Pokonać Kimów. Tajna misja przeciwko reżimowi - Bradley Hope - ebook
NOWOŚĆ

Pokonać Kimów. Tajna misja przeciwko reżimowi ebook

Bradley Hope

4,0

27 osób interesuje się tą książką

Opis

W chłodne popołudnie lutego 2019 roku do ambasady Korei Północnej w Madrycie wtargnęli zamaskowani napastnicy, by porwać jednego z urzędników. Grupą dowodził Adrian Hong, znany aktywista zajmujący się prawami człowieka. Po tej akcji FBI wystawiło za nim list gończy, a Hong zapadł się pod ziemię.

Autor Pokonać Kimów śledził poczynania Adriana przez ponad dziesięć lat. Opisuje działalność człowieka, który postanowił skonfrontować się z jednym z najbrutalniejszych reżimów świata i umożliwił ucieczkę setkom Koreańczyków – w tym bratankowi Kim Dzong Una. Ambicje Honga były jednak większe: założył tajną organizację Free Joseon, występującą jako legalny rząd Korei. Mieli własną flagę, która zawisła nad jedną z koreańskich ambasad. Próbowali pozyskiwać fundusze dzięki kryptowalutom, a wspierającym zaoferowali wizy, gwarantujące wjazd do państwa, które powstanie po upadku obecnych rządów w Korei. O istnieniu organizacji wiedziały amerykańskie władze, a jej członkowie usiłowali wywierać wpływ na administrację Donalda Trumpa. Adrian Hong planował obalić Kima.

Bradley Hope kreśli pasjonujący portret człowieka, który stanął do nierównej walki z krajem obozów koncentracyjnych, publicznych egzekucji i masowego głodu. Pokazując, jak w XXI wieku funkcjonują ośrodki władzy, próbuje odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Adrian Hong uznał, że jest w stanie zmienić świat?

„Ta książka przypomina fachowo skonstruowany thriller – zmusza do przewracania stron. Jest tym bardziej godna uwagi, że wszystko, co się w niej dzieje, zdarzyło się naprawdę. Bradley Hope to pierwszorzędny reporter i pisarz. Tym razem znalazł bohatera godnego swoich umiejętności.” Max Boot

Bradley Hope napisał pełną zagadek opowieść o nieuchwytnym obrońcy praw człowieka, która przypomina nam wszystkim o przerażających zbrodniach reżimu Korei Północnej. Adrian Hong, poszukiwany przez FBI, zniknął – jestem jednak gotów się założyć, że pewnego dnia usłyszymy jeszcze o tym młodym człowieku, który dał się ponieść donkiszotowskiemu idealizmowi.” Kai Bird

„„Pokonać Kimów” to wciągająca opowieść o człowieku, który postanowił obalić północnokoreański reżim, oraz o działaczach, którzy do niego dołączyli. Świetnie udokumentowaną relację Bradleya Hope’a czyta się jak powieść. Ja przez nią przefrunąłem.” Ed Caesar

„To jedna z najbardziej wstrząsających i inspirujących opowieści, jakie czytałam. […] Hope relacjonuje tę niewiarygodną i chwytającą za serce historię słowami pełnymi współczucia i szacunku dla drugiego człowieka.” Yeonmi Park

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej (wyd. 2)

Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 3)

Iza Klementowska Samotność Portugalczyka (wyd. 2)

Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce (wyd. 2)

Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 4)

John Vaillant Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii

Harley Rustad Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach

Bartek Sabela Wędrówka tusz

Jamie Bartlett Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu

Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego

Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)

Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą

Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela

Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy

Piotr Lipiński Wasilewska. Czarno-biała

Agnieszka Pikulicka-Wilczewska Nowy Uzbekistan

Taina Tervonen Grabarki. Długi cień wojny w Bośni

Katarzyna Kobylarczyk Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci

Jacek Hołub Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach (wyd. 2)

Anna Bikont Nigdy nie byłaś Żydówką. Sześć opowieści o dziewczynkach w ukryciu

Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji (wyd. 3)

Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 3)

Bartosz Żurawiecki Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce

Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania (wyd. 2)

Amos Oz Na ziemi Izraela (wyd. 2)

Marta Wroniszewska Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce (wyd. 2)

Sam Knight Biuro Przeczuć. Historia psychiatry, który chciał przewidzieć przyszłość

Katarzyna Kobylarczyk Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty (wyd. 2)

Paweł Smoleński Izrael już nie frunie (wyd. 6)

Piotr Lipiński Bierut. Kiedy partia była bogiem (wyd. 2)

Derek Scally Najlepsi katolicy pod słońcem. Pożegnanie Irlandczyków z Kościołem

Kalina Błażejowska Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych (wyd. 2)

Murong Xuecun Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu

W serii ukażą się m. in.:

John Treherne Zbrodnia w raju. W poszukiwaniu utopii na Galapagos

Maciej Wasielewski Jutro przypłynie królowa (wyd. 3)

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego The Rebel and The Kingdom. The True Story of The Secret Mission to Overthrow The North Korean Regime

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce © Laurent Weyl / Panos Pictures / Forum

Copyright © 2022 by Bradley Hope

All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form. This edition published by arrangement with Crown, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC.

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2024

Copyright © for the Polish translation by Krzysztof Środa, 2024

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Anna Niklewicz

Konsultacja koreanistyczna dr Jakub Taylor

Korekta Julia Żak / d2d.pl, Joanna Stocka / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-901-2

Dla moich rodziców, Marka i Lindy

Spójrzcie! Przed naszymi oczami otwiera się nowy świat!

Epoka siły odchodzi w przeszłość, nastaje epoka moralności.

Koreańska deklaracja niepodległości, marzec 1919

Od autora

Pod koniec sierpnia 2011 roku udało mi się wsiąść w Kairze do samolotu czarterowanego przez Światowy Program Żywnościowy i polecieć do Bengazi. Znalazłem się w kraju ogarniętym wojną domową – wojska wierne libijskiemu dyktatorowi Muammarowi Kaddafiemu walczyły z zainspirowanymi Arabską Wiosną rebeliantami buntującymi się przeciwko skorumpowanemu rządowi.

Kiedy tam przyleciałem, odniosłem wrażenie, że są to być może ostatnie tygodnie tej wojny. Razem z grupą reporterów jeździłem codziennie wzdłuż wybrzeża na zachód, do Syrty, gdzie toczyła się ostatnia bitwa, w nadziei na odnalezienie dowódców rebelii dysponujących najnowszymi informacjami na temat walk.

Rebelianci zablokowali drogę do Syrty jakieś sto czterdzieści kilometrów na wschód od miasta. Tam właśnie, wśród gromad bojowników, dziennikarze spędzali dziennie po kilka godzin i przeprowadzali wywiady. Pewnego dnia – gdy ja i Kristen Chick, moja koleżanka po fachu, mieliśmy już odjeżdżać – zauważyliśmy grupę zebranych w kręgu bojowników, którzy zataczali się ze śmiechu.

Podeszliśmy do nich i w środku kręgu zobaczyliśmy coś niewiarygodnego: stał tam uśmiechnięty osiemnastolatek, amerykański student koreańskiego pochodzenia. Nazywał się Chris Jeon. Ten młody Amerykanin przyleciał do Kairu, tam wsiadł do pociągu do Aleksandrii, a potem dotarł autostopem do Libii. Jeon, który właśnie zakończył staż w firmie finansowej BlackRock w San Francisco, skorzystał z wakacyjnej przerwy, żeby się tu znaleźć. Ubrany w niebieską bluzę Lakersów, nie rozumiał ani słowa po arabsku, ale miał niezachwiane poczucie, że tu właśnie wydarza się „jedna z najprawdziwszych rewolucji” naszego świata.

Po powrocie do Bengazi od razu napisałem tekst o studencie matematyki, który stał się rewolucjonistą. Minęło kilka minut od chwili, gdy artykuł został opublikowany w internecie, i medialna machina ruszyła. Historię chłopaka przytaczały setki serwisów informacyjnych na całym świecie. Jeszcze tego samego dnia znalazłem w mojej skrzynce mejlowej widomość od nieznajomego – Adriana Honga.

„Wspaniała historia” – napisał, zwracając się do mnie, przez pomyłkę, imieniem Bob. Poprosił, żebym skontaktował go z Jeonem.

Adrian pisał, że wkrótce wybiera się do Libii i że chciałby pomóc Jeonowi w bezpiecznym powrocie do domu. Dałem mu adres mejlowy ojca Jeona, ale – sam się zdziwiłem – zacząłem też szukać w internecie śladów Adriana. Dowiedziałem się, że nazywa się Adrian Hong Chang i jest absolwentem Yale zajmującym się kwestią praw człowieka w Korei Północnej. Zaciekawiło mnie to, więc postanowiłem kontynuować nasz kontakt. Dlaczego młody aktywista zainteresowany Koreą Północną chce jechać do Libii?

W korespondencji był uprzejmy, ale pewny siebie. W tym, co pisał, zawsze było coś tajemniczego. Wyglądało na to, że jest jakoś związany z libijskimi buntownikami. I że ma też kontakt z rewolucjonistami z Syrii i Egiptu. Jednak wszystko to było mgliste i niejasne. Na początku, ale też i później, zastanawiałem się, czy on faktycznie robi te wszystkie rzeczy, o których pisał, czy tylko to zmyśla.

Mieszkałem wtedy w Kairze i zajmowałem się konfliktami na Bliskim Wschodzie. Wiedziałem, że wojna może działać jak magnes, przyciągać rozmaite typy dziwnych ludzi motywowanych poczuciem obowiązku, altruizmem lub zyskiem. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to że Adrian jest amerykańskim szpiegiem udającym biznesmena. Dostrzegłem w nim jednak coś – jakąś autentyczność pomieszaną z amatorszczyzną – co kazało mi drążyć dalej. Było mało prawdopodobne, aby amerykański szpieg kontaktował się z amerykańskim dziennikarzem. Mógłby zostać zdemaskowany. Czy był facetem z prestiżowego uniwersytetu uważającym się za zbawcę ludzkości? A może zwykłym cywilem szukającym dreszczu ryzyka, może bardziej wyrafinowanym niż Chris Jeon, ale wciąż tylko poszukiwaczem przygód? A może kimś zupełnie innym, jakimś złowrogim typem ukrywającym motywy swojego działania?

Jedno było pewne – to człowiek, którego warto obserwować.

Pisanie o ludziach działających w tajemnicy – i o tajemniczych wydarzeniach – jest bardzo trudne. Śledziłem Adriana Honga i jego poczynania przez ponad dziesięć lat, a ostatnie trzy spędziłem, badając szczegółowo jego życie i losy organizacji dziś znanej pod nazwą Free Joseon. Żeby potwierdzić najważniejsze elementy tej historii i wypełnić ją szczegółami, rozmawiałem z wieloma dobrze poinformowanymi ludźmi z całego świata, którzy dysponowali niedostępnymi publicznie dokumentami, zdjęciami i nagraniami wideo.

Punktem wyjścia wszystkich moich książek były pytania o to, jak w XXI wieku działają ośrodki władzy i wpływy. Staram się to wyjaśniać, opowiadając wciągające historie. W Billion Dollar Whale, książce napisanej razem z Tomem Wrightem, próbowałem pojąć, jak to się stało, że młody malezyjski pozer, działający tuż pod nosem nadzorców świata finansów, zdołał wyłudzić miliardy dolarów i przekonać polityków, gwiazdy Hollywoodu oraz mnóstwo innych ludzi, że jest tym, za kogo się podaje. W Ropie i krwi, książce, którą napisałem z Justinem Scheckiem, chciałem zrozumieć postać Muhammada ibn Salmana, tajemniczego księcia koronnego z Arabii Saudyjskiej, który pojawił się znikąd, by zająć się modernizacją bogatego w ropę kraju, i ujawnił przy tym swe okrutne oblicze w procesie konsolidacji władzy oraz w tłumieniu wszelkiego sprzeciwu. Chcieliśmy zbadać, w jaki sposób Muhammad ibn Salman zerwał prostą umowę kształtującą przez ponad osiemdziesiąt lat relacje amerykańsko-saudyjskie – ropa za wsparcie militarne – i ujawnić konsekwencje tego kroku.

W przypadku tej książki pytanie, na które miałem odpowiedzieć, było zwodniczo proste: Kim jest Adrian Hong? Chciałem zrozumieć, jak doszło do tego, że ten idealista, absolwent prestiżowego amerykańskiego uniwersytetu, stał się wiecznym uciekinierem. Co skłoniło go do wyboru takiego życia? Dlaczego uznał, że jest w stanie zmienić świat? Czy w epoce elektronicznego nadzoru i autokratycznych reżimów jest w ogóle możliwe, by zwykły obywatel ożywiony pasją i dobrymi intencjami (jeśli się założy, że były dobre) mógł wraz z grupką towarzyszy dokonać zmiany globalnego porządku politycznego? Mam nadzieję, że te pytania będą wam towarzyszyć w czasie lektury.

I jeszcze kilka uwag. Po pierwsze, jestem dziennikarzem, a nie historykiem. Jest wiele świetnych książek o historii Korei znacznie dokładniej opisujących najważniejsze zdarzenia i postaci. Starałem się przedstawić niezbędny kontekst historyczny, ale głównym tematem książki są współczesne wydarzenia i osoby. Mam nadzieję, że na jej stronach znajdą coś dla siebie zarówno czytelnicy znający historię Korei Północnej, jak i ci, dla których jest to temat całkowicie nowy.

Wiele osób przekazujących mi informacje potrzebne do napisania tej książki robiło to mimo poważnego ryzyka. Adrian Hong, jego koledzy z Free Joseon i inne związane z nimi osoby prowadzili działalność, narażając się na śmierć i mnóstwo innych niebezpieczeństw. Postanowiłem nie wymieniać nazwisk żadnych osób, z wyjątkiem tych, o których powszechnie wiadomo, że są członkami grupy. Komunikując się z moimi informatorami, zachowałem szczególne środki ostrożności i nie zostawiłem żadnych śladów umożliwiających ewentualnym prześladowcom ich identyfikację.

Na koniec – kwestia zapisu nazwisk. W przypadku Koreańczyków będę najpierw podawał nazwisko, a potem imię. Jeśli imię ma dwie sylaby lub więcej, a tak jest najczęściej, oddziela się je dywizami. Reguły te nie dotyczą imion i nazwisk Amerykanów koreańskiego pochodzenia, którzy zazwyczaj przyjmują zachodnią konwencję zapisu. W ich przypadku oraz gdy chodzi o osoby o narodowości innej niż koreańska, będę używał (poza pierwszym ich wystąpieniem) samych nazwisk. Wyjątkiem jest Adrian Hong.

Prolog. Wtargnięcie

Madryt, 22 lutego 2019

Zima dobiegała końca. W chłodne piątkowe popołudnie do furtki ambasady Korei Północnej w Madrycie podszedł dobrze ubrany mężczyzna z dwiema eleganckimi torbami. Nacisnął dzwonek. Po kilku minutach w interkomie odezwał się głos.

– ¿Sí?

– Dzień dobry, nazywam się Matthew Chao – odpowiedział mężczyzna niezłym hiszpańskim. Wyjaśnił, że był tu kilka tygodni temu, a teraz wrócił z prezentem dla „señora Seo”. Było to nazwisko najwyższego rangą urzędnika ambasady.

Ambasada mieściła się w kompleksie ciemnopomarańczowych budynków w eleganckiej madryckiej dzielnicy słynącej z parków i luksusowych rezydencji. Wyglądała raczej jak posiadłość jakiegoś bogatego i może nieco paranoicznie usposobionego Hiszpana i nie przypominała utrzymanych w bardziej biurowym stylu siedzib innych ambasad. Furtka ukryta między dwoma załomami potężnego muru była cofnięta od chodnika. Z ulicy trudno było cokolwiek zobaczyć. Większość okolicznych mieszkańców mijała budynek, nie zwracając na niego uwagi. Ambasada przyjmowała bardzo niewielu gości.

Teraz jednak, usłyszawszy nazwisko szefa, jej pracownik, trzydziestoletni Jin Choe, który właśnie pielęgnował ogród, otworzył furtkę. Zobaczył uśmiechniętego, eleganckiego mężczyznę o azjatyckich rysach w czarnym garniturze, z krawatem w kropki i włosami spiętymi w koczek, i pozwolił mu wejść.

– Poszukam pana Seo – powiedział i wskazał gościowi ławkę. Mijała właśnie szesnasta trzydzieści.

Kiedy Jin wyruszył na poszukiwania pana Seo, starsza kobieta odpoczywająca na przystanku autobusowym obserwowała scenę, na widok której młody dyplomata zaryglowałby drzwi i schował się w bezpiecznym miejscu. Pod murem ambasady, niedaleko furtki przyczaiło się pięciu mężczyzn w dżinsach i okularach przeciwsłonecznych. Niektórzy z nich mieli duże czarne plecaki. Inni wyglądali tak, jakby szykowali się do skoku przez ogrodzenie.

Gdy tylko Jin zniknął, człowiek, który przedstawił się jako Matthew Chao, wstał z ławki i po cichu otworzył furtkę. Czekający na zewnątrz mężczyźni weszli do środka. Gdy znaleźli się na terytorium Korei Północnej, założyli kominiarki, wyjęli z plecaków pistolety i kajdanki, po czym rozbiegli się po terenie ambasady, komunikując się ze sobą za pomocą słuchawek bezprzewodowych i aplikacji zmieniającej telefony komórkowe w krótkofalówki.

Intruzi wtargnęli do budynku i krzykiem zmusili członków personelu do położenia się na podłodze. Skrępowali ich ręce plastikowymi opaskami i kajdankami, nałożyli im na głowy worki, po czym zagnali do sali konferencyjnej. Pana Seo, czyli Seo Yun-suka, początkowo umieszczono w łazience. Jego żona – która próbowała zabarykadować się z dzieckiem w sypialni – została na górze, pilnowana przez jednego z mężczyzn.

Napastnicy przeszukali pokój po pokoju, by poznać rozkład pomieszczeń ambasady i upewnić się, że nikt nie schował się w szafie bądź nieużywanym biurze. Większość była pusta, co było dziwne, jeśli wziąć pod uwagę, że mieszkało tu czterech członków personelu dyplomatycznego, żony dwóch z nich i jeden mały chłopiec.

Potem intruzi wtargnęli do sali propagandy, gdzie na ścianach wisiały północnokoreańskie plakaty i stylizowane portrety trzech pokoleń dynastii Kimów, która rządzi krajem od 1948 roku, po tym jak w roku 1945 Korea została podzielona przez Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Sala była miejscem codziennych spotkań dyplomatów, którzy musieli tu odczytywać i recytować ideologiczne pochwały przywódcy Kim Dzong Una oraz jego ojca i dziada, boskich opiekunów dumnego kraju, ochraniających go przed złoczyńcami z całego świata, a w szczególności przed Stanami Zjednoczonymi.

W jednym z korytarzy na parterze napastnicy trafili na pomieszczenie, które znajduje się ponoć w każdej północnokoreańskiej ambasadzie na świecie – miejsce, które widzieli tylko bardzo nieliczni cudzoziemcy, a może i nie widział go żaden. Centrum wywiadu. Był tam komputer i stosy papierów, a ściany wyłożono metalową folią, która miała chronić pomieszczenie przed ciekawością zachodnich agencji wywiadowczych. Tutaj dyplomaci otrzymywali zaszyfrowane polecenia od przełożonych z Korei Północnej.

W ciągu piętnastu minut członkowie grupy opanowali całą ambasadę i zabezpieczyli teren. Albo tylko tak myśleli. Nie wszystko było tu tym, czym się wydawało – zarówno napastnikom, jak i uwięzionym dyplomatom.

Jeden z zakładników powiedział potem hiszpańskiej policji, że mężczyzna, który krępował mu ręce opaską zaciskową, nie wiedział, jak ona działa, i musiał poprosić o pomoc kolegę. Dziwna nieudolność – pomyślał Koreańczyk, który był przekonany, że ambasadę opanowała elitarna grupa paramilitarna.

Intruzi raz jeszcze przeszukali pokoje, pakując do plecaków, co mogli: pendrajwy, dwa komputery, dwa dyski twarde, telefon komórkowy i dokumenty. Jeden z dysków był połączony z systemem monitoringu ambasady, więc odłączenie go miało uniemożliwić wykrycie obecności intruzów na jej terenie.

Kiedy przerażeni zakładnicy zostali związani i zamknięci w sali konferencyjnej, Matthew Chao zaprowadził Seo Yun-suka do piwnicy.

Pojawił się jednak problem. Napastnicy nie wiedzieli, że przeoczyli Jo Sun-hui, żonę jednego z urzędników, nieznaną im siódmą osobę mieszkającą w ambasadzie. Kiedy usłyszała, że budynek zaatakowali mężczyźni mówiący z południowokoreańskim akcentem, wpadła w panikę.

Od 1950 roku Korea Północna pozostaje w stanie wojny z Koreą Południową, dlatego dla każdego jej mieszkańca nieoczekiwane spotkanie z kimś z tej drugiej Korei jest czymś przerażającym. Koreańczycy z Północy słyszą od wczesnego dzieciństwa, że Stany Zjednoczone i Korea Południowa to „kanibale” pragnący zniszczyć ich wspaniały kraj. Kiedy nieznani mężczyźni chodzili od pokoju do pokoju, kopiąc w drzwi, Jo wymknęła się na balkon pomieszczenia na piętrze. Z obawy o swoje życie, postanowiła skoczyć. Spadła na beton, raniąc się w głowę i nogę.

Nie zważając na ból, pokuśtykała przez kort do padla w kierunku bocznego wyjścia, a stamtąd małą alejką do głównej ulicy. Dotarła tam już na czworaka.

Pracownik pobliskiej siłowni jadący przez spokojną zwykle dzielnicę niemal uderzył w krawężnik, gdy zobaczył krzyczącą kobietę o zakrwawionej twarzy. Zjechał na pobocze, żeby jej pomóc. Jak powiedział później policji, był przekonany, że padła ona ofiarą brutalnego napadu.

Zawiózł ją do pobliskiej przychodni, której pracownik wezwał pogotowie i policję. Z ust przerażonej, udręczonej kobiety płynął potok słów, ale Hiszpanie nic nie mogli zrozumieć.

Gdy przyjechali policjanci, próbowali ustalić, skąd ona pochodzi. Zadzwonili do chińskiej ambasady, ale okazało się, że kobieta nie mówi po chińsku. Jeden z lekarzy próbował rozszyfrować jej słowa za pomocą tłumacza Google’a. W końcu funkcjonariusze zrozumieli, że mieszka na terenie położonej całkiem niedaleko ambasady Korei Północnej. Ale w tym, co mówiła, było niewiele sensu.

– Jacyś mężczyźni weszli do ambasady. Zabijają i zjadają ludzi! – krzyczała Jo. – Tam są przecież dzieci!

Minęła godzina od chwili, gdy zamaskowani napastnicy zaatakowali budynek. W tym czasie Matthew Chao i jego ekipa związali personel, skonfiskowali całą stertę dokumentów, a nawet nakręcili wideo pokazujące, jak zrzucają na podłogę portrety byłych przywódców Korei Północnej.

Pół godziny później zamarli na dźwięk dzwonka przy wejściu. To była policja. Chao szybko ochłonął, wpiął w marynarkę znaczek z północnokoreańską flagą oraz podobiznami przodków Kim Dzong Una i podszedł do furtki.

Gdy ją otworzył, zobaczył trzech funkcjonariuszy madryckiej policji w okularach przeciwsłonecznych. Powiedzieli, że znaleziona na ulicy ranna kobieta wykrzyczała, że w ambasadzie dzieje się coś złego.

Chao przybrał wyniosły ton nieprzystępnego urzędnika i udając biurokratyczną nonszalancję, wyjaśnił im, że jeśli policja ma do załatwienia jakieś sprawy z ambasadą, musi się do niej zwrócić odpowiednimi kanałami. I zamknął drzwi.

Ale kto mógł wezwać policję? Napastnicy szukali luki w swoim doskonałym planie. W końcu zrozumieli, że musieli kogoś przeoczyć. Kogoś, kto się im wymknął, bo nie wiedzieli, że mieszka w ambasadzie.

Byli w niej już dwie godziny. Plan zakładał, że spędzą tu czterdzieści pięć minut.

Nagle zadzwonił telefon. Raz, drugi, trzeci.

Rozdzwoniły się wszystkie telefony. Intruzi próbowali nie zwracać na to uwagi i tłumaczyli Seo Yun-sukowi, że wszystko będzie dobrze, gdy wyruszą w dalszą drogę.

Ktokolwiek telefonował, robił to wyjątkowo uparcie, przez kilka godzin. Odgłosy dzwonków wypełniły przestronne pomieszczenia ambasady pozbawione mebli i dywanów. Minęło popołudnie, zaczął się wieczór. Zamaskowani mężczyźni wymieniali między sobą coraz bardziej zaniepokojone spojrzenia.

Siedzący na podłodze Koreańczycy z Północy wiercili się nerwowo. Czy dzwonki telefonów oznaczały nadciągającą pomoc, czy kolejne zagrożenie? Nie mogli jednak nic zobaczyć – wciąż mieli worki na głowach.

W piwnicy Seo Yun-suk, najwyższy urzędnik północnokoreańskiej ambasady, patrzył umęczonym spojrzeniem na człowieka, który przedstawił się jako Matthew Chao.

– Nie jesteś w stanie mnie ochronić, Adrianie – powiedział głosem pełnym rezygnacji. – Musicie odejść. Natychmiast.

1 Życie gotowe do użytku

W obozie różnica między nimi [człowiekiem a zwierzęciem] zaciera się tak bardzo, że nawet rodzice, kiedy są głodni, potrafią kraść żywność swoim dzieciom, czego chyba nie robią zwierzęta.

Gang Cheol-hwan, Usta pełne kamieni[1]

New Haven, Connecticut, wiosna 2002

Tom Nakanishi uczył się przy biurku w akademiku Uniwersytetu Yale, kiedy do pokoju wpadł jego współlokator z plikiem artykułów w dłoniach.

– Musisz to zobaczyć – niemal krzyknął do kolegi z drugiego roku, rozkładając je przed nim na blacie.

W artykułach opisany został szczegółowo świat obozów koncentracyjnych w Korei Północnej, gdzie więźniowie byli głodzeni, torturowani i zmuszani do katorżniczej pracy.

Współlokatorem był dziewiętnastoletni Adrian Hong Chang, chłopięcy, schludnie ubrany i stojący właśnie u progu wielkiej zmiany w życiu. W tamtym czasie deklarację, że zamierza się zmienić świat – ze studenckiego pokoju w stylizowanym na gotyk ceglanym budynku Berkeley College w Yale – mógł wygłosić niemal każdy z ich kolegów po wypaleniu wieczornego dżointa. Żaden z nich nie mógł jednak wiedzieć, że w przypadku Adriana narastająca obsesja na punkcie Korei Północnej stanie się iskrą, która doprowadzi go do konfrontacji z jednym z najbrutalniejszych reżimów świata na jego własnym terytorium i umożliwi ucieczkę setkom jego poddanych.

– Musimy coś z tym zrobić – powiedział Adrian Nakanishiemu, który jeszcze dwadzieścia lat później żywo pamiętał te słowa.

Adrian był zrozpaczony tym, że świat ignoruje ludobójstwo dokonywane w Korei Północnej. Jak na ironię, Amerykanie ronili wtedy łzy na filmach o II wojnie światowej, takich jak Lista Schindlera i Szeregowiec Ryan, nic sobie nie robiąc ze współczesnych obozów koncentracyjnych, pozasądowych zabójstw i masowego głodu.

Prawdę mówiąc, do tej pory Adrian wykazywał tylko przelotne zainteresowanie Koreą Północną, zarówno wtedy, gdy dorastał w Kalifornii, jak i później, w czasie studiów. W pierwszych latach XXI wieku mało uważny obserwator mógł mieć zaledwie mglistą świadomość, że Korea Północna, podobnie jak Kuba, była krainą, która utknęła w latach pięćdziesiątych. Ci uważniejsi mogli wiedzieć, że sytuacja ta była produktem ubocznym II wojny światowej i wojny koreańskiej, w wyniku których władzę w kraju objęła rodzinna dynastia reprezentowana ówcześnie przez nieco komiksową postać – Kim Dzong Ila, człowieka rozmiłowanego w filmach i brandy, władającego ostatnią na świecie przerażającą, a niekiedy też karykaturalną dyktaturą, pod względem manii wielkości porównywalnego jedynie ze złoczyńcami z filmów o Bondzie. Czytelnicy gazet mogli też coś słyszeć o wyniszczającym głodzie panującym w Korei w latach dziewięćdziesiątych, podczas którego z powodu katastrofalnych zaniedbań władzy zmarły miliony ludzi. Z całą pewnością natomiast słyszeli o posiadanej przez Kima broni atomowej.

Nagłówki były przerażające, ale w doniesieniach z Korei Północnej niewiele było szczegółów. Z prostego powodu – wielu tak zwanych ekspertów od tego kraju nigdy w nim nie było z powodu panującej tam obsesyjnej nieufności wobec cudzoziemców. Dla zachodnich czytelników dziwaczna Korea Północna, doświadczająca tragedii typowych dla Trzeciego Świata, nie różniła się zbytnio od wielu innych miejsc na Ziemi, gdzie życie było o wiele cięższe niż w znanej im rzeczywistości.

Jednak w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, a potem na początku lat dwutysięcznych pojawiła się wzbierająca fala artykułów i raportów organizacji humanitarnych, a także książek zawierających ponure relacje uciekinierów opowiadających o życiu w tym „pustelniczym królestwie”. Opisywali oni pokrywającą cały kraj sieć obozów koncentracyjnych przypominających te utworzone przez nazistów w Niemczech i Polsce. Korea Północna nie jest po prostu żyjącym w izolacji krajem rządzonym przez zadufanego w sobie dyktatora w rodzaju Aleksandra Łukaszenki na Białorusi czy Saddama Husajna w Iraku. Jest połączeniem krainy z dystopijnej powieści oraz metodycznej brutalności nazistowskiej partii Adolfa Hitlera. „Gorzej niż w Roku 1984” – tak w 2005 roku alarmował w nagłówku artykułu o Korei Północnej brytyjski pisarz Christopher Hitchens.

Fakty były szokujące, ale tylko nieliczni potrafili objąć umysłem pełen wachlarz okrucieństw tego reżimu. Adrian uznał, że jest to problem świadomości. Był przekonany, że kiedy ludzie zapoznają się, tak jak on sam, ze szczegółami i zobaczą zdjęcia, politycy z Waszyngtonu i innych stolic zaczną działać. Tak powiedział Nakanishiemu.

Tych dwóch przyjaciół dzielących w 2002 roku wspólny pokój różniło się od wcześniejszego, ironicznie nastawionego pokolenia X. Dziesięć lat wcześniej Francis Fukuyama wydał swoją problematyczną książkę Koniec historii, w której ogłosił, że po upadku Związku Radzieckiego na świecie zatryumfuje liberalna demokracja. Jednak zaledwie dwa tygodnie po tym, jak Adrian i Nakanishi zaczęli studia w Yale, zobaczyli na własne oczy, że historia jednak się nie skończyła – islamistyczni dżihadyści wbili się uprowadzonymi samolotami w World Trade Center i Pentagon.

Zanim ci dwaj młodzi mężczyźni zjawili się w kampusie, gdzie mieli razem przeżyć 11 września, poznali się dzięki komunikatorowi internetowemu ICQ oraz stronie Xanga, platformie społecznościowej popularnej w tym okresie wśród Amerykanów pochodzących z Azji. Obaj dorastali w Kalifornii w azjatyckich rodzinach mieszkających w dzielnicach zdominowanych przez Latynosów. Obaj marzyli o tym, by wypowiedzieć się w sprawach polityki, tyle że nie wiedzieli dokładnie, co chcieliby powiedzieć. Nakanishi pochodził z Los Angeles, Adrian dorastał na przedmieściach San Diego.

Podczas internetowych czatów Adrian zaintrygował przyszłego kolegę z pokoju opowieściami o swoim dzieciństwie spędzonym w Tijuanie w Meksyku, skąd jego rodzina wyjechała, kiedy miał siedem lat. Był jedynakiem. Rodzice pochodzący z Korei Południowej byli chrześcijańskimi misjonarzami i prowadzili w Tijuanie sierociniec, którym zajmowali się nawet wtedy, gdy zamieszkali kilka kilometrów na północ od San Diego. Ojciec był mistrzem taekwondo, podobnie jak później Adrian, który na czacie występował jako „tkdmaster001”.

Jedna z sal treningowych taekwondo prowadzona przez ojca znajdowała się naprzeciwko liceum Bonita Vista, gdzie uczył się Adrian – wzorowy uczeń i redaktor szkolnej gazetki „The Crusader”. Po lekcjach wysportowany i promieniejący młodzieńczą energią chłopak często szedł do centrum handlowego, by poćwiczyć w sali położonej między zakładem fryzjerskim Fantastic Sams a salonem Massage Eden. Ponieważ trenował od dzieciństwa, miał już czarny pas.

Jego szkolni koledzy z tamtego czasu nie przypominają sobie, by mówił już wtedy o Korei Północnej, ale zapewniają, że był dumny ze swoich przodków. Zakładając konto na platformie Xanga, jako dzień urodzenia podał 1 marca 1919 roku, czyli datę masowych protestów Koreańczyków domagających się uwolnienia spod japońskiej władzy i kulturowej dominacji. Tego dnia zginęło ponad siedem i pół tysiąca ludzi. O wiele więcej było rannych i aresztowanych. Ten zryw był punktem zwrotnym w rozwoju świadomości narodowej Koreańczyków, którzy jednak wyzwolili się spod japońskiego panowania dopiero w 1945 roku – po zakończeniu II wojny światowej. Dziś w Korei tego dnia obchodzi się Dzień Ruchu Niepodległościowego.

Nakanishi był pod wielkim wrażeniem opowieści Adriana. Już wtedy, podczas tych nocnych czatów, zanim jeszcze spotkali się osobiście, wyczuł w nich przedsmak wielkiej przygody.

Po tym jak rodzina Adriana przeniosła się na północ od San Diego, on sam spędzał większość czasu w Chula Vista – tuż na południe od miasta. To wyjątkowo spokojne miejsce: palmy, galerie handlowe i plaża. Adrian miał dość wybuchową osobowość, ale czasem dopuszczał do głosu jej południowokalifornijską wersję i mówił do ludzi w wyluzowany, nazbyt poufały sposób, zwracając się do nich per „stary”.

„Nie ma to jak kawalerskie życie – napisał pewnego popołudnia w Yale na swoim blogu w serwisie Xanga. – Można siedzieć na kanapie i w spokoju oglądać wideo, jedząc prosto z puszki”.

Jego znajomi z tamtych czasów wspominają, że miał w sobie coś budzącego zaufanie, a do tego mnóstwo empatii. Opowiadają, że potrafił zauważyć kogoś, czyj głos był zagłuszany przez innych studentów, podejść do niego później i zapewnić, że słyszał to, co tamten chciał powiedzieć. Już w młodości sprawiał wrażenie człowieka tęskniącego za czymś większym niż beztroskie życie na przedmieściu, które było jego domem. W rozmowach z przyjaciółmi z liceum, którzy później odegrali ważną rolę w jego działalności konspiracyjnej, wyrażał się z podziwem o obrońcach praw człowieka, takich jak Martin Luther King.

Chociaż dorastał na południowokalifornijskiej prowincji wśród należących do klasy średniej pracowników biurowych, którzy dojeżdżali codziennie do pracy w San Diego, jego rodzice wpoili mu poczucie misji. Znaczna część pieniędzy, które ojciec zarabiał w swoich szkołach taekwondo, trafiała do Gloria World Mission, organizacji charytatywnej założonej przez rodziców Adriana w celu niesienia pomocy biednym lub pokrzywdzonym przez los mieszkańcom Tijuany. Często wybierali się całą rodziną do Meksyku – to było tylko pół godziny jazdy – by spędzić tam weekend lub uczestniczyć w świętach religijnych. Na samochodzie rodziców wymalowana była nazwa ich organizacji dobroczynnej.

Na stronie internetowej szkoły taekwondo jego ojca, która przedstawiała się jako „ramię finansowe” Gloria World Mission, znajdował się cytat z Pisma Świętego: „Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą!”.

Adrian opowiadał później, że rodzicie wpoili mu obsesję na punkcie dobrych ocen, ale nie wyjaśnili, co ma ze sobą zrobić, kiedy już je dostanie. „Jestem normalnym gościem, chodziłem do szkoły publicznej – powiedział kiedyś koledze. – Radziłem sobie dobrze, ale kiedy poszedłem na uniwersytet, zacząłem się zastanawiać, czemu to ma służyć”.

Jako nastolatek, a potem student pierwszego roku Adrian nie bardzo wiedział, co zamierza zrobić ze swoim życiem. Wkrótce po przybyciu do Yale zaczął chodzić razem z Nakanishim na spotkania Movimiento Estudiantil Chicano de Aztlán, założonej w 1969 roku organizacji walczącej o sprawiedliwość społeczną, podczas których toczyła się ożywiona dyskusja nad amerykańską reakcją na 11 września. Jednym z założycieli Movimiento, a także powstałego znacznie wcześniej stowarzyszenia Asian American Students Association, był ojciec Nakanishiego.

Studenci rozmawiali o tym, jak potraktowano mieszkających w Stanach Zjednoczonych Japończyków i innych Amerykanów azjatyckiego pochodzenia po ataku na Pearl Harbor. Czy to samo spotka teraz amerykańskich muzułmanów? Adrian bardzo angażował się w te dyskusje.

Często okazywał zdecydowaną niechęć do ustalonego porządku świata, do popularnych opinii na wszelkie tematy i do bezpiecznych ścieżek proponowanych młodym poszukującym swojego miejsca w świecie. Miał poczucie, że wysiłki podejmowane przez otaczających go ludzi często są pozbawione sensu.

Na komunikatorze AOL występował jako „areadymadelife”[2]. Tak zatytułowane było opowiadanie koreańskiego pisarza Chae Man-sika z 1934 roku, w którym opisywał życie Koreańczyków z klasy średniej – ludzi wykształconych, lecz niepotrafiących odnaleźć się w świecie. Adrian czuł coś podobnego. Obserwując Koreańczyków i młodych Amerykanów koreańskiego pochodzenia, miał wrażenie, że dryfują bez żadnego głębszego celu.

Jako zuchwały student pierwszego roku opublikował w „The Korea Herald” liczący tysiąc sześćset słów artykuł, w którym ubolewał nad upadkiem wartości wśród swoich rodaków i wzywał Koreańczyków w kraju i za granicą do zaprzestania gonitwy za dobrami materialnymi oraz docenienia dziedzictwa Korei i historii jej walki z najeźdźcami. „Gdzie są tamci studenci, walczący w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych o demokrację i wolność? – pisał. – Gdzie są świadomi, wykształceni młodzi ludzie pragnący wstrząsnąć tym światem? Zniknęli”.

Adrian opisał w artykule własne próby pogłębiania wiedzy o Korei i jej dziedzictwie, włącznie ze spontaniczną wizytą w koreańskiej misji przy Organizacji Narodów Zjednoczonych, do której nie został wpuszczony. Był styczeń 2002 roku, a on – osiemnastolatek, jeden z najmłodszych studentów na roku – pisał długi artykuł o Korei, nie wspominając w zasadzie o Korei Północnej. Jedynym nawiązaniem do jej istnienia była wzmianka o „zjednoczeniu” kraju i o długiej południowokoreańskiej tradycji walki z komunizmem.

Adrian wciąż był bojownikiem poszukującym sprawy, o którą warto walczyć. I wtedy natknął się na książkę, która odmieniła jego życie.

2 Dzisiejszy świat wcale nie jest inny

Pjongjang, 1968

Gang Cheol-hwan urodził się w 1968 roku w Pjongjangu, stolicy Korei Północnej, ale jego rodzice wychowywali się głównie w Japonii. Począwszy od drugiej połowy lat pięćdziesiątych, Koreańczyków Zainichi – tak nazywano tych, którzy w poszukiwaniu lepszego życia wyjechali do Japonii w czasie japońskiej okupacji kraju lub pod koniec lat czterdziestych – karmiono propagandą przedstawiającą Koreę Północną jako socjalistyczny raj. Sam Kim Ir Sen zwracał się do nich, kusząc perspektywą życia z dostępem do solidnej edukacji i godnej pracy oraz statusem prawowitych obywateli. Akcję repatriacyjną popierały obie zainteresowane strony. Korea Północna, otrzymująca coraz mniejszą pomoc od innych państw socjalistycznych, próbowała zwiększyć swoją siłę roboczą, a japoński rząd chciał się pozbyć mniejszości etnicznych, niepasujących, jak uważano, do japońskiego społeczeństwa.

Obietnica komfortu materialnego i wezwanie do odbudowy tożsamości narodowej brzmiały kusząco dla tych członków koreańskiej diaspory, którzy w Japonii byli dyskryminowani i czuli, że nigdy nie będą sprawiedliwie traktowani w państwie dawnych okupantów. Ale dziadkowie Ganga ze strony ojca wyemigrowali do Japonii jako młodzi ludzie, założyli firmę prowadzącą sale do gry w pachinko i byli teraz zamożni – cieszyli się dostatnim życiem w najbardziej eleganckiej dzielnicy Kioto. Jednak jego babka, zagorzała socjalistka i szefowa działającej w mieście komórki powstałej niedawno koreańskiej Partii Pracy, poczuła powołanie i namówiła męża na powrót do ojczyzny.

Rodzina Ganga przybyła do Korei Północnej na statku. Dziwiła się, że kraj jest tak biedny i gospodarczo zacofany. Podczas wojny koreańskiej jego terytorium było bombardowane przez amerykańskie lotnictwo, ale od tamtej pory minęło ponad dziesięć lat, a wciąż miało się wrażenie, że ludzie jeszcze nie powrócili tu do życia. Co gorsza, bariery biurokratyczne powodowały niedobory żywności. Wolność słowa nie istniała. Dawny partyzancki przywódca Kim Ir Sen wprowadził ideologię dżucze, której naczelnymi zasadami były samowystarczalność oraz polityczna jedność dająca państwu prawo do surowego kontrolowania wszystkich obszarów życia.

Przez kilka pierwszych lat w rodzinie nie rozmawiano o szokującej różnicy między rzeczywistością zastaną na miejscu a wizją roztaczaną przez północnokoreańskich wysłanników w Japonii. Dziadkowie Ganga za bardzo wstydzili się tego, że dali się tak łatwo oszukać.

Udało im się jednak osiągnąć wyższy niż przeciętny północnokoreański poziom życia, co zawdzięczali pracy dziadka na rządowych stanowiskach oraz prezentom przysyłanym przez krewnych z Japonii. Gang miał w swoim pokoju kilka akwariów świadczących o zamożności rodziny, do których potem nawiązał w tytule swojej książki.

Z czasem jednak ich polityczna pozycja podupadła i pewnego dnia 1977 roku, bez żadnego uprzedzenia, do mieszkania wkroczyła milicja i wszystkich aresztowała. Gang nigdy się nie dowiedział, za co dokładnie trafili do obozu, ale przypuszcza, że chodziło o jakąś wypowiedź dziadka, którą inny urzędnik uznał za oznakę zdrady. Cokolwiek to było, ich życie z dnia na dzień zmieniło się diametralnie. Milicja skonfiskowała wszystko, co posiadali, i przewiozła ich do obozu koncentracyjnego 2915 w Yodeok, gdzie spali na klepisku i pracowali w niebezpiecznej kopalni złota. Wielokrotnie widywali ludzi umierających z głodu lub wyczerpania. Po dziesięciu latach spędzonych w obozie i kolejnych pięciu, podczas których próbował przeżyć jako robotnik bez przydziału pracy, Gang zdołał uciec do Chin i dotrzeć do Seulu.

Po latach opowiedział swoją historię francuskiemu dziennikarzowi. W ten sposób powstała książka Les aquariums de Pyongyang[3]. Opublikowana najpierw we Francji w 2000 roku, dotarła do szerszej publiczności pod koniec roku 2001, gdy ukazał się jej angielski przekład, a potem stała się międzynarodowym bestsellerem przetłumaczonym na ponad dwadzieścia języków.

W Yale Adrian pochłonął ją w stanie wielkiego wzburzenia. Znalazł wreszcie sprawę tak oczywistą i wymagającą działania, że był gotów się jej poświęcić. Niedługo po przeczytaniu książki i po tym, jak rozłożył przed Tomem Nakanishim artykuły o Korei Północnej, zaczął się zastanawiać, w jaki sposób on, niespełna dwudziestoletni student, mógłby wywrzeć jakikolwiek wpływ na nierozwiązywalny, jak się zdawało, problem, jakim był wojowniczy, prowadzący samotne życie naród dysponujący coraz większym arsenałem broni atomowej.

W tym samym mniej więcej czasie, gdy Adrian po raz pierwszy zagłębił się w książki na temat Korei Północnej, jego przyszły znajomy David Hawk pisał ostatnie słowa przełomowego raportu za rok 2003, w którym ujawniał ogromny zakres naruszeń praw człowieka przez reżim Kimów.

Hawk zyskał reputację niezłomnego obrońcy praw człowieka, gdy udokumentował przerażające zbrodnie, jakich dopuścili się Czerwoni Khmerzy w Kambodży w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Wcześniej pracował jako dyrektor generalny Amnesty International – za jego kadencji, w 1977 roku, organizacja ta otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla. W połowie lat dziewięćdziesiątych Hawk zajął się ludobójstwem w Rwandzie, a potem skupił się na północnokoreańskim systemie obozów pracy przymusowej. Ostatnie lata życia poświęcił w dużej części informowaniu świata o ucisku, jakiemu poddane są miliony mieszkańców tego kraju.

W październiku 2003 roku ukazał się liczący sto dwadzieścia stron raport The Hidden Gulag. Exposing North Korea’s Prison Camps [Ukryty Gułag. Prawda o obozach w Korei Północnej] zawierający relacje więźniów oraz zdjęcia satelitarne dowodzące, że Korea Północna systematycznie więzi, torturuje i morduje swoich obywateli. Nie ma procesów ani wyroków sądowych. To partia decyduje, kto powinien zniknąć i trafić do obozu. Raport Hawka, który w następnych latach doczekał się czterech wydań, był przekonującym, dobrze udokumentowanym oskarżeniem reżimu Kima o masowe łamanie praw człowieka. Zawarte w nim obserwacje, wraz ze świadectwami ludzi takich jak Gang, zwróciły uwagę świata na funkcjonujący w Korei Północnej system więzień i tortur.

Wnioski z raportu pojawiły się w nagłówkach gazet całego świata. Szczególne zainteresowanie wzbudziły zdjęcia satelitarne, którymi Hawk posłużył się, by uwiarygodnić zarzuty.

W pracy nad raportem, opublikowanym przez amerykański Komitet Praw Człowieka w Korei Północnej (U.S. Committee for Human Rights in North Korea), pomocna okazała się rosnąca społeczność północnokoreańskich uciekinierów mieszkających w Seulu. W czasie głodu w latach dziewięćdziesiątych Kim Dzong Il otworzył granice dla międzynarodowych organizacji humanitarnych, które napływały do Korei Północnej, by nieść pomoc milionom jej mieszkańców. W kolejnych latach Koreańczycy z Północy uciekali z kraju przez chińską granicę. Hawk oraz inni badacze i obrońcy praw człowieka docierali do tych ludzi, by dowiedzieć się, jak wyglądają życie codzienne i polityka w opresyjnym reżimie. Jednym z najbardziej wstrząsających tematów ich rozmów były obozy – niektórzy ze zbiegów opisywali je na podstawie własnych doświadczeń.

Hawk doszedł do wniosku, że nędza, w jakiej żyją mieszkańcy Korei Północnej, jest we współczesnym świecie zjawiskiem jedynym w swoim rodzaju. Opisywane przez niego wcześniej ludobójstwa w Kambodży i Rwandzie były krwawymi kampaniami, w których chodziło o eliminację, z powodów politycznych lub religijnych, wielkiej liczby ludzi. W Kambodży mordy trwały trzy i pół roku, w Rwandzie – osiem bolesnych miesięcy.

W Korei Północnej natomiast systematyczne deptanie praw człowieka nasilało się od drugiej połowy lat pięćdziesiątych. Uciskowi poddawano kolejne pokolenia, a wielu więźniów pochodziło z niższych grup społecznych. W kraju tym funkcjonuje system seongbun, wprowadzony w 1957 roku po wielkiej czystce wymierzonej w elementy „neutralne” i „wrogie”. Dzieli on obywateli na pięćdziesiąt jeden kategorii oraz trzy główne klasy w zależności od ich pochodzenia i postępowania przodków. W rezultacie powstało coś w rodzaju połączenia indyjskiego systemu kastowego ze stalinowskim podziałem społeczeństwa na grupy według lojalności politycznej. Awans jest niemal niemożliwy, ale upadek na samo dno bardzo łatwy – wystarczy wygłosić jedną nierozważną uwagę. Jeśli ktoś był dzieckiem posiadacza ziemskiego, kupca albo chrześcijańskiego duchownego lub współpracował z japońskim okupantem, miał zagwarantowany bardzo niski status społeczny.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

[1] K. Czholhwan, P. Rigoulot, Usta pełne kamieni. Dziesięć lat w północnokoreańskim gułagu, tłum. J. Kierul, Warszawa 2005, s. 158. Jeżeli nie wskazano inaczej, przekłady cytatów w książce i przypisy pochodzą od tłumacza.

[2] Co można przetłumaczyć jako „życie gotowe do użytku”.

[3] W dosłownym przekładzie: „Akwaria Pjongjangu”. W Polsce książka ukazała się pod tytułem Usta pełne kamieni.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2024

Wydanie I