Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Opanuj proste techniki przedstawione w Potędze życia bez strachu i doświadczaj, o ile łatwiejsze stanie się twoje życie.
Kiedy przeżywamy trudne chwile w życiu, boimy się, czy damy radę i czy jeszcze będzie dobrze.
Ta książka pokaże ci, że to sposób myślenia o problemach ma wpływ na twój dobrostan.
Sprawdzone metody Gelonga Thubtena pozwalają spojrzeć na trudności życiowe jak na szansę i okazję do transformacji. Dzięki prostym wskazówkom nauczysz się, jak przejść przez ból i dyskomfort. Jak przekształcić głęboko zakorzenione wzorce strachu i oporu.
Medytacja i praktyka uważności da ci dostęp do twoich głębokich rezerw wewnętrznej siły. Dzięki nim odkryjesz, jak objąć i zaopiekować swoje cierpienie.
Uwolnij swój umysł, by bez lęku pokonać wszelkie przeszkody, złe nawyki, osiągnąć niezachwiany spokój i swoje cele.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 165
Tytuł oryginału: Handbook for Hard Times
Projekt okładki: Anastazja Drabot
Przekład: Witold Biliński/sundar.pl
Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Bogusława Jędrasik
Copyright © Gelong Thubten 2023
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.
ISBN 978-83-287-3210-0
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Książkę tę dedykuję Akongowi Rinpoche, Lamie Yeshe i moim rodzicom.
„Ból jest nieunikniony, cierpienie to kwestia wyboru”.
HARUKI MURAKAMI
Wczesnym rankiem ósmego października dwa tysiące trzynastego roku obudziłem się, by otrzymać wstrząsającą nowinę. Powiedziano mi, że Akong Tulku Rinpoche – mój przewodnik duchowy, mentor i najbliższy przyjaciel przez ponad dwadzieścia lat – został brutalnie zamordowany.
Rinpoche był w tym czasie w mieście Chengdu w Chinach, przygotowując się do dorocznej wizyty w swojej ojczyźnie – Tybecie. Codziennie rozmawialiśmy przez telefon i między naszym ostatnim kontaktem poprzedniego wieczoru, a tym porankiem, ktoś zabił go w potworny sposób. Trzech mężczyzn wdarło się do jego apartamentu i Akong, jego bratanek oraz pomocnik zostali zadźgani na śmierć. Zaatakowano ich, by zdobyć pieniądze, które Rinpoche miał rozdzielić między sierocińce i szpitale, stworzone przez niego za pośrednictwem organizacji charytatywnej. Sprawcy zostali szybko odnalezieni przez policję i uwięzieni.
Wkrótce pojawiły się szczegółowe informacje dotyczące okoliczności zbrodni. Okazało się, że znaliśmy głównego napastnika – był on naszym tybetańskim przyjacielem, który wcześniej spędził trochę czasu w naszym szkockim klasztorze. Był zaangażowanym mnichem, ale wydaje się, że po powrocie do Tybetu zapadł na chorobę psychiczną. Był najbardziej brutalny z napastników, w szale agresji zadawał Rinpoche razy nożem.
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem, czułem się całkowicie zdezorientowany. Rinpoche był w moim życiu niezwykle ważną osobą, była to więc strata wykraczająca poza moje możliwości pojmowania. Mieliśmy długą wspólną historię. Krótko po tym, jak przyjechałem do klasztoru jako cierpiący dwudziestojednolatek, wziął mnie pod swoje skrzydła i pomógł stanąć na nogi. Kilka lat później zostałem jego asystentem i jeździliśmy razem na serie wykładów, ściśle współpracując przez kilka miesięcy każdego roku. Nauczył mnie wszystkiego, co wiem o medytacji, i poprowadził mnie poprzez moją pracę. Uważałem go zarówno za nauczyciela, jak i najdroższego przyjaciela. Jego nagła śmierć była ogromną tragedią dla buddystów na całym świecie, a jeśli chodzi o mnie, poczułem się, jakby cały wszechświat się zawalił.
Wielu poważało i szanowało Akonga Rinpoche. Był wysoko cenionym przewodnikiem duchowym, lecz w każdym otoczeniu pozostawał zawsze osobą najcichszą i najmniej zwracającą na siebie uwagę.
Odegrał ważną rolę we wprowadzaniu buddyzmu na Zachodzie i założył klasztor Samye Ling w Szkocji, w którym jestem mnichem. Mimo zdobytego uznania często można było go spotkać w klasztorze własnoręcznie czyszczącego rynsztoki lub sprzątającego po innych – zawsze był uosobieniem skromności.
Jednocześnie był uzdolnionym lekarzem i cenionym dobroczyńcą, który zrealizował setki projektów w najbardziej zaniedbanych regionach świata, gdzie zakładał sierocińce, szkoły, szpitale i jadłodajnie dla potrzebujących. Był znany z wielkiej uprzejmości, głębokiej mądrości i niezwykłej wrażliwości na ludzkie cierpienie.
Kiedy dotarła do mnie wiadomość o jego śmierci, odwiedzałem właśnie krewnych w Oxfordzie. Pierwszą reakcją było osłupienie – moje ciało skamieniało, a umysł zamarzł. Następnie przeszedł do trybu awaryjnego, osiągnął wielkie skupienie, zacząłem kontaktować się z odpowiednimi ludźmi, starając się poradzić sobie z nadchodzącym kryzysem. Musiałem wyciszać własne emocje, spychając je na sam spód umysłu. Pojawił się lęk, a ja zatrzasnąłem przed nim drzwi, bo nie byłem gotowy na stawienie czoła mrocznym uczuciom, które we mnie kiełkowały.
Gdy pojawia się trauma, człowiek często na siłę tłumi swoje emocje, żeby przetrwać, a ja wiedziałem, że to jedyny sposób, by dalej funkcjonować. Później tego ranka, gdy dotarło do mnie, jak ogromne znaczenie ma to, co się stało, przeżyłem potężne ataki paniki. Moje ciało drżało, nie byłem w stanie mówić ani płakać, mimo że wzbierały we mnie gorące łzy, pragnąc się wydostać na zewnątrz. Wtedy dzwonił telefon, co od razu przełączało mnie w tryb roboczy. Oscylowałem między rozpadaniem się na drobne kawałki a funkcjonowaniem na najwyższym poziomie efektywności.
Po wielu latach przeżytych jako asystent mistrza, zostałem teraz jedną z osób wrzuconych w wir pozostających do załatwienia spraw prawnych, a także odpowiadających na zalewający nas strumień pytań ze strony mediów. Stała aktywność pomagała, więc gdy w klasztorze w Szkocji odbywały się modły i ceremonie, udałem się do naszego londyńskiego oddziału, by zająć się sprawami administracyjnymi i komunikacją ze światem. Spędzałem czas chodząc po korytarzach i przeprowadzając niewiarygodnie trudne rozmowy telefoniczne, starając się znaleźć sposób na sprowadzenie z Chin ciała naszego mistrza.
Z upływem dni zacząłem czuć niezwykłą siłę promieniującą z głębin mojego ciała i pchającą mnie naprzód, zapewniając jednocześnie wysokie skupienie. Nocą natomiast zapadałem się w żałobę i skręcające trzewia poczucie strachu. Przez utratę mistrza czułem się tak, jakby coś we mnie zostało z wściekłością rozdarte, zastanawiałem się też, czy wszyscy jesteśmy narażeni na atak i kto może być następny. Leżałem w łóżku nie mogąc zasnąć, czując palący ból i przerażenie, tak jakby całe moje ciało płonęło.
Do Wielkiej Brytanii zaczęły spływać informacje. Musiałem przestudiować policyjny raport, który ze szczegółami opisywał ogromną liczbę ran kłutych, i zostałem zaangażowany w skomplikowany proces odzyskiwania rzeczy stanowiących własność zmarłego. Moja serdeczna przyjaciółka Lea, która również przez wiele lat ściśle współpracowała z Rinpochem, poleciała do Chengdu i zadzwoniła do mnie z mieszkania, w którym doszło do zbrodni. Szukała rzeczy mistrza, a ja pomagałem jej, przypominając sobie, czego powinna szukać. Mówiła, że całe to miejsce było przesiąknięte krwią. Do dziś nie mam pojęcia, jak była w stanie poradzić sobie z takim doświadczeniem.
Po długich negocjacjach udało nam się załatwić przewiezienie zwłok do klasztoru Akonga w Tybecie w celu przeprowadzenia kremacji. Ze względu na moje obowiązki musiałem pozostać w Londynie, by utrzymać kontakt z prasą i wykonywać inne zadania. W moim umyśle nieustannie pojawiały się potworne obrazy. Szukałem odpowiedzi. Poza przytłaczającym poczuciem straty, nie byłem w stanie zrozumieć, jak tak głęboko duchowa, altruistyczna i współczująca osoba, jak Akong Rinpoche, mogła skończyć życie w tak potworny i brutalny sposób. Byłem również bardzo smutny i wstrząśnięty faktem, że razem z nim zabite zostały jeszcze dwie osoby. Codziennie jednak pojawiała się ta zadziwiająca mieszanka smutku i siły, tak jakby coś we mnie powoli rosło, by odżywiać i utrzymywać przy życiu mój umysł.
Noce wyglądały jednak inaczej. Wtedy opanowywało mnie nieszczęście. Zdałem sobie sprawę, że muszę wykorzystać to, czego nauczyłem się kilka lat wcześniej, podczas czteroletniej medytacji, kiedy to borykałem się z ekstremalną depresją.
Walka z cierpieniem tylko pogarszała sytuację, podczas gdy zaakceptowanie go okazało się niezwykłą przemianą. Teraz, gdy leżałem w łóżku, wiedziałem, że muszę opaść w przestrzeń pomiędzy moimi emocjami, nie odpychając ich. Zrozumiałem, że zaniechanie oporu i zbliżenie się do nich sprawi, że ból mnie nie zniszczy.
To oszlifowało ostre krawędzie tego bólu i sprawiło, że znacznie łatwiej było mi radzić sobie z nim.
Członkowie buddyjskiej społeczności na całym świecie byli w szoku, ale nikt nie wydawał się zły – wśród żałoby czuć było wybaczenie. Brak pragnienia zemsty wydawał się nam czymś naturalnym. Dużo tych osób spędziło wiele lat na praktykowaniu medytacji współczucia i efekty tego były teraz widoczne jak na dłoni: istniało głębokie poczucie straty, ale ani śladu wściekłości czy łaknienia zemsty.
Pisaliśmy do chińskich władz petycje z prośbą, by uwolnić sprawców od kary śmierci. Wszyscy byliśmy oczywiście zgodni co do tego, że ludzie ci powinni pozostać w więzieniu, ponieważ były to osoby niebezpieczne, ale odczuwanie nienawiści i pragnienie ich śmierci, bo kogoś zabili, wydawało się nieludzkie. Nasze prośby nie zostały wysłuchane i w chwili, kiedy piszę te słowa, dziewięć lat później, zabójcy wciąż przebywają w celi śmierci gdzieś w Chinach.
Wśród moich najwyraźniejszych wspomnień o Akongu są chwile, w których mówił o potędze akceptacji i współczucia. Nikt z nas nie chce cierpieć, ale kiedy się to zdarza, nie mamy wyboru i musimy znaleźć jakiś sposób, by przez to przejść. Okazuje się, że z najtrudniejszych sytuacji możemy się wiele nauczyć, a Rinpoche często mawiał, że najszybszym sposobem na rozwój jest stawienie czoła bólowi, zamiast uciekania od niego.
PORADNIK NA CIĘŻKIE CZASY
Do wielu rzeczy w naszym życiu mamy gotowe instrukcje, kiedy jednak nadchodzą ciężkie czasy, często brakuje nam wskazówek i nie bardzo wiemy, co robić. Zwykle naszym pragnieniem jest jak najszybsza ucieczka, ale błyskawicznie odkrywamy, że ucieczka od naszych emocji sprawia, że problemy zmieniają się ze złych na gorsze.
Moja pierwsza książka była przewodnikiem mnicha po szczęściu, a kiedy ją ukończyłem, postanowiłem napisać o tym, jak radzić sobie z trudnościami, lub – jak żartował mój wydawca – napisać „przewodnik po nieszczęściu”. Chciałem analizować to, jak bogatsze i trwalsze szczęście może zakwitnąć na gruncie przemienionego cierpienia, i jak nasze nieszczęście jest najżyźniejszą glebą dla wewnętrznej siły, odporności i współczucia.
Ludzie polecieli rakietami na Księżyc, a dziś są w stanie posyłać teleskopy poza nasz Układ Słoneczny, a tymczasem mamy trudności z tym, co dzieje się w głębi naszych głów i serc. Wydaje się, że wyewoluowaliśmy zewnętrznie, ale nie wewnętrznie, patrzymy na zewnątrz, a nie do środka. Poszukujemy szczęścia, ale rzadko zdajemy sobie sprawę, że aby je znaleźć, musimy przemienić nasze umysły. Chcemy unikać cierpienia, ale mało kiedy rozumiemy, że rozwiązaniem jest zmiana sposobu myślenia.
Przekazem tej książki jest to, że ciężkie czasy to cenna sposobność – jeśli wiemy, jak ją wykorzystać. Mamy silny nawyk odpychania od siebie dyskomfortu i gonienia za jego przeciwieństwem, czego skutkiem jest to, że zwykle trudne sytuacje są dla nas nie do zniesienia. Klucz do trwałego szczęścia można znaleźć ucząc się tego, jak radzić sobie z przeciwnościami.
Nawet w obliczu najtrudniejszych wydarzeń w życiu nic nas nie zniszczy, jeśli nauczymy się przekształcać nasze umysły i pracować nad problemami, zamiast z nimi walczyć. W buddyjskiej filozofii istnieją pewne podstawowe zasady, które mogą w tym pomóc.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz