Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
W Prawie i Sprawiedliwości nie dzieje się dobrze, skoro prominentni działacze partii rządzącej bez skrupułów donoszą na siebie: wicepremierzy i ministrowie dezawuują dokonania premiera Morawieckiego, współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego przytaczają przykłady jego politycznego okrucieństwa, ludzie z Pałacu Prezydenckiego kpią z Andrzeja Dudy, przyboczni Ziobry obnażają jego grę. W tej książce ani jeden rozmówca nie pochodzi z opozycji. „Kulisy PiS” Kamila Dziubki demaskują Prawo i Sprawiedliwość tylko i wyłącznie faktami, o których opowiadają politycy tej partii.
W politycznym spektaklu, którego reżyserem od ośmiu lat jest Jarosław Kaczyński, nie ma miejsca na nudę. Kaczyński niczym Hitchcock zaczyna od wybuchu i sprawia, że napięcie z każdą chwilą rośnie.
Dzięki najnowszej książęce Kamila Dziubki mamy szansę poznać kulisy powstawania tego politycznego thrillera. Na kilka miesięcy przed wyborami, książka „Kulisy PiS” uchyli kotarę, za którą pisany jest scenariusz i obsadzane są role w przestawieniu partii rządzącej.
„Kulisy PiS” to literatura faktu, w której sami pisowcy odzierają Kaczyńskiego, Morawieckiego, Dudę, Ziobrę, Obajtka, Kurskiego i innych czołowych działaczy z szytego na miarę piarowego garnituru. Lektura to niebywała okazja zobaczenia na własne oczy, jak wygląda nagi król…
Opowieści z samego środka partii rządzącej
O Jarosławie Kaczyńskim
Doświadczony parlamentarzysta: Jarosława interesuje czysta władza. Jest emocjonalnym psychopatą.
Jego osobista sytuacja materialna mało go zajmuje. On nie myśli o tym, czy będzie miał co jeść, bo on się żywi polityką.
O Andrzeju Dudzie
Poseł: Przepraszam, bo to może zabrzmi niezręcznie, ale ta Ukraina spadła Dudzie z nieba. Jego głównym zajęciem było wybieranie, do którego ośrodka prezydenckiego pojedzie i czy weźmie narty wodne, czy jednak te śnieżne.
O Mateuszu Morawieckim
Bywalec Nowogrodzkiej: Mateusz jest maniakiem władzy. Jemu chodzi tylko o to, bo pieniędzy już więcej nie potrzebuje. Oczywiście jest pytanie, czy jego marzeniem było zostać takim premierem, jakim jest. No bo on tej władzy ma niewiele. I przez te lata w hierarchii obozu władzy przesunął się co najwyżej o milimetry.
O Zbigniewie Ziobro
Członek zarządu państwowej spółki: Jeśli kiedyś wsadzą Ziobrę, to nie za prokuraturę, tylko za biznesy i za to,
jak finansuje swoją partię. Ziobryści mają skitrane pieniądze bardzo głęboko. Każdy, kto z rekomendacji Solidarnej Polski wchodzi do spółek, musi się opłacać. Członek zarządu dużej spółki miesięcznie oddaje na rzecz partii piętnaście tysięcy złotych.
O korupcji politycznej
Były współpracownik Jarosława Kaczyńskiego: Myśmy pierwszy raz maszerowali po władzę w cieniu afery Rywina. Na tym uszyliśmy swoje sztandary. Miało nie być już więcej kolesiostwa w stylu komuchów. Dziś to już jest pusta retoryka.
Kamil Dziubka
Dziennikarz Onetu. Współautor popularnego podcastu „Stan Wyjątkowy”, a także prowadzący program „Onet Opinie”. W przeszłości reporter telewizyjny..
Był sprawozdawcą ze szczytów Unii Europejskiej i NATO. Laureat nagrody Grand Press w kategorii „News”.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział I Rekin wśród gupików
To Kaczyński był autorem pomysłu wyprowadzenia wojsk na ulicę podczas protestów kobiet przeciwko ustawie aborcyjnej. Miał zostać wprowadzony stan wyjątkowy. Odpowiednia decyzja była już przygotowywana, ale ostro sprzeciwiły się jej trzy osoby: Mateusz Morawiecki, Jarosław Gowin i Michał Dworczyk. Ten ostatni uważał, że armia się po tym wizerunkowo nie podniesie.
Doświadczony parlamentarzysta: – Jarosława interesuje czysta władza. Jest emocjonalnym psychopatą. Jego osobista sytuacja materialna mało go zajmuje. On nie myśli o tym, czy będzie miał co jeść, bo on się żywi polityką. Jednak po ludzku jest w trudnej sytuacji. Nie jest człowiekiem młodym, jest osobą samotną. Pewnie wierzy, że do końca życia będzie liderem zwycięskiego obozu. Nie wiem, na ile bierze pod uwagę scenariusz, że będzie musiał oddać władzę. Bo to, że do śmierci będzie posłem, jest dla mnie oczywiste.
Senator: – Kluczem do zrozumienia Jarosława Kaczyńskiego jest, moim zdaniem, słynny wywiad Teresy Torańskiej z 1994 roku. W tym wywiadzie Jarosław Kaczyński pytany o to, co chciałby w przyszłości robić, odpowiedział mniej więcej tak: „Chciałbym być emerytowanym zbawcą narodu. I chciałbym być szefem partii, która będzie rządziła w Polsce, mocnym przywódcą takiej partii”.
Były minister: – Prezes się starzeje. Na ile go znam, myślę, że jest mu coraz trudniej wyobrazić sobie Polskę pod rządami innymi niż PiS. On się naprawdę zmienił przez te lata. W 2015 roku uważałem go za eurorealistę. Dziś po wojnie o wymiar sprawiedliwości jest politykiem głęboko antyunijnym. Narasta w nim też obsesja antyniemiecka, choć widziałem to u niego już wcześniej.
Kamil Dziubka: – To dlaczego Kaczyński pozwala Morawieckiemu głosować w Brukseli tak jak unijny mainstream?
Były minister: – Bo Morawiecki go oszukuje. A nawet jak się w tym zaczyna orientować, to już jest za późno i wie, że pociąg odjechał. Poza tym osobiście słyszałem, jak prezes kiedyś powiedział, że gdy Polska zacznie więcej wpłacać do unijnego budżetu, trzeba się będzie zastanowić nad tym, czy członkostwo w UE nam się w ogóle opłaca.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Osobisty los prezesa zależy od tego, jak długo będziemy rządzić. Zobaczymy, jak będzie wyglądać partia w przypadku utraty władzy. Nie wiadomo, kto odejdzie, a kto zostanie. Przekonamy się, kto był z nami tylko dla stołków. Może być tak, że z kilkudziesięciotysięcznej armii zostanie tylko kilka tysięcy członków.
Doświadczony parlamentarzysta: – W polityce nie jest tak jak w starych zakonach. Tam jest prawdziwa demokracja. Dziś jesteś gwardianem, jutro przeorem klasztoru, a pojutrze furtianem i otwierasz furtkę współbraciom. Tam każdy się stara żyć z drugim dobrze, żeby spokojnie dożyć starych lat. Kiedy przyjdzie nowa władza, zaczną się rozliczenia. Nie trzeba stawiać Kaczyńskiemu zarzutów prokuratorskich. Wystarczy go wezwać na świadka w kilkudziesięciu sprawach w różnych prokuraturach. Mógłby tak spędzić ostatnie lata życia.
Poseł: – Jarosław stracił kontakt ze zwykłymi parlamentarzystami. Jeszcze w kadencji 2011–2015, kiedy byliśmy w opozycji, odbywały się jakieś spotkania, opłatki, uroczystości, gdzie każdy mógł podejść do prezesa, porozmawiać. On dowcipkował, z tym zagadał, z tamtym zagadał. Ludzie mieli poczucie, że mają dostęp do ucha prezesa i mogą mu się po prostu wyżalić. Oczywiście teraz się jakieś bardzo rzadkie spotkania odbywają. Jarosław wchodzi bocznym wejściem, powie swoje i wychodzi. Nie zostaje, żeby porozmawiać z szarakami. Jego to bardzo męczy. W pewnym momencie układ wokół prezesa zaczął się zacieśniać.
Członek władz PiS: – Ścisłe kierownictwo spotyka się co tydzień. To jest nieformalne ciało, czyli prezes wraz z osobami, które postanowił zaprosić.
Kamil Dziubka: – Ścisłe, czyli prezydium komitetu politycznego?
Członek władz PiS: – Nawet nie. Zresztą wspomniane prezydium, które się tam niby spotyka, nawet nie jest formalnie ujęte w statucie partii. Kluczowe są nazwiska: Brudziński, Kamiński, Szydło, Macierewicz, Terlecki, Sobolewski, Morawiecki i oczywiście Jarosław. Formalne decyzje podejmuje komitet, a pomiędzy jego posiedzeniami prezes. Potem decyzje prezesa musi zaakceptować komitet, co czasem się dzieje, a czasem niekoniecznie, co i tak nie ma większego znaczenia. Najważniejszy jest prezes i grono jego doradców. Oni mogą sobie mówić, co chcą, a i tak wszystko zależy od Jarosława. To trochę tak jak w rządzie. Ministrowie mogą sobie siedzieć, pić kawę, nic nie mówić albo nawijać przez całe posiedzenie, a i tak decyzje podejmuje premier.
Były doradca Jarosława Kaczyńskiego: – Prezes uzależnił od siebie osoby, które są najbliżej niego. Ich żony są gdzieś zatrudnione, zjadają te frukta władzy, ale jednocześnie na tyle ich ze sobą skleił, że ci ludzie muszą być mu ślepo posłuszni. Oni nie mają szans w żadnym innym środowisku politycznym. Gdyby PiS się rozpadł, to to otoczenie nie ma szans na odnalezienie się w innych konfiguracjach politycznych, więc jest ślepo związane z wodzem, na dobre i na złe. I ten system, przy braku dopływu informacji przez to, że Jarosław Kaczyński nie ma takich normalnych kontaktów, jest oderwany od rzeczywistości, jest w kokonie, zaczyna być dysfunkcjonalny.
Doświadczony parlamentarzysta: – Pamięta pan, jak prezes niedawno powiedział, że niemiecki konduktor chciał wyrzucić europosłów PiS z pociągu za mówienie po polsku? Tę historię mu opowiedział jakieś piętnaście lat temu Michał Kamiński. Kaczyński zapamiętał ją piąte przez dziesiąte i opowiedział nie tak, jak to było w rzeczywistości. A przecież takich przykładów jest więcej. Podobnie było z opowieścią, z której wynikało, że za Platformy było tak biednie, że ludzie musieli wygrzebywać zakopane dla dzików ziemniaki. A to ani nie było za Platformy, ani nie chodziło o ziemniaki. Po prostu prezes pojechał kiedyś na spotkanie z jakimiś leśnikami, którzy mu różne historie opowiadali. Ale to było ze dwadzieścia lat temu.
Poseł: – Prezes niestety czerpie wiedzę o ludziach często z tego, co ktoś mu wmówi. Zdarza mu się nierzadko tych opowieści nie weryfikować. Weźmy przykład afery meleksowej z udziałem Karola Karskiego. Z drugim posłem po pijaku rozbił dwa wózki golfowe w hotelu na Cyprze. Jakieś ciężkie pieniądze to kosztowało. Prezes z pełnym przekonaniem ich bronił. W ogóle nie wierzył w to, co się stało, choć hotel oficjalne pisma wysłał i do Sejmu, i do MSZ. Jarosław mówił, że to niemożliwe, by Karski, „klasyczny warszawski inteligent” coś takiego zrobił. I jeszcze, że „on przecież nie pije”. I dopiero chyba wtedy, jak ich cypryjski sąd skazał, uwierzył w całą sprawę. Nawet się później śmiał: „Dlaczego oni im od razu na miejscu nie zapłacili za te zniszczenia? Przecież stać ich na to”.
Członek władz państwowych spółek: – Niestety prezes żyje w bańce, którą sam sobie stworzył, tylko że już ma coraz mniejszy wpływ na jej kształt. Jest uzależniony od tego, co powiedzą mu inni ludzie. Po nich przychodzą następni, którzy mówią mu coś zupełnie odwrotnego. On nie ma instrumentów, żeby prawidłowo ocenić rzeczywistość. Dlatego nie jest w stanie trwale rozwiązywać konfliktów. On zresztą tego nawet do końca nie chce. To niestety też sprawia, że nie rozumie, jak działa Unia Europejska i świat stosunków międzynarodowych. Ma od tego Morawieckiego i na niego to spycha. Jego światem jest Nowogrodzka. Życie partyjne to jego pasja. Prymat partii nad instytucjami to jego religia.
Poseł: – Nowogrodzka to jest bardzo wąskie i zamknięte grono. Niewiele osób naprawdę wie, jak tam wygląda i co się tam dzieje. Zawsze tak było. Posłowie widują Kaczyńskiego zwykle tylko na głosowaniach. Nawet ludzie uchodzący często za jego kumpli, którzy siedzą blisko niego w ławach poselskich, rozmawiają z nim twarzą w twarz raz na kilka tygodni, a nawet miesięcy. To, że Kaczyński uważa kogoś za lojalnego, trzyma go w jakichś ważnych ciałach, żeby podnosił rękę, nie znaczy, że ten ktoś ma z nim kontakt. Prezes, pracując nad jakimiś sprawami, uprawiając politykę, niespecjalnie ich słucha.
Menedżer: – Swoją drogą ten jego gabinet na Nowogrodzkiej to jest dość komiczne miejsce. Jakiś zwykły stolik, sztuczny kwiatek w wazonie. Lata osiemdziesiąte łamane na dziewięćdziesiąte. Taki klimat.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Parę osób funkcjonuje w taki sposób, że dzwoni do prezesa na telefon do domu czy na komórkę. Niezależnie od tego, czy mają coś do powiedzenia, czy nie. Dzwonią, żeby zadzwonić. A jak nie mają nic konkretnego, to wymyślają i donoszą na innych. A on niestety często podchodzi ze zbyt dużym zaufaniem do ludzi.
Poseł: – Jarosław niby ma dystans do siebie, ale jak mu ktoś coś wkręci, to niewinny żart potrafi się przerodzić w katastrofę dla żartującego. Kiedyś profesor Andrzej Zybertowicz, który również wkradł się w łaski Kaczyńskiego, startował do Parlamentu Europejskiego. Napisał na portalu Karnowskich żartobliwy tekst o prezesie, w którym wyliczał jego wady. To miał być element kampanii z przymrużeniem oka. Tymczasem ktoś prezesowi to przedstawił jako drwiny z niego. Skończyło się tak, że prezes otwarcie poparł kontrkandydata Zybertowicza z listy, więc profesor wybory przerżnął. Na pocieszenie wylądował w kancelarii Dudy.
Poseł: – Pewnego razu umówiłem się na spotkanie z prezesem. Przychodzę, rozmawiamy. Dopinaliśmy wtedy jakiś mały partyjny biznes. W pewnym momencie, mniej więcej po godzinie, wchodzi Michał Moskal, czyli nowa pani Basia. Mówi, że za drzwiami już czeka premier. Prezes odparł: „Dziękuję, dziękuję”. Moskal wyszedł, a Kaczyński do mnie: „Czytałem ostatnio bardzo ciekawy artykuł o PKB południowego Londynu w kontekście brexitu”. I wie pan co? Siedzieliśmy, rozmawiając kolejną godzinę, w trakcie której Morawiecki cały czas czekał za drzwiami. Oczywiście z jednej strony był to akt celowego upokorzenia Mateusza i pokazanie, kto tu rządzi. Jarosław się tym upaja. Z drugiej strony tu trochę wychodzi, że Kaczyński jest jednak człowiekiem starej daty. To jest u niego normalne, że się przychodzi na godzinę, dwie, z czego konkrety zajmują może kwadrans.
Wiceminister: – Zegarek Jarosława Kaczyńskiego odmierza czas zupełnie inaczej niż zegarki większości ludzi. To do niego się trzeba dostosowywać, nie odwrotnie. On ma tego świadomość. Jest dobrym, ale trudnym rozmówcą. Lubi wrzucać swojego interlokutora na głęboką wodę. Sprawdza, jakie są jego horyzonty. Ni z gruchy, ni z pietruchy potrafi uciec z jakiegoś politycznego wątku na temat dotyczący literatury, sztuki czy biznesu. Bardzo dużą wagę przywiązuje do rytuału konwersacji. Dla niego rozmowa, której celem ma być dobicie jakiegoś targu, nie może dotyczyć wyłącznie tego zagadnienia. Musi w tym być coś więcej. W tym sensie on został zaprogramowany jeszcze w XIX wieku.
Poseł: – Dla prezesa jest oczywiste, że jeśli przychodzi do niego gość, to musi usiąść, wypić herbatkę, trzeba go poznać. Jak dziecko, które przychodzi do rzadko odwiedzanej cioci, kiedy potrzebuje kieszonkowego na wyjazd. No nie może wejść i powiedzieć: „Ciotka, wyjeżdżam nad morze, dawaj kasę”. Trzeba ją najpierw spytać, jak się czuje, co u niej słychać. Inaczej ciocia się poczuje lekceważona. Albo jak babcia, która wzywa hydraulika i nie pozwala mu wyjść po skończonej robocie, bo jeszcze musi go poczęstować ciastem. Jest to element konwenansu, który jest dla Kaczyńskiego ważny. I on się już nie zmieni, bo jest starszym człowiekiem.
Poseł: – Oczywiście nie ma co ukrywać, że Kaczyński bardzo się posunął w ciągu ostatnich lat. Czasem mam okazję obserwować go z bliska. Mocno wychudł, ma teraz taką bardziej pociągłą twarz. Jak to się kiedyś mówiło, stał się taki bardziej wysuszony. Co chwilę wraca plotka, że prezes jest chory na raka trzustki i zostało mu kilka miesięcy życia. Już kilka razy by zdążył umrzeć w tym czasie.
Wiceminister: – Prezes nie dba specjalnie o higienę życia. Jego otoczenie pod tym względem nie troszczy się o niego wystarczająco. Myślę, że niezbyt dobrze się odżywia. Wiem, że bardzo długo preferował tłustą kuchnię. Jadł najczęściej dania serwowane na wynos, które kurier przynosił z jadłodajni blisko siedziby partii. Może po drugiej operacji kolana jest z tym trochę lepiej, ale jak się całe życie funkcjonowało inaczej, to trudno na stare lata coś wyraźnie zmienić.
Poseł: – Ta jego coraz gorsza forma fizyczna sprawia, że coraz słabiej funkcjonuje w ogóle jako lider. Jeśli masz permanentną nadwagę, żyjesz z ciągłymi dolegliwościami, zastanawiasz się, czy wejdziesz po schodach i jak długo ci to zajmie, ile wytrzymasz na mównicy w trakcie przemówienia, to jesteś wiecznie niespokojny. A najgorzej, jak przychodzi wiosna i drzewa zaczynają pylić. Wtedy Jarosława dopada alergia i chodzi zły jak osa.
Członek władz PiS: – Jarosław źle zniósł drugą operację kolana. Bardzo cierpiał. Niestety już w trakcie zabiegu się okazało, że zbyt długo to odkładał. Przez tych kilka lat kości się mocno osłabiły. No ale nie było wyjścia. Mieliśmy przecież wybory jedne po drugich. Prezes nie mógł tak po prostu zniknąć na kilka miesięcy. Zresztą miał się położyć do szpitala zaraz po wyborach w 2019 roku, ale się okazało, że do Sejmu dostało się zbyt dużo ziobrystów i gowinowców. Jarosław uznał, że pozostawienie nas z tym może być niebezpieczne, bo było jasne, jakie Ziobro ma ambicje i jak wrogo jest nastawiony do Morawieckiego. A już po operacji prezes miał początek sepsy, co go bardzo osłabiło. Na dodatek nie mógł brać silniejszych leków przeciwbólowych, bo mu to podnosiło ciśnienie i przez to szybko się denerwował. Zwłaszcza że znowu musiał się zacząć pokazywać z kulą. Myślę, że to było dla niego trudne, bo to widoczna oznaka ludzkiej słabości. Chyba nikt tego chce i nikt tego nie lubi. On także.
Minister: – Prezes ma najlepszą opiekę lekarską, ale też nigdy specjalnie zdrowo się nie prowadził. Sportów nie uprawiał, przez ostatnich kilkadziesiąt lat przemierzał świat samochodem prowadzonym przez kierowcę. Zbyt dużo nie chodził, z czego się wzięły jego problemy z kolanem. Pamiętam zresztą, że kiedy był na pierwszym zabiegu na tę nogę, chyba w 2018 roku, krążyła plotka, że to nie kolano jest przyczyną problemów, tylko nowotwór. To się wzięło z tego, że prezes musiał dłużej zostać w szpitalu po operacji. Gronkowiec wywołał stan zapalny. Niektórzy wtedy zaczynali panikować.
Wiceminister: – Jak się wtedy okazało, że prezes musiał odwołać całą serię spotkań, to ludzie naprawdę się wystraszyli. Ale on musiał już to zrobić, boby mu to kolano się rozleciało zupełnie. Przez kilkanaście miesięcy żył z nieustannym bólem. Bolało go, niezależnie od tego, czy chodził, stał, czy siedział. W trakcie siedzenia czasem nawet było gorzej. Maskował to długo. Jeździł na rehabilitację, ale operacja była konieczna.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Jarka wkurza jego kuzyn Janek Tomaszewski, bo do niego co chwilę tabloidy dzwonią i pytają, jak się prezes czuje. A on im opowiada, że Jarka dziś klata boli, wczoraj kolano, a przedwczoraj go w kręgosłupie łupało.
Poseł: – Kiedy zaczęły się poważne problemy prezesa ze zdrowiem, dało się wyczuć, że coś się bezpowrotnie zmieniło. Niektórzy dopiero wtedy zauważyli, że Jarosław nie jest już pięćdziesięciokilkulatkiem, który przemierzał Polskę samochodem na siedzeniu pasażera i mógł odbyć kilka spotkań dziennie w oddalonych od siebie czasem o kilkaset kilometrów miejscowościach. To się skończyło. A zaczęło się myślenie o tym, co się może stać, jeśli prezesa zabraknie.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Jarosław miał w życiu jednego partnera do robienia polityki i to był jego brat. Każdego innego traktuje instrumentalnie. On zresztą kiedyś powiedział, że nie widzi sensu wskazywania swojego następcy, bo i tak to partia go wybierze. Kokietuje. To jest jego prywatna partia. Statut PiS, który przecież był pisany pod Kaczyńskiego, przewiduje dość szerokie uprawnienia dla prezesa honorowego. Mogę sobie wyobrazić, że on rezygnuje z bieżącego kierowania partią, ale dopóki będzie w pełni władz umysłowych, ktokolwiek byłby prezesem, będzie musiał się z nim liczyć. Będzie od Kaczyńskiego uzależniony emocjonalnie, mentalnie. Będzie się podświadomie bał jego gniewu. W praktyce wszystkie najważniejsze decyzje będą z nim konsultowane. Jarosław, jeśli nie jest większy niż cały PiS, to na pewno jest równie duży. Bóg jeden wie, ile to będzie trwało.
Były minister: – W tej partii nie ma już żadnej znaczącej figury oprócz Jarosława. Nie jest nią ani Morawiecki, ani Szydło, ani nikt inny. Brat nie żyje, Ludwik Dorn, Marek Jurek, Kazimierz Michał Ujazdowski zostali wycięci albo sami odeszli. To były jakieś osobowości, które mogły się z prezesem nie zgadzać, mieć jakąś własną agendę, a nade wszystko nie zawdzięczały swoich karier wyłącznie Kaczyńskiemu. I nie chcę Jarosława porównywać do Piłsudskiego, ale obawiam się, że pewien scenariusz może się powtórzyć. Jak marszałek żył, to nikt mu nigdy nie podskoczył. A jak go nagle zabrakło, to się wszystko posypało.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Tak jak Einstein był geniuszem fizyki, tak Jarosław jest geniuszem fizyki politycznej. Nikt tego nie rozumie tak jak on. Być może Tusk jest w stanie myśleć podobnymi kategoriami, ale on ma swoje ograniczenia w postaci rodziny, dzieci. Jarosław tego nie ma. On nie musi w ten sposób kalkulować.
Poseł: – Prezes czasami rzuca jakieś luźne sugestie dotyczące konkretnych osób, z których można wywnioskować, że widzi w nich potencjalnych następców. Wiem, że się świetnie przy tym bawi, ale to mu jest potrzebne również do tego, by sprawdzić reakcje zainteresowanych.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Jarosław raz wspomniał, że myślał o Januszu Kurtyce, prezesie IPN, który zginął w Smoleńsku, jako o potencjalnym następcy. Zresztą to wyznanie miało miejsce już po katastrofie, więc trudno powiedzieć, czy panowie kiedykolwiek rozmawiali o wejściu Kurtyki do polityki. Do dziś nie wiem, czy on tak rzeczywiście o nim myślał, czy po prostu Kurtyka był jakimś ucieleśnieniem jego marzenia. Bo on był profesorem, człowiekiem kulturalnym, pochodził z Krakowa. Zresztą pomimo tego, iż miał serce po prawej stronie, był w stosunku do partii trochę ciałem obcym. A może wyjaśnienie jest zupełnie inne. Być może Jarosław chciał wbić szpilę Ziobrze, który wtedy nie ukrywał swoich ambicji przejęcia schedy w PiS po prezesie?
Doświadczony parlamentarzysta: – Moim zdaniem nie będzie nikogo, kto przejmie rząd dusz nad całą prawicą. Powstaną co najmniej trzy ruchy. Może dwa. Jeden skupi się wokół Ziobry i będzie to reprezentacja nurtu eurosceptycznego. Drugi będzie bardziej liberalny. Natomiast szyld PiS i pieniądze, czyli struktura, pozostaną przy Mariuszu Błaszczaku. To ugrupowanie za kilka lat będzie mieć dziesięć, być może piętnaście procent poparcia. A będzie to wynikać między innymi z tego, że jeśli opozycja przejmie władzę, rozpocznie brutalne rozliczanie PiS. W pierwszej kolejności zarzuty usłyszy Morawiecki za wybory kopertowe.
Współtwórca kampanii wyborczych: – Jarosław moim zdaniem nie widzi w Morawieckim swojego następcy. Jeśli kogoś namaści na szefa partii, będzie nim raczej Mariusz Błaszczak. W Morawieckim widzi być może kandydata na prezydenta. Może to dziwnie zabrzmi, ale Kaczyński ma kompleks na punkcie tego, jaką partią jest PiS. Sam Kaczyński niewątpliwie jest wychowany w takim etosie inteligenckim i bardzo mu zależało na tym, żeby pozyskiwać do PiS-u ludzi reprezentujących taki etos, czyli ewidentnych przedstawicieli elit społecznych. Mam tu na myśli na przykład Piotra Glińskiego. Również Konstanty Radziwiłł na pewnym etapie był tak postrzegany. Stąd dziwna słabość do profesorów, ale też do ludzi, którzy w takim ogólnym poczuciu społecznym reprezentują jakąś wyższą klasę. I taką osobą niewątpliwie jest Morawiecki.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Morawiecki myśli o swojej roli w polityce długoterminowo. Proszę mnie dobrze zrozumieć… On świadomie daje sobą pomiatać, bo ma inną perspektywę niż Kaczyński. Przełknie wszystko. Natomiast on do końca nie wie, jakie plany ma wobec niego Jarosław. Kaczyński to jest rekin w stadzie gupików. Morawiecki też jest gupikiem. Prezes ma psychikę drapieżcy. Dla niego partnerstwo w polityce nie istnieje. Każdy, kto chce być blisko niego, musi zostać przeczołgany. Mateusz dał się przeczołgać, więc ja nie czuję w nim partnera dla prezesa.
Były współpracownik Jarosława Kaczyńskiego: – Myślę, że Kaczyński doskonale zdaje sobie sprawę z błędów, które popełnił w ciągu ostatnich ośmiu lat. Jeśli chce się rządzić wiele, wiele lat, mieć sterowność, to trzeba podejmować pewne decyzje. Weźmy kwestię Ziobry. Jarosław ma pretensje do niego, że on go ciągnie za nogawkę. No ale prezes miał szansę go przyjąć z powrotem do PiS na swoich zasadach. Ustalić z nim, że może wejść, ale jasno postawić granice. Bo dziś Ziobro wie, że Kaczyński nie widzi w nim swojego następcy, więc jest zakładnikiem tej sytuacji. Mógł znaleźć optymalną formułę współpracy. Mógł zrobić to, co Orbán na Węgrzech. Mało kto o tym pamięta, ale jego Fidesz startuje w wyborach w ramach koalicji z Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową. Więc Orbán znalazł odpowiednią formułę niekonfrontacyjnej kooperacji. Kaczyński miał szansę to zrobić i zabetonować tę stronę sceny politycznej, kiedy był najsilniejszy. Ziobro to jedno. Ale jest jeszcze PSL. Gdyby ludowcy dostali dobrą ofertę i ją przyjęli, Jarosław miałby spokój na kolejne dwie, trzy kadencje. No ale wtedy musiałby PSL-owi powiedzieć: „Będziecie rządzić z nami we wszystkich sejmikach, nie będziemy was wsadzać do więzień, dostaniecie wpływ na media państwowe, przestaniemy was niszczyć, ale podpiszcie z nami umowę na trzydzieści lat”. Jak się jest silnym, można się dzielić. Jarosław przespał ten moment. Dziś musi ciułać głosy u jakiegoś Mejzy, którego w dawnych czasach by kazał ubiczować i wygnać z kraju. A wie pan, że jak się pojawiły pierwsze kompromitujące artykuły o Mejzie, to ten pobiegł na Nowogrodzką i usłyszał, że Kaczyński wcale nie chce jego dymisji? Dopiero po kolejnych publikacjach na jego temat już nie było wyjścia, ale trwało to przecież dobrych kilka tygodni. Jednak ta sytuacja pokazuje, w jakim położeniu jest Kaczyński. Chciał budować wielką partię, chciał być emerytowanym zbawcą narodu, a bał się skasować jakiegoś drobnego cwaniaczka.
Wiceminister: – Jak Kaczyński rządzi ludźmi? Dam panu taki przykład. Kolega minister poszedł na spotkanie do Jarosława. Opowiada mu, co tam słychać w resorcie. W pewnym momencie prezes go pyta o sytuację w jego okręgu wyborczym. No to kolega zaczyna wyliczać, ile konferencji zorganizowali, jakie inicjatywy podjęli. Jarek mu przerwał: „Ale ja nie o to pytam. Chcę wiedzieć, kto się z kim aktualnie żre”.
Senator: – Kaczyński, pomny wszystkich klęsk prawicy, konsekwentnie budował swoją partię, zarządzając nią na zasadach konfliktu. To znaczy zawsze w terenie były jakieś dwie grupy czy trzy, które rywalizowały.
Senator: – Jarosław oparł się na bardzo wąskiej grupie, do której miał zaufanie. To właśnie tym ludziom delegował pewne zadania, ale ściśle to kontrolował. I stworzył system, który doprowadził do patologii. We wszystkich okręgach wewnątrz PiS są jakieś konflikty. Nie ma okręgu, gdzie nie ma absolutnie konfliktów.
Poseł: – Największa wojna u nas jest chyba na Podlasiu. Moim zdaniem to jest matka wszystkich wojen. Były minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel walczy z Jarosławem Zielińskim, który był ministrem od policji. To ten, co mu konfetti zrzucali z policyjnego śmigłowca. Z kolei wiceminister edukacji Piontkowski, który jest z Łomży, wiecznie wycinał Lecha Kołakowskiego. Ten się w końcu wkurzył i przy piątce dla zwierząt powiedział, że opuszcza PiS. Prezes Kaczyński miał już tego dość, ale straciliśmy większość i w końcu go zaprosił do siebie. Kołakowski wrócił, ale w ramach zapłaty przez kilka miesięcy był doradcą w Banku Gospodarstwa Krajowego za czterdzieści tysięcy złotych miesięcznie. Podobno się nawet wykłócał o samochód z kierowcą. Z Kołakowskim w konflikcie była jeszcze posłanka Bernadetta Krynicka, też z Łomży. Jak senatorem z Podlasia została Anna Maria Anders, to kiedyś pojechała się pożalić do prezesa. Mówi do niego: „Jarosław, to jest dom wariatów. Chciałam zorganizować spotkanie opłatkowe. Zaprosiłam Kołakowskiego i Krynicką. Jak tamci się dowiedzieli, że będą przy jednym stole, to skończyło się tak, że oboje nie przyszli”. A prezes do niej: „Aniu, nie przejmuj się. To nie jest żaden konflikt. Konflikt to jest dopiero pomiędzy Jurgielem i Zielińskim”. Andersowej wtedy ręce opadły.
Poseł: – Taki klasyczny konflikt był między Leonardem Krasulskim i jego żoną a Jurkiem Wilkiem i jego żoną. Ekipa z Elbląga. Jarosław miał do nich słabość, bo ich poznał w 1989 roku, jak startował do Senatu po Okrągłym Stole. Krasulski należy do komitetu politycznego, więc jest członkiem najwyższych władz w partii. W Sejmie siedzi zaraz nad prezesem, więc go zawsze kamery pokazują. Wie pan, on to podstawówkę chyba tylko skończył. Coś nawet kręcił w sprawie tego wykształcenia później. Z wojska go za komuny wyrzucili. Potem dostał wyrok za wypadek po pijanemu. Ale trwa przy prezesie, łupież mu strzepuje chusteczką z marynarki. On się potrafił wielokrotnie powoływać na wolę prezesa w sprawach, o których z nim nawet nie rozmawiał. Zresztą w ogóle on ma problem z językiem polskim. A Jurek Wilk, były prezydent Elbląga, dobrotliwy człowiek. Gość, bez którego nie byłoby przekopu Mierzei Wiślanej. Pilnował tego. Prezes wiedział, że oni się nie cierpią z Krasulskim. Ale lubił ich obu i krzywdy im nie dał zrobić. U nas mówią, że jak Jurek Wilk umarł, to w Elblągu były tego dnia dwie imprezy. Jedna to stypa organizowana przez rodzinę zmarłego, a druga u Krasulskich. I ponoć Kaczyński zawitał i tu, i tu.
Poseł: – Jarosław jest mściwy i pamiętliwy. A pamięć ma świetną, wręcz fotograficzną. Ze szczegółami pamięta wydarzenia sprzed lat. Potrafi odtworzyć zdania wypowiadane przez kogoś na temat jakichś błahych spraw, które dziś nie mają żadnego znaczenia, ale które jednocześnie wpływają na ocenę tej osoby u prezesa.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Tak było z Mariuszem Chłopikiem, jednym z głównych bohaterów afery mailowej. Prawa ręka Morawieckiego. To był gość, który wcześniej pracował w biurze partii. Odpowiadał za organizację wyjazdów i część medialną. Obsługiwał Kaczyńskiego, jak ten podróżował po kraju. Czuwał nad nagłośnieniem, salą i temu podobnymi rzeczami. Dość ciężko pracował i dużo zrobił. Był naprawdę dobrym organizatorem. To on w kilka godzin zorganizował wyjazd prezesa do Smoleńska w dniu katastrofy, włącznie z załatwieniem samolotu. Jednak w pewnym momencie Jarosław go skasował. A stało się tak z powodu absolutnie kuriozalnej sytuacji. Z okazji jakiejś historycznej rocznicy odbywała się uroczystość. Byliśmy wtedy jeszcze w opozycji, a imprezę organizowały władze Warszawy, czyli wówczas jeszcze Hanna Gronkiewicz-Waltz. Kaczyński dostał zaproszenie i Chłopik miał pojechać tam przed wydarzeniem i zaklepać prezesowi siedzące miejsce w pierwszym rzędzie. Tyle że pół godziny przed imprezą do Chłopika zadzwonił kierowca prezesa z informacją, że Kaczyńskiego jednak nie będzie. No to Mariusz przestał pilnować miejsca dla Jarosława i pojechał do domu. Niestety okazało się, że prezes jednak przyjechał i znalazł się w idiotycznej sytuacji, bo stał i nie miał gdzie usiąść. Jarosław zrobił potem awanturę o to, że Chłopik nie szanuje starszych ludzi. Już nawet nie chodziło mu o to, że nie szanuje szefa partii, tylko że wobec starszego człowieka rzekomo nie ma szacunku. Kompletnie absurdalna sytuacja, która moim zdaniem źle świadczy nie o Chłopiku, tylko o prezesie. Nie rozumiem, jak można z powodu takiej sytuacji skreślić człowieka, który tyle lat rzetelnie pracował.
Poseł: – Kaczyński do tego stopnia go znienawidził, że w 2015 roku zablokował jego nominację na prezesa spółki, która jest operatorem Stadionu Narodowego. Jak się dowiedział, że jest taki pomysł, to wręcz dał rozkaz: „Możecie dać to każdemu, tylko nie jemu”.
Współpracownik prezydenta: – To, jak Kaczyński potrafi być zapiekły, świetnie pokazuje historia Marcina Mastalerka. W kampanii prezydenckiej w 2015 roku prezes zadzwonił do Mastalerka, który był ważnym macherem u Andrzeja Dudy, bo mu Kurski nagadał, że Andrzejowi słabo idzie. Kazał Mastalerkowi natychmiast wracać do Warszawy, żeby ustalić zmiany w strategii. Duda był wtedy w trasie, a Mastalerek razem z nim. I ten powiedział, że nie przyjedzie, bo się zajmuje kampanią tam, gdzie ona się toczy. I to był jego koniec w partii. Odroczony o kilka miesięcy. Nie miało znaczenia to, że Duda wygrał po doskonałej kampanii. Kilkanaście tygodni później Kaczyński na posiedzeniu komitetu politycznego odczytywał nazwiska tych, którzy znaleźli się na listach wyborczych do Sejmu. Skończył czytać, a Mastalerek wstał i powiedział: „Nie usłyszałem swojego nazwiska”. Kaczyński odpowiedział, że ma rację, bo go nie ma. Jarosław dodał: „Sprawę stawiam tak, że albo pan, albo ja”. Ludzie byli w szoku. Byli pewni, że Marcin zacznie na kolanach błagać o miejsce. A on wstał i powiedział: „Pan jest bardziej potrzebny partii niż ja. W takim razie dla dobra Polski ja rezygnuję”. Kaczyński wtedy w nerwach spytał: „A ja działam nie dla dobra Polski?”. Tak się skończyła historia Marcina w PiS.
Bywalec Nowogrodzkiej: – Mamy kilka małżeństw działaczy. No niestety ten model nie zawsze się sprawdza, mówiąc delikatnie. To znaczy… Sprawdza się, dopóki się mąż z żoną nie zaczną kłócić. Mieliśmy już poważny rozwód i to taki, że żona zaczęła Jarosławowi nadawać na męża. Wywaliła cały ich prywatny syf. No bebechy były na wierzchu. Przyznam, że bardzo skutecznie załatwiła swojego byłego, bo w następnych wyborach miejsca na liście on raczej nie dostanie.
Poseł: – Prezes ma przedziwny stosunek do kobiet. Mają na niego wyjątkowy wpływ. Podam przykład. W jednym z okręgów trzeba było usunąć dwóch działaczy Prawa i Sprawiedliwości z funkcji, które sprawowali w samorządach, ponieważ sprzeniewierzyli się ewidentnie zasadom i linii programowej. Cała sprawa była omówiona z szefem okręgu. Zostało uzgodnione, na którym posiedzeniu, kto i jaki wniosek postawi. Okazało się, że te osoby znalazły dojście do dwóch posłanek, które nawet nie pochodziły z tego okręgu. Poszły do prezesa. Jedna zaczęła mówić w ten sposób: „Panie prezesie, ale jeden z tych działaczy jest bardzo uczynny, naprawiał mi samochód i ogólnie bardzo mi pomagał”. Druga też dorzuciła swoje trzy grosze. I dzwoni telefon w połowie posiedzenia tego gremium, które miało wyrzucić tych gości. To był telefon z Nowogrodzkiej. Chwilę później pada wniosek o wstrzymanie procedury wykluczania tych osób.
Radny: – Proszę sobie prześledzić relacje z miesięcznic smoleńskich. Kobiety z partii bardzo ściśle pilnowały, żeby być najbliżej prezesa. Potrafiły szpilkę wbić jakiemuś posłowi, który przez przypadek znalazł się zbyt blisko Jarosława. Otaczały go szczelnym kordonem. Wmówiły mu, że ocieplają jego wizerunek.
Menedżer: – Powiem panu szczerze. W systemie, w którym Jarosław nie chce być premierem, nie ma możliwości, żeby pojawiła się jednostka, która mogłaby się wybić i kreować na nowego, prawdziwego lidera, bo Jarosław od razu pompuje kolejnego. Na Śląsku, który jest bardzo trudnym regionem wyborczym, jest utrzymywany stan permanentnego konfliktu i Kaczyński bardzo dba, żeby nie było tam żadnego oczywistego lidera politycznego. On to robi z premedytacją. Napuszcza jedną frakcję śląską na drugą, tworzy trzecią. Tak samo będzie z urzędem premiera. Dopóki prezes żyje, nie będzie jednostki, która mogłaby stać się samodzielnym ośrodkiem w ramach obozu władzy. To jest po prostu niemożliwe. Jeśli Kaczyński sugeruje, że ktoś w przyszłości może być liderem partii, to tworzy iluzję. Nie może być naturalnego następcy w partii o tak skrajnie odmiennych interesach wewnętrznych. PiS jest wbrew pozorom bardzo pojemną partią. U nas są ludzie wywodzący się z dawnej Unii Wolności i ci, którzy zaczynali w środowiskach nacjonalistycznych. Są byli korwiniści i byli ZChN-owcy. Kaczyński wie, że musi napuszczać jednych na drugich, żeby różne grupy zajmowały się wzajemnym zwalczaniem. I to paradoksalnie trzyma PiS w ryzach.
Minister: – Mówię to z pełną odpowiedzialnością: to Jarosław Kaczyński dał przyzwolenie Julii Przyłębskiej, żeby w 2020 roku ruszyła sprawę aborcji. Natomiast on był święcie przekonany, że orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego będzie sformułowane w ten sposób, że za niezgodne z konstytucją zostaną uznane przypadki lekkiego uszkodzenia płodu. Mówiąc „lekkie”, mam na myśli zespół Downa. Tymczasem TK poszedł zdecydowanie dalej. Pierwszy raz widziałem Kaczyńskiego w stanie autentycznej paniki. Proszę mi wierzyć. Przy wcześniejszych protestach dotyczących na przykład ustaw sądowych on nigdy nie obawiał się utraty kontroli nad wydarzeniami. Natomiast masowe protesty w sprawie aborcji, które wylały się poza wielkie miasta, sprawiły, że on rzeczywiście był przerażony wizją utraty władzy. To wtedy nagrał to słynne wystąpienie, w którym wzywał do obrony kościołów. To pokazywało skalę jego przerażenia. Powiem więcej. To Kaczyński był autorem pomysłu wyprowadzenia wojsk na ulicę przeciwko tym protestom. Miał zostać wprowadzony stan wyjątkowy. Odpowiednia decyzja była już przygotowywana, ale ostro sprzeciwiły się jej trzy osoby: Mateusz Morawiecki, Jarosław Gowin i Michał Dworczyk. Ten ostatni uważał, że armia się po tym wizerunkowo nie podniesie. Zresztą Kaczyński potem przyznał w jakiejś rozmowie, że brał pod uwagę, że wojsko jeszcze bardziej rozjuszy ludzi i to się skończy dymisją całego rządu. Ale na pewnym etapie był skłonny podjąć takie ryzyko.
Kamil Dziubka: – Był gotowy na stan wyjątkowy, mimo że wcześniej nie chciał wprowadzić żadnego ze stanów nadzwyczajnych z powodu pandemii?
Minister: – Wtedy mieliśmy przekonanie, że społeczeństwo odbierze to bardzo źle. Polakom stany nadzwyczajne kojarzą się ze stanem wojennym.
Poseł: – On nie dostrzegał, że na tych protestach są kobiety, młodsze, starsze, nastoletnie. Inaczej jest, jak wysyłasz policyjną prewencję na chuliganów stadionowych, a inaczej jak widzisz, że to jest protest, gdzie osiemdziesiąt procent stanowią kobiety. Kaczyński niestety nie ma zbyt rozwiniętej inteligencji emocjonalnej i trudno mu przewidzieć konsekwencje pewnych decyzji.
Wiceminister: – Na jednej z narad Szymczyk, czyli szef policji, mówił, że obawia się rebelii wewnątrz formacji. Opowiadał, że część policjantów jest na granicy niewykonania rozkazów. Przekonywał, że nie wyobraża sobie wydania polecenia o siłowym rozpędzeniu protestów. Oczywiście potem zdarzyły się przypadki użycia siły, jakiejś dziewczynie antyterrorysta z pałką złamał rękę, ale rozkaz, żeby w całym kraju na masową skalę w ten sposób załatwić sprawę, nie padł.
Poseł: – O wyroku Trybunału Konstytucyjnego przesądził nacisk tak zwanej frakcji pro-life, której twarzą jest Bartłomiej Wróblewski. On później kandydował na Rzecznika Praw Obywatelskich. Wróblewski stworzył Parlamentarny Zespół na rzecz Życia i Rodziny. Ludzie z tej grupy zatrzymali się gdzieś na 2016 roku. Kaczyński po protestach czarnych parasolek obiecał im, że sprawa aborcji wróci. Nie zdawali sobie sprawy, jak zmieniły się nastroje. Myśleli, że społeczeństwo zrozumie, iż przerywanie ciąży z powodu niepełnosprawności dziecka nie może być zaakceptowane. A tutaj do głosu doszła zupełnie nowa grupa ludzi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki