Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Autorka Dianne Freeman powraca ze swoimi bohaterami do wiktoriańskiej Anglii!
Dla Frances Wynn, wdowy po zmarłym hrabim Harleigh, życie nabrało kosmopolitycznego smaku. Ledwie wysłała matkę i córkę na zakupy do Paryża, ona i jej narzeczony – George Hazelton – spotykają się z członkami rosyjskiej rodziny królewskiej. A wtedy wybucha skandal! Przed domem Frances pojawia się inspektor Delaney z młodą Francuzką, która twierdzi, że jest… żoną George’a! Kobieta twierdzi, że jest także nieślubną córką pochodzącą z rosyjskiej rodziny, że była wielokrotnie uprowadzania i że ktoś wysłał jej list z pogróżkami. Wkrótce dochodzi do tragedii… Aby zdemaskować zabójcę – i oczyścić swoje imię – Frances i George muszą ustalić, które z dziwacznych historii Ireny są prawdziwe. Poszukiwania mogą jednak doprowadzić do szokującego wniosku i odkryć, że zło czai się bardzo blisko ich domu i rodziny…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 440
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
Listopad 1899
W życiu tak to już jest, że dobre przeplata się ze złym, jakby dobre i złe tworzyły parę. Na każdą rzecz pozytywną przypada negatywna, każdy zysk zapowiada stratę, a każdemu plusowi towarzyszy minus. W tym przypadku na plus należy zaliczyć to, że moja matka – która mieszkała pod moim dachem od ślubu mojej siostry, czyli od zeszłego miesiąca – wybierała się na wakacje do Paryża.
Hurra! Nie śmiałam nawet marzyć o tym, że znów będę panią we własnym domu.
Od dnia swojego przyjazdu matka nieustannie zaburzała rytm naszego życia krytycznymi uwagami na każdy niemal temat, począwszy od postępowania służby, przez wystrój jej pokoju czy mój wybór prenumerowanej prasy, a skończywszy na rzeczach, na które nie miałam najmniejszego wpływu, takich jak choćby pogoda. Temu ostatniemu trudno mi się jednak było dziwić, zwłaszcza gdy w typowy londyński listopadowy poranek dygotałam z zimna, stojąc na mokrym chodniku i wypatrując zamówionej dorożki.
Gdy moja ośmioletnia córka Rose wybiegła do mnie w podskokach, za sprawą których ciemne loki odbijały jej się od ramion, na tle ponurego nieba – albo może tylko w moich oczach – zamigotał jasny promyk słońca. Za nią podążała niania, tyle że bardziej statecznym krokiem. Ona również miała już szczerze dość wścibstwa babki, zwłaszcza w kwestiach związanych z rozkładem dnia małej. To do niej przecież należało wyznaczanie pór posiłków, lekcji, odpoczynku i snu. Choć nalegałam na przestrzeganie zasad ustalonych przez nianię, moja matka miała własne zdanie na ten temat. Uważała, że Rose powinna być gotowa towarzyszyć jej na każde zawołanie. Mojej córce bardzo się to podobało. Niani mniej.
Mnie również matka nie szczędziła swoich sądów. Ponieważ jednak nie tylko sprowadziła mnie na świat, ale jeszcze zaledwie kilka tygodni temu ocaliła od śmierci, starałam się przyjmować te uwagi z wyrozumiałością.
Rose ucałowała ciotkę Hetty, a potem przyszła do mnie jeszcze raz się przytulić i z pomocą stangreta wsiadła do powozu. Usadowiła się obok mojej matki, cicho pomrukując z radości. To był bowiem minus tego ogólnie radosnego równania: Rose także wyjeżdżała.
Woźnica zamknął drzwi dorożki, a ja zajrzałam jeszcze do środka przez otwarte okno.
– Dbaj o babcię, Rose – powiedziałam, po czym zwróciłam się do matki. – A ty nie spełniaj, proszę, każdej z jej zachcianek.
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jedyną osobą, której moja matka nie krytykuje, jest właśnie Rose. Wnuczka wydawała się babci chodzącym ideałem, co z kolei mnie napawało obawami co do przebiegu ich wspólnego tygodnia.
– Poradzimy sobie, Frances. – Matka zbyła moje wątpliwości, najwyraźniej uznając je za bezpodstawne. – Skoro jednak tak się martwisz, może powinnaś do nas dołączyć.
Gdybym tylko mogła... Wybierałyśmy się w tę podróż we trzy. Miałyśmy zamiar kupować w Paryżu suknie na przyjęcie zaręczynowe, które wydawała siostra mojego narzeczonego. Plany pokrzyżował nam jednak przyjazd Romanowów. Do Londynu przybyli właśnie wielki książę Michał Michajłowicz z żoną Zofią, hrabiną de Torby. Członkowie elity otrzymali więc zaproszenia, żeby nie powiedzieć wezwania, na różne przyjęcia i wydarzenia organizowane na cześć gości. Otrzymałam je między innymi ja jako hrabina Harleigh, ale dostał je także mój narzeczony, szanowny pan George Hazelton. Choć upominałam matkę, żeby nie folgowała nadmiernie Rose, sama przecież to właśnie zrobiłam, pozwalając jej na wyjazd do Paryża z babką, a beze mnie.
Rozległ się brzęk uprzęży i stukot kopyt, i dorożka odjechała. Jedną ręką machałam jej na pożegnanie, drugą zaś kurczowo chwyciłam Hetty, bo serce mi się ściskało z bólu.
Ciotka też otarła łzę z policzka.
– Rozchmurz się, moja droga. Mała Rose ma głowę na karku. Już ona zadba o to, żeby twoja matka nie napytała sobie biedy.
Gdy powoli wracałyśmy do domu spod ciemnych chmur, niania mruknęła coś pod nosem.
– Jeszcze ich widzę – stwierdziła. – Jeszcze ich można przywołać z powrotem.
– Moja ciotka ma rację, droga nianiu. – Uniosłam głowę. – Niepotrzebnie się martwimy. Będzie służba, będzie obsługa hotelowa, będzie moja matka. Rose będzie miała należytą opiekę. Ostatecznie wychowywał mnie nikt inny, jak tylko właśnie moja matka i jakoś wyszłam na ludzi.
Niania zacisnęła usta i posłała mi wymowne spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
– A w każdym razie nic złego mi się nie stało. – Przyspieszyłam kroku. – Pani na pewno też się cieszy na myśl o paru dniach wolnego. Dobrze mniemam, że wybiera się pani do siostry?
Niania mruknęła coś jeszcze, czego nie dało się zrozumieć, a potem dygnęła i zeszła schodami do drzwi, którymi zwykle wchodziła służba.
Spojrzałyśmy z Hetty po sobie, a potem przekroczyłyśmy próg frontowego wejścia.
– Zachowuje się co najmniej tak, jakby Rose była jej dzieckiem – zauważyła Hetty.
– Nie wiem, czy aż o to chodzi, ale na pewno się o nią martwi. Choć wydawałoby mi się, że ucieszy się z krótkiego odpoczynku.
Z korytarza weszłyśmy z Hetty do bawialni, a tam rozsiadłyśmy się na sofie przy stoliku – w części pokoju przeznaczonej do prowadzenia swobodnych rozmów. Pomieszczenie nie należało może do największych, ale w obrębie tworzących prostokąt ścian mieściły się: stolik karciany, kanapy i fotele ustawione przy kominku oraz kredens pod ścianą – a w nim kilka skarbów o wartości sentymentalnej i zapas wina oraz mocniejszych alkoholi. W moich oczach było to miejsce ciepłe i gościnne.
– Przypuszczam, że ma zastrzeżenia przede wszystkich do zmian, które zachodzą w domu – oznajmiła moja ciotka.
– Przecież oczekujemy tylko, że przeprowadzi się do domu obok. Ale chyba wiem, co masz na myśli.
Nie wyznaczyliśmy jeszcze z George’em daty ślubu, ale pewne rzeczy zaczęliśmy już ustalać. Uzgodniliśmy między innymi, że wraz z Rose, nianią i moją pokojówką Bridget przeniesiemy się do niego, do sąsiedniego budynku. Hetty odkupi ode mnie dzierżawę mojego dotychczasowego domu i zatrzyma tu resztę służby. Plan wydawał się rozsądny. Obrzuciłam spojrzeniem tę moją przytulną bawialnię. Nigdy wcześniej nie miałam własnego domu, a choć mieszkałam tu tylko pół roku, spodziewałam się, że będę tęsknić za tym miejscem.
To przecież tutaj poznałam George’a. Choć nie, to nie jest prawda. Pierwszy raz spotkaliśmy się wiele lat temu, podczas mojego londyńskiego debiutu, zanim jeszcze poznałam Reggiego i zostałam hrabiną Harleigh – zanim przeżyłam dziewięć lat u boku tego łajdaka wiecznie uganiającego się za innymi kobietami, a potem dodatkowo rok żałoby po jego śmierci. W końcu jednak wprowadziłam się do niewielkiego budynku w Belgravii i tu odkryłam, że mieszkamy z George’em Hazeltonem po sąsiedzku. Najwyraźniej los spłatał nam nie lada figla.
– Jeszcze za wcześnie na taką nostalgię, Frances – powiedziała Hetty z uśmiechem, sprowadzając mnie na ziemię. – Jeszcze się nie wyprowadziłaś, a przecież nawet gdy to się stanie, w każdej chwili możesz tu zaglądać.
– Na pewno będę z tej możliwości korzystać. George kazał założyć tę furtkę między naszymi ogrodami nie tylko dla naszej, to znaczy swojej i mojej, wygody. Chodziło także o to, żebyśmy mogły z Rose łatwo cię odwiedzać, gdy już przejmiesz od nas ten dom. A czy dobrze ci tu będzie samej? – Nagle coś mi przyszło do głowy. – Czy to będzie pierwsza nieruchomość, którą posiądziesz na własność?
Byłam jeszcze małym dzieckiem, gdy mąż Hetty zmarł na grypę. Ona wtedy zamieszkała z naszą rodziną i stała się jakby drugą matką najpierw dla mnie, a potem – gdy przeniosłam się z Nowego Jorku do Londynu – również dla mojej siostry Lily.
Rozszerzyła lekko wargi w uśmiechu i zmrużyła oczy.
– Owszem, to będzie mój pierwszy własny dom. Aż trudno w to uwierzyć, zważywszy, że mam już pięćdziesiąt lat. Chyba dobrze mi było u twoich rodziców i dlatego nigdy nie rozważałam zakupu niczego swojego. Teraz to się zmieniło i uważam, że to niezwykle ekscytujące.
– Skoro ja muszę z niego zrezygnować, to cieszę się, że trafi w twoje ręce. Lepszej sąsiadki nie mogłabym sobie wymarzyć.
Trudno mi było uwierzyć, że Hetty nosi już na karku pięć krzyżyków. W przeciwieństwie do mojej matki, która poświęcała długie godziny na pielęgnowanie urody, Hetty cały czas tryskała energią – i pewnie dlatego wydawała się młodsza, niż była w rzeczywistości. Miałam nadzieję, że czas okaże się dla mnie równie łaskawy jak dla niej. Obie byłyśmy wysokie, choć ona miała kształty pełniejsze od moich. Wokół jej brązowych oczu pojawiło się już kilka zmarszczek, ale jej raczej kwadratowa twarz wciąż nie zdradzała skłonności do obwisania, a w ciemnych włosach dałoby się dojrzeć co najwyżej pojedyncze siwe nitki.
Podczas gdy ja przyglądałam się jej, ona dostrzegła coś za moimi plecami. Odwróciłam się więc przez ramię i przeniosłam wzrok na okno.
– Czyżbyś już rozważała zmianę zasłon?
– Może kiedyś, ale na razie próbuję dociec, czyj to powóz stoi przed domem.
Podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz. Z pojazdu wysiadała akurat rudowłosa kobieta.
– To Alicia Stoke-Whitney. Cóż ją tu może sprowadzać?
– Chcesz, żebym została z tobą? – zapytała Hetty.
Podeszłam do lustra, które wisiało nad barkiem, żeby poprawić loczki na czole. Zawsze uważałam, że mam ładne niebieskie oczy, ale emocje związane z wyjazdem Rose spowodowały, że trochę się zaczerwieniły. Zaróżowił mi się też nos i tylko policzki wyglądały blado. Akurat lekko je podszczypywałam, gdy w tafli zwierciadła dostrzegłam Hetty. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie, że zadała mi pytanie.
– Słucham? A nie, nie... Z czymkolwiek Alicia przyjeżdża, na pewno sobie z tym poradzę.
Skrzywiłam się lekko, bo właśnie odezwał się dzwonek przy drzwiach.
Hetty objęła mnie ramieniem.
– I to dlatego nagle tak się przejmujesz wyglądem?
Perspektywa spotkania z kochanką mojego nieboszczyka męża zawsze rozbudzała we mnie potrzebę zerknięcia w lustro. Nie pomagało zresztą i to, że Alicia – kobieta dobrze po trzydziestce – z każdym rokiem zdawała się jedynie pięknieć.
– Chciałam się tylko doprowadzić do porządku, bo przecież wiało na zewnątrz – odparłam. – Bardzo ci dziękuję za troskę. Jeśli chcesz, możesz oczywiście zostać, ale naprawdę nie jest to konieczne.
Hetty przygryzła wargi.
– Jeśli nie masz nic przeciwko, zrezygnuję z tej wątpliwej przyjemności.
Wyszłam razem z nią do korytarza i odprowadziłam ją wzrokiem, gdy wspinała się po schodach. W tym samym czasie do drzwi dotarła pani Thompson.
– Przyszła pani Stoke-Whitney – uprzedziłam ją. – Proszę ją wprowadzić do bawialni, a potem przynieść herbatę, dobrze?
Wróciłam do pokoju i odetchnęłam głęboko, żeby zapanować nad nerwami. Nie przyjaźniłyśmy się z Alicią, ale z winy mojego męża ukrywałyśmy przed światem wspólny sekret. Żadnej z nas nie byłoby na rękę, gdyby świat się dowiedział, że Reggie zmarł u niej w łóżku. Na szczęście dzięki rycerskiej postawie i pomocy George’a Hazeltona udało nam się przetransportować ciało drogiego Reggiego w stosowniejsze miejsce. To doświadczenie na pewno w jakimś sensie nas do siebie zbliżyło, a przecież i tak w towarzystwie musiałyśmy okazywać sobie nawzajem życzliwość, aby nie podsycać plotek dotyczących jej romansu w moim mężem. A trochę tak to już jest, że gdy się udaje, że się kogoś darzy sympatią, z czasem można go nawet polubić – w każdym razie w pewnym stopniu.
Drzwi się otworzyły.
– Pani Stoke-Whitney, milady – oznajmiła pani Thompson, odsuwając się na bok, żeby Alicia mogła wejść.
Dama wpłynęła do pokoju z gracją łabędzia. Gdyby przyszła na świat w rodzinie należącej do innej klasy społecznej, mogłaby śmiało zostać tancerką, taka była smukła i poruszała się z takim wdziękiem. Rude włosy i zielone oczy na pewno pomogłyby jej zdobyć wielką popularność. Alicia urodziła się jednak jako trzecia córka przedstawicieli dumnej, choć niezbyt zamożnej familii, nie miała zatem innego wyjścia, jak tylko dobrze wyjść za mąż. Wcześniej nigdy mi to nie przyszło do głowy, ale w tym sensie życie napisało dla niej taki sam scenariusz jak dla mojego świętej pamięci małżonka.
Spod płaszcza, który Alicia zsunęła z ramion, wyłoniła się przepiękna suknia spacerowa w kolorystyce szaro-różowej, idealnie pasująca do kapelusza.
– Frances. – Alicia westchnęła teatralnie. – Jestem zdruzgotana i potrzebuję twojej pomocy.
– Ależ wejdź, proszę, Alicio.
Gestem zaprosiłam ją do zajęcia miejsca przy kominku.
Pani Thompson zabrała od niej okrycie i poszła po herbatę. Alicia i ja przysiadłyśmy na skraju sofy po przeciwnych jej stronach.
– Arthur okropnie mnie traktuje – wyznała, ostrożnie ściągając skórzane rękawiczki.
– Czyżby?
Arthur Stoke-Whitney, jej mąż i wybawiciel od szlachetnej biedy, był od niej co najmniej o ćwierć wieku starszy. Nikt nigdy nawet nie próbował sugerować, że w tym małżeństwie chodzi o cokolwiek innego niż o sojusz rodzin. On miał już dwóch synów z pierwszego małżeństwa, a parę lat po śmierci żony zaczął się rozglądać za piękną kobietą z dobrym rodowodem, która mogłaby się stać ozdobą jego stołu i skutecznie wesprzeć jego karierę polityczną. Pieniędzy mu nie brakowało, mógł się więc obyć bez posagu. Alicia wpasowała się w te kryteria wprost idealnie.
– Wysyła mnie na wygnanie na wieś – oznajmiła. – Mam tam zostać, dopóki nie pozwoli mi wrócić do miasta.
Uniosłam brwi i tylko resztkami silnej woli powstrzymałam kpiący uśmieszek.
– Czyżbyś zgrzeszyła brakiem dyskrecji, Alicio?
Pani Thompson akurat przyniosła herbatę, musiałyśmy więc przerwać tę rozmowę, do czasu gdy wyjdzie i zamknie za sobą drzwi.
Wtedy Alicia zgromiła mnie spojrzeniem.
– Ja bynajmniej nie. Niestety nie można tego powiedzieć o drugiej stronie.
Podałam jej filiżankę z herbatą, a potem odruchowo się cofnęłam, ona bowiem zaczęła mieszać cukier z takim zapałem, jak gdyby miała do ubicia jajko. Uspokoiła się, dopiero gdy lekko dotknęłam jej ramienia.
– Już nigdy więcej nie wezmę sobie takiego młodziana. Oni zwyczajnie nie są w stanie się nie pochwalić – stwierdziła, a kiedy podałam jej delikatny filigranowy talerzyk ze słodkościami, tylko pokiwała głową. – No i oczywiście wieści dotarły w końcu do Arthura, a on się wściekł.
– Nie wątpię – powiedziałam.
Jej mężowi było zapewne całkowicie obojętne, jak sobie poczyna jego żona i z iloma kochankami romansuje, byleby w towarzystwie nikt nie wiedział o tych jej ekstrawagancjach. Stoke-Whitney był członkiem Izby Gmin i musiał myśleć o wyborach. Żona posła powinna cieszyć się nieposzlakowaną opinią, jakkolwiek sobie poczynała w prywatnym czasie. Dla niego nic się nie liczyło bardziej niż pozory.
Z pewnością łatwiej mi było zrozumieć istotę ich związku, gdy przypominałam sobie, że on robi karierę polityczną i sporo czasu spędza przy dworze. Królowa przecież nie tolerowała choćby wzmianek o skandalu wśród otaczających ją arystokratów czy członków jej parlamentu. Zanurzyłam wargi w herbacie, myśląc, że Jej Wysokość zapewne często przeżywa z tego powodu rozczarowania – ale Arthur Stoke-Whitney nigdy dotąd się do tego nie przyczynił. Właśnie, nigdy dotąd...
Alicia przygładziła jakiś niesforny kosmyk włosów.
– Tak, no tak. To oczywiście zrozumiałe, tylko jakże dla mnie niedogodne.
– A może należałoby w ogóle zrezygnować z tych flirtów? Nie brałaś tego nigdy pod rozwagę? Czy warto dla chwilowej rozrywki tak narażać siebie, męża i rodzinę na poważne niedogodności? Czy warto ryzykować utratę reputacji?
Zanurzyłam kawałek bułeczki w bitej śmietanie, którą wcześniej nałożyłam sobie na talerzyk, po czym całość wsunęłam do ust i czekałam na jej wyjaśnienia.
Ona jednak tylko spojrzała na mnie smętnie.
– Chyba pora poważnie się nad tym zastanowić, ale ty mi nie praw morałów, Frances. Przychodzę do ciebie po pomoc.
Zaintrygowało mnie to.
– A jak mogę ci pomóc?
– No cóż, wspomniałam ci już, że Arthur się wściekł, spodziewam się więc, że przyjdzie mi spędzić na wsi więcej czasu niż zazwyczaj. Raczej nie liczę na to, że ochłonie w ciągu miesiąca czy dwóch. Już mi zapowiedział, żebym sobie nie zaprzątała głowy kompletowaniem garderoby na nowy sezon.
– Trudno mi w to uwierzyć. On tak często przyjmuje gości, że na pewno będzie cię potrzebować.
Alicia odrzuciła włosy do tyłu.
– Powiedział, że jeśli będzie potrzebować pani domu, to zwróci się do siostry.
Aż mi dech w piersi zaparło i omal nie zakrztusiłam się kolejnym kęsem bułeczki. Łyk herbaty na szczęście pomógł.
– Chyba nie masz na myśli Constance?
Niezbyt to było mądre pytanie z mojej strony, zważywszy że Arthur miał tylko jedną siostrę. Tyle że jej kompetencje towarzyskie ograniczały się do umiejętności myśliwskich. Pozostawała całkowicie na bakier ze wszelkimi konwenansami i nawet w podstawowym zakresie nie rozeznawała się w zasadach towarzyskiej precedencji. To między innymi dlatego Stoke-Whitney postanowił się ożenić powtórnie. Constance zupełnie się nie nadawała do pełnienia roli gospodyni przyjęcia.
– A kogóż by innego? Sama zatem rozumiesz, w jak poważne wpadłam tarapaty.
– Zaiste, choć nadal nie bardzo pojmuję, jak mogłabym pomóc w tej sytuacji.
– No tak – odparła Alicia. – O najważniejszej rzeczy nie wspomniałam. Otóż nasza córka Harriet kończy w styczniu osiemnaście lat. Wiosną powinna zostać przedstawiona królowej i po raz pierwszy pojawić się na salonach. Gdy wspomniałam o tym Arthurowi, stwierdził, że Constance z pewnością poradzi sobie z tak błahą kwestią.
Zrobiło mi się potwornie żal Harriet. Prezentacja przed królową to wspaniałe przeżycie, ale też wielkie wyzwanie dla młodej kobiety, nawet jeśli wszystko układa się jak należy. Gdyby w tym trudnym przedsięwzięciu radą miała jej służyć Constance, no cóż... Zapewne skończyłoby się katastrofą.
– Chyba nie zrobiłby czegoś takiego własnej córce?
Alicia ściskała filiżankę w dłoniach tak mocno, że zaczęłam się obawiać o los mojej porcelany. W końcu ją jednak odstawiła.
– Dla niego liczą się tylko synowie, o córce prawie w ogóle nie myśli. I dlatego nie sposób nie traktować tych jego gróźb poważnie. Harriet może uniknąć całkowitej kompromitacji, tylko jeśli ty zgodzisz się wprowadzić ją na salony.
– Ja?
– Tak, ty. – Alicia uniosła lekko brwi. – Przecież zajmujesz się takimi rzeczami, prawda? Wprowadzałaś na salony swoją siostrę i tę drugą Amerykankę, obie świetnie sobie poradziły. Przecież nie wzgardzisz moją córką tylko dlatego, że nie pochodzi zza oceanu, prawda?
– Oczywiście, że nie.
Alicia klasnęła radośnie w dłonie.
– Czyli się zgadzasz?
– Nadal nie do końca rozumiem, dlaczego moja pomoc miałaby być potrzeba. Zresztą czy pan Stoke-Whitney się na to zgodzi?
– Czy zgodzi się, żeby jego córkę wprowadzała na salony Frances, hrabina Harleigh? Arthur nie będzie się posiadać z radości. Może nawet zechce spojrzeć na nią łaskawszym okiem. Ja zaś obiecuję prosić o twoją pomoc tylko pod warunkiem, że w marcu nadal będę na wygnaniu.
– W takim razie zgoda, pomogę Harriet. Choć nie wydaje mi się, żebyś miała pozostawać na tym, jak to nazywasz, wygnaniu aż tak długo. Mąż prędzej czy później wezwie cię do pomocy.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. Niemniej podsunęłaś mi jeszcze jeden pomysł. Wolno mi pozostać w mieście do czasu przyjęcia na cześć Romanowów. Być może jeśli się dobrze spiszę i pomogę mężowi przy jego nędznej mowie, to zdołam go jednak nakłonić do zmiany zdania i nie odeśle mnie na wieś.
– Występuje przed Izbą?
– Nie, ma przemawiać do członkiń jakiegoś szacownego kobiecego stowarzyszenia stojącego na straży zasad moralnych w polityce. Nie pamiętam nazwy: coś tam, coś tam, zepsucie w sferze publicznej. – Machnęła ręką. – Poparły go w poprzednich wyborach.
Uśmiechnęłam się do siebie na myśl o tym, że Alicia ma pomagać mężowi przy redagowaniu tego akurat przemówienia.
– Może przy okazji wspomnij mu, że Constance zapewne nie najlepiej się odnajdzie w towarzystwie gości z Rosji oraz księcia i księżnej Walii.
Alicia spojrzała na mnie z błyskiem w oku.
– Słusznie. Będę o tym pamiętać. – Podniosła rękawiczki ze stolika i wstała. – Bardzo ci dziękuję, moja droga. Dzięki tobie odzyskałam nadzieję.
Zadzwoniłam po panią Thompson i odprowadziłam Alicię do korytarza, gdzie czekałyśmy razem, aż gospodyni przyniesie jej płaszcz.
– Zapomniałam ci powiedzieć, że masz piękny pierścionek zaręczynowy. – Wkładając rękawiczki, zerknęła wymownie w kierunku mojej dłoni. – Hazelton ma wyborny gust, jeśli chodzi o biżuterię. – Uniosła wzrok i spojrzała mi w oczy. – Ale dawno nie widziałam go w towarzystwie. Jakże mu się wiedzie?
– Świetnie mu się wiedzie i szczęście mu dopisuje, więc niech ci żaden pomysł nie zaświta.
Otworzyłam drzwi frontowe i gestem przywołałam jej stangreta. Ona uśmiechnęła się krzywo.
– Jakżebym śmiała... Przecież na pierwszy rzut oka widać, że bardzo się kochacie.
Odrzuciła głowę i wyjrzała przez uchylone drzwi na ulicę.
– Czy ja już gdzieś nie widziałam tego człowieka?
– To pewnie kamerdyner naszych sąsiadów. Mówimy o nim, że to plotkarz z Chester Street. Zdecydowanie za dużo czasu upływa mu na obserwowaniu, co kto z nas porabia.
– To na pewno nie jest kamerdyner. – Wskazała gestem. – Czy to aby nie ten policjant, który ubiegłej wiosny badał sprawę mojej zaginionej bransoletki?
Wyjrzałam przez drzwi, dokładnie w momencie gdy pojawiła się pani Thompson z płaszczem Alicii. Rzeczywiście był to inspektor Delaney, w towarzystwie jakiejś młodej kobiety. Wyszedł właśnie od George’a i przystanął na chodniku. Rozglądał się po ulicy, jakby się zgubił.
Alicia zdążyła już włożyć płaszcz, więc wyszłam przed dom razem z nią. Delaney pewnie wypatrywał George’a, który poszedł akurat do klubu.
Podeszłyśmy do krawężnika, bo dokładnie w tym momencie powóz Alicii podjechał i zatrzymał się przed wejściem. Ten fakt przykuł uwagę Delaneya, który jednak na mój widok zrobił wyraźnie przerażoną minę. Cofnął się nawet o krok, ale towarzysząca mu młoda kobieta ruszyła w naszą stronę, więc, chcąc nie chcąc, poszedł za nią.
– Dzień dobry, panie inspektorze – przywitałam go. – Czyżby przyszedł pan do pana Hazeltona?
On uchylił kapelusza, odsłaniając brązową czuprynę poprzetykaną siwizną. – Owszem, lady Harleigh. Niestety go nie zastaliśmy.
Towarzysząca mu kobieta wsparła dłoń na biodrze i przyglądała mi się zuchwale.
– A pani zna Hazeltona?
Francuski akcent, który wychwyciłam w tym pytaniu, bardzo mnie zaskoczył.
– Oczywiście, to mój sąsiad.
– I narzeczony – dodała Alicia.
Kobieta zmrużyła oczy.
– Czyżby? No proszę, proszę... – Zwróciła się do Delaneya. – A pan o tym wiedział?
Inspektor przyłożył dwa palce do skroni.
Cóż za impertynencja!
– A mogę zapytać, z kim mam przyjemność?
– Ależ oczywiście – odparła, unosząc lekko jeden z kącików warg. – Jestem żoną George’a Hazeltona.
Aż otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Nie wiedziałam, czy mogę wierzyć własnym uszom.
Stojąca za moimi plecami Alicia westchnęła ciężko.
– Kto by pomyślał! – powiedziała, nachylając mi się do ucha. – A ja sądziłam, że to mnie się życie pokomplikowało.