Igor Brudny. Anubis - Przemysław Piotrowski - ebook + audiobook

Igor Brudny. Anubis ebook

Przemysław Piotrowski

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

79 osób interesuje się tą książką

Opis

KAŻDY ODPOWIE ZA SWOJE GRZECHY

Gdyby nie meldunek z Interpolu, to akta tej sprawy nadal kurzyłyby się w policyjnym Archiwum X. Dwie ofiary – jedną sprzed pięciu lat z Zielonej Góry i drugą sprzed miesiąca z Hurghady – łączy bardzo niepokojący fakt: obydwa trupy zostały zmumifikowane.

Komendant Romuald Czarnecki wysyła do Egiptu swojego najlepszego człowieka. Igor Brudny leci na miejsce zbrodni w towarzystwie aspirant Jagny Witos. Nie podoba się to Julce Zawadzkiej, która wciąż dochodzi do siebie po akcji w Bieszczadach. Jej zdaniem młoda policjantka ma wobec Brudnego własne zamiary…

Gdzieś między Polską a Egiptem grasuje morderca, który wzorem staroegipskich bóstw upomina się o sprawiedliwość. Brudny nie wie, kim jest, gdzie się ukrywa ani ile osób zabił. Jednego jest jednak pewien – zabójca wkrótce uderzy ponownie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 398

Oceny
4,6 (5174 oceny)
3635
1073
335
109
22
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
danaph25

Nie polecam

Po prostu nie. Dotarłam di rozdziału 10. Kryminał zdominowany przez prymitywna zazdrość. Poczułam się zażenowana i zniesmaczona.
195
izuniaka

Z braku laku…

Smolarz petarda...Anubis do mnie nie przemówil.
21
beatawiesen

Nie polecam

Kiepski Harlequin z mumiami w tle. Padłam kiedy bohaterowie pili zmrożonego Jamesona. Nieporadne językowo, jakby zabrakło redaktora. Język narratora miesza porządek powieści milicyjnej typu Ewa Wzywa 07 z językiem współczesnej policji.Za to Bohaterowie czują poetyckie drżenia rozkoszy, piersi są tu zawsze sterczące i kuszące, tyłki kobiet napięte i kształtne jakby to pisał 17 latek, a nie doświadczony autor. Nawet kiedy ohaterowie śpią to śnią im się obowiązkowo mumie, grobowce i Egipt, co jest śmieszne w sumie. Dużo dialogów i scen, które nie popychają akcji do przodu takie watosłowie. Nie polecam nawet do czytania na kocyku na plaży. Strata czasu.
10
AgataGojska

Dobrze spędzony czas

Chyba trochę słabsza część, trochę jakby na szybko pisana. Tak czy siak dobrze się czyta.
10
Bozenkasza21

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze autor stanął na wysokości zadania dziękuję za fascynującą lekturę.
00

Popularność




Prolog

Beto­niarka ryk­nęła niczym mon­strum z pie­kiel­nych cze­lu­ści.

Bęben powoli zaczął się obra­cać. Ryt­micz­nie, mozol­nie, wytrwale. Echo jej ryku ponio­sło się po prze­stron­nej piw­nicy i wsią­kło w wil­gotne mury. W zasta­łym powie­trzu uno­siły się dro­binki cementu i woń drewna cedro­wego, a wokół walały się pozo­sta­ło­ści po odby­tym rytu­ale. Fiolki z won­nymi olej­kami, kawałki ban­daży, pędzle, skal­pel, palce, uszy. Pod­łoże było roz­mo­kłe i grzą­skie, tak że kalo­sze, które miał na nogach, zapa­dały się w prze­siąk­nię­tej krwią ziemi. Jej spe­cy­ficzny zapach nie­ustan­nie draż­nił mu noz­drza.

Męż­czy­zna prze­niósł wzrok na szczel­nie owi­niętą ban­da­żami ofiarę. Wciąż żyła. Wiła się niczym robal pochwy­cony w paję­czą sieć, wyda­jąc z sie­bie nie­okre­ślone, bul­go­czące dźwięki. Wyglą­dała obrzy­dli­wie, odra­ża­jąco. Nie było w niej nic ludz­kiego.

Ale czy kie­dy­kol­wiek było? Czy nie zasłu­żyła sobie na taki los?

Zasłu­żyła. Męż­czy­zna nie miał co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści. Cier­pie­nie tej wiją­cej się gli­sty i tak nie mogło zadość­uczy­nić wyrzą­dzo­nym przez nią krzyw­dom. Znisz­czyła wiele żyć. Zła­mała nie­zli­czoną liczbę dusz. Męż­czy­zna był tego pewny, a przy­naj­mniej tak to sobie tłu­ma­czył. Może dla­tego, że tak było łatwiej? A może dla­tego, że pod­skór­nie szu­kał uspra­wie­dli­wie­nia? Wtedy się nie wahał i robił to, co nale­żało, wszak jego uczu­cia tu się nie liczyły. On był tylko anio­łem zemsty, posłań­cem, bożym poma­zań­cem mają­cym osą­dzić i uka­rać grzesz­ni­ków, któ­rzy dopu­ścili się tak nie­cnych czy­nów.

Tylko dla­czego nie czuje ulgi? Dla­czego w ogóle nic nie czuje?

Męż­czy­zna ścią­gnął kap­tur i wytarł pot z czoła. Splu­nął na spę­taną ban­da­żami ofiarę. Mógł jej dodat­kowo naubli­żać, zadać jej jesz­cze wię­cej bólu, upodlić ją. Zre­zy­gno­wał jed­nak. Nie miał już na to siły, poza tym niczego by to nie zmie­niło. Zro­zu­miał, że i tak nic nie poczuje. Nawet satys­fak­cji. Prę­dzej wstyd i obrzy­dze­nie. Chyba też lęk, nie­de­fi­nio­walny, ale jed­nak nama­calny. Uno­szący się pomię­dzy fru­wa­ją­cymi w powie­trzu dro­bin­kami cementu, pod­lany wonią wła­snego potu i paru­ją­cej krwi ofiary. Jego dusza i tak na zawsze będzie prze­klęta. Jesz­cze wię­cej cier­pie­nia nic tu nie da. On swoje zro­bił. Już nie­długo pozo­sta­nie posprzą­tać i pomy­śleć, co dalej. Jak jeść, jak oddy­chać, jak żyć z tą traumą, która prze­cież ni­gdy nie odej­dzie. Pozo­sta­nie w nim na zawsze. Zresztą nie tylko z nim…

Beto­niarka obra­cała się powoli, zagłu­sza­jąc swoim ryt­micz­nym rykiem odgłosy mio­ta­ją­cej się w dole ofiary. Zresztą i tak nikt by jej nie usły­szał. Stara cha­łupa stała z dala od innych zabu­do­wań i od dawien dawna nikt w niej nie miesz­kał. Pusto­stan już dawno popadł w ruinę i nawet dzie­ciaki prze­stały tu przy­cho­dzić. Teraz inte­re­so­wały ich tylko kom­pu­tery.

Spraw­dził prze­le­wa­jącą się masę i się­gnął po kolejny worek z cemen­tem. Dosy­pał do bębna, dolał wody. Pia­sku wystar­czyło. Odcze­kał jesz­cze kilka minut, pozwa­la­jąc maszy­nie pra­co­wać, a gdy płynny beton uzy­skał odpo­wied­nią gęstość, zbli­żył się do wyko­pa­nego grobu.

– Smaż się w pie­kle, gnoju – syk­nął i pocią­gnął waj­chę.

Gęsta masa zaczęła powoli, acz sys­te­ma­tycz­nie wyle­wać się z bębna. Kolejny jęk ofiary stłu­mił płynny beton.

Rozdział 1

Poza upier­dli­wie bzy­czącą muchą sze­lest prze­kła­da­nych doku­men­tów był jedy­nym dźwię­kiem wypeł­nia­ją­cym skromny w wystroju gabi­net komen­danta Romu­alda Czar­nec­kiego. Inspek­tor popra­wił kra­wat i zajął miej­sce naprze­ciwko świeżo upie­czo­nego nad­ko­mi­sa­rza. Uśmiech­nął się zachę­ca­jąco, ale Igor Brudny w odpo­wie­dzi tylko nie­znacz­nie się skrzy­wił. Czar­necki mil­czał więc do momentu, aż jego pod­władny zamknął teczkę z aktami. Wciąż miał zaban­da­żo­waną lewą dłoń.

– No i co o tym myślisz? – zapy­tał, gdy Brudny wygod­niej roz­parł się w krze­śle.

– Wygląda to nawet cie­ka­wie, ale wciąż nie wiem, dla­czego chcesz mi wle­pić sprawę sprzed pra­wie pię­ciu lat. Gdzie jest haczyk?

– Ow­szem, haczyk jest. I to nie­je­den – przy­znał Czar­necki. Popra­wił zsu­wa­jące się oku­lary. – Zapewne się zorien­to­wa­łeś, że sprawa doty­czy śmierci nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nego męż­czy­zny, który według wyni­ków z labo­ra­to­rium jest praw­do­po­dob­nie Ara­bem. Jego wiek osza­co­wano na dwa­dzie­ścia do trzy­dzie­stu lat.

– Spora roz­pię­tość… – Brudny wymow­nie uniósł brwi, ale nic wię­cej nie dodał. Czar­necki ode­brał to jako sygnał, że ma mówić dalej.

– Sam widzisz. Zwłoki są zmu­mi­fi­ko­wane, ale zacho­wane w cał­kiem nie­złym sta­nie. Choć, i to dość istotne, nie tak dobrym, żeby można to było uznać za robotę spe­cja­li­sty. Na pewno jed­nak twoją uwagę zwró­ciła jedna kwe­stia…

– Dla­tego powie­dzia­łem, że to nawet inte­re­su­jące.

– Czyli się nie pomy­li­łem. Wie­dzia­łem, że cię to zacie­kawi.

– No… – Brudny odchrząk­nął. – Nie na tyle, aby zapa­łać miło­ścią do zaj­mo­wa­nia się jakimś tru­pem, o któ­rym nic nie wia­domo. Rozu­miem, że bal­sa­mo­wa­nie i owi­ja­nie w szmaty żyją­cego jesz­cze czło­wieka to dość nie­co­dzienna prak­tyka, ale te akta są tak chude, a infor­ma­cje tak skąpe, że prę­dzej bym odna­lazł Bursz­ty­nową Kom­natę.

– Pocze­kaj. – Czar­necki się­gnął do szu­flady i wyjął plik kolej­nych doku­men­tów. Poło­żył je przed nad­ko­mi­sa­rzem. – Tak jak wspo­mnia­łem wcze­śniej, poja­wiły się pewne oko­licz­no­ści, które zmu­siły mnie, aby raz jesz­cze przyj­rzeć się spra­wie. Tekst jest już prze­tłu­ma­czony, więc możesz śmiało czy­tać.

Brudny przyj­rzał się spię­tym doku­men­tom. Jego brwi unio­sły się nie­znacz­nie, gdy dostrzegł logo, na któ­rym znaj­do­wała się prze­bita mie­czem kula ziem­ska.

– Inter­pol? – mruk­nął sam do sie­bie.

– Dosta­łem z cen­trali tę notę jakieś dwa tygo­dnie temu. Egip­ska poli­cja prosi w niej o pomoc w ziden­ty­fi­ko­wa­niu trojga zwłok, na które tro­chę ponad mie­siąc temu natra­fiono w Hur­gha­dzie. Zapewne nie zwró­ci­łoby to mojej uwagi, gdyby nie fakt, że wszyst­kie trzy ofiary rów­nież są zmu­mi­fi­ko­wane.

– Kon­ty­nuuj…

Czar­necki z satys­fak­cją wyczuł nutę zacie­ka­wie­nia w gło­sie roz­mówcy.

– Zain­te­re­so­wa­łem się sprawą z dwóch kon­kret­nych powo­dów, a co za tym idzie, dokład­nie wszystko zwe­ry­fi­ko­wa­łem. Po pierw­sze opis ich­niego pato­mor­fo­loga jest zbieżny z opi­nią Roberta doty­czącą zwłok zna­le­zio­nych u nas cztery i pół roku temu. Po dru­gie, i to jest powód, dla któ­rego Egip­cja­nie zwró­cili się po pomoc do Inter­polu, lokalny lekarz sądowy stwier­dził pod­czas oglę­dzin, że przy­naj­mniej jedna z ofiar praw­do­po­dob­nie pocho­dzi z Pol­ski.

– Na jakiej pod­sta­wie wysnuł taki wnio­sek? – spy­tał Brudny, coraz bar­dziej łako­mie omia­ta­jąc wzro­kiem kolejne linijki tek­stu.

– Pato­mor­fo­log zdo­łał odszy­fro­wać tatuaż na skó­rze denata. Wid­niał na nim husarz dosia­da­jący konia, z cho­rą­gwią z bia­łym orłem. Zdję­cia masz na następ­nej stro­nie.

Brudny podra­pał się po bro­dzie i upił łyk kawy. Ta zapa­rzona przez Czar­nec­kiego zawsze sma­ko­wała wybor­nie.

– No dobra… – bąk­nął. – Ten ryce­rzyk nawet tro­chę przy­po­mina husa­rza, a orzeł orła. – Odło­żył doku­menty. – Muszę przy­znać, że roz­bu­dzi­łeś moją cie­ka­wość, ale nie do końca wiem, w jakiej roli miał­bym tu wystę­po­wać. Prze­cież Inter­pol ma u nas swo­ich ofi­ce­rów łącz­ni­ko­wych.

– Szcze­rze?

– Mają to w dupie? – To w zasa­dzie nie było pyta­nie.

– Oso­bi­ście ujął­bym to ina­czej, ale gene­ral­nie do tego się to spro­wa­dza. Nikt nie pali się, żeby zająć się tą sprawą, bo nikt nie ma punktu zacze­pie­nia.

– Ale ty masz…

– My mamy, Igor. – Czar­necki poło­żył nacisk na słowo „my”. – Egip­cja­nie szu­kają pomocy, więc mam zamiar zgło­sić do tej sprawy cie­bie.

– Żar­tu­jesz? – Brudny wyglą­dał na szcze­rze zasko­czo­nego.

– Nie śmiał­bym. I nie tylko dla­tego, że uwa­żam cię za świet­nego poli­cjanta. Tak się składa, że zwłoki tych trzech osób zna­le­ziono pod gru­zami jed­nego ze sta­rych domów przy oka­zji wybu­rza­nia osie­dla pod nowy hotel. Tuż przy Tita­nic King’s Palace…

– Teraz to już na pewno żar­tu­jesz…

– Nie­stety nie – odparł Czar­necki. – Wiem, że w ubie­głym roku byłeś w tym hotelu z Julką na waka­cjach. Zakła­dam, że tro­chę pozna­łeś teren i tam­tej­szy kli­mat. Dla­tego, jeśli strona egip­ska nie będzie opo­no­wać, to pole­cisz do Hur­ghady i wyba­dasz temat.

– Ale prze­cież ja nawet nie doga­dam się po angiel­sku…

– Nie szko­dzi. Pole­cisz z młod­szą aspi­rant Jagną Witos. Ona zna go świet­nie.

– A nie z Julką? Ona też mówi płyn­nie po angiel­sku.

– Z początku taki był plan, ale gdy dotarła do mnie infor­ma­cja o tym, że Julka została ranna i przez naj­bliż­sze dni będzie nie­dy­spo­zy­cyjna, zaczą­łem prze­glą­dać papiery innych funk­cjo­na­riu­szy. Z Jagną pra­co­wa­łem kie­dyś w Gorzo­wie. To bar­dzo dobra, ambitna i sku­teczna poli­cjantka. Oka­zało się, że stu­dio­wała ara­bi­stykę i nawet mówi tro­chę w dia­lek­cie egip­skim. Zna też teren, bo przed laty pra­co­wała w Egip­cie jako ani­ma­torka.

Brudny ode­tchnął głę­boko. W naj­śmiel­szych snach nie podej­rze­wał, że jak tylko dosta­nie z powro­tem legi­ty­ma­cję, od razu trafi mu się tego typu robota. Spo­dzie­wał się, że w pierw­szej kolej­no­ści będzie musiał pomóc Julce, zwłasz­cza że chwi­lowo była nie­dy­spo­no­wana. Może prze­jąć od niej kilka śledztw, w tym to doty­czące mor­der­stwa, o któ­rym wspo­mi­nała jesz­cze w Biesz­cza­dach. Ale wylot do Egiptu? I to z jakąś młod­szą aspi­rant Jagną Witos?

– Roz­ma­wia­łeś o tym z Julką? – Brudny chwy­cił się ostat­niej deski ratunku.

– W zasa­dzie nie ma nic prze­ciwko.

– W zasa­dzie? – Igor zmarsz­czył brwi. Przyj­rzał się prze­ło­żo­nemu, który nagle wyraź­nie zakło­po­tany spu­ścił wzrok na papiery. – Coś mi tu śmier­dzi… – mruk­nął.

– Ofertę wyślę zaraz, więc odpo­wiedź powi­nie­nem dostać w ciągu naj­bliż­szych kil­ku­na­stu, może kil­ku­dzie­się­ciu godzin – kon­ty­nu­ował Czar­necki, ale w jego tonie zaszła wyraźna zmiana. Ewi­dent­nie powie­dział jedno słowo za dużo, a teraz pró­bo­wał ukryć zmie­sza­nie. – Będziesz miał czas, aby obej­rzeć ciało i zasta­no­wić się, jak ugryźć temat. W razie czego uprze­dzę Mariolkę, żeby była dys­po­zy­cyjna.

Mariola Kostecka pra­co­wała w Wydziale Poszu­ki­wań i Iden­ty­fi­ka­cji Osób. Już kilka razy pomo­gła Brud­nemu przy róż­nych oka­zjach. Pomy­ślał, że jeśli miałby zająć się sprawą, to w pierw­szej kolej­no­ści musi spo­tkać się wła­śnie z nią. No, oczy­wi­ście poza Julką, upo­mniał się w myślach. Wła­śnie, Julką! Cho­lera jasna! Prze­cież to było oczy­wi­ste. Julka musiała o tym wie­dzieć już wcze­śniej.

– Zapla­no­wa­li­ście to, prawda? – zapy­tał.

– Skąd ten pomysł? – odparł Czar­necki, nie­umie­jęt­nie pró­bu­jąc ukryć roz­ba­wie­nie.

– Romek…

Brudny wymow­nie pogro­ził pal­cem. Czar­necki jesz­cze przez chwilę trzy­mał fason, ale w końcu posta­no­wił zło­żyć broń.

– No dobra, masz mnie – przy­znał. – Z nią poga­da­łem o tym w pierw­szej kolej­no­ści. Wszak na waka­cjach w Hur­gha­dzie byli­ście razem.

– I do tej pory mil­czała… – Igor z nie­do­wie­rza­niem pokrę­cił głową.

– Skoro już jesteś mój, to ci powiem. – Czar­necki posłał mu zawa­diacki uśmiech. – Wysła­łem Julkę w te Biesz­czady, żeby w końcu prze­mó­wiła ci do rozumu. Ta sprawa miała być wabi­kiem, żebyś wresz­cie wró­cił. Ale ty na miej­scu wsią­kłeś już w inną i nawet nie miała oka­zji z tobą poroz­ma­wiać. Pla­nowo chcia­łem wysłać was tam razem, ale… cóż… może to i lepiej, bo Jagna zna temat.

– Spi­sko­wa­li­ście wspól­nie prze­ciwko mnie?

– Od razu tam spi­sko­wa­li­ście. Jeśli już, to w dobrej wie­rze. I nie prze­ciwko tobie, ale dla cie­bie. Po pro­stu uzna­li­śmy, że naj­le­piej będzie, jak wró­cisz tu, gdzie twoje miej­sce. Jesteś zbyt dobrym gliną, żeby mar­no­wać swój poten­cjał. Zresztą po raz kolejny to udo­wod­ni­łeś, a my osta­tecz­nie nie musie­li­śmy wpro­wa­dzać planu w życie. Cie­szę się, że sam pod­ją­łeś decy­zję o powro­cie.

– Nie zapo­mnę ci tego, Romek – rzu­cił Brudny, wsta­jąc z krze­sła. – Idę roz­mó­wić się z Julką.

– Doku­menty – zwró­cił mu uwagę Czar­necki.

Brudny chwy­cił je w garść. Tak naprawdę nie był bar­dzo zły, raczej zasko­czony. Posłał sze­fowi prze­sad­nie sro­gie spoj­rze­nie, przy­gryzł dolną wargę, pokrę­cił głową, w końcu jego usta uło­żyły się w gry­mas cze­goś, co przy dużej por­cji dobrej woli można by uznać za uśmiech.

– Odpłacę ci się, Romek – rzu­cił. – Naprawdę, od dziś oglą­daj się przez ramię.

– Odpłać mi się, roz­wią­zu­jąc tę sprawę. I jak będziesz gadał z Julką, to pamię­taj, że to był mój pomysł – rzu­cił na odchodne, zanim drzwi za Brud­nym się zatrza­snęły.

Czar­necki jesz­cze przez chwilę patrzył przed sie­bie. W końcu roz­parł się w fotelu, odchrząk­nął i zado­wo­lony z sie­bie upił łyk kawy. Uśmiech­nął się pod nosem. Tego dnia już nic ani nikt nie miał prawa zepsuć mu humoru.

Rozdział 2

W tle snuły się popo­łu­dniowe wia­do­mo­ści. Julka prze­cha­dzała się po domu z konewką w dłoni i pod­le­wała kwiaty. Pogwiz­dy­wała, aby tro­chę stłu­mić nie­po­ko­jące myśli. Miała mie­szane uczu­cia, bo gdy Czar­necki poroz­ma­wiał z nią o zmia­nie pla­nów, poczuła ukłu­cie roz­cza­ro­wa­nia. Bar­dzo chciała pole­cieć z Igo­rem do Egiptu. Czuła, że to znowu by ich zbli­żyło. Nie­stety, pew­nych rze­czy nie mogła prze­sko­czyć. Rana musiała się wpierw zagoić, a ona wró­cić do służby. Na L4 taka wyprawa była abso­lut­nie wyklu­czona.

Przy ostat­niej doniczce prze­sa­dziła i nad­miar wody zebrał się w pod­stawce. Zaklęła pod nosem, bo myślami była gdzie indziej. Po raz kolejny w ciągu ostat­niej godziny wyjęła smart­fon i na Insta­gra­mie odna­la­zła pro­fil Jagny Witos. Klik­nęła na zdję­cie, które draż­niło ją naj­bar­dziej.

– Tylko spró­buj, gów­niaro… – mruk­nęła nie­na­wist­nie do wyświe­tla­cza, na któ­rym wid­niała młoda, szczu­pła i pie­kiel­nie atrak­cyjna bru­netka. Miała duże brą­zowe oczy, pro­sty nos, pełne usta i cerę gładką jak nasto­latka. Na tym uję­ciu patrzyła na lazu­rową zatoczkę gdzieś na końcu świata, trzy­ma­jąc się jed­nej z linek, na któ­rej wisiała huś­tawka pla­żowa. Błę­kitne bikini leżało na niej per­fek­cyj­nie, niczym n a jed­nej z gwiazd „Vogue’a”. Julka pomy­ślała, że dziew­czyna nie może być tak ide­alna i na pewno użyła jakichś fil­trów. Ści­snęła moc­niej obu­dowę smart­fona. – Nawet mi się nie waż, dziew­czynko – powtó­rzyła, wtedy usły­szała dźwięk prze­krę­ca­nego zamka.

Szybko wyłą­czyła smart­fon i popra­wiła opa­da­jący kosmyk wło­sów. Zmu­siła się do bez­pre­ten­sjo­nal­nego uśmie­chu.

– Cześć – rzu­ciła, gdy Igor zna­lazł się w wia­tro­ła­pie.

– Cześć.

Dali sobie buziaka na powi­ta­nie. Brudny ścią­gnął buty, powie­sił płaszcz i rzu­cił klu­cze na komodę.

– Ład­nie żeście to sobie z Rom­kiem wykom­bi­no­wali – wypa­lił pro­stu z mostu. – Długo jesz­cze pla­no­wa­łaś to przede mną ukry­wać?

– Cóż… – Julka zro­biła oczy kota ze Shreka. – Wybacz, kocha­nie. – Pode­szła bli­żej i zawie­siła mu ręce na szyi. – Chcia­łam ci powie­dzieć, ale ty byłeś wtedy w swoim świe­cie. Smo­la­rzy, szep­tuch, legend i dymią­cych retort. Nawet byś mnie nie wysłu­chał.

– Tego już ni­gdy się nie dowiesz.

– Wiem. Prze­pra­szam. Kocham cię.

Julka zbli­żyła usta do jego ust. Przez chwilę się wzbra­niał, ale osta­tecz­nie odwza­jem­nił poca­łu­nek.

– Rozu­miem o tyle o ile, ale dla jasno­ści, Julka… To był ostatni taki numer. Nie zno­szę, gdy się ze mną pogrywa. Nawet w taki spo­sób.

– Ja po pro­stu się o cie­bie bałam.

– To cię śred­nio tłu­ma­czy.

– Obie­cuję – ucięła i raz jesz­cze go poca­ło­wała.

Chwilę póź­niej Igor klep­nął part­nerkę w pośla­dek i cał­kiem wyswo­bo­dził się z uści­sku. Pod­szedł do lodówki, z któ­rej wyjął dwa kaba­nosy. Połknął je nie­mal na raz i zaczął wycią­gać pla­stry żół­tego sera.

– Pocze­kaj, wła­śnie zamie­rza­łam zro­bić obiad – rzu­ciła, lekko skon­ster­no­wana.

– A co jemy?

– A na co masz ochotę?

– Hmm…

– W takim razie zaser­wuję nam wątróbkę. Dawno jej nie jedli­śmy, a mam wra­że­nie, że obojgu nam potrzeba wię­cej żelaza. Ostat­nio nie bra­kuje mi wol­nego czasu, więc zaczę­łam czy­tać o kuli­nar­nych tren­dach i uwa­żam, że powin­ni­śmy zacząć tro­chę lepiej się odży­wiać.

Brudny spoj­rzał na Julkę, jakby zamiast niej nad posadzką lewi­to­wała sza­manka voodoo. Pomy­ślał, że gdy baba nie pra­cuje, to w jej mózgu zaczyna docho­dzić do wyjąt­kowo nie­ko­rzyst­nych zmian. Przez myśl prze­mknęła mu wizja komi­sarz Zawadz­kiej popi­ja­ją­cej her­batkę z kole­żan­kami pokroju tych, któ­rym usta poką­sały psz­czoły, a włosy tra­fił pio­run. Była to wizja tak prze­ra­ża­jąca, że nie­mal poczuł fizyczny ból w pła­cie czo­ło­wym.

– Lepiej prze­stań czy­tać te głu­poty – powie­dział, bo pora­żony widzia­dłem nie był w sta­nie wyar­ty­ku­ło­wać cze­goś sen­sow­niej­szego. W ramach pro­te­stu wepchnął jesz­cze pla­ster żół­tego sera do ust. – Według tych dur­nych pisma­ków teraz to już wszystko jest szko­dliwe. Mięso rako­twór­cze, mleko tru­jące, nabiał szko­dliwy, a ryby pełne metali cięż­kich – wyli­czał, mla­ska­jąc. – Ostat­nio nawet kaba­nosy i ser wzięli na celow­nik. To co my niby mamy jeść?

– Dziś wątróbkę z ziem­nia­kami i mize­rią.

– Hmm…

Tylko jedna osoba na świe­cie potra­fiła spro­wa­dzić go na zie­mię w tak bru­talny i zara­zem pełen gra­cji spo­sób. Kochał ją za to i jed­no­cze­śnie nie­na­wi­dził. Wobec braku argu­men­tów posłał jej prze­pra­sza­jący uśmiech i znik­nął w toa­le­cie.

Julka wzięła się do przy­go­to­wy­wa­nia obiadu. Wszyst­kie skład­niki miała pod ręką, więc uwi­nęła się w nie­całe dwa­dzie­ścia minut, które Brudny prze­zna­czył na czysz­cze­nie broni. Posi­łek zje­dli wspól­nie przy stole w kuchni. Igor nie omiesz­kał tro­chę pod­re­pe­ro­wać swo­jej repu­ta­cji. Wychwa­lał jej zdol­no­ści kuli­narne do tego stop­nia, że już sama nie była pewna, czy mówi prawdę, czy sobie z niej kpi. Wchło­nął jed­nak wszystko z takim ape­ty­tem, że zasta­na­wiała się, czy zaraz nie wyliże tale­rza.

Sytu­acja wyma­gała dodat­ko­wego zaan­ga­żo­wa­nia, więc Brudny umył patel­nię i gar­nek, a tale­rze i sztućce wło­żył do zmy­warki. Następ­nie zro­bił dwie kawy, które zabrali na taras. Tem­pe­ra­tura była w sam raz, a słońce, które aku­rat wychy­nęło zza prze­my­ka­ją­cych po nie­bie bia­łych obło­ków, przy­jem­nie przy­grze­wało. U sąsiada za pło­tem jak zwy­kle uja­dał pies.

Usie­dli na krze­seł­kach ogro­do­wych i zapa­lili.

– Co wiesz na temat tego trupa? – spy­tał.

– Nie wgry­za­łam się w temat – odparła Julka, pocią­ga­jąc swo­jego Heet-a. – Ale to naprawdę cie­kawa rzecz. Doga­da­łeś się już w tej spra­wie z Czar­nec­kim?

– Dosta­łem pole­ce­nie służ­bowe.

– Czyli co? Nie leży ci? – Prze­nio­sła wzrok na part­nera.

– Wygląda inte­re­su­jąco, ale Romek wle­pił mi do pomocy jakąś babkę z Gorzowa. Wojas czy… cze­kaj… Witos chyba. Tak się nazywa. Jagna Witos. Sły­sza­łaś kie­dyś o niej?

– Nie znam.

Pomy­ślała, że słowa nie kła­mią. Ni­gdy jej na żywo nie widziała ani z nią nie roz­ma­wiała. Zdję­cia na Insta­gra­mie prze­cież się nie liczą. No dobra, może nie tylko na Insta­gra­mie, ale to bez zna­cze­nia. Julka jej nie znała i tego posta­no­wiła się trzy­mać.

– No ja wła­śnie też nie. – Brudny odchrząk­nął. – Jakaś młod­sza aspi­rant z kry­mi­nal­nego. Romek mówi, że dobra, ale ja… – wes­tchnął. – Wiesz, jak mi się pra­cuje z obcymi. I to jesz­cze w Egip­cie, gdzie nawet nie wiem, czy się na miej­scu doga­dam.

– Ostat­nio szło ci cał­kiem nie­źle. Twój angiel­ski wcale nie jest taki zły.

– Daj spo­kój. Ledwo dukam. W każ­dym razie wra­ca­jąc do tej Witos, to babka stu­dio­wała ara­bi­stykę, zna płyn­nie angiel­ski i podobno gada nawet po arab­sku. Dodat­kowo miesz­kała w Hur­gha­dzie przez kilka lat, bo robiła tam jakiś staż czy coś. Prze­cież ja będę przy niej wyglą­dał jak pół­głó­wek.

– A ty w ogóle ją widzia­łeś?

– Jutro o dzie­wią­tej rano ma się sta­wić w gabi­ne­cie u Czar­nec­kiego. Mamy usta­lić zasady współ­pracy i takie tam. Ogól­nie… – Brudny zro­bił krótką pauzę – no jakoś wcale mi się to nie podoba.

– Może nie będzie aż tak źle…

– Okaże się. – Brudny spoj­rzał na prze­la­tu­ją­cego im nad gło­wami bociana. Odpro­wa­dził go wzro­kiem do momentu, gdy ten znik­nął za zie­lo­nymi już o tej porze koro­nami drzew pobli­skiego parku. – Wra­ca­jąc do tematu, wypiję kawę i zabie­ram się do tych akt. Nie ma tego wiele, ale chcę się przy­naj­mniej zorien­to­wać w tema­cie, zanim spo­tkam się z tą Witos.

– Chcesz bły­snąć inte­lek­tem przed młod­szą kole­żanką?

Brudny prych­nął z poli­to­wa­niem. Przez krótką chwilę chciał to jakoś sko­men­to­wać, ale osta­tecz­nie zre­zy­gno­wał. Coraz moc­niej iry­to­wały go te przy­tyki. Zaczęło się, gdy sie­dział w swo­jej samotni w Biesz­cza­dach. Niby dow­cipne, a jed­nak bar­dziej przy­po­mi­nały roz­ża­rzone szpilki niż nie­groźne żarty. Co gor­sza, wiele z nich było nace­cho­wa­nych zazdro­ścią o inne kobiety. Gdyby tylko jesz­cze kie­dyś dał Julce jakiś powód…

– Jutro po spo­tka­niu u Czar­nec­kiego poje­dziemy do kost­nicy obej­rzeć tego trupa – rzu­cił w końcu.

– Jeśli nie masz nic prze­ciwko, to chęt­nie się z tobą zabiorę.

– W porządku.

Brudny wrzu­cił peta do wia­dra z popio­łem, wstał z krze­sła i znik­nął w salo­nie. Julka pomy­ślała, że tro­chę się wygłu­piła, ale nic nie mogła pora­dzić, że ta cała Witos wypro­wa­dza ją z rów­no­wagi. Nie puści go do tego Egiptu, jeśli wcze­śniej nie spoj­rzy jej w oczy. Dziew­czyna musi wie­dzieć, że każda próba inge­ren­cji w sta­tus quo, spo­tka się z natych­mia­stową reak­cją.

Z tym posta­no­wie­niem Julia Zawadzka pod­nio­sła się z krze­sła i ruszyła do łazienki. Lata pracy w tym zawo­dzie nauczyły ją, że z face­tami trzeba jak z dziećmi. Dzia­łać na pod­sta­wowe instynkty. Dla­tego dziś zerżnie go tak, że jutro nawet nie pomy­śli o sek­sie, cho­ciażby patrzył w te wiel­kie, brą­zowe oczy młod­szej aspi­rant Jagny Witos.

Rozdział 3

Na nie­wiel­kim, zamon­to­wa­nym przy drzwiach bla­do­nie­bie­skim ekra­nie świe­ciła się liczba trzy­dzie­ści osiem.

Ide­alna tem­pe­ra­tura, pomy­ślał i naci­snął klamkę. Z wnę­trza prze­stron­nego pomiesz­cze­nia buch­nęło gorące powie­trze. Ten moment nie­odmien­nie koja­rzył mu się z otwar­ciem pie­kar­nika, z któ­rego korzy­stał nader czę­sto. Lubił pie­czone mięso. Naj­le­piej drób, choć nie gar­dził woło­winą i bara­niną. Gusto­wał też w rybach i owo­cach morza. Z tych ostat­nich naj­bar­dziej cenił sobie kre­wetki, które bez skrę­po­wa­nia można było jeść pal­cami. Tak jak kie­dyś. Jak tysiące lat temu.

Wcze­śniej spraw­dził też wil­got­ność. Liczba, która wyświe­tliła się na ekra­nie, wpro­wa­dziła u niego pewną ner­wo­wość. Czter­dzie­ści sześć pro­cent zawar­to­ści pary w powie­trzu było gra­nicą, któ­rej nie mógł prze­kra­czać, aby jego kolek­cja pozo­stała nie­na­ru­szona. Tro­chę jak z obra­zami naj­zna­mie­nit­szych mala­rzy. One też, aby nie ule­gły znisz­cze­niu, musiały utrzy­my­wać stałą tem­pe­ra­turę i wil­got­ność.

Pod tym wzglę­dem był bar­dzo skru­pu­latny, dla­tego zaraz po prze­kro­cze­niu progu zamknął drzwi i przyj­rzał się jed­nemu z dwóch cicho bzy­czą­cych osu­sza­czy powie­trza. Pojem­nik ze skro­ploną wodą był pra­wie pełny. Ostroż­nie, ab y nie uro­nić ani kro­pli, wyjął go, a następ­nie wysta­wił na klatkę scho­dową. Chwilę póź­niej to samo zro­bił z dru­gim, który był wypeł­niony zale­d­wie do połowy. Usta­wił nowe para­me­try i stwier­dził, że musi zadbać o nowe urzą­dze­nie. Już raz jedno się zepsuło, a pech chciał, że aku­rat przez dłuż­szy czas był nie­obecny i nie mógł doglą­dać swo­jej kolek­cji. Po powro­cie omal nie wyzio­nął ducha, bo na jed­nym z eks­po­na­tów poja­wiły się plamki. Musiał wło­żyć wiele trudu, aby pozbyć się grzyba. Nauczkę, jaką otrzy­mał, zapa­mię­tał jed­nak bar­dzo dobrze. Dla­tego od pię­ciu lat w pomiesz­cze­niu pra­co­wały dwa osu­sza­cze powie­trza, w trzeci zaś, pomy­ślał, nale­żało zaopa­trzyć się jak naj­szyb­ciej.

Popra­wił sze­roki, inkru­sto­wany barw­nymi kamie­niami pas i obcią­gnął lnianą szatę. Zawsze dbał, aby była śnież­no­biała i nie­na­gan­nie upra­so­wana. W tej kwe­stii był pedan­tem. Ręcz­nie robione san­dały z bydlę­cej skóry regu­lar­nie pasto­wał, a wonne olejki i świece kupo­wał u źró­dła. Ni­gdy do końca nie pogo­dził się z tym, że część jego arte­fak­tów nie jest ory­gi­nalna, ale nawet jeśli było go stać na ich pozy­ska­nie na czar­nym rynku, ryzyko wpadki wyda­wało się zbyt duże. Coś za coś, pomy­ślał, spo­glą­da­jąc na swoje blade odbi­cie w szkla­nej gablo­cie. Uśmiech­nął się, gdy jego wzrok sku­pił się na jej zawar­to­ści. Tu nie mógł sobie niczego zarzu­cić. Była ory­gi­nalna w stu pro­cen­tach.

Prze­mknął wzro­kiem po trzy­na­stu zmu­mi­fi­ko­wa­nych cia­łach. Były uło­żone za szybą, w szkla­nych sar­ko­fa­gach, pod kątem sześć­dzie­się­ciu stopni, nogami w stronę obser­wa­tora. Jego tro­fea. Czy­ste, nie­ska­zi­telne, olśnie­wa­jąco piękne.

Na każ­dym zatrzy­mał się na kilka chwil, pró­bu­jąc przy­wo­łać w pamięci tamte wspa­niałe momenty. Momenty uko­je­nia, gdy kolejna dusza ula­ty­wała w otchłań nie­skoń­czo­no­ści, potem zaś czas mozol­nej pracy, któ­rej efekty pysz­niły się na ścia­nie. Za każ­dym razem dbał, aby dusze miesz­ka­jące nie­gdyś w tych zasu­szo­nych powło­kach odpo­ku­to­wały za wszyst­kie popeł­nione za życia grze­chy. I za grze­chy do sie­bie podob­nych.

Ostat­nia myśl przy­wo­łała obrazy, do któ­rych nie lubił wra­cać. Depry­mo­wały go, spra­wiały, że znów czuł się słaby, bez­bronny i bez­silny. Zdu­sił je w zarodku, bo na szczę­ście nauczył sobie z nimi radzić. Anti­do­tum znaj­do­wało się w pokoju obok. Uśmiech­nął się na tę myśl, odwró­cił się na pię­cie i wyszedł.

Otwo­rzył dru­gie drzwi. Drew­niane pode­szwy jego skó­rza­nych san­da­łów zastu­kały zło­wrogo o posadzkę. Zatrzy­mał się przy ścia­nie. Na haku wisiała maska imi­tu­jąca pysk sza­kala. Zdjął ją i z pie­ty­zmem zało­żył na twarz. Prze­niósł wzrok na sze­roką ławę, na któ­rej leżał męż­czy­zna szczel­nie owi­nięty lnia­nymi ban­da­żami. Spod mate­riału wysta­wały tylko spierzch­nięte usta.

– Allahu akbar, Allahu akbar, Allahu akbar – mam­ro­tały nie­ustan­nie, choć pra­wie w ogóle się nie ruszały.

Męż­czy­zna w bia­łej sza­cie poło­żył palce na jego war­gach, jakby usy­piał małe dziecko.

– Cśśś… – szep­nął, nachy­la­jąc się nad nim. Poczuł uno­szący się nad cia­łem wonny zapach żywicy z drzewa cedro­wego. – Już pra­wie odpo­ku­to­wa­łeś za grze­chy. Już pra­wie odpo­ku­to­wa­łeś… – dodał, po czym prze­niósł wzrok na sto­jący na półce słoik miodu.

Wypro­sto­wał się i chwy­cił w dło­nie szklane naczy­nie. Odkrę­cił nakrętkę. Puściła z lek­kim zgrzy­tem, wywo­łu­jąc u zaban­da­żo­wa­nego męż­czy­zny falę jesz­cze żar­liw­szych modłów. Zacią­gnął się głę­boko aro­ma­tem miodu, który roz­ju­szył jego zmy­sły, więc znie­cier­pli­wiony się­gnął po drew­nianą łyżkę i zato­pił ją w gęstej, zło­ci­stej masie. Wyborna sło­dycz, stwier­dził, gdy przy­tknął ją do ust. Chwilę póź­niej powoli, aby nie uro­nić ani kro­pli, prze­niósł łyżkę w oko­lice spierzch­nię­tych warg oban­da­żo­wa­nego męż­czy­zny. Dopiero wtedy ostroż­nie ją prze­chy­lił.

– Piiiij… – szep­nął. – Piiiiiiiiiij…

Mruk­nął z zado­wo­le­nia, bo jego cier­pli­wość w końcu została nagro­dzona. Nie prze­sta­jąc kar­mić ofiary, zło­śli­wie prze­niósł wzrok na drugi słój. W nim nie było miodu. Drugi słój wypeł­niały dzie­siątki dorod­nych kara­cza­nów.

Rozdział 4

Chłód kost­nicy był niczym wobec mroź­nej aury, jaką roz­ta­czała wokół sie­bie ta mało atrak­cyjna blon­dynka. Jagna Witos odczuła to już w momen­cie, gdy prze­kro­czyła próg gabi­netu komen­danta. Ta kobieta jed­nym spoj­rze­niem spra­wiła, że poczuła się, jakby sta­nęła pod lodo­wa­tymi wodami Nia­gary.

– Miło mi poznać, aspi­rantko Witos. Sły­sza­łam o pani same dobre rze­czy – powie­działa, poda­jąc jej dłoń, ale w kobie­cym języku brzmiało to mniej wię­cej jak „Nie podo­basz mi się, smar­kulo, i lepiej nie wchodź mi w drogę”.

– Dzię­kuję, komi­sarz Zawadzka. Ja o pani rów­nież sły­sza­łam tylko super­la­tywy. Bar­dzo się cie­szę, że będziemy mogli współ­pra­co­wać – odparła, nie bez powodu uży­wa­jąc formy „mogli”. Śred­nio roz­gar­nięta adre­satka mogła roz­ko­do­wać jej słowa jako „Nie napi­naj się tak, bo to słabe. Poza tym to nie ty jedziesz z nim do Egiptu”.

Nie­szczery uśmiech „komi­sa­rzo­wej” i kilka kur­tu­azyj­nych zdań pod­szy­tych zro­zu­mia­łymi tylko dla kobiet pod­tek­stami, które wymie­niły w następ­nej kolej­no­ści, utwier­dziły ją w prze­ko­na­niu, że będzie musiała na sie­bie uwa­żać podwój­nie. Pomy­ślała, że wkra­cza na tery­to­rium obsi­kane i ozna­czone, ale jakoś musi się w tym nie­sprzy­ja­ją­cym śro­do­wi­sku odna­leźć. Zresztą jakie miała wyj­ście?

Wraz ze zgrzy­tem wysu­wa­nego z chłodni ciała atmos­fera stała się jesz­cze mroź­niej­sza. Witos czuła na sobie lodo­wate spoj­rze­nia nad­ko­mi­sarz Zawadz­kiej i zde­cy­do­wa­nie mniej zimne nad­ko­mi­sarza Brud­nego. Pato­mor­fo­log Mag­da­lena Obojko jako jedyna wyda­wała się nie ule­gać panu­ją­cemu w pomiesz­cze­niu napię­ciu. Popi­jała przez słomkę wła­sno­ręcz­nie zro­biony kok­tajl z natki pie­truszki, sior­biąc nie­mi­ło­sier­nie.

– Oto nasz N.N., piesz­czo­tli­wie nazy­wany przez nas Mumin­kiem – przed­sta­wiła nakryte nie­bie­skim prze­ście­ra­dłem zwłoki. Spod mate­riału wysta­wały jedy­nie poczer­niałe, wysu­szone stopy. Na palu­chu wisiała zawieszka z nume­rem. Ponie­waż Obojko nie docze­kała się żad­nej reak­cji ze strony gości, odsta­wiła pla­sti­kowy pojem­nik z napo­jem i ścią­gnęła nakry­cie. – Leży tu bli­sko pięć lat. Co prawda jeść nie woła, ale szcze­rze mówiąc, to wola­ła­bym się go już pozbyć. Tylko nie­po­trzeb­nie zaj­muje miej­sce.

– Przy­stoj­niak – rzu­ciła Witos, dra­piąc się po policzku. Czę­sto robiła to bez­wied­nie, bo kie­dyś stra­szyła tam mało ape­tyczna bli­zna, pamiątka z prze­szło­ści.

– Co kto lubi. – Julka natych­miast wyko­rzy­stała oka­zję, aby wbić Jagnie szpilkę.

Witos ucięła dys­ku­sję w zarodku. Pomy­ślała, że bar­dziej musi pil­no­wać tego, co mówi. Przy­naj­mniej jesz­cze dzień lub dwa. Prze­nio­sła wzrok na Brud­nego. Na jego świeżo ogo­lo­nej twa­rzy próżno było szu­kać oznak jakich­kol­wiek emo­cji. Wyglą­dał wręcz na znu­dzo­nego.

Szybko wró­ciła pamię­cią do wszyst­kich infor­ma­cji zawar­tych w aktach z tam­tego okresu. Według nich zwłoki zostały zna­le­zione przy­pad­kiem przez ope­ra­tora koparki pod­czas uzbra­ja­nia terenu pod nowo budo­waną halę jed­nej z firm han­dlu­ją­cej butami na tere­nie spe­cjal­nej strefy eko­no­micz­nej w podzie­lo­no­gór­skim Nowym Kisie­li­nie. Sto­jącą na dro­dze starą, od lat nie­za­miesz­kaną ruderę na wnio­sek władz mia­sta zde­cy­do­wano się wybu­rzyć. Z początku nikt nie prze­jął się zna­le­zioną w piw­nicy dziwną, nie­pa­su­jącą do cało­ści wylewką, ale wszystko się zmie­niło, gdy robot­nicy zaczęli kru­szyć beton. Oka­zało się, że w środku znaj­do­wały się szczel­nie owi­nięte ban­da­żami zwłoki przy­po­mi­na­jące egip­ską mumię. Oczy­wi­ście prace wstrzy­mano, a zna­le­zi­sko tra­fiło do pro­sek­to­rium, gdzie zajął się nim doświad­czony lekarz medy­cyny sądo­wej, Robert Krzy­wicki. Wyniki jego bada­nia były co naj­mniej inte­re­su­jące. Oka­zało się, że ofiara zgi­nęła sześć do ośmiu lat wcze­śniej, a przed śmier­cią była tor­tu­ro­wana, na co wska­zy­wały obra­że­nia narzą­dów wewnętrz­nych oraz wiele zła­mań, głów­nie kości koń­czyn dol­nych i gór­nych, które według pato­mor­fo­loga powstały wsku­tek wyko­rzy­sta­nia dużego tępego narzę­dzia, naj­praw­do­po­dob­niej młotka, a raczej młota. Męż­czy­zna dodat­kowo był pozba­wiony oczu, uszu, języka i przy­ro­dze­nia, a cał­kiem dobrze zacho­wana skóra zdra­dzała ślady po opa­rze­niach i nacię­ciach. Krzy­wicki stwier­dził też brak oznak walki. Pato­mor­fo­loga naj­bar­dziej zdzi­wił nato­miast fakt, że w trze­wiach zna­le­ziono kil­ka­dzie­siąt tłu­stych kara­lu­chów. Nie­stety, bada­nia dak­ty­lo­sko­pijne nie przy­nio­sły żad­nych rezul­ta­tów, a gene­tyczne oka­zały się gwoź­dziem do trumny całego śledz­twa. Te dru­gie wyka­zały, że nie­szczę­śnik naj­praw­do­po­dob­niej pocho­dził z Bli­skiego Wschodu, to z kolei spra­wiło, że wobec nie­moż­no­ści jego iden­ty­fi­ka­cji oraz z braku innych dowo­dów zwłoki scho­wano do zamra­żarki, a sprawę odło­żono na półkę.

– Pra­wie pięć lat temu śled­czy uznali to za tro­chę dziwny i nie­co­dzienny prze­jaw walki o wpływy pomię­dzy prze­myt­ni­kami imi­gran­tów – tłu­ma­czył jej kilka dni temu komen­dant Czar­necki. – Ówcze­sny naczel­nik wydziału miał na gło­wie swoje pro­blemy, nie dys­po­no­wał wystar­cza­jącą liczbą ludzi, aby się tym zająć, więc osta­tecz­nie odpu­ścił, ale z racji tak nie­co­dzien­nego i oso­bli­wego przy­padku na wszelki wypa­dek posta­no­wił prze­ka­zać zwłoki do kost­nicy. Jed­nym sło­wem miał nosa.

Rze­czy­wi­ście, trudno było z tym pole­mi­zo­wać, bo według akt, które do Inter­polu wysłała egip­ska poli­cja, oko­licz­no­ści zna­le­zio­nych w Hur­gha­dzie zwłok były nie­mal iden­tyczne. Wszyst­kie trzy ofiary rów­nież odkryto w sta­rej, od lat nie­za­miesz­ka­nej rude­rze, wszyst­kie trzy były przed śmier­cią tor­tu­ro­wane, a następ­nie szczel­nie owi­nięte ban­da­żami i zalane beto­nem. Wszyst­kie trzy – i to jakoś nie­spe­cjal­nie paso­wało to całej tej insce­ni­za­cji – nie zostały nato­miast pozba­wione narzą­dów wewnętrz­nych, co mając na uwa­dze fakt, że komuś zale­żało, aby zbrod­nia nosiła zna­miona rytu­ału opar­tego na sta­ro­egip­skich wie­rze­niach i zakoń­czo­nego mumi­fi­ka­cją, wyda­wało się wyjąt­kową ama­torsz­czy­zną.

– Rzu­ciło się wam w oczy coś, czego nie ma w rapor­cie Roberta? – prze­rwał jej prze­my­śle­nia Brudny. Nachy­lał się nad zasu­szo­nym cia­łem i wyda­wał się nie kie­ro­wać pyta­nia kon­kret­nie do żad­nej z obec­nych w salce kobiet. Witos posta­no­wiła pierw­sza zabrać głos.

– Fascy­na­cja egip­skimi wie­rze­niami? – zary­zy­ko­wała.

– Hmm…

– Według pro­fe­sora Żukow­skiego spo­sób potrak­to­wa­nia, a następ­nie pocho­wa­nia zwłok raczej wyklu­cza taką hipo­tezę – ode­zwała się Julka.

Akta śledz­twa zawie­rały mię­dzy innymi roz­mowę z wykła­da­ją­cym na Uni­wer­sy­te­cie Zie­lo­no­gór­skim oraz Wro­cław­skim pro­fe­so­rem histo­rii Mar­kiem Żukow­skim. Habi­li­ta­cję uzy­skał, zgłę­bia­jąc dzieje i kul­turę sta­ro­żyt­nego Egiptu, więc pod­parto się jego wie­dzą. W oce­nie naukowca wyko­rzy­sta­nie kilku olej­ków i zaban­da­żo­wa­nie zwłok nie miało jed­nak z pra­daw­nym rytu­ałem wiele wspól­nego.

– Ja chęt­nie bym z nim poroz­ma­wiała – rzu­ciła Witos.

– W jakim celu?

– Choćby dla­tego, że zna­le­ziono troje takich samych zwłok w Egip­cie. Poza tym, wybacz­cie, ale z pro­to­kołu tam­tej roz­mowy jasno wynika, że prze­pro­wa­dza­jący ją sier­żant nie miał zie­lo­nego poję­cia, jakie zada­wać pyta­nia.

– Nie zaszko­dzi – mruk­nął Brudny, który wła­śnie przy­glą­dał się reszt­kom uzę­bie­nia denata. – Uda się ogar­nąć to jesz­cze przed wyjaz­dem?

– Jasne.

– Co dalej? – zapy­tał.

– Ja nie mam nic do doda­nia – oznaj­miła Obojko.

– Wrzucę to na bęben – ofia­ro­wała się Julka. – W ostat­nim cza­sie pro­blem imi­gran­tów tylko nara­sta, w związku z czym KSIP jest pełny naj­róż­niej­szych, czę­sto naprawdę dziw­nych przy­pad­ków. Może trafi się coś, co można by do tego przy­kleić.

– W porządku. Pani aspi­rant?

– Wystar­czy Jagna.

– Zatem Jagna? Jesz­cze jakieś uwagi?

Ton Brud­nego nie zmie­nił się nawet odro­binę, jakby w ogóle jej nie zauwa­żał. Trzy­mał głowę tak nisko, że przy­po­mi­nał psa, który obwą­chuje trupa. Witos poczuła się tro­chę zmie­szana. W biu­rze Czar­nec­kiego przed­sta­wili się sobie po imie­niu, więc miała nadzieję, że tak już zosta­nie. Tym­cza­sem wycho­dziło na to, że naj­wy­raź­niej się pomy­liła. Zanim zdą­żyła się zasta­no­wić nad odpo­wie­dzią, uprze­dziła ja Julka.

– Żukow­ski twier­dzi, że to naj­praw­do­po­dob­niej misty­fi­ka­cja i ja bym się z tym raczej zgo­dziła – oznaj­miła. – Po pierw­sze ofiara naj­pierw była tor­tu­ro­wana, po dru­gie została zabal­sa­mo­wana jesz­cze za życia, a po trze­cie po śmierci nie zostały usu­nięte narządy wewnętrzne. Nie twier­dzę, że na pewno mam rację, ale mnie to bar­dziej wygląda na jakąś próbę skie­ro­wa­nia podej­rzeń na kogoś, kto taką spe­cja­li­styczną wie­dzę z zakresu mumi­fi­ka­cji posiada.

– Co suge­ru­jesz? – Brudny chwy­cił w dłoń jeden z rachi­tycz­nych, czar­nych pal­ców trupa.

– Pew­nie na to tro­chę za wcze­śnie, ale spraw­dzi­ła­bym grono osób, które zawo­dowo bądź hob­by­stycz­nie inte­re­sują się kul­turą egip­ską. Takich pasjo­na­tów egip­to­lo­gii nie powinno być w mie­ście zbyt wielu.

– Motyw?

– Może ich być mnó­stwo, począw­szy od zawodu miło­snego po nie­od­dane długi.

– Twoja pierw­sza myśl?

– No… – Julka wyglą­dała na zbitą z tropu.

– Tak po pro­stu. Co pod­po­wiada ci kobieca intu­icja?

– Miłość, nie­na­wiść, zemsta. Wszyst­kie te trzy emo­cje czę­sto się ze sobą łączą. A teraz, wiesz… – Julka posłała krót­kie spoj­rze­nie Jagnie – takie waka­cyjne przy­gody to norma.

– Zatem suge­ru­jesz, że to kobieta?

– Nie ma na świe­cie nic gor­szego niż oszu­kana i zdra­dzona kobieta. – Zmiana tonu Zawadz­kiej była ledwo wyczu­walna, ale wpra­wione ucho Jagny bez­błęd­nie wychwy­ciło tę drobną róż­nicę. Witos posta­no­wiła nie reago­wać. – Ale rów­nie dobrze to mógł być facet – dodała Julia nieco bar­dziej żar­to­bli­wie. – Gejów w naszym spo­łe­czeń­stwie prze­cież nie bra­kuje.

– Hmm…

Brudny wypro­sto­wał się i potarł zdrową dło­nią ogo­lone policzki. Na razie nie miał pomy­słu, jak ugryźć tę sprawę, i czuł, że jeśli będzie chciał ją roz­wi­kłać, to trzeba będzie zacząć od ponow­nego prze­słu­cha­nia wszyst­kich, któ­rych zezna­nia zna­la­zły się w aktach sprzed pię­ciu lat. Pomysł, aby na pierw­szy ogień wziąć w obroty Żukow­skiego wydał mu się dobry o tyle, że facet mógł rzu­cić tro­chę świa­tła na sam pro­ces mumi­fi­ka­cji. Taka wie­dza mogła się też przy­dać w Egip­cie.

– Jakiś inny motyw? – zapy­tał. – Myśli­cie, że zabój­stwa mógł doko­nać jakiś egip­to­fil? Jest w ogóle takie słowo?

– Egip­to­lo­dzy mogliby się obra­zić. – Witos się uśmiech­nęła, po czym zaraz dodała: – Z akt wynika, że wyklu­czono moż­li­wość fascy­na­cji kul­turą egip­ską, ale ja bym jej nie odrzu­cała. To, czego nie mamy, to wła­śnie motyw. A bio­rąc pod uwagę obra­że­nia, jakie sprawca zadał ofie­rze, ten musiał być naprawdę silny. Zresztą te kara­lu­chy… brr… – Teatral­nie się wzdry­gnęła. – Ktoś musiał mieć naprawdę nie­równo pod kopułą.

– Ten wątek rze­czy­wi­ście wydaje się potrak­to­wany po maco­szemu. Te kara­lu­chy to nie mają jakie­goś związku ze ska­ra­be­uszami? – Brudny pod­niósł wzrok znad trupa i spoj­rzał na aspi­rantkę.

– To sko­ja­rze­nie jest jak naj­bar­dziej upraw­nione. Tylko że ska­ra­be­usze w kul­tu­rze egip­skiej są sym­bo­lem szczę­ścia. Nie mam pomy­słu, dla­czego mia­łyby zostać wyko­rzy­stane, aby zadać dru­giemu czło­wie­kowi tak wyra­fi­no­waną tor­turę. – Jagna zmarsz­czyła czoło. – Ale pomy­ślę – dodała. – To w sumie może być istotny aspekt.

– Świet­nie. Jesz­cze ktoś coś?

– Mnie pasuje tu wszystko poza tym, co usta­lili śled­czy – oznaj­miła Julka. – Pora­chunki gan­gów prze­myt­ni­ków? Komu by się chciało robić takie rze­czy? I kto miałby cel, aby póź­niej beto­no­wać zwłoki?

– Facet komuś bar­dzo pod­padł i ten ktoś chciał mu dać solidną nauczkę – zasu­ge­ro­wała Witos.

– Czy my dalej mówimy o prze­myt­ni­kach?

– Nie wiem. Po pro­stu niczego nie wyklu­czam.

Jagna pomy­ślała, że naj­chęt­niej rąb­nę­łaby teraz „komi­sa­rzową” pro­sto w twarz. Naj­le­piej pię­ścią. Do tej paskud­nej bli­zny na policzku doda­łaby coś od sie­bie. Na przy­kład zła­many nos.

– A ty, Igor, co myślisz? – zapy­tała Julka.

– Myślę, że trzeba poga­dać z tym Żukow­skim. To będzie dobry począ­tek, bo za cho­lerę nic mi się tu nie klei. Pojadę do niego z tobą – zwró­cił się do Witos.

– Okej.

Po tych sło­wach zapa­dła cisza, którą gło­śnym siorb­nię­ciem prze­rwała Obojko.

– Jeśli to wszystko, to Mumi­nek wraca do lodówki – oznaj­miła i nie sły­sząc pro­te­stów, z powro­tem przy­kryła zwłoki, które z cichym zgrzy­tem wró­ciły do chłodni. – Wybacz­cie, że nie zapro­po­nuję her­baty, ale mam roboty po kokardy – dodała, sygna­li­zu­jąc, że naj­le­piej będzie, jak zosta­wią ją samą. Chwilę póź­niej troje poli­cjan­tów w mil­cze­niu opu­ściło kost­nicę.

Rozdział 5

Prze­sa­dzam, ewi­dent­nie prze­sa­dzam, to nie jestem ja, nie ja – powta­rzała sobie w myślach Julka. Co z tego, gdy przed oczami prze­wi­jał jej się film z reak­cji Igora na widok wypię­tych poślad­ków Witos. Niby tylko upu­ściła tele­fon, ale Julka była nie­mal pewna, że aspi­rantka zro­biła to z pełną pre­me­dy­ta­cją. Zaraz po wyj­ściu z pro­sek­to­rium zadzwo­niła do niej jakaś przy­ja­ciółka, a przy­naj­mniej tak wywnio­sko­wała z ich krót­kiej roz­mowy. Odda­liła się kilka metrów, aby poga­dać, a potem nagle bum, urzą­dze­nie wylą­do­wało na ulicy. Witos nie schy­liła się jed­nak jak nor­malny czło­wiek. Musiała zro­bić to na pro­stych nogach, aby poka­zać, jak jest wygim­na­sty­ko­wana, a do tego pod­no­siła go, jakby tre­no­wała jogę albo jakieś tai-chi. Brudny, oczy­wi­ście, nie prze­pu­ścił oka­zji i musiał wle­pić gały w jej tyłek.

Może jed­nak prze­sa­dzam – zasta­na­wiała się, ner­wowo stu­ka­jąc dłu­go­pi­sem o blat ławy. W sumie to prze­cież zwy­kły chłop. Każdy by spoj­rzał. No, cho­ciaż zer­k­nął. W mocno zma­sku­li­ni­zo­wa­nej poli­cji pod­tek­sty sek­su­alne fru­wały w dys­ku­sjach nie rza­dziej niż „kurwy” i „chuje”. Poli­cjanci publicz­nie potra­fili pod­da­wać kole­żanki oce­nie. Że ta czy tamta ma „fajną dupę” albo „duże cycki”, zwy­kle po kry­jomu doda­jąc coś bar­dziej spro­śnego. Prze­ło­żeni zwy­kle przy­my­kali oko i reago­wali tylko w skraj­nych sytu­acjach, co spra­wiało, że poli­cja była tym sil­nie prze­siąk­nięta. Ona się do tego przy­zwy­cza­iła i nawet jej to nie prze­szka­dzało. Każda kobieta decy­du­jąca się na tę robotę musiała do tego przy­wyk­nąć i to zaak­cep­to­wać, w innym wypadku prę­dzej czy póź­niej sia­dało jej na głowę albo ścią­gała mun­dur.

No tak! Ta sucz pew­nie chęt­nie by się przed nim roze­brała – dodała w myślach, a potem poczuła się jak głu­pia. Cho­ro­bliwa zazdrość? Prze­cież taka nie jestem! Jasna cho­lera!

Nalała sobie kolejną lampkę wina. Ekran lap­topa pul­so­wał jej przed oczami. Osiem­na­ście otwar­tych kart, z tego szes­na­ście odno­śni­ków doty­czą­cych Jagny Witos. Trzy­dzie­ści jeden lat. Skor­pion. Osiem lat w poli­cji, z czego cztery w wydziale kry­mi­nal­nym. Metr sie­dem­dzie­siąt dwa, sześć­dzie­siąt kilo­gra­mów, numer buta trzy­dzie­ści dzie­więć i pół. Włosy ciemne, pro­ste, do łopa­tek. Duże piwne oczy, natu­ral­nie pełne usta, śnież­no­białe zęby. Wymiary pra­wie wzor­cowe: dzie­więćdziesiąt – sześć­dzie­siąt dwa – dzie­więćdziesiąt osiem. Każdy pro­jek­tant mody przy­cze­piłby się do za dużego tyłka, ale nawet Julka musiała przy­znać, że pośladki tej gów­niary są ide­al­nie krą­głe, a odchy­le­nie od ide­ału to raczej efekt cięż­kich tre­nin­gów na siłowni niż nie­do­pa­trze­nia ze strony matki natury. Przy niej, do tego z tą paskudną bli­zną na policzku, czuła się jak szara mysz. Niby jak miała się nie dener­wo­wać, pusz­cza­jąc tę pindę z Igo­rem do cie­płego Egiptu?

Uspo­kój się. Igor to facet z zasa­dami. Nie zdra­dzi cię, nawet gdy ta suka cicha­czem wśli­zgnie mu się pod koł­drę. Nie zrobi tego, bo cię kocha. Ale jesteś tego pewna? Czy mu wystar­czasz? A może już się tobą znu­dził? No bo po co wyje­chał w te cho­lerne Biesz­czady i sie­dział tam sam ponad pół roku? Zda­rzało się, że nie dzwo­nił tygo­dniami i…

Natłok myśli wyda­wał się nie do opa­no­wa­nia. Kolejne insta­gra­mowe slajdy z pół­nagą Witos bom­bar­do­wały ją niczym salwy rosyj­skich katiu­szy. W zwiew­nej sukience na tle pal­mo­wego gaju, w ską­pym bikini w lazu­ro­wej wodzie, w base­nie, na siłowni, na ławce z torebką Diora. Skąd miała na to wszystko kasę? Na pewno ma nadzia­nego gacha. Tylko dla­czego nie ma go na żad­nych zdję­ciach? Momen­tami Julka odno­siła wra­że­nie, że tego nie znie­sie, a chwilę póź­niej patrzyła w swoje odbi­cie z poli­to­wa­niem. Chyba jesz­cze ni­gdy nie miała takich wahań nastroju. Ta dziew­czyna kom­plet­nie wypro­wa­dziła ją z rów­no­wagi, a Igor jedy­nie dolał oliwy do ognia. Naprawdę nie mógł puścić jej do pro­fe­sorka samej? Musiał poje­chać tam razem z nią?

Julka wyjęła kolej­nego heetsa. Popiel­niczka była już pełna, co ozna­czała, że w kilka godzin wypa­liła pra­wie całą paczkę, co gor­sza, w tym cza­sie nie zro­biła pra­wie nic. Teo­re­tycz­nie nie musiała, ale sama się do tego zobli­go­wała. Czar­necki się nie upie­rał.

– Moim zda­niem powin­naś odpo­czy­wać, ale aku­rat do tego cię nie zmu­szę, więc rób, jak uwa­żasz – powie­dział, gdy zapro­po­no­wała, że w cza­sie eska­pady Igora będzie pilo­to­wać temat z domu. Wtedy jesz­cze nie wie­działa, z kim jej facet poleci do Egiptu, więc decy­zję pod­jęła pod wpły­wem impulsu. I tro­chę z nudów. Czuła się już sto­sun­kowo dobrze, rana po beł­cie goiła się szybko, choć momen­tami rwał ją mię­sień przy łopatce. Jesz­cze nie mogła wró­cić do czyn­nej służby, ale chciała pomóc.

Teraz czuła, że traci grunt pod nogami, a jej psy­chika robi kolejne fikołki, z któ­rych każdy kolejny wyda­wał się bar­dziej bole­sny od poprzed­niego. Dla­czego tak to prze­ży­wała? Nie ufała mu? Bo tej Witos na pewno nie. Miała nie­od­parte wra­że­nie, że za tą wyta­pe­to­waną maską kryje się naprawdę wredne i per­fidne obli­cze. Była nie­mal pewna, że gów­niara wyko­rzy­sta­łaby każdą oka­zję, i dzi­wiła się, że Igor tego nie widzi. Co gor­sza, nawet nie pró­buje.

Julka dopiła wino i wyszła na taras. Musiała się prze­wie­trzyć. Wysta­wiła twarz ku słońcu. Pro­mie­nie przy­jem­nie pie­ściły skórę. Aby oczy­ścić umysł, chwy­ciła sie­kierę i roz­łu­pała kil­ka­na­ście pnia­ków. Nie szło jej naj­le­piej, bo były twarde i grube, poza tym przy­naj­mniej raz w drew­nie zoba­czyła twarz Witos. Dopiero wtedy tro­chę ochło­nęła, a nawet nieco się zlę­kła. To zaszło za daleko – pomy­ślała i wytarł­szy pot z czoła, wró­ciła do salonu.

Godzinę póź­niej miała już spis osób, z któ­rymi warto byłoby się spo­tkać. Na pierw­szy ogień wyty­po­wała nie­ja­kiego Grze­go­rza Bau­manna, oże­nio­nego z Samirą, pół­krwi Egip­cjanką, wła­ści­ciela lokalu z szi­szą, odwie­dza­nego głów­nie przez mło­dzież. Facet miał wcze­śniej drobne zatargi z pra­wem i do tej pory cią­gnął się za nim smród zwią­zany mię­dzy innymi z prze­my­tem papie­ro­sów i alko­holu. W dru­gim rzu­cie posta­no­wiła dotrzeć do nie­ja­kiej Bar­bary Lakier­nik, pseu­do­nim Hiena, sute­nerki i wła­ści­cielki kil­ku­na­stu miesz­kań, które wynaj­mo­wały od niej podró­żu­jące po Pol­sce pro­sty­tutki. W śro­do­wi­sku poli­cyj­nym była znana, ale cecho­wał ją taki spryt, że trudno było jej cokol­wiek udo­wod­nić, bo w teo­rii pobie­rała od swo­ich pra­cow­nic kasę jedy­nie za wyna­jem. Wszy­scy jed­nak wie­dzieli, że dys­po­no­wała kil­koma sta­łymi pra­cow­nicami o orien­tal­nej uro­dzie, które trzy­mała w zana­drzu jako luk­su­sowy doda­tek do wszyst­kich spo­tkań zapra­co­wa­nych przed­się­bior­ców, poli­ty­ków czy part­ne­rów b izne­so­wych robią­cych aku­rat inte­resy w zachod­niej Pol­sce. Jedną z takich dziew­czyn była Egip­cjanka o pseu­do­nimie Rahma, za któ­rej towa­rzy­stwo podobno trzeba było pła­cić nawet dzie­sięć tysięcy euro za noc. Uwagę Zawadz­kiej zwró­cił rów­nież wła­ści­ciel orien­tal­nej knajpy, czter­dzie­sto­pię­cio­letni Moha­med Abdel­wa­hab, Egip­cja­nin, który od dwóch dekad miesz­kał w Pol­sce, oraz jego rodak, pięć­dzie­się­cio­dzie­wię­cio­letni kar­dio­chi­rurg Omar Zaki, zresztą świetny spe­cja­li­sta i sza­no­wany oby­wa­tel mia­sta, od lat z pol­skim pasz­por­tem, żoną Polką i doro­słym synem. Posta­no­wiła zapi­sać jesz­cze nie­jaką Martę Dziubę, trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­nią wła­ści­cielkę sklepu z egip­skimi dupe­re­lami, która podró­żo­wała do Egiptu nawet kil­ka­na­ście razy w roku. Zano­to­wała też, że w aresz­cie trzy­mano trzech prze­myt­ni­ków ludzi, któ­rzy cze­kali na pro­ces. Wła­ści­cieli biur podróży i czte­rech egip­skich stu­den­tów, któ­rzy w ramach wymiany pomię­dzy uni­wer­sy­te­tami uczyli się Zie­lo­nej Górze, jedy­nie sobie zazna­czyła jako ewen­tu­alną pomoc mery­to­ryczną. I to by było na tyle, jeśli cho­dzi o obec­ność ludzi z kraju fara­onów w Win­nym Gro­dzie.

Nie­zbyt dużo – pomy­ślała, gdy to wszystko pod­su­mo­wała. Zro­biła sobie jesz­cze kanapkę z żół­tym serem, pomi­do­rem i szczy­pior­kiem, po czym zadzwo­niła do Igora.

– I jak tam? – zapy­tała, gdy się przy­wi­tali. W tle dało się sły­szeć gwar dep­taka.

– Pro­fe­sorka nie ma w mie­ście – odparł. – Jest na jakimś sym­po­zjum nauko­wym w Ber­li­nie i ma wró­cić dopiero za kilka dni. A co u cie­bie?

Pomy­ślała, że gdyby zechciała mu zre­fe­ro­wać ostat­nie kilka godzin ze swo­jego życia, to pew­nie uznałby ją za wariatkę.

– Coś tam wygrze­ba­łam, choć nie ma tego wiele. Jesz­cze nie skoń­czy­łam… – skła­mała. Nie chciała, aby zaraz popro­sił o prze­sła­nie wyni­ków, bo jak go znała, pew­nie od razu wziąłby się do roboty.

– Ja tu mia­łem za to lek­kie spię­cie z Rom­kiem.

– Ooo…

– Wyobra­żasz sobie, że mam tam lecieć bez broni?

– No… – zawa­hała się – takie są zasady. Nie wie­dzia­łeś?

– Jakoś ni­gdy spe­cjal­nie się nie inte­re­so­wa­łem.

– No i co?

– No i nic. Wal­ther zosta­nie w sej­fie.

– Ma to swoje dobre strony.

– Tak? Niby jakie?

– Może wtedy tak namięt­nie nie będziesz szu­kał guza.

– No tak, jasne. Pocze­kaj sekundę.

Julka usły­szała tłu­miony przez dzwony kościelne głos Witos i drugi, naj­wy­raź­niej nale­żący do kel­nera, w końcu brzęk sztuć­ców i już dobrze sły­szalne „smacz­nego”.

– Jesteś? – upew­niła się Julka.

– Tak, ale zadzwo­nię póź­niej, bo kel­ner wła­śnie przy­niósł tę ich­nią koftę. Jestem z Jagną w ogródku egip­skiej knajpy na dep­taku. I muszę przy­znać, że to mię­sko wygląda nawet ape­tycz­nie.

W tle poniósł się wybuch śmie­chu Witos, która chwilę póź­niej prze­pro­siła. Julka zaci­snęła pięść. Ape­tyczne mię­sko – pomy­ślała. Już ja ci, kurwa, dam ape­tyczne mię­sko.

– No to smacz­nego – rzu­ciła przez zaci­śnięte zęby i się roz­łą­czyła.

Przez dłuż­szy moment gniew­nie wpa­try­wała się w wyświe­tlacz smart­fona. Igor był tak grubo cio­sany, że rze­czy­wi­ście m ógł pal­nąć taki tekst bez głęb­szej reflek­sji. I ten jej pie­przony śmiech…

Julka gwał­tow­nie chwy­ciła lap­topa i ska­so­wała z listy Moha­meda Abdel­wa­haba. Mogła tylko wie­rzyć, że skoro tam jedli, to nie tylko dla­tego, że nagle dopadł ich wil­czy głód. Nalała do kie­liszka wina i wypiła je dusz­kiem. Pomy­ślała, że ta suka jest nie tylko cwana, ale i wyjąt­kowo bez­czelna. A ona tak tego na pewno nie zostawi.

Rozdział 6

Ran­kiem dnia następ­nego Brud­nego obu­dził tłu­kący w dachówki deszcz. Julka już krę­ciła się po domu i sądząc po doby­wa­ją­cych się z kuchni zapa­chach, robiła tosty. Zer­k­nął na budzik. Wska­zy­wał siódmą dwa­na­ście, więc miał jesz­cze tro­chę czasu. Poszedł do łazienki, ogar­nął się i w samych spodniach wkro­czył do salonu.

– Cześć – przy­wi­tał się, cału­jąc part­nerkę w kark.

– Cześć – odparła, prze­kła­da­jąc na patelni umo­czony w suro­wym jajku chleb. – Głodny?

– Jak wilk.

– Usiądź. Tosty zaraz będą gotowe.

Na stole stał już kubek z zapa­rzoną kawą. Upił łyk i przez chwilę obser­wo­wał krzą­ta­jącą się w kuchni Julkę. Jej ruchy były nie­na­tu­ralne, jakby ner­wowe. Ton głosu też wyda­wał się bar­dziej szorstki niż zazwy­czaj. Domy­ślał się dla­czego, ale nie zamie­rzał zaczy­nać tego tematu, bo w jego oce­nie było to tak głu­pie, że aż śmieszne. Tak naprawdę zorien­to­wał się już poprzed­niego wie­czoru. Julka lubiła się ostro pie­przyć, ale wczo­raj zacho­wy­wała się tak, jakby chciała urwać mu przy­ro­dze­nie. Nawet mu się podo­bało, choć momen­tami balan­so­wali na gra­nicy bólu, który nie spra­wiał mu już przy­jem­no­ści. Nie wyga­dała się jed­nak. Po wszyst­kim obej­rzeli kolejny odci­nek Wikin­gów i poszli spać.

– Jakie masz dziś plany? – zapy­tała, gdy posta­wiła tale­rze na stole.

– Naj­pierw jadę do fabryki, a potem zoba­czymy – odparł, wgry­za­jąc się w tost.

– Może tym razem będzie­cie mieli wię­cej szczę­ścia…

Znów wydało mu się, że poło­żyła nie­na­tu­ralny nacisk na słowo „będzie­cie”. Nie sko­men­to­wał tego, bo uznał, że być może jed­nak prze­sa­dza i doszu­kuje się rze­czy, któ­rych nie ma. Ale szczę­ście by się przy­dało – pomy­ślał. Poprzed­niego dnia nie udało im się spo­tkać ani z pro­fe­so­rem, ani z wła­ści­cie­lem knajpy, w któ­rej zjadł z Jagną obiad.

„Szefa nie ma – oznaj­mił kel­ner. – Dziś rano wyje­chał z synem na ryby i ma wró­cić dopiero póź­nym wie­czo­rem”.

Uznali, że aż tak bar­dzo się nie pali, aby nacho­dzić go po nocy, więc zosta­wili swoje wizy­tówki i uprze­dzili, że spró­bują nawią­zać kon­takt następ­nego dnia. Brudny odwiózł Witos do współ­pra­cu­ją­cego z komendą hotelu „Pod Dębem” i wró­cił do domu, gdzie przej­rzał listę od Julki, ale już nie poru­szał sprawy śledz­twa.

Teraz, gdy wci­snął do ust ostatni kawa­łek tostu, znów poszu­kał jej wzro­kiem. Wydruk leżał na półce oddzie­la­ją­cej kuch­nię od salonu. Chwy­cił go i od razu kosz­mar­nie upać­kał. Julka posłała mu pełne poli­to­wa­nia spoj­rze­nie i wrę­czyła chu­s­teczkę. Wytarł tłu­ste palu­chy i brodę.

– Ta twoja lista jest cał­kiem inte­re­su­jąca – powie­dział, się­ga­jąc po kubek z kawą. Poszu­kał wzro­kiem popiel­niczki.

– Wysta­wi­łam ją na taras.

– Dla­czego?

– Ostat­nio fajki, a zwłasz­cza pozo­sta­wione w popiel­niczce kiepy, strasz­nie mi cuchną. – Skrzy­wiła się z nie­sma­kiem. – Chyba pod twoją nie­obec­ność odzwy­cza­iłam się od smrodu papie­ro­chów.

– A te twoje to niby nie śmier­dzą?

– Na pewno mniej.

– A ja ci powiem, że jed­nak śmier­dzą. Wiesz czym?

– No…

– Pier­dami.

Julka przez chwilę pró­bo­wała się powtrzy­mać, ale w końcu wybuch­nęła śmie­chem. Jej IQOS cza­sem rze­czy­wi­ście wyda­wał z sie­bie nie­co­dzienne zapa­chy. Nie wie­działa, od czego to zależy, ale zda­rzało się, że przy uru­cha­mia­niu zajeż­dżał scho­dzo­nymi skar­pe­tami albo wła­śnie czymś, co mogło się koja­rzyć z bąkami.

– No dobra – przy­znała mu rację. – Ale już chyba wolę pierdy, które da się wywie­trzyć w kilka sekund, niż ten wsią­ka­jący we wszystko dym. Nawet nie zauwa­ży­łeś, że wymie­ni­łam firanki, na które już nie mogłam patrzyć.

Brudny zer­k­nął na okno. Firanki rze­czy­wi­ście były inne.

– Upra­łam też naroż­nik, fotele, koce i kupi­łam nowe poszewki na jaśki. Te pochła­nia­cze brzyd­kich zapa­chów rów­nież nie stoją tu dla ozdoby. – Wska­zała na kilka obłych urzą­dzeń na pół­kach i para­pe­tach.

– No wła­śnie mia­łem o nie pytać. Myśla­łem, że to jakieś roz­py­la­cze zapa­chów.

– Odświe­ża­cze stoją tam, tam i tam. – Wska­zała na deko­ra­cyjne szklane bute­leczki z powci­ska­nymi w nie patycz­kami. – Mia­łam pół roku, żeby się ponu­dzić. Nie wiem, czy widzia­łeś, ale napra­wi­łam też zaci­na­jące się drzwi szafy, wymie­ni­łam uszczelkę w prze­cie­ka­ją­cym kra­nie, poma­lo­wa­łam ściany w sypialni i pola­kie­ro­wa­łam z zewnątrz dre­wut­nię.

– Kran i dre­wut­nię widzia­łem – obru­szył się, tro­chę zbyt teatral­nie. Za dre­wut­nię rze­czy­wi­ście chciał ją pochwa­lić, ale jakoś nie było oka­zji. Prze­ma­lo­wa­nie ścian z bia­łego na biały mu jed­nak umknęło.

– Wszystko to zro­bi­łam tymi oto ręcami. – Julka wysta­wiła dło­nie w jego kie­runku i zama­chała pal­cami. – Całuj je, całuj, bo takiej kobiety nie znaj­dziesz ni­gdzie indziej na świe­cie.

– To prawda – przy­znał Brudny, po czym nachy­lił się nad sto­łem i z pie­ty­zmem wyca­ło­wał każdy palec z osobna.

– No – mruk­nęła Julka z zado­wo­le­niem. – A od dziś to palimy papie­ro­chy albo na dwo­rze, albo w garażu. Jak chcesz, mogę ci towa­rzy­szyć, aby nie śmier­działo ci w salo­nie pier­dami.

Nieco napięta atmos­fera wyraź­nie się roz­luź­niła. Poca­ło­wali się nad sto­łem, a potem Brudny pod­niósł się z krze­sła i namie­rzyw­szy na komo­dzie paczkę papie­ro­sów, chwy­cił ją i ruszył w kie­runku wyj­ścia na taras. Gdy otwo­rzył drzwi bal­ko­nowe, a zaci­na­jące kro­ple desz­czu zro­siły mu włosy na klatce pier­sio­wej, zamknął je i posław­szy Julce wymowne spoj­rze­nie, udał się do garażu.

Do komendy dotarł o ósmej trzy­dzie­ści. Wszedł do biura, które od wczo­raj dzie­lił z Julką i Mści­wo­jem Krusz­wicą, po czym w pierw­szej kolej­no­ści odwi­nął z folii kanapkę z jaj­kiem i majo­ne­zem i włą­czył przy­pa­dły mu w udziale kom­pu­ter. Miał pół godziny, aby tro­chę ogar­nąć sys­tem, roze­znać się w fol­de­rach, usta­wić hasła i poukła­dać wszystko pod sie­bie, więc zmu­sił się, aby sku­pić się na tym nud­nym zada­niu. Zanim się obej­rzał, usły­szał puka­nie do drzwi. Chwilę póź­niej w progu sta­nęła Jagna Witos. W rękach trzy­mała dwie kawy na wynos.

– Wzię­łam panu czarną, bo chyba taką pan pije – powie­działa, uśmie­cha­jąc się od ucha do ucha. Miała na sobie obci­słe dżinsy, wci­śniętą za pasek koszulę, a na nogach lśniące skó­rzane botki. Głowę nakryła skó­rza­nym kasz­kie­tem, który o dziwo paso­wał jak ulał.

Igor pomy­ślał, że dziew­czyna naprawdę potrafi wnieść do pokoju tro­chę słońca.

– Może skończmy już z tym pano­wa­niem – zasu­ge­ro­wał, gdy ode­brał od niej papie­rowy kubek. Odchy­lił się w obro­to­wym krze­śle.

– No tak, jakoś wczo­raj nie byłam pewna, jak się do… cie­bie zwra­cać.

– Cza­sem bywam szorstki w oby­ciu. Mów mi Igor.

Podali sobie ręce. Witos nie­znacz­nie dygnęła i znów sze­roko się uśmiech­nęła.

– A ja jestem Jagna. – Witos oparła się poślad­kami o biurko Krusz­wicy. – Dla przy­ja­ciół Jaga. Wiesz, jak Baba Jaga z bajki o Jasiu i Mał­gosi.

– Ale na dzieci nie polu­jesz… – Brudny uniósł lewą brew.

– Tylko na te bar­dzo nie­grzeczne – odparła, pusz­cza­jąc do niego oko.

– No dobra. – Wes­tchnął. – Trzy­mam kole­żankę za słowo.

Wska­zał jej miej­sce, a sam zasiadł z powro­tem do kla­wia­tury. Nie zamie­rzał się z nią zbyt­nio spo­ufa­lać, bo rzadko spo­ufa­lał się z kim­kol­wiek, i dla Witos nie chciał robić wyjątku. Co prawda babka wyda­wała mu się kon­kretna, ale jed­nak tro­chę naiwna i momen­tami zbyt nachalna. Poprzed­niego dnia w knaj­pie musiał ją sto­po­wać, bo gadała jak najęta i po pew­nym cza­sie zaczęła dzia­łać mu na nerwy. Mię­dzy i nnymi dla­tego tam­tego popo­łu­dnia przez cały czas zwra­cał się do niej ofi­cjal­nie. Dziś jed­nak dziw­nie szybko uległ jej uro­kowi i pomy­ślał, że chyba nie­po­trzeb­nie. Posta­no­wił, że poszło jej zbyt łatwo i aby nie ode­brała tego gestu w opaczny spo­sób, wyśle ją dziś z powro­tem do tej knajpy, a sam spró­buje namie­rzyć Hienę. Plan, zanim jesz­cze zdą­żył na dobre wykieł­ko­wać, spa­lił jed­nak na panewce w momen­cie, gdy ode­zwał się jego smart­fon. Brudny ode­brał i zamie­nił z roz­mówcą kilka zdań. Spoj­rzał na nie do końca wie­dzącą co ze sobą począć aspi­rantkę.

– Szef nas woła – oznaj­mił i wstał z krze­sła.

– O! – Witos aż pod­sko­czyła. – Czyli będzie co robić.

– To się jesz­cze okaże. Wiem tyle, że otrzy­mał odpo­wiedź z Egiptu i chce nas widzieć.

* * *

Czar­necki zapro­sił ich do kącika gabi­netu, w któ­rym umiesz­czono nie­wielki naroż­nik i dwa fotele. Na ławie stał tale­rzyk z cia­stecz­kami w kształ­cie zwie­rzą­tek oraz drugi z pokro­jo­nymi waflami na wagę. Sekre­tarkę popro­sił o kawę tylko dla sie­bie, bo Brudny i Witos przy­szli ze swo­imi.

– Jak się macie? – zapy­tał.

– W porządku – odparł Igor, a Jagna potwier­dziła.

– Bar­dzo mnie to cie­szy. – Czar­necki wska­zał gestem tale­rzyki ze słod­ko­ściami. Chwilę póź­niej jedno z naczyń stało się lżej­sze o dwa wafelki. – Zatem popro­si­łem was, bo chcę poin­for­mo­wać, że strona egip­ska potwier­dziła goto­wość do współ­pracy. Szybko się uwi­nęli, więc naj­wy­raź­niej im zależy. Naj­bliż­szy lot z Pozna­nia do Hur­ghady jest jutro o godzi­nie pią­tej trzy­dzie­ści pięć rano. Ktoś was zawie­zie.

– Pojadę swoim – powie­dział Brudny.

– Jak chcesz. Powrot­nego biletu na razie nie rezer­wu­jemy. W tej spra­wie będę cze­kał na wie­ści od was.

– Gdzie będziemy noco­wać?

– Strona egip­ska ma do wie­czora prze­słać namiary, ale z tego, co wiem, to chcą was zakwa­te­ro­wać w oko­li­cach komendy. W każ­dym razie na luk­susy nie licz­cie.

– To tuż przy lot­ni­sku – ode­zwała się Witos. – Domy­ślam się, że w dziel­nicy Kaw­ther, pomię­dzy dziel­ni­cami Sak­kala i hote­lową Vil­lage Road. Nie jest tam tak źle.

– Jest pani przy­go­to­wana, aspi­rantko Witos – zauwa­żył Czar­necki.

– Po pro­stu tro­chę znam te tereny. – Jagna deli­kat­nie się zaru­mie­niła.

– Zna­jo­mość terenu na pewno się przyda. Rozu­miem, że oboje macie ważne pasz­porty.

Brudny i Witos ski­nęli, jakby to pyta­nie było nie na miej­scu.

– Kto jest naszym kon­tak­tem w Egip­cie? – zapy­tał Igor, upi­ja­jąc łyk kawy.

– Kapi­tan Moha­med Abdel Has­san. Od początku zaj­muje się sprawą odna­le­zio­nych zwłok. Tu macie zdję­cie i kilka pod­sta­wo­wych infor­ma­cji na jego temat. – Czar­necki prze­ka­zał pod­wład­nym dwie chude teczki. – Nie ma tego wiele, bo Egip­cja­nie nie są sko­rzy do dzie­le­nia się infor­ma­cjami o swo­ich ludziach. Przy­naj­mniej z obco­kra­jow­cami. Załą­czy­łem też mapę Hur­ghady z kil­koma klu­czo­wymi loka­li­za­cjami jak komenda, pro­sek­to­rium czy miej­sce odna­le­zie­nia zwłok oraz biu­le­tyn infor­ma­cyjny doty­czący paru fak­tów na temat kraju i róż­nic kul­tu­ro­wych, jakie może­cie napo­tkać.

– Kto odbie­rze nas z lot­ni­ska?

– Kapi­tan Has­san ma to zro­bić oso­bi­ście. Strona egip­ska prosi rów­nież o abso­lutną dys­kre­cję. Sprawa została tam utaj­niona, aby nie budzić nie­zdro­wego zain­te­re­so­wa­nia, zwłasz­cza wśród przy­jezd­nych. Nikt tam nie chce roz­głosu, bo jaki­kol­wiek prze­ciek mógłby wywo­łać nie­prze­wi­dziane skutki w ruchu tury­stycz­nym, a ta gałąź gospo­darki odpo­wiada za bli­sko trzy­dzie­ści pro­cent PKB.

– To prawda – zgo­dziła się Witos. – Ostat­nie ataki reki­nów wystar­cza­jąco zachwiały pozy­cją branży.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki