Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejny tom „Pól dawno zapomnianych bitew”, bestsellerowej space opery wydawanej równolegle w USA!
Do ostatniej kropli krwi to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń, które czytelnik poznał na kartach Uderzenia wyprzedzającego. Plany separatystów legły w gruzach, gdy chirurgiczne uderzenie w Instytut skończyło się kataklizmem na skalę planety, diametralnie zmieniając sytuację ruchu oporu. Ludzkości grozi wojna domowa na nieznaną wcześniej skalę, a kapitan Bukowski staje przed nowym wyzwaniem: musi odkryć, czy zagłada Delty Centuriona była wynikiem ludzkiego błędu, czy skalkulowanym na zimno zamachem, a jeśli tak, to kto za nim stał?
Czy w szeregach bojowników o wolność kryją się wpływowi agenci wroga? A może ruch oporu nie jest wcale takim monolitem, jakim z pozoru się zdaje? Odpowiedzi na te, i wiele innych fundamentalnych pytań, musza zostać znalezione zanim obie strony konfliktu nie przekroczą granicy, zza której nie będzie już powrotu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
O TOMIE PIERWSZYM NAPISANO:
„Fantastyka naukowa to ten rodzaj literatury, który albo się uwielbia, albo którego się nienawidzi. Albo coś czytelnika pociąga w powieści, albo doprowadza do takiego stanu, że nigdy więcej nie sięgnie on po tego typu lekturę. W tym drugim przypadku pozostaje mu tylko żałować, że nie przeczyta Łatwo być Bogiem. (…) To bardzo ciekawa książka, która wbrew pozorom niesie przesłanie dotyczące spraw bardzo przyziemnych, traktująca o nas – ludziach”.
Recenzje Subiektywne – Marek Bachorski-Rudnicki
„W Łatwo być Bogiem autor kreuje łatwo przyswajalną wizję przyszłości, zbudowaną z klasycznych i dobrze znanych elementów, doprawioną odrobiną humoru, wartką akcją i zakamuflowanym, nieco głębszym przesłaniem. (…) Szmidt serwuje bardzo popową, lekką lekturę z atrakcyjnym zakończeniem będącą jednocześnie obietnicą znacznie większego rozmachu i rozwinięcia zaprezentowanego świata w dalszych częściach. Warto czekać”.
www.dzikabanda.pl
„Zimny i brutalny jest wszechświat kosmicznych żołnierzy przyszłości z prozy Roberta J. Szmidta. Nie ma w nim miejsca na czułości, przyjaźnie, związki rodzinne. Jest misja, przymus, odpowiedzialność i smutek. I jeszcze wola przetrwania”.
Republika Kobiet – Sylwia Skorstad
„Łatwo być Bogiem to godny uwagi kawałek literatury. Niezły sam w sobie, ale przede wszystkim wiele obiecujący w kolejnych częściach. Jeśli Szmidt okaże się konsekwentny, to czeka nas naprawdę świetna seria science fiction. Tego właśnie możemy i powinniśmy oczekiwać”.
Gildia
„Dobrze, że w Polsce wydaje się takie książki. One – przynajmniej w moich oczach – ratują obraz klasycznej SF jako tworu rozrywkowego. Poza tym Szmidt udowadnia, że nie tylko Zachód potrafi napisać dobrą fantastykę, ale i nasi autorzy to dobry »towar«. Może nawet eksportowy?”
Co przeczytać? – Mariusz Wojteczek
„Łatwo być Bogiem to jedna z tych książek, które oferują czytelnikowi dokładnie to, co zapowiada okładkowy blurb. Najnowsza powieść Roberta J. Szmidta rzeczywiście jest przedstawicielem twardej fantastyki naukowej i z pewnością przypadnie do gustu wszystkim jej miłośnikom”.
Poltergeist – Bartosz Szczyżański
„Robert J. Szmidt – człowiek, od którego zaczęło się odrodzenie polskiej fantastyki w XXI wieku, który wymyślił i prowadził magazyn »Science Fiction«, kiedy wszyscy pukali się w głowę, że to totalny bezsens – wydał właśnie nową książkę. (…) To bardzo dobra, rozrywkowa space opera z ciekawymi bohaterami, wartką akcją i niepokojącymi pytaniami”.
Aleksander Kusz, szortal.com
„Sama koncepcja powieści to coś więcej niż wymiana ognia z działka laserowego w próżni kosmicznej i spotkania pierwszego stopnia z kosmitami – Robert J. Szmidt bardzo trafnie steruje sugestiami, które mają stworzyć swoistą piramidę zależności ludzkiej cywilizacji wobec całego wszechświata. Autor wciąż przypomina także o samej idei boskości i tego, jak człowiek może postrzegać siły nadprzyrodzone”.
wMeritum.pl – Patryk Wolski
„Czytam W przededniu Orsona Scotta Carda i Aarona Johnstona. Tak strasznie podobała mi się Gra Endera, której prequelem jest ta książka. Niestety, po przeczytaniu Łatwo być Bogiem sci-fi nie jest już takie samo… W przededniu wydaje się blade i naiwne”.
Bartek Rae Rutkowski
Opinie z portalu Lubimy Czytać
(969 ocen, 162 opinie, średnia: 7,3/10)
„Z taką książką nawet najbardziej ponury dzień człowiekowi nie przeszkadza. Żeby nie rozwlekać: Łatwo być Bogiem to stara dobra fantastyka, ale napisana po filmowemu. Chwilami miałem wrażenie, że oglądam rasowe SF w kinie”.
Wojtek Grabowski
„Ta powieść zupełnie mnie nie zaskoczyła. Czemu? Gdyż po tym autorze spodziewałem się dokładnie takiej prozy: ciekawej, dynamicznej fantastyki ze znakiem wysokiej jakości, która pod wierzchnią, rozrywkową warstwą stara się pytać o rzeczy ważne i znaczące. I to właśnie w najnowszej książce Szmidta dostałem”.
Konrad
„A już myślałem, że polskie, klasyczne sci-fi się kończy. Otóż nie! Fabuła trzyma w napięciu i ciekawi, opisywane rasy są fascynujące, a koniec sprawia, że chcę więcej. Zdecydowanie na tak, godne polecenia”.
Arkadiusz
Terytoria Wewnętrzne, orbita Alfy,
kwatera główna floty trzeciego metasektora,
System Kalidon 11, Sektor Whisky,
10.05.2234, godz. 06:30
– Imponujący widok, admirale.
– Niezaprzeczalnie – przyznał Dan Leiber dowodzący trzecim metasektorem, jak w wojskowym żargonie nazywano obszar Terytoriów Wewnętrznych.
Stał dwa kroki od swojego gościa, niższego od niego o głowę otyłego mężczyzny w średnim wieku. Nie dziwił się jego reakcji. Cywile, nawet tak dobrze sytuowani jak zastępca dyrektora Instytutu i zarazem członek zarządu NeuroTeku, nie spoglądali zbyt często w pustkę kosmosu. Ich luksusowe statki przemierzały przestrzeń tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Mniej naglące sprawy załatwiali zdalnie, nie opuszczając zacisza własnych gabinetów czy urokliwych posiadłości znajdujących się bez wyjątku na planetach tlenowych.
– Tak wygląda przyszłość – dodał Graham Wyndham, gdy admirał zamarł w bezruchu przed grubą na trzydzieści dwa centymetry ścianą z plastali, która w trybie transparentnym była tylko nieco mętniejsza od tafli czystego krystalitu.
Leiber przytaknął mechanicznie. Dotarło do niego właśnie, że gość nie wyraża podziwu dla rozciągającej się przed ich oczami panoramy Kalidona 11, która niejednemu człowiekowi, nawet oswojonemu z przestrzenią, odebrałaby dech w piersi. Nie, zastępca dyrektora miał na myśli tylko maleńki wycinek tego widoku: wiszący w próżni prostopadłościan składający się z trzystu sześćdziesięciu identycznych jednostek, które dryfowały w ciasnym szyku po wysokiej orbicie Alfy – majestatycznej planety kilkakrotnie większej od Ziemi, ale młodszej od niej o dwa, może nawet trzy miliardy lat. Jej wiecznie płonąca tarcza, zwłaszcza po ciemnej stronie, nad którą wisiał kompleks stacji, robiła wrażenie na każdym, kto miał choć odrobinę wyobraźni. Czyż nie tak wyglądałoby piekło, gdyby naprawdę istniało? Rzeki lawy przecinały niby pajęczyna powierzchnię stygnącego dopiero globu, spływając do basenów płytkich gorejących mórz. Stożki plujących wiecznym ogniem wulkanów tworzyły na powierzchni rozżarzonego przestworu czarniejsze od głębi kosmosu wyspy, które rosły w oczach, by zapaść się później pod własnym ciężarem, popękać i zniknąć na powrót w magmowym tyglu stworzenia. Wystarczał miesiąc, czasem nawet tydzień, by obserwowana z orbity topografia planety uległa przeobrażeniu.
Niejeden oficer stacjonujący w bazie podziwiał ten hipnotyzujący spektakl – spektakl niezmiernie rzadko spotykany w przestrzeni opanowanej przez ludzkość, lecz jak się okazało, całkowicie obojętny dla człowieka, który przybył na Kalidona 11, by nadzorować ostatni etap operacji mającej dać mu przepustkę do grona najważniejszych graczy zarówno na scenie biznesowej, jak i politycznej.
Leiber pofatygował się aż do doków, w miejsce, które normalnie odwiedzał wyłącznie wtedy, gdy opuszczał bazę albo na nią wracał, chciał bowiem dać gościowi przedsmak czekających go zaszczytów. Nie dochrapałby się tak wysokiego stanowiska, gdyby nie wiedział lepiej od innych, kiedy i przed kim zgiąć kark. W tym przypadku jego wrodzona ciekawość miała drugorzędne znaczenie.
– Mogę zapytać, dlaczego pojawił się pan na Kalidonie dzisiaj, całą dobę przed umówionym terminem? – Odwrócił się twarzą do Wyndhama.
– Zarząd wydelegował mnie, abym… – Zastępca dyrektora umilkł na moment, jakby szukał słów, które nie urażą dowódcy trzeciego metasektora. – Abym dopilnował, że wszystko tutaj odbywa się, jak należy.
– Aż tak nam nie ufacie?
Gość zbył te słowa kpiącym uśmiechem i wzruszeniem ramion. Choć stali o krok od siebie, to światy, w których żyli i funkcjonowali, bardzo się różniły, być może nawet bardziej niż Alfa i Beta tego systemu.
Biały jak śnieg gazowy olbrzym, odległy o zaledwie trzy minuty świetlne od miejsca, w którym teraz się znajdowali, przyciągał wzrok w nie mniejszym stopniu. Jego widmowa tarcza, otoczona dyskiem pierścieni i mrowiem księżyców, stanowiła jaskrawy kontrast dla rozżarzonej Alfy. Leiber nie miał wątpliwości, że przepaść dzieląca go od wizytującego bazę mężczyzny jest równie wielka.
Świat metakorporacji oznaczał spiski, knowania, nieustanną rywalizację, wbijanie sobie noży w plecy. Flota natomiast, choć stworzono ją do toczenia wojen, była jego totalnym przeciwieństwem. Zhierarchizowana, karna do bólu, współpracująca na każdym szczeblu. We flocie nikt nikogo nie zdradzał ani nie rzucał na pożarcie. „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” – głosiła stara maksyma wykuta na frontowej ścianie gmachu admiralicji. Najostrzejsze tarcia w dowództwie były niczym w porównaniu z czystym darwinizmem współczesnego biznesu.
NeuroTek wiedział, co robi, kontrolując i po trzykroć zabezpieczając każdy etap operacji. Konkurencja nie spała, a Leiber okazałby się zwykłym głupcem, gdyby odmówił przyjęcia hojnych darowizn na rzecz fundacji prowadzonych przez jego żonę i córki – darowizn, którymi rywale Instytutu próbowali go skłonić do tego, aby podzielił się z nimi poufnymi informacjami na temat nowinki technologicznej czy raczej broni mającej szanse nie tylko utrwalić ład korporacyjny, ale przede wszystkim wywindować właścicieli NeuroTeku na szczyty władzy i zapewnić im nieograniczone wpływy.
– Powiedzmy, że nie chcemy żadnych przykrych niespodzianek – rzucił po dłuższej chwili Wyndham, odrywając w końcu wzrok od ciasnego szyku, w jakim ustawiono centra reedukacyjne czekające na wgranie formuły. – Zwłaszcza na ostatnim etapie operacji.
– Rozumiem. – Leiber usunął się z drogi, wskazując dłonią kierunek, w którym powinni się udać.
Żołnierze eskorty ruszyli za nimi, zachowując stosowny odstęp.
– Od czego zamierza pan zacząć inspek… – Admirał umilkł w pół słowa i zatrzymał się raptownie.
Zaskoczony gość także przystanął, ale dopiero po dwóch kolejnych krokach. Obrócił się na pięcie i posłał lodowate spojrzenie dowódcy trzeciego metasektora, lecz cały chłód, który miał zmrozić admirała, wyparował w momencie, gdy Wyndham zauważył jego minę.
– Co się… – zaczął, ale szybko umilkł, ponieważ jego wszczep neuralny ożył. – Nie… – Zachwiał się, jakby ktoś go zdzielił w twarz. – To niemożliwe!
Żołnierze zareagowali instynktownie, jak ich tego uczono. Otoczyli ciasnym kordonem przełożonego i jego gościa, aktywując natychmiast kopułę pola ochronnego. Sami zamarli w pozycjach bojowych z bronią wymierzoną we wszystkich kierunkach.
Żaden ruch ani dźwięk nie zmącił jednak półmroku wypełniającego hangar, w którym znajdował się obecnie tylko lśniący złotem jacht Wyndhama. Komandosi nie rozumieli więc, skąd u eskortowanych taka nerwowa reakcja, ale też informacja ta nie była im do niczego potrzebna. Ich zadanie polegało na neutralizacji wszelakich zagrożeń, uczynili zatem to, za co im płacono, i w napięciu czekali na dalsze rozkazy.
Pod opalizującą kopułą pola ochronnego także panował bezruch. Leiber i Wyndham ani drgnęli, w milczeniu chłonąc napływające informacje.
Wiadomość o zniszczeniu Neurona i Protektora została nadana przez stację monitorującą Hyperiona 32 z półtorasekundowym opóźnieniem, ponieważ do katastrofy doszło właśnie w takiej odległości od strefy skoku. Sterująca siecią floty sztuczna inteligencja przesyłała otrzymywane na bieżąco dane łączami kwantowymi dalej, między innymi do sztabu trzeciego metasektora – aktualizacje napływały z coraz większym opóźnieniem, gdyż System bazy się dławił, analizując równocześnie wszystkie strumienie danych, aby wyłuskać z nich najistotniejsze elementy, z których mógłby stworzyć zwięzłe, a przy tym rzeczowe raporty. Wiceszef Instytutu, korzystający z sieci korporacyjnej, otrzymywał te same informacje ze znacznie mniejszym opóźnieniem, lecz w formie nieprzefiltrowanej, co nastręczało trudności w zrozumieniu sytuacji.
Leiber wziął się w garść pierwszy. Zniszczenie dwu jednostek zaskoczyło go, lecz nie aż w takim stopniu jak Wyndhama. Dla tego ostatniego strata współpracowników, nierzadko znanych z imienia i nazwiska, a czasem nawet z twarzy, była prawdziwym ciosem.
– Poruczniku Bisson! – rzucił, łącząc się z dowódcą eskorty. – Zmieńcie kod na żółty.
Otaczające ich pole siłowe zrobiło się natychmiast bardziej przejrzyste, po czym zgasło. Komandosi zmienili szyk na luźniejszy, nadal jednak trzymali broń w pogotowiu. Napływające z Hyperiona informacje wskazywały, że doszło tam do nieszczęśliwego wypadku, ale dowódca metasektora nie mógł sobie pozwolić na popełnienie najmniejszego nawet błędu.
– Panie dyrektorze! – Pochylił się, by spojrzeć przerażonemu Grahamowi w oczy.
– Jak… – szepnął Wyndham. – Czy oni…
– Obawiam się, że tak. Tylko Protektor zdążył odpalić kapsuły ratunkowe, i to nie wszystkie. Z tego, co wiem, Neuron nie dysponował odpowiednim systemem zabezpieczeń.
– Ale… jak… – dukał Wyndham, rozkładając bezradnie ręce. – Przecież…
– Obie jednostki po wyjściu ze studni grawitacyjnej trafiły w chmurę szczątków po innej katastrofie – zaczął wyjaśniać Leiber, ale szybko umilkł. W oczach rozmówcy nie dostrzegł śladu zrozumienia.
Zresztą w tym samym momencie nadszedł kolejny komunikat. Komandor Dreade-Ravenore przesłał z kapsuły ratunkowej pierwszy raport. Zginęli wszyscy żołnierze oddziałów szturmowych, z załogi ocalała tylko obsada mostka. Cztery osoby z ponad stu dwudziestu obecnych na pokładach tych jednostek.
Admirał przywołał jednego z eskortantów.
– Zaaplikujcie naszemu gościowi coś na uspokojenie – rozkazał.
Komandos wykonał polecenie, po czym wrócił na swoje miejsce w szyku.
Wyndham chwiał się jeszcze przez chwilę na nogach, jakby był pijany, lecz gdy podniósł głowę, jego spojrzenie było o wiele przytomniejsze.
– Proszę się skupić, dyrektorze. – Leiber stanął tuż przed nim. Znów się garbił, by patrzeć niższemu mężczyźnie prosto w oczy. – Rozumie pan, co mówię?
– Tak.
– Co ten wypadek oznacza dla programu? – zadał pytanie podyktowane chwilę wcześniej przez komandora.
– Słucham? – Wyndham nie doszedł jeszcze całkiem do siebie.
– Czy NeuroTek wywiąże się z umowy pomimo śmierci Diakowa? – uściślił admirał.
Zastępca dyrektora skrzywił się, jakby myślenie sprawiało mu ból.
– Znaczna część danych dotyczących formuły trafiła na serwery Instytutu na Centurionie – odparł w końcu.
W tym stanie mógł powiedzieć więcej, niżby chciał, ale Leiber nie zamierzał naciskać zbyt mocno, ponieważ wiedział, że Wyndham będzie pamiętał przebieg tej rozmowy. Z drugiej strony admirał chętnie sam by uprzedził Radę, że operacja zakończyła się fiaskiem.
Zapunktuję, jeśli pokażę politykom, że panuję w pełni nad sytuacją.
– Znaczna część? – powtórzył. – A reszta?
– Na pokładzie Neurona przechowywano kluczowe elementy formuły. Diakow nie udostępniał ich nikomu ze względów bezpieczeństwa.
– Czyli nie zdołacie dotrzymać warunków umowy?
Wyndham się otrząsnął. Wyglądał jak ktoś, kogo właśnie obudzono z bardzo głębokiego snu.
– Na jutro raczej nie… – powiedział. – Ale nie wszystko jeszcze stracone! – podniósł głos, widząc minę Leibera. – Nie wiem, jaki procent formuły trafił do banków danych Instytutu, ale zapewniam, że dysponujemy ludźmi i środkami, które pozwolą na dokończenie badań.
– Radzę to dobrze sprawdzić, zanim ktoś z Rady uzna, że ten wypadek był wam na rękę.
– Nie sugeruje pan chyba, że stoimy za tym potwornym czynem?! – obruszył się Wyndham, do którego dotarło, że już za moment jego przełożeni zaczną szukać kozła ofiarnego.
– Ja niczego nie sugeruję, tylko grzecznie zwracam uwagę – odparł ze spokojem Leiber. – Wypadek wypadkiem, ale…
– To nie był żaden wypadek! – wrzasnął zastępca dyrektora. – Nie rozumie pan?! Komuś bardzo zależało, żeby formuła nie ujrzała światła dziennego!
– Nic nie wskazuje na… – zaczął admirał, lecz rozeźlony gość nie pozwolił mu dokończyć.
– Wierzy pan w podobne zbiegi okoliczności? Bo ja nie!
– Musi pan przekonać nie mnie, tylko członków Rady.
– To ten skurwyklon Harada… – Wyndham poczerwieniał na twarzy i zacisnął pięści. – Od samego początku nie potrafił znieść myśli, że możemy przejąć inicjatywę.
Hipoteza mówiąca, że Arashi za wszelką cenę chciało uniknąć blamażu, na tym etapie wydawała się najbardziej prawdopodobna – gdy już odrzuciło się wersję o wypadku. Oczywiście przeciwnik, który zaplanował i przeprowadził tak śmiałą i skomplikowaną operację, jaką był atak na NeuroTek, musiał należeć do pierwszej ligi, a właściciel i zarazem prezes Arashi pasował do tego opisu idealnie. Ktoś taki jak on dysponował środkami, które pozwalały nie tylko na dokonanie aktu sabotażu, ale też na zinfiltrowanie dowództwa metasektora.
– Komandorze Pournelle! – Leiber połączył się z centrum dowodzenia. – Zarządzam pełną blokadę systemu. – Nie czekając na potwierdzenie przyjęcia rozkazu, odwrócił się do stojącego w pobliżu dowódcy eskorty. – Poruczniku, odprowadźcie dyrektora Wyndhama do najbliższego schronu. Nikt nie ma do niego dostępu. Nikt prócz mnie. Odpowiadacie za niego własną głową, zrozumiano?
– Tak jest!
Leiber zasalutował sztywno i zaczął się oddalać, lecz nagle tknęła go pewna myśl.
Lepiej dmuchać na zimne…
– Ty i ty! – Wskazał pierwszych z brzegu żołnierzy. – Idziecie ze mną.
Sytuacja komplikowała się z chwili na chwilę. Im szerszy był strumień informacji napływających z Hyperiona, tym więcej wątpliwości rodziło się w głowie Leibera.
To nie mógł być wypadek. Instalacje tego typu nie eksplodują same z siebie, a jeśli już dochodzi do katastrofy, z pewnością nie wygląda to tak jak na ostatnich przekazach. Całe to zajście zakrawa na czyjąś celową robotę. Tylko czyją?
Prace Instytutu zostały już na wstępie objęte klauzulą tajności. Tutaj, na Kalidonie, o ich prawdziwym charakterze wiedziały zaledwie trzy osoby. Dla reszty oficerów i żołnierzy służących w tym systemie gromadzone na wewnętrznym kotwicowisku jednostki były zwykłymi okrętami szpitalnymi najnowszej generacji. Zakładając, że doszło do przecieku, czy to po stronie floty, czy skorumpowanych polityków – a obie wersje wydawały się admirałowi równie mało realne – kto inny, prócz Harady, mógł na tym skorzystać? Kto inny miał szanse dokonać sabotażu?
Decydenci? Nie, pomyślał admirał i uśmiechnął się krzywo. Politycy to tylko marionetki poruszane zręcznymi palcami najbogatszych obywateli Federacji. Umieją dużo gadać, lecz nawet ci, których kopnięto w sam środek tłustej dupy i odstawiono na boczny tor, nie dysponowali odpowiednimi możliwościami. Poza tym: co by niby mieli zyskać?
Zwykli obywatele burzyli się coraz częściej, tworząc przeróżne stowarzyszenia, ale szczytem ich marzeń była organizacja strajków obejmujących poszczególne instalacje i – zdecydowanie rzadziej – całe planety, te leżące daleko na Rubieżach i ledwie zamieszkane. Wprawdzie sabotaż programu reedukacji przyniósłby największą korzyść właśnie im, lecz najpierw musieliby wiedzieć o jego istnieniu. Inna sprawa – czy byliby w stanie zastawić pułapkę, w którą wpadły Neuron i Protektor? Być może, ale już infiltracja NeuroTeku czy floty w stopniu umożliwiającym skuteczny atak była absolutnie wykluczona. O miejscu pobytu Diakowa wiedzieli tylko wybrani. Nawet on, wysoki rangą oficer dowodzący całym metasektorem, do niedawna pozostawał w niewiedzy.
Zatem musi chodzić o kogoś innego, pomyślał Leiber.
Stojąc w kabinie turbowindy, przejrzał najnowszy raport z Hyperiona. System Wydziału Bezpieczeństwa dokonał szczegółowych analiz, zwracając uwagę zwłaszcza na moment, w którym eksplodowała wadliwa rafineria. To nagranie przesądzało sprawę. SI potwierdziła wcześniejsze podejrzenia admirała. Ktoś celowo doprowadził do maksymalnej defragmentacji wraku, aby zablokować wylot tej, a nie innej studni grawitacyjnej. I był to ktoś, kto wiedział dokładnie, jak, gdzie i kiedy uderzyć.
Czyżby Wyndham miał rację? Czyżby któryś oligarcha uznał, że lepiej nie dopuścić do powstania centrów reedukacyjnych, niż stracić z takim trudem wywalczoną pozycję w wyścigu nie tylko po bogactwa, ale też po władzę?
Brzytwa Ockhama pomogła admirałowi wyłonić najsensowniejszą teorię, która jednak rodziła więcej pytań niż odpowiedzi. Sukces Instytutu posłużyłby przecież wszystkim korporacjom. Dałby im narzędzia pozwalające na zdławienie każdego przejawu oporu i na zachowanie przy tym czystych rąk.
Dlaczego odrzucać taką ofertę?…
Leiber się wzdrygnął. Czerwone błyski zapłonęły przed jego oczami na moment przed aktywacją niewirtualnej części systemu alarmowego. Winda znajdowała się dwanaście kondygnacji od centrum dowodzenia. Kilka sekund jazdy, nie więcej. Meldunek niewiele wyjaśniał. Bo co, u licha, znaczy: „W przestrzeni wewnętrznej bazy wykryto obecność anomalii grawitacyjnej”?
– Komandorze Pournelle? – wywołał oficera dyżurnego. – Może mi pan powiedzieć, co się dzieje?
– Nie bardzo…
Admirał wychwycił w głosie podwładnego niepewność, która natychmiast mu się udzieliła.
– Co znaczy: „nie bardzo”? Co to w ogóle za odpowiedź?! – warknął, czując, że kabina zwalnia.
– Ja… ja nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem – tłumaczył się chaotycznie Pournelle. – To jakby… jakby na naszych oczach rodziła się czarna dziura.
Z jego głosu bił strach.
Leiber szybkim krokiem ruszył w kierunku stanowiska dowodzenia, ostatnie metry pokonał truchtem, nie zwracając uwagi na witającego go przy grodzi podoficera. Chyba po raz pierwszy w swojej długiej karierze nie odpowiedział na salut podwładnego.
Opadł na fotel, nie odrywając wzroku od panoramiconu. Pośrodku głównego ekranu widział prostopadłościenną formację jednostek NeuroTeku, która nie wyglądała już tak idealnie jak jeszcze przed chwilą, gdy obserwował ją z doków w towarzystwie zastępcy dyrektora Instytutu… W prawym górnym narożniku, bliższym sztabu, kilkanaście jednostek złamało szyk. Wyglądało to tak, jakby niewidzialna siła przyciągała te statki do siebie. Albo jakby sama przestrzeń ulegała w tym punkcie zakrzywieniu.
Czyżby był świadkiem narodzin czarnej dziury? Albo nowego tunelu czasoprzestrzennego? Wskazania sensorów zdawały się potwierdzać obie te możliwości.
Gdyby nie katastrofa, wróć, gdyby nie zamach na Neurona i Protektora, Leiber mógłby uwierzyć, że sam wszechświat postanowił nie dopuścić do powstania centrów reedukacji, czyniąc go naocznym świadkiem zjawiska, jakiego nie widział nikt inny w całej historii ludzkości.
Mając jednak w pamięci wydarzenia z Hyperiona, szczerze wątpił w to wytłumaczenie. Co zatem działo się w przestrzeni zaledwie sto kilometrów od centrum dowodzenia? I co ważniejsze: kto za to odpowiadał?
Nagle admirała tknęła jeszcze jedna myśl, która sprawiła, że poczuł zimne ciarki w okolicach krzyża. Choć od otrzymania pierwszego raportu upłynęło pięć, nie, już niemal sześć minut, jak dotąd nie dobijał się do niego żaden polityk. Nie odezwał się nikt z Rady, nie słyszał wściekłego ryku Heinleina ani ujadania Ericksona, mimo że każdy z nich powinien wisieć na komunikatorze od pierwszych sekund tego ataku.
Albo maczali w tym palce, albo… Nie, nie, nie… Leiber pobladł na twarzy. Chwilę mu zajęło, nim wziął się znowu w garść. Na szczęście ludzie wypełniający centrum dowodzenia nie patrzyli na niego. Uwagę wszystkich, którzy zachowali jasny umysł, przykuwała flota rzekomych statków szpitalnych dziesiątkowana na ich oczach.
Nie myśl, tylko działaj, Leiber zganił się bezgłośnie. Nie ukręcaj bata na samego siebie.
– Komandorze!
– Tak jest! – Pournelle zgłosił się przepisowo. Reprymenda przełożonego sprzed chwili przywołała go do porządku.
– Odwołajcie wszystkie holowniki z doków orbitalnych! Zbierzcie cały dostępny sprzęt! Musimy ocalić tyle ce… – zająknął się. – Tyle statków szpitalnych, ile zdołamy!
– Tak jest!
– Taktyczny! – Admirał się rozkręcał. – Namierzcie mi źródło tej… anomalii, czymkolwiek ona jest. Chcę mieć komplet danych, natychmiast!
Kolejni wachtowi potwierdzali przyjęcie rozkazów, lecz wyniki, które spływały na wyświetlacze stanowiska dowodzenia, nie rozjaśniły sytuacji w najmniejszym nawet stopniu. System z uporem godnym lepszej sprawy twierdził, że w samym środku bazy powstało przed momentem coś w rodzaju czarnej dziury, która rosła w tempie wykładniczym, pochłaniając kolejne statki. Na panoramiconie widział ogromną kulę szczątków, w której co kilka sekund znikały kolejne smukłe kadłuby. Wir grawitacji rozrywał na strzępy bądź miażdżył każdą jednostkę, która znalazła się w jego zasięgu – a ten powiększał się w oczach.
– Admirale! – Pournelle zrobił dziwną minę.
– Co znowu?
– Nasz gość… domaga się rozmowy z panem.
Zatem już wie, pomyślał skwaszony Leiber.
Tylko tego mu brakowało. Nie miał jednak wyjścia, musiał wysłuchać Wyndhama, żeby nikt mu nigdy nie zarzucił, że zlekceważył przedstawiciela korporacji.
– Dlaczego nic nie robicie! – wrzasnął zastępca dyrektora, ledwie pojawił się na wizji. – Nie widzicie, co się dzieje?
– Zapewniam, że podjęliśmy już stosowne działania – odpowiedział stanowczym tonem admirał.
Nie obawiał się konsekwencji, ewentualne śledztwo wykaże, że działał zgodnie z regulaminem. Rozkaz wydał przed tą rozmową, co ostatecznie przesądzało kwestię odpowiedzialności za ewentualne szkody.
– Tak? – Twarz jego rozmówcy wykrzywiła się w złośliwym grymasie. – W takim razie proszę mi wytłumaczyć, dlaczego nie widzę tam żadnego holownika!
– Nasze holowniki nie mają tak efektywnych napędów jak pański jacht – odparł bez wahania. – To jednostki wewnątrzsystemowe, bliskiego zasięgu, które służą do umieszczania remontowanych okrętów w dokach i do przerzucania ich na pobliskie kotwicowiska. Flotylla waszych jednostek znajduje się siedem minut lotu od najbliższej stoczni. Praw fizyki nie da się obejść, jak pan doskonale wie – zakończył stwierdzeniem, którego wcale nie był pewny.
– Dlaczego umieściliście je tak daleko od kompleksu bazy?! – nie odpuszczał Wyndham.
– Jeśli mnie pamięć nie myli, zrobiliśmy to pod waszym wpływem – zgasił go natychmiast Leiber.
– Tak?
– Tak. Może pan to sobie sprawdzić. Koordynaty miejsc postoju flotylli otrzymaliśmy od przedstawiciela NeuroTeku. Powinien pan być mi wdzięczny, że wybrałem najbliższą lokalizację z sugerowanych.
– Jeśli dochodzenie wykaże, że przez waszą opieszałość straciliśmy choć jedno centrum, puścimy was wszystkich z torbami. Czy wyrażam się jasno, admirale?
– Jasno i wyraźnie – potwierdził Leiber. – Przy sporządzaniu swojego raportu proszę tylko nie zapomnieć o dodaniu faktu, że zawracając mi dupę czczymi pogróżkami, uniemożliwiał pan nadzorowanie akcji ratunkowej.
Zastępca dyrektora otworzył wprawdzie usta, ale nic już nie powiedział. Rozłączył się za to zamaszystym gestem. Parę sekund później natarczywe brzęczenie komunikatora oderwało Leibera od lektury kolejnego raportu. Mechanicznie sięgnął do klawisza aktywacji, ale w ostatniej chwili zauważył, że dobija się do niego jakiś porucznik z kwatermistrzostwa.
To nie najlepszy moment na składanie meldunków o brakach w sprzęcie, pomyślał, posyłając natręta do diabła. Ku jego zdziwieniu ten nie zrezygnował. Ikonka przedstawiająca uśmiechniętą twarz o kwadratowej szczęce pojawiła się ponownie, ledwie zdążył cofnąć palec. Kolejny ruch ręką i połączenia z magazynem zostały zablokowane na dobre.
– Admirale… – Tym razem na wyświetlaczu pojawił się Pournelle.
– Tak, komandorze?
– Zgłosił się do mnie porucznik Weber z kwater…
– Czy wam wszystkim kompletnie odbiło?! – wrzasnął Leiber, wskazując palcem na panoramiczny ekran. – To jest nasz problem! To, a nie jakieś… – Zatchnął się ze złości.
Komandor wpadł mu natychmiast w słowo.
– Ale on właśnie w tej sprawie.
– Co?!
– Proszę spojrzeć.
Centralną część wyświetlacza wypełniło nagranie z jakiegoś portu orbitalnego, w którym podobna anomalia grawitacyjna pochłaniała sześcian magazynów centrum logistycznego. Z gigantycznej konstrukcji niewiele już zostało.
– Dajcie mi go – rzucił pośpiesznie Leiber.
– Admirale, mel… – zaczął porucznik, ale został bezpardonowo uciszony.
– Co to jest?
– To nagranie z Itmosa 21 – odparł Weber. – Krąży po Holonecie od wczoraj. Doszło tam do niekontrolowanej aktywacji eksperymentalnego sprzętu górniczego, czegoś, co nazywa się kolapsar. Tak przynajmniej ogłoszo…
– Komandorze! – Leiber nie słuchał dalej. – Każcie namierzyć producenta tego bozońskiego skurwykloństwa i bezzwłocznie mnie z nim połączcie! – Przechodząc na kanał ogólny, dodał: – Do wszystkich załóg, mówi admirał Leiber. Zlokalizować centrum tej anomalii grawitacyjnej i walić w nie wszystkim, co tam macie, prócz atomówek! Bez odbioru.
Opadł ciężko na oparcie fotela, skupiając wzrok na przesłanym mu nagraniu. To musi być to! Port orbitalny na Itmosie demolowała ta sama siła, która dziesiątkowała statki NeuroTeku. To nie przypadek, że…
Kolejne połączenie przychodzące, tym razem ze stanowiska łączności.
Za moment poznamy prawdę, uznał dowódca trzeciego metasektora, ale choć słusznie przewidział rozwój wypadków, nie takiego wyjaśnienia się spodziewał.
– Admirale, powinien pan to zobaczyć – zameldował wachtowy, przesyłając na jego wyświetlacz następny przekaz.
Leiber znał tę twarz. Potrzebował tylko kilku sekund, by dopasować do niej nazwisko. Kapitan Bukowski, nieżyjący już niestety legendarny bohater, jedyny dowódca ark Lockharta, który dotarł żywy do celu gwiezdnej podróży.
– Co on ma wspólnego z obecną sytuacją? – prychnął, irytując się, że ktoś śmie odciągać jego uwagę.
– Obawiam się, że dużo, admirale – wtrącił spoglądający gdzieś poza własny wyświetlacz Pournelle.
Admirał aktywował neurolink. Głos Bukowskiego docierał do niego teraz tak czysto, jakby stali twarzą w twarz.
– …ykle groźną formę zniewolenia, jaką mają być tak zwane centra reedukacyjne. W tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak czynnie przeciwstawić się zbrodniczym działaniom oligarchów i wysługujących się im polityków…
Twarz Bukowskiego zniknęła, ustępując miejsca innemu przekazowi. Patrzył obecnie na widzianą z wysokiej orbity planetę. Gęsto zaludnioną, sądząc po ilości świateł widocznych na jej nocnej stronie. Wszczep zidentyfikował ją niemal natychmiast. Delta Centuriona.
Czy nie tam mieści się siedziba główna Instytu…
Leiber się wzdrygnął, musiał też zmrużyć oczy, ponieważ oślepił go błysk eksplozji, do której doszło po dziennej stronie, na skraju strefy zmierzchu. Wokół zapadła nagle kompletna cisza. Wszyscy patrzyli w niemym przerażeniu na falę uderzeniową pochłaniającą coraz dalsze partie głównego kontynentu, unicestwiającą wszystko, co stało na jej drodze.
– A niech mnie… – wymamrotał, dostrzegłszy nad cieniutką, połyskującą fioletem warstwą atmosfery ciemniejsze wybrzuszenie, które rozrastało się powoli, formując kopułę dymu i ognia. Tryskały z niej w przestrzeń całe chmary płonących szczątków.
– System melduje, że obserwujemy skutki uderzenia asteroidy – zameldował zduszonym głosem komandor Pournelle.
– Asteroidy? – powtórzył oszołomiony Leiber.
Zamieszkane globy były chronione przez rozbudowane systemy wczesnego ostrzegania, dysponowały także doskonałą obroną orbitalną, która nie przepuściłaby kamyka wielkości człowieka, a co dopiero olbrzyma mogącego zmieść wszelkie przejawy życia.
– To atak, za który kapitan Bukowski wziął przed momentem odpowiedzialność – kontynuował tymczasem komandor, który wysłuchał nieco dłuższego fragmentu wypowiedzi słynnego kapitana.
– Atak?
Jakim cudem martwy od pewnego czasu kapitan może odpowiadać za zniszczenie Delty, do którego doszło przed dwiema minutami? To musi być jakaś mistyfikacja. Bezgranicznie durna i bezsensowna jak większość politycznych intryg z ostatnich lat.
Admirał postanowił przyjrzeć się uważniej rzekomemu wystąpieniu Bukowskiego. Wystarczyła chwila, by zrozumiał w czym rzecz, lecz nadal był w kropce.
Wszystkie elementy układanki znalazły się na swoim miejscu, mimo to Leiber nadal nie umiał się dopatrzyć sensu tego wszystkiego. Skala podjętych działań wskazywała dobitnie, że za atakami stoi któraś z największych korporacji, ponieważ tylko ludzie dysponujący absurdalnie wielkim kapitałem i dojściami do najwyższych szczebli władzy mogli zaplanować i przeprowadzić operację o takim stopniu skomplikowania. Teorii tej przeczyła jednak treść wystąpienia Bukowskiego, który stwierdził wprost, że likwidacja Diakowa i jego programu jest dziełem rzekomego ruchu oporu czy innej tajnej organizacji, o której istnieniu nikt wcześniej nie słyszał. Z kolei atak na Deltę Centuriona zadawał kłam słowom kapitana. Ludzie dążący do wywołania rewolucji muszą pociągnąć za sobą masy, a nikt przy zdrowych zmysłach nie poparłby zwyrodnialców winnych zniszczenia jednej z najludniejszych kolonii w Systemach Centralnych.
To nie trzyma się kupy! A zagadkowe milczenie polityków, bez wątpienia zaangażowanych w tę operację?
Admirał sapnął głośno, gdy zerknął na timer. Szósta czterdzieści siedem czasu standardowego. Miał wrażenie, że ten koszmar trwa całą wieczność, lecz od chwili, gdy przekroczył próg centrum dowodzenia, minęło dopiero siedem minut, a od ogłoszenia alarmu nie więcej niż dziesięć.
Kolejny brzęczący sygnał: na linii pojawił się znów Wyndham. Palec Leibera zawisł nad wirtualnym klawiszem. Admirał nie miał najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie tyrad, zresztą po zniszczeniu Instytutu akcje NeuroTeku spadły u niego do zera. Ta korporacja była skończona. Nawet jeśli podniesie się po kryzysie, nie będzie znaczącym graczem, a już na pewno nie zdoła wpłynąć na jego dalszą karierę.
– Poruczniku Bisson – zamiast odebrać, skontaktował się z dowódcą eskorty. – Zapakujcie naszego gościa na pokład jego jachtu i każcie mu spieprzać z Kalidona.
– Obawiam się, że nie pójdzie po dobroci.
Leiber spodziewał się podobnej odpowiedzi.
– To go zmuście. Daję wam wolną rękę, ale ma zniknąć z tego systemu. Bez odbioru. – Chociaż jeden problem z głowy, pomyślał, koncentrując się ponownie na spływających nieustannie komunikatach i raportach. – Połączcie mnie z gubernatorem albo sekretarzem Rady – rozkazał moment później wachtowym ze stanowiska łączności.
Wszystko inne musiało poczekać. Przyjdzie jeszcze czas na rozpamiętywanie ofiar z Delty Centuriona i załóg Neurona i Protektora. Nie mógł dla nich nic zrobić, prócz biernego przyglądania się, jak giną, a zagrożenie dla bazy pozostawało realne. Broń, której użyto do likwidacji centrów reedukacji, okazała się trudniejsza do zniszczenia, niż pierwotnie przypuszczał. W chwili obecnej ostrzał prowadziło już siedem jednostek, w tym flagowy krążownik trzeciej floty, ale kolapsar działał w najlepsze. Wir grawitacyjny powiększał się z sekundy na sekundę, pochłaniając kolejne salwy na równi z helonem i plastalą wraków.
– Gubernator Heinlein jest nieosiągalny – zameldował niemal natychmiast wachtowy.
– To znaczy?
– Przebywa aktualnie w nadprzestrzeni.
– A co z Ericksonem?
– On… także wykonał skok. Około dwu godzin temu. – Podoficer odczytał treść komunikatu przesłanego z Edenu.
Chociaż jedna tajemnica znalazła wyjaśnienie, pomyślał Leiber z ulgą. Zaczynał się już obawiać, że spiskowcy, kimkolwiek byli, napadli na wszystkie istotne cele naraz. Chociaż… Kolejna myśl go zmroziła. Przebywający w nadprzestrzeni dygnitarze mogli przecież zostać wyeliminowani po wykonaniu skoku. O tym, że nie żyją, reszta świata dowie się dopiero wtedy, gdy ich statki dotrą do celu, czyli za dwie, trzy godziny.
– Hm – mruknął i przeszedł do rozważenia innych dostępnych opcji. – Przekażcie do centrali wubecji, że sztab trzeciego metasektora rekomenduje zamknięcie i zabezpieczenie stref skoku w systemach, do których zmierzają Heinlein i Erickson – rozkazał.
Krok ten – w świetle ostatnich wydarzeń – nie wydawał się bynajmniej przesadą. Spiskowcy udowodnili, że dysponują pełną wiedzą na temat programu Diakowa, co oznaczało, że musieli także być świadomi roli, jaką odgrywali dwaj politycy. Leiber uznał, że lepiej będzie zadbać, aby ci ostatni nie podzielili losu Protektora i Neurona. Jeśli zdoła ocalić im skórę, na pewno mu się odwdzięczą.
– Gdzie są te skurwyklony od tych… jak im tam… kolapsarów! – wrzasnął, aktywując raz jeszcze połączenie z pionem łączności. – Tylko mi nie mówcie, że też są nieosiągalni!
– Wszyscy członkowie zarządu korporacji MineReal przebywają obecnie na terenie portu orbitalnego Bety Itmosa 21. Przekazałem pilne wezwanie do tamtejszej centrali wydziału, ale to naprawdę gigantyczna instalacja, a sprawę utrudnia fakt, że już wczoraj została kompletnie odcięta od Sieci – zameldował wachtowy.
No tak, czarni, jak to oni, po prostu zablokowali wszystkie kanały łączności, żeby zapobiec dalszym przeciekom. To komplikowało sprawę. W obecnej sytuacji nie zaprzestaną zagłuszania, a wyciągnięcie któregoś z decydentów poza granice strefy zamkniętej może potrwać godzinę albo dłużej. Leiber nie miał tyle czasu, wiedział to bez ciągłego zerkania na timer. Musiał jednak coś zrobić, by nie zarzucono mu bierności.
– Znajdźcie mi w takim razie kogoś niżej postawionego, głównego inżyniera, projektanta albo choćby zwykłego robola, który pracował przy tym całym kolapsarze i wie, jak się z nim obchodzić!
– Tak jest.
Admirał przesunął palcem pod kołnierzykiem munduru, jakby ten zaczął go nagle uciskać. Brakowało mu tchu, pocił się nadmiernie. Pora się wspomóc, doszedł do wniosku i aktywował wszczep neuralny. Choć załoga centrum dowodzenia kończyła wszystkie manewry i ćwiczenia z wyróżnieniem, zauważył, że w obliczu prawdziwego kryzysu jej postawa pozostawia wiele do życzenia. On sam też zaczynał się gubić. Zbyt dużo działo się naraz, w dodatku żaden z problemów, przed którymi dzisiaj stanęli, nie miał odpowiednika w programie szkoleń. Bez ostrzeżenia trafili w sam środek piekła, a na domiar złego nie mogli liczyć na wsparcie.
Po trzech głębszych wdechach poczuł się lepiej, spokój rozlewał się po jego ciele chłodną falą. Jeszcze dwa oddechy i zupełnie zdławił strach. Teraz miał znacznie jaśniejszy ogląd sytuacji. Bez formuły, bez backupu z Instytutu, jednostki NeuroTeku były niczym więcej niż kupą złomu. Nikt nie będzie miał mu za złe, że dopuścił do ich zniszczenia, nawet jeśli audyt wykaże, że nie zrobił wszystkiego co w jego mocy, by je ocalić.
– Komandorze, ile statków szpitalnych zdołamy odholować? – zapytał, prostując plecy.
– Minimum dwadzieścia, jeśli nie natrafimy na żadne nieprzewidziane przeszkody – odparł oficer dyżurny.
Dwadzieścia? To tylko kilka procent całej formacji! Admirał pokręcił głową z niedowierzaniem. Ten, kto zaplanował i przeprowadził tę operację, jest pieprzonym geniuszem albo… Albo miał i być może nadal ma pełen wgląd w to, co dzieje się na Kalidonie!
Ta druga myśl bardzo mu się nie spodobała.
– Wykonać pełne skanowanie przestrzeni wokół bazy, ze szczególnym uwzględnieniem sektorów otaczających zaatakowaną formację! – rzucił. – Szukać każdego odstępstwa od normy. Zneutralizować i przejąć każdy cel, który da choćby śladowy odczyt!
– Tak jest.
– Admirale. – Wachtowy ze stanowiska łączności odezwał się znacznie pewniejszym głosem.
– Meldujcie.
– Na kanale trzecim mamy zastępcę kierownika działu prototypów MineReala. To niejaki Reginald…
– Łączyć! – Leibera nie interesowało, jak technik się nazywa.
– Tak jest.
Młody mężczyzna na hologramie wyglądał na bardziej zdziwionego niż przejętego widokiem rozmówcy. Admirał nie był zapewne pierwszym człowiekiem, który zamierzał go przemaglować, choć z pewnością przewyższał rangą każdego poprzednika. Mając to na uwadze, Leiber postanowił przejść od razu do rzeczy.
– Jak wyłączyć to wasze skurwykloństwo?
Technik westchnął ciężko.
– Czy wy tam, w służbach, nie umiecie komunikować się ze sobą nawet w tak ważnych kwestiach? – zapytał, krzywiąc się pogardliwie. – Trzy razy już wam to mówiłem.
Admirał zacisnął mocno szczęki. Niewykluczone, że poczerwieniał także na twarzy. Jako dowódca wysokiego szczebla nie spotykał się często z tak jawnym lekceważeniem. Podobnym protekcjonalnym tonem zwracali się do niego wyłącznie bezpośredni przełożeni, jeśli coś spieprzył, i politycy ze szczytów władzy, dla których wszyscy prócz oligarchów byli zerami. Nie zamierzał puścić płazem tej impertynencji.
– Odpowiadaj albo… – warknął, zawieszając głos.
Technik spokorniał w momencie.
– Wystarczy wprowadzić kody dezaktywacyjne, ale…
– Prześlij je do mnie natychmiast, razem ze szczegółową instrukcją! – Leiber nie dał mu skończyć.
– …ale nie radzę ich używać, jeśli nie chcecie, żeby większość instalacji portu orbitalnego podzieliła los naszego centrum logistycznego.
– Możesz wyrażać się jaśniej? – Admirał cofnął dłoń znad klawiatury.
– Pozbawiony zasilania kolapsar uwolni w jednej chwili całą zgromadzoną materię, a ta…
– Chcesz powiedzieć, że zadziała jak bomba?
– Coś w tym stylu – przyznał niechętnie młody mężczyzna. – Ściągnięte przez kolapsar szczątki polecą we wszystkich kierunkach. Przy kilku milionach ton masy i takim rozdrobnieniu skala zniszczeń będzie trudna do wyobrażenia. Symulacje pokazują, że stracimy ponad dziewięćdziesiąt procent instalacji orbitalnych. Poza tym Beta nie ma gęstej atmosfery, więc i na jej powie…
Leiber uciszył go uniesieniem dłoni.
– Co zatem sugerujesz?
– Sytuacja uległa zmianie? – Reginald pochylił się mocniej, jakby poczuł nagle większe zainteresowanie tematem. – Udało się nawiązać kontakt z jednostką sterującą?
Admirał nie był w ciemię bity. Zdawał sobie sprawę, że nie może w oficjalnej rozmowie z osobą spoza kręgu wtajemniczonych potwierdzić faktu aktywacji innego kolapsara w jego bazie. Musiał improwizować, choć w tym akurat nie był zbyt dobry.
– Opracowujemy procedury na wypadek wystąpienia kolejnych zagrożeń tego typu – podał pierwsze wytłumaczenie, jakie przyszło mu do głowy.
Gdy rozmówca spojrzał na niego znacząco, Leiber zrozumiał, że kłamstwo było szyte zbyt grubymi nićmi. Ktoś jego rangi nie zniżyłby się przecież do opracowywania procedur. Od tego miał podwładnych. Nie mógł już jednak cofnąć wypowiedzianych słów.
– Mów! – ponaglił technika.
– Nie będzie kolejnych zagrożeń tego typu. – Reginald wzruszył ramionami. – Wyprodukowaliśmy tylko dwa egzemplarze kolapsara o tak dużej mocy. Oba znajdowały się w zniszczonym centrum logistycznym…
Co za ulga, pomyślał admirał, z radością przyjmując wiadomość, że przeciwnik, kimkolwiek był, nie dysponował większą liczbą takich urządzeń.
– Konkrety, proszę! – rzucił.
– W pierwszej fazie rozruchu, zanim kolapsar zdąży przechwycić znaczną masę materii, należy stosować procedury wygaszające – wyjaśnił Reginald. – Na późniejszych etapach, gdy masa przechwyconej materii jest już zbyt duża, pozostaje tylko ewakuacja wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość, poza strefę rażenia. Pod żadnym pozorem nie należy aktywować awaryjnego wyłączenia tokamaka.
Kolapsar dziesiątkujący statki NeuroTeku zdążył stworzyć z wraków wir o masie kilku milionów ton, składający się głównie z brył plastali. Gdyby w najbliższym czasie doszło do ich niekontrolowanego uwolnienia, cała baza zostałaby zmieciona z przestrzeni. Do czegoś podobnego doszło na Itmosie.
Jaki jest sens używania sprzętu, przed którym trzeba ewakuować wszystko co cenne w zasięgu wzroku? – zdumiał się Leiber po krótkiej chwili zastanowienia.
– Po jaką cholerę skonstruowaliście to skurwykloństwo? Z opisu wynika, że jest kompletnie bezużyteczne.
– Z całym szacunkiem, panie admirale – odparł pośpiesznie technik – ale mówimy o nieukończonych prototypach. Finalna wersja kolapsara jest wyposażona w napęd. Zadaniem urządzenia będzie przechwytywanie i gromadzenie materii, na przykład z gęstych pól asteroid, i przenoszenie jej w bezpieczne miejsce, takie jak niskie orbity planet czy pobliże gwiazd, gdzie powoli uwalniana może być segregowana bez ryzyka zaśmiecenia przestrzeni całego systemu.
– Rozumiem. Ile mamy czasu na przeprowadzenie ewakuacji? – Zadając to pytanie, Leiber z trudem panował nad drżeniem głosu.
– Od aktywacji minęła dopiero doba…
– Ile?
– Z dokumentów spedycyjnych wynika – zastrzegł Reginald – że kolapsar przed wysyłką został wyposażony w komplet nowiutkich ogniw paliwowych. W zeszłym miesiącu zrobiono mu także wszystkie przeglądy.
– Ile? – powtórzył zniecierpliwiony Leiber.
– Spokojnie, panie admirale. Macie naprawdę dużo czasu. Ten reaktor może i powinien pracować na pełnej mocy przez dwa miesiące. Później, gdy poziom zasilania spadnie poniżej wartości krytycznej, rozpocznie się proces automatycznego wygaszania, który potrwa około stu godzin. W tym czasie przejęta masa będzie stopniowo uwalniana.
– To mi wystarczy. – Admirał sięgnął do klawiatury, by zakończyć rozmowę.
– Tylko nie próbujcie do niego strze…! – zawołał Reginald, aby zdążyć przed rozłączeniem.
– Szlag! – zaklął Leiber, po czym przeszedł na kanał ogólny. – Do wszystkich jednostek! Wstrzymać ogień! Powtarzam: natychmiast wstrzymać ostrzał anomalii grawitacyjnej i czekać na dalsze rozkazy!
Odchylił się na oparcie fotela, przymknął powieki i zaczerpnął głębiej tchu. Niewiele, naprawdę niewiele brakowało, bym spotęgował straty do niewyobrażalnych rozmiarów…
Wprowadził kilka zwięzłych poleceń do Systemu. Zadanie było proste, zatem odpowiedź nadeszła prawie bezzwłocznie. Przeniesienie bazy na przeciwległą stronę Alfy potrwa sto szesnaście godzin, wliczając w to wejście na znacznie wyższą orbitę, co pozwoli uniknąć zagrożeń ze strony tych szczątków, które zostaną uwięzione w polu grawitacyjnym planety i okrążą ją nawet kilkakrotnie, zanim wyparują w atmosferze albo utoną w morzach lawy.
Czasu miał więc naprawdę sporo, ale i tak nie zamierzał zwlekać z ewakuacją. Im prędzej jego ludzie i sprzęt znajdą się po drugiej stronie planety, tym lepiej.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Copyright © by Robert J. Szmidt 2023
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2023
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Urszula Gardner
Projekt, opracowanie graficzne okładki oraz ilustracja na okładce: Robert Rajszczak
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Do ostatniej kropli krwi, wyd. I, Poznań 2023)
ISBN 978-83-8338-767-3
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer