Piąty akt - Wojciech Wójcik - ebook + książka

Piąty akt ebook

Wojciech Wójcik

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dawne tajemnice rzucają długie cienie…

Grupa studentów Akademii Teatralnej przygotowuje przedstawienie dyplomowe. Motywem przewodnim jest życiorys wybitnej aktorki Niny Seneki, która jako młodziutka dziewczyna wykonywała wyroki śmierci na hitlerowskich kolaborantach. I kiedy wydaje się, że prapremiera w Teatrze Stołecznym zakończy się sukcesem, pod sam koniec przedstawienia, podczas sceny likwidacji szmalcownika w kawiarni Kolorowa, wzburzona Seneka opuszcza widownię. Nieco później wstrząśnięci studenci znajdują w garderobie zwłoki Joanny Burzyńskiej, autorki scenariusza.

Sztuka spada z afisza, a miesiące pracy młodego zespołu idą na marne. Wanda, odtwórczyni głównej roli, postanawia poznać prawdę o Senece. Co wydarzyło się w 1943 roku w Kolorowej? Kim był szmalcownik? I jaką rolę w tym wszystkim odgrywają taśmy starych filmów? Odpowiedzi kryją się w treści dodatkowego, piątego aktu. Problem w tym, że w scenopisie są tylko cztery. Jedyną wskazówką są zamówione przez Burzyńską dekoracje...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 633

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EwaMakowska111

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa i wciągająca. Polecam
00
Kathy_W

Nie oderwiesz się od lektury

Na początku wydawało mi się, że te blisko 600 stron to dużo, ale wierzcie mi, zmieniłam zdanie. Nie dałoby się zmieścić takiego ogromu wydarzeń (co chwilę coś się działo), wątków do poprowadzenia, historii Niny i Leo na 300 czy 400 stronach. Nie dałoby się tak głęboko zanurzyć w wykreowanym przez autora świecie. „Piąty akt” to rewelacyjny kryminał. Wciągający od pierwszej strony. A wydarzenia pod koniec, gdy cała prawda wychodzi na jaw, sprawiły, że jeszcze trudniej było mi się oderwać od lektury. Wojciech Wójcik po raz kolejny pokazał jak świetnym jest pisarzem.
00



Wojciech Wójcik Piąty akt ISBN Copyright © by Wojciech Wójcik, 2024All rights reserved Redaktor Hanna Kossak-Nowocień Projekt okładki i stron tytułowych Joanna Wasilewska Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

1.

Dziewczyna z pistoletem wparowała do pomieszczenia i wyminęła stolik, na którym stała filiżanka z niedopitą kawą. I to nie lurą, którą podawano w chudych latach okupacji, tylko prawdziwą — czarną i aromatyczną. Z miejsca, w którym się zatrzymała, czuć było zapach świeżo zmielonych ziaren. Woń była tak intensywna, że kręciło w nosie.

— Gdzie są wszyscy? — spytała, a potem, nie czekając na odpowiedź, cofnęła się do drzwi.

Skrzypiący dźwięk, który towarzyszył ich zamykaniu, sprawił, że jej ramiona pokryła gęsia skórka. Wystudiowanym gestem poprawiła szal, pod którym chowała pistolet. Mężczyzna siedzący przy pianinie nie podniósł wzroku. Wpatrywał się w klawisze tak intensywnie, jakby chciał je zmusić do grania samą siłą woli.

Kobieta rozejrzała się uważnie, omiatając spojrzeniem pozostałe stoliki i skromną ladę, za którą wyeksponowano kilka butelek alkoholu. Kawiarnia była niewielka. Zazwyczaj tętniła życiem, ale teraz byli tu sami. Towarzystwa dotrzymywał im tylko na wpół wypalony papieros, spoczywający na krawędzi kryształowej popielniczki. Kobieta wzięła go w palce i na moment wsadziła do ust. Oczy zaszły jej łzami, a na bibule odcisnął się karminowy ślad uszminkowanych warg.

— Zagrasz dla mnie? Proszę. Ten ostatni raz.

Mężczyzna, dotąd nieruchomy niczym posąg, drgnął i odwrócił ku niej głowę. Jego przystojną twarz szpeciła blizna. Szrama, ciągnąca się od podbródka aż do ucha, zniekształcała rysy twarzy, ale nie zniszczyła uśmiechu.

— Dlaczego ostatni? Będzie jeszcze wiele razy. Ty, ja i Chopin. Tylko we troje.

Pogłaskał jeden z klawiszy. Gdyby go nacisnął, nic by się nie stało. Sprawdziła to już wcześniej. Klawisze nie działały. Pianino stanowiło tylko rekwizyt. Było martwe.

— Ja i Chopin… nie lubimy zdrajców — wyrecytowała, krocząc w stronę pianina. Zatrzymała się nad siedzącym mężczyzną i uniosła broń. Wtedy niespodziewanie zrobiło się ciemno. Tak, jakby ktoś nagle zgasił słońce. Nie tracąc zimnej krwi, skierowała wylot lufy na głowę mężczyzny. — Maj, a pogoda jak w listopadzie… Mam rację, mój miły?

Mężczyzna otworzył usta, ale się nie odezwał. Dłoń, którą gładził klawisze, zadrżała jak u morfinisty. Kobieta westchnęła w duchu. Nie lubiła pracować z ludźmi, którzy tracili głowę, kiedy tylko coś szło nie tak.

— Powiedz mi, jak to jest… zdradzić kogoś, kto ufa ci bardziej niż sobie?

Oświetlenie przestało wariować. Z powrotem zrobiło się jasno. Znów był początek maja. Maja, tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku. Kobieta musnęła palcami wolnej ręki kark mężczyzny, a potem położyła tam całą dłoń. Poczuła, jak mięśnie stopniowo się rozluźniają. Napięcie ustępowało.

— Popatrz mi w oczy, Nineczko. — Wykręcił głowę, usiłując ją dostrzec. Ale zamiast błękitnych oczu kobiety zobaczył jedynie wycelowaną w siebie lufę. — Giny już nie ma. Umarła. Widzisz? Tu wciąż jest jej krew.

Rzeczywiście, podłoga skropiona była rdzawą posoką. Mężczyzna uniósł dłonie, chcąc podkreślić, że chodzi mu o krew na rękach, ale ten gest — w obliczu prawdziwej krwi pod nogami — tracił na wymowie.

— Umarła przez ciebie — stwierdziła kobieta stalowym głosem, w którym pobrzmiewała jednak wątpliwość.

I nadzieja, że zaprzeczy.

Mężczyzna przełknął ślinę. I nie zaprzeczył.

— Nie mogłem wiedzieć, że tak się to skończy. Przysięgam. Nie jestem człowiekiem na te czasy. Jestem artystą…

— Jesteś zdrajcą i szmalcownikiem.

— Błagam, daj mi szansę. Dla ciebie… — niespodziewanie urwał.

Coś zamrugało i światło znów stało się przyciemnione. Tak jakby za oknami Kolorowej przetaczała się nagła burza. Brakowało tylko dźwięku piorunów. Odpowiednia sceneria dla tego, co miało zaraz nastąpić. Odpowiednia… Ale chyba również trochę tandetna.

Kobieta odczekała chwilę, a gdy cisza stała się nieznośna, wypowiedziała słowa, które powinny paść z ust mężczyzny przy pianinie. Ona zabarwiła je nutką sarkazmu:

— Dla ciebie mogę wszystko naprawić. To chciałeś powiedzieć, prawda?

Kiwnął głową. Chwilowe zaciemnienie ustąpiło, ale w jego głowie wciąż było ciemno i mgliście.

— A czy wrócisz życie Reginie? — Spojrzała na niego wymownie.

— Jeśli będzie trzeba, to pójdę po nią do samego czyśćca — stwierdził z taką żarliwością, jakby rzeczywiście wierzył, że podobna wyprawa jest możliwa. — Nineczko, mamy przed sobą całe życie. Błagam, daj nam szansę… Ostatnią szansę. Na miłość.

— Nie mogę, Leo… Nawet gdybym chciała, to…

— Musisz! Przecież mnie kochasz, wiem to!

Kobieta wykrzywiła wargi, a potem zmusiła się do płaczu. Słowa mężczyzny ociekały tandetą, ale Nineczka być może lubiła takie naiwne melodramaty. Cóż, czasy były inne. A poza tym… wszystko i tak było licentia poetica. Gdzieś w tle rozległo się kaszlnięcie. Kobieta odczekała, aż przebrzmi, a potem otarła łzy. Pozostała ostatnia kwestia. Równie głupia jak poprzednie, ale przecież jej praca polegała także na wiarygodnym wypowiadaniu tych wszystkich głupot, które zrodziły się w zmęczonym umyśle tego czy innego scenarzysty.

— Kocham cię. — W jej scenicznym szepcie zawarty był taki ładunek uczucia, że niemal sama w to uwierzyła.

Pokochać takiego gagatka… To byłoby wyzwanie. Mężczyzna mrugnął. Chyba myślał, że jest zabawny.

— Ja też cię kocham. — Jego gromki głos dotarł do najodleglejszego zakątka widowni. Pewnie było go słychać nawet w westybulu. — Zrobię dla ciebie wszystko.

— Wszystko?

— Tak. — Opuścił głowę.

— To idź już do tego czyśćca.

Nacisnęła spust. Sekundę później dźwiękowiec również coś nacisnął i salą wstrząsnął huk wystrzału. Mężczyzna padł i przez chwilę pozorował przedśmiertne drgawki, których nie było w scenariuszu. Zatem on również postanowił dodać coś od siebie. Ale nikt na niego nie patrzył. Wszyscy utkwili wzrok w niej — aktorce, która zagrała Nineczkę, czyli Ninę Senekę. Rozległy się brawa. Wiwaty. A nawet piski.

— Brawo, Wanda!

Wanda Reginis, studentka czwartego roku aktorstwa na warszawskiej Akademii Teatralnej, lekko skłoniła głowę, a potem zerknęła za kulisy. Przedstawienie dyplomowe było skończone. Poza zasięgiem wzroku publiczności tłoczyła się pozostała trójka aktorów. Karolina, która grała zamordowaną Reginę i wciąż miała na sobie sztuczną krew, uniosła kciuk. Wanda posłała jej spojrzenie, które mówiło „dziękuję”, a potem zwróciła oczy na widownię. Najpierw odnalazła wzrokiem rektora, a potem dyrektora teatru. Obaj klaskali na stojąco, co należało uznać za dobry prognostyk dla jej zawodowej przyszłości. Przez chwilę rozglądała się za profesor Burzyńską, ale opiekunka ich przedstawienia zniknęła gdzieś w tłumie.

— Dobrze było, nie? — usłyszała z wysokości podłogi.

Marek Tracz uniósł głowę i zerkał to na widownię, to pod sukienkę, w której grała Wanda. Pod spodem miała bieliznę, którą nosiło się w latach czterdziestych. Kiedy wcielała się w jakąś postać, to na całego.

— Nie wstawaj — mruknęła, a potem zerknęła w górę.

Reflektory, które podczas przedstawienia niespodziewanie przygasały i mrugały, teraz, zamiast zgasnąć, świeciły pełnią blasku. Westchnęła w duchu. Gdy zrobiło się ciemno, wreszcie pozwoliła sobie na uśmiech. Prapremierę swojego pierwszego poważnego przedstawienia miała już za sobą. Można było świętować. Ale najpierw…

Najpierw, zaraz po tym, jak na oświetlonej ponownie scenie wykonała pierwszy ukłon, zaczęła się rozglądać za wózkiem inwalidzkim i siedzącą w nim staruszką. Była ciekawa jej reakcji. Prawie tak samo jak reakcji rektora, Burzyńskiej i dyrektora teatru.

— Popatrz.

Karolina, cała w sztucznej krwi, wskazała na przejście między rzędami. Było tam ciemniej niż na scenie, ale biała głowa staruszki przyciągała spojrzenia nawet w półmroku. Starowinka ściskała w palcach laskę, a usta miała otwarte tak, jakby krzyczała. I chyba nie były to owacje.

— Dokąd oni ją prowadzą? Wychodzi? Przecież miała…

Dalsze słowa Karoliny utonęły w szumie oklasków, ale Wanda doskonale znała program. Staruszka miała wjechać na scenę. Miała zostać uhonorowana. Nagrodzona brawami na równi z wykonawcami. Bo przecież dzisiejszy dzień miał być jej świętem. Przedstawienie zostało napisane dla niej, na jej cześć. A tymczasem niemal stuletnia Nina Seneka wymknęła się z teatru bez słowa wyjaśnienia. Wyraz jej twarzy wskazywał na to, że była…

Wściekła.

Możliwe, że także przestraszona.

2.

Podczas swojej dziesięcioletniej kariery w zawodzie oświet­leniowca teatralnego Adam Kownacki przeżył wiele sytuacji kryzysowych, ale coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy. Przeklinając pod nosem, przebiegał palcami po pulpicie, który bardziej pasowałby do kabiny pilota w odrzutowcu. Reflektory oświetlające scenę wciąż przygasały, wywołując konsternację zarówno u aktorów, jak i na widowni.

— Co jest, do cholery? — zapytał sam siebie, ale siedząca obok dziewczyna, dla której był to pierwszy dzień pracy, poczuła się wywołana do tablicy.

— Spadki napięcia sieciowego — wyrecytowała.

Adam odetchnął z ulgą, bo scenę znów zalało odpowiednie światło. Trochę przyciemnione, bo aktorzy odgrywali właśnie scenę brutalnych tortur w siedzibie gestapo, przy Szucha. Karolina Cianciara, grająca Żydówkę Reginę, stała półnaga, a z jej ramion spływała sztuczna krew. Podczas prób, które obsługiwał, wypadała mało przekonująco, ale teraz — ucharakteryzowana i przejęta — grała brawurowo.

— Już wiem, skąd ją kojarzę. — Nowa asystentka aż klas­nęła w dłonie. — Z Klanu. Grała koleżankę Bożenki. Nie żebym oglądała Klan, ale czasem po prostu leci tak w tle — paplała, z nosem przy oddzielającej ich od widowni szybie. Z miejsca, w którym siedział, nie widział jej twarzy, tylko burzę czarnych jak smoła loków. — Natomiast ta stara… Wybacz, ale to nie moje czasy.

Adam nie miał dziś wielu powodów do wesołości, ale teraz się roześmiał.

— Ta stara… czyli Nina Seneka, tak? — Zlokalizował na widowni siwą głowę zasłużonej aktorki, a potem zapytał z niedowierzaniem: — Chcesz powiedzieć, że znasz jakąś gówniarę, która zagrała epizod w telenoweli, a nie słyszałaś o Senece? Jednej z najwybitniejszych aktorek powojennego kina?!

— Coś tam słyszałam — sprostowała szybko dziewczyna. — Popiół i diament?

— No chyba! — Na moment wróciła mu wiara w ludzi, ale zaraz spostrzegł, że dziewczyna wspomagała się telefonem, a konkretnie biografią aktorki na Filmwebie. — Wiesz co, Klara?

— Mam na imię Klaudia — poprawiła go bez cienia urazy.

Adam dawno nie przebywał w towarzystwie kogoś tak wyluzowanego.

— Słuchaj, Klaudia. To, że jesteśmy od kabelków i żarówek, nie znaczy, że możemy tak ich olewać. — Wskazał na widownię. W dniu prapremiery znajdowali się tam głównie ludzie ze środowiska teatru. — Pracujemy z aktorami. Jeśli chcemy, by nasza praca była szanowana, to musimy szanować pracę tamtych. A Seneka jest symbolem…

— Ile ona ma lat? — Dziewczyna zerknęła na ekran i odpowiedziała sobie sama: — Dziewięćdziesiąt siedem. Musi być już zupełnym warzywem, nie?

Trzeci akt dobiegł końca. Adam wyłączył reflektory nad sceną, rozjaśniając światła na widowni. Nina Seneka wychylała się nad poręczą wózka, prowadząc ożywioną rozmowę z dyrektorem teatru. Emanowała energią.

— Jest zupełnie sprawna. W zeszłym roku występowała gościnnie w Świętoszku.

— W czym? — Klaudia po raz kolejny dała wyraz swej ignorancji. Podczas pierwszego aktu wyznała, że celuje w obsługę koncertów. Miał nadzieję, że dopnie swego, bo nie wróżył jej sukcesu w branży teatralnej. — Ta sztuka jest o niej, prawda?

Zamiast odpowiedzieć, wskazał na ścianę i zawieszony na niej plakat. Duże litery układały się w tytuł WOJNA NINY SENEKI. Niżej, drobniejszym drukiem, wypisano nazwiska aktorów oraz informację, że jest to przedstawienie dyplomowe czwartego roku Akademii Teatralnej.

— Tak, to o okupacyjnej historii Niny Seneki — potwierdził, zastanawiając się, czy z niego nie pokpiwa. — Cieszę się, że na to wpadłaś. W końcu to był dopiero trzeci akt…

Nie pokpiwała, ale najwidoczniej miała do siebie dużo zdrowego dystansu, bo zamiast się zawstydzić albo, co gorsza, obrazić, wybuchnęła śmiechem.

— To dlatego tak na nią świeciłeś?

— Zgadza się. Jest tu gościem honorowym. Przedstawienia dyplomowe rzadko mają prapremiery. Na dzisiejszy spektakl zdecydowano się wyłącznie dla niej.

— Nie mogła przyjść zwyczajnie na premierę?

— Na premierę zwali się mnóstwo ludzi. Znacznie więcej niż dzisiaj. Będą studenci, rodziny aktorów i jeszcze więcej grubych ryb. — Wskazał na pierwszy rząd, z rektorem, dyrektorem teatru i kilkorgiem znanych aktorów. — Straszne zamieszanie, a potem bankiet… Seneka to staruszka. Postanowili jej tego oszczędzić.

Klaudia oderwała wzrok od widowni i popatrzyła na skrytą w mroku scenę. Technik ruszał się jak w ukropie, zmieniając celę w alei Szucha na kawiarnię Kolorową, w której miały się rozegrać ostatnie sceny. Pojawiły się okrągłe stoliki i atrapa pianina. Po gestapowskiej katowni pozostały ślady krwi.

— Senekę gra ta chuda i wysoka?

— Wanda Reginis — uzupełnił Adam.

Dziwił się, że jego asystentka nie skojarzyła studentki z małego ekranu. Wanda miała na koncie znacznie więcej serialowych epizodów niż Karolina, która wystąpiła tylko w Klanie. W przedstawieniu jednak nosiła blond perukę, która bardzo ją zmieniała.

— Chyba jest bardzo młoda, co? Musi taka być, skoro gra… szesnastolatkę.

— Siedemnastolatkę — poprawił odruchowo. Akcja toczyła się w czterdziestym trzecim roku, a Seneka urodziła się w dwudziestym szóstym. — Wanda ma dwadzieścia trzy lata, ale z jej możliwościami może zagrać zarówno nastolatkę, jak i babuleńkę.

— Ma zgrabne nogi — zauważyła Klaudia z nutą zazdrości w głosie. — Słuchaj, a co takiego zrobiła ta Seneka na wojnie, że piszą o niej sztuki?

— Obejrzyj — zaproponował, manipulując klawiszami.

Reflektory nad sceną zaczęły się poruszać, a oświetlenie widowni stało się trochę słabsze.

— Zabije tego konfidenta?

— Być może.

— A czy ona… Była już aktorką?

Tak jak przypuszczał, podczas trzech poprzednich aktów jego asystentka śledziła sztukę dość wybiórczo. Zwróciła uwagę na nogi Wandy Reginis, a zupełnie zlekceważyła fabułę.

— Nie, Seneka nie była wtedy aktorką. Była młodą dziewczyną, która dostała pracę w kawiarni prowadzonej przez aktorów. Tak wtedy było… Aktorzy, którzy nie decydowali się na występy przed okupantem, w większości zarabiali w kawiarniach.

— Tylko świnie siedzą w kinie? — wtrąciła Klaudia, udowadniając, że czasy okupacji nie były dla niej kompletnym matriksem.

— Coś w tym stylu. Nina Seneka poznała tam znanego przedwojennego aktora. Zakochała się w nim. Podobno to była wielka miłość, ale facet okazał się konfidentem gestapo. A przy tym szmalcownikiem.

— Kim?

— Szmalcownikami nazywano ludzi, którzy sprzedawali Niemcom informacje o ukrywających się Żydach. Kiedy Seneka to odkryła, zawiadomiła polskie podziemie zbrojne. Wydano na niego wyrok śmierci.

— I co? Zabiła go? Tak?

Adam, który był z tą historią na bieżąco, bo od ponad tygodnia asystował przy próbach, tylko się uśmiechnął. Klaudia niecierpliwie wpatrywała się w scenę, na której coś zaczęło się dziać. Przystojny aktor zasiadł przy pianinie, a potem zjawiła się ona. Aktorka, która grała Ninę. W ręku ściskała pistolet, a z jej ruchów biła determinacja.

— Zastrzeli go, prawda? — Młoda asystentka pociągnęła nosem, a potem niespodziewanie zachichotała. — Czy ta staruszka wie, że zaraz odtworzą na jej oczach najbardziej traumatyczne wspomnienie z jej życia? To trochę… okrutne.

Adam wzruszył ramionami. Jego uwagę przede wszystkim pochłaniała gra świateł, ale musiał przyznać, że dziewczyna ma trochę racji.

— Nie sądzę, by nie znała treści sztuki — uspokoił ich oboje, a potem uruchomił reflektor skierowany na zaciągającą się papierosem Wandę. — W każdym razie mam nadzieję, że zna — dodał, zerkając na moment w stronę wózka inwalidzkiego, z którego śledziła przedstawienie prawdziwa Nina Seneka. — Chyba nikt nie chce tu zawału…

— Wiesz, z marketingowego punktu widzenia…

Klaudia chyba zamierzała powiedzieć coś bardzo niedelikatnego, ale zanim skończyła, oświetlenie nieoczekiwanie przygasło. Adam poderwał się z krzesła.

— Kurwa! Nie teraz!

Uderzył palcami w klawiaturę, a potem pokręcił gałkami — jedną, drugą, trzecią… Część reflektorów ożyła, ale przeważająca większość wciąż była martwa.

— Maj, a pogoda jak w listopadzie… — Ze sceny dobiegł aksamitny głos aktorki grającej Ninę Senekę.

Ciąg dalszy wypowiedzi zagłuszyły gorączkowe przekleństwa Adama.

— Co, do ciężkiej cholery… No, działa!

Reflektory znów zalały sceniczną kawiarnię ciepłym, żółtawym światłem. Siedzący przy pianinie aktor mrużył oczy. Wyglądał tak, jakby wyrwano go ze snu. Estradowa Nina Seneka pogładziła go po szyi.

Adam sięgnął po kubek z kawą, ale ręce drżały mu tak, że od razu go odstawił. Klaudia trąciła go w ramię.

— To przyciemnienie było zaplanowane, tak?

Nie ufając swojemu głosowi, tylko pokręcił głową. A potem dotknął czoła. Było mokre od potu.

— To czemu ona powiedziała o tym listopadzie? Z maja zrobił się listopad czy jakoś tak…

— To improwizacja. Najlepsi aktorzy potrafią zmieniać tekst sztuki, przykrywając niedociągnięcia partnerów albo — jak w tym wypadku — ekipy technicznej.

— To chyba będzie wdzięczna, że miała okazję się wykazać.

Adam wcale nie był tego taki pewny. To, co przydawało splendoru gwiazdom estrady, dla młodej, początkującej aktorki mogło być kamieniem u szyi. Wśród aktorów, podobnie jak w każdej innej grupie zawodowej, nie przepadano za młodocianymi mądralami. Chciał o tym wspomnieć, ale nie zdążył.

— Co jest?!

Problem ze światłami wrócił niczym ból nieleczonego zęba. Tym razem znów przygasły, by po chwili zamrugać. Partner Wandy nie należał do tych, którzy potrafili improwizować. Urwał swą kwestię w połowie i nawet stąd mogli dostrzec, że kompletnie stracił wątek. W ciszy, która zapadła, przekleństwa Adama brzmiały wyjątkowo zjadliwie.

— Cholerny szmelc. — Uwaga nie odnosiła się do lamp i reflektorów, bo te były nowe i niezawodne. Szwankowała instalacja. Przewody w ścianach położono wiele lat temu. Były niewiele młodsze niż budynek, w którym mieścił się teatr. Niedawno wpisano go do rejestru zabytków. — Jakby uciekało bokiem…

W przypływie furii uderzył pięścią w ścianę. Był bezradny. Ze ściśniętym sercem patrzył, jak Marek Tracz trwa w przedłużającym się milczeniu, a widownia jest lekko skonsternowana. Nagle jeden z reflektorów rozbłysnął pełnym światłem, a ze sceny — wbrew założeniom scenariusza — popłynął donośny głos Wandy:

— Dla ciebie mogę wszystko naprawić. To chciałeś powiedzieć, prawda?

Znów improwizowała, wygłaszając kwestię, która należała do partnera ze sceny. Tracz oprzytomniał i zaczął grać. Gdy pozostałe reflektory też zaczęły działać, Adam opadł na krzesło niczym przekłuty balon.

— Niech to się już skończy — wyszeptał z przygnębieniem.

Ostatnie kwestie brzmiały mu w uszach obco i nienaturalnie. Problemy z oświetleniem nie pozostały bez wpływu na poziom finału. Tracz grał jak kołek w płocie, a Wanda… Cóż, wciąż była zachwycająca, ale podczas prób wypadała jeszcze lepiej. Adam usiłował namierzyć wzrokiem Joannę Burzyńską, opiekunkę i reżyserkę przedstawienia, ale bezskutecznie. Najwyraźniej zamiast z widowni wspierała swój zespół zza kulis — i na pewno nie była zachwycona.

— Co się tam dzieje?

Pełen napięcia głos asystentki przywołał go do rzeczywistości. Najpierw w panice popatrzył w górę, ale ze świat­łem wszystko było w porządku. Klaudia pociągnęła go za rękaw. Spojrzał w miejsce, które wskazywała, i zerwał się na nogi.

— Wykrakałam, co? — W głosie dziewczyny pobrzmiewały wyrzuty sumienia.

— O rany…

To nie musiał być zawał, ale blisko stuletnia Nina Seneka z pewnością nie czuła się dobrze. Trzęsła się na wózku, którym zaniepokojony opiekun manipulował w taki sposób, by obrócić się w ciasnym przejściu w stronę drzwi. Chyba nikt prócz niego nie zauważył jeszcze, że coś jest nie tak. Wszystkie oczy skierowane były na scenę, na której padł kończący przedstawienie strzał.

Adam zredukował oświetlenie do pojedynczej wiązki, skierowanej na sylwetkę osuwającego się aktora. Tracz trząsł się w pozorowanych drgawkach przedśmiertnych, ale pokaz ten robił zdecydowanie słabsze wrażenie niż konwulsje prawdziwej Seneki. Opiekun skierował wózek do wyjścia usytuowanego bezpośrednio pod stanowiskiem oświetleniowca. Wzburzona staruszka znalazła się niemal na wyciągnięcie dłoni. Na wykrzywionej twarzy perliły się kropelki potu. A może to były łzy?

Adam oderwał wzrok od naznaczonego cierpieniem oblicza i przeniósł spojrzenie na scenę. Sala eksplodowała oklaskami. Druga wiązka światła wydobyła z mroku Wandę. Ta ukłoniła się, ale wciąż była poważna. Tak samo zachowywała się na próbach. Wyjście z roli trwało w jej wypadku dłużej niż u innych.

— Bardzo nakłamałaś w życiorysie i podaniu o przyjęcie na praktyki? — spytał, niemal całkowicie pochłonięty kreowaną przez siebie grą świateł.

Niemal, bo jakaś cząstka jego uwagi pozostała przy Senece, która lada moment miała zostać wwieziona do foyer.

— Nie kłamałam — zapewniła dziewczyna, nie starając się nawet maskować zaskoczenia. — Najwyżej trochę podkoloryzowałam. Dlaczego…

— Napisałaś, że ukończyłaś kurs pomocy przedmedycznej.

— Bo ukończyłam. W technikum.

— To na co czekasz?

Adam oderwał dłoń od konsoli i wskazał miejsce, w którym przed momentem widział Senekę. Teraz zobaczyli tam spoconą glacę jej opiekuna, który jedną ręką popychał wózek, a drugą mocował się z drzwiami.

— Mam tam iść?

— Tak. Nawet jeśli nie pomożesz, to przynajmniej się dowiesz, co i jak…

Nie czekała na dalsze wskazówki, których i tak by jej nie udzielił. Usłyszał szczęk drzwi, a potem całą jego uwagę pochłonęło oświetlenie. Na scenie po lewej stronie pojawili się pozostali aktorzy. Miejsce po prawej zarezerwowane było dla Seneki. Jeden z reflektorów, ten, który miał podążać za wjeżdżającą na wózku staruszką, musiał pozostać wyłączony. Proszę, on też musiał improwizować. Prawie jak Wanda.

Reginis zrobiła krok do przodu. Nie musiała unosić ręki. Jej osobowość sceniczna sprawiła, że gromkie brawa urwały się jak nożem uciął. Adam przyciemnił odrobinę oświet­lającą ją wiązkę światła, ale aktorka nie stała się przez to mniej widoczna. Zdawała się płonąć własnym światłem. Jak prawdziwa gwiazda.

Podziękowanie, które trenowała po próbach, zakładało obecność Niny Seneki. W jej rolę wcielała się zwykle opiekunka przedstawienia Joanna Burzyńska. Teraz Wanda znów musiała improwizować. Zamiast zacząć od nestorki, podziękowała dyrektorowi teatru panu Sikorskiemu, a także rektorowi Akademii Teatralnej i Burzyńskiej, którą określiła mianem kochanej pani profesor.

W tym momencie u boku Wandy pojawił się Marek Tracz. Przed momentem martwy, jeszcze wcześniej wytrącony z równowagi przez szwankujące oświetlenie, teraz — uśmiechnięty od ucha do ucha i zabójczo przystojny. W ręku ściskał ogromny bukiet, który — zgodnie z przećwiczonym scenariuszem — mieli wręczyć Ninie Senece. Przebiegł wzrokiem po sali i znieruchomiał skonsternowany.

Wanda stanowczym gestem odebrała mu bukiet, po czym jeszcze raz zwróciła się do Joanny Burzyńskiej.

— Kochana pani profesor, ten wieczór, w którym stajemy się aktorami, to przede wszystkim pani wieczór. Bez pani wielkiego serca, zaangażowania i cierpliwości… Tak, przede wszystkim cierpliwości, nie doszlibyśmy tu, gdzie jesteśmy, a niektórzy z nas — tu zerknęła w kierunku partnerującego jej Tracza — wciąż skazani byliby na rolę ratownika Hasselhoffa na mazurskim kąpielisku.

Tu i tam rozległy się śmiechy. Marek Tracz jeszcze jako nastolatek wsławił się rolą w serialu o pracy Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Nie była to rola, która przyniosła mu splendor. Przeciwnie, w trakcie i jakiś czas po emisji serialu stał się bohaterem memów, ale znosił to z godnością. Także teraz, o czym świadczył błazeński ukłon. Cóż, każdy aktor, który wzrasta w cieniu wielkiego ojca, musi mieć w sobie zdrową dawkę dystansu.

Wanda, czekając, aż przebrzmią śmiechy, lustrowała widownię. Chociaż na twarzy wciąż miała uśmiech, który trudno byłoby uznać za nieszczery, Adam był pewien, że wewnątrz się gotuje. Nieobecność Niny Seneki była usprawiedliwiona, ale dlaczego nigdzie w zasięgu wzroku nie było też profesor Burzyńskiej? Operator przeczesywał reflektorem widownię, chcąc skierować na nią światło, ale… bezskutecznie. Opiekunka przedstawienia, a przy tym doskonała aktorka, nieoczekiwanie postanowiła zrobić sobie wolne.

Gdy zapadła cisza, uśmiech Wandy stał się jeszcze serdeczniejszy.

— Największe podziękowania należą się jednak państwu. Aktor jest niczym bez widowni, a z taką widownią jak państwo byliśmy dzisiaj… kimś. Mówię to także w imieniu kolegów i koleżanek. Dla każdego z nas ten wieczór będzie wydarzeniem, o którym będziemy pamiętać do końca życia… I o którym nie zapomnimy podczas gali Oscarów. — Zaczekała, aż śmiechy ucichną, a potem zwróciła się do dyrektora teatru: — Chcielibyśmy, by przyjął pan bukiet tych kwiatów jako najbardziej reprezentacyjny przedstawiciel tej kochanej publiczności.

Chyba nie taki był jej zamiar, ale z kilku stron widowni dobiegł chichot. Dyrektor Sikorski był jednak porządnym facetem, który — mimo swej pozycji w środowisku warszawskiego teatru — nie chodził z głową w chmurach. Wkroczył na scenę, śmiejąc się tubalnie, odebrał kwiaty, wycałował Wandę i Marka, a potem ruszył w kierunku pozostałych aktorów.

Klaudia weszła do pomieszczenia tak cicho, że na dźwięk jej głosu Adam aż się wzdrygnął.

— Rany, jak on ją ściska. Zaraz zrobi jej dziecko.

Informacja, że aktorką, którą obejmował teraz Sikorski, była jego własna córka — Kasia Sikorska — mogła poczekać. Adam upewnił się, że wszystko świeci jak należy, a potem odwrócił się do asystentki.

— I co z Seneką?

— To chyba nic poważnego — odparła niepewnie Klaudia. — Po prostu za dużo wzruszeń. W jej wieku trzeba ich unikać.

— Była przytomna?

— Tak. Powiedziałabym wręcz, że pobudzona. Gdy zaproponowałam pomoc, kazała mi iść do diabła.

— Co?

— To ocenzurowana wersja. Ujęła to znacznie mocniej. Temu jej opiekunowi zrobiło się wstyd, bo aż mnie przepraszał.

— A Seneka? Mówiła coś jeszcze?

— Do mnie? Nie. Mówiła tylko o przedstawieniu.

W jej głosie było coś, co sprawiło, że Adam na moment zapomniał o scenie. Reflektory oświetlały teraz jedynie pusty parkiet.

— Była zadowolona?

Klaudia pokręciła głową.

— Chyba nie bardzo. Twierdziła, że to skandal.

— Co konkretnie?

Klaudia rozłożyła ręce.

— Odniosłam wrażenie, że największe pretensje ma do aktorów odgrywających ostatnią scenę. Do tego przystojniaka, który na moment stracił głowę. I do dziewczyny, która się w nią wcieliła. — Wskazała na najwyższą z aktorek stojących na scenie. — Do tej Wandy.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki