Poradnik prawdziwej damy. Co zrobić z pierwszą żoną narzeczonego? - Dianne Freeman - ebook + audiobook

Poradnik prawdziwej damy. Co zrobić z pierwszą żoną narzeczonego? ebook i audiobook

Freeman Dianne

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Autorka Dianne Freeman powraca ze swoimi bohaterami do wiktoriańskiej Anglii!

Dla Frances Wynn, wdowy po zmarłym hrabim Harleigh, życie nabrało kosmopolitycznego smaku. Ledwie wysłała matkę i córkę na zakupy do Paryża, ona i jej narzeczony – George Hazelton – spotykają się z członkami rosyjskiej rodziny królewskiej. A wtedy wybucha skandal! Przed domem Frances pojawia się inspektor Delaney z młodą Francuzką, która twierdzi, że jest… żoną George’a! Kobieta twierdzi, że jest także nieślubną córką pochodzącą z rosyjskiej rodziny, że była wielokrotnie uprowadzania i że ktoś wysłał jej list z pogróżkami. Wkrótce dochodzi do tragedii… Aby zdemaskować zabójcę – i oczyścić swoje imię – Frances i George muszą ustalić, które z dziwacznych historii Ireny są prawdziwe. Poszukiwania mogą jednak doprowadzić do szokującego wniosku i odkryć, że zło czai się bardzo blisko ich domu i rodziny…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 440

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 38 min

Lektor: Katarzyna Anzorge
Oceny
4,3 (188 ocen)
92
71
21
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ahywka

Nie oderwiesz się od lektury

Za każdym razem, sięgając po kolejny tom tej serii bawię się znakomicie. Lady Frances Harleigh jest dla mnie bohaterką totalną! Nie dość że jest prawdziwą damą, która doskonale orientuje się w dworskich realiach i różnych niuansach, które nimi rządzą, to jeszcze ma niesamowicie otwarty umysł i naprawdę jest niezła w tropieniu przestępców! Co też się wydarzyło tym razem w jej pobliżu? Otóż pewnego dnia, w drzwiach jej domu zjawił się inspektor Delaney z młodą kobietą, która twierdzi, że jest żoną Georga Hazeltona (narzeczonego Frances!). Jednakże, jak na prawdziwą damę przystało, lady Harleigh nie daj się zbić z tropu i stoi murem po stronie swego narzeczonego, w dodatku, jeszcze pozwala owej kobiecie u siebie zamieszkać. I może nawet wszystko skończyłoby się jak w romantycznej komedii pomyłek, gdyby nie fakt, że przygarnięta przez nią dziewczyna, zostaje zamordowana w ogrodzie posiadłości! Osoby najbardziej podejrzane o popełnienie tej zbrodni wydają się być na miejscu, nawet Bradmore ...
10
Neferubiti

Nie oderwiesz się od lektury

Szkoda, że nie ma pozostałych części.
00
monizw

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna seria!
00
Eosia

Dobrze spędzony czas

Przyjemny kryminał retro.
00
rogue_ruda

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam tą serię ❤️ Każda część mega mnie wciąga. Nie mogę doczekać się kolejnych części ❤️
00

Popularność



Kolekcje



Ty­tuł ory­gi­nałuA FIAN­CÉE’S GU­IDE TO FIRST WI­VES AND MUR­DER Co­py­ri­ght © 2021 by Dianne Fre­eman First pu­bli­shed by Ken­sing­ton Pu­bli­shing Corp. All Ri­ghts Re­se­rved
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 Magda Wit­kow­ska
Re­dak­cjaMo­nika Or­łow­ska
Tłu­ma­cze­nieMagda Wit­kow­ska
Ko­rektaJa­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cia na okładcePo­lona
Skład i ła­ma­nieMar­cin La­bus
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-80-6
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ 1

Li­sto­pad 1899

W ży­ciu tak to już jest, że do­bre prze­plata się ze złym, jakby do­bre i złe two­rzyły parę. Na każdą rzecz po­zy­tywną przy­pada ne­ga­tywna, każdy zysk za­po­wiada stratę, a każ­demu plu­sowi to­wa­rzy­szy mi­nus. W tym przy­padku na plus na­leży za­li­czyć to, że moja matka – która miesz­kała pod moim da­chem od ślubu mo­jej sio­stry, czyli od ze­szłego mie­siąca – wy­bie­rała się na wa­ka­cje do Pa­ryża.

Hurra! Nie śmia­łam na­wet ma­rzyć o tym, że znów będę pa­nią we wła­snym domu.

Od dnia swo­jego przy­jazdu matka nie­ustan­nie za­bu­rzała rytm na­szego ży­cia kry­tycz­nymi uwa­gami na każdy nie­mal te­mat, po­cząw­szy od po­stę­po­wa­nia służby, przez wy­strój jej po­koju czy mój wy­bór pre­nu­me­ro­wa­nej prasy, a skoń­czyw­szy na rze­czach, na które nie mia­łam naj­mniej­szego wpływu, ta­kich jak choćby po­goda. Temu ostat­niemu trudno mi się jed­nak było dzi­wić, zwłasz­cza gdy w ty­powy lon­dyń­ski li­sto­pa­dowy po­ra­nek dy­go­ta­łam z zimna, sto­jąc na mo­krym chod­niku i wy­pa­tru­jąc za­mó­wio­nej do­rożki.

Gdy moja ośmio­let­nia córka Rose wy­bie­gła do mnie w pod­sko­kach, za sprawą któ­rych ciemne loki od­bi­jały jej się od ra­mion, na tle po­nu­rego nieba – albo może tylko w mo­ich oczach – za­mi­go­tał ja­sny pro­myk słońca. Za nią po­dą­żała nia­nia, tyle że bar­dziej sta­tecz­nym kro­kiem. Ona rów­nież miała już szcze­rze dość wścib­stwa babki, zwłasz­cza w kwe­stiach zwią­za­nych z roz­kła­dem dnia ma­łej. To do niej prze­cież na­le­żało wy­zna­cza­nie pór po­sił­ków, lek­cji, od­po­czynku i snu. Choć na­le­ga­łam na prze­strze­ga­nie za­sad usta­lo­nych przez nia­nię, moja matka miała wła­sne zda­nie na ten te­mat. Uwa­żała, że Rose po­winna być go­towa to­wa­rzy­szyć jej na każde za­wo­ła­nie. Mo­jej córce bar­dzo się to po­do­bało. Niani mniej.

Mnie rów­nież matka nie szczę­dziła swo­ich są­dów. Po­nie­waż jed­nak nie tylko spro­wa­dziła mnie na świat, ale jesz­cze za­le­d­wie kilka ty­go­dni temu oca­liła od śmierci, sta­ra­łam się przyj­mo­wać te uwagi z wy­ro­zu­mia­ło­ścią.

Rose uca­ło­wała ciotkę Hetty, a po­tem przy­szła do mnie jesz­cze raz się przy­tu­lić i z po­mocą stan­greta wsia­dła do po­wozu. Usa­do­wiła się obok mo­jej matki, ci­cho po­mru­ku­jąc z ra­do­ści. To był bo­wiem mi­nus tego ogól­nie ra­do­snego rów­na­nia: Rose także wy­jeż­dżała.

Woź­nica za­mknął drzwi do­rożki, a ja zaj­rza­łam jesz­cze do środka przez otwarte okno.

– Dbaj o bab­cię, Rose – po­wie­dzia­łam, po czym zwró­ci­łam się do matki. – A ty nie speł­niaj, pro­szę, każ­dej z jej za­chcia­nek.

Za­ry­zy­ko­wa­ła­bym stwier­dze­nie, że je­dyną osobą, któ­rej moja matka nie kry­ty­kuje, jest wła­śnie Rose. Wnuczka wy­da­wała się babci cho­dzą­cym ide­ałem, co z ko­lei mnie na­pa­wało oba­wami co do prze­biegu ich wspól­nego ty­go­dnia.

– Po­ra­dzimy so­bie, Fran­ces. – Matka zbyła moje wąt­pli­wo­ści, naj­wy­raź­niej uzna­jąc je za bez­pod­stawne. – Skoro jed­nak tak się mar­twisz, może po­win­naś do nas do­łą­czyć.

Gdy­bym tylko mo­gła... Wy­bie­ra­ły­śmy się w tę po­dróż we trzy. Mia­ły­śmy za­miar ku­po­wać w Pa­ryżu suk­nie na przy­ję­cie za­rę­czy­nowe, które wy­da­wała sio­stra mo­jego na­rze­czo­nego. Plany po­krzy­żo­wał nam jed­nak przy­jazd Ro­ma­no­wów. Do Lon­dynu przy­byli wła­śnie wielki książę Mi­chał Mi­chaj­ło­wicz z żoną Zo­fią, hra­biną de Torby. Człon­ko­wie elity otrzy­mali więc za­pro­sze­nia, żeby nie po­wie­dzieć we­zwa­nia, na różne przy­ję­cia i wy­da­rze­nia or­ga­ni­zo­wane na cześć go­ści. Otrzy­ma­łam je mię­dzy in­nymi ja jako hra­bina Har­le­igh, ale do­stał je także mój na­rze­czony, sza­nowny pan Geo­rge Ha­zel­ton. Choć upo­mi­na­łam matkę, żeby nie fol­go­wała nad­mier­nie Rose, sama prze­cież to wła­śnie zro­bi­łam, po­zwa­la­jąc jej na wy­jazd do Pa­ryża z babką, a beze mnie.

Roz­legł się brzęk uprzęży i stu­kot ko­pyt, i do­rożka od­je­chała. Jedną ręką ma­cha­łam jej na po­że­gna­nie, drugą zaś kur­czowo chwy­ci­łam Hetty, bo serce mi się ści­skało z bólu.

Ciotka też otarła łzę z po­liczka.

– Roz­ch­murz się, moja droga. Mała Rose ma głowę na karku. Już ona za­dba o to, żeby twoja matka nie na­py­tała so­bie biedy.

Gdy po­woli wra­ca­ły­śmy do domu spod ciem­nych chmur, nia­nia mruk­nęła coś pod no­sem.

– Jesz­cze ich wi­dzę – stwier­dziła. – Jesz­cze ich można przy­wo­łać z po­wro­tem.

– Moja ciotka ma ra­cję, droga nia­niu. – Unio­słam głowę. – Nie­po­trzeb­nie się mar­twimy. Bę­dzie służba, bę­dzie ob­sługa ho­te­lowa, bę­dzie moja matka. Rose bę­dzie miała na­le­żytą opiekę. Osta­tecz­nie wy­cho­wy­wał mnie nikt inny, jak tylko wła­śnie moja matka i ja­koś wy­szłam na lu­dzi.

Nia­nia za­ci­snęła usta i po­słała mi wy­mowne spoj­rze­nie, ale nic nie po­wie­działa.

– A w każ­dym ra­zie nic złego mi się nie stało. – Przy­spie­szy­łam kroku. – Pani na pewno też się cie­szy na myśl o paru dniach wol­nego. Do­brze mnie­mam, że wy­biera się pani do sio­stry?

Nia­nia mruk­nęła coś jesz­cze, czego nie dało się zro­zu­mieć, a po­tem dy­gnęła i ze­szła scho­dami do drzwi, któ­rymi zwy­kle wcho­dziła służba.

Spoj­rza­ły­śmy z Hetty po so­bie, a po­tem prze­kro­czy­ły­śmy próg fron­to­wego wej­ścia.

– Za­cho­wuje się co naj­mniej tak, jakby Rose była jej dziec­kiem – za­uwa­żyła Hetty.

– Nie wiem, czy aż o to cho­dzi, ale na pewno się o nią mar­twi. Choć wy­da­wa­łoby mi się, że ucie­szy się z krót­kiego od­po­czynku.

Z ko­ry­ta­rza we­szły­śmy z Hetty do ba­wialni, a tam roz­sia­dły­śmy się na so­fie przy sto­liku – w czę­ści po­koju prze­zna­czo­nej do pro­wa­dze­nia swo­bod­nych roz­mów. Po­miesz­cze­nie nie na­le­żało może do naj­więk­szych, ale w ob­rę­bie two­rzą­cych pro­sto­kąt ścian mie­ściły się: sto­lik kar­ciany, ka­napy i fo­tele usta­wione przy ko­minku oraz kre­dens pod ścianą – a w nim kilka skar­bów o war­to­ści sen­ty­men­tal­nej i za­pas wina oraz moc­niej­szych al­ko­holi. W mo­ich oczach było to miej­sce cie­płe i go­ścinne.

– Przy­pusz­czam, że ma za­strze­że­nia przede wszyst­kich do zmian, które za­cho­dzą w domu – oznaj­miła moja ciotka.

– Prze­cież ocze­ku­jemy tylko, że prze­pro­wa­dzi się do domu obok. Ale chyba wiem, co masz na my­śli.

Nie wy­zna­czy­li­śmy jesz­cze z Geo­rge’em daty ślubu, ale pewne rze­czy za­czę­li­śmy już usta­lać. Uzgod­ni­li­śmy mię­dzy in­nymi, że wraz z Rose, nia­nią i moją po­ko­jówką Brid­get prze­nie­siemy się do niego, do są­sied­niego bu­dynku. Hetty od­kupi ode mnie dzier­żawę mo­jego do­tych­cza­so­wego domu i za­trzyma tu resztę służby. Plan wy­da­wał się roz­sądny. Ob­rzu­ci­łam spoj­rze­niem tę moją przy­tulną ba­wial­nię. Ni­gdy wcze­śniej nie mia­łam wła­snego domu, a choć miesz­ka­łam tu tylko pół roku, spo­dzie­wa­łam się, że będę tę­sk­nić za tym miej­scem.

To prze­cież tu­taj po­zna­łam Geo­rge’a. Choć nie, to nie jest prawda. Pierw­szy raz spo­tka­li­śmy się wiele lat temu, pod­czas mo­jego lon­dyń­skiego de­biutu, za­nim jesz­cze po­zna­łam Reg­giego i zo­sta­łam hra­biną Har­le­igh – za­nim prze­ży­łam dzie­więć lat u boku tego łaj­daka wiecz­nie uga­nia­ją­cego się za in­nymi ko­bie­tami, a po­tem do­dat­kowo rok ża­łoby po jego śmierci. W końcu jed­nak wpro­wa­dzi­łam się do nie­wiel­kiego bu­dynku w Bel­gra­vii i tu od­kry­łam, że miesz­kamy z Geo­rge’em Ha­zel­to­nem po są­siedzku. Naj­wy­raź­niej los spła­tał nam nie lada fi­gla.

– Jesz­cze za wcze­śnie na taką no­stal­gię, Fran­ces – po­wie­działa Hetty z uśmie­chem, spro­wa­dza­jąc mnie na zie­mię. – Jesz­cze się nie wy­pro­wa­dzi­łaś, a prze­cież na­wet gdy to się sta­nie, w każ­dej chwili mo­żesz tu za­glą­dać.

– Na pewno będę z tej moż­li­wo­ści ko­rzy­stać. Geo­rge ka­zał za­ło­żyć tę furtkę mię­dzy na­szymi ogro­dami nie tylko dla na­szej, to zna­czy swo­jej i mo­jej, wy­gody. Cho­dziło także o to, że­by­śmy mo­gły z Rose ła­two cię od­wie­dzać, gdy już przej­miesz od nas ten dom. A czy do­brze ci tu bę­dzie sa­mej? – Na­gle coś mi przy­szło do głowy. – Czy to bę­dzie pierw­sza nie­ru­cho­mość, którą po­sią­dziesz na wła­sność?

By­łam jesz­cze ma­łym dziec­kiem, gdy mąż Hetty zmarł na grypę. Ona wtedy za­miesz­kała z na­szą ro­dziną i stała się jakby drugą matką naj­pierw dla mnie, a po­tem – gdy prze­nio­słam się z No­wego Jorku do Lon­dynu – rów­nież dla mo­jej sio­stry Lily.

Roz­sze­rzyła lekko wargi w uśmie­chu i zmru­żyła oczy.

– Ow­szem, to bę­dzie mój pierw­szy wła­sny dom. Aż trudno w to uwie­rzyć, zwa­żyw­szy, że mam już pięć­dzie­siąt lat. Chyba do­brze mi było u two­ich ro­dzi­ców i dla­tego ni­gdy nie roz­wa­ża­łam za­kupu ni­czego swo­jego. Te­raz to się zmie­niło i uwa­żam, że to nie­zwy­kle eks­cy­tu­jące.

– Skoro ja mu­szę z niego zre­zy­gno­wać, to cie­szę się, że trafi w twoje ręce. Lep­szej są­siadki nie mo­gła­bym so­bie wy­ma­rzyć.

Trudno mi było uwie­rzyć, że Hetty nosi już na karku pięć krzy­ży­ków. W prze­ci­wień­stwie do mo­jej matki, która po­świę­cała dłu­gie go­dziny na pie­lę­gno­wa­nie urody, Hetty cały czas try­skała ener­gią – i pew­nie dla­tego wy­da­wała się młod­sza, niż była w rze­czy­wi­sto­ści. Mia­łam na­dzieję, że czas okaże się dla mnie rów­nie ła­skawy jak dla niej. Obie by­ły­śmy wy­so­kie, choć ona miała kształty peł­niej­sze od mo­ich. Wo­kół jej brą­zo­wych oczu po­ja­wiło się już kilka zmarsz­czek, ale jej ra­czej kwa­dra­towa twarz wciąż nie zdra­dzała skłon­no­ści do ob­wi­sa­nia, a w ciem­nych wło­sach da­łoby się doj­rzeć co naj­wy­żej po­je­dyn­cze siwe nitki.

Pod­czas gdy ja przy­glą­da­łam się jej, ona do­strze­gła coś za mo­imi ple­cami. Od­wró­ci­łam się więc przez ra­mię i prze­nio­słam wzrok na okno.

– Czyż­byś już roz­wa­żała zmianę za­słon?

– Może kie­dyś, ale na ra­zie pró­buję do­ciec, czyj to po­wóz stoi przed do­mem.

Po­de­szłam do okna i wyj­rza­łam na ze­wnątrz. Z po­jazdu wy­sia­dała aku­rat ru­do­włosa ko­bieta.

– To Ali­cia Stoke-Whit­ney. Cóż ją tu może spro­wa­dzać?

– Chcesz, że­bym zo­stała z tobą? – za­py­tała Hetty.

Po­de­szłam do lu­stra, które wi­siało nad bar­kiem, żeby po­pra­wić loczki na czole. Za­wsze uwa­ża­łam, że mam ładne nie­bie­skie oczy, ale emo­cje zwią­zane z wy­jaz­dem Rose spo­wo­do­wały, że tro­chę się za­czer­wie­niły. Za­ró­żo­wił mi się też nos i tylko po­liczki wy­glą­dały blado. Aku­rat lekko je pod­szczy­py­wa­łam, gdy w ta­fli zwier­cia­dła do­strze­głam Hetty. Do­piero w tym mo­men­cie do­tarło do mnie, że za­dała mi py­ta­nie.

– Słu­cham? A nie, nie... Z czym­kol­wiek Ali­cia przy­jeż­dża, na pewno so­bie z tym po­ra­dzę.

Skrzy­wi­łam się lekko, bo wła­śnie ode­zwał się dzwo­nek przy drzwiach.

Hetty ob­jęła mnie ra­mie­niem.

– I to dla­tego na­gle tak się przej­mu­jesz wy­glą­dem?

Per­spek­tywa spo­tka­nia z ko­chanką mo­jego nie­bosz­czyka męża za­wsze roz­bu­dzała we mnie po­trzebę zer­k­nię­cia w lu­stro. Nie po­ma­gało zresztą i to, że Ali­cia – ko­bieta do­brze po trzy­dzie­stce – z każ­dym ro­kiem zda­wała się je­dy­nie pięk­nieć.

– Chcia­łam się tylko do­pro­wa­dzić do po­rządku, bo prze­cież wiało na ze­wnątrz – od­par­łam. – Bar­dzo ci dzię­kuję za tro­skę. Je­śli chcesz, mo­żesz oczy­wi­ście zo­stać, ale na­prawdę nie jest to ko­nieczne.

Hetty przy­gry­zła wargi.

– Je­śli nie masz nic prze­ciwko, zre­zy­gnuję z tej wąt­pli­wej przy­jem­no­ści.

Wy­szłam ra­zem z nią do ko­ry­ta­rza i od­pro­wa­dzi­łam ją wzro­kiem, gdy wspi­nała się po scho­dach. W tym sa­mym cza­sie do drzwi do­tarła pani Thomp­son.

– Przy­szła pani Stoke-Whit­ney – uprze­dzi­łam ją. – Pro­szę ją wpro­wa­dzić do ba­wialni, a po­tem przy­nieść her­batę, do­brze?

Wró­ci­łam do po­koju i ode­tchnę­łam głę­boko, żeby za­pa­no­wać nad ner­wami. Nie przy­jaź­ni­ły­śmy się z Ali­cią, ale z winy mo­jego męża ukry­wa­ły­śmy przed świa­tem wspólny se­kret. Żad­nej z nas nie by­łoby na rękę, gdyby świat się do­wie­dział, że Reg­gie zmarł u niej w łóżku. Na szczę­ście dzięki ry­cer­skiej po­sta­wie i po­mocy Geo­rge’a Ha­zel­tona udało nam się prze­trans­por­to­wać ciało dro­giego Reg­giego w sto­sow­niej­sze miej­sce. To do­świad­cze­nie na pewno w ja­kimś sen­sie nas do sie­bie zbli­żyło, a prze­cież i tak w to­wa­rzy­stwie mu­sia­ły­śmy oka­zy­wać so­bie na­wza­jem życz­li­wość, aby nie pod­sy­cać plo­tek do­ty­czą­cych jej ro­mansu w moim mę­żem. A tro­chę tak to już jest, że gdy się udaje, że się ko­goś da­rzy sym­pa­tią, z cza­sem można go na­wet po­lu­bić – w każ­dym ra­zie w pew­nym stop­niu.

Drzwi się otwo­rzyły.

– Pani Stoke-Whit­ney, mi­lady – oznaj­miła pani Thomp­son, od­su­wa­jąc się na bok, żeby Ali­cia mo­gła wejść.

Dama wpły­nęła do po­koju z gra­cją ła­bę­dzia. Gdyby przy­szła na świat w ro­dzi­nie na­le­żą­cej do in­nej klasy spo­łecz­nej, mo­głaby śmiało zo­stać tan­cerką, taka była smu­kła i po­ru­szała się z ta­kim wdzię­kiem. Rude włosy i zie­lone oczy na pewno po­mo­głyby jej zdo­być wielką po­pu­lar­ność. Ali­cia uro­dziła się jed­nak jako trze­cia córka przed­sta­wi­cieli dum­nej, choć nie­zbyt za­moż­nej fa­mi­lii, nie miała za­tem in­nego wyj­ścia, jak tylko do­brze wyjść za mąż. Wcze­śniej ni­gdy mi to nie przy­szło do głowy, ale w tym sen­sie ży­cie na­pi­sało dla niej taki sam sce­na­riusz jak dla mo­jego świę­tej pa­mięci mał­żonka.

Spod płasz­cza, który Ali­cia zsu­nęła z ra­mion, wy­ło­niła się prze­piękna suk­nia spa­ce­rowa w ko­lo­ry­styce szaro-ró­żo­wej, ide­al­nie pa­su­jąca do ka­pe­lu­sza.

– Fran­ces. – Ali­cia wes­tchnęła te­atral­nie. – Je­stem zdru­zgo­tana i po­trze­buję two­jej po­mocy.

– Ależ wejdź, pro­szę, Ali­cio.

Ge­stem za­pro­si­łam ją do za­ję­cia miej­sca przy ko­minku.

Pani Thomp­son za­brała od niej okry­cie i po­szła po her­batę. Ali­cia i ja przy­sia­dły­śmy na skraju sofy po prze­ciw­nych jej stro­nach.

– Ar­thur okrop­nie mnie trak­tuje – wy­znała, ostroż­nie ścią­ga­jąc skó­rzane rę­ka­wiczki.

– Czyżby?

Ar­thur Stoke-Whit­ney, jej mąż i wy­ba­wi­ciel od szla­chet­nej biedy, był od niej co naj­mniej o ćwierć wieku star­szy. Nikt ni­gdy na­wet nie pró­bo­wał su­ge­ro­wać, że w tym mał­żeń­stwie cho­dzi o co­kol­wiek in­nego niż o so­jusz ro­dzin. On miał już dwóch sy­nów z pierw­szego mał­żeń­stwa, a parę lat po śmierci żony za­czął się roz­glą­dać za piękną ko­bietą z do­brym ro­do­wo­dem, która mo­głaby się stać ozdobą jego stołu i sku­tecz­nie wes­przeć jego ka­rierę po­li­tyczną. Pie­nię­dzy mu nie bra­ko­wało, mógł się więc obyć bez po­sagu. Ali­cia wpa­so­wała się w te kry­te­ria wprost ide­al­nie.

– Wy­syła mnie na wy­gna­nie na wieś – oznaj­miła. – Mam tam zo­stać, do­póki nie po­zwoli mi wró­cić do mia­sta.

Unio­słam brwi i tylko reszt­kami sil­nej woli po­wstrzy­ma­łam kpiący uśmie­szek.

– Czyż­byś zgrze­szyła bra­kiem dys­kre­cji, Ali­cio?

Pani Thomp­son aku­rat przy­nio­sła her­batę, mu­sia­ły­śmy więc prze­rwać tę roz­mowę, do czasu gdy wyj­dzie i za­mknie za sobą drzwi.

Wtedy Ali­cia zgro­miła mnie spoj­rze­niem.

– Ja by­naj­mniej nie. Nie­stety nie można tego po­wie­dzieć o dru­giej stro­nie.

Po­da­łam jej fi­li­żankę z her­batą, a po­tem od­ru­chowo się cof­nę­łam, ona bo­wiem za­częła mie­szać cu­kier z ta­kim za­pa­łem, jak gdyby miała do ubi­cia jajko. Uspo­ko­iła się, do­piero gdy lekko do­tknę­łam jej ra­mie­nia.

– Już ni­gdy wię­cej nie we­zmę so­bie ta­kiego mło­dziana. Oni zwy­czaj­nie nie są w sta­nie się nie po­chwa­lić – stwier­dziła, a kiedy po­da­łam jej de­li­katny fi­li­gra­nowy ta­le­rzyk ze słod­ko­ściami, tylko po­ki­wała głową. – No i oczy­wi­ście wie­ści do­tarły w końcu do Ar­thura, a on się wściekł.

– Nie wąt­pię – po­wie­dzia­łam.

Jej mę­żowi było za­pewne cał­ko­wi­cie obo­jętne, jak so­bie po­czyna jego żona i z iloma ko­chan­kami ro­man­suje, by­leby w to­wa­rzy­stwie nikt nie wie­dział o tych jej eks­tra­wa­gan­cjach. Stoke-Whit­ney był człon­kiem Izby Gmin i mu­siał my­śleć o wy­bo­rach. Żona po­sła po­winna cie­szyć się nie­po­szla­ko­waną opi­nią, jak­kol­wiek so­bie po­czy­nała w pry­wat­nym cza­sie. Dla niego nic się nie li­czyło bar­dziej niż po­zory.

Z pew­no­ścią ła­twiej mi było zro­zu­mieć istotę ich związku, gdy przy­po­mi­na­łam so­bie, że on robi ka­rierę po­li­tyczną i sporo czasu spę­dza przy dwo­rze. Kró­lowa prze­cież nie to­le­ro­wała choćby wzmia­nek o skan­dalu wśród ota­cza­ją­cych ją ary­sto­kra­tów czy człon­ków jej par­la­mentu. Za­nu­rzy­łam wargi w her­ba­cie, my­śląc, że Jej Wy­so­kość za­pewne czę­sto prze­żywa z tego po­wodu roz­cza­ro­wa­nia – ale Ar­thur Stoke-Whit­ney ni­gdy do­tąd się do tego nie przy­czy­nił. Wła­śnie, ni­gdy do­tąd...

Ali­cia przy­gła­dziła ja­kiś nie­sforny ko­smyk wło­sów.

– Tak, no tak. To oczy­wi­ście zro­zu­miałe, tylko jakże dla mnie nie­do­godne.

– A może na­le­ża­łoby w ogóle zre­zy­gno­wać z tych flir­tów? Nie bra­łaś tego ni­gdy pod roz­wagę? Czy warto dla chwi­lo­wej roz­rywki tak na­ra­żać sie­bie, męża i ro­dzinę na po­ważne nie­do­god­no­ści? Czy warto ry­zy­ko­wać utratę re­pu­ta­cji?

Za­nu­rzy­łam ka­wa­łek bu­łeczki w bi­tej śmie­ta­nie, którą wcze­śniej na­ło­ży­łam so­bie na ta­le­rzyk, po czym ca­łość wsu­nę­łam do ust i cze­ka­łam na jej wy­ja­śnie­nia.

Ona jed­nak tylko spoj­rzała na mnie smęt­nie.

– Chyba pora po­waż­nie się nad tym za­sta­no­wić, ale ty mi nie praw mo­ra­łów, Fran­ces. Przy­cho­dzę do cie­bie po po­moc.

Za­in­try­go­wało mnie to.

– A jak mogę ci po­móc?

– No cóż, wspo­mnia­łam ci już, że Ar­thur się wściekł, spo­dzie­wam się więc, że przyj­dzie mi spę­dzić na wsi wię­cej czasu niż za­zwy­czaj. Ra­czej nie li­czę na to, że ochło­nie w ciągu mie­siąca czy dwóch. Już mi za­po­wie­dział, że­bym so­bie nie za­przą­tała głowy kom­ple­to­wa­niem gar­de­roby na nowy se­zon.

– Trudno mi w to uwie­rzyć. On tak czę­sto przyj­muje go­ści, że na pewno bę­dzie cię po­trze­bo­wać.

Ali­cia od­rzu­ciła włosy do tyłu.

– Po­wie­dział, że je­śli bę­dzie po­trze­bo­wać pani domu, to zwróci się do sio­stry.

Aż mi dech w piersi za­parło i omal nie za­krztu­si­łam się ko­lej­nym kę­sem bu­łeczki. Łyk her­baty na szczę­ście po­mógł.

– Chyba nie masz na my­śli Con­stance?

Nie­zbyt to było mą­dre py­ta­nie z mo­jej strony, zwa­żyw­szy że Ar­thur miał tylko jedną sio­strę. Tyle że jej kom­pe­ten­cje to­wa­rzy­skie ogra­ni­czały się do umie­jęt­no­ści my­śliw­skich. Po­zo­sta­wała cał­ko­wi­cie na ba­kier ze wszel­kimi kon­we­nan­sami i na­wet w pod­sta­wo­wym za­kre­sie nie ro­ze­zna­wała się w za­sa­dach to­wa­rzy­skiej pre­ce­den­cji. To mię­dzy in­nymi dla­tego Stoke-Whit­ney po­sta­no­wił się oże­nić po­wtór­nie. Con­stance zu­peł­nie się nie nada­wała do peł­nie­nia roli go­spo­dyni przy­ję­cia.

– A ko­góż by in­nego? Sama za­tem ro­zu­miesz, w jak po­ważne wpa­dłam ta­ra­paty.

– Za­iste, choć na­dal nie bar­dzo poj­muję, jak mo­gła­bym po­móc w tej sy­tu­acji.

– No tak – od­parła Ali­cia. – O naj­waż­niej­szej rze­czy nie wspo­mnia­łam. Otóż na­sza córka Har­riet koń­czy w stycz­niu osiem­na­ście lat. Wio­sną po­winna zo­stać przed­sta­wiona kró­lo­wej i po raz pierw­szy po­ja­wić się na sa­lo­nach. Gdy wspo­mnia­łam o tym Ar­thu­rowi, stwier­dził, że Con­stance z pew­no­ścią po­ra­dzi so­bie z tak błahą kwe­stią.

Zro­biło mi się po­twor­nie żal Har­riet. Pre­zen­ta­cja przed kró­lową to wspa­niałe prze­ży­cie, ale też wiel­kie wy­zwa­nie dla mło­dej ko­biety, na­wet je­śli wszystko układa się jak na­leży. Gdyby w tym trud­nym przed­się­wzię­ciu radą miała jej słu­żyć Con­stance, no cóż... Za­pewne skoń­czy­łoby się ka­ta­strofą.

– Chyba nie zro­biłby cze­goś ta­kiego wła­snej córce?

Ali­cia ści­skała fi­li­żankę w dło­niach tak mocno, że za­czę­łam się oba­wiać o los mo­jej por­ce­lany. W końcu ją jed­nak od­sta­wiła.

– Dla niego li­czą się tylko sy­no­wie, o córce pra­wie w ogóle nie my­śli. I dla­tego nie spo­sób nie trak­to­wać tych jego gróźb po­waż­nie. Har­riet może unik­nąć cał­ko­wi­tej kom­pro­mi­ta­cji, tylko je­śli ty zgo­dzisz się wpro­wa­dzić ją na sa­lony.

– Ja?

– Tak, ty. – Ali­cia unio­sła lekko brwi. – Prze­cież zaj­mu­jesz się ta­kimi rze­czami, prawda? Wpro­wa­dza­łaś na sa­lony swoją sio­strę i tę drugą Ame­ry­kankę, obie świet­nie so­bie po­ra­dziły. Prze­cież nie wzgar­dzisz moją córką tylko dla­tego, że nie po­cho­dzi zza oce­anu, prawda?

– Oczy­wi­ście, że nie.

Ali­cia kla­snęła ra­do­śnie w dło­nie.

– Czyli się zga­dzasz?

– Na­dal nie do końca ro­zu­miem, dla­czego moja po­moc mia­łaby być po­trzeba. Zresztą czy pan Stoke-Whit­ney się na to zgo­dzi?

– Czy zgo­dzi się, żeby jego córkę wpro­wa­dzała na sa­lony Fran­ces, hra­bina Har­le­igh? Ar­thur nie bę­dzie się po­sia­dać z ra­do­ści. Może na­wet ze­chce spoj­rzeć na nią ła­skaw­szym okiem. Ja zaś obie­cuję pro­sić o twoją po­moc tylko pod wa­run­kiem, że w marcu na­dal będę na wy­gna­niu.

– W ta­kim ra­zie zgoda, po­mogę Har­riet. Choć nie wy­daje mi się, że­byś miała po­zo­sta­wać na tym, jak to na­zy­wasz, wy­gna­niu aż tak długo. Mąż prę­dzej czy póź­niej we­zwie cię do po­mocy.

– Mam na­dzieję, że się nie my­lisz. Nie­mniej pod­su­nę­łaś mi jesz­cze je­den po­mysł. Wolno mi po­zo­stać w mie­ście do czasu przy­ję­cia na cześć Ro­ma­no­wów. Być może je­śli się do­brze spi­szę i po­mogę mę­żowi przy jego nędz­nej mo­wie, to zdo­łam go jed­nak na­kło­nić do zmiany zda­nia i nie ode­śle mnie na wieś.

– Wy­stę­puje przed Izbą?

– Nie, ma prze­ma­wiać do człon­kiń ja­kie­goś sza­cow­nego ko­bie­cego sto­wa­rzy­sze­nia sto­ją­cego na straży za­sad mo­ral­nych w po­li­tyce. Nie pa­mię­tam na­zwy: coś tam, coś tam, ze­psu­cie w sfe­rze pu­blicz­nej. – Mach­nęła ręką. – Po­parły go w po­przed­nich wy­bo­rach.

Uśmiech­nę­łam się do sie­bie na myśl o tym, że Ali­cia ma po­ma­gać mę­żowi przy re­da­go­wa­niu tego aku­rat prze­mó­wie­nia.

– Może przy oka­zji wspo­mnij mu, że Con­stance za­pewne nie naj­le­piej się od­naj­dzie w to­wa­rzy­stwie go­ści z Ro­sji oraz księ­cia i księż­nej Wa­lii.

Ali­cia spoj­rzała na mnie z bły­skiem w oku.

– Słusz­nie. Będę o tym pa­mię­tać. – Pod­nio­sła rę­ka­wiczki ze sto­lika i wstała. – Bar­dzo ci dzię­kuję, moja droga. Dzięki to­bie od­zy­ska­łam na­dzieję.

Za­dzwo­ni­łam po pa­nią Thomp­son i od­pro­wa­dzi­łam Ali­cię do ko­ry­ta­rza, gdzie cze­ka­ły­śmy ra­zem, aż go­spo­dyni przy­nie­sie jej płaszcz.

– Za­po­mnia­łam ci po­wie­dzieć, że masz piękny pier­ścio­nek za­rę­czy­nowy. – Wkła­da­jąc rę­ka­wiczki, zer­k­nęła wy­mow­nie w kie­runku mo­jej dłoni. – Ha­zel­ton ma wy­borny gust, je­śli cho­dzi o bi­żu­te­rię. – Unio­sła wzrok i spoj­rzała mi w oczy. – Ale dawno nie wi­dzia­łam go w to­wa­rzy­stwie. Jakże mu się wie­dzie?

– Świet­nie mu się wie­dzie i szczę­ście mu do­pi­suje, więc niech ci ża­den po­mysł nie za­świta.

Otwo­rzy­łam drzwi fron­towe i ge­stem przy­wo­ła­łam jej stan­greta. Ona uśmiech­nęła się krzywo.

– Jak­że­bym śmiała... Prze­cież na pierw­szy rzut oka wi­dać, że bar­dzo się ko­cha­cie.

Od­rzu­ciła głowę i wyj­rzała przez uchy­lone drzwi na ulicę.

– Czy ja już gdzieś nie wi­dzia­łam tego czło­wieka?

– To pew­nie ka­mer­dy­ner na­szych są­sia­dów. Mó­wimy o nim, że to plot­karz z Che­ster Street. Zde­cy­do­wa­nie za dużo czasu upływa mu na ob­ser­wo­wa­niu, co kto z nas po­ra­bia.

– To na pewno nie jest ka­mer­dy­ner. – Wska­zała ge­stem. – Czy to aby nie ten po­li­cjant, który ubie­głej wio­sny ba­dał sprawę mo­jej za­gi­nio­nej bran­so­letki?

Wyj­rza­łam przez drzwi, do­kład­nie w mo­men­cie gdy po­ja­wiła się pani Thomp­son z płasz­czem Ali­cii. Rze­czy­wi­ście był to in­spek­tor De­la­ney, w to­wa­rzy­stwie ja­kiejś mło­dej ko­biety. Wy­szedł wła­śnie od Geo­rge’a i przy­sta­nął na chod­niku. Roz­glą­dał się po ulicy, jakby się zgu­bił.

Ali­cia zdą­żyła już wło­żyć płaszcz, więc wy­szłam przed dom ra­zem z nią. De­la­ney pew­nie wy­pa­try­wał Geo­rge’a, który po­szedł aku­rat do klubu.

Po­de­szły­śmy do kra­węż­nika, bo do­kład­nie w tym mo­men­cie po­wóz Ali­cii pod­je­chał i za­trzy­mał się przed wej­ściem. Ten fakt przy­kuł uwagę De­la­neya, który jed­nak na mój wi­dok zro­bił wy­raź­nie prze­ra­żoną minę. Cof­nął się na­wet o krok, ale to­wa­rzy­sząca mu młoda ko­bieta ru­szyła w na­szą stronę, więc, chcąc nie chcąc, po­szedł za nią.

– Dzień do­bry, pa­nie in­spek­to­rze – przy­wi­ta­łam go. – Czyżby przy­szedł pan do pana Ha­zel­tona?

On uchy­lił ka­pe­lu­sza, od­sła­nia­jąc brą­zową czu­prynę po­prze­ty­kaną si­wi­zną. – Ow­szem, lady Har­le­igh. Nie­stety go nie za­sta­li­śmy.

To­wa­rzy­sząca mu ko­bieta wsparła dłoń na bio­drze i przy­glą­dała mi się zu­chwale.

– A pani zna Ha­zel­tona?

Fran­cu­ski ak­cent, który wy­chwy­ci­łam w tym py­ta­niu, bar­dzo mnie za­sko­czył.

– Oczy­wi­ście, to mój są­siad.

– I na­rze­czony – do­dała Ali­cia.

Ko­bieta zmru­żyła oczy.

– Czyżby? No pro­szę, pro­szę... – Zwró­ciła się do De­la­neya. – A pan o tym wie­dział?

In­spek­tor przy­ło­żył dwa palce do skroni.

Cóż za im­per­ty­nen­cja!

– A mogę za­py­tać, z kim mam przy­jem­ność?

– Ależ oczy­wi­ście – od­parła, uno­sząc lekko je­den z ką­ci­ków warg. – Je­stem żoną Geo­rge’a Ha­zel­tona.

Aż otwo­rzy­łam sze­roko oczy ze zdu­mie­nia. Nie wie­dzia­łam, czy mogę wie­rzyć wła­snym uszom.

Sto­jąca za mo­imi ple­cami Ali­cia wes­tchnęła ciężko.

– Kto by po­my­ślał! – po­wie­działa, na­chy­la­jąc mi się do ucha. – A ja są­dzi­łam, że to mnie się ży­cie po­kom­pli­ko­wało.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki