Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dianne Freeman zabiera nas do świata konwenansów, dobrych manier, plotek i… zbrodni! Frances Wynn na dobre zadomowiła się wśród brytyjskich arystokratów. Sierpień jest miesiącem, w którym przedstawiciele klasy wyższej wyjeżdżają do swoich zamiejskich posiadłości celem rozpoczęcia sezonu polowania na ptactwo, jednak Frances nie interesuje polowanie ani na zwierzynę, ani na nowego męża. Marzy by spędzić wolny czas w Londynie z siostrą. Ale życie bywa przewrotne i Frances zostaje wciągnięta w intrygę, gdy życie traci jej przyjaciółka – Mary Archer – która była idealną kandydatką na żonę dla kuzyna Charles’a. Nieoczekiwanie Charles, podobnie jak wiele innych osób, będzie musiał zmierzyć się z oskarżeniami, gdy na jaw wyjdą ukryte przez Mary notatki z zasłyszanymi na temat socjety plotkami. Czy denatka mogła być w rzeczywistości wyrachowaną szantażystką? Jakie sekrety skrywają dostojni znajomi Frances? Jaką rolę w rozwikłaniu zagadki odegra szarmancki sąsiad George? Frances wie, że musi się spieszyć, bo wkrótce może stać się kolejną ofiarą… Wciągająca powieść! Freeman z przymrużeniem oka spogląda na wiktoriańską socjetę. Fani gatunku będą zachwyceni! – Publishers Weekly
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 400
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 10 godz. 51 min
Dedykuję tę książkę Danowi –bo mam w życiu wielkie szczęście!
PODZIĘKOWANIA
Tekst stworzony przez autora ukazuje się w postaci książki dzięki wysiłkom zaangażowanego zespołu, który wkłada w swoją pracę wiele serca. Chciałabym więc serdecznie podziękować wszystkim, który wspierają hrabinę Harleigh. Moja agentka Melissa Edwards znalazła idealnego redaktora dla tej książki. Okazał się nim John Scognamiglio, który potrafił z humorem i cierpliwością poprowadzić debiutującą autorkę. Dziękuję całemu zespołowi z wydawnictwa Kensington za pomoc w sprowadzeniu mojej książki na świat. Na szczególne podziękowania zasługują Robin Cook i Pearl Saban – za czujność i skrupulatne wychwytywanie wszelkich moich potknięć i literówek. Dziękuję również mojej rodzinie z Authors ’18, która kibicowała mi w trudnym pierwszym roku debiutu. Wdzięczna jestem bardzo Mary Keliikoa, Emily Wheeler i Bei Conti za ich uwagi i słowa zachęty. Dziękuję też moim krewnym i przyjaciołom za wsparcie i miłość, które mi okazywali.
ROZDZIAŁ 1
Sierpień 1899
Późnym latem w Londynie brakuje nieco atrakcji. Towarzystwo jest mocno okrojone, wyścigi w Ascot czy derby można już tylko powspominać. Niewielu nas zostało w mieście i wszyscy pragnęliśmy rozrywki jak kania dżdżu. Kto jednak nie miał innego wyjścia, jak tylko spędzić lato w Londynie, z pewnością nie mógł tego popołudnia nigdzie spędzić lepiej niż przy Park Lane. Mając Hyde Park po jednej stronie i najpiękniejsze londyńskie posiadłości po drugiej, można się było poczuć niemal jak na wsi. O ile miało się dość wyobraźni, oczywiście.
Choć ogród był duży jak na londyńskie standardy, na przyjęcie zaproszono co najmniej czterdzieścioro gości, którzy musieli znaleźć sobie miejsce gdzieś między znajdującym się na tyłach domu ogrodem zimowym a niewielkimi stolikami rozstawionymi na trawie. Tłok dawał nam się we znaki i stanowiłby zapewne źródło niemałego dyskomfortu, gdyby nie to, że słońce zechciało – jak to ma w zwyczaju – pobawić się trochę w chowanego.
Po raz pierwszy spędzałam lato w mieście i muszę powiedzieć, że niezbyt mi się to podobało. Odkąd dziewięć lat temu przyjechałam do Anglii, o tej porze roku – i w ogóle przez większość czasu – przebywałam na wsi w Surrey, gdzie mój nieboszczyk mąż, hrabia Harleigh, zawiózł mnie i zostawił wkrótce po tym, jak nasz miesiąc miodowy dobiegł końca.
I skąd udał się z powrotem do Londynu i zastępu kochanek.
W przeciwieństwie do kochanek życie na wsi specjalnie mnie nie uwierało. To tam wychowywałam naszą córkę, Rose. Tam też mieszkałam na stałe, jeśli nie liczyć corocznych wyjazdów do Londynu na czas trwania sezonu towarzyskiego. Tam też wypełniałam sumiennie obowiązki żony i matki, zgodnie z tym, jak mnie wychowano. Zanim bowiem zostałam Frances Wynn, hrabiną Harleigh, byłam Frances Price, amerykańską dziedziczką. W żadnej z tych ról się jakoś nadzwyczajnie nie odnajdywałam, więc po śmierci męża wyjechałam z domu rodzinnego Wynnów, zabierając ze sobą córkę. Zamieszkałyśmy w uroczym, choć niewielkim budynku przy Chester Street w Belgravii. Zostałam panią swojego życia i bardzo mi z tym było dobrze. Żałowałam jedynie, że skromny budżet nie pozwala mi na letnie wypady na wieś.
Opuściłam ogród zimowy, żeby dołączyć do grupki popijającej szampana przy pobliskim stoliku. Lady Argyle nie oszczędzała na organizacji tego przyjęcia. Nie zamierzała serwować gościom rozwodnionego ponczu. Sięgając po kieliszek, zauważyłam granatowy kapelusz zatknięty pośród kasztanowych fal. Słowem – przyszła Fiona. Gdy przeciskała się przez gąszcz ludzi, aby do mnie dotrzeć, zauważyłam, że ubrała się cała na niebiesko i tylko rąbki stroju miała brzoskwiniowo-białe.
Ja niestety nosiłam żałobę. Znowu... Tym razem po szwagierce Delii, zmarłej trzy miesiące temu w dość niefortunnych okolicznościach, o których najchętniej bym jak najszybciej zapomniała. Zostawiła dwóch synów i obecnego hrabiego Harleigh, brata mojego świętej pamięci małżonka.
W związku z tym właściwie w ogóle nie powinno mnie tu być, ale mój szwagier, zapewne w przypływie współczucia, o które nigdy w życiu bym go nie posądzała, postanowił nie skazywać swoich dwóch małych jeszcze synów na pełną żałobę, która wymagała noszenia czarnych opasek, wyciszenia zegarów i skupienia całej uwagi wyłącznie na głębokim smutku przez co najmniej rok. Graham zadeklarował, że dzieci powinny cieszyć się dzieciństwem, a tym samym zalecił nam wszystkim połowiczną żałobę przez okres nie dłuższy niż pół roku. Na pohybel normom społecznym!
Nie żartuję. Graham, staromodny i wykrochmalony hrabia Harleigh, zlekceważył całkiem oczywiste dla wszystkich konwenanse.
Może ostatecznie miał jeszcze szanse pokazać ludzkie oblicze?
Dla mnie jego decyzja oznaczała, że mogłam spędzać czas w towarzystwie i nie musiałam przez całe lato chodzić wyłącznie na czarno. Do wyboru miałam, co prawda, tylko szarości i kolor lawendy, ale to i tak lepsze niż czerń. Na to konkretne spotkanie włożyłam fioletowawy strój, lekki i stosowny do pory roku. Uzupełniłam go całkiem ładnym kapeluszem o szerokim rondzie, niestety również fioletowawym. A czyż ktokolwiek wygląda dobrze w tym kolorze?
– Kochana!
Fiona mnie zauważyła i uniosła rękę w geście powitania. Na jej nadgarstku zakołysała się parasolka pod kolor wykończenia stroju. Nieoczekiwanie wyrósł między nami sir Hugo Ridley, a gdy zobaczył, że ona idzie do mnie, również przywitał się gestem i wyruszył za nią.
Podszedłszy do mnie, Fiona symbolicznie mnie ucałowała, a potem się odwróciła, aby powitać naszego towarzysza.
– Ridley, jakże się pan miewa? Wieki całe się nie widzieliśmy.
Znam Ridleya od lat. Był przyjacielem mojego zmarłego męża, jednym z nielicznych, którego towarzystwo mnie nie mierziło. Podobnie jak Reggie, stanowczo zbyt wiele czasu poświęcał na picie, hazard i inne formy utracjuszostwa. Ten styl życia odbił się mocno na barwie jego skóry, dawał też o sobie znać w postaci cieni pod oczami i zaokrąglenia w okolicy brzucha. W przeciwieństwie jednak do Reggiego Ridley był oddany swojej żonie, a jeśli się postarał, czas w jego towarzystwie spędzało się naprawdę miło.
Skinął głową.
– Lady Harleigh! Lady Fiono! Zaskoczony jestem, widząc obie panie w mieście tak późnym latem. Czy to wszakże oznacza, że pojawią się panie na przyjęciu z okazji Wspaniałego Dwunastego?
Mianem tym określało się dwunasty dzień sierpnia, kiedy to oficjalnie rozpoczynał się sezon łowiecki. Wtedy też przedstawiciele klasy wyższej gremialnie, co najwyżej z nielicznymi wyjątkami, powracali do swoich posiadłości, aby oddawać się polowaniom na najróżniejsze dzikie ptactwo. I tak do lutego... Ridleyowie byli jednak do szpiku kości londyńczykami i nigdy nie wyjeżdżali z miasta. Co roku dwunastego sierpnia zapraszali do siebie tych, którzy również zostawali.
– Już wysłałam odpowiedź do lady Ridley. Chętnie państwa odwiedzę wraz z moimi bliskimi.
Ridley uśmiechnął się i zwrócił do Fiony.
– Tak się składa, że jutro wyjeżdżamy na wieś. Nash przecież nie odpuściłby sobie polowania – odparła, mając na myśli swojego męża. – Właściwie to liczyłam, że lady Harleigh pojedzie ze mną. – Wydęła lekko dolną wargę, jakby w dziecięcym wyrazie rozczarowania. – Na pewno się nie zdecydujesz, Frances? Chętnie byśmy cię z Nashem gościli.
Ujęłam jej dłoń i lekko ją ścisnęłam.
– Dziękuję ci za zaproszenie Fiono, ale moim gościom by to nie odpowiadało. – Smutno mi było, że muszę jej odmówić. Nie mogłam jednak przyjąć zaproszenia, a potem zabrać ze sobą trzech dodatkowych osób, a do tego jeszcze córki i jej niani. – Mojej siostrze bardzo zależy na tym, żeby zostać w mieście i mieć stały kontakt z panem Kendrickiem.
– Młoda miłość – rzucił Ridley. – Czyżbyśmy mieli spodziewać się wkrótce zapowiedzi?
Obok nas pojawił się lokaj, wyciągnął w naszą stronę tacę z przekąskami. Na jego twarzy dostrzegłem kropelki potu. Biedny człowiek. Ridley rozdał nam kieliszki z szampanem, a potem gestem odprawił służącego. Wyruszyliśmy wolnym krokiem przed siebie.
– Daty ślubu jeszcze nie wyznaczyli – odparłam. – Przypuszczam, że wstrzymują się z jakimikolwiek planami do jesieni.
Moja młodsza siostra, Lily, przyjechała z Nowego Jorku trzy miesiące temu, z zamiarem nawiązania znajomości z jakimś lordem, za którego mogłaby wyjść za mąż. Zauroczył ją jednak syn bogatego człowieka interesu, Leo Kendrick, i szybko stali się nierozłączni. Leo poprosił ją o rękę, a ona się zgodziła. Młodzi chcieli koniecznie powiedzieć światu o swoich zaręczynach, ale doradziłam im trochę poczekać. Lily miała dopiero osiemnaście lat. Mnie w jej wieku pośpiech skłonił do zawarcia tragicznego w skutkach związku.
Leo nie budził, co prawda, moich zastrzeżeń, ale co do mojego nieodpowiedzialnego i wiecznie romansującego męża też nie miałam wątpliwości, gdy za niego wychodziłam. Nabrałam ich dopiero później i nie opuściły mnie do końca, to znaczy do momentu gdy znalazłam go martwego w łóżku kochanki. Rzecz zatem nie w tym, że próbowałam komukolwiek cokolwiek komplikować. Po prostu chciałam, żeby młodzi się dobrze poznali, zanim wezmą ślub.
Fiona cmoknęła ze zniecierpliwieniem.
– Frances, przecież ona prędzej czy później i tak za niego wyjdzie. Odsuwanie tego w czasie nie ma sensu. Już lepiej zajęłabyś się swoją młodą protegowaną. Ona pewnie z niecierpliwością wypatruje każdej rozrywki.
– Jeśli ktoś liczy na to, że Londyn zapewni mu rozrywkę, lady Fiono, to może się srogo przeliczyć. – Sir Hugo uniósł kieliszek, jakby dla wzmocnienia przekazu. – Uroczą pannę Deaver miałem okazję poznać w zeszłym tygodniu w teatrze. Chyba się całkiem nieźle bawiła.
Charlotte Deaver, moja „młoda protegowana”, jak ją nazwała Fiona, to przyjaciółka Lily z Nowego Jorku.
– Lottie żywo interesuje się absolutnie wszystkim, co londyńskie. – Skinęłam głową w kierunku Ridleya. – Ona nie ma najmniejszych kłopotów ze znalezieniem sobie rozrywki. Wyprawa do biblioteki czy muzeum cieszy ją w takim samym stopniu jak spotkanie towarzyskie, a może nawet bardziej. – Zniżyłam nieco głos i nachyliłam się do przyjaciół. – Właściwie to podczas spotkań towarzyskich nie do końca się odnajduje.
Fiona uniosła brwi.
– Pozwalasz sobie na spore niedopowiedzenie, moje droga. Rebelia w Transwalu nie przyniosła tylu ofiar co taniec z tą panną.
– Jesteś niesprawiedliwa, Fiono – oburzyłam się. – Może trochę brakuje jej wdzięku, ale przecież nikomu z jej partnerów nie stała się w tańcu krzywda.
Ridley odchrząknął, żeby stłumić śmiech.
– Abstrahując od gracji ruchów, urocza to osoba i chyba każdy mężczyzna w Londynie się z tym zgodzi. Evingdon na pewno.
Nasz rozmówca zasugerował ruchem głowy, że powinnyśmy spojrzeć w stronę domu, bowiem Lottie właśnie potykała się na trzech niewielkich stopniach prowadzących z ogrodu zimowego na trawnik. Charles Evingdon, który również w tym momencie schodził, ujął ją błyskawicznie pod ramię i w ten sposób uchronił przed upadkiem twarzą prosto w krzew różany. Nie zdołał jednak uratować jej kapelusza, więc konstrukcja z różowych wstążek i białych piór wylądowała w zaroślach.
– O, nie spodziewałam się tu dziś zobaczyć Evingdona.
– Mnie jego widok nie przeszkadza – stwierdził Ridley. – Za to konieczność prowadzenia z nim rozmowy mocno nadwyręża moją cierpliwość.
Rzuciłam mu chłodne spojrzenie.
– Przypomnę panu, panie Ridley, że Charles Evingdon to moja rodzina.
W jego oczach zobaczyłam w tym momencie szelmowski błysk.
– O ile kojarzę, to kuzyn pani nieboszczyka męża. W tej sytuacji może pani nie mieć wyjścia, droga lady Harleigh. Ja natomiast panie przeproszę.
Oddalił się czym prędzej z zawadiackim uśmiechem na twarzy, a mnie pozostało świdrować wzrokiem jego plecy.
– Gdy tylko sobie pomyślę, jak ten człowiek wszystko sobie w życiu poukładał, od razu mi się przypomina, jaki z niego tak naprawdę drań.
– Małżeństwo zwykle nie czyni człowieka przyzwoitym, moja droga – odparła Fiona. – Ale akurat w tym przypadku chyba po prostu szczerze powiedział, co myśli.
– Charles wcale taki nie jest, zapewniam cię.
Na pewno pod wieloma względami różnił się od innych członków rodziny mojego męża. Przede wszystkim on i jego krewni zdołali nie stracić swojego majątku. Poza tym nigdy mi nie wytykał mojego amerykańskiego rodowodu i w przeciwieństwie do najbliższych moich koligatów był przyjazny jak golden retriever.
Spojrzałam w kierunku domu i uśmiechnęłam się, gdy Charles uniósł rękę, żebym go zauważyła. Lottie już odzyskała równowagę i nawet zamontowała z powrotem we włosach to, co zostało z jej kapelusza, więc teraz szli w naszym kierunku.
– On przypuszczalnie chce mi podziękować za to, że go przedstawiłam Mary Archer. – Spojrzałam na Fionę, żeby jej się pochwalić. – Zrobiła na nim duże wrażenie. Zaliczyłabym sobie tę znajomość w poczet moich sukcesów.
– Nie mówiłabym tego na głos, moja droga. – Fiona nachyliła się do mnie nawet bliżej. – Nie chcesz przecież, żeby ktokolwiek pomyślał, że się zajmujesz zawodowo swataniem. Albo że w ogóle czymkolwiek zajmujesz się zawodowo.
– Oczywiście, że nie. – Rozejrzałam się, aby się upewnić, że nikt mnie nie usłyszy. – Ja tylko tu czy tam kogoś sobie dyskretnie przedstawię. Cóż mogę poradzić na to, że potem ktoś mi się za to odwdzięcza prezentem?
– Zastanawiam się tylko, czy pani Archer rzeczywiście jest ci wdzięczna. Czy naprawdę sądzisz, że Evingdon ją urzekł? – Zmarszczyła nos. – Chyba się ze mną zgodzisz, że on błyskotliwością nie grzeszy.
– Jesteście z Ridleyem siebie nawzajem warci. Jakże to nieżyczliwe z twojej strony, że tak mówisz. Całkiem niezależnie od wszelkich więzów rodzinnych, które nas łączą, uważam, że Charles to dobry i sympatyczny człowiek. Poza tym przyjaźni się blisko z twoim bratem, a przecież George nie znosi głupców.
Usta Fiony zacisnęły się w prostą linię. Miałam słuszność i ona o tym wiedziała. W istocie to właśnie dobra opinia George’a doprowadziła mnie do przekonania, że ten człowiek jednak musi mieć jakiś potencjał intelektualny. Mimo że zwykle zachowywał się w sposób świadczący o czymś zgoła przeciwnym.
Podszedł do nas z szerokim uśmiechem. Ten wyraz dość często gościł na jego twarzy i ujmował mu lat od faktycznych trzydziestu sześciu. Młodzieńczego wyglądu przydawały mu również wysoki wzrost i wysportowana sylwetka, a także gęsta jasna czupryna. Tak bujne fryzury wyszły już, co prawda, z mody, ale jemu takie uczesanie służyło.
– Drogie panie – powiedział, dotykając ronda słomkowego kapelusza. – Miałem nadzieję, że tu panie spotkam. Choć właściwie ta moja nadzieja dotyczyła tylko ciebie, kuzynko Frances.
Przerwał na chwilę, zaczerpnął powietrza, a potem mówił dalej:
– Nie żebym nie chciał spotkać pani, lady Fiono, ale też nie tak, że mi konkretnie zależało na tym spotkaniu. Rozumie pani? Niemniej dobrze obie panie widzieć. Trochę tak, jakby się szukało książki, którą się gdzieś zapodziało, a potem się przypadkiem wpadło na inną, równie fascynującą. Nie żebym miał na panią kiedykolwiek wpaść, rzecz jasna. Któż by jednak zaprzeczył, że jest pani fascynująca.
Monolog zakończył się prezentacją uroczych dołeczków w policzkach.
– Ciebie również miło widzieć, kuzynie Charlesie.
Zerknęłam z ukosa na Fionę. Zauważyłam, że marszczy brwi. Wargi za to jej się rozwarły, jakby chciała się odezwać. Potem jednak najwyraźniej się rozmyśliła.
Ścisnęłam ją lekko za ramię.
– Lady Nash też się cieszy na twój widok.
– Tak, oczywiście – potwierdziła. – Państwo mi jednak wybaczą. Pójdę się przywitać z panią domu.
Po tych słowach ulotniła się jak zwierz czmychający z pułapki. Zaczerpnęłam powietrza i skupiłam uwagę na kuzynie.
– Pani Archer nie zdecydowała ci się dziś towarzyszyć?
– No właśnie, pani Archer. Tak... Właśnie dlatego chciałem z tobą porozmawiać.
– Jak się układają sprawy między wami?
Charles zaczął otrzepywać rękawy, jakby chciał z nich usunąć kurz. Potem poprawił sobie krawat. Tym nerwowym ruchom towarzyszyło rozbieganie wzroku, który zdawał się kierować na cokolwiek, byle tylko nie na mnie.
– No cóż... – W końcu na mnie spojrzał. – Tak się składa, że nie najlepiej. Zdecydowanie nie najlepiej.
Zerknął podejrzliwie na dwie młode damy, które stały w pobliżu i chichotały między sobą. Podał mi ramię.
– Zechciałabyś się ze mną przejść, kuzynko Frances?
Wzięłam go pod rękę i wyruszyliśmy wolnym krokiem po obwodzie ogrodu.
– Czy chciałbyś mi coś powiedzieć?
– Nie – odparł. – A właściwie tak. Ostatecznie chyba jednak do siebie nie pasujemy, to znaczy pani Archer i ja. Choć wydawało mi się, że tak, bo to wspaniała kobieta. – Chwilę rozmasowywał sobie kark, a potem ciężko westchnął. – Urocza, bardzo miła, inteligentna. Zauroczyła mnie, przyznam. Ostatecznie jednak my nie... To znaczy... nie pasujemy do siebie.
– Przykro mi to słyszeć.
Naprawdę było mi przykro. Wśród znajomych kobiet miałam niewiele tak cierpliwych i dobrodusznych. Skoro ona mu nie odpowiadała, to znalezienie lepszej partii musiało stanowić nie lada wyzwanie. Oczywiście jemu tak tego nie mogłam przedstawić.
– Można odnieść wrażenie, że polubiłeś panią Archer. Na pewno chcesz tę znajomość zakończyć? Wiedz, że to, co dziś wydaje ci się stanowić źródło trudności, już wkrótce może zupełnie stracić znaczenie.
Charles zacisnął szczęki i pokręcił lekko głową.
– Nie, nie wyobrażam sobie, żebym miał tę znajomość kontynuować. Jeśli jednak znałabyś kogoś innego, kogo mogłabyś mi przedstawić... – dodał z miną, z której wyczytałam jednocześnie nadzieję i powątpiewanie.
– Na pewno się ktoś znajdzie. Aby jednak drugi raz nie popełnić podobnego błędu, zdradź mi, proszę, co ci konkretnie nie odpowiadało.
– Dżentelmenowi nie przystoi mówić takich rzeczy. Niczego pani Archer nie mogę zarzucić i nadal mi zależy na ożenku, ale my po prostu...
– Nie pasowaliście do siebie? – Uniosłam brwi.
– Otóż to! – Znów zaprezentował mi dołeczki. – Wiedziałem, że zrozumiesz.
W rzeczywistości nie rozumiałam, ale też najwyraźniej nie miałam szans dowiedzieć się od Charlesa niczego więcej. Uznałam, że być może George mi coś podpowie. Albo sama Mary.
Właśnie, Mary powinna być mi w stanie wyjaśnić, co między nimi zaszło. Postanowiłam nazajutrz ją odwiedzić.
– Potrzebuję paru dni, Charlesie. Dam ci znać, jak mi idzie.
Przyjęcie w ogrodzie skończyło już kilka godzin później. Przy akompaniamencie burzy wylewnie pożegnałam się z Fioną. Zatwardziała Brytyjka musiała znieść jakoś moje uściski, bo przecież miałyśmy się znów zobaczyć dopiero na wiosnę. O ile oczywiście nie ulegnę namowom Lily i nie zgodzę się na zimowy ślub. Takie wydarzenie na pewno ściągnęłoby Fionę z powrotem do miasta. Wydawało mi się mało możliwe, abym była w stanie jeszcze długo powstrzymywać Lily i Leo przed sformalizowaniem związku. Oni za każdym razem żegnali się tak, jakby się mieli zobaczyć ponownie dopiero na wiosnę. Mimo że rozstawali się najwyżej do następnego dnia.
Wymieniwszy pożegnania, Lily, Lottie, ciotka Hetty i ja wsiadłyśmy do powozu George’a Hazeltona. Z panem Hazeltonem, starszym bratem Fiony, mieszkaliśmy po sąsiedzku, a on okazał się wspaniałym przyjacielem i gdy tylko czas mu pozwalał, towarzyszył nam w naszych wyprawach, w innych zaś okolicznościach użyczał nam swojego środka transportu. Dysponowałam funduszami niezbędnymi do prowadzenia własnego domu, ale na powóz i konie raczej nie mogłabym sobie pozwolić. Lily przyjechała do Anglii w towarzystwie ciotki Hetty, której powierzono obowiązki przyzwoitki. Hetty to siostra mojego ojca, która tak jak i on ma smykałkę do interesów. Nie wiedziałam jednak, jak długo zamierza u mnie zostać, nie chciałam więc przyzwyczajać się do życia za jej pieniądze.
Dwie młode panny zajęły miejsca usytuowane tyłem do kierunku jazdy, więc Hetty i ja mogłyśmy usiąść przodem. Ciotka weszła do powozu pierwsza i czym prędzej sięgnęła po gazetę, którą wcześniej zostawiła na siedzeniu. Usadowiłam się obok niej, wzdychając karcąco.
– Ciociu Hetty, oczy sobie nadwyrężasz, czytając w takim świetle.
Wymamrotała coś, żeby mnie zbyć, po czym poskładała arkusz tak, żeby dało się go czytać.
– Już ty się nie martw o moje oczy, moja droga. Wszystko z nimi w porządku.
Zmarszczyłam czoło, choć ona przez gazetę nie mogła tego zobaczyć.
– Może jednak byś to odłożyła? Mam dylemat, który chętnie bym z tobą skonsultowała.
– Z nami możesz skonsultować. – Lily wskazała gestem siebie i Lottie.
– Oczywiście, że mogę, ale interesuje mnie również opinia ciotki Hetty. – Trąciłam ją lekko łokciem.
– Mówże, ja słucham – odparła.
– Rozmawiałam z kuzynem Charlesem. – Westchnęłam. – Dowiedziałam się, że nie chce kontynuować znajomości z Mary Archer.
Spojrzałam na moje towarzyszki, licząc na ich współczucie.
– A tobie się wydawało, że dobrze do siebie pasują – skwitowała Lily. – Powiedział dlaczego?
– Nie, zdradził tylko, że się między nimi nie ułożyło i że chętnie pozwoliłby się przedstawić komuś innemu, gdybym potrafiła wskazać odpowiednią osobę.
– To ten miły z twoich kuzynów, prawda? Ten przyjaciel Hazeltona? – Ciotka Hetty wsunęła niesforny kosmyk ciemnych włosów pod kapelusz. Dobiegała pięćdziesiątki i choć to powoli już było widać na jej twarzy, włosy miała nadal kruczoczarne. Zmarszczyła nos. – Ten raczej mało błyskotliwy?
– Owszem, to przyjaciel Hazeltona, ale nie jest mało błyskotliwy. Mnie się w każdym razie taka ocena wydaje zbyt surowa. To dobrotliwy człowiek, dobry towarzysz. Tylko czasem potrafi wprawić w zakłopotanie... albo może sam popada w zakłopotanie...
– Jest bardzo przystojny – dodała Lily.
– I dziedziczy po swoim bracie – podkreśliłam – więc pewnego dnia zostanie wicehrabią.
– Czyli dobre serce, atrakcyjny wygląd i perspektywa tytułu. A może do tego wszystkiego przypadkiem jeszcze majątkiem dysponuje? – Hetty uniosła wzrok znad gazety i ściągnęła ciemne brwi.
– Ta część rodziny nie może narzekać na swoją sytuację finansową.
– Dlaczego zatem potrzebuje twojej pomocy w poszukiwaniu żony? Wydawałoby się, że taki mężczyzna będzie otrzymywać całe mnóstwo propozycji. – Spojrzała na mnie skonsternowana, a ja w pełni rozumiałam jej zdziwienie. Hetty była nowa w kręgach londyńskich, które rządziły się innymi prawami niż te nowojorskie, najwyraźniej jednak potrafiła rozpoznać dobrą partię.
– Zaiste, on się rzeczywiście musi opędzać od zainteresowanych pań, mimo to chciałby znaleźć kogoś, kto będzie zainteresowany faktycznie nim, a nie jego tytułem i majątkiem.
– I ładną buzią – dodała Lily. – O tym nie zapominaj.
Zerknęłam z ukosa na siostrę. Miała dopiero osiemnaście lat, jasne włosy, niebieskie oczy i urodę porcelanowej laleczki. Pod wieloma względami stanowiła kopię naszej matki, podczas gdy ja łączyłam cechy obojga rodziców, oprócz niebieskich oczu i jasnej skóry odziedziczyłam bowiem po nich również ciemne włosy. Podobnie jak moja ciotka Hetty, znacząco też górowałam wzrostem nad drobniutką Lily. Byłam też od niej niemal dziesięć lat starsza, bo obchodziłam już dwudzieste siódme urodziny. Zaskakiwało mnie, że ona dopatrywała się urody w mężczyźnie starszym od niej o blisko dwadzieścia lat.
– Najpewniej skrzętnie ukrywasz przed Leo, że kuszą cię starsi mężczyźni – powiedziałam z uśmiechem, a ona się zarumieniła.
– Mam oczy, Frances, ale to, że potrafię rozpoznać przystojnego mężczyznę, nie znaczy jeszcze, że on mnie kusi. Zapewniam cię, że jestem całym sercem oddana Leo.
Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Lily w ten sposób po raz kolejny upominała mnie, że odraczam ich ślub, jej zdaniem całkowicie bez powodu. Tymczasem jeszcze w tym tygodniu mieliśmy spotkać się przy kolacji z rodziną Leo. Spodziewałam się nacisków na przybliżenie daty ceremonii o kilka miesięcy. Wydawało mi się wielce prawdopodobne, że Lily – czy była na to gotowa, czy nie – zostanie żoną jeszcze przed Nowym Rokiem. Pozostawało mi więc mieć nadzieję, że jednak jest gotowa.
Siostra nachyliła się do mnie i zacisnęła dłoń na moim nadgarstku, w ten sposób wyrywając mnie z zamyślenia.
– A może Lottie byłaby dobrą partią dla pana Evingdona?
Kątem oka dostrzegłam, że Lottie mocno się zarumieniła. Że też ja tego nie przewidziałam! Lily zaprosiła ją na następny sezon towarzyski, a ja miałam zadbać o wprowadzenie jej do londyńskich kręgów. Matce panny ten pomysł się spodobał, nie chciała jednak tak długo czekać – więc już trzy tygodnie temu dostarczyła do nas swoją córkę pod drzwi niczym dwudziestojednoletniego podrzutka, po czym sama pojechała do Paryża, aby tam zlecić projektowanie nowych kreacji.
Tak w każdym razie twierdziła.
Jako że listy kazała sobie przesyłać na adres hrabiego De Beaulieu, trudno mi było uwierzyć w prawdziwość jej zapewnień. Hrabia stanowił urzeczywistnienie stereotypu libertyna, który brytyjscy mężowie kojarzyli z Francuzami w ogólności. A przy tym nie miał grosza przy duszy. Jeśli więc jakiekolwiek projektowanie miało dojść do skutku, to zapewne dotyczyło raczej pieniędzy pani Deaver. Zważywszy na to, jaki czek przekazała mi na pokrycie wydatków swojej córki i moich, podejrzewałam, że ma w Paryżu do wydania całkiem sporą sumkę. Sam pan Deaver najpewniej jednak nie miał tęsknić ani za tymi pieniędzmi, ani tym bardziej za swoją żoną. Jeśli wierzyć plotkom, które moja matka przekazywała mi w listach, zachowanie pani Deaver tak zniechęciło do niej szanowne matki Nowego Jorku, że żadna z nich nie dopuściłaby swojego syna do Lottie.
Skoro zaś wyrobiła sobie taką reputację za oceanem, to zapewne dobrze, że się ulotniła, zanim zdążyła wypracować sobie podobną tutaj. Dodatkowe pieniądze, owszem, chętnie przyjęłam, musiałam jednak znaleźć jakiś pomysł na Lottie. Nieszczęsna młoda dama zmierzała szukać męża wśród arystokratów, w okresie gdy ci zaszywali się w swoich domach na wsi, żeby wraz z nastaniem Wspaniałego Dwunastego rozpocząć polowania na pardwy.
Tak późnym latem wydarzeń towarzyskich było jak na lekarstwo, więc najbliższe tygodnie miałyśmy spędzić przede wszystkim we własnym gronie. Lottie była ładną dziewczyną średniego wzrostu, o sylwetce szczupłej, zgodnie z nakazami mody. Twarz miała owalną, otoczoną burzą rudych włosów. Z moich obserwacji wynikało, że żywo się interesuje absolutnie wszystkim. Jak wspomniałam już sir Hugonowi, znalezienie dla niej zajęcia nie stanowiło żadnego problemu. Ponadto starała się być pomocna. Szybko się wszakże przekonałam, że człowiek korzystający z jej wsparcia naraża się na niebezpieczeństwo.
W przypadku układania kwiatów ryzykowało się co najwyżej stłuczenie wazonu i rozlanie wody, lecz kiedyś poprosiłam ją, żeby się udała do pobliskiej księgarni po jeden konkretny tom. Nie tylko nie wzięła ze sobą pokojówki w charakterze osoby do towarzystwa, ale jeszcze zagubiła się we własnych myślach i wywędrowała tak daleko poza okolicę, że musiałyśmy we trzy wyruszyć na poszukiwania. Odnalezienie jej kosztowało mnie kilka godzin tamtego dnia, a jak przypuszczam również kilka lat mojego życia, bo cały czas wyobrażałam sobie, jak to ją ktoś porwał i sprzedał jako niewolnicę. Jakże bym się wówczas wytłumaczyła przed jej rodziną?
Spódnice Lottie wiecznie miały jakieś plamy, palce nosiły ślady atramentu, a ona sama siała spustoszenie wszędzie, gdzie tylko się znalazła. Choć intencje przyświecały jej zawsze najlepsze... I też była urzekająca, i bardzo ją lubiłam. Żeby tak jeszcze zechciała niczego nie dotykać.
Czy byłaby dobrą partią dla Charlesa? Nie bardzo potrafiłam stwierdzić, dla kogo właściwie byłaby dobrą partią, ale jego osoby nigdy nie brałam pod uwagę. Po pierwsze dlatego, że miał w domu stanowczo zbyt dużo antyków, które należało chronić przed stłuczeniem. Po drugie, choć oburzyłam się na słowa ciotki Hetty, to on rzeczywiście nie był zbyt lotny. Lottie potrzebowała kogoś, kto by jej się pomógł odnaleźć pośród meandrów życia towarzyskiego. Charles się do tej roli nie nadawał.
Na głos powiedzieć mogłam jednak tylko coś innego.
– Pewnie zanim przedstawię pana Evingdona komukolwiek nowemu, warto by się dowiedzieć, dlaczego było mu nie po drodze z panią Archer.
– A dlaczego uznałaś, że oni będą do siebie pasować? – zapytała Lily.
To było dobre pytanie.
– Po części dlatego, że ona jest wdową, a rodzina jej świętej pamięci męża wyróżnia się w towarzystwie. Często podejmują gości, a Mary cały czas podąża za modą. Gdy kuzyn Charles odziedziczy tytuł i zacznie w związku z tym odgrywać należną mu rolę, a w szczególności zasiądzie w Izbie Lordów, ktoś taki jak Mary mógłby mu się bardzo przysłużyć.
– Wydaje się to bardzo pragmatyczne.
Lily wypowiedziała te słowa takim tonem, jakby mówiła o czerstwym pieczywie – że da się je zjeść, ale ona by nie chciała. Zaśmiałam się, widząc jej zmarszczony nosek.
– To oczywiście tylko niektóre z powodów. Mieli, zdaje się, wiele wspólnych zainteresowań, a pan Evingdon twierdził, że szuka kobiety dojrzałej i inteligentnej. Mary oba te kryteria spełnia. Umysł ma ostry jak brzytwa, ale to jednocześnie osoba bardzo uprzejma i dobroduszna. Zmartwiło mnie, że nie znaleźli wspólnego języka. Ona ostatnio rzadziej bywa w towarzystwie, być może ma trudności po śmierci męża. Udało jej się zatrzymać dom, w którym mieszkali na obrzeżach Mayfair, więc być może korzysta z jakiegoś wsparcia ze strony jego rodziny. Sama ma tylko siostrę, która mieszka gdzieś w okolicach Oksfordu. Właściwie to jest na świecie sama.
Lily zmarszczyła brwi.
– No to w takim razie szkoda, że się między nimi nie ułożyło.
– Mogę, oczywiście, spróbować jeszcze raz. Za dwa miesiące zrzucę żałobę i wtedy będę mogła zacząć więcej bywać w towarzystwie. Może uda mi się znaleźć dla niej kogoś innego. Pan Evingdon bowiem stanowczo wykluczył ich związek.
– A jak ona się nazywa, raz jeszcze?
Spojrzałam na Hetty, która przyglądała mi się znad odchylonego rogu gazety.
– Mary Archer, a dlaczego pytasz?
Usta Hetty wykrzywiły się w dziwnym grymasie.
– Wydaje się, że pan Evingdon trafnie ocenił sprawę. Cokolwiek ich podzieliło, już nie zdoła dojść z panią Archer do zgody.
Wpatrywałam się w moją ciotkę, nic nie rozumiejąc.
– Co też mówisz?
– Przykro mi, że to ode mnie się tego dowiesz, Frances, ale właśnie czytałam o niej w gazecie. Napisali, że została zamordowana.