Pola dawno zapomnianych bitew: Bukowski. Do ostatniej kropli krwi - Robert J. Szmidt - ebook

Pola dawno zapomnianych bitew: Bukowski. Do ostatniej kropli krwi ebook

Robert J. Szmidt

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kolejny tom „Pól dawno zapomnianych bitew”, bestsellerowej space opery wydawanej równolegle w USA!

Do ostatniej kropli krwi to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń, które czytelnik poznał na kartach Uderzenia wyprzedzającego. Plany separatystów legły w gruzach, gdy chirurgiczne uderzenie w Instytut skończyło się kataklizmem na skalę planety, diametralnie zmieniając sytuację ruchu oporu. Ludzkości grozi wojna domowa na nieznaną wcześniej skalę, a kapitan Bukowski staje przed nowym wyzwaniem: musi odkryć, czy zagłada Delty Centuriona była wynikiem ludzkiego błędu, czy skalkulowanym na zimno zamachem, a jeśli tak, to kto za nim stał?

Czy w szeregach bojowników o wolność kryją się wpływowi agenci wroga? A może ruch oporu nie jest wcale takim monolitem, jakim z pozoru się zdaje? Odpowiedzi na te, i wiele innych fundamentalnych pytań, musza zostać znalezione zanim obie strony konfliktu nie przekroczą granicy, zza której nie będzie już powrotu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 431

Oceny
4,5 (27 ocen)
18
6
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JoannaSkorupa

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra. Polecam
00
ktreder

Nie oderwiesz się od lektury

Klasyk hard SF bardzo smaczny.
00
Evita72

Dobrze spędzony czas

kolejna część kosmicznej intrygi. dobrze się czyta !
00
rsydor
(edytowany)

Całkiem niezła

Tylko końcówka była ciekawa. Przebijałam się przez książkę jak górnik, myśląc, że to ostatnia część, niestety okazało się inaczej.
00
MKeska

Z braku laku…

Zdecydowanie najsłabsza cześć cyklu
00

Popularność




O TOMIE PIERW­SZYM NAPI­SANO:

„Fan­ta­styka naukowa to ten rodzaj lite­ra­tury, który albo się uwiel­bia, albo któ­rego się nie­na­wi­dzi. Albo coś czy­tel­nika pociąga w powie­ści, albo dopro­wa­dza do takiego stanu, że ni­gdy wię­cej nie się­gnie on po tego typu lek­turę. W tym dru­gim przy­padku pozo­staje mu tylko żało­wać, że nie prze­czyta Łatwo być Bogiem. (…) To bar­dzo cie­kawa książka, która wbrew pozo­rom nie­sie prze­sła­nie doty­czące spraw bar­dzo przy­ziem­nych, trak­tu­jąca o nas – ludziach”.

Recen­zje Subiek­tywne – Marek Bachor­ski-Rud­nicki

„W Łatwo być Bogiem autor kreuje łatwo przy­swa­jalną wizję przy­szło­ści, zbu­do­waną z kla­sycz­nych i dobrze zna­nych ele­men­tów, dopra­wioną odro­biną humoru, wartką akcją i zaka­mu­flo­wa­nym, nieco głęb­szym prze­sła­niem. (…) Szmidt ser­wuje bar­dzo popową, lekką lek­turę z atrak­cyj­nym zakoń­cze­niem będącą jed­no­cze­śnie obiet­nicą znacz­nie więk­szego roz­ma­chu i roz­wi­nię­cia zapre­zen­to­wa­nego świata w dal­szych czę­ściach. Warto cze­kać”.

www.dzi­ka­banda.pl

„Zimny i bru­talny jest wszech­świat kosmicz­nych żoł­nie­rzy przy­szło­ści z prozy Roberta J. Szmidta. Nie ma w nim miej­sca na czu­ło­ści, przy­jaź­nie, związki rodzinne. Jest misja, przy­mus, odpo­wie­dzial­ność i smu­tek. I jesz­cze wola prze­trwa­nia”.

Repu­blika Kobiet – Syl­wia Skor­stad

„Łatwo być Bogiem to godny uwagi kawa­łek lite­ra­tury. Nie­zły sam w sobie, ale przede wszyst­kim wiele obie­cu­jący w kolej­nych czę­ściach. Jeśli Szmidt okaże się kon­se­kwentny, to czeka nas naprawdę świetna seria science fic­tion. Tego wła­śnie możemy i powin­ni­śmy ocze­ki­wać”.

Gil­dia

„Dobrze, że w Pol­sce wydaje się takie książki. One – przy­naj­mniej w moich oczach – ratują obraz kla­sycz­nej SF jako tworu roz­ryw­ko­wego. Poza tym Szmidt udo­wad­nia, że nie tylko Zachód potrafi napi­sać dobrą fan­ta­stykę, ale i nasi auto­rzy to dobry »towar«. Może nawet eks­por­towy?”

Co prze­czy­tać? – Mariusz Woj­te­czek

„Łatwo być Bogiem to jedna z tych ksią­żek, które ofe­rują czy­tel­ni­kowi dokład­nie to, co zapo­wiada okład­kowy blurb. Naj­now­sza powieść Roberta J. Szmidta rze­czy­wi­ście jest przed­sta­wi­cie­lem twar­dej fan­ta­styki nauko­wej i z pew­no­ścią przy­pad­nie do gustu wszyst­kim jej miło­śni­kom”.

Polter­ge­ist – Bar­tosz Szczy­żań­ski

„Robert J. Szmidt – czło­wiek, od któ­rego zaczęło się odro­dze­nie pol­skiej fan­ta­styki w XXI wieku, który wymy­ślił i pro­wa­dził maga­zyn »Science Fic­tion«, kiedy wszy­scy pukali się w głowę, że to totalny bez­sens – wydał wła­śnie nową książkę. (…) To bar­dzo dobra, roz­ryw­kowa space opera z cie­ka­wymi boha­te­rami, wartką akcją i nie­po­ko­ją­cymi pyta­niami”.

Alek­san­der Kusz, szor­tal.com

„Sama kon­cep­cja powie­ści to coś wię­cej niż wymiana ognia z działka lase­ro­wego w próżni kosmicz­nej i spo­tka­nia pierw­szego stop­nia z kosmi­tami – Robert J. Szmidt bar­dzo traf­nie ste­ruje suge­stiami, które mają stwo­rzyć swo­istą pira­midę zależ­no­ści ludz­kiej cywi­li­za­cji wobec całego wszech­świata. Autor wciąż przy­po­mina także o samej idei bosko­ści i tego, jak czło­wiek może postrze­gać siły nad­przy­ro­dzone”.

wMe­ri­tum.pl – Patryk Wol­ski

„Czy­tam W przeded­niu Orsona Scotta Carda i Aarona John­stona. Tak strasz­nie podo­bała mi się Gra Endera, któ­rej pre­qu­elem jest ta książka. Nie­stety, po prze­czy­ta­niu Łatwo być Bogiem sci-fi nie jest już takie samo… W przeded­niu wydaje się blade i naiwne”.

Bar­tek Rae Rut­kow­ski

Opi­nie z por­talu Lubimy Czy­tać

(969 ocen, 162 opi­nie, śred­nia: 7,3/10)

„Z taką książką nawet naj­bar­dziej ponury dzień czło­wie­kowi nie prze­szka­dza. Żeby nie roz­wle­kać: Łatwo być Bogiem to stara dobra fan­ta­styka, ale napi­sana po fil­mo­wemu. Chwi­lami mia­łem wra­że­nie, że oglą­dam rasowe SF w kinie”.

Woj­tek Gra­bow­ski

„Ta powieść zupeł­nie mnie nie zasko­czyła. Czemu? Gdyż po tym auto­rze spo­dzie­wa­łem się dokład­nie takiej prozy: cie­ka­wej, dyna­micz­nej fan­ta­styki ze zna­kiem wyso­kiej jako­ści, która pod wierzch­nią, roz­ryw­kową war­stwą stara się pytać o rze­czy ważne i zna­czące. I to wła­śnie w naj­now­szej książce Szmidta dosta­łem”.

Kon­rad

„A już myśla­łem, że pol­skie, kla­syczne sci-fi się koń­czy. Otóż nie! Fabuła trzyma w napię­ciu i cie­kawi, opi­sy­wane rasy są fascy­nu­jące, a koniec spra­wia, że chcę wię­cej. Zde­cy­do­wa­nie na tak, godne pole­ce­nia”.

Arka­diusz

PROLOG

Tery­to­ria Wewnętrzne, orbita Alfy,

kwa­tera główna floty trze­ciego meta­sek­tora,

Sys­tem Kali­don 11, Sek­tor Whi­sky,

10.05.2234, godz. 06:30

– Impo­nu­jący widok, admi­rale.

– Nie­za­prze­czal­nie – przy­znał Dan Leiber dowo­dzący trze­cim meta­sek­to­rem, jak w woj­sko­wym żar­go­nie nazy­wano obszar Tery­to­riów Wewnętrz­nych.

Stał dwa kroki od swo­jego gościa, niż­szego od niego o głowę oty­łego męż­czy­zny w śred­nim wieku. Nie dzi­wił się jego reak­cji. Cywile, nawet tak dobrze sytu­owani jak zastępca dyrek­tora Insty­tutu i zara­zem czło­nek zarządu Neu­ro­Teku, nie spo­glą­dali zbyt czę­sto w pustkę kosmosu. Ich luk­su­sowe statki prze­mie­rzały prze­strzeń tylko wtedy, gdy było to abso­lut­nie konieczne. Mniej naglące sprawy zała­twiali zdal­nie, nie opusz­cza­jąc zaci­sza wła­snych gabi­ne­tów czy uro­kli­wych posia­dło­ści znaj­du­ją­cych się bez wyjątku na pla­ne­tach tle­no­wych.

– Tak wygląda przy­szłość – dodał Gra­ham Wyn­dham, gdy admi­rał zamarł w bez­ru­chu przed grubą na trzy­dzie­ści dwa cen­ty­me­try ścianą z pla­stali, która w try­bie trans­pa­rent­nym była tylko nieco męt­niej­sza od tafli czy­stego kry­sta­litu.

Leiber przy­tak­nął mecha­nicz­nie. Dotarło do niego wła­śnie, że gość nie wyraża podziwu dla roz­cią­ga­ją­cej się przed ich oczami pano­ramy Kali­dona 11, która nie­jed­nemu czło­wie­kowi, nawet oswo­jo­nemu z prze­strze­nią, ode­bra­łaby dech w piersi. Nie, zastępca dyrek­tora miał na myśli tylko maleńki wyci­nek tego widoku: wiszący w próżni pro­sto­pa­dło­ścian skła­da­jący się z trzy­stu sześć­dzie­się­ciu iden­tycz­nych jed­no­stek, które dry­fo­wały w cia­snym szyku po wyso­kiej orbi­cie Alfy – maje­sta­tycz­nej pla­nety kil­ka­krot­nie więk­szej od Ziemi, ale młod­szej od niej o dwa, może nawet trzy miliardy lat. Jej wiecz­nie pło­nąca tar­cza, zwłasz­cza po ciem­nej stro­nie, nad którą wisiał kom­pleks sta­cji, robiła wra­że­nie na każ­dym, kto miał choć odro­binę wyobraźni. Czyż nie tak wyglą­da­łoby pie­kło, gdyby naprawdę ist­niało? Rzeki lawy prze­ci­nały niby paję­czyna powierzch­nię sty­gną­cego dopiero globu, spły­wa­jąc do base­nów płyt­kich gore­ją­cych mórz. Stożki plu­ją­cych wiecz­nym ogniem wul­ka­nów two­rzyły na powierzchni roz­ża­rzo­nego prze­stworu czar­niej­sze od głębi kosmosu wyspy, które rosły w oczach, by zapaść się póź­niej pod wła­snym cię­ża­rem, popę­kać i znik­nąć na powrót w mag­mo­wym tyglu stwo­rze­nia. Wystar­czał mie­siąc, cza­sem nawet tydzień, by obser­wo­wana z orbity topo­gra­fia pla­nety ule­gła prze­obra­że­niu.

Nie­je­den ofi­cer sta­cjo­nu­jący w bazie podzi­wiał ten hip­no­ty­zu­jący spek­takl – spek­takl nie­zmier­nie rzadko spo­ty­kany w prze­strzeni opa­no­wa­nej przez ludz­kość, lecz jak się oka­zało, cał­ko­wi­cie obo­jętny dla czło­wieka, który przy­był na Kali­dona 11, by nad­zo­ro­wać ostatni etap ope­ra­cji mają­cej dać mu prze­pustkę do grona naj­waż­niej­szych gra­czy zarówno na sce­nie biz­ne­so­wej, jak i poli­tycz­nej.

Leiber pofa­ty­go­wał się aż do doków, w miej­sce, które nor­mal­nie odwie­dzał wyłącz­nie wtedy, gdy opusz­czał bazę albo na nią wra­cał, chciał bowiem dać gościowi przed­smak cze­ka­ją­cych go zaszczy­tów. Nie dochra­pałby się tak wyso­kiego sta­no­wi­ska, gdyby nie wie­dział lepiej od innych, kiedy i przed kim zgiąć kark. W tym przy­padku jego wro­dzona cie­ka­wość miała dru­go­rzędne zna­cze­nie.

– Mogę zapy­tać, dla­czego poja­wił się pan na Kali­do­nie dzi­siaj, całą dobę przed umó­wio­nym ter­mi­nem? – Odwró­cił się twa­rzą do Wyn­dhama.

– Zarząd wyde­le­go­wał mnie, abym… – Zastępca dyrek­tora umilkł na moment, jakby szu­kał słów, które nie urażą dowódcy trze­ciego meta­sek­tora. – Abym dopil­no­wał, że wszystko tutaj odbywa się, jak należy.

– Aż tak nam nie ufa­cie?

Gość zbył te słowa kpią­cym uśmie­chem i wzru­sze­niem ramion. Choć stali o krok od sie­bie, to światy, w któ­rych żyli i funk­cjo­no­wali, bar­dzo się róż­niły, być może nawet bar­dziej niż Alfa i Beta tego sys­temu.

Biały jak śnieg gazowy olbrzym, odle­gły o zale­d­wie trzy minuty świetlne od miej­sca, w któ­rym teraz się znaj­do­wali, przy­cią­gał wzrok w nie mniej­szym stop­niu. Jego wid­mowa tar­cza, oto­czona dys­kiem pier­ścieni i mro­wiem księ­ży­ców, sta­no­wiła jaskrawy kon­trast dla roz­ża­rzo­nej Alfy. Leiber nie miał wąt­pli­wo­ści, że prze­paść dzie­ląca go od wizy­tu­ją­cego bazę męż­czy­zny jest rów­nie wielka.

Świat meta­kor­po­ra­cji ozna­czał spi­ski, kno­wa­nia, nie­ustanną rywa­li­za­cję, wbi­ja­nie sobie noży w plecy. Flota nato­miast, choć stwo­rzono ją do tocze­nia wojen, była jego total­nym prze­ci­wień­stwem. Zhie­rar­chi­zo­wana, karna do bólu, współ­pra­cu­jąca na każ­dym szcze­blu. We flo­cie nikt nikogo nie zdra­dzał ani nie rzu­cał na pożar­cie. „Jeden za wszyst­kich, wszy­scy za jed­nego” – gło­siła stara mak­syma wykuta na fron­to­wej ścia­nie gma­chu admi­ra­li­cji. Naj­ostrzej­sze tar­cia w dowódz­twie były niczym w porów­na­niu z czy­stym dar­wi­ni­zmem współ­cze­snego biz­nesu.

Neu­ro­Tek wie­dział, co robi, kon­tro­lu­jąc i po trzy­kroć zabez­pie­cza­jąc każdy etap ope­ra­cji. Kon­ku­ren­cja nie spała, a Leiber oka­załby się zwy­kłym głup­cem, gdyby odmó­wił przy­ję­cia hoj­nych daro­wizn na rzecz fun­da­cji pro­wa­dzo­nych przez jego żonę i córki – daro­wizn, któ­rymi rywale Insty­tutu pró­bo­wali go skło­nić do tego, aby podzie­lił się z nimi pouf­nymi infor­ma­cjami na temat nowinki tech­no­lo­gicz­nej czy raczej broni mają­cej szanse nie tylko utrwa­lić ład kor­po­ra­cyjny, ale przede wszyst­kim wywin­do­wać wła­ści­cieli Neu­ro­Teku na szczyty wła­dzy i zapew­nić im nie­ogra­ni­czone wpływy.

– Powiedzmy, że nie chcemy żad­nych przy­krych nie­spo­dzia­nek – rzu­cił po dłuż­szej chwili Wyn­dham, odry­wa­jąc w końcu wzrok od cia­snego szyku, w jakim usta­wiono cen­tra reedu­ka­cyjne cze­ka­jące na wgra­nie for­muły. – Zwłasz­cza na ostat­nim eta­pie ope­ra­cji.

– Rozu­miem. – Leiber usu­nął się z drogi, wska­zu­jąc dło­nią kie­ru­nek, w któ­rym powinni się udać.

Żoł­nie­rze eskorty ruszyli za nimi, zacho­wu­jąc sto­sowny odstęp.

– Od czego zamie­rza pan zacząć inspek… – Admi­rał umilkł w pół słowa i zatrzy­mał się rap­tow­nie.

Zasko­czony gość także przy­sta­nął, ale dopiero po dwóch kolej­nych kro­kach. Obró­cił się na pię­cie i posłał lodo­wate spoj­rze­nie dowódcy trze­ciego meta­sek­tora, lecz cały chłód, który miał zmro­zić admi­rała, wypa­ro­wał w momen­cie, gdy Wyn­dham zauwa­żył jego minę.

– Co się… – zaczął, ale szybko umilkł, ponie­waż jego wsz­czep neu­ralny ożył. – Nie… – Zachwiał się, jakby ktoś go zdzie­lił w twarz. – To nie­moż­liwe!

Żoł­nie­rze zare­ago­wali instynk­tow­nie, jak ich tego uczono. Oto­czyli cia­snym kor­do­nem prze­ło­żo­nego i jego gościa, akty­wu­jąc natych­miast kopułę pola ochron­nego. Sami zamarli w pozy­cjach bojo­wych z bro­nią wymie­rzoną we wszyst­kich kie­run­kach.

Żaden ruch ani dźwięk nie zmą­cił jed­nak pół­mroku wypeł­nia­ją­cego han­gar, w któ­rym znaj­do­wał się obec­nie tylko lśniący zło­tem jacht Wyn­dhama. Koman­dosi nie rozu­mieli więc, skąd u eskor­to­wa­nych taka ner­wowa reak­cja, ale też infor­ma­cja ta nie była im do niczego potrzebna. Ich zada­nie pole­gało na neu­tra­li­za­cji wsze­la­kich zagro­żeń, uczy­nili zatem to, za co im pła­cono, i w napię­ciu cze­kali na dal­sze roz­kazy.

Pod opa­li­zu­jącą kopułą pola ochron­nego także pano­wał bez­ruch. Leiber i Wyn­dham ani drgnęli, w mil­cze­niu chło­nąc napły­wa­jące infor­ma­cje.

Wia­do­mość o znisz­cze­niu Neu­rona i Pro­tek­tora została nadana przez sta­cję moni­to­ru­jącą Hype­riona 32 z pół­to­ra­se­kun­do­wym opóź­nie­niem, ponie­waż do kata­strofy doszło wła­śnie w takiej odle­gło­ści od strefy skoku. Ste­ru­jąca sie­cią floty sztuczna inte­li­gen­cja prze­sy­łała otrzy­my­wane na bie­żąco dane łączami kwan­to­wymi dalej, mię­dzy innymi do sztabu trze­ciego meta­sek­tora – aktu­ali­za­cje napły­wały z coraz więk­szym opóź­nie­niem, gdyż Sys­tem bazy się dła­wił, ana­li­zu­jąc rów­no­cze­śnie wszyst­kie stru­mie­nie danych, aby wyłu­skać z nich naj­istot­niej­sze ele­menty, z któ­rych mógłby stwo­rzyć zwię­złe, a przy tym rze­czowe raporty. Wice­szef Insty­tutu, korzy­sta­jący z sieci kor­po­ra­cyj­nej, otrzy­my­wał te same infor­ma­cje ze znacz­nie mniej­szym opóź­nie­niem, lecz w for­mie nie­prze­fil­tro­wa­nej, co nastrę­czało trud­no­ści w zro­zu­mie­niu sytu­acji.

Leiber wziął się w garść pierw­szy. Znisz­cze­nie dwu jed­no­stek zasko­czyło go, lecz nie aż w takim stop­niu jak Wyn­dhama. Dla tego ostat­niego strata współ­pra­cow­ni­ków, nie­rzadko zna­nych z imie­nia i nazwi­ska, a cza­sem nawet z twa­rzy, była praw­dzi­wym cio­sem.

– Porucz­niku Bis­son! – rzu­cił, łącząc się z dowódcą eskorty. – Zmień­cie kod na żółty.

Ota­cza­jące ich pole siłowe zro­biło się natych­miast bar­dziej przej­rzy­ste, po czym zga­sło. Koman­dosi zmie­nili szyk na luź­niej­szy, na­dal jed­nak trzy­mali broń w pogo­to­wiu. Napły­wa­jące z Hype­riona infor­ma­cje wska­zy­wały, że doszło tam do nie­szczę­śli­wego wypadku, ale dowódca meta­sek­tora nie mógł sobie pozwo­lić na popeł­nie­nie naj­mniej­szego nawet błędu.

– Panie dyrek­to­rze! – Pochy­lił się, by spoj­rzeć prze­ra­żo­nemu Gra­ha­mowi w oczy.

– Jak… – szep­nął Wyn­dham. – Czy oni…

– Oba­wiam się, że tak. Tylko Pro­tek­tor zdą­żył odpa­lić kap­suły ratun­kowe, i to nie wszyst­kie. Z tego, co wiem, Neu­ron nie dys­po­no­wał odpo­wied­nim sys­te­mem zabez­pie­czeń.

– Ale… jak… – dukał Wyn­dham, roz­kła­da­jąc bez­rad­nie ręce. – Prze­cież…

– Obie jed­nostki po wyj­ściu ze studni gra­wi­ta­cyj­nej tra­fiły w chmurę szcząt­ków po innej kata­stro­fie – zaczął wyja­śniać Leiber, ale szybko umilkł. W oczach roz­mówcy nie dostrzegł śladu zro­zu­mie­nia.

Zresztą w tym samym momen­cie nad­szedł kolejny komu­ni­kat. Koman­dor Dre­ade-Rave­nore prze­słał z kap­suły ratun­ko­wej pierw­szy raport. Zgi­nęli wszy­scy żoł­nie­rze oddzia­łów sztur­mo­wych, z załogi oca­lała tylko obsada mostka. Cztery osoby z ponad stu dwu­dzie­stu obec­nych na pokła­dach tych jed­no­stek.

Admi­rał przy­wo­łał jed­nego z eskor­tan­tów.

– Zaapli­kuj­cie naszemu gościowi coś na uspo­ko­je­nie – roz­ka­zał.

Koman­dos wyko­nał pole­ce­nie, po czym wró­cił na swoje miej­sce w szyku.

Wyn­dham chwiał się jesz­cze przez chwilę na nogach, jakby był pijany, lecz gdy pod­niósł głowę, jego spoj­rze­nie było o wiele przy­tom­niej­sze.

– Pro­szę się sku­pić, dyrek­to­rze. – Leiber sta­nął tuż przed nim. Znów się gar­bił, by patrzeć niż­szemu męż­czyź­nie pro­sto w oczy. – Rozu­mie pan, co mówię?

– Tak.

– Co ten wypa­dek ozna­cza dla pro­gramu? – zadał pyta­nie podyk­to­wane chwilę wcze­śniej przez koman­dora.

– Słu­cham? – Wyn­dham nie doszedł jesz­cze cał­kiem do sie­bie.

– Czy Neu­ro­Tek wywiąże się z umowy pomimo śmierci Dia­kowa? – uści­ślił admi­rał.

Zastępca dyrek­tora skrzy­wił się, jakby myśle­nie spra­wiało mu ból.

– Znaczna część danych doty­czą­cych for­muły tra­fiła na ser­wery Insty­tutu na Cen­tu­rio­nie – odparł w końcu.

W tym sta­nie mógł powie­dzieć wię­cej, niżby chciał, ale Leiber nie zamie­rzał naci­skać zbyt mocno, ponie­waż wie­dział, że Wyn­dham będzie pamię­tał prze­bieg tej roz­mowy. Z dru­giej strony admi­rał chęt­nie sam by uprze­dził Radę, że ope­ra­cja zakoń­czyła się fia­skiem.

Zapunk­tuję, jeśli pokażę poli­ty­kom, że panuję w pełni nad sytu­acją.

– Znaczna część? – powtó­rzył. – A reszta?

– Na pokła­dzie Neu­rona prze­cho­wy­wano klu­czowe ele­menty for­muły. Dia­kow nie udo­stęp­niał ich nikomu ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa.

– Czyli nie zdo­ła­cie dotrzy­mać warun­ków umowy?

Wyn­dham się otrzą­snął. Wyglą­dał jak ktoś, kogo wła­śnie obu­dzono z bar­dzo głę­bo­kiego snu.

– Na jutro raczej nie… – powie­dział. – Ale nie wszystko jesz­cze stra­cone! – pod­niósł głos, widząc minę Leibera. – Nie wiem, jaki pro­cent for­muły tra­fił do ban­ków danych Insty­tutu, ale zapew­niam, że dys­po­nu­jemy ludźmi i środ­kami, które pozwolą na dokoń­cze­nie badań.

– Radzę to dobrze spraw­dzić, zanim ktoś z Rady uzna, że ten wypa­dek był wam na rękę.

– Nie suge­ruje pan chyba, że sto­imy za tym potwor­nym czy­nem?! – obru­szył się Wyn­dham, do któ­rego dotarło, że już za moment jego prze­ło­żeni zaczną szu­kać kozła ofiar­nego.

– Ja niczego nie suge­ruję, tylko grzecz­nie zwra­cam uwagę – odparł ze spo­ko­jem Leiber. – Wypa­dek wypad­kiem, ale…

– To nie był żaden wypa­dek! – wrza­snął zastępca dyrek­tora. – Nie rozu­mie pan?! Komuś bar­dzo zale­żało, żeby for­muła nie ujrzała świa­tła dzien­nego!

– Nic nie wska­zuje na… – zaczął admi­rał, lecz roze­źlony gość nie pozwo­lił mu dokoń­czyć.

– Wie­rzy pan w podobne zbiegi oko­licz­no­ści? Bo ja nie!

– Musi pan prze­ko­nać nie mnie, tylko człon­ków Rady.

– To ten skur­wy­klon Harada… – Wyn­dham poczer­wie­niał na twa­rzy i zaci­snął pię­ści. – Od samego początku nie potra­fił znieść myśli, że możemy prze­jąć ini­cja­tywę.

Hipo­teza mówiąca, że Ara­shi za wszelką cenę chciało unik­nąć bla­mażu, na tym eta­pie wyda­wała się naj­bar­dziej praw­do­po­dobna – gdy już odrzu­ciło się wer­sję o wypadku. Oczy­wi­ście prze­ciw­nik, który zapla­no­wał i prze­pro­wa­dził tak śmiałą i skom­pli­ko­waną ope­ra­cję, jaką był atak na Neu­ro­Tek, musiał nale­żeć do pierw­szej ligi, a wła­ści­ciel i zara­zem pre­zes Ara­shi paso­wał do tego opisu ide­al­nie. Ktoś taki jak on dys­po­no­wał środ­kami, które pozwa­lały nie tylko na doko­na­nie aktu sabo­tażu, ale też na zin­fil­tro­wa­nie dowódz­twa meta­sek­tora.

– Koman­do­rze Pour­nelle! – Leiber połą­czył się z cen­trum dowo­dze­nia. – Zarzą­dzam pełną blo­kadę sys­temu. – Nie cze­ka­jąc na potwier­dze­nie przy­ję­cia roz­kazu, odwró­cił się do sto­ją­cego w pobliżu dowódcy eskorty. – Porucz­niku, odpro­wadź­cie dyrek­tora Wyn­dhama do naj­bliż­szego schronu. Nikt nie ma do niego dostępu. Nikt prócz mnie. Odpo­wia­da­cie za niego wła­sną głową, zro­zu­miano?

– Tak jest!

Leiber zasa­lu­to­wał sztywno i zaczął się odda­lać, lecz nagle tknęła go pewna myśl.

Lepiej dmu­chać na zimne…

– Ty i ty! – Wska­zał pierw­szych z brzegu żoł­nie­rzy. – Idzie­cie ze mną.

* * *

Sytu­acja kom­pli­ko­wała się z chwili na chwilę. Im szer­szy był stru­mień infor­ma­cji napły­wa­ją­cych z Hype­riona, tym wię­cej wąt­pli­wo­ści rodziło się w gło­wie Leibera.

To nie mógł być wypa­dek. Insta­la­cje tego typu nie eks­plo­dują same z sie­bie, a jeśli już docho­dzi do kata­strofy, z pew­no­ścią nie wygląda to tak jak na ostat­nich prze­ka­zach. Całe to zaj­ście zakrawa na czy­jąś celową robotę. Tylko czyją?

Prace Insty­tutu zostały już na wstę­pie objęte klau­zulą taj­no­ści. Tutaj, na Kali­do­nie, o ich praw­dzi­wym cha­rak­te­rze wie­działy zale­d­wie trzy osoby. Dla reszty ofi­ce­rów i żoł­nie­rzy słu­żą­cych w tym sys­te­mie gro­ma­dzone na wewnętrz­nym kotwi­co­wi­sku jed­nostki były zwy­kłymi okrę­tami szpi­tal­nymi naj­now­szej gene­ra­cji. Zakła­da­jąc, że doszło do prze­cieku, czy to po stro­nie floty, czy sko­rum­po­wa­nych poli­ty­ków – a obie wer­sje wyda­wały się admi­ra­łowi rów­nie mało realne – kto inny, prócz Harady, mógł na tym sko­rzy­stać? Kto inny miał szanse doko­nać sabo­tażu?

Decy­denci? Nie, pomy­ślał admi­rał i uśmiech­nął się krzywo. Poli­tycy to tylko mario­netki poru­szane zręcz­nymi pal­cami naj­bo­gat­szych oby­wa­teli Fede­ra­cji. Umieją dużo gadać, lecz nawet ci, któ­rych kop­nięto w sam śro­dek tłu­stej dupy i odsta­wiono na boczny tor, nie dys­po­no­wali odpo­wied­nimi moż­li­wo­ściami. Poza tym: co by niby mieli zyskać?

Zwy­kli oby­wa­tele burzyli się coraz czę­ściej, two­rząc prze­różne sto­wa­rzy­sze­nia, ale szczy­tem ich marzeń była orga­ni­za­cja straj­ków obej­mu­ją­cych poszcze­gólne insta­la­cje i – zde­cy­do­wa­nie rza­dziej – całe pla­nety, te leżące daleko na Rubie­żach i led­wie zamiesz­kane. Wpraw­dzie sabo­taż pro­gramu reedu­ka­cji przy­niósłby naj­więk­szą korzyść wła­śnie im, lecz naj­pierw musie­liby wie­dzieć o jego ist­nie­niu. Inna sprawa – czy byliby w sta­nie zasta­wić pułapkę, w którą wpa­dły Neu­ron i Pro­tek­tor? Być może, ale już infil­tra­cja Neu­ro­Teku czy floty w stop­niu umoż­li­wia­ją­cym sku­teczny atak była abso­lut­nie wyklu­czona. O miej­scu pobytu Dia­kowa wie­dzieli tylko wybrani. Nawet on, wysoki rangą ofi­cer dowo­dzący całym meta­sek­to­rem, do nie­dawna pozo­sta­wał w nie­wie­dzy.

Zatem musi cho­dzić o kogoś innego, pomy­ślał Leiber.

Sto­jąc w kabi­nie tur­bo­windy, przej­rzał naj­now­szy raport z Hype­riona. Sys­tem Wydziału Bez­pie­czeń­stwa doko­nał szcze­gó­ło­wych ana­liz, zwra­ca­jąc uwagę zwłasz­cza na moment, w któ­rym eks­plo­do­wała wadliwa rafi­ne­ria. To nagra­nie prze­są­dzało sprawę. SI potwier­dziła wcze­śniej­sze podej­rze­nia admi­rała. Ktoś celowo dopro­wa­dził do mak­sy­mal­nej defrag­men­ta­cji wraku, aby zablo­ko­wać wylot tej, a nie innej studni gra­wi­ta­cyj­nej. I był to ktoś, kto wie­dział dokład­nie, jak, gdzie i kiedy ude­rzyć.

Czyżby Wyn­dham miał rację? Czyżby któ­ryś oli­gar­cha uznał, że lepiej nie dopu­ścić do powsta­nia cen­trów reedu­ka­cyj­nych, niż stra­cić z takim tru­dem wywal­czoną pozy­cję w wyścigu nie tylko po bogac­twa, ale też po wła­dzę?

Brzy­twa Ockhama pomo­gła admi­ra­łowi wyło­nić naj­sen­sow­niej­szą teo­rię, która jed­nak rodziła wię­cej pytań niż odpo­wie­dzi. Suk­ces Insty­tutu posłu­żyłby prze­cież wszyst­kim kor­po­ra­cjom. Dałby im narzę­dzia pozwa­la­jące na zdła­wie­nie każ­dego prze­jawu oporu i na zacho­wa­nie przy tym czy­stych rąk.

Dla­czego odrzu­cać taką ofertę?…

Leiber się wzdry­gnął. Czer­wone bły­ski zapło­nęły przed jego oczami na moment przed akty­wa­cją nie­wir­tu­al­nej czę­ści sys­temu alar­mo­wego. Winda znaj­do­wała się dwa­na­ście kon­dy­gna­cji od cen­trum dowo­dze­nia. Kilka sekund jazdy, nie wię­cej. Mel­du­nek nie­wiele wyja­śniał. Bo co, u licha, zna­czy: „W prze­strzeni wewnętrz­nej bazy wykryto obec­ność ano­ma­lii gra­wi­ta­cyj­nej”?

– Koman­do­rze Pour­nelle? – wywo­łał ofi­cera dyżur­nego. – Może mi pan powie­dzieć, co się dzieje?

– Nie bar­dzo…

Admi­rał wychwy­cił w gło­sie pod­wład­nego nie­pew­ność, która natych­miast mu się udzie­liła.

– Co zna­czy: „nie bar­dzo”? Co to w ogóle za odpo­wiedź?! – wark­nął, czu­jąc, że kabina zwal­nia.

– Ja… ja ni­gdy wcze­śniej cze­goś takiego nie widzia­łem – tłu­ma­czył się cha­otycz­nie Pour­nelle. – To jakby… jakby na naszych oczach rodziła się czarna dziura.

Z jego głosu bił strach.

Leiber szyb­kim kro­kiem ruszył w kie­runku sta­no­wi­ska dowo­dze­nia, ostat­nie metry poko­nał truch­tem, nie zwra­ca­jąc uwagi na wita­ją­cego go przy gro­dzi pod­ofi­cera. Chyba po raz pierw­szy w swo­jej dłu­giej karie­rze nie odpo­wie­dział na salut pod­wład­nego.

Opadł na fotel, nie odry­wa­jąc wzroku od pano­ra­mi­conu. Pośrodku głów­nego ekranu widział pro­sto­pa­dło­ścienną for­ma­cję jed­no­stek Neu­ro­Teku, która nie wyglą­dała już tak ide­al­nie jak jesz­cze przed chwilą, gdy obser­wo­wał ją z doków w towa­rzy­stwie zastępcy dyrek­tora Insty­tutu… W pra­wym gór­nym naroż­niku, bliż­szym sztabu, kil­ka­na­ście jed­no­stek zła­mało szyk. Wyglą­dało to tak, jakby nie­wi­dzialna siła przy­cią­gała te statki do sie­bie. Albo jakby sama prze­strzeń ule­gała w tym punk­cie zakrzy­wie­niu.

Czyżby był świad­kiem naro­dzin czar­nej dziury? Albo nowego tunelu cza­so­prze­strzen­nego? Wska­za­nia sen­so­rów zda­wały się potwier­dzać obie te moż­li­wo­ści.

Gdyby nie kata­strofa, wróć, gdyby nie zamach na Neu­rona i Pro­tek­tora, Leiber mógłby uwie­rzyć, że sam wszech­świat posta­no­wił nie dopu­ścić do powsta­nia cen­trów reedu­ka­cji, czy­niąc go naocz­nym świad­kiem zja­wi­ska, jakiego nie widział nikt inny w całej histo­rii ludz­ko­ści.

Mając jed­nak w pamięci wyda­rze­nia z Hype­riona, szcze­rze wąt­pił w to wytłu­ma­cze­nie. Co zatem działo się w prze­strzeni zale­d­wie sto kilo­me­trów od cen­trum dowo­dze­nia? I co waż­niej­sze: kto za to odpo­wia­dał?

Nagle admi­rała tknęła jesz­cze jedna myśl, która spra­wiła, że poczuł zimne ciarki w oko­li­cach krzyża. Choć od otrzy­ma­nia pierw­szego raportu upły­nęło pięć, nie, już nie­mal sześć minut, jak dotąd nie dobi­jał się do niego żaden poli­tyk. Nie ode­zwał się nikt z Rady, nie sły­szał wście­kłego ryku Hein­le­ina ani uja­da­nia Erick­sona, mimo że każdy z nich powi­nien wisieć na komu­ni­ka­to­rze od pierw­szych sekund tego ataku.

Albo maczali w tym palce, albo… Nie, nie, nie… Leiber pobladł na twa­rzy. Chwilę mu zajęło, nim wziął się znowu w garść. Na szczę­ście ludzie wypeł­nia­jący cen­trum dowo­dze­nia nie patrzyli na niego. Uwagę wszyst­kich, któ­rzy zacho­wali jasny umysł, przy­ku­wała flota rze­ko­mych stat­ków szpi­tal­nych dzie­siąt­ko­wana na ich oczach.

Nie myśl, tylko dzia­łaj, Leiber zga­nił się bez­gło­śnie. Nie ukrę­caj bata na samego sie­bie.

– Koman­do­rze!

– Tak jest! – Pour­nelle zgło­sił się prze­pi­sowo. Repry­menda prze­ło­żo­nego sprzed chwili przy­wo­łała go do porządku.

– Odwo­łaj­cie wszyst­kie holow­niki z doków orbi­tal­nych! Zbierz­cie cały dostępny sprzęt! Musimy oca­lić tyle ce… – zająk­nął się. – Tyle stat­ków szpi­tal­nych, ile zdo­łamy!

– Tak jest!

– Tak­tyczny! – Admi­rał się roz­krę­cał. – Namierz­cie mi źró­dło tej… ano­ma­lii, czym­kol­wiek ona jest. Chcę mieć kom­plet danych, natych­miast!

Kolejni wach­towi potwier­dzali przy­ję­cie roz­ka­zów, lecz wyniki, które spły­wały na wyświe­tla­cze sta­no­wi­ska dowo­dze­nia, nie roz­ja­śniły sytu­acji w naj­mniej­szym nawet stop­niu. Sys­tem z upo­rem god­nym lep­szej sprawy twier­dził, że w samym środku bazy powstało przed momen­tem coś w rodzaju czar­nej dziury, która rosła w tem­pie wykład­ni­czym, pochła­nia­jąc kolejne statki. Na pano­ra­mi­co­nie widział ogromną kulę szcząt­ków, w któ­rej co kilka sekund zni­kały kolejne smu­kłe kadłuby. Wir gra­wi­ta­cji roz­ry­wał na strzępy bądź miaż­dżył każdą jed­nostkę, która zna­la­zła się w jego zasięgu – a ten powięk­szał się w oczach.

– Admi­rale! – Pour­nelle zro­bił dziwną minę.

– Co znowu?

– Nasz gość… domaga się roz­mowy z panem.

Zatem już wie, pomy­ślał skwa­szony Leiber.

Tylko tego mu bra­ko­wało. Nie miał jed­nak wyj­ścia, musiał wysłu­chać Wyn­dhama, żeby nikt mu ni­gdy nie zarzu­cił, że zlek­ce­wa­żył przed­sta­wi­ciela kor­po­ra­cji.

– Dla­czego nic nie robi­cie! – wrza­snął zastępca dyrek­tora, led­wie poja­wił się na wizji. – Nie widzi­cie, co się dzieje?

– Zapew­niam, że pod­ję­li­śmy już sto­sowne dzia­ła­nia – odpo­wie­dział sta­now­czym tonem admi­rał.

Nie oba­wiał się kon­se­kwen­cji, ewen­tu­alne śledz­two wykaże, że dzia­łał zgod­nie z regu­la­mi­nem. Roz­kaz wydał przed tą roz­mową, co osta­tecz­nie prze­są­dzało kwe­stię odpo­wie­dzial­no­ści za ewen­tu­alne szkody.

– Tak? – Twarz jego roz­mówcy wykrzy­wiła się w zło­śli­wym gry­ma­sie. – W takim razie pro­szę mi wytłu­ma­czyć, dla­czego nie widzę tam żad­nego holow­nika!

– Nasze holow­niki nie mają tak efek­tyw­nych napę­dów jak pań­ski jacht – odparł bez waha­nia. – To jed­nostki wewnątrz­sys­te­mowe, bli­skiego zasięgu, które służą do umiesz­cza­nia remon­to­wa­nych okrę­tów w dokach i do prze­rzu­ca­nia ich na pobli­skie kotwi­co­wi­ska. Flo­tylla waszych jed­no­stek znaj­duje się sie­dem minut lotu od naj­bliż­szej stoczni. Praw fizyki nie da się obejść, jak pan dosko­nale wie – zakoń­czył stwier­dze­niem, któ­rego wcale nie był pewny.

– Dla­czego umie­ści­li­ście je tak daleko od kom­pleksu bazy?! – nie odpusz­czał Wyn­dham.

– Jeśli mnie pamięć nie myli, zro­bi­li­śmy to pod waszym wpły­wem – zga­sił go natych­miast Leiber.

– Tak?

– Tak. Może pan to sobie spraw­dzić. Koor­dy­naty miejsc postoju flo­tylli otrzy­ma­li­śmy od przed­sta­wi­ciela Neu­ro­Teku. Powi­nien pan być mi wdzięczny, że wybra­łem naj­bliż­szą loka­li­za­cję z suge­ro­wa­nych.

– Jeśli docho­dze­nie wykaże, że przez waszą opie­sza­łość stra­ci­li­śmy choć jedno cen­trum, puścimy was wszyst­kich z tor­bami. Czy wyra­żam się jasno, admi­rale?

– Jasno i wyraź­nie – potwier­dził Leiber. – Przy spo­rzą­dza­niu swo­jego raportu pro­szę tylko nie zapo­mnieć o doda­niu faktu, że zawra­ca­jąc mi dupę czczymi pogróż­kami, unie­moż­li­wiał pan nad­zo­ro­wa­nie akcji ratun­ko­wej.

Zastępca dyrek­tora otwo­rzył wpraw­dzie usta, ale nic już nie powie­dział. Roz­łą­czył się za to zama­szy­stym gestem. Parę sekund póź­niej natar­czywe brzę­cze­nie komu­ni­ka­tora ode­rwało Leibera od lek­tury kolej­nego raportu. Mecha­nicz­nie się­gnął do kla­wi­sza akty­wa­cji, ale w ostat­niej chwili zauwa­żył, że dobija się do niego jakiś porucz­nik z kwa­ter­mi­strzo­stwa.

To nie naj­lep­szy moment na skła­da­nie mel­dun­ków o bra­kach w sprzę­cie, pomy­ślał, posy­ła­jąc natręta do dia­bła. Ku jego zdzi­wie­niu ten nie zre­zy­gno­wał. Ikonka przed­sta­wia­jąca uśmiech­niętą twarz o kwa­dra­to­wej szczęce poja­wiła się ponow­nie, led­wie zdą­żył cof­nąć palec. Kolejny ruch ręką i połą­cze­nia z maga­zy­nem zostały zablo­ko­wane na dobre.

– Admi­rale… – Tym razem na wyświe­tla­czu poja­wił się Pour­nelle.

– Tak, koman­do­rze?

– Zgło­sił się do mnie porucz­nik Weber z kwa­ter…

– Czy wam wszyst­kim kom­plet­nie odbiło?! – wrza­snął Leiber, wska­zu­jąc pal­cem na pano­ra­miczny ekran. – To jest nasz pro­blem! To, a nie jakieś… – Zatch­nął się ze zło­ści.

Koman­dor wpadł mu natych­miast w słowo.

– Ale on wła­śnie w tej spra­wie.

– Co?!

– Pro­szę spoj­rzeć.

Cen­tralną część wyświe­tla­cza wypeł­niło nagra­nie z jakie­goś portu orbi­tal­nego, w któ­rym podobna ano­ma­lia gra­wi­ta­cyjna pochła­niała sze­ścian maga­zy­nów cen­trum logi­stycz­nego. Z gigan­tycz­nej kon­struk­cji nie­wiele już zostało.

– Daj­cie mi go – rzu­cił pośpiesz­nie Leiber.

– Admi­rale, mel… – zaczął porucz­nik, ale został bez­par­do­nowo uci­szony.

– Co to jest?

– To nagra­nie z Itmosa 21 – odparł Weber. – Krąży po Holo­ne­cie od wczo­raj. Doszło tam do nie­kon­tro­lo­wa­nej akty­wa­cji eks­pe­ry­men­tal­nego sprzętu gór­ni­czego, cze­goś, co nazywa się kolap­sar. Tak przy­naj­mniej ogło­szo…

– Koman­do­rze! – Leiber nie słu­chał dalej. – Każ­cie namie­rzyć pro­du­centa tego bozoń­skiego skur­wy­kloń­stwa i bez­zwłocz­nie mnie z nim połącz­cie! – Prze­cho­dząc na kanał ogólny, dodał: – Do wszyst­kich załóg, mówi admi­rał Leiber. Zlo­ka­li­zo­wać cen­trum tej ano­ma­lii gra­wi­ta­cyj­nej i walić w nie wszyst­kim, co tam macie, prócz ato­mó­wek! Bez odbioru.

Opadł ciężko na opar­cie fotela, sku­pia­jąc wzrok na prze­sła­nym mu nagra­niu. To musi być to! Port orbi­talny na Itmo­sie demo­lo­wała ta sama siła, która dzie­siąt­ko­wała statki Neu­ro­Teku. To nie przy­pa­dek, że…

Kolejne połą­cze­nie przy­cho­dzące, tym razem ze sta­no­wi­ska łącz­no­ści.

Za moment poznamy prawdę, uznał dowódca trze­ciego meta­sek­tora, ale choć słusz­nie prze­wi­dział roz­wój wypad­ków, nie takiego wyja­śnie­nia się spo­dzie­wał.

– Admi­rale, powi­nien pan to zoba­czyć – zamel­do­wał wach­towy, prze­sy­ła­jąc na jego wyświe­tlacz następny prze­kaz.

Leiber znał tę twarz. Potrze­bo­wał tylko kilku sekund, by dopa­so­wać do niej nazwi­sko. Kapi­tan Bukow­ski, nie­ży­jący już nie­stety legen­darny boha­ter, jedyny dowódca ark Loc­kharta, który dotarł żywy do celu gwiezd­nej podróży.

– Co on ma wspól­nego z obecną sytu­acją? – prych­nął, iry­tu­jąc się, że ktoś śmie odcią­gać jego uwagę.

– Oba­wiam się, że dużo, admi­rale – wtrą­cił spo­glą­da­jący gdzieś poza wła­sny wyświe­tlacz Pour­nelle.

Admi­rał akty­wo­wał neu­ro­link. Głos Bukow­skiego docie­rał do niego teraz tak czy­sto, jakby stali twa­rzą w twarz.

– …ykle groźną formę znie­wo­le­nia, jaką mają być tak zwane cen­tra reedu­ka­cyjne. W tej sytu­acji nie pozo­staje nam nic innego, jak czyn­nie prze­ciw­sta­wić się zbrod­ni­czym dzia­ła­niom oli­gar­chów i wysłu­gu­ją­cych się im poli­ty­ków…

Twarz Bukow­skiego znik­nęła, ustę­pu­jąc miej­sca innemu prze­ka­zowi. Patrzył obec­nie na widzianą z wyso­kiej orbity pla­netę. Gęsto zalud­nioną, sądząc po ilo­ści świa­teł widocz­nych na jej noc­nej stro­nie. Wsz­czep ziden­ty­fi­ko­wał ją nie­mal natych­miast. Delta Cen­tu­riona.

Czy nie tam mie­ści się sie­dziba główna Instytu…

Leiber się wzdry­gnął, musiał też zmru­żyć oczy, ponie­waż ośle­pił go błysk eks­plo­zji, do któ­rej doszło po dzien­nej stro­nie, na skraju strefy zmierz­chu. Wokół zapa­dła nagle kom­pletna cisza. Wszy­scy patrzyli w nie­mym prze­ra­że­niu na falę ude­rze­niową pochła­nia­jącą coraz dal­sze par­tie głów­nego kon­ty­nentu, uni­ce­stwia­jącą wszystko, co stało na jej dro­dze.

– A niech mnie… – wymam­ro­tał, dostrze­gł­szy nad cie­niutką, poły­sku­jącą fio­le­tem war­stwą atmos­fery ciem­niej­sze wybrzu­sze­nie, które roz­ra­stało się powoli, for­mu­jąc kopułę dymu i ognia. Try­skały z niej w prze­strzeń całe chmary pło­ną­cych szcząt­ków.

– Sys­tem mel­duje, że obser­wu­jemy skutki ude­rze­nia aste­ro­idy – zamel­do­wał zdu­szo­nym gło­sem koman­dor Pour­nelle.

– Aste­ro­idy? – powtó­rzył oszo­ło­miony Leiber.

Zamiesz­kane globy były chro­nione przez roz­bu­do­wane sys­temy wcze­snego ostrze­ga­nia, dys­po­no­wały także dosko­nałą obroną orbi­talną, która nie prze­pu­ści­łaby kamyka wiel­ko­ści czło­wieka, a co dopiero olbrzyma mogą­cego zmieść wszel­kie prze­jawy życia.

– To atak, za który kapi­tan Bukow­ski wziął przed momen­tem odpo­wie­dzial­ność – kon­ty­nu­ował tym­cza­sem koman­dor, który wysłu­chał nieco dłuż­szego frag­mentu wypo­wie­dzi słyn­nego kapi­tana.

– Atak?

Jakim cudem mar­twy od pew­nego czasu kapi­tan może odpo­wia­dać za znisz­cze­nie Delty, do któ­rego doszło przed dwiema minu­tami? To musi być jakaś misty­fi­ka­cja. Bez­gra­nicz­nie durna i bez­sen­sowna jak więk­szość poli­tycz­nych intryg z ostat­nich lat.

Admi­rał posta­no­wił przyj­rzeć się uważ­niej rze­ko­memu wystą­pie­niu Bukow­skiego. Wystar­czyła chwila, by zro­zu­miał w czym rzecz, lecz na­dal był w kropce.

Wszyst­kie ele­menty ukła­danki zna­la­zły się na swoim miej­scu, mimo to Leiber na­dal nie umiał się dopa­trzyć sensu tego wszyst­kiego. Skala pod­ję­tych dzia­łań wska­zy­wała dobit­nie, że za ata­kami stoi któ­raś z naj­więk­szych kor­po­ra­cji, ponie­waż tylko ludzie dys­po­nu­jący absur­dal­nie wiel­kim kapi­ta­łem i doj­ściami do naj­wyż­szych szcze­bli wła­dzy mogli zapla­no­wać i prze­pro­wa­dzić ope­ra­cję o takim stop­niu skom­pli­ko­wa­nia. Teo­rii tej prze­czyła jed­nak treść wystą­pie­nia Bukow­skiego, który stwier­dził wprost, że likwi­da­cja Dia­kowa i jego pro­gramu jest dzie­łem rze­ko­mego ruchu oporu czy innej taj­nej orga­ni­za­cji, o któ­rej ist­nie­niu nikt wcze­śniej nie sły­szał. Z kolei atak na Deltę Cen­tu­riona zada­wał kłam sło­wom kapi­tana. Ludzie dążący do wywo­ła­nia rewo­lu­cji muszą pocią­gnąć za sobą masy, a nikt przy zdro­wych zmy­słach nie poparłby zwy­rod­nial­ców win­nych znisz­cze­nia jed­nej z naj­lud­niej­szych kolo­nii w Sys­te­mach Cen­tral­nych.

To nie trzyma się kupy! A zagad­kowe mil­cze­nie poli­ty­ków, bez wąt­pie­nia zaan­ga­żo­wa­nych w tę ope­ra­cję?

Admi­rał sap­nął gło­śno, gdy zer­k­nął na timer. Szó­sta czter­dzie­ści sie­dem czasu stan­dar­do­wego. Miał wra­że­nie, że ten kosz­mar trwa całą wiecz­ność, lecz od chwili, gdy prze­kro­czył próg cen­trum dowo­dze­nia, minęło dopiero sie­dem minut, a od ogło­sze­nia alarmu nie wię­cej niż dzie­sięć.

Kolejny brzę­czący sygnał: na linii poja­wił się znów Wyn­dham. Palec Leibera zawisł nad wir­tu­al­nym kla­wi­szem. Admi­rał nie miał naj­mniej­szej ochoty na wysłu­chi­wa­nie tyrad, zresztą po znisz­cze­niu Insty­tutu akcje Neu­ro­Teku spa­dły u niego do zera. Ta kor­po­ra­cja była skoń­czona. Nawet jeśli pod­nie­sie się po kry­zy­sie, nie będzie zna­czą­cym gra­czem, a już na pewno nie zdoła wpły­nąć na jego dal­szą karierę.

– Porucz­niku Bis­son – zamiast ode­brać, skon­tak­to­wał się z dowódcą eskorty. – Zapa­kuj­cie naszego gościa na pokład jego jachtu i każ­cie mu spie­przać z Kali­dona.

– Oba­wiam się, że nie pój­dzie po dobroci.

Leiber spo­dzie­wał się podob­nej odpo­wie­dzi.

– To go zmu­ście. Daję wam wolną rękę, ale ma znik­nąć z tego sys­temu. Bez odbioru. – Cho­ciaż jeden pro­blem z głowy, pomy­ślał, kon­cen­tru­jąc się ponow­nie na spły­wa­ją­cych nie­ustan­nie komu­ni­ka­tach i rapor­tach. – Połącz­cie mnie z guber­na­to­rem albo sekre­ta­rzem Rady – roz­ka­zał moment póź­niej wach­to­wym ze sta­no­wi­ska łącz­no­ści.

Wszystko inne musiało pocze­kać. Przyj­dzie jesz­cze czas na roz­pa­mię­ty­wa­nie ofiar z Delty Cen­tu­riona i załóg Neu­rona i Pro­tek­tora. Nie mógł dla nich nic zro­bić, prócz bier­nego przy­glą­da­nia się, jak giną, a zagro­że­nie dla bazy pozo­sta­wało realne. Broń, któ­rej użyto do likwi­da­cji cen­trów reedu­ka­cji, oka­zała się trud­niej­sza do znisz­cze­nia, niż pier­wot­nie przy­pusz­czał. W chwili obec­nej ostrzał pro­wa­dziło już sie­dem jed­no­stek, w tym fla­gowy krą­żow­nik trze­ciej floty, ale kolap­sar dzia­łał w naj­lep­sze. Wir gra­wi­ta­cyjny powięk­szał się z sekundy na sekundę, pochła­nia­jąc kolejne salwy na równi z helo­nem i pla­stalą wra­ków.

– Guber­na­tor Hein­lein jest nie­osią­galny – zamel­do­wał nie­mal natych­miast wach­towy.

– To zna­czy?

– Prze­bywa aktu­al­nie w nad­prze­strzeni.

– A co z Erick­so­nem?

– On… także wyko­nał skok. Około dwu godzin temu. – Pod­ofi­cer odczy­tał treść komu­ni­katu prze­sła­nego z Edenu.

Cho­ciaż jedna tajem­nica zna­la­zła wyja­śnie­nie, pomy­ślał Leiber z ulgą. Zaczy­nał się już oba­wiać, że spi­skowcy, kim­kol­wiek byli, napa­dli na wszyst­kie istotne cele naraz. Cho­ciaż… Kolejna myśl go zmro­ziła. Prze­by­wa­jący w nad­prze­strzeni dygni­ta­rze mogli prze­cież zostać wyeli­mi­no­wani po wyko­na­niu skoku. O tym, że nie żyją, reszta świata dowie się dopiero wtedy, gdy ich statki dotrą do celu, czyli za dwie, trzy godziny.

– Hm – mruk­nął i prze­szedł do roz­wa­że­nia innych dostęp­nych opcji. – Prze­każ­cie do cen­trali wube­cji, że sztab trze­ciego meta­sek­tora reko­men­duje zamknię­cie i zabez­pie­cze­nie stref skoku w sys­te­mach, do któ­rych zmie­rzają Hein­lein i Erick­son – roz­ka­zał.

Krok ten – w świe­tle ostat­nich wyda­rzeń – nie wyda­wał się by­naj­mniej prze­sadą. Spi­skowcy udo­wod­nili, że dys­po­nują pełną wie­dzą na temat pro­gramu Dia­kowa, co ozna­czało, że musieli także być świa­domi roli, jaką odgry­wali dwaj poli­tycy. Leiber uznał, że lepiej będzie zadbać, aby ci ostatni nie podzie­lili losu Pro­tek­tora i Neu­rona. Jeśli zdoła oca­lić im skórę, na pewno mu się odwdzię­czą.

– Gdzie są te skur­wy­klony od tych… jak im tam… kolap­sa­rów! – wrza­snął, akty­wu­jąc raz jesz­cze połą­cze­nie z pio­nem łącz­no­ści. – Tylko mi nie mów­cie, że też są nie­osią­galni!

– Wszy­scy człon­ko­wie zarządu kor­po­ra­cji Mine­Real prze­by­wają obec­nie na tere­nie portu orbi­tal­nego Bety Itmosa 21. Prze­ka­za­łem pilne wezwa­nie do tam­tej­szej cen­trali wydziału, ale to naprawdę gigan­tyczna insta­la­cja, a sprawę utrud­nia fakt, że już wczo­raj została kom­plet­nie odcięta od Sieci – zamel­do­wał wach­towy.

No tak, czarni, jak to oni, po pro­stu zablo­ko­wali wszyst­kie kanały łącz­no­ści, żeby zapo­biec dal­szym prze­cie­kom. To kom­pli­ko­wało sprawę. W obec­nej sytu­acji nie zaprze­staną zagłu­sza­nia, a wycią­gnię­cie któ­re­goś z decy­den­tów poza gra­nice strefy zamknię­tej może potrwać godzinę albo dłu­żej. Leiber nie miał tyle czasu, wie­dział to bez cią­głego zer­ka­nia na timer. Musiał jed­nak coś zro­bić, by nie zarzu­cono mu bier­no­ści.

– Znajdź­cie mi w takim razie kogoś niżej posta­wio­nego, głów­nego inży­niera, pro­jek­tanta albo choćby zwy­kłego robola, który pra­co­wał przy tym całym kolap­sa­rze i wie, jak się z nim obcho­dzić!

– Tak jest.

Admi­rał prze­su­nął pal­cem pod koł­nie­rzy­kiem mun­duru, jakby ten zaczął go nagle uci­skać. Bra­ko­wało mu tchu, pocił się nad­mier­nie. Pora się wspo­móc, doszedł do wnio­sku i akty­wo­wał wsz­czep neu­ralny. Choć załoga cen­trum dowo­dze­nia koń­czyła wszyst­kie manewry i ćwi­cze­nia z wyróż­nie­niem, zauwa­żył, że w obli­czu praw­dzi­wego kry­zysu jej postawa pozo­sta­wia wiele do życze­nia. On sam też zaczy­nał się gubić. Zbyt dużo działo się naraz, w dodatku żaden z pro­ble­mów, przed któ­rymi dzi­siaj sta­nęli, nie miał odpo­wied­nika w pro­gra­mie szko­leń. Bez ostrze­że­nia tra­fili w sam śro­dek pie­kła, a na domiar złego nie mogli liczyć na wspar­cie.

Po trzech głęb­szych wde­chach poczuł się lepiej, spo­kój roz­le­wał się po jego ciele chłodną falą. Jesz­cze dwa odde­chy i zupeł­nie zdła­wił strach. Teraz miał znacz­nie jaśniej­szy ogląd sytu­acji. Bez for­muły, bez bac­kupu z Insty­tutu, jed­nostki Neu­ro­Teku były niczym wię­cej niż kupą złomu. Nikt nie będzie miał mu za złe, że dopu­ścił do ich znisz­cze­nia, nawet jeśli audyt wykaże, że nie zro­bił wszyst­kiego co w jego mocy, by je oca­lić.

– Koman­do­rze, ile stat­ków szpi­tal­nych zdo­łamy odho­lo­wać? – zapy­tał, pro­stu­jąc plecy.

– Mini­mum dwa­dzie­ścia, jeśli nie natra­fimy na żadne nie­prze­wi­dziane prze­szkody – odparł ofi­cer dyżurny.

Dwa­dzie­ścia? To tylko kilka pro­cent całej for­ma­cji! Admi­rał pokrę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. Ten, kto zapla­no­wał i prze­pro­wa­dził tę ope­ra­cję, jest pie­przo­nym geniu­szem albo… Albo miał i być może na­dal ma pełen wgląd w to, co dzieje się na Kali­do­nie!

Ta druga myśl bar­dzo mu się nie spodo­bała.

– Wyko­nać pełne ska­no­wa­nie prze­strzeni wokół bazy, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem sek­to­rów ota­cza­ją­cych zaata­ko­waną for­ma­cję! – rzu­cił. – Szu­kać każ­dego odstęp­stwa od normy. Zneu­tra­li­zo­wać i prze­jąć każdy cel, który da choćby śla­dowy odczyt!

– Tak jest.

– Admi­rale. – Wach­towy ze sta­no­wi­ska łącz­no­ści ode­zwał się znacz­nie pew­niej­szym gło­sem.

– Mel­duj­cie.

– Na kanale trze­cim mamy zastępcę kie­row­nika działu pro­to­ty­pów Mine­Re­ala. To nie­jaki Regi­nald…

– Łączyć! – Leibera nie inte­re­so­wało, jak tech­nik się nazywa.

– Tak jest.

Młody męż­czy­zna na holo­gra­mie wyglą­dał na bar­dziej zdzi­wio­nego niż prze­ję­tego wido­kiem roz­mówcy. Admi­rał nie był zapewne pierw­szym czło­wie­kiem, który zamie­rzał go prze­ma­glo­wać, choć z pew­no­ścią prze­wyż­szał rangą każ­dego poprzed­nika. Mając to na uwa­dze, Leiber posta­no­wił przejść od razu do rze­czy.

– Jak wyłą­czyć to wasze skur­wy­kloń­stwo?

Tech­nik wes­tchnął ciężko.

– Czy wy tam, w służ­bach, nie umie­cie komu­ni­ko­wać się ze sobą nawet w tak waż­nych kwe­stiach? – zapy­tał, krzy­wiąc się pogar­dli­wie. – Trzy razy już wam to mówi­łem.

Admi­rał zaci­snął mocno szczęki. Nie­wy­klu­czone, że poczer­wie­niał także na twa­rzy. Jako dowódca wyso­kiego szcze­bla nie spo­ty­kał się czę­sto z tak jaw­nym lek­ce­wa­że­niem. Podob­nym pro­tek­cjo­nal­nym tonem zwra­cali się do niego wyłącz­nie bez­po­średni prze­ło­żeni, jeśli coś spie­przył, i poli­tycy ze szczy­tów wła­dzy, dla któ­rych wszy­scy prócz oli­gar­chów byli zerami. Nie zamie­rzał puścić pła­zem tej imper­ty­nen­cji.

– Odpo­wia­daj albo… – wark­nął, zawie­sza­jąc głos.

Tech­nik spo­kor­niał w momen­cie.

– Wystar­czy wpro­wa­dzić kody dez­ak­ty­wa­cyjne, ale…

– Prze­ślij je do mnie natych­miast, razem ze szcze­gó­łową instruk­cją! – Leiber nie dał mu skoń­czyć.

– …ale nie radzę ich uży­wać, jeśli nie chce­cie, żeby więk­szość insta­la­cji portu orbi­tal­nego podzie­liła los naszego cen­trum logi­stycz­nego.

– Możesz wyra­żać się jaśniej? – Admi­rał cof­nął dłoń znad kla­wia­tury.

– Pozba­wiony zasi­la­nia kolap­sar uwolni w jed­nej chwili całą zgro­ma­dzoną mate­rię, a ta…

– Chcesz powie­dzieć, że zadziała jak bomba?

– Coś w tym stylu – przy­znał nie­chęt­nie młody męż­czy­zna. – Ścią­gnięte przez kolap­sar szczątki polecą we wszyst­kich kie­run­kach. Przy kilku milio­nach ton masy i takim roz­drob­nie­niu skala znisz­czeń będzie trudna do wyobra­że­nia. Symu­la­cje poka­zują, że stra­cimy ponad dzie­więć­dzie­siąt pro­cent insta­la­cji orbi­tal­nych. Poza tym Beta nie ma gęstej atmos­fery, więc i na jej powie…

Leiber uci­szył go unie­sie­niem dłoni.

– Co zatem suge­ru­jesz?

– Sytu­acja ule­gła zmia­nie? – Regi­nald pochy­lił się moc­niej, jakby poczuł nagle więk­sze zain­te­re­so­wa­nie tema­tem. – Udało się nawią­zać kon­takt z jed­nostką ste­ru­jącą?

Admi­rał nie był w cie­mię bity. Zda­wał sobie sprawę, że nie może w ofi­cjal­nej roz­mo­wie z osobą spoza kręgu wta­jem­ni­czo­nych potwier­dzić faktu akty­wa­cji innego kolap­sara w jego bazie. Musiał impro­wi­zo­wać, choć w tym aku­rat nie był zbyt dobry.

– Opra­co­wu­jemy pro­ce­dury na wypa­dek wystą­pie­nia kolej­nych zagro­żeń tego typu – podał pierw­sze wytłu­ma­cze­nie, jakie przy­szło mu do głowy.

Gdy roz­mówca spoj­rzał na niego zna­cząco, Leiber zro­zu­miał, że kłam­stwo było szyte zbyt gru­bymi nićmi. Ktoś jego rangi nie zni­żyłby się prze­cież do opra­co­wy­wa­nia pro­ce­dur. Od tego miał pod­wład­nych. Nie mógł już jed­nak cof­nąć wypo­wie­dzia­nych słów.

– Mów! – pona­glił tech­nika.

– Nie będzie kolej­nych zagro­żeń tego typu. – Regi­nald wzru­szył ramio­nami. – Wypro­du­ko­wa­li­śmy tylko dwa egzem­pla­rze kolap­sara o tak dużej mocy. Oba znaj­do­wały się w znisz­czo­nym cen­trum logi­stycz­nym…

Co za ulga, pomy­ślał admi­rał, z rado­ścią przyj­mu­jąc wia­do­mość, że prze­ciw­nik, kim­kol­wiek był, nie dys­po­no­wał więk­szą liczbą takich urzą­dzeń.

– Kon­krety, pro­szę! – rzu­cił.

– W pierw­szej fazie roz­ru­chu, zanim kolap­sar zdąży prze­chwy­cić znaczną masę mate­rii, należy sto­so­wać pro­ce­dury wyga­sza­jące – wyja­śnił Regi­nald. – Na póź­niej­szych eta­pach, gdy masa prze­chwy­co­nej mate­rii jest już zbyt duża, pozo­staje tylko ewa­ku­acja wszyst­kiego, co ma jaką­kol­wiek war­tość, poza strefę raże­nia. Pod żad­nym pozo­rem nie należy akty­wo­wać awa­ryj­nego wyłą­cze­nia toka­maka.

Kolap­sar dzie­siąt­ku­jący statki Neu­ro­Teku zdą­żył stwo­rzyć z wra­ków wir o masie kilku milio­nów ton, skła­da­jący się głów­nie z brył pla­stali. Gdyby w naj­bliż­szym cza­sie doszło do ich nie­kon­tro­lo­wa­nego uwol­nie­nia, cała baza zosta­łaby zmie­ciona z prze­strzeni. Do cze­goś podob­nego doszło na Itmo­sie.

Jaki jest sens uży­wa­nia sprzętu, przed któ­rym trzeba ewa­ku­ować wszystko co cenne w zasięgu wzroku? – zdu­miał się Leiber po krót­kiej chwili zasta­no­wie­nia.

– Po jaką cho­lerę skon­stru­owa­li­ście to skur­wy­kloń­stwo? Z opisu wynika, że jest kom­plet­nie bez­u­ży­teczne.

– Z całym sza­cun­kiem, panie admi­rale – odparł pośpiesz­nie tech­nik – ale mówimy o nie­ukoń­czo­nych pro­to­ty­pach. Finalna wer­sja kolap­sara jest wypo­sa­żona w napęd. Zada­niem urzą­dze­nia będzie prze­chwy­ty­wa­nie i gro­ma­dze­nie mate­rii, na przy­kład z gęstych pól aste­roid, i prze­no­sze­nie jej w bez­pieczne miej­sce, takie jak niskie orbity pla­net czy pobliże gwiazd, gdzie powoli uwal­niana może być segre­go­wana bez ryzyka zaśmie­ce­nia prze­strzeni całego sys­temu.

– Rozu­miem. Ile mamy czasu na prze­pro­wa­dze­nie ewa­ku­acji? – Zada­jąc to pyta­nie, Leiber z tru­dem pano­wał nad drże­niem głosu.

– Od akty­wa­cji minęła dopiero doba…

– Ile?

– Z doku­men­tów spe­dy­cyj­nych wynika – zastrzegł Regi­nald – że kolap­sar przed wysyłką został wypo­sa­żony w kom­plet nowiut­kich ogniw pali­wo­wych. W zeszłym mie­siącu zro­biono mu także wszyst­kie prze­glądy.

– Ile? – powtó­rzył znie­cier­pli­wiony Leiber.

– Spo­koj­nie, panie admi­rale. Macie naprawdę dużo czasu. Ten reak­tor może i powi­nien pra­co­wać na peł­nej mocy przez dwa mie­siące. Póź­niej, gdy poziom zasi­la­nia spad­nie poni­żej war­to­ści kry­tycz­nej, roz­pocz­nie się pro­ces auto­ma­tycz­nego wyga­sza­nia, który potrwa około stu godzin. W tym cza­sie prze­jęta masa będzie stop­niowo uwal­niana.

– To mi wystar­czy. – Admi­rał się­gnął do kla­wia­tury, by zakoń­czyć roz­mowę.

– Tylko nie pró­buj­cie do niego strze…! – zawo­łał Regi­nald, aby zdą­żyć przed roz­łą­cze­niem.

– Szlag! – zaklął Leiber, po czym prze­szedł na kanał ogólny. – Do wszyst­kich jed­no­stek! Wstrzy­mać ogień! Powta­rzam: natych­miast wstrzy­mać ostrzał ano­ma­lii gra­wi­ta­cyj­nej i cze­kać na dal­sze roz­kazy!

Odchy­lił się na opar­cie fotela, przy­mknął powieki i zaczerp­nął głę­biej tchu. Nie­wiele, naprawdę nie­wiele bra­ko­wało, bym spo­tę­go­wał straty do nie­wy­obra­żal­nych roz­mia­rów…

Wpro­wa­dził kilka zwię­złych pole­ceń do Sys­temu. Zada­nie było pro­ste, zatem odpo­wiedź nade­szła pra­wie bez­zwłocz­nie. Prze­nie­sie­nie bazy na prze­ciw­le­głą stronę Alfy potrwa sto szes­na­ście godzin, wli­cza­jąc w to wej­ście na znacz­nie wyż­szą orbitę, co pozwoli unik­nąć zagro­żeń ze strony tych szcząt­ków, które zostaną uwię­zione w polu gra­wi­ta­cyj­nym pla­nety i okrążą ją nawet kil­ka­krot­nie, zanim wypa­rują w atmos­fe­rze albo utoną w morzach lawy.

Czasu miał więc naprawdę sporo, ale i tak nie zamie­rzał zwle­kać z ewa­ku­acją. Im prę­dzej jego ludzie i sprzęt znajdą się po dru­giej stro­nie pla­nety, tym lepiej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Copy­ri­ght © by Robert J. Szmidt 2023

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Urszula Gard­ner

Pro­jekt, opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki oraz ilu­stra­cja na okładce: Robert Rajsz­czak

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Do ostat­niej kro­pli krwi, wyd. I, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-767-3

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer