Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
Co działo się w Pałacu Prezydenckim, w polskich służbach i w wojsku po wybuchu wojny na Ukrainie? Czy między Andrzejem Dudą a Wołodymyrem Żełenskim była prawdziwa przyjaźń? Jak małostkowe konflikty po kilku miesiącach wspólnej gry wdarły się do wielkiej polityki i co z tego wynikło? Nieznane fakty, kulisy rozmów z Ukraińcami, Amerykanami, Niemcami, pokazują i wielkość, i małość polskiej polityki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 157
Rozdział I Spotkanie w Wiśle
Dyplomata: Na spotkaniu w Wiśle nikt nie spił się w trupa. Prezydenci testowali się. Żaden nie gadał głupot. Nikt nie odpadł. Zełenski nie wygląda, ale może sporo przyjąć. Nie kreuje się na wschodniego mużyka i bandytę. Nie przeklina nadmiernie. To rodzaj zająca z sowieckiej bajki „Wilk i zając”. Cwany i zawsze wychodzący na swoje. Mimo że nie prezentuje siły i nie pręży muskułów.
Na miesiąc przed wojną Andrzej Duda i Wołodymyr Zełenski spędzili razem w Wiśle dwa dni. Spotkanie było zaplanowane wiele miesięcy wcześniej i nie miało nic wspólnego z wojną. Chodziło o „projekt przyjaźń”, który miał polegać na wejściu w buty Aleksandra Kwaśniewskiego z czasów pomarańczowej rewolucji, czyli zbudowaniu półprywatnych relacji pomiędzy Dudą i Zełenskim.
Dyplomata A zaangażowany w sprawy ukraińskie: – Pomysł nieformalnego spotkania rzucił Jakub Kumoch, minister w Kancelarii Prezydenta, a potem kluczowa postać u boku Dudy w pierwszym roku wojny. Duda z początku miał wątpliwości. Bo zdawał sobie sprawę, że był już raz oszukiwany przez Poroszenkę. „Umówiłem się z nim na wiele rzeczy. Niemal żadnej nie spełnił” – miał mówić.
Dyplomata B: – Chodziło o spór wokół Wołynia, ale nie tylko. Poroszenko nie wywiązał się z pomysłu wprowadzenia Polaka do rządu ukraińskiego. Co prawda zaproponował coś więcej, stanowisko szefa rządu, ale Balcerowiczowi, arcyprzeciwnikowi PiS. Duda potraktował to jako policzek.
Minister X: – Ustaliliśmy, że trzeba się z Zełenskim spotkać w cztery oczy i po prostu po męsku napić się wódki.
Dyplomata A: – Duda powiedział, że najbardziej nadaje się Wisła. „Tam jest taka dobra karczma” – stwierdził. Miał na myśli obiekt w dyspozycji Kancelarii Prezydenta. Nie chodziło o załatwianie konkretnych spraw, tylko o skrócenie dystansu. Spotkanie odbyło się w czwartek i piątek 20–21 stycznia 2022. I faktycznie było przełomowe w późniejszych stosunkach. Udział wzięły kluczowe postaci. Zełenskiemu towarzyszył Andrij Jermak, numer dwa ukraińskiej polityki. Oraz Andrij Sybiha, zastępca Jermaka odpowiedzialny za sprawy międzynarodowe. Po stronie polskiej byli główni „wojenni” doradcy prezydenta – Kumoch oraz z ramienia rządu wiceszef MSZ Marcin Przydacz.
Minister X: – Nie było planu, że w Wiśle podpiszemy jakieś konkretne umowy. Obie strony były zainteresowane uruchomieniem stałego kanału komunikacji. Mniej formalnego. Bez ograniczeń protokolarnych. Bez straty czasu. Po oficjalnych rozmowach w Wiśle wieczór spędziliśmy, jedząc i pijąc.
Dyplomata B: – Duda plus wóda równa się nienuda. Bez alkoholu Duda jest strasznym nudziarzem, po alkoholu odwrotnie. Wisła to była regularna impreza. Dyplomacja alkoholowa z bardzo satysfakcjonującym rezultatem. Duda jest świetnym opowiadaczem kawałów po rosyjsku. Nie wiem, skąd je zna, ale opowiadał je z dobrym akcentem.
Dyplomata A: – Nikt nie spił się w trupa. Prezydenci testowali się. Żaden nie gadał głupot. Nikt nie odpadł. Może Zełenski trochę wolniej mówił, ale żadnych głupot czy bełkotu. Zełenski nie wygląda, ale może sporo przyjąć. Nie zmienia się po alkoholu. Zachowuje pełną kontrolę. Jest bezpretensjonalny i długo nie utrzymuje dystansu. Odniosłem wrażenie, że jest znacznie silniejszym politykiem, niż mógłby wskazywać kreowany jego obraz na Ukrainie przed wojną. Nie jest też typem polityka ukraińskiego, których znałem w przeszłości. Nie kreuje się na wschodniego mużyka i bandytę. Nie przeklina nadmiernie. To rodzaj zająca z sowieckiej bajki „Wilk i zając”. Cwany i zawsze wychodzący na swoje. Mimo że nie prezentuje siły i nie pręży muskułów.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Pytałem w Wiśle, czy rozważają wariant ataku Rosjan na pełną skalę. Krążyły daty inwazji. Pisano też o wariancie zakładającym atak na Kijów. Zełenski nie dał jednoznacznej odpowiedzi. Mówił, że liczy się z każdym scenariuszem, ale obawia się, że jest w tym dużo przesady. Mówił, że każde doniesienie o dacie ataku to dla niego poważny problem, bo po takim newsie z Ukrainy uciekają miliony dolarów kapitału zagranicznego. Sugerował, że jego otoczenie oficjalnie będzie przekonywało, że do wojny nie dojdzie. Nie planował też mobilizacji. Chodziło o to, by nie uciekały pieniądze, ale też o zachowanie spokoju i powstrzymanie paniki wśród ludności.
Polityk ukraiński, obecny w Wiśle: – Wisła była najlepszym spotkaniem, jakie na tym szczeblu odbyliśmy z Polakami. Wcześniej miewaliśmy problem z tym, czego właściwie oczekują od nas. Nie było jasności celów polskiej polityki wobec Kijowa. Poza ogólnikami, że jesteśmy dla Warszawy strategicznym partnerem. Dowiedzieliśmy się, że teraz jest wola na najwyższym szczeblu, aby współpracę napełnić treścią. Dowiedzieliśmy się, że chce tego też Jarosław Kaczyński, który od zawsze był wobec Ukrainy podejrzliwy. Prezydent Duda miał na to pomysł i ministra, który przyjaźnił się z Sybihą jeszcze z czasów tureckich, Kumoch i Sybiha w tym samym okresie byli tam ambasadorami. Mieliśmy podstawę do nowej współpracy – zaufanie.
Dyplomata B: – Rano po tej naszej alkodyplomacji wszyscy jedli śniadanie i byli dla siebie bardzo mili. Jak po spotkaniu, po którym się jest bardzo zmęczonym. Wisła odbyła się w atmosferze biwaku na studiach. Pamiętam, że minister Przydacz puszczał Kumochowi utwór zespołu Braci Figo Fagot pod tytułem „Wóda zryje banie”. Proszę spojrzeć na zdjęcia. (Pokazuje zdjęcia. Widać uczestników spotkania w narzutach góralskich z baraniej skóry i w góralskich czapkach. Gra orkiestra. Niektórzy śpiewają, wczuwając się w swoje role.)
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Wisła była kluczowa dla stosunków polsko-ukraińskich w pierwszych stu dniach wojny. To był strzał w dziesiątkę. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, jaki będzie efekt. Ale jak patrzę na to z perspektywy czasu, to nie wiem, czy tam narodziła się autentyczna przyjaźń. Nikt tego nie powie wprost, ale te misie Duda – Zełenski są trochę wyreżyserowane. Zełenski radzi sobie z tym dobrze. To w końcu aktor. Duda trochę gorzej. Oni są od siebie bardzo różni. Zełenski zamknięty. Duda to typ harcerza. Pierwszy mało mówi. No ale tyle, ile było można, wyciągnęli z tej znajomości. Była okazja, wykorzystali ją, udając wielką przyjaźń. Później, po tym karnawale przyjaźni, gdy Zełenski uwierzył, że jest Mahatmą Gandhim, Duda jako asystent Gandhiego nie był mu już potrzebny.
Rozdział II Inwazja
Minister X: Nasi generałowie codziennie mówili: „Następne siedemdziesiąt dwie godziny będą decydujące”. Cały czas tak gadali przez kilka tygodni do znudzenia. Po kolejnej deklaracji, że kolejne siedemdziesiąt dwie godziny zdecydują o losach wojny, ktoś ze służb rzucił: „Proszę państwa, z naszych informacji wynika, że na granicy z Ukrainą powróciła korupcja, która zniknęła całkowicie po 24 lutego”. Skoro jest korupcja, to znaczy, że na Ukrainie wraca normalność. To było chyba na początku kwietnia. Ktoś wtedy powiedział: „Ukraina się obroniła”. Wszyscy się śmiali. Nawet Kaczyński się śmiał.
Minister X: – W poniedziałek 21 lutego 2022 Putin ogłosił niepodległość separatystycznych republik donieckiej i ługańskiej. Było jasne, że odwołujemy wszystko i jedziemy do Kijowa.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Duda był spokojny, ale czuł powagę sytuacji. Nie pozwolił jechać Solochowi, szefowi BBN. Prezydent powiedział przed wyjazdem do Kijowa, że ma zostać w Polsce. Ma zostać na wypadek wybuchu wojny. Co ciekawe, Soloch sam się zgłosił na ochotnika, chciał jechać. Prezydent powiedział mu, że ma zostać i pilnować spraw, gdyby coś się nam stało.
Minister Y: – Wyjechaliśmy w środę 23 lutego. Bez rozgłosu. Samochodami. Z ochroną. Duda powiedział, że nie polecimy samolotem, bo jak się coś stanie, damy przeciwnikom argument, że Polska to państwo z dykty. On ma obsesję na tym punkcie. Syndrom smoleński. Duda boi się ośmieszenia państwa. Tłumaczenia z jakiegoś fakapu w stylu „ostrzelanie kolumny”. W Kijowie był wtedy też Nausėda (Gitanas Nausėda, prezydent Litwy – przyp. red.). Na Litwę wrócił swoją casą. Samolotem wojskowym. Wszystkie loty cywilne do Kijowa zachodnich linii lotniczych były już odwołane.
Minister X: – Wszystko niby było ekstra, ale plan wyjazdu i tak wyciekł do prasy. Szukaliśmy przecieku. Pojawiły się wzajemne oskarżenia. Litwinów do nas. Nas do Ukraińców i Litwinów. Nic się nie dało przeprowadzić w tajemnicy. To jest jakieś przekleństwo. Zbyt wiele osób jeszcze przed wydarzeniem chce mieć sukces.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Po drodze, gdzieś za Łuckiem zatrzymaliśmy się na ukraińskiej stacji benzynowej. Zabawna sytuacja miała miejsce. Na tym cepeenie ukraińskim stał karnie w kolejce do kibla, żeby się wysikać. Jakaś pani stała. Jakiś pan. I on. Prezydent. Nausėda potem mówi do Dudy: „Ale numer. Stałeś normalnie w kolejce do kibla na stacji benzynowej?”. Oni tak ze sobą rozmawiają. Jest między nimi chemia. Między Dudą a Zełenskim jest dziwna przyjaźń. Z Nausėdą jest inaczej.
Minister Y: – W Kijowie mieliśmy rozmowy w pałacu Maryjskim. Tam Zełenski poinformował Dudę i Nausėdę, że wybuchnie wojna.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Duda nie wyglądał na zdenerwowanego. Sytuacja była absurdalna. Wiedział, że nazajutrz wybuchnie wojna. Ale z drugiej strony był w mieście, w którym nie było żadnej paniki. Wszystko normalnie działało. Nikt z Kijowa nie uciekał. Nie było sznura aut korkujących wylotowe trasy ze stolicy. Normalne życie.
Minister X: – Na do widzenia Zełenski powiedział Dudzie, że najpewniej widzą się po raz ostatni. On był przekonany, że zginie. Amerykanie proponowali mu ewakuację. Opowiadał, że Biden osobiście dzwonił do niego z propozycją wyjazdu. Odmówił.
Dyplomata A: – Biden chciał wywieźć nie tylko Zełenskiego, ale też cały jego rząd, łącznie ze wszystkim klientami tego systemu władzy. Amerykanie szykowali się na całkowity kollaps państwa.
Minister X: – Podczas rozmów Duda – Nausėda – Zełenski panowała raczej schyłkowa atmosfera. Nie było miejsca na żarty.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – W Kijowie ciągle poganiały nas polskie służby. Żebyśmy jak najszybciej wyjeżdżali z miasta. Że już czas. Po wizycie w pałacu Maryjskim zapakowaliśmy się w samochody i odjazd. Po drodze dzwonił wiceszef Agencji Wywiadu Dominik Duda. Pytał, gdzie jesteśmy, bo się zaczęło. Prezydent powiedział tylko, że jakby co, to on nie wyobraża sobie tego, że trafia do niewoli. Powiedział, że nie ma opcji, że polski prezydent jest pokazywany na rosyjskich kanałach jako zakładnik. Oświadczył nam, że jak gdzieś na drodze wylądują Rosjanie, trzeba będzie się bić aż do nadejścia odsieczy. Mieliśmy wtedy obstawę GROM-u. I myślę, że naprawdę byśmy się bili.
Minister Y: – Dziwny był ten wybuch wojny, bardzo abstrakcyjny. Ktoś z AW dzwoni do nas i mówi, że „już się zaczęło”, że wybuchła wojna, ale po drodze żadnych śladów żadnej wojny nie było. Nikt nie budował blokpostów. Barykad nie wznoszono. Zwyczajne życie. Na granicy byliśmy przed godziną 24 czasu kijowskiego, czyli o 23 naszego. W Polsce w McDonaldzie jeszcze zestaw zjedliśmy.
Minister X: – Po tym wyjeździe strasznie byłem zmęczony. Poszedłem od razu spać. Wybuch wojny przespałem. Budzę się, patrzę na telefon, dwadzieścia połączeń. Zaspałem na wojnę. W tym czasie trwała już narada. To były te gabinety wojenne, które trwały przez kilka kolejnych tygodni czy nawet miesięcy. Prezydent, premier, najważniejsi ministrowie, szefowie służb. Pojechałem do BBN. Grzecznie przeprosiłem, usiadłem. Myślałem, że Duda mnie rozszarpie, byłem spanikowany. Siedział taki ponury, on jak się stresuje, to taki ponury się robi. Myślę sobie, że będzie awantura za spóźnienie. Ale jestem na to przygotowany. Poprosiłem o głos i sam zaatakowałem: „Niech mnie budzą następnym razem”. A Duda do mnie: „Przestań, uspokój się, wszyscy jesteśmy zdenerwowani, co ty robisz?”.
Minister Y: – Duda był jednym z pierwszych, do których po wybuchu wojny dzwonił Zełenski. A możliwe, że to był jego pierwszy zagraniczny telefon. Moim zdaniem w tych dniach on chciał z Dudą po prostu pogadać. Pożalić się. „Stary, jestem tutaj, a ten ch… atakuje”.
Zbigniew Parafianowicz: Czy Polska dowiedziała się o inwazji na swojego sąsiada w porę, czy później niż wszyscy?
Dyplomata A: – Zacznijmy od tego, że nikt w Europie nie wierzył w wojnę na pełną skalę i w marsz na Kijów. Ten, kto twierdzi, że wiedział, kłamie. Wszyscy dowiedzieliśmy się 23 lutego 2022 wieczorem, czyli na kilka godzin przed inwazją. Dwa, może trzy dni przed tą datą Amerykanie przekazali nam precyzyjne informacje wywiadowcze o tym, że do grup taktycznych na Białorusi i w obwodach graniczących z Rosją zostały wysłane rozkazy z datą ataku. Ale to nie było wcale potwierdzenie, że wojna wybuchnie. Wówczas nie wierzyliśmy Amerykanom. Pamiętaliśmy o kłamstwach w sprawie broni masowego rażenia Saddama Husajna. Prawda jest więc taka, że wiedzę wyprzedzającą o ataku mieli tylko Amerykanie i Brytyjczycy. Szczególnie Brytyjczycy są dobrze zorientowani. Mają dobre źródła. Prowadzą zaawansowane operacje wywiadowcze. Pozostałe kraje mają specjalizacje wywiadowcze. Mają wiedzę wycinkową. My też. Amerykanie i Brytyjczycy składają w całość. My mamy fragmenty.
Oficer wywiadu: – Pewność ostateczną, na kilka godzin przed atakiem, dały nam nasze służby. Prowadzimy nasłuch tego, co się dzieje na Wschodzie. Nie chodzi o to, że wiemy, o czym oni rozmawiają. Chodzi o śledzenie sygnału. Wywiad podał nam informację, że została wprowadzona cisza radiowa. Na całej długości potencjalnego frontu wprowadzono ciszę radiową. Również od strony Białorusi. Co to oznacza? Tylko tyle, że łączność nie odbywała się za pomocą urządzeń. Przyszły rozkazy w zalakowanych kopertach na piśmie poprzez kurierów z zadaniami do realizacji. Jak to się mówi, jazda w starym stylu. Każdy związek taktyczny w określonym, krótkim czasie miał przystąpić do realizacji tych rozkazów. Wiedzieliśmy, że mamy od kilku do kilkunastu godzin.
Ważny urzędnik Kancelarii Premiera: – Poszedłem z tym do premiera i wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego, który wówczas odpowiadał za bezpieczeństwo. Obaj nie byli szczególnie zaskoczeni. Kaczyński był jednym z nielicznych, którzy wierzyli w wojnę na pełną skalę. My kierowaliśmy się analizami naszych służb i wojska, że owszem dojdzie do wojny, ale będzie ona prowadzona na Donbasie i na południu Ukrainy. Byliśmy pewni, że Rosja chce przebić korytarz lądowy na Krym, zająć Donbas. Markowanie uderzenia z Białorusi traktowaliśmy jako odciąganie uwagi.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Brak wiary w wojnę na pełną skalę nas nie kompromituje. Nikt w Europie nie wierzył w ten wariant. Na krótko przed wybuchem Morawiecki miał taki duży objazd po Europie, aby przekonywać, że idą ciężkie czasy i że zaraz może rozpocząć się atak. Wrócił przerażony, że nikt nie bierze tego na serio. „Szok. Oni nie wierzą w żadną wojnę” – mówił.
Ważny urzędnik Kancelarii Premiera: – Informacja o ciszy radiowej natychmiast trafiła do Kaczyńskiego i Morawieckiego. Wiedzieliśmy, że Rosjanie wychodzą na pozycje. Nad ranem zorganizowaliśmy pierwsze posiedzenie zespołu kryzysowego. W zasadzie w sytuacjach tego typu nie ma jednoznacznych procedur, jak tym zarządzać. Wykuwaliśmy to w boju.
Dyplomata B: – MSZ był 24 lutego zaskoczony. Kaczyński i Morawiecki nie podzielili się danymi z Rauem (Zbigniew Rau – polski minister spraw zagranicznych – przyp. red.). Minister informacje miał z prasy.
Ważny urzędnik Kancelarii Premiera: – 23 lutego wyszliśmy z KPRM przed północą. Powołaliśmy zespół zarządzania kryzysowego i uruchomiliśmy komitet bezpieczeństwa państwa. Nad ranem odbyły się pierwsze posiedzenia. Później było spotkanie u prezydenta w BBN. Wojskowi byli bardzo sceptyczni wobec rozwoju wydarzeń. Wojsko, ale też i większość polityków i ludzi służb nie wierzyli, że Kijów się utrzyma. Wielokilometrowa kolumna rosyjskich wojsk szła później na stolicę. Nie było mądrych, którzy mogliby powiedzieć, jak rozwinie się sytuacja. Uczyliśmy się wszystkiego. To była wojna bez precedensu.
Oficer wywiadu: – Intuicyjnie za pomocą polskiego wywiadu elektronicznego ustalaliśmy położenie jednostek rosyjskich i ukraińskich. Nie mieliśmy jednak pełnej wiedzy na temat tego, w jakim zakresie Kijów jest otoczony i czy został zamknięty dostęp do miasta. Przynajmniej na początku tego nie wiedzieliśmy. Mieliśmy swoje źródła na Ukrainie, które ekspresowo musiały przestawić się na tryb wojenny. Nie trwało to długo. Mieliśmy ludzi z wywiadu w Kijowie, którzy zbierali dane na temat sytuacji w mieście i wokół miasta. Od początku tam byli. Od początku dostarczali wiedzę. Tylko że to były suche fakty, których ani politycy, ani wojskowi nie potrafili jeszcze właściwie interpretować. Gdy otrząsnęliśmy się z szoku, te informacje były naprawdę wysokiej jakości. To, co dziś wydaje się nieważne, wtedy było kluczowe. Musieliśmy wiedzieć, jak wygląda miasto od środka. Ile jest blokpostów i jakie siły będą broniły miasta. Musieliśmy wiedzieć, czy jest wola walki i jaka taktyka będzie stosowana. Czy Ukraińcy będą bronili miasta, czy się rozejdą. Nasi ludzie z wywiadu mapowali miasto. Jest prosty sposób na ustalanie miejsc, w których są na przykład blokposty czy większe punkty oporu. W kieszeni spodni wystarczy zrobić puste zdjęcie iPhone’em. Takie foto natychmiast trafia do iClouda z podaniem precyzyjnej pozycji ukraińskiej czy rosyjskiej. Taką daną nanosi się na mapę miasta. W Kijowie działał internet. Skoro działał internet, to i podstawowe komunikatory z niezłymi zabezpieczeniami i maile szyfrowane – Signal, ProtonMail czy Tutanota. Wszystko działało, a jeśli ktoś to czytał, to co najwyżej sojusznik. Można było pracować. W warunkach pracy dynamicznej, gdzie wszystko się zmienia z godziny na godzinę, takimi kanałami komunikacji nie można pogardzić. Jest wybór – albo korzystamy z tego, co jest, albo nie mamy informacji.
Minister X: – Wojsko i służby dostarczały na bieżąco informacje o postępach ofensywy. W pierwszym dniu, mimo telefonu Zełenskiego do Dudy, nie było jasne, gdzie on jest. Czy został w Kijowie, czy na przykład wyjechał do Lwowa. Później się okazało, że pod swoją siedzibą ma bunkier głęboko pod ziemią, połączony systemem przejść z metrem. Tam urzędowali. Niektórzy siedzieli tam przez kilka tygodni. Zastępca szefa administracji Zełenskiego Andrij Sybiha mówił później, że zapomniał, jak wygląda światło dzienne. Z czasem przywykli, ale pierwszego dnia Sybiha był roztrzęsiony. Prosił o pociski przeciwlotnicze i dostawy paliwa. Mówił chaotycznie. Widać było, że sami Ukraińcy nie wiedzą, w jakiej sytuacji się znajdują.
Minister Y: – Atmosfera była raczej grobowa. Wojsko pesymistyczne. Mówili: „Cudu nad Dnieprem nie będzie”.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – 26 lutego zaczęliśmy też analizować zasady sukcesji władzy na Ukrainie w razie śmierci Zełenskiego. Jaka będzie rola premiera i przewodniczącego Rady Najwyższej? Jakie to zrodzi spory? W drugim dniu wojny niemal wszyscy byli pewni, że Ukraina nie przetrwa. Choć pojawił się pogląd, że jeśli utrzyma część terytorium, to stanie się powojenną Chorwacją na sterydach. Na poważnie zastanawialiśmy się też nad tym, jakie jest prawdopodobieństwo dołączenia Białorusi do inwazji. Gdyby tak się stało, rozpatrywaliśmy powołanie grup dywersyjnych złożonych z przedstawicieli diaspory białoruskiej, które działałyby na zapleczu armii Łukaszenki i utrudniały mu wojnę. Rozmawialiśmy o tym z Amerykanami. Nasze obawy o Białoruś okazały się przesadzone. Łukaszenka sam bał się o swoje życie. Na początku marca sondował ucieczkę z Mińska. Utrzymywał z nami kontakt i badał, czy pozwolimy mu przyjechać do Polski i stąd odlecieć w świat. On wiedział, że z Mińska samolotem nigdzie bez zgody Putina nie wyleci. Bo Putin ma go w zasięgu rosyjskiej obrony powietrznej. Na całej Białorusi były już obecne oddziały rosyjskie, w tym zestawy S-300 czy Buk.
Minister X: – Szczerze mówiąc, te analizy wojskowych z pierwszych dni wojny były bardzo rozczarowujące. Generalicja się nie popisała. Prawdziwe jest powiedzenie, że generałom nie można oddać prowadzenia spraw wojennych. Nie chciałem się tego wszystkiego dowiedzieć o polskiej armii, czego dowiedziałem się w pierwszych dniach wojny. Gdyby to na nas padło, nie wiem, czybyśmy się utrzymali tak jak Ukraińcy. Raczej przeciętne analizy i wszechobecny niedasizm panowały w wojsku. Nic się nie da. Zawsze milion przeszkód. Tego się nie da, bo jest milion przeszkód. Tamtego też, bo dwa miliony. Tymczasem Ukraińcy trzymali się. Nie oddawali miast. Okazało się, że zagrożeniem była nie słabość militarna, ale pojawiające się na Zachodzie, ale też i w Polsce dogadywactwo – dążenie na siłę do rozejmu.
Dyplomata A: – Pierwszego dnia wojny musieliśmy też podjąć decyzję, co dalej z naszą ambasadą w Kijowie. Kumoch upierał się, aby ambasador został. Bartosz Cichocki też nie chciał wyjeżdżać. Kłócił się jednak z Pałacem o personel ambasady. Chciał, żeby jak najwięcej osób zjechało. Żeby zostali tylko ochotnicy. Ale nie tacy ochotnicy, na których ktoś naciska.
Minister Y: – Efekt był taki, że został ambasador i dwóch oficerów. Jeden jest pułkownikiem Agencji Wywiadu, drugi zastępcą attaché wojskowego. Pułkownik AW był łącznikiem naszych służb. Miał kontakt z agencjami ukraińskimi. Pierwszego dnia musiał nauczyć się tego, jak zorganizować system kamer wokół ambasady. W kolejnych dniach musiał załatwić broń na mieście. Centrala MSZ nie zadbała o to, by przygotować placówkę na wojnę. Kijowa nie traktowano jako placówki wojennej. Oni w pustych butelkach gromadzili wodę, gdyby okazało się, że kurek został zakręcony. Ten pułkownik wszystko pozałatwiał. To taki typ gangusa. Obrotny. Doskonale nadający się na takie okazje. Cała trójka z ambasady: Cichocki, wojskowy i oficer AW znacznie powyżej przeciętnej, jeśli chodzi o odwagę. Cichocki w pewnym momencie naprawdę w czasie alarmów powietrznych oglądał mecze Legii w swoim gabinecie.
Minister X: – Pierwszego dnia ukraińska ochrona ambasady gdzieś zniknęła. Wrócili dopiero, gdy było bardziej klarowne, że Kijów się może utrzymać. Do tego czasu ochroną ambasady musieli się zająć ambasador, pułkownik Agencji Wywiadu i pułkownik z ataszatu wojskowego.
Minister Y: – Nikt z nich nie schodził do schronu w czasie alarmów. Kozaczyli.
Dyplomata A: – Drugiego albo trzeciego dnia wojny dostaliśmy informację, że ma być zmasowany atak rakietowy na Kijów. Kumoch poprosił prezydenta, aby osobiście zadzwonił do Cichockiego i kazał mu zejść do schronu. Prezydent kazał, ale on i tak robił, co chciał.
Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: – Praktycznie nie wychodziłem z biura. Cały czas trwała wielka narada. Przyleciał Kułeba, szef MSZ. Przywiózł rodzinę. Schroniła się u naszego szefa MSZ, u Raua. On się tym nie chwali, ale bardzo mu pomógł. Cała rodzina plus pies mieszkała u niego. Inni zresztą też. Kumoch zaproponował schronienie rodzinie Sybihy, tak jak Soloch swojemu odpowiednikowi Daniłowowi. On podziękował i powiedział, że rodzina jest już w Polsce. Jego córka miała rodzić w okolicach 24 lutego. Chyba urodziła w Polsce jakoś na początku inwazji. Dziś Kułeba mało mówi o roli Polski. Jest fanem Borisa Johnsona. „Nie no, największe wrażenie to Borys na mnie zrobił. To jest bohater” – tak gadał. O Dudzie nie wspominał. Oni uważali za oczywistość to, że im pomagamy. No i w sumie tak trochę było. Cały naród ruszył do powstania. Sławomir Dębski, szef PISM, tak to nazwał. Ten nasz zryw pomocy dla Ukraińców nazwał powstaniem przeciwko Rosji.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki