Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pod białym niebem. Natura przyszłości Elizabeth Kolbert, laureatki Pulitzera, specjalizującej się w problematyce zmian klimatycznych, to książka poświęcona przyszłości natury, a raczej tego, co z niej zostało po stuleciach wpajanego nam przekonania, że to człowiek jest koroną stworzenia, a dzięki rozwojowi technologii możemy opanować przyrodę i podporządkować ją naszym celom. W XXI wieku widzimy już jasno, że interwencje w ekosystemy pchają nas ku katastrofie: globalne ocieplenie czy anomalie pogodowe to najbardziej widoczne z konsekwencji. Pytanie, czy próby naprawiania (czytaj: kolejnego regulowania) wyrządzonych szkód mogą cokolwiek zmienić? Dziennik „The Washington Post” uznał ten tytuł za jedną 10 najważniejszych książek 2021 roku. Na liście książek, które zrobiły na nim największe wrażenie w minionym roku, umieścił ją również Barack Obama.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Moim chłopcom
[…] czasami jedynie głaska młotkiem ściany, jakby potrafił dzięki niemu dać znak taktu, który uruchomi wielką stojącą w gotowości machinę ratunku. Nie będzie tak to dokładnie wyglądać, ratunek rozpocznie się w swoim czasie niezależnie od młotka, ale mimo wszystko to już coś, coś namacalnego, jakieś poręczenie, coś, co można całować tak, jak samego ratunku nigdy się nie ucałuje.
Franz Kafka, Prozy utajone, przeł. Ł. Musiał, Warszawa 2019, s. 211
Rzeki są dobrą metaforą – być może nawet zbyt dobrą. Bywają mętne i pełne ukrytych znaczeń, jak Missisipi, którą Mark Twain nazywa „najbardziej posępną, śmiertelnie poważną lekturą”1. Ale bywają też jasne, czyste i zwierciadlane. Thoreau wybrał się na tydzień nad rzeki Concord i Merrimack[1] i już pierwszego dnia zatracił się w refleksji nad refleksami igrającymi na wodzie. Rzeki mogą symbolizować los albo dochodzenie do poznania, albo też do tego, czego sami wolelibyśmy nie wiedzieć. „Podróż w górę rzeki była jak wędrówka do najwcześniejszych początków świata, kiedy roślinność kłębiła się na ziemi […]”2– wspomina Marlow u Conrada. Rzeki reprezentują również czas, zmianę i samo życie. „Nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki”, miał powiedzieć Heraklit, na co jeden z jego uczniów, Kratylos, odparł ponoć: „Nie da się wejść do tej samej rzeki nawet jeden raz”.
Jest pogodny ranek, który nastał po kilku deszczowych dniach, a nie-do-końca-rzeka, na jakiej się znajduję, to Chicago Sanitary and Ship Canal. Kanał ma szerokość czterdziestu ośmiu metrów i płynie prosto jak pod linijkę. Jego woda w odcieniu starego kartonu jest upstrzona papierkami od cukierków i okruchami styropianu. Tego poranka ruch na kanale tworzą głównie barki przewożące piach, żwir i produkty naftowe. Wyjątek stanowi statek wycieczkowy City Living, którym płynę.
City Living jest wyposażony w pomosty w kolorze złamanej bieli i płócienny dach wytwornie łopoczący na wietrze. Na pokładzie znajdują się kapitan statku, właściciel i kilku członków grupy Friends of the Chicago River (Przyjaciele rzeki Chicago). Przyjaciele nie są wybrednym towarzystwem. Często wybierają się na wycieczki, podczas których brodzą po kolana w brudnej wodzie, by zbadać stężenie bakterii E. coli. Dziś popłyniemy dalej w dół kanału, gdzie jeszcze do tej pory nikt z nas nie dotarł. Wszyscy są więc podekscytowani i, prawdę mówiąc, trochę też przestraszeni.
Pokonaliśmy drogę do kanału z jeziora Michigan przez Chicago River’s South Branch, a teraz płyniemy na zachód, mijając góry soli przemysłowej, płaskowzgórza złomu, moreny zardzewiałych kontenerów morskich. Tuż za granicami miasta przepływamy obok rur odpływowych oczyszczalni Stickney, nazywanej największym przedsiębiorstwem oczyszczania ścieków na świecie. Z pokładu City Living nie widzimy Stickney, ale ją czujemy. Rozmowa schodzi na temat niedawnych ulew, które przeciążyły system uzdatniania wody w regionie, doprowadzając do niewydolności przelewów burzowych, czyli CSO[2]. Pojawiają się spekulacje na temat rodzaju nieczystości, które mogły wówczas wyciec. Niektórzy zastanawiali się, czy w rzece Chicago zobaczymy „białe ryby” – jak w lokalnym slangu określa się zużyte kondomy. Dosłownie brniemy przez nie. W końcu Sanitary and Ship Canal łączy się z innym kanałem nazywanym Cal-Sag. W tym miejscu znajduje się park na planie litery „V”, w którym kryją się malownicze wodospady. Wodospady są sztuczne, jak niemal wszystko na naszej trasie.
Jeżeli Chicago to miasto o potężnym karku[3], Sanitary and Ship Canal jest jego ponadwymiarowym zwieraczem. Wcześniej wszystkie miejskie nieczystości – ludzkie ekskrementy, obornik, owcze odchody i gnijące trzewia z rzeźni – trafiały do rzeki Chicago, która w pewnych miejscach była tak brudna, iż mawiano, że kurczak bez problemu może przejść na drugi brzeg. Breja ta płynęła z rzeki do jeziora Michigan, które było – i nadal jest – jedynym źródłem wody pitnej dla miasta. Chicago regularnie dotykały więc epidemie tyfusu i cholery.
Budowa kanału – zaplanowana pod koniec XIX wieku, a rozpoczęta na początku wieku XX – odwróciła bieg rzeki. Zmusiła rzekę Chicago do zmiany kierunku, tak że zamiast do jeziora Michigan miejskie nieczystości trafiały do rzeki Des Plaines, a z niej do Illinois, Missisipi i w końcu do Zatoki Meksykańskiej. Rzeka Chicago wreszcie przypomina wodę – głosił tytuł w „The New York Times”3.
Odwrócenie biegu rzeki Chicago było największą inwestycją budowlaną tamtych czasów i podręcznikowym przykładem – mówię to bez ironii – tego, co nazywa się kontrolowaniem natury. Wykopanie kanału zajęło siedem lat i wymagało zastosowania nowych rozwiązań technicznych, zapewnionych przez Mason and Hoover Conveyor oraz Heidenreich Incline, zbiorczo nazywanych Chicago School of Earth Moving4. W sumie wydobyto trzydzieści sześć milionów metrów kwadratowych kamieni i ziemi, które – jak zauważył z podziwem jeden z komentatorów – wystarczyłyby do usypania wyspy o wysokości ponad piętnastu metrów i powierzchni dwóch i pół kilometra kwadratowego5. Miasto powstało dzięki rzece, a następnie ją przekształciło.
Jednakże skierowanie nieczystości do St. Louis nie było jedynym efektem odwrócenia biegu rzeki. Przy okazji zaburzono równowagę hydrologiczną dwóch trzecich obszaru Stanów Zjednoczonych, co spowodowało szkody ekologiczne, które doprowadziły do strat finansowych, a te z kolei wymusiły kilka kolejnych interwencji. Do tego właśnie miejsca płynął City Living. Zbliżaliśmy się ostrożnie, choć być może niewystarczająco, bo w pewnym momencie statek został niemal zgnieciony przez dwie duże barki. Marynarze zaczęli wykrzykiwać początkowo niezrozumiałe dla nas rozkazy, które okazały się – gdy w końcu to do nas dotarło – niecenzuralne.
Po około pięćdziesięciu kilometrach podróży w górę dolnego odcinka rzeki – a może w dół górnego? – jesteśmy prawie u celu. Pierwszym znakiem, że się zbliżamy, jest tablica wielkości billboardu i koloru plastikowej cytryny. UWAGA – głosi – ZAKAZ PŁYWANIA, NURKOWANIA, ŁOWIENIA RYB I CUMOWANIA. Tuż za nią stoi kolejna z wypisanym na biało ostrzeżeniem: PASAŻEROWIE, DZIECI I ZWIERZĘTA DOMOWE MUSZĄ POZOSTAWAĆ POD NADZOREM. Kilkaset metrów dalej pojawia się trzecia plansza, tym razem wiśniowoczerwona. OBSZAR BARIERY ELEKTRYCZNEJ DLA RYB. WYSOKIE RYZYKO PORAŻENIA PRĄDEM – ostrzega.
Wszyscy wyjmują komórki i aparaty fotograficzne. Robimy zdjęcia wodzie, tablicom ostrzegawczym i sobie. Słychać żarty, że ktoś powinien zanurkować w naelektryzowanej wodzie albo przynajmniej wsadzić do niej rękę, żeby sprawdzić, co się stanie. Sześć dużych czapli modrych w nadziei na łatwy posiłek stoi na brzegu skrzydło przy skrzydle, jak uczniowie czekający w kolejce do stołówki. Im też robimy zdjęcia.
Proroctwo, wedle którego człowiek ma panować nad „wszelką ziemią, oraz nad wszelkim płazem, co pełza po ziemi”6, wypełniło się. Wybierz dowolny obszar, a usłyszysz tę samą historię. Ludzie dotychczas przekształcili ponad połowę niepokrytej lodem powierzchni ziemi7 – czyli około siedemdziesięciu milionów kilometrów kwadratowych – a pośrednio też pozostałą część naszej planety. Podzieliliśmy tamami większość dużych rzek lub zmieniliśmy ich bieg. Nasze zakłady produkcji nawozów i uprawy wprowadziły do środowiska więcej azotu niż wszystkie ziemskie ekosystemy razem wzięte, a nasze samoloty, samochody i elektrownie emitują jakieś sto razy więcej dwutlenku węgla niż wulkany. Trzęsienia ziemi wywołane przez człowieka nie są już niczym niezwykłym. (Rano 3 września 2016 roku wyjątkowo mocny wstrząs spowodowany przez ludzi dotknął Pawnee w Oklahomie i był odczuwalny aż w Des Moines8). Jeśli przyjrzymy się czystej biomasie, liczby też okażą się zdumiewające: obecnie stosunek wagi ludzi do wagi dzikich zwierząt wynosi osiem do jednego. Jeżeli dodamy do tego ciężar zwierząt udomowionych – przede wszystkim krów i świń – stosunek ten wzrasta do dwudziestu jeden do jednego. „W istocie – jak ostatnio zauważono w »Proceedings of the National Academy of Sciences« – łączna masa ludzi i żywego inwentarza przeważa ciężar wszystkich kręgowców z wyłączeniem ryb”9. To my w dużej mierze wprawiliśmy w ruch maszynę wymierania i specjacji. Wpływ człowieka jest tak ogromny, że zaczęto mówić o nowej erze geologicznej: antropocenie. W erze człowieka każde miejsce na ziemi, łącznie z najgłębszymi rowami oceanicznymi i najodleglejszymi terytoriami lądolodu, nosi ślady Piętaszka.
Oczywistą lekcją, jaką można wyciągnąć z tego obrotu spraw, jest to, że należy zachowywać ostrożność przy wypowiadaniu życzeń. Ocieplenie klimatyczne, wzrost temperatury oceanów, zakwaszenie wód, podniesienie się poziomu mórz, topnienie lodowców, wylesienie, eutrofizacja – to tylko niektóre skutki uboczne sukcesu, jaki osiągnął nasz gatunek. Tempo zjawiska, któremu nadaliśmy mdłą nazwę „globalne ocieplenie”, jest tak wielkie, że dysponujemy tylko kilkoma porównywalnymi przykładami z historii Ziemi – ostatnim z nich jest kładące kres panowaniu dinozaurów uderzenie asteroidy sprzed sześćdziesięciu sześciu milionów lat. Ludzie tworzą nieanalogowe klimaty, nieanalogowe ekosystemy i całą nieanalogową przyszłość. W tym momencie rozsądnie byłoby ograniczyć nasze zaangażowanie i oddziaływanie na środowisko. Jednakże jesteśmy tak liczni – w czasie, gdy piszę tę książkę, ludzi jest niemal osiem miliardów – i zaszliśmy już tak daleko, że zawrócenie z obranej kiedyś drogi wydaje się niewykonalne.
Stajemy więc wobec nieanalogowych problemów. Odpowiedzią na problem kontroli jest jeszcze większa kontrola. Tyle że tym, z czym teraz trzeba się uporać, nie jest natura, która istnieje – lub którą postrzegamy jako istniejącą – w oderwaniu od człowieka. Przeciwnie, teraz wszelkie nowe działania muszą wychodzić od ciągle nawracającego punktu, jakim jest przekształcona planeta – nie tyle kontrola natury, ilekontrola kontroli natury. Najpierw zawracamy rzekę. A później przepuszczamy przez nią prąd.
Okręgowa siedziba Korpusu Inżynieryjnego Armii Stanów Zjednoczonych w Chicago (United States Army Corps of Engineers) znajduje się w neoklasycznym budynku przy LaSalle Street. Jak informuje tablica przed budynkiem, w 1883 roku w tym miejscu odbyła się Ogólna Konwencja Czasu Kolejowego, która doprowadziła do zsynchronizowania zegarków w całych Stanach. Ta decyzja spowodowała, że liczba regionalnych stref czasowych spadła do czterech, co w wielu miejscowościach doprowadziło do zjawiska znanego jako „dzień z dwoma południami”.
Korpus, od momentu jego powstania za czasów prezydenta Thomasa Jeffersona, miał realizować przedsięwzięcia na wielką skalę. Pośród jego wielu zagrażających światu inicjatyw znalazły się: Kanał Panamski, Droga Wodna Świętego Wawrzyńca, tama Bonneville i projekt Manhattan. (W celu skonstruowania bomby atomowej dokonano nowego podziału Korpusu; nazwa Manhattan District była przykrywką dla tajnego projektu)10. Za znak czasu można uznać to, że Korpus coraz częściej angażuje się w zachowawcze przedsięwzięcia o drugorzędnym znaczeniu, takie jak bariery elektryczne na Sanitary and Ship Canal.
Pewnego ranka, niedługo po wycieczce z Przyjaciółmi, odwiedziłam biuro Korpusu w Chicago, żeby porozmawiać z odpowiedzialnym za bariery inżynierem Chuckiem Shea. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy po wejściu, była para gigantycznych, ustawionych na kamiennej podstawie karpi inwazyjnych znajdujących się w pobliżu recepcji. Jak wszystkie karpie inwazyjne miały oczy osadzone w dolnej części głowy. W tej cudacznej mieszaninie sztucznej fauny plastikowe ryby otoczone były plastikowymi motylkami.
– Kiedy przed laty studiowałem inżynierię, nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę tyle uwagi poświęcał rybom – wyznał Shea. – Ale okazuje się, że dzięki temu mogę czasem zabłysnąć w towarzystwie.
Shea jest drobnym, siwiejącym mężczyzną w drucianych okularach, cechuje go rezerwa typowa dla ludzi zajmujących się kwestiami, których nie rozwiąże samo ich omawianie. Pytam, na jakiej zasadzie działają bariery elektryczne, a on wyciąga do mnie rękę, jakby chciał się przywitać.
– Przesyłamy do kanału impulsy elektryczne – wyjaśnił. – Zasadniczo trzeba przesłać do wody tyle prądu, żeby na określonym obszarze powstało pole elektryczne. Jest ono silniejsze, gdy zawracasz i zaczynasz płynąć w górę lub w dół rzeki, gdyby więc moja dłoń była rybą, a jej nos znajdował się w tym miejscu – ciągnął, demonstrując czubek swojego środkowego palca – ogon byłby tu.
Wskazał nadgarstek, a następnie wyciągnął rękę, falującym gestem dłoni naśladując ruch ryby.
– Ryba wpływa i odczuwa od strony nosa wyładowanie elektryczne, a drugie od strony ogona. Razi ją prąd przepływający przez ciało. Duże ryby odczuwają znaczną różnicę wyładowania elektrycznego między nosem a ogonem. W przypadku małych ryb dystans pokonywany przez impuls jest krótszy, więc prąd razi je słabiej. – Usiadł i położył rękę na kolanie. – Dobra wiadomość jest taka, że karpie inwazyjne to bardzo duże ryby. Są wrogiem publicznym numer jeden.
– Człowiek też jest dość spory – zauważyłam.
– Każdy reaguje inaczej na rażenie prądem, problem w tym, że czasem kończy się ono śmiercią. – Shea wyjaśnił, że Korpus rozpoczął stawianie barier pod koniec lat dziewięćdziesiątych pod naciskiem Kongresu. – Wytyczne były mało precyzyjne: „Coś z tym zróbcie”.
Korpus stanął przed trudnym zadaniem, miał uniemożliwić rybom wpływanie do Sanitary and Ship Canal, nie utrudniając przewozu ludzi, ładunków i śmieci. Rozważano kilkanaście możliwych scenariuszy11, między innymi wykorzystanie trucizny, promieni ultrafioletowych, ozonu, gorących ścieków z elektrowni i olbrzymich filtrów. Brano nawet pod uwagę wpuszczenie do kanału azotu, żeby doprowadzić do powstania beztlenowego środowiska, zazwyczaj kojarzonego z nieoczyszczonymi ściekami. (Rozwiązanie to zostało odrzucone częściowo ze względu na jego koszty, które szacowano na dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów dziennie). Bariery elektryczne wygrały, ponieważ były tanią i – jak się wydawało – najbardziej humanitarną opcją. Liczono na to, że bariera odstraszy ryby, zanim prąd je zabije.
Przed odwróceniem biegu rzeka Chicago wpadała do jeziora Michigan
MGMT. design
Chicago Sanitary and Ship Canal odwrócił bieg rzeki Chicago
MGMT. design
Pierwsza bariera elektryczna została uruchomiona 9 kwietnia 2002 roku. Miała odstraszać gatunek intruza o żabim pysku – babkę śniadogłową. Babka pochodzi z Morza Kaspijskiego i jest żarłocznym zjadaczem ikry innych ryb. Zadomowiła się w jeziorze Michigan i pojawiła się obawa, że może wykorzystać Sanitary and Ship Canal, aby przedostać się do rzeki Des Plaines. Stamtąd miałaby otwartą drogę do rzek Illinois i Missisipi. Lecz jak wyjaśnił Shea: „zanim można było uruchomić projekt, babka była już po drugiej stronie”. To ten przypadek, kiedy kanał zamknięto, gdy ryba już uciekła.
Tymczasem inny obcy gatunek – pochodzący z Azji karp inwazyjny – nadchodził z przeciwnego kierunku, w górę Missisipi ku Chicago. Obawiano się, że jeśli karpie dostaną się do kanału, spustoszą jezioro Michigan, a następnie jeziora Górne, Huron, Erie i Ontario. Pewien polityk ostrzegał, że ryba ta „zniszczy nasz styl życia”12.
– Karp inwazyjny jest bardzo dobrym gatunkiem ekspansywnym – opowiadał Shea. – Znaczy się niedobrym, jest bardzo skuteczny w opanowywaniu nowych terenów. Łatwo się adaptuje i doskonale czuje w różnych środowiskach. To sprawia, że trudno sobie z nim poradzić.
Korpus ustawił później na kanale dwie dodatkowe bariery o znacznie wyższym napięciu, a w czasie mojej wizyty wymieniał pierwszą zaporę na bardziej skuteczny model. Planowano też wynieść walkę na zupełnie nowy poziom, instalując barierę emitującą głośne dźwięki i produkującą bąble powietrzne. Początkowo miała ona kosztować dwieście siedemdziesiąt pięć milionów dolarów, ale ostatecznie będzie trzeba za nią zapłacić siedemset siedemdziesiąt pięć milionów.
– Krążą żarty, że to bariera-dyskoteka – rzucił Shea.
A ja pomyślałam, że tym zdaniem mógłby zabłysnąć w towarzystwie.
Choć ludzie często mówią o karpiach inwazyjnych, jakby to był jeden gatunek, w rzeczywistości jest to zbiorcza nazwa czterech różnych ryb. Wszystkie pochodzą z Chin, gdzie określa je się jako 四大家鱼, co z grubsza można przetłumaczyć jako „cztery wspaniałe udomowione ryby”. Chińczycy wspaniałą czwórkę hodują razem od XIII wieku. Praktykę tę określa się jako „pierwszy udokumentowany przykład polikultury w historii człowieka”13.
Każda ryba odznacza się jakimś talentem i kiedy połączą siły, są prawie nie do powstrzymania, niczym Fantastyczna Czwórka. Amur biały (Ctenopharyngodon idella) zjada glony. Tołpyga biała (Hypophthalmichthys molitrix) i tołpyga pstra (Hypophthalmichthys nobilis) są filtratorami: obie ryby zasysają wodę i odfiltrowują z niej plankton dzięki przypominającym grzebień organom w skrzelach. Amur czarny (Mylopharyngodon piceus) żywi się mięczakami. Wrzuć odpadki z kuchni do sadzawki, a amury białe je zjedzą. Ich odchody wspomagają rozwój glonów, stanowiących pokarm tołpygi białej oraz mikroskopijnych zwierzątek wodnych, takich jak dafnie, które są pokarmem tołpygi pstrej. Ten system pozwala Chińczykom pozyskiwać ogromne ilości rybiego mięsa – tylko w 2015 roku ponad sześćdziesiąt dziewięć milionów ton14.
Jednym z paradoksów, w które obfituje antropocen, jest fakt, że liczba wolno żyjących karpi w Chinach gwałtownie spadła, gdy wzrosła liczba ryb hodowlanych. Przez takie projekty jak Tama Trzech Przełomów na Jangcy ryby tracą tarliska. Karpie są więc jednocześnie instrumentem kontroli sprawowanej przez ludzi i jej ofiarą.
Cztery wspaniałe ryby znalazły się w Missisipi – przynajmniej częściowo – dzięki książce Silent Spring [Niema wiosna], co jest kolejnym paradoksem antropocenu. W pracy tej, której roboczy tytuł brzmiał The Control of Nature15, Rachel Carson potępiła ideę kontrolowania przyrody przez człowieka.
Jak napisała, dążenie do „»panowania nad naturą« wynika z ludzkiej arogancji, mającej swoje źródła w kamiennej epoce biologii i filozofii, kiedy uważano, że przyroda ma służyć człowiekowi”16. Środki chwastobójcze i pestycydy stanowiły jej zdaniem najgorsze ucieleśnienie myślenia „człowieka jaskiniowego” – pałkę „wymierzoną w tkankę życia”.
Pozbawione skrupułów używanie chemikaliów – ostrzegała Carson – szkodzi ludziom, zabija ptaki i zmienia drogi wodne w „rzeki śmierci”. Zamiast propagować pestycydy i środki owadobójcze, agencje rządowe powinny je eliminować, gdyż dostępne jest „naprawdę niezwykłe bogactwo” możliwości. Carson szczególnie zalecała nasyłanie jednych biologicznych organizmów na inne. Na przykład liczba niechcianych owadów miała być ograniczana przez wprowadzenie do środowiska żerujących na nich pasożytów.
– W książce problemem, tym „złym”, było szerokie, niemal nieograniczone stosowanie środków chemicznych, głównie chlorowanych węglowodorów, takich jak DDT – mówi Andrew Mitchell, biolog z centrum badawczego akwakultur w Arkansas, który zajmuje się historią karpi inwazyjnych w Ameryce. – To wszystko sprowadzało się więc do tego, jak zrezygnować z szerokiego zastosowania chemikaliów, a jednocześnie zachować jakąś kontrolę. I miało to bardzo wiele wspólnego właśnie z importem karpi inwazyjnych. Te ryby dawały biologiczną władzę.
Rok po ukazaniu się Silent Spring, w 1963, Służba Połowu i Dzikiej Przyrody Stanów Zjednoczonych (U.S. Fish and Wildlife Service) dokonała pierwszego udokumentowanego importu karpi inwazyjnych do USA17. Pomysł polegał na wykorzystaniu ryb, zgodnie z rekomendacjami Carson, do utrzymania w ryzach wodorostów. (Wodorosty, takie jak wywłócznik kłosowy – kolejny gatunek inwazyjny – potrafią do tego stopnia zarosnąć jeziora, że stają się one niedostępne dla łodzi, a nawet pływaków). Sprowadzono narybek amura białego, który odchowano w Stacji Eksperymentalnej Hodowli Ryb w Stuttgarcie w stanie Arkansas. Trzy lata później biologom ze stacji udało się rozmnożyć dorosłe już amury. Uzyskano tysiące młodych rybek. Niemal natychmiast niektóre z nich uciekły na wolność. Małe amury dotarły do rzeki White, dopływu Missisipi.
Trochę później, w latach siedemdziesiątych, Departament Łowiectwa i Rybołówstwa w Arkansas (Arkansas Game and Fish Commission) znalazł zastosowanie dla tołpygi białej i tołpygi pstrej18. Właśnie przegłosowano ustawę o czystych wodach i zaczęto naciskać na samorządy, by te dostosowały się do nowych standardów. Wielu gmin nie było jednak stać na unowocześnienie oczyszczalni ścieków. Departament Łowiectwa i Rybołówstwa uznał, że pomocne może okazać się wpuszczenie tołpyg do basenów oczyszczalni. Miały one ograniczyć ładunek substancji biogennych poprzez zjadanie glonów, które doskonale się mnożyły w bogatej w azot wodzie. Eksperymentalnie umieszczono tołpygi białe w lagunach osadowych[4] w Benton, przedmieściu Little Rock. Ryby rzeczywiście – nim uciekły – ograniczyły ilość biogenów. Nikt dokładnie nie wie, jak udało im się opuścić zbiorniki, bo nikt ich nie pilnował.
– Wszyscy szukali wtedy sposobu, żeby oczyścić środowisko – stwierdził Mike Freeze, biolog z Departamentu Łowiectwa i Rybołówstwa w Arkansas badający karpie inwazyjne. – Gdy Rachel Carson napisała Silent Spring, głównym zmartwieniem stało się chemiczne zanieczyszczenie wody. Nikt aż tak bardzo nie przejmował się gatunkami inwazyjnymi, a szkoda.
Ryby, w większości tołpygi białe, tworzą krwawą stertę. Są ich dziesiątki, wrzucono je żywe do łodzi. Przez kilka godzin patrzyłam, jak układa się je w stos, i o ile ryby na dnie – jak sądziłam – były już martwe, te na wierzchu nadal się rzucały i rozpaczliwie wydymały skrzela. Wydawało mi się, że dostrzegam oskarżycielski błysk w ich nisko osadzonych oczach, ale tak naprawdę nie wiem, czy mnie widziały, czy była to tylko moja projekcja.
Był duszny letni poranek, kilka tygodni po mojej wycieczce na City Living. Łapiące powietrze tołpygi, trzech biologów zatrudnionych przez stan Illinois, paru rybaków i ja kołysaliśmy się na jeziorze w miasteczku Morris, około stu kilometrów na południowy zachód od Chicago. Jezioro nie ma nazwy, bo powstało w miejscu nieczynnej żwirowni. Przedsiębiorstwo będące właścicielem zalewu przed wpuszczeniem na jego teren zażądało podpisania formularza, w którym między innymi stwierdzałam, że nie mam ze sobą broni, nie będę palić papierosów ani używać „przedmiotów służących do wytwarzania ognia”. Zarys żwirowni-zmienionej-w-jezioro przypomina dziecięcy rysunek tyranozaura. W miejscu pępka, gdyby tyranozaury miały pępek, znajduje się kanał łączący zalew z rzeką Illinois. Ten układ bardzo sprzyja tołpygom, które potrzebują prądu rzecznego do rozrodu – lub zastrzyku z hormonów – ale po złożeniu ikry wracają do stojącej wody, żeby się najeść.
Morris można uznać za Gettysburg[5] w wojnie przeciwko karpiom inwazyjnym. Na południe od miasta karpi jest mnóstwo; na północ – są rzadkością (choć jak dużą, pozostaje kwestią dyskusyjną). Wiele czasu, pieniędzy i ryb poświęcono, aby utrzymać taki stan rzeczy. Proces ten nazywany jest „obroną bariery” i ma uniemożliwić dużym tołpygom dotarcie do barier elektrycznych. Gdyby strategia wykorzystania prądu była w pełni bezpiecznym środkiem odstraszającym, obrona bariery nie byłaby konieczna, jednak żaden z moich rozmówców, łącznie z urzędnikami takimi jak Shea z Korpusu Inżynieryjnego Armii, nie wydawał się skory do poddania urządzenia próbie.
– Naszym celem jest utrzymanie karpi z dala od Wielkich Jezior – wyjaśnił jeden z biologów, gdy dryfowaliśmy po zalanej żwirowni. – Nie możemy zdawać się na same bariery elektryczne.
O świcie rybacy rozłożyli kilkaset metrów sieci skrzelowych, a teraz wyciągają je do trzech aluminiowych łodzi. Rodzime ryby – takie jak sumik płaskogłowy czy bęben słodkowodny – które wpadną w sieci, są wybierane i wrzucane do wody. Karpie inwazyjne lądują pośrodku łódki.
Ilość tołpyg w bezimiennym jeziorze wydaje się niewyczerpana. Moje ubranie, a także notebook i dyktafon są pokryte rozbryzganą krwią i szlamem. Sieci stawia się ponownie zaraz po ich wyciągnięciu. Kiedy rybacy muszą przejść z jednego końca łodzi na drugi, po prostu brną przez szamoczące się pośrodku karpie. „Kto słyszy ryby, kiedy płaczą? – pytał Thoreau. – Nie zostaną zapomniane przez współczesne nam wspomnienia”19.
Te same cechy, które w Chinach zapewniły „udomowionym rybom” popularność, w Stanach przyczyniły się do ich niesławy. Dobrze odżywiony amur biały może ważyć ponad trzydzieści sześć kilogramów. W ciągu jednego dnia zjada ilość pożywienia stanowiącą niemal połowę wagi jego ciała i jednocześnie składa setki tysięcy ikry. Tołpyga pstra może ważyć nawet czterdzieści pięć kilogramów20. Ryby te mają wypukłe czoło i wyglądają, jakby wiecznie były obrażone. Brak wyodrębnionego żołądka sprawia, że niemal nieustannie jedzą.
Tołpygi białe prawie dorównują im żarłocznością, są tak skutecznymi filtratorami, że potrafią odcedzić plankton o średnicy poniżej czterech mikronów, czyli jednej czwartej najcieńszego ludzkiego włosa. Dlatego gdziekolwiek karpie się pojawią, zyskują przewagę nad rodzimymi gatunkami, aż w końcu zostają niemal same. Dziennikarz Dan Egan ujął to następująco: „Tołpygi pstre i białe nie tylko dokonują inwazji na ekosystemy. One je podbijają”21. W rzece Illinois karpie inwazyjne stanowią niemal trzy czwarte rybiej biomasy, a w niektórych wodach może ich być jeszcze więcej22. Zniszczenia ekologiczne tymczasem dotyczą nie tylko ryb, istnieją obawy, że żywiący się mięczakami amur czarny już zagroził istnieniu rodzimych słodkowodnych małży.
– Amerykę Północną zamieszkuje najbardziej zróżnicowany zespół małż na świecie – stwierdził Duane Chapman, biolog z agencji badawczej U. S. Geological Survey specjalizujący się w karpiach inwazyjnych. – Wiele gatunków jest zagrożonych albo już wyginęło. A teraz przeżywamy najazd najbardziej ekspansywnego pod słońcem drapieżnika, który żywi się mięczakami, na kilka poważnie zagrożonych gatunków.
Tracy Seidemann, jeden z rybaków, którego spotkałam w Morris, miał na sobie usmarowany krwią kombinezon i koszulkę z odciętymi rękawami. Zauważyłam, że na ogorzałym od słońca ramieniu ma wytatuowanego karpia. Jak mi powiedział, był to karp pospolity. To też jest gatunek inwazyjny. Został sprowadzony z Europy jeszcze w latach osiemdziesiątych XIX wieku i zapewne też dokonał spustoszenia wśród rodzimej fauny i flory. Od tak dawna żyje jednak w naszym sąsiedztwie, że ludzie się do niego już przyzwyczaili.
– Powinienem chyba wytatuować sobie karpia inwazyjnego – zażartował Seidemann, wzruszając ramionami.
Rybak wspominał, że kiedyś łowił głównie buffala czarne, ryby rodzime w Missisipi i jej dopływach. (Buffalo z wyglądu nieco przypomina karpia, ale należy do zupełnie innej rodziny). Kiedy pojawiły się karpie inwazyjne, liczba tych ryb gwałtownie spadła. Dziś Seidemann zarabia przede wszystkim jako płatny zabójca zatrudniony przez Wydział do spraw Zasobów Naturalnych Illinois (Illinois Department of Natural Resources, DNR). Wypytywanie o pieniądze wydawało mi się niegrzeczne, później jednak dowiedziałam się, że zakontraktowany rybak może w ciągu tygodnia zarobić ponad pięć tysięcy dolarów brutto.
Pod koniec dnia Seidemann i pozostali rybacy załadowali łódki z karpiami na samochody i pojechali do miasta. Ryby, teraz bezwładne i ze szklistymi oczami, wrzucono na naczepę samochodu.
Ta runda obrony bariery trwała jeszcze przez kolejne trzy dni. Ostateczny wynik akcji to 6404 tołpygi białe i 47 tołpyg pstrych. Razem ryby ważyły dwadzieścia pięć ton. Wywieziono je ciężarówkami na zachód, gdzie zostały przerobione na nawóz.
Dorzecze Missisipi jest trzecim największym na świecie, wyprzedzają je zlewiska Amazonki i rzeki Kongo. Zajmuje powierzchnię ponad trzech milionów kilometrów kwadratowych oraz obejmuje trzydzieści jeden stanów i część dwóch prowincji kanadyjskich. Dorzecze kształtem przypomina nieco lejek z rurką wbitą w Zatokę Meksykańską.
System odpływowy Wielkich Jezior również jest rozległy. Zajmuje siedemset siedemdziesiąt siedem tysięcy kilometrów kwadratowych i zawiera osiemdziesiąt procent powierzchniowej słodkiej wody w Ameryce Północnej. Jeziora układają się w kształt tęgiego konika morskiego, a od wschodu Rzeka Świętego Wawrzyńca odprowadza z nich wodę do Atlantyku.
Te dwa ogromne systemy sąsiadują ze sobą, ale są – a raczej były – dwoma odseparowanymi światami wodnymi. Kiedy Chicago rozwiązało problem z nieczystościami dzięki wykopaniu Sanitary and Ship Canal, brama się otworzyła i dwa oddzielne królestwa wodne zostały połączone. Przez większość XX wieku nie przekładało się to na poważniejsze problemy, kanał wypełniony ściekami był zbyt toksyczny, aby służyć organizmom do przemieszczania się. Jednakże ustawa o czystych wodach i działania takich stowarzyszeń jak Friends of Chicago River doprowadziły do poprawy jakości wody i zwierzęta, na przykład babka śniadogłowa, zaczęły przemieszczać się między dwoma dotychczas odciętymi od siebie światami.
Odwrócenie biegu rzeki Chicago doprowadziło do połączenia dwóch wielkich systemów wodnych
MGMT. design
W grudniu 2009 roku Korpus wyłączył jedną z barier elektrycznych na kanale, żeby przeprowadzić rutynowy przegląd techniczny. Sądzono, że karpie inwazyjne znajdują się w odległości co najmniej dwudziestu pięciu kilometrów w dół rzeki. Jednakże w ramach środków ostrożności Wydział do spraw Zasobów Naturalnych Illinois wpuścił do wody ponad siedem tysięcy pięćset litrów trucizny. W rezultacie zabito dwadzieścia cztery tysiące ryb23. W tej masie znaleziono jednego karpia inwazyjnego – półmetrową tołpygę pstrą. Prawdopodobnie wiele ryb opadło na dno, zanim zostały wyłowione. Czy było wśród nich więcej karpi inwazyjnych?
Sąsiednie stany ostro zareagowały. Pięćdziesięciu członków Kongresu podpisało list do Korpusu, w którym dali wyraz swojemu przerażeniu. „Nie istnieje większe zagrożenie dla ekosystemu Wielkich Jezior niż osiedlenie się tam karpi inwazyjnych”24 – pisali. Stan Michigan wytoczył proces sądowy25 i pytał, czy nie została złamana granica między systemami wodnymi. Korpus zbadał różne opcje i w 2014 roku wydał raport liczący dwieście trzydzieści dwie strony.
Według oświadczenia Korpusu26 ponowne „rozdzielenie hydrologiczne” byłoby najbardziej skuteczną metodą utrzymania karpi inwazyjnych z dala od Wielkich Jezior. Zgodnie z obliczeniami Korpusu doprowadzenie do tego rozdziału zajęłoby dwadzieścia pięć lat – trzy razy więcej niż wykopanie kanału – i pochłonęło osiemnaście miliardów dolarów.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
1 Mark Twain, Życie na Missisipi, przeł. Zofia Siwicka, Warszawa 2006, s. 69.
2 Joseph Conrad, Jądro ciemności, przeł. Magda Heydel, Kraków 2011, s. 46.
3 „New York Times”, 14.01.1900, no. 14.
4 Libby Hill, The Chicago River. A Natural and Unnatural History, Chicago 2000, s. 127.
5 Tamże, s. 133.
6 Nowa Biblia Gdańska, Rdz 1,26 (przyp. tłum.).
7 Roger LeB. Hooke, José F. Martín-Duque, Land Transformation by Humans. A Review, „GSA Today” 2012, no. 22, s. 4–10.
8 Katy Bergen, Oklahoma Earthquake Felt in Cansas City and as Far as Des Moines and Dallas, „The Cansas City Star”, 3.09.2016, kansascity.com, bit.ly/3mDCDxz, dostęp: 28.12.2021.
9 Yinon M. Bar-On, Rob Phillips, Ron Milo, The Biomass Distribution on Earth, „Proceedings of the National Academy of Sciences” 2018, no. 115, s. 6506–6511.
10Historical Vignette 113—Hide the Development of the Atomic Bomb, www.usace.army.mil, bit.ly/3qus15c, dostęp: 28.12.2021.
11 P. Moy, C. B. Shea, J. M. Dettmers, I. Polls, Chicago Sanitary and Ship Canal Aquatic Nuisance Species Dispersal Barriers, glpf.org, bit.ly/3FAXskB, dostęp: 28.12.2021.
12 Cyt. za: Thomas Just, The Political and Economic Implications of the Asian Carp Invasion, „Pepperdine Policy Review” 2011, no.4, digitalcommons.pepperdine.edu, bit.ly/3qyF8Ca, dostęp: 28.12.2021.
13 Patrick M. Kočovský, Duane C. Chapman, Song Qian, Asian CarpIs Societally and Scientifically Problematic. Let’s Replace It, „Fisheries” 2018, no. 43, s. 311–316.
14 Liczby te pochodzą z: „China Fisheries Yearbook 2016”, cyt. za: Louis Harkell, China Claims 69 m Tons of Fish Produced in 2016, „Undercurrent News”, 19.01.2017, undercurrentnews.com, bit.ly/3HjH7RS, dostęp: 8.06.2021.
15 William Souder, On a Farther Shore. The Life and Legacy of Rachel Carson, New York 2012, s. 280.
16 Rachel Carson, Silent Spring, New York 2002, s. 297.
17 Andrew Mitchell, Anita M. Kelly, The Public Sector Role in the Establishment of Grass Carp in the United States, „Fisheries” 2006, no. 31, s. 113–121.
18 Anita M. Kelly, Carole R. Engle, Michael L. Armstrong, Mike Freeze, Andrew J. Mitchell, History of Introductions and Governmental Involvement in Promoting the Use of Grass, Silver, and Bighead Carps [w:] Invasive Asian Carps in North America,eds. Duane C. Chapman, Michael H. Hoff, Bethesda 2011, s. 163–174.
19 Henry David Thoreau, A Week on the Concord and Merrimack Rivers, New York 1998, s. 31.
20 Duane C. Chapman, Facts about Invasive Bighead and Silver Carps, United States Geological Survey, pubs.usgs.gov, on.doi.gov/32JLgiH, dostęp: 28.12.2021.
21 Dan Egan, The Death and Life of the Great Lakes, New York 2017, s. 156.
22 Dan Chapman, A War in the Water, U. S. Fish and Wildlife Service, region południowo-wschodni, 19.03.2018, fws.gov, bit.ly/3sE1Rzu, dostęp: 28.12.2021.
23 Dan Egan, The Death and Life…, dz. cyt., s. 177.
24 Cyt. za: Tom Henry, Congressmen Urge Aggressive Action to Block Asian Carp, „The Blade”, 21.12.2009, toledoblade.com, bit.ly/3pyeavr, dostęp: 27.12.2021.
25Lawsuit against the U. S. Army Corps of Engineers and the Chicago Water District, Department of the Michigan Attorney General, michigan.gov, bit.ly/3ptYtoL, dostęp: 27.12.2021.
26The Great Lakes and Mississippi River Interbasin Study, raport GLMRIS, glmris.anl.gov/glmris-report, dostęp: 27.12.2021.
[1] Aluzja do dzieła Henry’ego Davida Thoreau, A Week on the Concord and Merrimack Rivers z 1849 roku (przyp. tłum.).
[2] Skrót od angielskiego terminu combined sewer overflows (przelewy kanalizacji ogólnospławnej) (przyp. tłum.).
[3] Aluzja do wiersza Chicago Carla Sandburga (1878–1967), zob. Carl Sandburg, Wybór wierszy, przeł. Michał Sprusiński, Warszawa 1971, s. 21 (przyp. tłum.).
[4] Laguny osadowe są to baseny do odwadniania osadów ściekowych (przyp. tłum.).
[5] W dniach 1–3 lipca 1863 roku pod miastem Gettysburg w stanie Pensylwania doszło do przełomowej dla wojny secesyjnej bitwy, w której wojska konfederackie uległy siłom Unii (przyp. tłum.).
Tytuł oryginału angielskiego: Under a White Sky
Copyright © by © ELIZABETH KOLBERT 2021
Published by arrangement with The Robbins Office, Inc.
International Rights Management: Susanna Lea Associates
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Filtry, 2022
Copyright © for the Polish translation by Jakub Jedliński, 2022
Wydanie I, Warszawa 2022
Opieka redakcyjna: Ewa Wieleżyńska
Redakcja: Sandra Trela
Korekty: d2d.pl
Konsultacja merytoryczna: prof. dr hab. Paweł Golik, Wydział Biologii Uniwersytetu Warszawskiego
Projekt typograficzny, adaptacja ilustracji, redakcja techniczna i skład: Robert Oleś / d2d.pl
Projekt okładki: Marta Konarzewska / Konarzewska.pl
Przygotowanie e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-963911-1-7
Wydawnictwo Filtry sp. z o.o.
ul. Filtrowa 61 m. 13
02-056 Warszawa
www.wydawnictwofiltry.pl