Pomóż mi - Sarah A. Denzil - ebook + książka

Pomóż mi ebook

Sarah A. Denzil

4,1

Opis

CHWYĆ MNIE ZA RĘKĘ, MALEŃKA.

Fran znajduje ją stojącą przy huśtawkach. Małą, około siedmioletnią dziewczynkę, samą w środku nocy. Jej żółtą sukienkę pokrywają plamy z trawy, a włosy ma w nieładzie.

Kiedy Esther wraca do rodziny, Fran nie może przestać o niej myśleć. Instynkt jej podpowiada, że coś jest nie tak. Dlaczego Esther wciąż ucieka z domu i skąd wziął się ten siniak na jej nodze?

Pewnego ranka Esther i jej rodzina znikają. Dokąd wyjechali? Dlaczego wszystko zostawili? Fran czuje w głębi serca, że dziecku stanie się coś strasznego i że nie wolno jej stać bezczynnie.

Bez względu na koszty.

W KOŃCU TO ONA JĄ ZNALAZŁA. ALE CZY ZDOŁA JĄ URATOWAĆ?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 359

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (184 oceny)
72
64
38
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Becia198610

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dla mnie świetna, uwielbiam książki S. Denzil, nie zawiodłam się i tym razem
00
magnesik

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita!
00
AniekKo

Dobrze spędzony czas

Ciekawa pozycja, choć zachowanie głównej bohaterki przez większość czasu mnie irytowało. Historia mało wiarygodna, ale daję duży plus za zwrot akcji pod koniec.
00
Besiag

Całkiem niezła

Można wiele powiedzieć o tej książce, ale "doskonały thriller", to nie jest. Dosyć banalne i przewidywalne, jak na tę autorkę - słaba fabuła, choć stylistycznie powieść jest satysfakcjonująca.
00
Marionetka1310

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa i wciągająca fabuła. Zaskakujący koniec. Polecam
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

– Chwyć mnie za rękę, maleńka, nic ci już nie grozi.

Dziecko zamrugało, ale się nie poruszyło. Fran przykucnęła, żeby spojrzeć dziewczynce prosto w oczy. Obolałe mięśnie zaprotestowały, ale zignorowała ten dyskomfort. Bardziej niepokoiło ją dziecko, które przebywało samo w parku o piątej nad ranem.

Fran cofnęła dłoń. Może należało inaczej do tego podejść.

– Jak masz na imię, kochanie?

Dziewczynka, ubrana w żółtą sukienkę z tasiemkami i kołnierzykiem w stylu Piotrusia Pana, przypominała żywą lalkę. Mogła mieć sześć lub siedem lat. Złote włosy opadały jej luźno na ramiona. Znad lśniących czarnych bucików zapinanych na paseczek wystawały plisowane białe skarpetki. Fran skojarzyło się to z jej matką, która nosiła takie ubrania, kiedy była dzieckiem, w latach sześćdziesiątych. Strój ten uznała za staromodny, ale uroczy.

– Ojciec nadchodzi. On mnie tu znajdzie – powiedziała dziewczynka z pełnym przekonaniem w głosie i z absolutną szczerością.

– Możemy razem poszukać twojego tatusia, jeśli chcesz. Jak ci na imię? – Fran zaczynała czuć się nieswojo. Czy spędziła tutaj z tym dzieckiem już zbyt wiele czasu? Czy to mogło wydawać się dziwne? Wyprostowała się i rozejrzała po pustym parku z nadzieją, że zobaczy matkę lub ojca dziecka gdzieś przy huśtawkach. Nie chciała od razu dzwonić na policję, bo w ten sposób mogłaby przestraszyć dziewczynkę. Ale czas upływał, a ona wciąż szukała najbezpieczniejszej opcji.

– Esther. – Mała wypowiedziała swoje imię wyraźnie, bez cienia wstydu, zdawkowo. Fran nie usłyszała tego za pierwszym razem, ale teraz sobie to uświadomiła. Amerykański akcent, rzadkość w Leacroft.

– Gdzie mieszka twój tatuś? Możemy go razem poszukać. – Fran patrzyła z narastającą rozpaczą na stojące spokojnie dziecko. Co należało zrobić w tak kryzysowej sytuacji? Zabrać dziecko do domu przed wezwaniem policji, czy czekać tutaj w chłodzie przed świtem? Wyruszyć na poszukiwania rodziców? Kiedy Fran zaczynała swoją wczesnoporanną przebieżkę, nie miała czegoś takiego w planach.

– W Arizonie – odparło dziecko.

Fran wyjęła telefon z kieszonki obcisłych spodni do biegania. Na ciemnym ekranie zobaczyła swoje odbicie. Odwróciła głowę w stronę rzędów domów ciągnących się równolegle wzdłuż parku, zastanawiając się, skąd nadeszła dziewczynka. Już miała się poddać i wybrać numer na policję, kiedy usłyszała za sobą odgłos kroków. Zobaczyła kobietę biegnącą przez park, która właśnie poślizgnęła się na pokrytej rosą trawie. Fran wyciągnęła rękę, gotowa ją przytrzymać, kiedy się zrównają.

– Hej – zawołała, jakby zwracała się do przestraszonego zwierzęcia. – Ostrożnie, ziemia jest mokra.

– Esther? To ty, Esther?

Kobieta upadła na kolana i mocno przytuliła dziecko. Miała taki sam amerykański akcent jak dziewczynka. Nawet w mroku Fran zauważyła, jak młoda jest jej matka. Mogła mieć jakieś dwadzieścia pięć lat, może mniej. Brązowe, gęste, falujące włosy. Długa suknia, na niej sweter. Przyzwoite buty, żadnej widocznej biżuterii. Odzież wyglądała na porządną, zrobioną z naturalnej bawełny, co sugerowało, że mogła być szyta ręcznie. Kobieta z pewnością nie kupiła jej w żadnej sieciówce.

– Pani jest mamą Esther? Mam na imię Fran. Znalazłam ją jakieś pięć minut temu. Biegałam po parku i zobaczyłam, że stoi tutaj sama. – Fran nie była pewna, czy kobieta jej słucha, ale nie przerwała toku wyjaśnień. – Już chciałam dzwonić na policję. Mała powiedziała, że czeka na ojca, ale ten mieszka w Arizonie.

Kobieta wstała i przetarła nos grzbietem dłoni. Fran po raz pierwszy zobaczyła jej zaczerwienione oczy i plamistą skórę. Jej suknia była pobrudzona trawą w miejscu, gdzie materiał zetknął się z ziemią.

– Dziękuję – powiedziała. Spojrzała na córkę i chwyciła ją za rękę. – Jej tatuś nie mieszka w Arizonie, ale stamtąd niedawno się przeprowadziliśmy i Esther wciąż się w tym wszystkim gubi. Wstałam wcześnie, wyrzuciłam śmieci do kontenera… do kubła na śmieci?

– Zgadza się – odparła Fran, zachęcając ją do próby nauki brytyjskiego dialektu.

– Widziałam tylko, jak obok mnie przemknęła. Zgubiłam ją na ulicy. Mieszkamy we wschodniej części miasteczka, przy potoku. Dzięki Bogu, że ją pani znalazła.

– Na pewno wszystko w porządku, kochana? – spytała Fran. – Jak masz na imię?

– Mary. Mary Whitaker. Przeprowadziliśmy się tutaj w ubiegłym tygodniu. Dopiero się urządzamy. Przepraszam za to wszystko. Zwykle jest grzeczna, nie wiedziałam…

Fran położyła dłoń na ramieniu Mary.

– Dzieci robią takie rzeczy przez cały czas. Tak przynajmniej słyszałam.

Kobieta otworzyła szerzej oczy.

– Nie ma pani dzieci? Tak mi… – Odwróciła wzrok, jakby w poczuciu winy. Fran była pewna, że tamta chciała powiedzieć: „Tak mi przykro”.

Choć Fran wiedziała, że Mary nie miała nic złego na myśli i zareagowała odruchowo, zabrała rękę z jej ramienia i wzdrygnęła się w duchu. Taka sytuacja nie była niczym nowym, a ona, kobieta po czterdziestce, zdążyła już uwierzyć, że nie robi to na niej wrażenia. Jak się okazało – wciąż robiło i pewnie nigdy nie przestanie.

– Proszę lepiej zabrać Esther do domu. – Fran się uśmiechnęła i wsparła dłonie na biodrach.

– Boże, oczywiście. – Mary spojrzała w stronę wschodzącego słońca. – Elijah niedługo się obudzi.

– To pani mąż?

Kobieta skinęła głową.

– Lepiej nie dodawać mu teraz zmartwień. – Uśmiechnęła się niepewnie.

Fran patrzyła, jak odchodzą razem przez park. Mary szła z lekko zwieszonymi ramionami. Esther była wyprostowana, a jej blond włosy kołysały się na boki. Zimna marcowa bryza wdarła się Fran za kołnierz. Kobieta nie potrafiła określić, co tak dokładnie wzbudziło jej niepokój. Czy chodziło o wiek matki dziewczynki? Niezwykłe opanowanie tego dziecka? A może fakt, że Mary obawiała się powiedzieć mężowi o tym, co zaszło?

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

Woda pod prysznicem zmyła pot. Po tym jak Mary zabrała Esther do domu, Fran biegała jeszcze intensywnie przez czterdzieści minut, okrążając trzykrotnie całą dzielnicę. Gdyby nie przerwa w środku treningu, zapewne pobiłaby własny rekord.

Fran nie lubiła się ociągać, więc zakręciła wodę i owinęła ciało ręcznikiem. Przebiegła palcami po swoich krótkich włosach i wróciła do sypialni, żeby wyschnąć. Adrian pochrapywał spokojnie z twarzą przyciśniętą do prześcieradła. Po niemal dziesięciu latach małżeństwa wciąż uważała jego typową pozycję we śnie – na brzuchu z rozłożonymi ramionami – za uroczą, a siwiejące włosy za seksowne. W żartach nazywała go Starym Srebrnym Lisem, co było szczególnie trafne, zważywszy na dzielącą ich różnicę wieku. Podeszła do łóżka i potargała mu włosy.

Język Adriana mlasnął o podniebienie, kiedy ten się przebudził i zaczął poruszać wargami w poszukiwaniu wilgoci. Przewrócił się na plecy, przetarł oczy i popatrzył na nią. W pierwszej chwili uśmiechnęła się, ale szybko wróciły do niej wydarzenia z poranka i poczuła przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz. Pomyślała o Esther i jej miękkich, jasnych rzęsach uderzających o delikatną skórę pod oczami.

– Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło podczas biegania.

– Znów ten borsuk między kubłami na śmieci? – Usiadł i oparł się o wezgłowie łóżka, a jego okrągławy brzuch wysunął się spod kołdry.

– Znalazłam małą dziewczynkę.

Potarł oczy.

– Co?

– Dziecko. W parku. Stała tam, obok huśtawek, bez rodziców. Myślałam, że zejdę na zawał.

Adrian zachęcił ją gestem, by usiadła obok niego na materacu. Nakrył jej dłoń swoją.

– Nic jej nie było?

– Nic. Wszystko z nią w porządku. Po kilku minutach zjawiła się jej matka, ale… – Fran westchnęła ciężko. – Ady, tych kilka minut było prawdziwym koszmarem. Nie wiedziałam, co robić! Mam czterdzieści sześć lat, a ta dziewczynka w parku zupełnie wytrąciła mnie z równowagi.

Adrian pogładził ją po plecach, łapiąc dłonią spływające kropelki wody.

– Była piąta nad ranem, Franny. Nic dziwnego, że przestraszyło cię samotne dziecko.

– Wiem. Ale na szczęście nic złego się nie stało. Dziewczynka wróciła do matki w ciągu kilku minut, nikt nie ucierpiał, ale…

– No co? – Przysunął się bliżej.

– Trudno mi to wyjaśnić teraz, kiedy już się rozstałyśmy. Ale miałam jakieś dziwne przeczucie. – Odwróciła głowę, aby nie widzieć, jak jej mąż przewraca oczami. Jako mężczyzna wierny logice i zdrowemu rozsądkowi rzadko tolerował jej instynkty. – Po pierwsze, obie były Amerykankami.

– Okej.

– Nie uważasz, że to dziwne?

– Może odrobinę. Ale mogli się tutaj przeprowadzić w związku z pracą.

– Po drugie, po co przenosić się z Arizony, żeby pracować w Leacroft? Co tutaj mogło być aż tak atrakcyjnego, że podjęli taką decyzję? Wszystkie poważniejsze oferty pracy dotyczą Londynu, a my jesteśmy na niewłaściwym końcu kraju.

– Zgadza się – przyznał Adrian. – Rozumiem twój tok myślenia. Co jeszcze wydało ci się dziwne?

– Sposób, w jaki były ubrane. Pamiętasz zdjęcia mojej mamy jako małego berbecia? I te słodkie, staromodne sukienki? To dziecko miało na sobie coś podobnego. A matka, tak przy okazji zdecydowanie za młoda, żeby mieć dziecko w takim wieku, miała na sobie długą suknię, którą, moim zdaniem, uszyła sobie sama. To wszystko przypominało mi małą inscenizację Domku na prerii.

Adrian roześmiał się w reakcji na to porównanie.

– Może to ten typ ludzi, którzy wszystko robią sami. Nie każdy nosi poliestry z Primarku.

Fran uniosła ręce.

– Wiem, wiem. Ale i tak było w nich coś dziwnego, co nie daje mi spokoju.

– Czy dziewczynka sprawiała wrażenie przestraszonej?

– Nie, powiedziała mi, że czeka na swojego ojca.

– W parku? – Adrian zmarszczył brwi. – Pracuje na nocną zmianę czy co?

Fran wydęła dolną wargę. Właśnie wpadła na pomysł, że warto byłoby przyjrzeć się nieco bliżej tajemniczym Whitakerom. Nowa rodzina w okolicy z całą pewnością będzie doskonałą pożywką dla plotkarskiej machiny. Adrian miał rację – jeśli ojciec małej pracował nocami, to Esther mogła wymknąć się z łóżka, żeby go szukać. W tej samej chwili Fran coś sobie jednak przypomniała i natychmiast zesztywniała.

– O co chodzi? – zapytał Adrian.

– Ta kobieta, Mary, powiedziała: „Elijah niedługo się obudzi”. Jeśli to ojciec dziecka, to znaczy, że był w domu.

– Mary i Elijah – mruknął Adrian. – Cholernie biblijne. To mogłoby wyjaśniać te ręcznie szyte ciuchy. Może to religijna rodzina? Wyglądali ci na amiszów?

– Całkiem możliwe. – Fran wstała z łóżka. – Mary mówiła tak, jakby nie chciała, żeby Elijah wiedział o ucieczce dziecka. Dlaczego nie chciała powiedzieć mężowi o takim zdarzeniu?

– No cóż – rzucił Adrian, ściskając lekko jej dłoń. – Nie wszystkich łączą takie więzi jak nas.

– Wiem o tym. Może się go bała i dlatego nie chciała, żeby się dowiedział. Ale dlaczego w takim razie dziewczynka uznała, że spotka się z ojcem w parku?

– Zaczynasz świrować, Fran.

– Guzik mnie to obchodzi.

Jego kciuk przesunął się łagodnie po jej skórze, jak palec pieszczący policzek niemowlęcia.

– Ostrożnie, Franny.

Spojrzała mu w oczy, przyjęła ostrzeżenie i natychmiast wyrzuciła je z głowy.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

 

Ratusz w Leacroft został wzniesiony na szczycie najwyższego z okolicznych wzgórz, co oznaczało, że znalezienie tam miejsca do parkowania w środę po czternastej graniczyło z cudem. Fran pięła się pod górę i zatrzymywała się co pewien czas, by wypić łyk wody z butelki. Postanowiła zaliczyć tę wspinaczkę do swojego codziennego reżimu treningowego, choć okazała się ona nie lada wyzwaniem, szczególnie po porannym biegu.

– Będę mógł wjechać, jeśli się wycofasz.

Im bliżej ratusza była Fran, tym wyraźniej słyszała wszystkie głosy.

– Hejka! Cześć, Fran! Przyniosłam ciastka!

Fran uniosła rękę i pomachała. Przemknęła wśród stojących na parkingu samochodów, omijając te, których kierowcy próbowali wcisnąć się w wąskie pola pomiędzy liniami. Trzaskanie drzwiami aut i śmiechy stały się swoistą melodią tego miejsca. Fran przytrzymała drzwi wejściowe grupie chórzystek, z których niemal wszystkie były już siwowłose.

Ich chór składał się głównie z emerytów i z tej właśnie przyczyny Fran była w nim najmłodsza. Nie pracowała już od kilku lat, postanowiła bowiem odejść wcześniej z dziennikarstwa, kiedy świat się zmienił, a ona poczuła się już zbędna. Okazjonalnie pisywała artykuły do lokalnej gazety, ale nie budziło to w niej specjalnego entuzjazmu. Rzadko zdarzały się okazje do prowadzenia badań, wszystkiego oczekiwano „na wczoraj”. Nagłówki musiały być krzykliwe, dramatyczne oraz zabiegać o uwagę i kliknięcia. Nienawidziła artykułów publikowanych w sieci. Reklamy środków na odchudzanie wyskakiwały w środku pisanych przez nią tekstów i zaburzały cały rytm.

Przywitała się ze znajomymi, zrzuciła torbę na plastikowe krzesło i wypiła nieco więcej wody. W pomieszczeniu echem odbijały się śmiechy i szuranie obcasów na drewnianej podłodze. Kiedy jednak gwar ucichł, jego miejsce zajął profesjonalizm i cała grupa natychmiast przeszła do rozgrzewek. Chóru z Leacroft nie sposób było porównywać do tego z Pojedynku na głosy, ale śpiewanie sprawiało jego członkom wiele radości, a nawet kilkakrotnie popisali się swoimi umiejętnościami przed miejscową publicznością. Obecnie pracowali nad aranżacją ścieżki dźwiękowej do Króla rozrywki, która nie należała jednak do ulubionych Fran. Zajęła się śpiewaniem, obserwując jak niektóre z pań – na przykład Alisha – uginają lekko kolana i prostują plecy, by wydobyć z siebie mocniejsze dźwięki, albo – jak Ivy – kołyszą się w rytm muzyki. Fran nie popisywała się szczególnie, ale kiedy skończyli, i tak była cała spocona.

Po zakończeniu próby Fran podążyła za Emily, miejscową plotkarą, pod samą ścianę sali, mając nadzieję zastać ją w dobrym nastroju. Nie było to specjalnie trudne. Emily była znana w całym miasteczku, a jej mąż Clive prowadził pub Pod Czerwonym Lwem. Jeśli zamierzała zdobyć jakiekolwiek informacje na temat Whitakerów, to Emily mogła okazać się najlepszym ich źródłem.

– Wiesz coś o tej nowej rodzinie w Leacroft? – zapytała Fran, rozsiadając się swobodnie na krześle.

– O tak, pewnie. To Amerykanie. – Jasne oczy Emily zalśniły. Była to kobieta już po siedemdziesiątce, niskiego wzrostu, z wąskimi ramionami.

– Słyszałam, że pochodzą z Arizony – mruknęła Fran niby od niechcenia, ale tak naprawdę rzucając przynętę.

– Zgadza się. Whitakerowie. On właśnie dostał pracę u Gary’ego, wiesz, tego od murów z kamienia.

– Tak, wiem. Mąż Sall.

– Właśnie ten. – Podrapała się po nosie i pochyliła nieco do przodu, co było wyraźnym znakiem, że zamierza powiedzieć coś, o czym mówić nie powinna. – Oni są bardzo religijni. Gary wspomniał o tym Sall, która z kolei powiedziała Clive’owi, że facet jest mormonem albo czy coś w tym rodzaju. Wiesz… to ci, którzy budują własnoręcznie domy i tak dalej.

– Amisze?

– Tak. Założył, że on jest amiszem. Czy w innym przypadku zdecydowałby się na tak ciężką pracę? I dlaczego nosi te dziwne koszule i brodę?

– Może to zwykły hipster? – podsunęła Fran.

– Och, masz na myśli tych, co noszą koczki na głowie? – Skrzywiła się, jakby zjadła właśnie coś wyjątkowo niesmacznego. – Nie, nie. To nie jeden z tych.

– Ale jest amiszem? Z Arizony? To mi wygląda na niewłaściwą część kraju. Czy oni nie żyją w Pensylwanii?

– Może Gary się pomylił. A dlaczego pytasz?

– Och, bez powodu. Po prostu zaciekawili mnie nowi mieszkańcy.

– Poznałaś już jego żonę? – Oczy Elise znów zalśniły. – Taka chudzinka. Wygląda na dwudziestolatkę, a ma już dziecko. Tam się wydarzyło coś dziwnego. Myślisz, że to jedna z tych nastoletnich narzeczonych?

– Nie, nie sądzę – odparła Fran. – Nie w Stanach.

Emily prychnęła.

– Nigdy nie wiadomo. Oni tam pobierają się z dużo młodszymi od siebie. Clive ma rodzinę w Idaho. Nie, w Iowa. Nie. Aaa, nieważne. Tak czy inaczej, jego bratanica wyszła za mąż w wieku osiemnastu lat. Dasz wiarę? W takich czasach? Nawet ja i Clive zaczekaliśmy, aż skończymy dwadzieścia pięć, a to było ponad czterdzieści lat temu.

– Mhm.

– To jak, poznałaś ich już? Whitakerów?

– Widziałam rano w parku dziewczynkę i jej matkę.

– Och, ta mała jest taka rozkoszna, jak mała laleczka. W ogóle nie przypomina swoich rodziców z tymi swoimi blond włoskami. Czy to nie dziwne? Jasnowłose i jasnookie dziecko dwojga brunetów?

– To się czasami zdarza – powiedziała Fran.

– Cóż, pewnie tak. – Emily przerwała i położyła jej dłoń na ramieniu. – A jak ty się w ogóle miewasz? Nie pytałam cię o to już od jakiegoś czasu.

Fran uświadomiła sobie, że przestała na chwilę oddychać. Nie spodziewała się, że znów wróci ten temat.

– Świetnie, Emily, naprawdę. U mnie wszystko gra.

– Jeśli zechcesz jakąś książkę do poczytania, wiesz, gdzie mnie szukać.

Fran uwolniła delikatnie ramię od dłoni kobiety i wyszła.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 4

 

 

 

Jak zwykle o piątej nad ranem Fran biegła przez park. W Leacroft świt dopiero miał nadejść, a uliczne latarnie wciąż rzucały plamy światła na ulice, elewacje budynków i zaparkowane samochody. Ciszę przerwał śpiew ptaka. W wysokiej trawie, wśród żywopłotów i drzew przemykały lisy. Fran skierowała się w stronę centrum parku, w końcu przystanęła i odwróciła głowę w kierunku huśtawek, wciąż nieco zdyszana. Stała tak przez chwilę, patrząc na łańcuchy, zużyte plastikowe siedziska i metalowe ramy z odchodzącą płatami czerwoną farbą. Oddychała głęboko. Jej pierś unosiła się i opadała. W końcu się roześmiała, łajając się za niedorzeczne myśli. Dziewczynki tutaj nie było – zapewne bezpiecznie przebywała w domu z rodzicami.

Fran przez pozostałą część przebieżki odczuwała ból ud. Postanowiła ją skrócić i skierować kroki ku domowi. Ku domowi jej męża. Zawsze myślała o tym miejscu właśnie w taki sposób. To on był jego właścicielem, ona tam tylko mieszkała. Nie należała do niej ani jedna cegiełka. Nie dokładała się do opłat za dom, lecz on sam też nie płacił. Skromne rozmiary ich willi kryły fakt, że Adrian urodził się w zamożnej rodzinie. Odziedziczył posiadłość po rodzicach dekadę wcześniej, zanim w ciągu pięciu lat zmarli jego rodzice – matka na zawał, a ojciec na raka.

Nigdy celowo nie ukrywał swojego majątku, ale też nie rzucał się on w oczy, bo Adrianowi nie zależało na drogich samochodach, rezydencjach czy diamentach. Prawda była taka, że Fran myślała w podobny sposób. Mimo to dysponowali znaczną kwotą w banku, która ułatwiała im życie. Adrian był od niej starszy o dziesięć lat i przed pięcioma zrezygnował z pracy wykładowcy na uniwersytecie w Derby. Kiedy to zrobił, w delikatny sposób zachęcał ją do tego samego. Tak naprawdę to był jego pomysł. Od tamtej pory Adrian zdążył już przywyknąć do emerytury, jednak Fran – jeszcze nie.

Po wejściu do domu zdjęła z siebie przepocony strój, wrzuciła go do pralki, wzięła szybki prysznic, usmażyła trochę bekonu i zaparzyła kawę. Po wszystkim zdecydowała się zrelaksować w ogrodzie. Nadszedł czas na odpoczynek, na pozbycie się napięcia z głowy i ciała. Taki miała przynajmniej plan. Mimo to nie przestawała rozmyślać nad słowami Emily, swojej wścibskiej i natrętnej znajomej, które padły po próbie chóru. Jeśli zechcesz jakąś książkę do poczytania… Za kogo ona ją uważała? Fran sączyła kawę, rozkoszując się lekką goryczką. Myśli biegały jak szalone, więc wyjęła telefon i postanowiła pozwolić sobie na kwadrans przewijania memów na Facebooku. Ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że ma nową propozycję znajomości.

Fran rzadko poznawała kogoś nowego w tych czasach. Miała koleżanki z chóru, z dawnej redakcji gazety, znała kilka osób z uniwersytetu, które rozjechały się po całym kraju, oraz ludzi, których widywała regularnie w miasteczku. Nie oczekiwała nowej propozycji, a kiedy przeszła do powiadomień, zdumiała się jeszcze bardziej. Mary Whitaker.

Fran dotknęła ikony Mary i przewinęła jej facebookowy profil. Teraz, kiedy były już znajomymi, mogła zobaczyć wszystko. Emily miała rację w kwestii religijności. Mary udostępniała na swojej stronie liczne modlitwy. Fran zobaczyła mocno przefiltrowane zdjęcie czyichś rąk z tekstem modlitwy u góry. Na innym tło wypełniała dziecięca twarz, a na trzecim zapalona świeca. Fran nadal bywała w kościele na festiwalach albo wtedy, gdy miała fatalny nastrój, ale zawsze uznawała tego typu obrazki za przesłodzone. Mimo to modlitwy były całkiem przyjemne, koncentrowały się zwykle na miłości, świetle i uzdrawiającej mocy Boga.

Zdjęć było niewiele, ale wszystkie, które Fran znalazła, wyglądały na zrobione całkiem niedawno. Nie zobaczyła fotografii przedstawiającej maleńką Esther. Żadnego gaworzącego niemowlaka w śpioszkach. Żadnych rodzinnych wakacji na plaży. Ujrzała za to kilka zdjęć Esther trzymającej szmacianą lalkę, ubranej w tę samą żółtą sukienkę z falbankami. Zdjęcie profilowe Mary było dość ciemne, a na jej ładnej twarzy panowała wyjątkowa powaga. Z pewnością różniła się od Fran, kiedy ta była w jej wieku. Nie mieszkała w akademiku, żywiąc się tostami, pijąc wódkę i paląc papierosy. Nie imprezowała każdego wieczoru i nie próbowała rozpaczliwie każdego ranka przeglądać materiały na popołudniowe wykłady. Wolna, owszem, czasami dzika, ale nigdy poważna. Nawet w trakcie sesji.

– Czy została w domu jakaś kropla mleka? – zapytał Adrian, który zszedł po kamiennych schodach na taras. Był boso, bez koszulki, z rozczochranymi siwymi włosami.

– W lodówce powinna być jeszcze odrobina.

– Nie ma.

Fran odwróciła głowę przez ramię.

– Kto, w takim razie, wstawił do lodówki pustą butelkę po mleku?

Adrian wzruszył ramionami.

– Chyba muszę się wybrać na zakupy.

– Chyba tak.

Zanim zawrócił do domu, Fran machnęła ręką.

– Chodź tutaj na sekundę. Nie uważasz tego za dziwne?

– Czego?

– Mary Whitaker wysłała mi zaproszenie do znajomych.

– A co w tym dziwnego?

– No, na początek jej profil. Żadnych zdjęć, żadnych wakacji, tylko modlitwy.

Adrian odchylił głowę i ziewnął.

– Nic dziwnego, jak na tak zamkniętych w sobie ludzi. Założyła profil pewnie po przeprowadzce tutaj. Zobacz, tu widać, kiedy dołączyła. O, dwa dni temu.

– To również jest dziwne – zauważyła Fran.

– Zrobiła to pewnie tylko po to, żebyś została jej znajomą. Chce mieć z tobą kontakt. Znalazłaś w końcu jej córkę w parku. Może chce ci podziękować. Chcesz coś ze sklepu?

– Wino. – Fran zamyśliła się na chwilę. – Ale nie to paskudne chardonnay, które ostatnio kupiłeś. I czekoladę. Coś dobrego.

– Jasne, kochanie.

– Och, i kończy się papier toaletowy.

Jego głos cichł, kiedy szedł w stronę domu.

– Mam zrobić listę?

– I tabletki do zmywarki – zawołała za nim Fran.

Jej myśli były teraz rozdzielone pomiędzy niezbędnymi rzeczami w domu i profilem kobiety na ekranie. Zamyśliła się tak głęboko, że następne powiadomienie zaskoczyło ją swoją nagłością. Na ekranie pojawiła się okrągła bańka z twarzą Mary. Wysłała prywatną wiadomość. Fran dotknęła małej ikonki, żeby otworzyć tekst.

„Czy możemy się spotkać? Chciałabym podziękować za to, co pani zrobiła”.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 5

 

 

 

W Leacroft znajdowała się tylko jedna kawiarnia i Fran znała właścicielkę. Kiedy weszła, uniosła rękę, jednocześnie trącając mały dzwonek nad drzwiami. Na każdym stoliku stała nieduża doniczka z rozmarynem, który zapewniał lokalowi przyjemny, ziołowy zapach, mieszający się z aromatami kawy i wypieków. Rozejrzawszy się pospiesznie, Fran zauważyła Mary i Esther siedzące przy oknie. Mary się uśmiechnęła, a Fran natychmiast rozpoznała, że nie był to uśmiech kogoś zrelaksowanego – bardziej przelotny i pełen niepokoju. Młoda kobieta bawiła się włosami, bez przerwy zakładając je za ucho i zza niego wyjmując. Dla odmiany Esther siedziała całkowicie spokojnie, z dłońmi ułożonymi na kolanach, jakby pozowała do szkolnej fotografii.

Włosy Esther zostały splecione w warkoczyki. Miała dziś na sobie bladoniebieską, letnią sukienkę na ramiączkach, która również wyglądała na szytą ręcznie. Mary ubrana była w sukienkę z długimi rękawami, ale materiał był lekki, prawdopodobnie lniany. Włosy związała w wysoki kok, pozostawiła jedynie dwa długie kosmyki na skroniach.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała Fran. Odłożyła torebkę na blat i wyjęła z niej portmonetkę. – Co zamówiłaś?

– Och – odparła Mary, otwierając szeroko oczy. – Czekałam na panią. Nie byłam pewna, co zamówić.

– Wszystko tutaj mają dobre. Wiesz co, bierz to, na co masz ochotę. Ja stawiam.

– Nie, nie mogłabym – odpowiedziała pospiesznie. – Nie po tym, co pani zrobiła dla mnie i dla Esther. Proszę. – Przesunęła po blacie banknot pięciofuntowy. – Może pani zamówić dla mnie to, co dla siebie? Bardzo dziękuję.

Fran zabrała banknot, po czym poprosiła o dwie cappuccino i dwa kawałki ciasta dla siebie i Mary. Dla Esther wybrała gorącą czekoladę z piankami. Postanowiła nie mówić Mary o tym, że jej piątak nie pokrywał nawet połowy wartości zamówienia, po prostu postawiła tacę na stole.

– Jak tam wasze początki w Leacroft? – zapytała.

– Dobrze. Ludzie są tutaj bardzo przyjaźni. – Na twarzy Mary znów na moment zagościł uśmiech pełen niepokoju, przypominający burzową chmurę, która przemknęła przez niebo w przyspieszonym tempie.

– A ty, Esther? Podoba ci się nowa szkoła? – Dopiero kiedy Fran zadała to pytanie, uświadomiła sobie, że była teraz pora zajęć, a dziewczynka mimo tego była tutaj z nimi.

– Uczymy Esther w domu – wyjaśniła Mary.

– Wow, fantastycznie! – Fran sama usłyszała swój udawany entuzjazm i skrzywiła się w środku.

– Tutaj to raczej coś niespotykanego – dodała Mary. – W naszej rodzinie to taka tradycja.

– Rozumiem. Masz chyba przez to mało czasu?

Mary upiła łyk kawy i skinęła głową.

– Niestety tak. – Odwróciła głowę do córki, która wpatrywała się niepewnie w kubek z czekoladą. – Śmiało, kochanie, możesz wypić.

– Ale mamusiu…

– Wszystko w porządku.

– Ojciec…

– Wypij tę czekoladę, Essie.

– Mogę kupić jej coś innego – rzuciła zmieszana Fran. – Przepraszam, powinnam była zapytać. – Patrzyła to na matkę, to na córkę, czując się dziwnie i niekomfortowo. – Ma nietolerancję laktozy?

Mary zmarszczyła czoło.

– Laktozy?

– To taka dolegliwość trawienna.

– Ach, nie. Nic w tym rodzaju. Nie przywykła po prostu do tak fantazyjnych rzeczy – wyjaśniła Mary. – W naszym domu jadamy proste posiłki i oszczędzamy na przysmaki. Ale dziś pora na przysmak, Esther. Spotkałyśmy się z panią Cole, żeby podziękować za tamto spotkanie.

– Dziękuję, pani Cole. – Dziewczynka spojrzała na Fran swoimi ciemnoniebieskimi oczami. Nie uśmiechała się, nie bawiła niczym, ani nie zachowywała się beztrosko, jak inne dzieci w jej wieku. Przysunęła kubek do ust i upiła łyk czekolady, jakby chciała w ten sposób wyrazić swoją wdzięczność.

– Nie ma za co dziękować – powiedziała Fran. – Choć jestem bardzo ciekawa, jak znalazłaś mnie na Facebooku.

Mary wyprostowała warkoczyk Esther i roześmiała się krótko.

– Zabrałam Esther na przechadzkę po parku i wpadłyśmy na starszą panią o imieniu Emily. Była bardzo miła. Rozmawiałyśmy dość długo. Moja córka bywa gadatliwa i wspomniała o swoim porannym wyjściu do parku, więc przeszłyśmy na ten temat. Zapytałam ją, czy zna jakąś Fran, a ona podała mi od razu pani nazwisko i adres. Pomyślałam, że przyjście do domu byłoby przesadą, więc wyszukałam panią na Facebooku. Musiałam założyć w tym celu konto, ale może dzięki temu poznam też innych miejscowych.

Fran poczuła się odrobinę spokojniejsza. To brzmiało przekonująco. Widziała teraz, jak Mary i dziewczynka się razem dogadują i musiała przyznać, że tworzą całkiem zgrany zespół matka – córka. Będzie musiała przyznać Adrianowi, że od początku miał rację. To ona bez powodu wpadła w jakąś obsesję na punkcie tego dziecka.

– No to chyba wyszło szydło z worka. Co powiedział twój mąż, kiedy opowiedziałaś mu o ucieczce Esther? Chyba wciąż kimał tego ranka?

– Kimał?

– Wybacz, spał.

Powróciły niespokojne tiki na twarzy Mary, przelotny uśmiech, a po nim lekki grymas.

– Nie spał, kiedy wróciłyśmy. Martwił się oczywiście, ale był szczęśliwy, że wszystko dobrze się skończyło.

Fran ugryzła kawałek ciasta, starając się nie zauważać zmian w mowie ciała Mary. Nie udało się jej jednak uspokoić myśli. Miała przed sobą młodą matkę, okazującą oznaki czegoś, co Fran mogłaby określić mianem związku o naturze kontrolnej. Adrian powie jej oczywiście, że to nie jest jej sprawa i będzie miał absolutną rację.

– To jakie macie plany na resztę dnia? – zapytała Fran, starając się sprowadzić rozmowę na lżejszy temat.

– Później uczymy się matematyki. A potem czytanie i studiowanie Biblii. – Mary rzuciła Fran nerwowe spojrzenie.

– Brzmi fantastycznie. Wiesz, że mój mąż był wykładowcą, zanim przeszedł na emeryturę? Uczył angielskiego i filozofii. Zawsze szuka sobie jakiegoś zajęcia i z pewnością by pomógł, gdyby okazał się potrzebny. – Adrianowi nie spodobałoby się, że został wrobiony w świadczenie usług, ale Fran nie mogła się opanować.

– To bardzo miłe z pani strony, pani Cole. Najpierw musiałabym to omówić z mężem. Ale dziękuję. – Mary się uśmiechnęła.

– W razie czego daj znać.

– Jak się poznaliście? – spytała Mary.

– Uczestniczyłam w kursie organizowanym na uniwersytecie – odparła Fran. – To był kurs dla dorosłych poświęcony literaturze angielskiej. Ukończyłam studia licencjackie z dziennikarstwa i pracowałam w magazynie dla kobiet, ale marzyła mi się magisterka.

Mary patrzyła na nią z zainteresowaniem, ale Fran się zastanawiała, czy dziewczyna nie udaje. Jej historia miłosna z Adrianem wcale nie była aż tak atrakcyjna.

– Był na kursie jednym z wykładowców – ciągnęła. – Zaprosił mnie na randkę. Poznaliśmy się tak naprawdę na moich studiach licencjackich, ale nie zdawałam sobie wtedy z tego sprawy. Zapamiętałam po prostu przystojnego wykładowcę o orzechowych oczach. – Nie zamierzała mówić aż tak wiele, ale skoro miała publiczność, postanowiła kontynuować. – Kiedy wróciłam na uniwersytet, Adrian prowadził akurat wykłady na temat Czechowa, które uznałam za obrzydliwie nudne. Ale bardzo mi się spodobał. Pewnego dnia zapytał, czy nie zjadłabym z nim kolacji i nie obejrzała jakiegoś filmu. Przygotował dla mnie jagnięcy tadżin, a potem oglądaliśmy film Ingmara Bergmana. Ostatecznie nie zrobiłam tej magisterki, ale przynajmniej znalazłam sobie męża. – Fran uśmiechnęła się mimowolnie na wspomnienie tej pierwszej randki. Założyła wtedy, że kolacja i film oznaczały restaurację i kino, ale znalazła się w jego domu, na jego sofie, z talerzami parującego jedzenia na kolanach. Wciąż pamiętała zapach cynamonu i daktyli, którymi przyprawił tadżin.

– Jakie to wszystko romantyczne. Od jak dawna jesteście małżeństwem?

Fran nie sądziła, że ta młoda kobieta okaże temu tak duże zainteresowanie. Miło z jej strony, że aż tak udawała. W tej samej chwili uznała, że mogłyby zostać przyjaciółkami.

– Dziewięć i pół roku.

– Późno wyszła pani za mąż. – Mary zagryzła wargę. – Przepraszam, to było niegrzeczne.

Fran upiła łyk kawy.

– W porządku. To w końcu prawda. Adrian był wcześniej żonaty, ale gdy się poznaliśmy, byli już w separacji. Kiedy mieszkałam w Londynie, byłam w kilku związkach, ale to nie było nic poważnego do chwili poznania Adriana.

– On też nie ma dzieci? – Mary wydawała się szczerze zaskoczona faktem, że Fran nie miała pod opieką żadnych maluchów.

– Nie. – Fran wyjrzała przez okno. W końcu się uśmiechnęła i zmieniła temat.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 6

 

 

 

Fran uznała, że życie toczy się dalej. Nie mogła przecież wtrącać się w sprawy innej kobiety, ani szpiegować Whitakerów, próbując odkryć, co się dzieje za ich zamkniętymi drzwiami. Ponadto nie wolno jej było osądzać tych ludzi po sposobie, w jaki wiedli swoje życie. Czy gdyby spojrzała w głąb siebie, nie dostrzegłaby wielu podobieństw? To byli niezmiernie religijni ludzie, którzy obrali bardziej tradycyjną drogę i nie było w tym absolutnie nic złego. Zarówno dziewczynka, jak i matka wyglądały na wystarczająco zdrowe. Może nadszedł czas, by odpuścić sobie te wszystkie troski.

Przez kolejne dni po spotkaniu Fran biegała jak co rano, śpiewała Króla rozrywki w ogrodzie, sadziła rośliny i zarządzała swoją grupą internetową dla osób przeżywających żałobę. Rozmawiała z Clive’em w pubie Pod Czerwonym Lwem i wspomniała kilkakrotnie o Elijahu Whitakerze, by ocenić jego reakcję. Codziennie odświeżała facebookową stronę Mary Whitaker, po czym wybierała się na długie spacery wokół miasteczka z nadzieją, że na nią wpadnie. Myśli Fran wciąż jeszcze wracały do Esther stojącej samotnie w parku, próbowała jednak nie dzielić się nimi z mężem, wiedząc doskonale, jak na to zareaguje.

Fran dowiedziała się, że Elijah pracuje na niepełny etat jako kierowca samochodu dostawczego i wozi zaopatrzenie do lokalnego supermarketu. Oprócz tego był zatrudniony u męża Sall. Wyglądało na to, że harował ciężko, by związać koniec z końcem. Fran uznała, że większość czasu spędzał poza domem. Przynajmniej nie kontrolował Mary przez cały dzień. Każdego ranka, kiedy Fran zabierała filiżankę kawy do ogrodu, żeby złapać kilka promyków słońca, zastanawiała się, czy nie wysłać Mary wiadomości. Coś pozytywnego i wesołego, na przykład propozycję oprowadzenia jej po okolicy, zabrania na zakupy do miasteczka czy po prostu spaceru po Peaks. Jednak tego nie zrobiła.

– Oni uczą tę dziewczynkę w domu. – Była środa po południu i Emily podeszła do Fran po zakończeniu próby chóru. – Wiedziałaś o tym?

– Owszem – odparła Fran, radując się widokiem zdumienia na twarzy kobiety.

Emily podeszła bliżej i chwyciła ją za rękę.

– Nie opowiedziałaś mi, co się wydarzyło w tym parku. Znalazłaś tam ponoć to dziecko.

– Wiem. Nie byłam pewna, czy chcą, żeby wszyscy o tym wiedzieli.

Emily cofnęła rękę i zakołysała się na piętach.

– Sprytnie. Nie sądziłam, że tak potrafisz. – Sięgnęła w stronę krzesła, by zabrać torebkę. – Mimo to musi być jej ciężko, takiej młodej mamie. Wiesz, ile ona ma lat?

– Nie mam pojęcia.

– Niedużo, a ma córkę w takim wieku. Ile ta mała może mieć? Sześć lat?

– Siedem – poprawiła ją Fran.

– O kim rozmawiacie? – Niespodziewanie podeszła do nich Noreen, koścista kobieta z dużym, orlim nosem.

– O Whitakerach. Wiesz, o tej młodej rodzinie z Ameryki.

– Ach, tak – mruknęła Noreen. – Widziałam go już. Ponoć jest od niej starszy. Po czterdziestce.

– Och – rzuciła Emily. – A ona po dwudziestce, chyba że ma jakiś tajemny eliksir młodości!

– Poprosiłabym, żeby mi trochę wysłała, ale dla mnie już chyba jest za późno!

– Dla mnie też!

Noreen i Emily szczebiotały jak dwa ptaszki. Fran zostawiła je same – pomachała tylko ręką i odeszła. Po drodze usłyszała jeszcze, jak Emily informuje Noreen o incydencie w parku. O ucieczce dziecka przed wschodem słońca. O tym, że nie jest jednak tym faktem zaskoczona, zważywszy na wiek matki. I o tym, że pewnie nie radzi sobie z tak kapryśną córką. Emily nie zapomniała również o religijności Whitakerów, mówiąc: „Wiesz, oni sami sobie szyją ubrania, jak ci amisze. Jak w Świadku”. Fran aż się skrzywiła, słysząc potok tych wszystkich plotek. Owszem, wydawały się one nieszkodliwe, ale byli też wrażliwsi ludzie, którzy nie powinni znajdować się na celowniku takich wnikliwych obserwacji. Mary i Esther sprawiały wrażenie szczególnie niewinnych i delikatniejszych niż większość. Należały do osób, które potrzebowały bezpieczeństwa i dobroci, a nie podejrzeń i spekulacji. Kiedy Fran wsiadła do samochodu, musiała chwilę odpocząć, żeby dojść do siebie. Upłynęło już trochę czasu, od kiedy tego rodzaju emocje w niej wzburzyły się, grożąc rozlaniem. Może znowu powinna spędzić trochę czasu na forum, ale nie jako administratorka, lecz ktoś potrzebujący pomocy.

– Cholera – rzuciła na głos, ścierając kilka łez z policzków. Znów pomyślała o Chloe.

Kiedy zdołała się uspokoić, wyjęła z torebki telefon, otworzyła Facebooka, znalazła profil Mary i wysłała jej wiadomość. Adrian byłby niezadowolony, ale Fran nie miała wątpliwości, że te dziewczyny kogoś potrzebują. Że potrzebują jej.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Tytuł oryginału: Little One

 

Copyright © 2020 Sarah A. Denzil

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo FILIA

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2021

 

Projekt okładki: Deranged Doctor Designs

Zdjęcie na okładce: © Mark Owen / Trevillion Images

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8195-902-5

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna strona

mrocznastrona.pl