczenia zamknięte metalowymi drzwiami na kłódkę. Większość nawet nie ma okien. Podczas powrotu z ostatniej obserwacji włamałem się do jednego z nich. Wyczyściłem pomieszczenie i na wszelki wypadek założyłem własną kłódkę, o wiele solidniejszą. Nie chcę, żeby jakiś poszukujący noclegu menel lub kilkoro nastolatków niemających gdzie zapalić skręta pokrzyżowało mój plan.
Stoję ukryty w cieniu drzwi. Schodząc do podziemia, włożyłem rękawiczki i maskę. Biała, skórzana maska z narysowanym w miejscu ust szyderczym uśmiechem kościotrupa i krwią ściekającą po białych zębach ma otwory jedynie na oczy i nos. Wygląda koszmarnie, bo właśnie tak chciałem, żeby wyglądała. Zakrywa całą głowę razem z włosami.
Wyciągam nóż. Pozostałe są przypięte do specjalnego pasa. Lekko się trzęsę – nie ze strachu, lecz z podniecenia. Czuję się jak dziecko, które wie, że za chwilę odpakuje prezent. Moje serce bije coraz mocniej. Nasłuchuję kroków. Jestem za bardzo podekscytowany. Muszę przywołać się do porządku. Zimna krew to podstawa. Przypominam sobie o najważniejszym. Jeśli zorientuję się, że do podziemia schodzi ktoś jeszcze, natychmiast się wycofuję. Jest to najgorsza opcja z możliwych, ale bezpieczeństwo przede wszystkim. Ryzyko spotkania niepożądanych osób w tunelu jest dość wysokie, ale i tak mniejsze niż poza nim. Mam przygotowane pomieszczenie, potrzebuję kilkunastu sekund, żeby je zamknąć. Nie, nikt mi nie przeszkodzi. To nie może się stać.
Wreszcie słyszę ten wyczekiwany dźwięk. Stukot obcasów o beton. Ania schodzi po schodach. Z ukrycia dostrzegam tylko buty. Dziś włożyła czarne szpilki. Rozpoznaję je od razu. Jest sama, nie słyszę innych kroków. Serce wali jak oszalałe, świat lekko wiruje przed oczami. Ania zrównuje się ze mną. Teraz albo nigdy – mówię w duchu i momentalnie wychylam się z wnęki.
Chwytam ją za szyję ręką, w której trzymam nóż. Szok kompletnie paraliżuje jej ruchy. Drugą ręką zatykam jej usta i ciągnę ile sił do przygotowanego pomieszczenia. Dziewczyna w ogóle się nie broni, nie wie, co się dzieje. Ułatwia mi to zadanie, a nawet sprawia, że wydaje się dziecinnie proste. Cała akcja trwa około pięciu sekund. W środku rzucam ją na podłogę, zamykam kopnięciem drzwi i sprawnym ruchem rygluję je od środka. Teraz już nikt nas nie widzi. Staję się panem jej losu. Ania próbuje coś powiedzieć, ale z jej ust wydobywa się tylko cichy pisk. Wyjmuję drugi nóż. Mogę wreszcie to zrobić…
Pół godziny później siedzę w srebrnym volkswagenie passacie. Kilka godzin wcześniej zostawiłem auto na parkingu oddalonym o niecałe dziesięć minut marszu od tunelu. Jadę w kierunku zachodniej części Krakowa. Czuję się zrelaksowany, lekki i spokojny. Jeżeli istnieje spełnienie, to właśnie tak musi smakować. Zrzuciłem z siebie niebywały ciężar. Wszystko zadziałało dokładnie tak, jak chciałem. Moje myśli nie były szalone, one były zbawienne. Słucham klasycznego rocka, zapalam papierosa i delektuję się jego intensywnym smakiem. Podziwiam Kraków w nocy. Staram się nie przekraczać prędkości. Noże, maska i rękawiczki są schowane w bagażniku pod kołem zapasowym.
Gdy przejeżdżam przez most Grunwaldzki, spoglądam na Wawel. Widzę ludzi spacerujących nad Wisłą. Idylla piątkowego krakowskiego wieczoru. Gdzieś na rynku kluby pękają w szwach, a nocne życie się zaczyna. Fala uśmiechniętych krakusów, studentów i turystów zalewających miasto korzysta z uroków życia, które dostała tylko jedno. Kolejny piękny dzień w raju. Dla mnie również.
Kraków, rok później
Natarczywe dzwonienie budzika ustawionego jako alarm łodzi podwodnej kończy mój błogi sen. Leżę, patrząc w sufit, jakbym nie wiadomo, jakie cuda spodziewał się na nim zobaczyć. W ustach wciąż mam nieprzyjemny posmak kilku piw wypitych wczoraj w barze. Wreszcie zwlekam się z łóżka i sprawdzam godzinę. Jest kwadrans po dziesiątej.
Zabieram się za poranne ćwiczenia. W ciągu czterdziestu minut zaliczam spięcia brzucha, pompki i przysiady z obciążeniem. Po treningu czas na prysznic.
Po prysznicu czesanie włosów i podziwianie się w lustrze. Moje mierzące sto osiemdziesiąt pięć centymetrów ciało pokrywają same mięśnie. Skóry nie szpecą żadne szramy. Prawdziwe blizny znajdują się w środku. Twarz mam podłużną, kości policzkowe odstające, a oczy niebieskie. Moją głowę pokrywają włosy koloru słomianego blondu. Odkąd pamiętam, zawsze miałem je niesamowicie jasne. Są średniej długości, a ich uczesanie polega na roztrzepaniu kłaków we wszystkich kierunkach.
Teraz pora na śniadanie. Jajecznicę popijam filiżanką espresso. Po posiłku zaglądam do szafy. Dziś decyduję się na granatowe dżinsy, białą koszulkę i ciemnoniebieską marynarkę. Na rękę zakładam breitlinga navitimera. Do wewnętrznej kieszeni marynarki chowam mały sprężynowy nóż. Czasem noszę go tak na wszelki wypadek, w końcu nie wiadomo, kto może czaić się za rogiem. W ten sposób kończę mój poranny rytuał. Jest dokładnie jedenasta pięćdziesiąt pięć. Włączam alarm i wychodzę.
Mieszkanie, które dostałem w prezencie za to, że postanowiłem wynieść się z rodzinnego piekła, mieści się na ostatnim piętrze Salwator City, ekskluzywnego apartamentowca. Jest wspaniałe, ale ma kilka wad. Między innymi długą podróż windą. Wciskam przycisk minus jeden. Garaż. Winda rusza tylko po to, żeby zatrzymać się już po kilku piętrach. Spodziewam się zobaczyć starego mężczyznę z nadwagą, jakich mieszka tu wielu, ale ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach pojawia się urocza dziewczyna. Ma długie, ciemne włosy opadające za ramiona, ostre rysy twarzy i piękne zielone oczy. Nasze spojrzenia zatrzymują się na sobie, gdy wsiada do windy. Jest szczupła, wygląda na wysportowaną. Przypomina kogoś, kto prawie uciekł z mojej głowy. Po plecach przechodzą mi zimne dreszcze, świat wiruje przed oczami. Muszę podeprzeć się ściany, żeby nie upaść.
– Wszystko w porządku? – pyta ze szczerą troską dziewczyna. – Źle się czujesz?
W tym momencie jakaś część mnie widzi ją obezwładnioną, a jej los ogranicza jedynie moja wyobraźnia. Wizja pojawia się automatycznie. Nie mam na nią wpływu.
Weź się w garść, człowieku! – wewnętrzny głos momentalnie przywołuje mnie do porządku.
– Eee, tak, jasne. Miałem ciężką noc i chyba jeszcze nie doszedłem do siebie. – Robię minę, jakiej używam do wykręcania się z niewygodnych sytuacji. Zwykle działa. – Jestem Kuba, miło mi cię poznać. – Odzyskuję panowanie nad sytuacją i podaję jej rękę.
– Natalia, mnie również – odpowiada łagodnym głosem.
Dotyk jej dłoni pobudza zmysły, które od roku miały drzemkę.
– Długo tu mieszkasz? Nigdy wcześniej cię nie widziałem, a jestem pewien, że bym cię nie zapomniał.
Słowa wychodzą ze mnie automatycznie. Nie myślę o tym, co mówię. Serce zaczyna bić bardzo szybko. Pocę się, co na ogół mi się nie zdarza, gdy rozmawiam z dziewczyną.
– Wprowadziłam się w zeszłym tygodniu. Mieszkam na siódmym piętrze, a ty?
Przyglądam się jej twarzy. Jest śliczna. Ma oczy prawdziwego anioła, grzywka kusząco opada na czoło. I jeszcze ten zalotny uśmiech…
– Prawie od trzech lat na ostatnim piętrze. Mieszkasz sama?
Wewnętrzna ciekawość nie pozwala nie spytać. Przecież nikt mnie dzisiaj oprócz niej nie widział, mógłbym z nią pójść… Nie! To złe myśli.
– No co ty. Z rodzicami i młodszą siostrą. Wiesz, ile musieliśmy oszczędzać, żeby zdobyć mieszkanie w tej lokalizacji?
Prawdę mówiąc, nie wiem, ale jej odpowiedź doprowadza nieco moje myśli do ładu i składu. Chwilowe zatracenie mija. Pożądanie pędzące w moim wnętrzu wyhamowuje i w końcu staje. Winda też staje. Na trzecim piętrze. Tym razem wsiada spaślak w podeszłym wieku i czar rozmowy pryska. Gość przepycha się między nas, puszcza Natalii głupkowaty uśmiech. Dojeżdżamy na parter w milczeniu. Gdy dziewczyna wysiada, rzucam do niej:
– Miło cię było poznać, do zobaczenia.
– Ciebie też, pa – odpowiada i znika za zamykającymi się drzwiami windy.
Wraz ze spaślakiem zjeżdżam do podziemnego garażu. Idę w kierunku mojego boksu, palę po drodze papierosa i próbuję zrozumieć, co to było przed chwilą. Myślałem, że poprzestanę na jednorazowym incydencie. Minął rok, dotąd wspomnienia w zupełności wystarczały. Ale Natalia swą osobą narobiła mi chęci. O dziwo dzięki niej mam lepszy humor. Łapię się na tym, że podśpiewuję, otwierając pilotem boks mojego garażu.
W środku czeka srebrne bmw M3. Wyjeżdżam na ulicę. Promienie słońca, dźwięk potężnego silnika, klasyczny rock i żądze falujące pod czaszką sprawiają, że czuję się niemal doskonale. Kilka minut później czar pryska za sprawą wielkiego korka, w którym staję na ulicy Bronowickiej i pewnie będę stał aż do samej uczelni.
Znów zaczynam rozmyślać nad nową sąsiadką. Czuję się jak nastolatek, który odważył się podejść do najładniejszej dziewczyny w szkole, a ona zgodziła się z nim umówić. Czysta dziecinna euforia. Tyle że nie jestem nastolatkiem i nie chcę randkować. Rozsądek podpowiada, że zrobienie tego, o czym teraz myślę, byłoby bardzo ryzykowne, a przede wszystkim głupie. Burza w mózgu toczy się do momentu, w którym dzwonek marimba zmusza mnie do ściszenia radia. Spoglądam na wyświetlacz telefonu. Julia.
– Cześć, ślicznotko, wstałaś w końcu? – odbieram radosnym głosem.
– Hej, Kubuś, niedawno. Zamierzam skończyć ten przeklęty pierwszy rok i nie wylecieć. Dużo się wczoraj uczyłam, a ty co robisz? – Jej słodki głos zawsze działa na mnie jak woreczek lodu na rozpalone czoło.
– Stoję w korku. Próbuję dostać się na uczelnię. Dzisiaj głupi dzień socjologii. Widzimy się później?
Chwila przerwy, Julia dopiero wstała i właśnie ziewa.
– Pewnie, że się widzimy. Będę tam, gdzie zawsze w czwartki, napisz mi, jak skończysz. Buziaki.
– Buziaki – odpowiadam, ale tylko sobie, bo zdążyła się rozłączyć.
Z Julią spotykam się od siedmiu miesięcy, sypiam od sześciu, co uważam za osiągnięcie godne odnotowania, zwłaszcza że była dziewicą. Poznałem ją podczas jednego z alkoholowych transów na rynku. Jest żywym dowodem na to, że moje życie emocjonalne zaczyna się stabilizować. Pochodzi z Krakowa, więc nie wpadła na pomysł, żeby ze mną zamieszkać, co bardzo mi odpowiada. Ma dwadzieścia lat, boskie ciało i długie blond włosy. Najbardziej lubię w niej naiwność i wiarę w tak zwaną miłość. Przeżywa ją po raz pierwszy i myśli, że to najpiękniejsze uczucie na świecie. Nie próbuję wyprowadzać jej z błędu. Przeciwnie – robię wszystko, żeby utwierdzić ją w tym przekonaniu. Julia znakomicie wkomponowuje się w misternie uknuty plan mojej przyszłości.
Spotkanie „tam, gdzie zawsze w czwartki” oznaczało Starbucks Coffee w Galerii Krakowskiej. Widujemy się po moich zajęciach, które kończę około siedemnastej, i jej shoppingu, który zaczyna około czternastej. Później różnie bywa. Czasami jedziemy do mnie, czasami do kina, a czasami odwożę ją do domu i mam czas dla siebie. Kiedyś bardzo go potrzebowałem, ostatnio coraz mniej.
Po kwadransie korkowych przepychanek dojeżdżam na uczelnię. Zmierzam w kierunku auli, po drodze spotykam Tomka.
– Siemasz! Co słychać? – rzuca na powitanie. – Przyszedłeś na socjologię prawa? Współczucie.
Nie, przyszedłem, bo nie mam nic, kurwa, innego do roboty – odpowiadam w myślach.
– Nie ma wyjścia. Jak nie wysiedzę tu kilku godzin, raszpla nie dopuści mnie do egzaminu – silę się na uprzejmą odpowiedź.
– Poratować cię czymś? – pyta, puszczając oko.
– Zdecydowanie.
Zacząłem z nim rozmowę, bo liczyłem, że o to zapyta. Tomek jest tu lokalnym dilerem. Gdy ktoś potrzebuje zioła albo śniegu, zawsze uderza do niego. Prawdopodobnie gdyby nie był chodzącym coffee shopem, nigdy nie trzymalibyśmy ze sobą. Uważam go za dziwnego typa. Często chodzi swoimi drogami i prawie zawsze znika w trakcie imprez. Dosłownie znika. Jest, siedzi z nami, bawi się i nagle wyparowuje. Pochodzi z jakiegoś zadupia w okolicach Łodzi. Chyba ze Zgierza. Nie wiem, jakim cudem znalazł się akurat w Krakowie. Jest niższy ode mnie, chudszy i ma kręcone ciemne włosy, które powinien skrócić.
Idziemy do łazienki. Pierwsza ścieżka i świat nabiera jaskrawych barw. Kokaina wita się z mózgiem i po chwili dopada mnie ulubione uczucie. Euforia.
– I jak? – Tomek dopytuje, robiąc przy tym minę, jakbym był jego panienką, a on pierwszy raz ściągnął spodnie. W podnieceniu oczekuje reakcji.
– Prima sort – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Poproszę tyle, co zwykle.
Narkotyki czynią mój świat nierzeczywistym, ale kolorują go i potrafią redukować negatywne myśli. Nigdy się na nich nie zawiodłem. Kupuję tyle, ile mi potrzeba na zabicie żądz w długie samotne wieczory, i trochę do poszerzenia erotycznych horyzontów Julii.
Tomek oddziela odpowiednią działkę i mówi:
– Biała Dama. Chyba najlepsza w tym roku. Będzie idealna na sobotnie świętowanie prawa karnego. Wybierasz się z Królową Piękności?
Rzadko wyraża się o Julii inaczej niż per Królowa Piękności. Nigdy za nią nie przepadał i nie kryje się z tym. Jest zazdrosny, bo to ja mam Julię, a nie on. Wiele razy widziałem, jak ślinił się na jej widok. Nie podoba mu się nasz wspólny styl bycia i to, że wyglądamy na obrzydliwie szczęśliwych. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł sprawiać inne wrażenie. Julia pewnie też nie.
– Nawet nie wiem, jakie są plany.
Kokainowy trans pobudza wyobraźnię. Myślę sobie: gdyby tak pójść bez Julii, spędzić trochę czasu ze znajomymi, a potem ulotnić się w stylu Tomka, pójść na rynek, pospacerować po Szewskiej, Brackiej, Plantach, może spotkałbym tę idealną, a potem zaprosił ją do siebie lub w jakieś ustronne miejsce. Musiałbym wziąć ze sobą noże…
– Pobudka! Nie odfruwaj, czeka cię wykład. – Tomek strzela z palców przed moimi oczami.
Szybko wracam do rzeczywistości. Wyszedłem wyobraźnią daleko poza granice rozsądku.
– Jak to, nie pamiętasz planów? Balujemy w Gorączce! – Po kresce staje się głośniejszy.
– Dobra, to before robimy u mnie, wpadniesz? – Spoglądam na zegarek. – Muszę lecieć, wykład już się zaczął.
– Pewnie, że wpadnę! – odpowiada, a jego twarz przybiera coraz bardziej radosny wygląd.
Klepię go w ramię i ruszam pospiesznie do auli, zastanawiając się, co ja takiego wygaduję. Wcale nie miałem zamiaru robić u siebie żadnego spotkania poprzedzającego imprezę. Cały dzisiejszy poranek jest jakiś popaprany. Najpierw sąsiadka, żądze powracające jak bumerang po rocznej podróży dookoła świata, a teraz to. Before party? U mnie?
Wykład dłuży się niemiłosiernie, a muszę wysiedzieć. Chcę skończyć studia i zostać adwokatem. To część mojego planu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jest wielu morderców, którzy popełnili błędy i potrzebują pomocy. Jestem osobą stworzoną do tego, żeby ich bronić. Ludzie za wolność są w stanie zapłacić każdą cenę.
W trakcie wykładu mam dużo czasu na przemyślenia. Zdaję sobie sprawę, że nowa sąsiadka rozochociła mnie. Wiem, że chcę znów to zrobić. Chcę szukać, obserwować, planować i doprowadzić do aktu. Potrzebuję muzy… Walcząc z myślami, wiercę się na krześle. Ten stan trwa do końca wykładu.
Po kilku godzinach czuję się zmęczony, jakbym przebiegł maraton. Niesamowite, jak nicnierobienie potrafi dać w kość. Skończywszy zajęcia, jadę na Pawią. Czas spotkać się z Julią.
Punktualność nie jest cechą, której zwolenniczką można nazwać Julię. Czekam na nią w Starbucksie, zdążyłem nawet wypić kawę. Nie potrafię zrozumieć, jak ona to robi, że jest w Galerii od kilku godzin, a i tak się spóźnia. Bardzo mnie tym denerwuje. Gdy w końcu się pojawia, nerwy nieco mi przechodzą. Na widok takiego anioła każdemu mężczyźnie przeszłaby złość.
Dziś spięła włosy w dwa warkocze francuskie, włożyła obcisłe dżinsy z przetarciami na kolanach i koszulkę podkreślającą biust. W obu rękach niesie torby z zakupami. Naliczyłem ich sześć. Gdy podchodzi do stolika, całuje mnie na powitanie. Ciepło jej warg powoduje przyjemny dreszczyk.
– Cześć, skarbuś, nie masz pojęcia, jak bardzo się za tobą stęskniłam. – Kilka słów wypowiedzianych tym aksamitnym głosem i nerwy całkowicie znikają.
Siada, łapie mnie za rękę, a drugą kiwa w ordynarny sposób do kobiety stojącej za ladą. Nie podoba mi się to, ponieważ przy takim traktowaniu możemy spodziewać się nieprzyjemnych dodatków, a jestem zbyt głodny, żeby pozostać tylko przy kawie. Kobieta pokazuje Julii, że ma podejść i złożyć zamówienie. Postanawiam wyręczyć Królową Piękności.
– Widzę, że zakupy ci się udały. Nie narzekałaś na nudę, w przeciwieństwie do mnie – mówię po powrocie do stolika.
– O tak, bardzo. Zobacz, jaką fajną kieckę sobie kupiłam. Podoba ci się?
Zbywa moją aluzję i pokazuje mi sukienkę. Mimo wielu swoich zalet potrafi czasem zirytować.
– Śliczna, kotuś, z chęcią zobaczę cię w niej, a potem bez niej – odpowiadam, uśmiechając się. Szkoda życia na roztrząsanie błahych spraw.
– Najbliższa ku temu okazja będzie w sobotę. Idziemy razem, prawda? – pyta, kładąc rękę na moim udzie.
Kelnerka woła mnie po odbiór zamówienia. Mam nadzieję, że nie splunęła do mojego sernika z brzoskwiniami.
– Sandra mówiła mi, że Michał już ją zaprosił – kiedy wracam, Julia dzieli się ciekawą informacją.
Sandra to dziewczyna Michała, mojego najlepszego kumpla. Ma nie po kolei w głowie. Wciąga śnieg jak odkurzacz, według Michała lubi lateks i pejcze, chodzi na tę samą uczelnię co ja, a niedawno zakolegowała się z Julią. Perspektywa ich rozkwitającej przyjaźni nie napawa optymizmem.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Cieszę się, że jesteś tak dobrze poinformowana o tym, co dzieje się u moich znajomych.
– Sandra mówiła też, że dowiedziała się dzisiaj od Tomka, że planujesz zorganizować before party u siebie. To prawda? Mógłbyś mnie informować o takich rzeczach. – Julia jest całkowicie głucha na moje docinki, mało tego, jeszcze ma pretensje. – Skoro planujesz spotkanie u siebie w domu, to chyba naturalne, że powinieneś zaprosić swoją dziewczynę.
Nie wiem, skąd tyle osób wie o bzdurze, którą palnąłem na początku kokainowego transu, ale czuję, że się nie wywinę.
Julia kontynuuje swój wywód. Powiedziałbym, że właśnie zamienia go w wykład. Nie przestaje mówić o tym, jak poważne ma plany dotyczące naszego związku, jak jej zależy, żeby spędzać więcej czasu z moimi znajomymi, i jeszcze jakieś inne ciekawe rzeczy, tyle że ja już jej nie słucham. Mój wzrok przykuła właśnie brunetka wchodząca do Myako Sushi. Nasz stolik usytuowany jest przy samej szybie, mam idealny widok na lokal po drugiej stronie. Dziewczyna ma długie, ciemne włosy, ostre rysy twarzy i wysportowaną sylwetkę. Wita się z koleżanką, siada przy jej stoliku. Czuję, jak niewidzialna dłoń przyjemnie smyra mnie po plecach, wywołując dreszcze.
– Kuba, czy ty mnie słuchasz? Czemu tak zacierasz ręce?
Nieświadomie zacząłem pocierać ręką o rękę. Głupie zachowanie. Bardzo głupie.
– Tak, kochanie, jasne. Obiecuję ci, że postaram się organizować więcej spotkań z moimi znajomymi – odpowiadam i obejmuję ją, żeby spojrzeć na dziewczynę w Myako Sushi. Ma tatuaż na ramieniu, ale co przedstawia, nie widzę.
– To jak będzie? Zaprosisz mnie na gorączkę sobotniej nocy? – pyta Julia. Robi przy tym minę, której rzadko potrafię się oprzeć.
– Pomyślimy – odpowiadam i kontrując, wkładam jej język do gardła.
Nie rozmawiamy więcej o sobocie, a ja próbuję wmówić sobie, że tamta brunetka wcale mnie nie interesuje. Na marne.
Po szybkiej randce jedziemy na Mogilany, gdzie mieszka Julia. Drogę umilam sobie masowaniem jej ud. W trakcie myślę o dziewczynie z Galerii. Wyobrażam sobie, że to jej udo teraz ściskam. W drugiej ręce mam nóż, ona próbuje się wyrywać. Ostrze zbliża się do jej skóry, oczy błyszczą panicznym strachem. Jest przyjemnie, nadciąga spełnienie…
– Kuba, co ty robisz?! Myślisz, że jestem jakimś workiem treningowym albo inną sztangą?! – przyjemną wizję przerywa krzyk Julii.
– O co ci chodzi? Strasznie nerwowa dzisiaj jesteś. – Speszony zabieram rękę z jej nogi.
– Ja nerwowa? Ścisnąłeś mnie tak mocno, że aż mi się ciemno przed oczami zrobiło. Zwariowałeś?
Zatraciłem się w swoich myślach. Wielki błąd. Który to już dzisiaj? Chyba powinienem jak najszybciej wrócić do domu.
– Zamyśliłem się, kochanie, przepraszam. Za bardzo się stresuję jutrzejszym prawem karnym. Na samą myśl ręce automatycznie zaciskają mi się w pięści – podejmuję desperacką próbę wybrnięcia z sytuacji.
– To postaraj się nie zamyślać. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale ja odczuwam ból. – Mówiąc to, przysuwa kolana do ramion i obejmuje je rękami.
Reszta drogi upływa w ciszy. Gdy znajdujemy się przed wjazdem na posesję, Julia otwiera pilotem bramę. Dom jej rodziców mógłbym nazwać jednopiętrowym pałacem. Jej ojciec jest wziętym adwokatem. Swego czasu bronił liderów krakowskiej Ośmiornicy. Wtedy też pojawił się czarny bentley continental w garażu, a życie rodziny Merków uległo diametralnym zmianom. Przynajmniej tak to opowiadała Julia. Ojciec adwokat to kolejny plus związku z Królową Piękności.
Dziś nie widzę bentleya, za to na podjeździe stoi audi Q7, bryka potencjalnej teściowej.
– Wejdziesz na chwilkę? – pyta Julia.
– Nie mogę, wiesz, że muszę się zacząć uczyć.
– Szkoda, bo założyłam dzisiaj nowe stringi i nie zdążyłam ci się nimi pochwalić.
– Kusisz, kochanie, ale twoja mama jest w domu. – Argument daleki od przekonującego.
– Powiem, że musisz mnie przepytać z pewnego zagadnienia na egzamin.
Wkłada palec do buzi i masuje go językiem. Trudno odmówić w takiej sytuacji.
– Cześć, Kuba, jak miło cię widzieć! – mama Julii pieje już w drzwiach, a potem trzykrotnie całuje mnie w policzek. Nienawidzę tego typu powitań. W tej kobiecie irytujące jest praktycznie wszystko. Wygląd, głos, sposób bycia. Jest uosobieniem najgorszych cech.
– Dzień dobry, mnie również. Znakomicie dziś pani wygląda. Efekt nowych ćwiczeń? – pytam, siląc się na uprzejmość. Przez lata nauczyłem się grać czarującego.
– Tak, mam nowego instruktora. Cieszę się, że efekty są zauważalne tak szybko. Napijesz się czegoś?
Ja tam żadnych efektów nie dostrzegam. Dwa miesiące temu wyglądała dokładnie tak samo. Jej szpakowata twarz i kręcone włosy w połączeniu z głosem mordowanego pisklaka sprawiają, że mam ochotę wsadzić ją do piekarnika i włączyć go na maksymalną temperaturę.
– Nie, mamuś, nie rób nam nic do picia. Kuba musi mnie przepytać z kilku rzeczy i sam ucieka się uczyć – wtrąca Julia i ciągnie mnie za rękę na górę.
– To miło z jego strony. Tak dba o twoją naukę. Postaram się wam nie przeszkadzać. Gdybyś, Kubusiu, zmienił zdanie, to wystarczy mnie zawołać – znów pieje, ale ja już idę na górę.
Jest dwudziesta, a jej męża nie ma w domu. Wcale mnie to nie dziwi. Stary Julii to typowy człowiek sukcesu, który, gdyby dwadzieścia lat temu wiedział, że osiągnie to, co osiągnął, pewnie nigdy by się nie żenił i do dziś sypiał z dziewczynami w wieku córki.
Dziwne myśli pryskają, gdy wchodzę do pokoju Królowej Piękności. Julia od razu ściąga koszulkę i włącza iPoda. Puszcza klasykę rocka. Wie, że to lubię. Chce zrobić mi przyjemność.
Jej biały stanik wspaniale kontrastuje z opalenizną, którą nabyła podczas wielkanocnych wakacji w Dubaju. Kładzie się na łóżku. Zrzucam marynarkę, pochylam się nad nią i zaczynam masować jej piersi. Po chwili pozbawiam ją stanika, a ona rozpina mi spodnie. Liżę twardniejące sutki, ściągam jej dżinsy i już wiem, że warto było zobaczyć jedwabne stringi z lekko prześwitującą siateczką. Robią piorunujące wrażenie.
– Weźmiesz mnie w sobotę na imprezę? – pyta, wykonując nogami takie ruchy, że niejednego mogłyby przyprawić o palpitacje serca.
– Pogadamy o tym przy innej okazji.
– Jak chcesz – mówi i udając obrażoną, próbuje złączyć nogi.
– No dobra, wygrałaś – odpowiadam.
Świetny z niej negocjator albo ze mnie beznadziejny. A może po prostu jest mi obojętne, czy pójdzie ze mną na tę przeklętą imprezę. Zawsze dostaję to, czego chcę, a teraz chcę dostać ją.
Zaczynam całować jej lekko wilgotne miejsce rozkoszy. Julia pojękuje cicho, sprawiając, że jeszcze bardziej jej pragnę. Jej zapach działa na mnie niczym afrodyzjak. Chętnie zostałbym na dłużej, niestety muszę się spieszyć, bo w każdej chwili jej mama może zmienić zdanie i zdecydować się przynieść nam jakiś napój.
Zsuwam swoje spodnie, wyjmuję penisa z bokserek, a ona szybko wyciąga gumkę z szafki przy łóżku. Dba o te sprawy nawet bardziej niż ja. Zakłada mi ją. Dotyk delikatnych dłoni na penisie wywołuje dreszcz podniecenia. Wchodzę w nią zwinnym ruchem. Julia łapie mnie za pośladki i opiera swoje nogi na moich ramionach. Posuwam ją szybko. Staram się unosić jak najwyżej, dzięki temu mogę obserwować, jak jej piersi falują. Nasze brzuchy cały czas ocierają się o siebie. Jedną ręką masuję jej pośladki, muskając pasek jedwabnych stringów pomiędzy nimi. Drugą dotykam jej biodro. Delektuję się niewinnym ciałem Julii. Falujemy na łóżku, a muzyka nakręca nas jeszcze mocniej. Po chwili jęki Królowej Piękności zamieniają się w głośne krzyki, a ja przyspieszam, czując, że się zbliża. Oddaję jej całą dzikość i pożądanie, jakie we mnie siedzą. Liżę jej napięte łydki. Trwa to jeszcze chwilkę, po czym eksploduję w niej, wydając krótki okrzyk spełnienia. Ona obejmuje mnie, wplata palce w moje włosy. Toniemy w swoich ramionach, słuchając przyspieszonych oddechów naszych ciał.
Szybkie numerki z Julią są niesamowite. Kiedy nachodzi ją ochota, staje się dzika. Aż dziw bierze, że żyła w cnocie przez tyle lat. Całuję ją, wkładam ciuchy i zbieram się do wyjścia.
– Kubuś, nie zapomniałeś o czymś? – pyta wciąż lekko zdyszanym głosem.
Leży na łóżku. Zdążyła wsunąć na nogi bawełniane dresy. W nich też wygląda świetnie.
– Jesteś, skarbie, genialna. O to chodziło, prawda? – pytam z uśmiechem na ustach.
– To akurat wiem, ale chodziło mi o coś innego. Zgaduj dalej.
Wolę ją sprzed dziesięciu minut.
– Julcia, naprawdę mi się spieszy.
Robi skwaszoną minę. Nie rozumiem, czemu tak bardzo lubi się droczyć po seksie zakończonym orgazmem. Przerabiamy to nie pierwszy raz.
– A co polubiłam na naszych pierwszych randkach? – Olewa mój brak czasu i postanawia dalej grać w swoją grę.
– Zabawę moim penisem w aucie?
Jeśli chce grać, to się nie wywinę.
– O tak, to też. Ale chodziło mi o coś innego.
Mówiąc to, przykłada palec do lewej dziurki w nosie i wciąga powietrze. Mogłem się domyślić. Oprócz mnie i ręcznej robótki na naszych pierwszych randkach Julia pokochała kokainę. Wyjmuję z marynarki pudełko na soczewki i wysypuję trochę białego proszku na kartkę leżącą na biurku. Staram się nie dawać jej zbyt dużo śniegu. Fakt, że dzisiaj zostałem organizatorem before party, świadczy o tym, jak mocny jest to towar. Julia przesypuje proszek do aluminiowej torebki, którą chowa w pudełku po kremie do depilacji miejsc intymnych. Sam wymyśliłem jej tę skrytkę. Ostatnie miejsce, do którego ktoś mógłby zaglądać.
– Dzięki. Biała Dama nie zastąpi mi ciebie, ale z pewnością umili wieczór. Do zobaczenia w sobotę. Odezwij się wcześniej, to może uda mi się pomóc zorganizować ci ten cały before. – Zdaje się wyrażać szczerą chęć pomocy, a to u niej rzadkość.
– Jasne, Julcia, pa – żegnam się z nią i schodzę na dół.
Jej ojca wciąż nie ma, a mama znów pieje w moim kierunku.
– I jak wiedza Julii, przygotowana na jutro?
– Tak, zdecydowanie ma wiedzę niezbędną do zaliczenia egzaminu. – Nie umiem opisać, jak świetnie się czuję, wypowiadając te słowa. – Teraz muszę panią przeprosić, jutro sam mam bardzo ważny egzamin. Otworzy mi pani bramę?
– Oczywiście, powodzenia na egzaminie. Do zobaczenia.
To jej ostatnie piski, potem jeszcze trzy obowiązkowe całusy i wreszcie mogę wyjść.
Do domu wracam strasznie nakręcony. Od razu idę do łazienki. Zakładam gumowe rękawiczki, otwieram sejf schowany w płytkach. Jest w nim kilka ciekawych rzeczy. Dziś mam ochotę zobaczyć tylko jedną. Wyjmuję aluminiowy woreczek, a z niego moją pamiątkę. Złoty łańcuszek z krzyżykiem. Czerwony od zaschniętej krwi w miejscu zapięcia. Łańcuszek należał do Ani.
Idę do sypialni, kładę się na łóżku. Zamykam oczy. Pozwalam wspomnieniom przejąć kontrolę. Obrazy są takie realne. Nie przypominają krótkiej migawki, raczej dokładny film opisujący wszystkie szczegóły. Ściskam mocno łańcuszek. Czuję narastającą potrzebę.
Przyglądam się chwilę swojemu trofeum i chowam je z powrotem do sejfu. Zachowuję się jak narkoman, który mówi sobie: „Nigdy więcej, przecież już tak długo nie brałem”, mimo to w głębi siebie doskonale wie, że weźmie.
Przez ostatni rok w moim życiu wydarzyło się tak wiele. Pojawiła się Julia, nowi znajomi, wszystko zaczęło układać się tak, jak chciałem. Teraz wiem, że to tylko dodatek. Dodatek do najprzyjemniejszego. Powoli staję się tykającą bombą. Ta bomba wybuchnie. Muszę jedynie zadbać o rozsądne okoliczności wybuchu.
Uczę się przez dwie godziny, potem zmęczony włączam komediohorror o facecie z nożem, którego nie da się zabić. Słuchając filmu, zapadam w sen. To był kolejny dzień w mojej nowej, skrupulatnie budowanej rzeczywistości w raju.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Polecamy również:
ONA ma na imię Alicja. Jest jedyną kobietą, której pożądam. Gdy byliśmy nastolatkami, potajemnie odwiedzałem jej pokój, śledziłem ją, poznawałem sekrety i próbowałem się do niej zbliżyć. Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi. Potem wyjechała, ale ja z niej nie zrezygnowałem. Zmieniłem wygląd, rozkochałem w sobie jej przyjaciółkę, nauczyłem się trudnej sztuki manipulowania ludzkimi uczuciami. Po sześciu latach Ona wróciła, a ja wreszcie jestem gotowy. Nie obchodzi mnie, że wkrótce ma wyjść za mąż. Nie obchodzi mnie, że jest zakazaną trucizną, a to, co zamierzam, wywoła chaos. Ona mnie pokocha, nawet jeśli nasz świat będzie musiał stanąć w płomieniach.
Pamiętnik diabła
ISBN: 978-83-8219-904-8
© Adrian Bednarek i Wydawnictwo Zaczytani 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Jędrzej Szulga
Korekta: Emilia Kapłan
Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek