Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Walka z czasem w ogarniętym zamieszkami mieście.
Szwecja w niedalekiej przyszłości. Polaryzacja społeczeństwa osiągnęła nowy, bezprecedensowy poziom i aby chronić uprzywilejowanych, zbudowano mury ograniczające przemieszczanie się osób żyjących w tak zwanych strefach specjalnych. Pomimo niebezpieczeństwa, jakie wiąże się z wkroczeniem w te strefy, minister spraw wewnętrznych decyduje się na zorganizowanie wiecu politycznego w największej z nich, Järvie. Chociaż zastosowano wszelkie możliwe środki bezpieczeństwa, wybucha strzelanina, a minister zostaje porwana.
Bezradna policja obmyśla niekonwencjonalny plan: na poszukiwanie kobiety wyśle Emira, przebywającego w areszcie więźnia, którego może zmusić do współpracy. Niegdyś legendarny zawodnik MMA, dziś cierpi na niewydolność nerek i bez dializy umrze w ciągu pięciu dni. Nie mając nic do stracenia, a do zyskania wszystko, Emir udaje się za mury ogarniętej chaosem Järvy.
Z lepszej strony muru własne śledztwo prowadzi Fredrika, ambitna policjantka, obarczona winą za uprowadzenie minister. Czas ucieka. Czy bohaterom uda się odbić kobietę, zanim wydarzy się tragedia? Kto tak naprawdę jest spiskowcem?
Jens Lapidus, jeden z najchętniej czytanych i najbardziej lubianych autorów w Szwecji, powraca zpełnym zwrotów akcji thrillerem, a jednocześnie bezlitosnym i przejmująco prawdopodobnym portretem podzielonego społeczeństwa.
„To książka, której nie da się odłożyć na półkę. Jens Lapdius tworzy surowy obraz tego, czym stało się dzisiejsze społeczeństwo. Jedna z moich absolutnie ulubionych lektur tego roku”.
Yrsa Sigurðardóttir, autorka powieści kryminalnych
„Paradis City to świetny i brutalny thriller z ciekawymi bohaterami i ekscytującą fabułą. Lapidus nie ma sobie równych w portretowaniu społeczeństwa oraz przedstawianiu niesamowitych wyobrażeń przyszłości. Pokazuje w ten sposób, że jest nie tylko czołowym, ale też przekraczającym gatunki autorem, który nie boi się wyjść ze swojej strefy komfortu. Obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów thrillerów!”
ThrillZone.nl
„Zręcznie napisana dystopia”.
„Aftonbladet”
„W tym ponurym obrazie przyszłości Lapidus pokazuje, do czego mogą doprowadzić polaryzacja, nierówność i dyskryminacja. Paradis City to wspaniały thriller pełen zwrotów akcji”.
„Nederlands Dagblad”
„Przerażająco realistyczny thriller na chłodny wieczór”.
„Flair”
„Poruszający portret ludzi w przyszłości. Paradis City to jedyny w swoim rodzaju thriller, który trzyma czytelnika w napięciu.”
BTJ
„W społeczeństwie, które wymknęło się spod kontroli, główną troską ludzi jest przetrwanie, a nie życie”.
„Het Nieuwsblad”
„W Paradis City Lapidus odchodzi o krok od realizmu – w końcu w dystopii istnieje naturalny element spekulacji – ale jego zaangażowanie i intencje są tak samo szczere jak zawsze”.
„Sydsvenskan”
„Nowy thriller Jensa Lapidusa jest jego najmroczniejszą książką. Akcja posuwa się do przodu w błyskawicznym tempie już od pierwszego zdania. To podróż w przyszłość, w której Lapidus pociągnięciami czarnego pędzla stworzył dystopię. Jednocześnie jego fantazje zakotwiczone są w elementach ze znanego nam świata, dzięki czemu historia jest pod wieloma względami wiarygodna. Paradis City to przerażająca powieść, od której nie sposób się oderwać”.
„Göteborgs-Posten”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 480
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Vi trodde på det här landet
som vi trodde på Gud
och vi flippade radbandet
sket i färgen på vår hud.
Men hemmet i ert folkhem
för oss det var tabu
ni sa: vi vet vem som är vem
nu vi bär AKfyrtiosju.
(z ArmaLite ResistanX,najczęściej streamowanej piosenkiw Szwecji w 2020 roku)
Ustawa o obszarach specjalnych (2025:1252)
Cel
§ 1
Ustawa zawiera przepisy szczególne, które mogą być stosowane na obszarze specjalnym w przypadku istnienia poważnego zagrożenia dla porządku publicznego lub dla bezpieczeństwa wewnętrznego kraju.
Definicje
§ 2
„Obszar specjalny” to obszar mieszkalny liczący co najmniej 5000 mieszkańców, na którym odsetek imigrantów z krajów innych niż zachodnie oraz ich potomków przekracza 50 procent ludności oraz spełnione jest co najmniej jedno z dwóch poniższych kryteriów:
1. Odsetek mieszkańców w wieku 18–64 lata niezwiązanych z rynkiem pracy lub nieuczestniczących w procesie edukacji przekracza 40 procent.
2. Liczba mieszkańców skazanych za przestępstwa stanowi co najmniej trzykrotność średniej krajowej, liczonej jako średnia z ostatnich dwóch lat.
§ 3
„Jednostka Stanowiąca Szczególne Zagrożenie” (JSSZ) to mieszkaniec obszaru specjalnego, który został co najmniej trzykrotnie skazany za popełnienie przestępstwa zagrożonego karą pozbawienia wolności na co najmniej rok i może być podejrzewany o udział w przestępczości zorganizowanej lub stanowić szczególne zagrożenie dla otoczenia.
§ 4
„Separator ładu” to podłużny obiekt wokół obszaru specjalnego uniemożliwiający przejście.
Postanowienia szczególne
§ 5
W przypadku poważnego zagrożenia dla porządku publicznego lub bezpieczeństwa wewnętrznego kraju Urząd do spraw Obszarów Specjalnych może:
1. Ogłosić specjalne regulacje dotyczące kontroli tożsamości i bezpieczeństwa przy wjeździe do obszaru specjalnego i wyjeździe z niego.
2. Ogłosić specjalne regulacje dotyczące mieszkańców sklasyfikowanych jako JSSZ, obejmujące między innymi: obowiązek rejestracji, usunięcie z systemu powszechnej opieki zdrowotnej i podwyższenie wymiaru kar dla sprawców powracających do przestępstwa.
3. Wznieść separator ładu wokół obszaru specjalnego.
Dzień pierwszy6 czerwca
1
Drzwi windy otworzyły się z chrobotem. Weszli do kabiny.
Ewidentnie paru gości grało w pokera w mieszkaniu na drugim piętrze. Gracze zawsze mieli apki z dostępem do ciężkiego hajsu. On i Isak musieli tylko wejść i wyjść. Prosta robota. Inszallah – szybkijob.
Emir zobaczył swoją twarz w pękniętym szkle lustra: nos boksera, szeroka szczęka, kilkudniowy zarost. Wcześniej, w cokolwiek się ubrał, jego byczy, umięśniony kark i poważne oczy zawsze wysyłały jasny przekaz. Bez względu na to, jak się czuł, nie był facetem, któremu można wciskać kit. A teraz – skóra obwisła wzdłuż dwóch linii na szyi jak u jakiegoś schorowanego człowieka albo u dzieciaka uciekinierów z Pakistanu czy Białorusi. Wzrok rozbiegany. Jak u kogoś, kto się boi.
Miał dwadzieścia sześć lat, czuł się na dwadzieścia, ale zachowywał się jak siedemnastolatek. Czasem się wydawało, jakby od dłuższego czasu stał w miejscu. Z drugiej strony – właśnie zaraz zainkasuje spory cash. Powinien być happy.
Chociaż szczerze mówiąc, ganianie po Järvie, grożenie ludziom i wymuszanie od nich szmalcu to żadna chlubna rzecz dla shunne[1] w jego wieku. Ale nie godność była tu prawdziwym problemem – chodziło o coś innego. Identycznie czuł się jako dziecko, kiedy mama odkryła, że znów wymyślił coś parszywego. Zbierało mu się na mdłości od tego, co robił. Chciał tylko uciec od tego gówna.
Nigdy by nie powiedział, że ma dwadzieścia sześć lat i ledwo daje radę zajumać komuś trochę pieniędzy – był nawet oznaczony jako JSSZ, państwo napiętnowało go jako jednostkę powiązaną z gangami i stanowiącą szczególne zagrożenie.
Faktycznie powinien spróbować czegoś innego. Ale to jedyne, co naprawdę potrafił. Przeważnie nie musiał się nawet wysilać, miał swoją reputację. Książę: niebezpieczny shunne, mistrz przemocy, specjalista od ograbiania.
Poza tym koniec nie wchodził w rachubę. Emir potrzebował kasy. To nie kwestia apetytu, ale głodu.
Zawsze uganiał się za szmalcem dla szmalcu, ale od kilku lat było inaczej. Miał niewydolność nerek. Jego krew musiała być oczyszczana co najmniej dwa razy w tygodniu – każdy taki zabieg kosztował tyle, że wolał nawet o tym nie myśleć. Państwo nie dawało ani grosza.
Drzwi windy znowu zazgrzytały, rozsunęły się powoli. Dojechali na górę.
Liczyły się tylko trzy rzeczy. Skasować cash. Skasować cash. I przeżyć.
Chociaż niezupełnie – chodziło o coś jeszcze. O to, na czym naprawdę mu zależało, o jego mały klejnot, o jego perełkę, dzięki której w ogóle warto żyć.
Cała reszta to samo gówno. Teraz miał tylko załatwić pieniądze.
Niektórzy nazywali tę okolicę Paradis City.
A to przecież kompletne przeciwieństwo Dżanny[2]. Szczerze mówiąc, specjalny obszar Järva to Gehinnom – piekło na ziemi.
Musi już wyłączyć to jojczenie. Trzeba wziąć kilka głębokich oddechów: wejść, zrobić swoje. Żetony i konta pełne forsy z pokera, już niedługo cash będzie jego.
On i Isak mają tylko wejść i wyjść, jak w oktagonie.
Na galerii biegnącej wzdłuż całego budynku zajeżdżało szczynami i haszem. Upał uderzył w nich jak w tajskim burdelu.
Isak żuł gumę jak krowa.
– Może lepiej chrzanić to. Mam złe przeczucie.
Kumpel był blady, miał na sobie sfatygowany tiszert i spodnie wystrzępione przy kieszeniach. Jego czapka z daszkiem od Gucciego już dawno straciła fason, mimo to Isak wciąż ją nosił, jakby to było kufi albo coś w tym stylu. Właściwie wyglądał jak starzec. Stres i tramadol przyspieszyły starzenie się dziesięciokrotnie: sępia szyja wygięta w S, a plecy w literę Z.
– Wyluzuj, brachu – powiedział Emir. – Trzeba ich tylko zmusić, żeby zrobili przelewy. Wystarczy wejść i wyjść.
Przy drzwiach nie było dzwonka. Emir zapukał.
Nikt nie otworzył.
Zapukał mocniej. Ktoś krzyknął ze środka.
Wyjął pistolet z kieszeni, trzymał go wzdłuż nogi.
– Nie wejdę tam – powiedział nagle Isak.
To nie okej, żeby się teraz pietrać. Ale nie było czasu na bicie piany, kumpel mógł zostać na zewnątrz na straży. Emir wiedział: Isak nie cierpi psiarni, chociaż potrzebował kasy tak samo jak cała reszta.
– Otwierać – rzucił Emir podniesionym głosem.
Zza drzwi dobiegł odgłos kroków. Zachrobotało, klapka wizjera przesunęła się w bok.
Drzwi otworzyły się gwałtownie: w wejściu stał koleś z czerwonymi od zioła oczami i ogoloną czachą.
– Czego chcesz?
– Mogę wejść zagrać?
– Fuck off.
Naganna postawa. Złe wibracje. Co-to-ma-być-do-kurwy-nędzy.
Emir nie miał siły się pruć – podniósł gnata i przycisnął go do klaty łysola.
Podłoga w przedpokoju była brudna. Pchnął gościa przed sobą. Zajeżdżało jakimś żarciem i jeszcze mocniej gandzią. Z lufą przy plecach łysa pała zrobiła się nadspodziewanie grzeczna.
Weszli do dużego pokoju. Trzy twarze podniosły wzrok – scena zatrzymana w kadrze: trzej faceci siedzieli przy zielonym stole pokrytym kartami i żetonami. Wybałuszali gały na broń w jego ręce.
Jeden z nich wyglądał na kogoś, kogo Emir nigdy by się tu nie spodziewał.
Mahmoud Gharib.
Czy to możliwe?
Wielkie tatuaże na ramionach i niesamowicie precyzyjnie przystrzyżona broda, linia na policzkach tak ostra, jakby pociągnięta laserem. Emir przeczytał tekst na bicepsie:
Tak. Kurwa, to on.
Mahmoud Gharib: szef ochrony Bractwa Muzułmańskiego. Wcześniej wódz Lazcanos. Jeden z najostrzejszych ziomów w całym obszarze specjalnym Järva. Legenda przemocy, ikona dzielnicy, pieprznięty shurda, o którym krążyły opowieści, kiedy Emir był jeszcze mały. Miejscowi dygotali jak wibratory na sam dźwięk jego nazwiska. Podobno nawet psy robiły w gacie, kiedy była o nim mowa. Tutaj bardziej znany jako Abu Gharib.
A Emir teraz stał przed nim i celował z gnata prosto w niego i w jego kumpla.
Fuuuck.
Oczy Abu Ghariba: czarne jak bezksiężycowa noc.
Gdyby to wiedział, nie odważyłby się zapukać nawet z bukietem kwiatów.
Na stoliku stojącym trochę dalej zobaczył pistolety – gracze zawsze grali nago – a o ścianę stały oparte kamizelki ochronne. Wystarczyło, że hold’em czy omaha wywoływały siódme poty.
Musi wymyślić coś sensownego, jakoś wybrnąć z sytuacji.
– A ty to kto? – Głos Abu Ghariba był przesadnie spokojny, przesadnie powolny – przesadnie złowrogi.
Trzeba by się ewakuować.
Wejść i wyjść – pomału się wycofać i spieprzać.
Wtedy za jego plecami rozległ się huk.
Obejrzał się.
Było za późno: drzwi na galerię wyleciały z futryny.
Trzej mundurowi z wyciągniętymi giwerami wpadli do środka.
– POLICJA! – krzyczeli.
Abu Gharib i reszta zerwali się z miejsca; stół się przewrócił, karty fruwały.
Emir oceniał sytuację.
– Na ziemię! Oddać broń! – wołały psy.
Faceci od stolika rzucili się w kierunku sypialni.
– Stać! – wrzasnęły gliny.
Wyglądało na to, że Isak chyba chlipie przy wejściu.
Emir nie mógł trafić do pierdla, miałby przejebane. Powinien rozwalić te policyjne łajzy, podziurawić ich jednego za drugim.
O ile się orientował, nikt nie wiedział, że oni tu są, po drodze nie minęli z Isakiem żadnej pieprzonej kamery monitoringu, która by działała.
Unieszkodliwił niejednego ćwoka – to byłby tylko kolejny krok. Mimo to wolał czuć skórę gościa, któremu spuszczał łomot, był dawną gwiazdą MMA. Nie zdobył się na to, żeby strzelić.
Krzyknął do Isaka:
– Spierdalaj!
Potem puścił się pędem za tamtymi kolesiami, okno w sypialni było otwarte, domyślił się, co planowali: właśnie znikał w nim tyłek Abu Ghariba. Pozostali już czmychnęli. Ciągnąca się na całej szerokości budynku galeria na zewnątrz była jak jeden długi balkon z oddzielnym wyjściem – tor wyścigowy dla uciekinierów.
Gliniarze darli się na całe gardło.
Łóżko było niezasłane, prześcieradło – szare od brudu. Emir rzucił się za Gharibem i wylądował między rowerami a deskorolkami. Na galerii leżeli dwaj gliniarze, jęczeli i stękali – ludzie Abu Ghariba zajęli się nimi po swojemu.
I stał tam Isak: miał oczy jak u jebanego osła.
Emir ruszył biegiem. Isak kilka metrów przed nim. Jego kumpel nie chciał być gangsterem. A teraz musiał grzać, jakby nim był.
Tamci dobiegali już do schodów.
Nike air maxy na gigancie.
Gnali na górę, nie na dół – bo tam pewnie czekało więcej psów.
Gharib wrzasnął do swoich ludzi:
– Macie gnaty?
– La, la – krzyknęli po arabsku, żaden z nich nie zdążył chwycić broni. Jedyną uzbrojoną osobą był Emir.
Gharib odwrócił się do niego.
– Co z ciebie za pierdolony kretyn?
Za nimi, w dolnej części schodów, słychać było tupot policji.
– Musiałeś mieć ogon – wysapał boss.
Emir brał po pięć stopni na raz. Ledwie dyszał.
Gharib się mylił: onnie przywlókł za sobą ainy[3].
Dach był płaski. Z góry Järva wyglądała jak betonowa pustynia.
Ludzie Ghariba stali na krawędzi: ślepa uliczka. Dlaczego boss ich tu ściągnął?
Zaczął się ból głowy. Emir nie mógł jej nawet obrócić, bo tak mocno napieprzała. To najgorszy moment w historii świata, żeby jego mózg przestał kontaktować. Lekarze nazywali to ceną poznawczą.
W tym momencie zrozumiał plan Abu Ghariba.
– Skaczcie! – krzyknął boss.
Geniusz.
Pierwszy shunne odbił się od krawędzi, rzucił się do przodu i przebierając nogami w powietrzu, wylądował na dachu sąsiedniego domu. Shit, co najmniej cztery metry dalej.
Gość już poza zasięgiem psów.
Błyskawice strzelały w głowie bez ustanku.
Isak dyszał.
Następny shunne zrobił to samo – skoczył i dopadł dachu po przeciwnej stronie. Kolej na łysola. Wziął rozbieg – pot błyszczał w słońcu.
Ramiona do przodu, ręce wyciągnięte. Poleciał, nogi nie znalazły oparcia, jednak dłoniom udało się chwycić krawędź dachu. Centymetr od śmierci. Ale teraz łysa pała wolna jak ptak.
Emir, Abu Gharib i Isak – zostali sami. Emir czuł, co w tym momencie myśli jego kumpel: on wiedział, że jest za słaby na taki skok; „siłka i treningi to nie dla mnie” – mówił zawsze.
Słychać było tupot glin – pewnie będą tu za parę sekund.
Ja też nie dam rady, stwierdził Emir przez ból głowy.
Isak jakby czytał w jego myślach.
– Ogarniesz, brachu – powiedział. – Jesteś sportowcem. Możesz się uratować.
Byłem sportowcem, pomyślał Emir.
Gharib zmrużył oczy.
– Psy będą tu za pięć sekund – rzucił. – Zrobisz, co trzeba, jak się zjawią?
Emir ważył pistolet w dłoni. Ból rozsadzał mu czaszkę. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie bossa.
Nagle spojrzenie Ghariba się zmieniło. Wpatrzył się w tatuaż Emira: 9 KO – dziewięć nokautów. Boss wyglądał na zainteresowanego – zaciekawionego.
– Teraz cię poznaję. Ty byłeś Księciem. Zawsze na ciebie stawiałem.
Ból głowy rozdzierał Emira od środka.
– Daj mi gnata – zwrócił się do niego Abu Gharib, wyciągając rękę. – Ja się nimi zajmę.
Za ich plecami otworzył się właz. Na dachu zaroiło się od policjantów, którzy wymachiwali pistoletami. Darli się. Próbowali zablokować drogę ucieczki. Któryś chwycił Isaka.
Abu Gharib wciąż trzymał wyciągniętą rękę. „Daj mi gnata” – mówił jego wzrok.
– Oddaj broń! – ryknął glina.
Isak się szarpnął.
Emir podniósł makarova, ale nie oddał go bossowi. Odciągnął spust.
BAM. Odrzut był silny. BAM.
Gliniarze padli na ziemię, a Gharib skorzystał z szansy – najpotężniejszy człowiek Västry wziął rozpęd i skoczył. Szybował w powietrzu nierealnie długo i wylądował po drugiej stronie jak wielki worek ciasno upakowanej kokainy.
Emir powinien zrobić to samo.
Musiał skoczyć.
Mimo to – za daleko. Nigdy by mu się nie udało.
Sądził, że już się wyzwolił od takich myśli, ale był idiotą.
Był kimś, kto nawet przez sekundę nie potrafił spróbować.
Był luzerem, który zupełnie przestał wierzyć.
Broń szczęknęła, gdy ją upuścił. Podniósł ręce.
Wtedy zobaczył Isaka.
Leżał na ziemi z drżącymi wargami. Ze skroni leciała krew.
Gliniarze darli się w tle: zamglone, nierealne, wymyślone postacie.
Emir rzucił się do przodu.
– Brachu – wycharczał Isak. – Dałbyś radę. Dałbyś radę skoczyć.
Jego guma do żucia leżała obok niego jak białe ptasie gówno.
Policja nie oddała ani jednego strzału. Tylko jedna osoba użyła broni. Emir zastrzelił swojego najlepszego przyjaciela.
Miało być „wejść i wyjść”.
A skończyło się tylko na jebanym „wyjść”. Isak był w drodze do prawdziwego raju.
2
Fredrika objęła wzrokiem plac. Był pełen, mimo trzydziestopięciostopniowego upału. Wstępne szacunki mówiły o dwudziestu tysiącach ludzi. Mieszkańcy Szwecji najwyraźniej przyzwyczaili się do spiekoty, liczba słuchaczy pobiła rekord dziesięciolecia.
W opancerzonym volvo siedziała minister spraw wewnętrznych Eva Basarto Henriksson. Dokładnie za jedenaście minut Fredrika zaprowadzi ją na specjalnie zbudowane podium, z którego minister wygłosi przemówienie. Dowódca oddziału stał w pobliżu auta i dyrygował kolegami – w uchu słuchawka niczym woskowa zatyczka. Poczyniono wszelkie niezbędne przygotowania – Fredrika to wiedziała, miała lepsze rozeznanie niż sam szef grupy. Funkcjonariusze Ochrony Osobistej zajęli swoje stanowiska, informacje i instrukcje zostały przekazane wszystkim bez wyjątku uczestnikom dzisiejszej akcji już w centrali, na miejscu zamontowano osłonę z kuloodpornego szkła i powieszono kotarę pod sceną, wdrożono odpowiednie techniczne środki ochrony, zainstalowano sprzęt radiowy, zabezpieczono kontrolę broni.
Mimo to Fredrika wciąż nie mogła się pozbyć nieprzyjemnego uczucia, które prześladowało ją przez cały dzień. To jest przecież obszar specjalny Järva, dla szwedzkiego polityka najbardziej niebezpieczne miejsce, jakie można sobie wyobrazić. Tyle tu różnych grup: gangi, organizacje islamistyczne, Ruch. Ale trwa rok wyborczy i masa ludzi stąd będzie miała głęboko gdzieś głosowanie, jeśli ktoś nie da im nadziei. Wzmocniono ochronę o siedmiu snajperów na dachu.
Dziś Fredrika zamierzała wykonywać swoją robotę wyjątkowo rzetelnie.
Właściwie to zawsze wykonywała ją megarzetelnie. Po prostu nie umiała inaczej.
Lniana marynarka Arthura była zbyt wymięta, by mógł zostać uznany za osobę schludną, włosy też miał jak zwykle potargane, a buty zakurzone. Powinien już być na dachu – z ustawionym celownikiem i gotowym do strzału karabinem snajperskim.
– Ty chyba tak samo jak ja uważasz, że to jej wystąpienie jest zupełnie niepotrzebne – syknął na tyle cicho, żeby szef grupy nie usłyszał.
Fredrika skinęła głową. Arthur miał absolutną rację. Po chwili dodał:
– Bo w Paradis City nie ma cienia na dachach, wszystkie są płaskie i nudne. Upiekę się tu żywcem.
Arthur nie był jedynym żartownisiem, który nazywał ten obszar specjalny Paradis City. Järva to odwrotność idei domu ludu[4]. Ale być może koledzy rzeczywiście uważali je za prawdziwe „rajskie miasto” – dla kryminalistów, bo tu można było siać spustoszenie do woli, tu władza policji był słabsza niż nauczyciela stażysty w ósmej klasie. Albo może myśleli, że powstanie tego obszaru uczyniło resztę Sztokholmu rajem. Bo przestępców trzymano z daleka, na zewnątrz, w izolacji. Problem polegał jednak na tym, że to wszystko nie działo się w próżni – Järva była duża, na obszarze szczególnym mieszkało wielu innych ludzi i wszystkich dotykały konsekwencje.
Na jednym z ekranów po raz ostatni testowano system rozpoznawania twarzy, akurat teraz ukazała się na nim twarz Fredriki. Dziwnie było zobaczyć siebie. Broda wydawała się bardziej kanciasta niż normalnie, a przecież nawet nie zacisnęła zębów. Uważała też, że wygląda na starszą, niż jest, może to wina marynarki albo poważnej miny i wąskich ust lub też tego, że zgodnie z przepisami zebrała włosy w kucyk. Dopuszczalna maksymalna długość rozpuszczonych włosów to piętnaście centymetrów.
W końcu skaner został skierowany w stronę publiczności. Pora zaczynać.
EBH pewnym krokiem weszła na podium; miała na sobie zielony kostium ozdobiony dużym bursztynowym naszyjnikiem i odpowiednio wysokie szpilki. Jak zwykle: dobrze ubrana, ale bez cienia snobizmu. Dla wielu Eva Basarto Henriksson była bohaterką, wzorem albo, jak nazywano to tutaj: batallah – czempionką. Nie ściemniała i nigdy nie wstydziła się tego, że chce być kolejnym przywódcą kraju. To preludium wyborów.
Basarto Henriksson oburącz chwyciła się krawędzi pulpitu, pleksiglas przed nią lśnił w słońcu. Muzyka ucichła. Oklaski umilkły.
Wzięła oddech.
– Przyjaciele i mieszkańcy Järvy. Na wstępie chcę podziękować wszystkim, dzięki którym to spotkanie mogło dojść do skutku. Wszystkim organizatorom i wolontariuszom. Wspaniale jest tu wrócić i cudownie jest widzieć, że pomimo upału przybyło was takie mnóstwo.
Fredrika potoczyła wzrokiem po morzu ludzi. Powiewały nad nim palestyńskie i salafickie flagi oraz czerwone sztandary z zaciśniętą zieloną pięścią – symbolem Ruchu. Widziała tablice z wizerunkami Basarto Henriksson, imamów i przywódców klanów z Libanu i Niemiec.
Niektórym fotografom pozwolono stać przy samej barierce i strzelać lampami błyskowymi.
Fredrika szukała anomalii. Arthur zameldował, że już dotarł na dach.
– Tu jest taki skwar jak w przeciwieństwie raju – usłyszała jego głos w miniaturowej słuchawce.
Stopy Basarto Henriksson nieustannie poruszały się za mównicą, wyglądało to tak, jakby tańczyła albo ćwiczyła pozycje baletowe: pierwszą, drugą, trzecią. Fredrika spróbowała wyobrazić ją sobie jako primabalerinę – absurdalny pomysł. Minister miała czterdzieści pięć lat. Emanowała władzą.
Ta sytuacja przypominała jej wystąpienie EBH na placu Görana Perssona kilka miesięcy temu, z tą różnicą, że siedmiopiętrowe bloki tutaj stały nieprzyjemnie blisko i nawet piętnaście procent publiczności nosiło nikaby albo burki. Zasłonięte twarze utrudniały dokonanie z daleka analizy, kto jest kim.
Głos minister odbijał się echem.
– Dzisiaj jest nasze święto narodowe. To dzień, w którym oddajemy cześć Szwecji. Dla mnie to bardzo osobiste święto. Mój ojciec uciekł tu przed wojną, trwogą i biedą. Nauczył mnie doceniać to, co nas tutaj łączy. – Zrobiła sztuczną pauzę. – Nasz kraj jest fantastyczny. Ale stawia też przed nami wyzwania. Nie możemy pozwolić, żeby przestępcy odebrali nam demokrację. Musimy się chronić.
W słuchawce rozległ się głos Arthura:
– Co się dzieje?
Fredrika zdążyła pomyśleć, że on zawsze jest najszybszy, gdy pół sekundy później zrozumiała, o co mu chodziło. Nieco dalej grupka ludzi coś wołała.
Nie słyszała, co dokładnie, ale to brzmiało jak skandowanie. Zagłuszał je głos minister rozlegający się z głośników.
– Musimy potwierdzić szwedzkość. Ale szwedzkość w gruncie rzeczy oznacza potwierdzenie odmienności.
Wrzawa się nasiliła – krzyczało kilkadziesiąt, może pięćdziesiąt osób.
Fredrika przyłożyła palec do jednego ucha, tego od strony głośnika, blokując dźwięk. Wciąż nie rozumiała, co dokładnie skandowano.
Kolega Niemi stał po drugiej stronie pulpitu, wysoki i potężny.
– Mógłby ktoś sprawdzić, co się tam dzieje – usłyszała własny głos w słuchawce.
Odpowiedział Arthur.
– Paru typków hałasuje. Żadnych niepokojących ruchów w tłumie. Zaraz się zamkną.
Basarto Henriksson przerwała, powoli obróciła głowę z lewej strony na prawą. Przypominała tyranozaura, który nasłuchuje i czeka, aż jego potencjalna ofiara się uspokoi.
Ale nikt się nie uspokoił.
W tym momencie Fredrika usłyszała, co krzyczano w tłumie.
– Wol-ność! – ryczeli. – WOLNOŚĆ.
Basarto Henriksson zdawała się w ogóle nie przejmować, zaczęła tylko mówić nieco wolniej.
– Odwrót! – zawołał szef grupy w słuchawce. – Robi się zbyt nerwowo, nie możemy kontynuować.
Fredrika skinęła ku Niemiemu po drugiej stronie mównicy, następnie zrobiła krok i stuknęła przemawiającą kobietę w ramię. Ta nawet się nie odwróciła.
– Musimy stworzyć więcej miejsc pracy. Ale musimy też izolować tych, którzy popełniają przestępstwa. Niektórzy mogą uważać, że separator ładu nasila problemy, że praca za nim staje się trudniejsza...
Fredrika przybliżyła się jeszcze trochę, jednocześnie nie spuszczając oczu z tłumu.
– Niestety musi pani skończyć – szepnęła.
Minister pokręciła głową, po czym nachyliła się w stronę mikrofonu i wzięła oddech, zamierzając mówić dalej, lecz nagle zamarła. Powietrze przeciął jakiś przedmiot – sneakers. Fredrika próbowała wcisnąć się przed nią, było jednak za późno. But trafił Basarto Henriksson w czoło, zachwiała się, bursztynowy naszyjnik uderzył ją w pierś.
Fredrika odepchnęła minister od mównicy i stanęła przed nią, osłaniając ją własnym ciałem.
– Wszystko okej?
EBH skinęła bez słowa.
Fredrika, Niemi i jeszcze jeden kolega przyjęli odpowiednie pozycje, aby jak najszybciej sprowadzić chroniony obiekt ze sceny. Ona wraz z Niemim zabezpieczali minister, z kolei trzeci funkcjonariusz stanął na krawędzi podium – miał za zadanie przez cały czas obserwować plac.
– Wol-ność, wol-ność – skandowano coraz głośniej.
Fredrika przesunęła niżej głowę swojej podopiecznej.
– Nie wiem, jak się pani nazywa, ale jest pani zbyt nerwowa – syknęła minister. – Nie zamierzam pokazać, że się boję.
Przez kilka sekund cała trójka dreptała w miejscu, jak tańczący tercet. Tłum w dole ryczał.
Nagle Niemi się zachwiał.
Fredrika podniosła wzrok.
Kolega chwycił się za ramię. Wykrzywił twarz.
Głowę Fredriki wypełniła cisza. Żadnych krzyków. Żadnych nawoływań.
Plac wstrzymał oddech.
– Zostałem trafiony – powiedział Niemi z wysiłkiem.
Krew sączyła się przez kurtkę, tuż przy skraju kamizelki ochronnej.
– Niemi dostał. Jest ranny – krzyknęła Fredrika do kolegów.
Do publiczności też to dotarło – ryk, który przetoczył się przez plac, brzmiał jak tsunami.
Wtedy zobaczyła: barierki zachwiały się i upadły. Coś takiego nie powinno się zdarzyć, ale ogrodzenie zabezpieczające rozsypało się w kilku miejscach.
To było chore. Tłum ruszył do przodu, około dwudziestu osób już próbowało wdrapać się na scenę. Fredrika wsunęła dłoń pod kurtkę, jak najszerzej rozstawiając palce, żeby maksymalnie ułatwić sobie szybkie wyciągnięcie pistoletu.
Szef grupy darł się w słuchawce:
– Zabierzcie ją, do cholery, zabierzcie ją stamtąd!
Niemi wyraźnie cierpiał, stał skulony, wciąż trzymając się za ramię i szybko oddychając. Fredrika i drugi kolega popychali minister przed sobą. Z nieopisanym wrzaskiem na scenę wdzierały się teraz setki ludzi.
– Cofnąć się! – ryknęła Fredrika, ale było za późno.
Nikt się nie odsunął. Nikt się nie zatrzymał.
Niezliczone ręce próbowały ich chwycić, dosięgnąć minister, mnóstwo trzepoczących, wymachujących rąk.
EBH oddychała szybko.
Fredrika objęła jej plecy i pchnęła ją w kierunku wyjścia. Kolega po drugiej stronie zrobił to samo. Niemi kuśtykał za nimi.
Wszystko działo się za szybko, ktoś pociągnął minister, Fredrika naprężyła się, żeby ją przytrzymać, ale ramię kobiety wykręciło się niefortunnie. Jeśli jej zaraz nie puści, złamie jej rękę. Ludzie pomiędzy nimi, ludzie wrzeszczeli, szarpali. Morze, gigantyczna ameba ciał. Fredrika straciła kontrolę: Basarto Henriksson została odciągnięta gdzieś dalej.
Za późno – przez krótką chwilę wydawało się, że minister unosi się ponad tłumem, robi stage diving – gwiazda szybująca nad swoimi fanami. Potem upadła.
Fredrika pchnęła kogoś, kogoś uderzyła w twarz, a potem rzuciła się za nią.
– Ściągnęli ją ze sceny! – zawołała.
Szef grupy wykrzykiwał rozkazy: ranny Niemi potrzebuje pomocy, EBH trzeba odzyskać.
Jeden zwarty korpus. Wrogi organizm.
Koledzy z karabinami snajperskimi zostali rozlokowani w celu ochrony minister podczas przemówienia, a nie w takiej sytuacji, gdy znajdowała się wśród morza ludzi. Fredrika przepychała się do przodu. Wyciągnęła swojego sig sauera P226. Widziała EBH kilka metrów dalej, ale użycie broni w tym momencie nie było możliwe. Obowiązujące Przepisy i zalecenia ogólne dla policji, nazywane w skrócie FAP, mówiły jednoznacznie: „Użycie broni palnej jest zasadniczo przewidziane wyłącznie w sytuacjach, gdy wszystkie inne środki przymusu bezpośredniego zostaną wyczerpane”.
Opuściła pistolet. Koledzy czasem się z niej nabijali, nazywali ją FAP-istką-służbistką, ale ona wiedziała, że dobry policjant przestrzega zasad.
Szef grupy krzyknął w jej uchu:
– Fredrika, oddaj strzał ostrzegawczy! Strzel, żeby się przebić do przodu!
Można było odnieść wrażenie, że EBH jest unoszona przez falę. Metr za metrem, coraz dalej.
Za dużo ludzi. Za ciasno.
– Strzelaj! – wrzasnął znowu dowódca.
– Nie da rady, za dużo ludzi w polu rażenia – wysapała Fredrika.
Wyglądało na to, że na miejscu nie ma żadnych kolegów. Ani zwykłych policjantów.
Ponownie zobaczyła minister – dziewięć, dziesięć, dwanaście metrów dalej. To nie było przypadkowe działanie. Trzech na wpół zamaskowanych mężczyzn chwyciło ją i poniosło. Tłum dookoła zdawał się wciąż nie rozumieć, co się dzieje. Ale ona rozumiała. To musiało być zaplanowane.
– Zabiera ją trzech facetów – krzyknęła do mikrofonu.
– Idź za nimi – wrzasnął szef.
Fredrika próbowała przedrzeć się przez ciżbę.
Wciąż ktoś ją blokował. Młody mężczyzna w czapce z daszkiem stanął przed nią.
Popatrzył jej prosto w oczy, coś krzyknął.
Jego twarz eksplodowała.
Krew i mózg na piersi Fredriki.
Upadł.
W uchu czyjś głos:
– Trafiony.
To mówił jeden ze snajperów.
Dowódca wrzasnął znowu:
– Rusz się, naprzód!
Kolejny strzał. Zakwefiona kobieta osunęła się na ziemię.
Minister była jakieś dwadzieścia metrów dalej.
Mężczyzna z ogoloną czaszką dostał kulką w nogę, zgiął się jak złamana zapałka.
Kobieta w płóciennej sukni krzyknęła i schyliła głowę.
Mężczyzna z brodą upadł.
Fredrika przebijała się przez kordon powalonych ciał. Krzyczących, przycupniętych ludzi.
To nienormalne. Snajperzy powinni przestać. Tłum był wzburzony, a teraz wszyscy wpadli w panikę, chaos osiągnął nowy poziom. Gniew i strach.
Ale napastnicy poruszali się szybko. Fredrika zobaczyła wreszcie, dzięki czemu: oni też mieli broń, miniuzi – masa ludzka rozstępowała się przed nimi jak Morze Czerwone.
Minister usiłowała walczyć, mężczyźni szarpali ją brutalnie, nagle coś ich spowolniło. Znajdowali się piętnaście metrów od Fredriki. Ludzie rzucali się na boki, nie wiadomo, czy ze strachu, czy dlatego, że trafili ich snajperzy.
Po raz drugi uniosła sig sauera.
„W przypadku oddania strzału do człowieka należy dążyć do unieszkodliwienia go tylko tymczasowo. Jeśli to możliwe, ogień powinien być kierowany przede wszystkim w nogi”.
Przedzierając się przez tłum, podjechał samochód. Nieduży fiat. Porywacze otworzyli drzwi i wepchnęli minister na tylne siedzenie.
Fredrika zgięła palec, ale czekała z naciśnięciem spustu.
Widziała płaczących nastolatków. Krwawiących mężczyzn, leżące na ziemi kobiety.
Snajperzy próbowali zatrzymać auto, kule świszczały, jedne odskakiwały od karoserii, inne ją przebijały.
Nic to nie pomogło. Drzwi fiata się zatrzasnęły.
Auto ruszyło.
Jechało slalomem między ludźmi, na razie z niedużą prędkością.
Fredrika rzuciła się za nim, ile sił w nogach.
Szef krzyczał:
– Przestrzelić opony w tym pieprzonym złomie!
Tylko ona była w stanie wycelować, ponieważ znajdowała się wystarczająco blisko. Musi tylko odpowiednio się ustawić. Od auta dzieliło ją pięć metrów.
Zatrzymała się, zajęła pozycję, stała mocno na nogach. Podniosła broń. Jedną z opon miała teraz idealnie na linii strzału, powinno jej się udać. Bez problemu. Należała do elity.
W tym momencie coś twardego uderzyło ją w głowę. Obok niej na ziemię runął kamień, poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Nie wolno jej upaść, ma zadanie do wykonania.
Świat wokół wirował, z trudem łapała oddech.
Chłopiec, który stał kilka metrów dalej, miał może dziesięć lat. Uśmiechnął się chytrze, podniósł rękę – Fredrika dostrzegła w niej drugi kamień – był gotowy ją unieszkodliwić.
Zatrzymać każdego niepowołanego. Zatrzymać psy. Zatrzymać Szwecję przed wkroczeniem na jego terytorium.
Nazywali ją FAP-istką-służbistką – policjantką, która nie strzela z powodu zasad. A kiedy już zdecydowała się strzelić, upadła.
Ostatnią rzeczą, jaką usłyszała, było skandowanie tłumu:
– WOL-NOŚĆ!
3
Trwała gala Shoken Awards. Nova była nominowana do najcenniejszej nagrody. Bardzo chciała wygrać.
Ten, który miał ją wręczyć, podobno pisał. Szczerze mówiąc, co to w ogóle za praca – pisanie? Nie mogła sobie przypomnieć nawet jego nazwiska, zapodziało się gdzieś w jej głowie, mimo że wcześniej została dokładnie zbriefowana.
– W gruncie rzeczy jest dziennikarzem – powiedział jej Jonas, kiedy go przycisnęła. – Ale napisał też książki i zrobił dokument o chińskich influencerach, Ayching Jynly – Rytmy miłości. Angielski tytuł brzmiał Love Rhythm. Pewnie dlatego Shokenowi na nim zależy.
Nova rzeczywiście słyszała o tym dokumencie – chińscy influencerzy wciąż są gigantami. A ten dziennikarz, twórca filmów dokumentalnych czy kimkolwiek jest, najwyraźniej należy do najchętniej czytanych i najpoważniejszych osób w kraju. Zdobywał nagrody za swoje długie książki i dociekliwe reportaże. Był erudytą, innymi słowy: jej przeciwieństwem.
Ale to Nova miała właściwe nastawienie. I to ona zabierze dziś nagrodę do domu. Zawsze myślała w kategoriach komercyjnych, biznesowych, poruszała się w kręgach kreatywnych. Była prawdziwą business woman, self-made woman. Pokolenie Z deluxe. To ona przecierała drogę nowemu ideałowi kobiety, kontrolowała swój wizerunek, zarabiała, mówiąc otwarcie o wyzwaniach stojących przed młodymi kobietami. Przybrała imię Novalife, bo właśnie ono oddawało jej misję: nova w życiu ludzi.
Poza tym: niby z jakiej racji dziennikarz robiący filmy dokumentalne ma wręczać najważniejszą nagrodę na całej gali Shoken Awards? W końcu dziennikarze to nic nowego. Pisanie rozwlekłych, zatęchłych tekstów na przestarzałą, patriarchalną modłę nie jest niczym ożywczym ani inspirującym.
Równocześnie podobieństwo do niej wydawało się oczywiste: bycie influencerką w starym stylu też było passé. Jak pisanie książek.
Dziennikarz trzymał kopertę w swoich długich palcach. Reflektory nie okazały się dla niego łaskawe, ostre światło uwydatniało wszystkie zmarszczki na twarzy, jakby szczególnie mocno się zasępił. Szkoda, że nie pomalowano go inaczej albo nie wstrzyknięto mu czegoś w czoło.
Nagroda nazywała się Influencer Roku. Shoken był tym, czym YouTube w poprzednich dekadach, tyle że opierał się na efektywniejszych algorytmach stosowanych w celu zatrzymania widzów i na jeszcze bardziej wyrafinowanej analizie danych dla wciśnięcia reklam do ich czaszek.
Jonas dyskretnie wyciągnął karteczkę z zanotowanym dla pamięci nazwiskiem: Simon Holmberg. Tak zwykle robili – stare, porządne, zapisywane odręcznie świstki, żeby Nova nie zapomniała.
Dziennikarz był kiepskim aktorem. Otwierał kopertę przesadnie powoli. Na dodatek miał brzydkie buty – na tak grubych podeszwach, że wyglądały jak z początku stulecia.
– Zaraz się przekonamy. – Uśmiechnął się i zaszeleścił kopertą.
Simon Holmberg okazał się kretynem nierozumiejącym zasad Shokena. Mózg przeciętnej nastolatki czy przeciętnego nastolatka nie był w stanie koncentrować się całą wieczność i jak powszechnie wiadomo, żadna wypowiedź, żadna sekwencja czy beat, jak uparcie nazywał to Jonas, nie może trwać dłużej niż trzydzieści sekund – a jeśli rzecz dotyczyła piszących mężczyzn w średnim wieku, czas ten wynosił o połowę mniej.
W końcu rozłożył kartkę, na której powinno znajdować się nazwisko zwycięzcy, ale wzrok Novej przykuło coś, co błysnęło na jego nadgarstku. Simon Holmberg nosił piękny zegarek, naprawdę wyjątkowy okaz.
Jonas zaczął filmować, ważne, żeby wyglądała na podekscytowaną i pełną oczekiwania, ale także dumną i pewną siebie – ćwiczyła odpowiedni wyraz twarzy w ciągu dnia. Otworzyła jak najszerzej oczy, starając się jednocześnie o dyskretny, niemal niewidoczny uśmiech.
– Tak więc zwycięzcą jest... – zawołał Simon, podczas gdy w tle narastała muzyka.
Nova czuła, że trzęsą jej się nogi, stopa stukała w podłogę w zupełnie innym rytmie. Byłoby słabo, gdybyś ktoś to zauważył.
Simon przeciągał procedurę jeszcze bardziej, chciał skupić uwagę wszystkich widzów. Następnie wykrzyknął to, na co każdy czekał:
– Zwycięzcą jest Nova – Novalife.
Nova wstała i wrzasnęła:
– WOW!
Przyłożyła dłonie do twarzy, musiała wyglądać na przejętą i uradowaną, a nawet wzruszoną. Powinna uronić łzę albo trzy.
– Zapraszamy do nas, Nooova! – zawołał Simon.
Jonas wyglądał na szczerze uszczęśliwionego, oczy mu błyszczały, jakby ktoś nałożył mu na twarz czarodziejski filtr Shokena. Może on wcale nie jest taki zły, ten Jonas.
Nova weszła na scenę, wydłużając krok – z nadzieją, że reklamodawcy dostrzegą jej smukłe nogi.
Chwyciła mikrofon, odczekała, aż ucichnie szum.
– No więc, to nieprawdopodobnie dużo dla mnie znaczy. – W tym momencie jej wspaniałe zęby powinny błysnąć bielą. – Ale tak naprawdę to nie nagrody są ważne. Liczy się jedynie to, że wy, że każdy z was może być sobą.
To, co powiedziała, wydawało się w pełni słuszne.
– Jesteście wolni. Jesteście mądrzy. Jesteście silni – krzyknęła do widowni, układając palce w znak zwycięstwa. – Razem zmieniamy świat!
Publiczność szalała z zachwytu: Novalife jest autentyczna.
Z jej ust wydobyły się głębokie i szczere słowa prawdy.
Potok ludzi podchodzących złożyć gratulacje nie miał końca. Spociła się.
Całus w policzek. Uścisk. Bukiet. Całus w policzek.
Burczało jej w brzuchu.
Kolejne całusy. Kolejne uściski. Jeszcze więcej fałszywych uśmiechów.
Jonas wciąż rozpromieniony.
Z każdym uściskiem i buziakiem ogarniały ją mdłości. Chciała uciec, zaczerpnąć powietrza, zwymiotować.
Całus – uścisk – całus.
Wreszcie konferansjer oznajmił ze sceny, że gala dobiegła końca.
Zaczęła grać muzyka.
– Muszę zrobić sobie przerwę – sapnęła Nova.
W toalecie nie było nikogo.
Opłukała twarz, udając, że musi poprawić szminkę.
W każdej chwili ktoś mógł wpaść do środka i chcieć dać jej kolejnego buziaka. Próbowała przypomnieć sobie swoją prelekcję o uważności, o prowadzeniu oddechu aż do samego żołądka.
Na umywalce stało kilka świeczek o zapachu sosnowych igieł i żywicy. Lustro pokrywało całą ścianę. Otworzyła słoiczek na puder z literami YSL na wieczku, w środku było specjalnie zrobione zagłębienie, w którym przechowywała własną miniapteczkę.
Połknęła dwie tabletki.
Kabiny za nią były puste, wszyscy znajdowali się na sali: udawali zainteresowanych, pozytywnych. Uczestniczyli na sto procent w gali selfie i imprezie afirmacyjnej.
Włosy wyglądały na suche i łamliwe. Brakowało jej Fivel, którą Jonas zwolnił. Nowa makijażystka w ogóle nie podkreśliła jej spiczastego podbródka, a zrobione na zamówienie w Nowym Jorku rzęsy już straciły sprężystość.
Drzwi się otworzyły i wszedł on – Jonas.
Fircykowaty jak zawsze, ale był, jaki był. Kiedyś w nią zainwestował. Takie są reguły gry: możesz szpanować fantastycznym stylem życia, bo albo urodziłaś się bogata, albo wyszłaś za mąż za kogoś majętnego, na przykład za piłkarza, hokeistę czy miliardera z branży IT, bądź potrzebowałaś kogoś, kto na samym początku zapewnił solidny zastrzyk pieniędzy. Jonas nazywał siebie deweloperem biznesu i przedsiębiorcą. Swoją forsę zarobił na sprzedaży klinik dentystycznych własnego ojca.
– Nie zamierzasz mi podziękować? – spytał.
– Zrobiliśmy to razem – odpowiedziała. Czuła się tak, jakby miała dziurę w żołądku – tabletki zaczynały działać.
– Ale to ja doprowadziłem do tego, że tak się stało.
Skłoniła się przesadnie głęboko.
– Dzięki za wszystko. Ale jakie to ma znaczenie?
Wciąż się uśmiechał, Nova jednak wiedziała, że w głębi duszy jest tak samo niespokojny jak ona, a może jeszcze bardziej – zainwestował w tuzin facetów i dziewczyn jej pokroju i większość z nich już dawno zniknęła z horyzontu. Tylko ona, Novalife, wciąż była rozpoznawalna.
– Liczy się to, że to ja cię stworzyłem. I że nadal walczymy, mimo czwartej rewolucji przemysłowej. – Jonas lubił drwić z tych, którzy nazywali sprzężenie człowieka z maszyną czwartą rewolucją przemysłową.
Nova codziennie myślała o Brainykicie – sieci neurolinkowej łączącej telefony i komputery człowieka bezpośrednio z jego mózgiem. Synapsy, neurochirurgia i czynności elektrofizjologiczne; kompletnie nie znała się na technice, ale wyglądało na to, że to coś nieszkodliwego i całkiem taniego, przynajmniej w reklamowanej wersji. Tak więc jeśli nawet Jonas miał udział w wykreowaniu jej, problem polegał na tym, że nie było szczególnie wiele do podziału. Grali, by tak rzec, w złej lidze. Przecież teraz Jonas musiał sam być nawet operatorem, ponieważ wykopali resztę zespołu.
– Ostatni raz zainwestowałem w ciebie – oświadczył.
Nie wiedziała, jak ma zareagować. Uciekła spojrzeniem w bok, co nie było w stylu Novalife, bo przecież ona zawsze na wszystko miała odpowiedź.
Nawet nie planowała swojego sukcesu. Jako piętnastolatka najczęściej leżała we własnym pokoju zwinięta w kłębek nerwów i strachu: nieśmiała w szkole, nie cieszyła się popularnością wśród koleżanek, zerowa samoocena. „To fobia społeczna” – powiedział kiedyś o jej stanie ojciec, gdy wolała dostać zwolnienie lekarskie, niż pójść do szkoły i wygłosić referat o Akropolu, ale – jak zwykle – się mylił, bo chodziło o to, że ona nie dostrzegała w sobie żadnej wartości. Dlaczego ktoś miałby chcieć jej słuchać? Zostanie Novalife ją uratowało.
Wiedziała dokładnie, co Jonas miał na myśli, mówiąc, że zainwestował po raz ostatni. Ze względu na nią zawarł pewien deal, i nie był to byle jaki deal – nawet dla niej.
Na początku nie grała. Wtedy naprawdę potrzebowała swoich postów i obserwujących, wideoklipy wypełniały w niej dziurę, była tak samo szczera wobec followersów, jak byłaby wobec najlepszych przyjaciół – ale to dawne czasy. Teraz wszystko, co robiła, było udawane, i nie tylko udawane tak, jak to zwykle bywało – nawet Hedvig, asystentka, nie wiedziała o tym ostatnim gównie.
Otworzyły się drzwi. Jedna z jej rywalek zatoczyła się na obcasach wysokich jak kieliszki do szampana. Husseyn, największa w Szwecji, miała na Shokenie trzy i pół miliona obserwatorów.
Buziak, uścisk, jeszcze jeden buziak.
– Jesteś najlepsza, Nova, gratulacje. Całkiem słusznie, że zostałaś Influencerką Roku, serio.
Nova zerknęła na Jonasa, potem spojrzała znowu na Husseyn. Uśmiechnęła się, skinęła głową, zamrugała.
– Dzięki, darling, jestem dumna.
Miała nadzieję, że nic nie widać. Bo wstydziła się jak pies. Nagroda, którą zabierała do domu, to fejkowe trofeum. Jonas zadbał o to, żeby wygrała, załatwił to z Shokenem.
To było zwycięstwo oparte na korupcji i jakiejś łapówce, o której nawet nie chciała wiedzieć.
Spojrzała na drgający płomień świecy zapachowej.
Zastanawiała się, czy tylko jej tak dudni w uszach.
4
Mężczyzna siedzący naprzeciwko Emira zarechotał z żartu, który sam powiedział. Okrągłe okularki w jasnobrązowych oprawkach sprawiały, że jego twarz wydawała się bardziej pociągła, niż była w rzeczywistości. Miał na sobie granatowy garnitur i koszulę bez krawata z dwoma górnymi guzikami jak zwykle rozpiętymi. Wyglądał na naciągacza finansowego albo na amerykańskiego właściciela galerii sztuki.
Był adwokatem – obrońcą z urzędu Emira, i pełnił tę funkcję za każdym razem, kiedy zaistniała taka potrzeba w poprzednich latach. Jeśli nie liczyć Isaka i mamy, mecenas Payam Nikbin był człowiekiem, którego Emir w tym momencie znał najdłużej. I który żartował niezależnie od sytuacji. Emir zastanawiał się, czy Nikbin jest przyjacielem.
W pokoju nie było okien. Pod sufitem wisiała szara rura.
Déjà vu: od kiedy areszty zostały sprywatyzowane, umeblowanie pokojów widzeń wyglądało wszędzie identycznie, niezależnie od tego, gdzie się trafiło. Polakierowany na zielono metalowy stół, dwa polakierowane na zielono metalowe krzesła – wszystko przykręcone do podłogi pod jednakowym kątem. Bracia nazywali je czasem salonami Fermob[5] – nieraz zdarzało im się kraść drogie meble ogrodowe tej marki w dzielnicach willowych.
Emira wszystko bolało. Policyjne łajzy rozpoznały go od razu i nie omieszkały skorzystać z okazji, żeby dać wycisk byłej gwieździe MMA. Jednak to nie siniaki i zadrapania go martwiły, tylko to, że nie miał pojęcia, co z Isakiem. Musiał się dowiedzieć, czy kumpel żyje. To on, kurwa, go postrzelił.
Jest ostatnim idiotą. I dobrze mu tak, że teraz tu kibluje.
– Isak jest w Karolinska[6]. Operują go – powiedział Nikbin.
– Hamdullah. – Emir nie wiedział, czy ma się śmiać czy płakać.
– Twoja kula uszkodziła częściowo kość skroniową.
– Przeżyje?
Nikbin zdjął okulary i odchrząknął.
– Nie wiem.
Ciężar, który przygniótł mu serce, odebrał też oddech. Wypełniła go ciemność. Ten beton w środku powinien zmiażdżyć mu łeb. Trzeba było posłuchać Isaka, kumpel nie chciał iść z nim do pokerzystów.
– A ty jak się czujesz? – spytał po chwili adwokat.
– Nienawidzę siedzieć w celi. I nienawidzę psiarni.
– Rozumiem. Ale chodziło mi o nerki i w ogóle.
– Nawet o tym nie pomyślałem. Chociaż za kilka dni muszę mieć dializę.
– Dopilnuję, żeby Urząd Policji ci to załatwił.
– Nie mam pieniędzy.
– Wiem, że będą kazali ci zapłacić, ale trzeba w końcu mieć jakiś umiar. To, że cię tu trzymają, nie daje im prawa, żeby cię zabić. Na razie jeszcze nie zaszliśmy tak daleko. Zorganizuję ci niedużą imprezkę z oczyszczeniem krwi jako gwoździem programu.
Emir nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
– A co z głową? – spytał Nikbin.
– Miałem atak na dachu, ale teraz jest spoko.
– Pechowo trafiłeś.
– Z bólem głowy?
– Ze wszystkim.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
– Dlaczego przywieźli mnie do miasta?
– Nie mogą korzystać z aresztu w Järvie, tam jest niezły kipisz.
– Co się stało?
– Chaos. Zamieszki. Policyjni snajperzy wpadli w amok. Straszne draństwo. – Nikbin uśmiechnął się chytrze. – Ale przybędzie mi roboty, więc nie narzekam.
– Co mi zarzucają?
– Usiłowanie zabójstwa.
– Isaka?
– Policjanta – wyjaśnił mecenas. – Poza tym podejrzewają cię o pomoc w ucieczce. Spowalniałeś pogoń za innymi podejrzanymi.
„Spowalniać” – co to za słowo. Policja myślała, że zrezygnował ze skoku, bo chciał pomóc Abu Gharibowi i jego ludziom, i został z bronią, bo jest odważny. Nie znali go. Chociaż jednocześnie mieli rację – gdyby nie on, Abu Gharib by nie uciekł.
– I ty, i ja dobrze wiemy, co leży na szali. – Oczy adwokata miały kolor jasnej mlecznej czekolady, a nieduże bruzdy wokół nich kontrastujące z gładkim czołem utrudniały określenie jego wieku.
Tak, Emir wiedział. Cztery wyroki, a potem dożywocie – to czekało każdego JSSZ dokonującego przestępstw na obszarze specjalnym. Nazywali to karą czterech ciosów. Mieszkaniec obszaru specjalnego, który trzykrotnie popełnił przestępstwo zagrożone minimalną karą roku więzienia, mógł zostać sklasyfikowany jako JSSZ. Dopuszczenie się czwartego przestępstwa na obszarze specjalnym skutkowało – niezależnie od jego wagi – dożywotnim więzieniem.
Czyli mógł spędzić resztę życia w pierdlu tylko dlatego, że pomógł czterem shunnar, których nawet nie znał, gangsterom pierwszej ligi, którzy pewnie i tak wcześniej czy później zostaliby złapani.
– Gliny to skurwiele.
Nikbin chrząknął.
– W pełni rozumiem, że w tym momencie ten sposób wyrażania się może nie wydawać ci się całkiem nieadekwatny.
Wstał i położył dłoń na ramieniu Emira.
– Nie załamuj się, Lund. Jesteś fighterem.
Emir spojrzał na sufit. Został sam.
Mógłby zdjąć coś z siebie i spróbować zamocować na tamtej rurze.
Wejść i wyjść – to wydawało się takie proste. Tak jak robił to w oktagonie. Dopóki nie zaczął się cały ten syf i kiedy jeszcze piął się w górę. Wejść i wyjść: w swojej karierze wygrał ponad dwadzieścia meczów na punkty i dziewięć przez nokaut. Charakterystyczne dla niego było to, że podnosił się w ostatniej rundzie, kiedy przeciwnik myślał, że już został wyliczony. Dostał nawet ksywkę: Le Prince. Emir „Książę” Lund – spadkobierca szwedzkich królów: Mad Doga i The Maulera.
Książę: przepowiadano mu karierę w UFC, stałe miejsce na Fight Island w Abu Zabi, fuchę specjalnego komentatora Kimura News, własną markę odzieżową i milionowe nagrody. Nawet szwedzkie media go wychwalały. Gazety o długich nazwach robiły reportaże o jego drodze na tron.
Książę: pewnego dnia przejmie królewską koronę.
Dwie minuty i siedemnaście sekund w ostatnim meczu wystarczyły, żeby wszystko się skończyło – ale to już inna historia. Emir miał ją za sobą.
Chociaż właściwie nie. Dali temu gównu ładną nazwę: chroniczna niewydolność nerek. W organizmie zostawały różne toksyny i woda, nerki nie radziły sobie ze swoją robotą. Wszyscy lekarze, z którymi rozmawiał, byli zgodni co do przyczyny jej powstania: tępe uderzenia w boki tułowia. Ale tylko on nie miał wątpliwości, w której walce się to stało. Ostatni pojedynek: jego rywal wypuścił serię trzydziestu trzech mocnych ciosów. On nawet się nie osłaniał.
Można by pomyśleć: koniec, kropka, ale to nie był koniec nieszczęść, bo sport pozostawił więcej śladów. Ból głowy, który go dopadł na dachu, doprowadzał do obłędu. Niektórzy lekarze określali go jako przewlekłe zmęczenie mózgu. Inni mówili, że nie wiedzą, dlaczego jest tak agresywny, ale mówili, że the brain pain jest ceną, jaką musi zapłacić za lata w oktagonie. To jego cena poznawcza. On sam nazywał to gównem. Pozbywał się go za pomocą pigułek i grassu.
Poza tym Szwecja wypięła się na niego. Kiedy został sklasyfikowany jako JSSZ, usunęli go z systemu. „Pana ogólne ubezpieczenie zdrowotne przestało obowiązywać” – napisali w zasranym mejlu z Zakładu Ubezpieczeń. Od tego dnia musiał płacić za lekarza z własnej kieszeni.
Powinien wreszcie przestać międlić ten swój fuckup.
Ale wtedy miał wszystko. MMA, Hayat, życie.
A teraz: cztery wyroki, a potem dożywocie.
Zdjął spodnie od dresu i chciał zarzucić je na rurę.
Jedna próba – dziesięć prób.
Zawisły. Stanął na palcach, pociągnął za nogawki, żeby każda zwisała po innej stronie. Związał je.
Teraz może się uda zacisnąć jedną na szyi.
I skończyć ten syf.
Nie miał po co żyć.
Nie. Okłamywał siebie. Chyba jednak coś by się znalazło.
Jego największy błąd w życiu był jednocześnie najlepszą rzeczą, jaką zrobił.
5
Płócienny worek został zerwany, Fredrika nie mogła przestać mrugać. Ręce wciąż miała związane na plecach, tak samo jak kilka godzin wcześniej, kiedy się obudziła z tą szmatą na głowie.
Przed nią stał jakiś niby-terrorysta, facet w zwykłym ubraniu: w szarym tiszercie i w dżinsach, ale z twarzą zakrytą kefią. W szparze widać było tylko parę ciemnych oczu – małe czarne punkty bez życia.
– Kim jesteś? – zapytała.
Zwyczajny pokój: w oknach opuszczone żaluzje, na podłodze duże dywany, a pod sufitem gigantyczna lampa z dziwnymi sznurkami. Pod jedną ze ścian zielona sofa z kocami.
Mężczyzna w chuście nie odpowiedział. Na drugiej ścianie wisiała błyszcząca draperia, jakby po to, żeby słońce miało się od czego odbijać pośrodku mieszkania. Zakamuflowany człowiek gestem wskazał, żeby usiadła na krześle przed draperią, a sam zajął miejsce na kanapie za nią.
Cisza była ciężka jak range rover.
Głowa wciąż ją bolała od uderzenia kamieniem, ale puls miała normalny, a żołądek nie wariował. Była przyzwyczajona do stresujących sytuacji i chociaż w takiej nie znalazła się nigdy, bo dotąd nikt jej nie uwięził, wiedziała, co ma robić. Nadal zachowywać spokój, nie odpowiadać na pytania, zbierać informacje.
Pędziła za samochodem z minister, a potem jakiś pieprzony gówniarz rzucił jej w głowę najpierw jednym, a potem jeszcze drugim kamieniem. Musieli ją znaleźć i odciągnąć na bok, zanim jej koledzy się zorientowali, co się stało. Snajperzy zachowali się jak szaleńcy i gniew tłumu przerodził się w obłęd. Ale w jej głowie kotłowała się jeszcze gorsza myśl. Gdyby użyła broni, być może strzelanie z dachu byłoby w ogóle niepotrzebne. Gdyby słuchała rozkazów, być może minister nie zostałaby porwana.
Zachowaj spokój, pomyślała. I przede wszystkim bądź skoncentrowana. Równocześnie pojawiło się nowe zmartwienie: kto zajmie się Taco, jeśli ona tu zostanie? Jej owczarek niemiecki był w psim przedszkolu na Gärdet. Ktoś musiał go odebrać.
Po chwili zza draperii dobiegł przytłumiony głos.
– Włóż rękę.
Człowiek za draperią prawdopodobnie mówił przez szyfrator głosu.
Fredrika ani drgnęła.
Kiedy ten w chuście na głowie wstał z kanapy, zobaczyła błysk noża. Opaski zaciskowe, które krępowały jej ręce, opadły na podłogę jak czarne robaki. Piekły ją palce, gdy z powrotem zaczęła krążyć w nich krew.
– Słyszałaś. Włóż rękę.
Ruch draperii – została odsunięta o kilka centymetrów na bok. Gdyby chcieli ją skrzywdzić, mogli zrobić to już dawno. Jednocześnie Fredrika wiedziała, że powinna w jakiś sposób przejąć kontrolę nad sytuacją. Zdawała sobie sprawę, że to idiotyczne myślenie, ale nie mogła nic na to poradzić – jest, kim jest. Mimo to powoli wyciągnęła rękę i wsunęła ją za draperię.
Ktoś od razu ją chwycił. Nie mocno, nie brutalnie, po prostu dotykał dłoni, jakby chciał zbadać jakość jej skóry.
– Pracujesz w jednostce ochrony osobistej SÄPO[7], tak?
– Bez komentarza.
– Od jak dawna tam jesteś?
– Nie będę odpowiadać na żadne pytania.
– To nie ty kierujesz rozmową.
Fredrika wzięła oddech.
– Wcześniej byłaś w Policji Obszarów Specjalnych, zgadza się?
Nie zamierzała odpowiedzieć.
Zmienionym tonem:
– Daj jej coś do picia, wydaje się rozdrażniona. Nie miała raczej łatwego popołudnia.
Wypuściła powietrze.
– Nic nie chcę.
Bolała ją głowa.
Człowiek w chuście wstał mimo wszystko i podszedł do lodówki przy oknie.
– Piwo czy nie pijasz alkoholu?
Nie odezwała się. Nie chciała popełnić żadnych więcej błędów.
Mężczyzna otworzył red bulla, nalał do szklanki i wyciągnął ją do niej. Fredrika cofnęła rękę zza draperii, jej skraj odchylił się nieco, pozwalając dostrzec przez ułamek sekundy osobę w kominiarce. Ale bez rękawiczek – gołe dłonie z polakierowanymi na czarno paznokciami.
– Red bull. Red pill – odezwał się głos za kurtyną. – Wiesz, co to jest czerwona pigułka? Pochodzi ze starego filmu, jak wiele innych dobrych rzeczy. Z Matrixa. Ludzie nie mogą doświadczać realnego świata, tylko trzymani są w swoistej mentalnej niewoli. Nie dostrzegają prawdy, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Bo w gruncie rzeczy nasz problem polega na tym, że za mało nas się obudziło. Gdyby więcej dostało czerwoną pigułkę, walka mogłaby się odbywać na masową skalę, a nie ograniczać się do miejskiej partyzantki. Ale jeszcze nie jesteśmy w tym miejscu.
Nie było sensu spierać się z kimś, kto nie ma szacunku dla niczego, a już najmniej dla policji.
– Przypuszczam, że się domyślasz, kim jestem?
Mógł to być ktokolwiek z gangów działających w Järvie albo jakiegoś innego ugrupowania.
– Jestem A – oznajmiła osoba zza draperii.
Fredrika poczuła, jak coś się w niej poruszyło. Zmusiła się, by zachować milczenie. Myślała.
A – tak nazywał siebie dowódca militarnej odnogi Ruchu – to obecnie najgłośniejsza i najbardziej poszukiwana osoba w Szwecji. I może też najpotężniejsza, w zależności od punktu widzenia. Przede wszystkim A to człowiek, którego każdy policjant miał obowiązek zatrzymać.
Fredrika pamiętała, jak pięć lat temu obudziła się w nocy. Jej puchar z zawodów w siedmioboju spadł na podłogę – myślała, że Sztokholm nawiedziło pierwsze w historii trzęsienie ziemi. W rzeczywistości był to pierwszy zamach Ruchu: eksplozję w głównej siedzibie SAS słyszano aż w oddalonym o ponad dwadzieścia kilometrów Frösundavik. Organizacja nie była wtedy znana, ale wideo opublikowane tego samego dnia stało się wiralem szybciej niż tweet Husseyna: „Zniszczymy wszystko, co przyspiesza katastrofę. Scandinavian Airlines to dopiero początek”.
Dziś wszyscy wiedzieli znacznie więcej. W ostatnich latach Ruch zorganizował szereg zamachów bombowych na branże wykorzystujące paliwa kopalne lub spółki stosujące wyrafinowane systemy podatkowe. Przeprowadził setki ataków hakerskich na instytucje państwowe i firmy, puścił z dymem letnie wille członków zarządów, sabotował samoloty i okupował biura spółek audytorskich, porywał dzieci polityków i prezesów, domagając się nowych przepisów ochrony środowiska i sprawiedliwego płacenia podatków. W kilku przypadkach zginęli ludzie. Ruch nazwał ich śmierć „stratą pośrednią”. „Podobnie jak podczas innych wielkich procesów zmian ofiarami stają się jednostki – oświadczyli. – Ale to nie jest nasz cel. Jesteśmy ruchem, który organizuje opór, a opór jest motorem zmiany”.
Fredrika uczestniczyła w licznych specjalistycznych szkoleniach dotyczących Ruchu, wiedziała niemal wszystko, co według władz policji powinna wiedzieć. Organizacja terrorystyczna wciąż mówiła o celach materialnych, ale już dawno straciła kontrolę.
Nie mogła się powstrzymać i przerwała ciszę:
– Gdzie jest minister?
Kotara ani drgnęła.
Po kilku sekundach usłyszała specyficzny głos A.
– Strzelaliście do niewinnych ludzi na placu.
Fredrika nie zamierzała dać się sprowokować.
– Złapią was – powiedziała. – A mnie wypuścicie.
Postać zza kotary zignorowała jej słowa.
– Musimy przesłuchać funkcjonariuszy, zwłaszcza z SÄPO, na pewno to rozumiesz. Przecież społeczeństwo drąży choroba, wirus represji, który zwalczamy. Masakra na placu była niewybaczalna. Poza tym dla naszego bezpieczeństwa muszę wiedzieć, ile wiesz na temat tego, co stało się z Evą Basarto Henriksson.
– Puść mnie.
Chrapliwy śmiech.
– Zastrzyk.
Fredrika nie zauważyła wcześniej, jak blisko jest facet w chuście.
Teraz zobaczyła, że trzyma w ręce strzykawkę.
Znów miała związane nadgarstki. Mimo to próbowała kopnąć tego kretyna, uderzyć go głową, uchylić się, ale igła już wbiła się w jej przedramię.
– Jesteście aresztowani – powtórzyła.
Bez sensu. Zakręciło jej się w głowie, usiadła na podłodze.
Oddychaj spokojnie.
– Jesteście... – zaczęła, lecz nic więcej nie zdołała powiedzieć.
W pewnym sensie poczuła się odprężona. Czymś ją odurzono, bez dwóch zdań. Musi to zwalczyć.
Zaległa cisza, ale z ulicy w dole dochodziły przez żaluzje odległe krzyki.
Musi. Zwalczyć. Nie miała pojęcia, co mogłaby zdradzić, gdyby straciła nad sobą kontrolę.
Pomyślała o Taco. Przed jej oczami przesuwały się też inne psy. Widziała pełne chaosu sceny na placu. Młodego mężczyznę, który tuż przed nią dostał kulą w twarz. Mimo to czuła się wyluzowana. Miała wrażenie, że Taco otworzył pysk i mówił do niej.
– Ty umiesz mówić. Chcę usłyszeć twój głos.
Dać. Odpór.
Pragnęła tylko być dobrą policjantką – najlepszą. Jeśli się podda, będzie stracona. Ludzie cenili ją za jej siłę.
Dać. Odpór.
Właściwie to nawet przyjemne. Jej odpowiedzialność się rozwodniła. To już nie jej sprawa. A więc tak to jest, kiedy przestajesz być FAP-istką-służbistką?
Usłyszała głos faceta w chuście.
– Jest już gotowa?
– Spójrz na źrenice.
– Sprawdź puls.
Dać. Odpór.
– Pewnie odpowie prawie na wszystko, z nimi zawsze tak jest. Już całkiem odpłynęła.
– ...pewni, że mają infekcję.
Głosy brzmiały tak, jakby znajdowała się pod wodą.
– Ich jest tyle...
Już się nie dawało.
– Jest wtyczka...
Już nie.
6
Afterparty było odlotowe: bez zarzutu ludzie, bez zarzutu didżej, bez zarzutu atmosfera. Chociaż rzeczywiste źródło zadowolenia kryło się w tajnej przegródce pojemniczka na puder – Nova wzięła już tyle tabletek, że straciła rachubę, a mimo to jej miniapteczka wciąż była pełna.
Zrobiło się późno. Osiemdziesiąt procent celebrytów klasy C, dziennikarzy, ludzi z branży i przypadkowych gości pojechało już do domu. Nova i prawdziwi imprezowicze przenieśli się tutaj, do mieszkania przy Grev Turegatan. Nie miała pojęcia, do kogo należało, ale było ogromne. I wyglądało na to, że żadnym sąsiadom nie przeszkadzało, że didżej rozkręcił aparaturę na maksa, jakby grał na stadionie.
– Novalife?
Odwróciła się.
Palant dziennikarz – ten sam, który wręczał nagrodę – stał zdecydowanie za blisko. Zalatywało od niego diorem i piwem.
– Jakie to uczucie?
– Co masz na myśli?
– Jak to jest być influencerką?
– Jestem wdzięczna wszystkim moim followersom.
– Ale jak ty się czujesz w środku?
Simon, czy jak tam miał na imię, pochylił się w jej stronę. Jego usta niemal musnęły jej ucho. Jechało od niego nie tylko perfumami i IPĄ, ale jeszcze czymś innym, czymś intensywnym.
– Czy mógłbym zrobić z tobą wywiad? – zapytał.
Niewiele brakowało, a Nova wyplułaby tabletkę, którą właśnie umieściła na języku.
Czy próbował ją poderwać, czy skądś wiedział, że jej zwycięstwo to ściema?
– Chyba musiałeś coś źle zrozumieć – powiedziała głośno.
Simon zamrugał szybko, przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego.
– Pracuję nad książką o epoce influencerów. Z kilkoma już rozmawiałem.
Prawdopodobnie to jednak nie była nieudolna próba wyrwania jej. Mimo to nie miała ochoty umawiać się teraz na jakiś wywiad, takimi rzeczami zajmie się później Hedvig.
– Chyba jesteś wstawiony – zauważyła.
– Może trochę.
Nova zamierzała zignorować tego dupka.
W tym momencie znów zauważyła jego zegarek. Nie miała pojęcia, że można zarabiać aż tak dobre pieniądze na czymś tak staroświeckim jak pisanie książek, robienie reportaży dla gazet czy pseudogłębokich filmów, chociaż faktycznie – niektóre seriale dokumentalne cieszyły się ostatnio niemal równie dużą popularnością jak Brainy. Tak czy siak, Simon miał na ręce zegarek Patek Philippe Grand Complications. Mimo zmieniającego się na parkiecie światła doskonale wiedziała, co to za model: wieczny kalendarz z fazami Księżyca, chronograf i dwudziestoczterogodzinna repetycja minutowa. Jeśli jest oryginalny, to musi być z dwudziestoczterokaratowego złota. Czyli Simon to nie tylko dupek piszący, ale też dupek ze śmiesznie drogim zegarkiem.
Coś zaczęło kiełkować w jej głowie.
– Posłuchaj – powiedziała, patrząc w jego jasnoniebieskie oczy. – Chcesz zatańczyć?
Ludzie ostatnio rzadko balowali na całego, nie chcieli szaleć, obawiali się wpadek, bali się, że wyjdą na zbyt wyluzowanych: wszyscy wokół to potencjalni paparazzi, nie miało znaczenia, że ochroniarze zabierali gościom przed wejściem komórki. Jednak tego wieczoru Nova kichała na to. Jonas i Hedvig już poszli. Właściwie niewiele osób tu znała, ale w swojej miniapteczce miała jeszcze dość tabletek, żeby przetrwać kilka tygodni na haju, a w końcu jest zwyciężczynią. Jej pomysł wymagał jedynie zręczności.
Didżej dodawał do pieca, zapewniał odpowiednią energię na parkiecie. Puszczał kawałki jeden po drugim, kulminacja, crescendo, aby potem przejść do spokojniejszych hitów. Ogień narastał falami, jakby w cyklach, a w migoczącym świetle stroboskopu Nova doznała niemal objawienia i ani na chwilę nie spuszczała Simona z oczu. Dziennikarzopisarz podskakiwał, jakby był na kinderbalu w Stockholm Bounce, technika pionowego tańca białego mężczyzny z uśmiechem szerokim jak Moodgallerian[8].
Prawdopodobnie wrzuciła mu do drinków dość stafu, by był w szampańskim humorze przez kilka dni.
Pora na kolejny krok.
Tańczyła bliżej niego i prawą dłonią pogłaskała go po ramieniu i ręce. Delikatnie, ledwie go musnęła, nic więcej. Gapił się na nią, wyglądał jak nastolatek, który pierwszy raz się upił, zachłyśnięty cudowną wspaniałością życia.
Objęła go jak w tangu, jego ciało wydawało się dziwnie lekkie. Pochylił ku niej głowę.
– Naprawdę dobrze tańczysz – powiedział przez muzykę.
To już na pewno była nieudolna próba podrywu.
Puściła go. Spojrzeli na siebie.
– Muszę iść – oznajmiła głośno. – Zrobiło się późno. Dobranoc.
Simon coś wymamrotał, zrobił się czerwony jak jej lakier na paznokciach, chociaż na dobrą sprawę nie miał powodu, by się wstydzić – przecież to ona wszystko zaczęła.
Rozdając po drodze buziaki i uściski, dotarła do korytarza.
Przyjęła ostatnie gratulacje od paru osób, a potem otworzyła drzwi i niepewnym krokiem wytoczyła się na dwór.
Wciąż było ciepło. Niebo jasnofioletowe, miasto puste, czekała na taksówkę. Kontury Sztokholmu rysowały się cierniście, stolica rozrosła się w górę. Szwecja nie jest wcale taka zła, nawet jeśli masa mieszkających w niej idiotów woli być nabierana prosto w płat czołowy niż przez całkiem sensowną influencerkę taką jak ona.
Wsunęła dłoń do torebki, zamknęła w niej leżący na dnie przedmiot, ale go nie wyjęła. Był wart co najmniej sto tysięcy euro: grand complications. Zegarek Simona Holmberga, który za bardzo się wstawił, żeby cokolwiek zauważyć.
Ulicą toczył się powoli radiowóz. Nagle wjechał na chodnik i zatrzymał się kilka metrów przed nią.
Policjant, który wysiadł, ruszył w jej kierunku zbyt szybkim krokiem. Nova od razu poczuła złe wibracje.
– Nova?
– Yes, coś się stało?
– Czy mogę zajrzeć do pani torebki?
Położyła rękę na suwaku.
– Niby dlaczego?
– Bo ja tak mówię.
– Nie ma pan prawa tak po prostu...
Policjant podszedł o krok bliżej.
– Woli pani jechać ze mną na komisariat?
Nie mogła dopuścić do tego, żeby ją zatrzymali. Jeszcze ktoś wyjdzie i zobaczy, co się dzieje.
Gliniarz chwycił za torebkę i mocno pociągnął. Miał rentgena w oczach czy co? Pasek na ramię zerwał się ze świstem.
Odsunął zamek, na spodzie leżał patek philippe.
Na niebie widać było delikatne podłużne obłoki, przypominały rozpływające się smugi po samolocie. Nova czekała, aż ten łach wyjmie zegarek i zacznie zadawać pytania. Ale nic takiego nie zrobił. Zamiast tego wyciągnął słoiczek na puder.
Gorzej być nie mogło.
Potrząsnął nim, odkręcił wieczko.
KURWA. Musiała go powstrzymać, nawet jeśli tajna skrytka nie jest widoczna na pierwszy rzut oka.
– To tylko mój kosmetyk – spróbowała.
Ale policjant już grzebał po dnie pojemnika.
Nie była to nieznaczna ilość.
Nova czuła, że przestaje panować nad oddechem. Panika pulsowała jej w skroniach.
W żadnym razie nie mogła dać się zamknąć – może nie cierpi na klaustrofobię, ale umarłaby, gdyby znalazła się w celi. Poza tym: w jej branży wystarczy zniknąć na parę dni i już jest się martwym – obserwujący nie umieją czekać.
Gliniarz otworzył skrytkę, zupełnie jakby wiedział, że ona tam jest.
Policzył tabletki, po czym przesypał wszystkie do małej torebki strunowej.