Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powstanie Warszawskie w 100 przedmiotach nie jest zwykłym albumem ze zdjęciami. To nowy sposób opowiedzenia dziejów społecznych, politycznych, wojskowych, technicznych i kulturalnych Powstania. Każdy z pokazanych przedmiotów opowiada historię, którą trudno zrozumieć bez właściwego kontekstu. Przedmioty czasem zwyczajne awansowały na świadków wielkiej historii.
- Goliat – niemiecki dron lądowy, zdalnie sterowana mina niszcząca powstańcze barykady.
- Panterka – zdobyczny element niemieckiego munduru w charakterystyczne, maskujące łaty. Obiekt marzeń powstańczej młodzieży.
- Samolot Douglas C-47 – Misja Jana Nowaka – Jeziorańskiego.
- Broszura Akt żalu doskonałego i warszawska kapliczka podwórkowa.
- Właz do kanału i torba powstańczej łączniczki.
- Sztandar 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Sosabowskiego – desant, który nie nastąpił.
- Urna z prochami książek z Biblioteki Krasińskich.
- Reklama na fabryce Franaszka – zapomniana rzeź Woli.
- Motopompa wykorzystana do ataku na budynek PASTy.
- Skrzynka pocztowa Harcerskiej Poczty Polowej i znaczki poczty powstańczej
Powstanie Warszawskie do dziś wywołuje gorące emocje, często w poprzek tradycyjnych podziałów politycznych. Jedni twierdzą, że przyniosło tylko zniszczenie Warszawy i hekatombę cywilnych ofiar - inni utrzymują, że powstrzymało sowietyzację Polski. Nasza książka nie wnosi do tego sporu żadnego nowego komentarza politycznego czy historycznego. Przybliża za to czas próby i honoru poprzez przedmioty, rzeczy, którymi posługiwali się powstańcy, żołnierze ruszający na pomoc Warszawie i zwykli mieszkańcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 372
Okładka, strony tytułowe, projekt graficzny, fotoedycja, skład i łamanie wersji do drukuFahrenheit 451
Redakcja i korekta Barbara Manińska
Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz
ISBN 978-83-8079-970-7
Copyright © by Teresa Kowalik
Copyright © by Przemysław Słowiński
Copyright © by Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydawca
Fronda PL, Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 877 37 35
faks 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Historia Powstania Warszawskiego to przede wszystkim historia mordowanego i niszczonego miasta, burzenia zabytków, muzeów, świątyń, dewastacji bezcennych dóbr kultury, to historia ginących ludzi, hekatomba Polaków, największa jednorazowa masakra setek tysięcy: zarówno bohaterskich żołnierzy AK, jak i ludności cywilnej – 200 tysięcy ofiar. Z ogromnym mozołem budowane Polskie Państwo Podziemne przestało istnieć. Ci, którzy cudem ocaleli, trafili do obozów koncentracyjnych. Niemcy w trakcie powstania wyrwali Polsce serce.
„Młodzi ludzie z najlepszego pokolenia II RP, na których należało dmuchać i chuchać, zostali rzuceni na stos, wysłani na beznadziejną walkę w powstaniu, które już w momencie wybuchu nie miało najmniejszych szans powodzenia, nie miało najmniejszego sensu politycznego” – Piotr Zychowicz.
Wbrew utartemu przekonaniu polski obóz niepodległościowy, a także sami żołnierze AK nie byli jednomyślni w sprawie decyzji o wybuchu powstania. Decyzja zapadła 31 lipca 1944 r. w wąskim gronie pięciu osób. Podjęli ją generałowie: Tadeusz Bór-Komorowski, Tadeusz Pełczyński i Leopold Okulicki, oraz pułkownicy: Rzepecki i Chruściel. Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych gen. Kazimierz Sosnkowski, gen. Władysław Anders, gen. August Emil Fieldorf „Nil” kategorycznie sprzeciwiali się decyzji o wybuchu walk. W samej Komendzie Głównej AK nie brakowało pełnych trwogi głosów pułkowników. Ale Leopold Okulicki, jeden z tych, którzy żądali powstania, nie zważał na nic i wygłaszał dramatyczne tezy przesądzające o tragicznej w skutkach decyzji: „Potrzebny nam dzisiaj czyn, który wstrząsnąłby sumieniem świata (…). Musimy stoczyć wielką bitwę w Warszawie i to niezależnie od ceny. Niech się walą mury, niech płynie krew. Tylko nasza walka, nasza śmierć, nasza ofiara może zmienić stanowisko wielkich mocarstw”. Wstrząsające, mrożące krew w żyłach wypowiedzi Leopolda Okulickiego.
Lipiec 1944, na miesiąc przed wybuchem Powstania Warszawskiego: Ludność czyta niemiecki afisz z nakazem stawienia się 100 tys. mężczyzn w wieku od 17 do 65 lat do kopania obronnych rowów przeciwczołgowych na przedpolach Warszawy
A jak kończy się polityka oparta nie na realnych przesłankach, nie na kalkulacji zysków, ale na romantyzmie i mrzonkach, pokazała klęska powstania i jej tragizm. W oczach świata takie beznadziejne zrywy uznania nie zyskują. Wielkich tego świata nie wzruszają. Świat polityczny ceni jedynie siłę, realizm i równowagę psychiczną. „Romantyczne gesty narodów dawno już straciły w świecie wagę atutów politycznych” (Zmarnowany heroizm, „Wielka Polska”, 2 października 1944 roku).
Legendarny „kurier z Warszawy” Jan Nowak-Jeziorański także ostrzegał generalne dowództwo Komendy Głównej AK przed podjęciem decyzji o rozpoczęciu walki o Warszawę. Nakreślał aktualną sytuację międzynarodową i informował, że oddanie Polski w ręce Stalina jest już przesądzone, a na pomoc Zachodu liczyć nie należy. Otwarcie przyznał, że „wielka walka zbrojna w środku Europy” nikogo nie wzruszy, że „nie będzie miała żadnego wpływu na politykę sojuszników (aliantów). A jeśli chodzi o opinię publiczną na Zachodzie, będzie to burza w szklance wody”. I nie mylił się.
Opinie uczestników powstania są także zróżnicowane. „Skoro Powstanie nie miało szansy na powodzenie, to można je nazwać zbrodnią – a już na pewno tragedią i katastrofą” – oceniał Stanisław Likiernik, powstaniec.
„Uważam, że powstanie było tragedią grecką (działanie prowadzące nieuchronnie do klęski), było nie do uniknięcia, ale oczywiście to była potworna tragedia. Moim zdaniem trzeba rozwijać kult powstania. To był jednak najwspanialszy okres w naszym życiu. Okres, w którym olbrzymia masa ludzi zjednoczyła się w jednej postawie reprezentującej interes ponadosobowy – to jest coś niezwykłego. Był okres, w którym masa, milion ludzi myślało kategoriami nie swojego interesu, myślało kategoriami zdobycia wartości wyższego rzędu (…). To jest wielka wartość i to musi w naszej świadomości zostać. Następne pokolenie musi być w taki sposób wychowywane, żeby miało świadomość rangi tego zrywu” – tłumaczył powstaniec prof. Witold Kieżun w rozmowie z Archiwum Historii Mówionej.
„Nie wolno jako czynu godnego naśladowania utrwalać w pamięci narodu powstania, katastrofy. Dość umierania na płonących gruzach miast i nieużytków historii. Naród polski nie zapomni nigdy swych dzieci, które szły na śmierć w przekonaniu, że walczą o wolność Polski (…)” – pisze powstaniec, amerykański historyk polskiego pochodzenia Richard Lucas w książce Zapomniany Holokaust.
W sprawie oceny zasadności wybuchu powstania wśród współczesnych historyków i publicystów także są głębokie podziały. „Decyzja o wywołaniu powstania w Warszawie jest nie do obrony (…). Wszystkie archiwa, które jeszcze nie w pełni znamy, potwierdzą jedynie skalę nieodpowiedzialności ludzi decydujących o losach naszej stolicy, naszego narodu i całej Polski” – pisze prof. Sławomir Cenckiewicz w artykule Nieuzasadniony odruch 44 na łamach tygodnika „Do Rzeczy”.
„Tej decyzji Bora-Komorowskiego i jego sztabu nie da się obronić w żaden sposób. Hołd hołdem, pamięć o bohaterach obowiązkiem, ale wydanie miasta na rzeź w złudnej nadziei, że to kogoś wzruszy i skłoni, by się odwdzięczyć, było naprawdę przejawem obłędu” – pisze publicysta Rafał Ziemkiewicz.
Przeciwnego zdania jest dr Piotr Gontarczyk, który uważa, że „Katastrofa powstania warszawskiego w postaci zniszczenia miasta i wymordowania przez Niemcy mieszkańców nie była do przewidzenia”. Gontarczyk znajduje się w gronie osób, które decyzji o wybuchu powstania nie potępiają.
Stanisław Cat-Mackiewicz, bardzo krytyczny wobec powstania, tak o nim pisał w swoich wspomnieniach: „Warszawa została zniszczona, spłonęła przeszłość i dusza Polski. Naród polski bez Warszawy jest już innym narodem, niż był, gdy Warszawa żyła. Jesteśmy po jej stracie narodowo, kulturalnie, duchowo ubożsi. Zabytki, pamiątki, amulety przeszłości, amulety narodu zginęły bezpowrotnie. I tak jak nie można przywrócić życia człowiekowi, tak nie można wskrzesić tego, co z nimi zginęło (…). Przez wiele setek lat, dopóki istnieć będzie naród polski, każdy Polak będzie przyznawał, że Powstanie Warszawskie było samobójczym szałem, i będzie miał do niego synowską tkliwość i miłość. Będzie z niego dumny”.
Jedna z najważniejszych postaci polskiej kultury Jerzy Turowicz pisał tak: „W gruzach Warszawy zginął kwiat najlepszej polskiej młodzieży, całego pokolenia. Tysiące polskich dziewcząt i chłopców, słabo uzbrojonych, z niebywałą odwagą i niebywałą ofiarnością, wbrew ogromnej przewadze wroga, porwały się na próbę wyzwolenia stolicy spod niemieckiej okupacji, dając świadectwo prawdzie, że wolność jest cenniejsza niż życie. Ponieśli klęskę, wielu z nich zginęło, inni poszli na poniewierkę, do niemieckich obozów czy na emigrację, a ci, którzy zostali w kraju lub wrócili do niego po wojnie, zaznali więzień nie tej Polski, o którą walczyli. Ale przecież to z ich ofiary wyrosła siła, która pozwoliła naszemu narodowi przetrwać następne ponure półwiecze, a głęboko w sercach i umysłach zakorzenione pragnienie wolności mogło przemienić się w rzeczywistość”. Historyk Władysław Pobóg-Malinowski uważał, że „Dowództwo wydające rozkaz natarcia w takich warunkach składało tylko dowód brawurowej beztroski w szafowaniu młodą, bohaterską, wspaniałą krwią. Wykazywało zdumiewający zanik poczucia odpowiedzialności i przeniosło na karty narodowej historii nie tylko swój tragiczny błąd kalkulacji, ale i ten jeszcze swój niewybaczalny grzech wobec młodego pokolenia i całego narodu”.
„Polska Armia Podziemna rozpoczęła wczoraj otwartą walkę o uwolnienie Warszawy – notował wybitny pisarz Andrzej Bobkowski. – Podobno Warszawa się pali i walki na ulicach. Po co? Boję się wymówić słowo «bezsens», ale samo podsuwa mi się na każdym kroku, gdy o tym myślę. Największe bohaterstwo, gdy jest bezcelowe, budzi gorzkie politowanie i nic więcej. Mówi się o nim jak o bohaterstwie szaleńca, który rzuca się pod pociąg, by go zatrzymać”.
Warszawscy powstańcy chcieli Polski, w której system wartości jest tak oczywisty jak powietrze, a obrona domu przed każdym agresorem jest oczywistą koniecznością. Wierzyli, że mimo zbrodni i cynizmu dominującego w świecie można go ocalić, że zrobią to właśnie oni.
„Człowiek musiał stworzyć sobie własny świat, aby wierzyć, że istnieją humanitarne zasady i prawa współżycia między ludźmi – pisze uczestniczka powstania Teresa Szuch Lewtak-Stattler. – Chcieliśmy być wolni. Było oczywiste, że mieliśmy zginąć jako naród. Broniliśmy w okupowanym kraju prawa do życia, do polskiego języka, kultury i polskiej historii. Przez pięć lat można nas było zniszczyć fizycznie, ale moralnie byliśmy nie do zniszczenia”.
Uczestnik powstania płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Heller” we wspomnieniach tak opisuje nastroje w przedpowstańczej Warszawie: „Trzeba było przeżyć pięć lat okupacji w Warszawie, aby czuć to, to czuła ludność i żołnierze. Trzeba było żyć dzień po dniu, godzina po godzinie przez pięć lat w cieniu więzienia na Pawiaku, trzeba było w ciągu tych miesięcy widzieć, jak znikają przyjaciele jeden po drugim, (…) milcząco asystować na rogu ulicy w smutny zimowy wieczór lub w świetlisty poranek wiosenny przy egzekucji dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu przyjaciół, braci lub nieznajomych, wziętych przypadkowo z tłumu, spędzonych pod mur, z ustami zaklejonymi gipsem i oczami wyrażającymi rozpacz lub dumę. Trzeba było to wszystko przeżyć, aby zrozumieć, że Warszawa nie mogła się nie bić”.
Jednakże to nie duch, niezłomność i bezmiar przelanej krwi stanowią gwarancję zwycięstwa. W postawie dowództwa zabrakło racjonalności, właściwego rozeznania szans i okoliczności, co doprowadziło do narodowej katastrofy – klęski powstania z niewyobrażalnymi jej konsekwencjami. Wybuch bezprzykładnego heroizmu, który nie był akcją wojskową, ale zrywem niewyszkolonych i nieuzbrojonych (AK broni nie miała, ledwo udało się uzbroić co siódmego powstańca) młodych ludzi, i morze bohatersko przelanej krwi miały w zamyśle pomysłodawcy gen. Leopolda Okulickiego wstrząsnąć sojusznikami i zmusić ich do spełnienia złożonych Polakom obietnic. Oczekiwanie na to i wiara, że bolszewicy po wyrzuceniu Niemców z Polski zechcą oddać ich Polakom, była jednak zdumiewającym wyrazem naiwności i nieodpowiedzialności w myśleniu życzeniowym.
„Powstanie zacząłem 1 sierpnia 1944 roku w najdalej wysuniętej dzielnicy Warszawy, Woli – relacjonował Jerzy K. Malewicz „Janek”. – Nie mieliśmy zupełnie broni. Na około 80 powstańców było coś 7 sztuk broni, w tym dwa karabiny i pięć pistoletów czy rewolwerów (…) «Oni was wyrżną, oni mają armaty, czołgi, samoloty, a wy nic» – mówili starsi mężczyźni, z którymi rozmawiałem”.
Ofiara powstańców i cywilnej ludności posłużyła Stalinowi. Ujarzmienie Polski było łatwiejsze. Przed fatalnymi konsekwencjami powstania ostrzegała część oficerów Komendy Głównej AK. Pułkownik Janusz Bohdan Bokszczanin (polski bohater, żołnierz, jeden z najbardziej zasłużonych AK-owców) kategorycznie sprzeciwiał się planom powstania. Przekonywał, że naiwnością jest wiara w to, że Sowieci stojący na drugim brzegu Wisły przyjdą na ratunek walczącej Warszawie. Ostrzegał, że gdy AK przystąpi do akcji, Rosjanie z satysfakcją będą się przyglądać, jak Hitler za nich wydziera polską duszę i wyrzyna Polaków. Także gen. Anders nie miał złudzeń co do intencji bolszewickich. Obserwując z dystansu sytuację, oceniał ją tak: „W tych warunkach stolica, mimo bezprzykładnego w historii bohaterstwa, skazana jest na zagładę. Wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy, kto ponosi za to odpowiedzialność”.
Podejmując akcję, która nie miała szans powodzenia, dowódcy postawili przed powstańcami zadanie niewykonalne.
„Tak, powstanie godne jest uczczenia, podobnie zresztą jak wiele aktów heroizmu w tej wojnie. Wzorcem polskości powinna być jednak Polska zwycięska, a nie zmasakrowana (…)” – uważa Rafał Ziemkiewicz.
Rocznice wybuchu Powstania Warszawskiego powinny być obchodzone w duchu uczczenia, upamiętnienia, a nie świętowania. Cześć i chwała należy się walczącym żołnierzom: „Żołnierze Armii Krajowej – pisze Piotr Zychowicz w książce Obłęd 44 – wytrwali pod morderczym ogniem nieprzyjaciela sześćdziesiąt trzy dni i to może być dla nas powodem do dumy. Był to wyczyn zaiste heroiczny. Ludziom tym należy się najwyższe uznanie i pamięć nasza oraz przyszłych pokoleń (…). W całych dziejach Rzeczypospolitej nie mieliśmy większych herosów niż te dzieci, które gotowe były dla ojczyzny ponieść największą ofiarę. Nigdy nie mieliśmy pokolenia, z którego moglibyśmy być równie dumni”.
Krytyce nie podlegają bohaterstwo, heroizm, poświęcenie powstańców, lecz słuszność decyzji podjętej przez wyższe kierownictwo AK. „O powstanie, jego przygotowanie i przeprowadzenie toczyć będziemy ciągłe spory. Będziemy szukać winnych i analizować, dlaczego tyle było nieudolności, chaosu (a może i czegoś więcej) i dlaczego znaczne zapasy broni, zbieranej przez kilka okupacyjnych lat, nie zostały wykorzystane. I dlaczego, mimo że decyzje zapadły, do ostatniej prawie chwili broń była wysyłana poza Warszawę, skoro była tak bardzo potrzebna na miejscu. Ale wszelkie tego typu spory muszą być prowadzone w poszanowaniu poświęcenia ochotników do walki z Niemcami” – uważa historyk Leszek Żebrowski.
Powstanie Warszawskie budzi ogromne kontrowersje. „Trzeba się pogodzić z tym, że na zawsze pozostanie przedmiotem sporów, niejednokrotnie bardzo emocjonalnych” – pisze publicysta Maciej Maciejewski.
Powstańcza mitologia nie zmieni jednak faktu, że powstanie nie zrealizowało celów, jakie przed nim stawiano. „Gdyby nie było powstania, III Rzeczpospolita miałaby piękną stolicę, a Polska, która straciła pod gruzami nieodżałowane, wspaniałe młode elitarne pokolenie, byłaby dzisiaj państwem lepszym. „Bardziej przypominającym II Rzeczpospolitą niż – jak obecnie – PRL. Bez powstania dzisiejsza Polska byłaby bardziej polska” – pisze Piotr Zychowicz.
„Spór o sens i konsekwencje Powstania Warszawskiego od 78 lat wzbudza silne emocje. Zarówno zwolennicy idei zrywu, jak i jego przeciwnicy przytaczają istotne argumenty. Niezależnie od ocen powstanie stało się jednym z kluczowych elementów w zbiorowej tożsamości wielu pokoleń Polaków” – twierdzi pisarz Maciej Replewicz.
W tej książce postaramy się przybliżyć przebieg Powstania Warszawskiego dzięki przedstawieniu przedmiotów oraz haseł z miejsc walk w stolicy w ciągu 63 dni. Hasła odzwierciedlają ducha walki, patriotyzmu i determinacji, które były charakterystyczne dla Powstania Warszawskiego. Każde z nich było nie tylko wyrazem ideologii walki, ale również mobilizowało ludzi do wspólnej obrony wartości i niepodległości.
Po 63 dniach powstanie upadło, na co wpłynęło wiele czynników. Niezależnie od wszystkiego pamiętajmy dzisiaj z szacunkiem i czcią o tych, którzy 79 lat temu położyli na szali własne życie, by choć przez chwilę poczuć się wolnymi ludźmi.
Akcja „Burza” była operacją wojskową przeprowadzoną przez oddziały Armii Krajowej w celu przeciwstawienia się wojskom niemieckim w końcowej fazie niemieckiej okupacji, tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej na obszar II Rzeczypospolitej. Planowane wystąpienie zbrojne objęło również Warszawę, a właściwie samodzielne wyzwolenie stolicy, zanim wkroczą do niej Sowieci, stając się niejako tragicznym finałem tej akcji.
Z militarnej perspektywy akcja „Burza” miała na celu próbę współpracy polsko-sowieckiej w walce z Niemcami. Jednakże z punktu widzenia politycznego głównym celem było przekonanie Sowietów do uznania polskich praw do obszarów II Rzeczypospolitej, które były stopniowo zajmowane przez Armię Czerwoną. (W nocy z 3 na 4 stycznia 1944 roku wojska sowieckie przekroczyły granicę polsko-sowiecką w rejonie miasta Rokitno). Władze podziemne dążyły do uzyskania uznania władzy rządu na emigracji, przywrócenia wschodniej granicy Polski sprzed 1939 roku określonej w traktacie ryskim, a także wyłączenia Rzeczypospolitej spod wpływów sowieckich. Formy działania miały zależeć od sytuacji i pozycji niemieckich oddziałów, obejmując wzmożoną akcję dywersyjną na tyłach armii niemieckiej, a także powstanie zbrojne – w przypadku zaistnienia korzystnych warunków zarówno wojskowych, jak i politycznych.
12 stycznia 1944 roku komendant główny Armii Krajowej Tadeusz Bór-Komorowski wydał rozkaz nr 126, w którym zapowiedział wsparcie Armii Czerwonej w walce z Niemcami, w miarę dostępnych sił i zgodnie z interesami państwowymi. Trzy dni później akcja „Burza” została rozpoczęta walkami 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK przeciwko Niemcom. Już w trakcie tych działań zauważono negatywne podejście Sowietów, którzy rozbrajali polskie jednostki przechodzące przez linię frontu. Pomimo tych przykrych doświadczeń nadal mobilizowano kolejne oddziały, które wraz z Armią Czerwoną wyzwalały miasta, takie jak chociażby Wilno. Po zdobyciu Wilna w lipcu 1944 roku, z dużym udziałem sił AK z okręgów wileńskiego i nowogródzkiego, dowódcy polscy zostali zwabieni podstępem na „negocjacje”, aresztowani i wywiezieni do ZSRS. Następnie wielka obława objęła żołnierzy AK, których zgromadzono w obozie w Miednikach. Ponieważ odmówili wstąpienia do armii Berlinga, zostali wywiezieni do obozów, głównie do Kaługi. Podobne sytuacje miały miejsce wobec żołnierzy okręgu lwowskiego AK, gdzie NKWD aresztowało całą delegację oficerów AK, w tym okręgowego delegata rządu we Lwowie, Adama Ostrowskiego (koniec lipca 1944 roku). Egzekucje żołnierzy AK odbyły się w miejscowościach: Rozryszcz, Przebraże, Łozowa i Antonówka. Armia Krajowa zdecydowała się jednak kontynuować wspólną walkę z Sowietami oraz przeprowadziła samodzielne akcje, obejmując kontrolę nad kilkoma ważnymi miastami.
Całkowita realizacja akcji „Burza” objęła praktycznie cały obszar II Rzeczypospolitej. Mimo że Sowieci początkowo akceptowali pomoc ze strony Armii Krajowej w walce przeciwko Niemcom, po zakończeniu tych działań często aresztowali, rozbrajali, a nawet rozstrzeliwali mniejsze polskie oddziały. Zatrzymanych żołnierzy siłą wcielano do armii Berlinga lub deportowano do obozów w głąb Rosji. Z militarnej perspektywy akcja częściowo zrealizowała główne cele. Odtworzenie części dywizji i pułków, które brały udział w walkach w 1939 roku, podkreśliło ciągłość istnienia Polskich Sił Zbrojnych, co miało znaczenie nie tylko symboliczne, ale również praktyczne, gdy w sierpniu 1944 roku Armia Krajowa została formalnie uznana za wojska sprzymierzone.
Pod względem politycznym „Burza” nie przyniosła jednak pozytywnych rezultatów. Państwa zachodnie nie zareagowały w sposób umożliwiający zmianę polityki sowieckiej wobec Polski i jej obywateli. Stalin nadal utrzymywał – pomimo oczywistych faktów ujawnionych podczas akcji „Burza” – że Armia Krajowa jest słaba i niezdolna do działań wojskowych, zaś jedyną siłą polityczną pozwalającą na odrodzenie niepodległego państwa polskiego jest rzekomo polska lewica i komuniści.
Początkowo plan „Burza” nie zakładał walk na obszarze dużych miast, aby oszczędzić ich mieszkańców i zabudowę. Jednak 12 czerwca 1944 roku na naradzie dowódców okręgów AK w Warszawie gen. Komorowski, naciskany przez szefa sztabu gen. Tadeusza Pełczyńskiego i płk. Leopolda Okulickiego, doszedł do wniosku, że w obliczu bezpośredniego zagrożenia niepodległości Polski ze strony ZSRS, który już zakładał komunistyczne ośrodki władzy w Lublinie (powołanie zależnego od Związku Sowieckiego rządu, Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego – PKWN), jedyną szansą na obronę polskich praw jest samodzielne wyzwolenie Warszawy spod okupacji niemieckiej i objęcie władzy w mieście przez cywilne kierownictwo Polski podziemnej. Wierząc, że aresztowania w samym centrum Warszawy, w przeciwieństwie do sytuacji na polskich Kresach, będą miały międzynarodowy wymiar i wywołają reakcję rządów Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, postanowiono działać.
Na podjęcie decyzji o rozpoczęciu powstania wpłynęły także prowokacyjne apele, które nadawano pod koniec lipca 1944 roku z Moskwy za pośrednictwem rozgłośni Związku Patriotów Polskich. Te apele zachęcały mieszkańców stolicy do spontanicznego rozpoczęcia walki z Niemcami. Czym to wszystko się skończyło, powszechnie wiadomo…
Rozkaz zakończenia akcji „Burza” wydany został 26 października 1944 roku przez nowego komendanta głównego AK, gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”. W sumie w akcji uczestniczyło ponad 100 tysięcy żołnierzy i oficerów AK, z których około 20–30 tysięcy zostało wywiezionych w głąb ZSRS. Większość z nich nigdy nie powróciła do kraju. W wyniku działań NKWD uwięziono też około 50 tysięcy żołnierzy AK biorących udział w akcji „Burza”, głównie za odmowę wstąpienia do armii Berlinga.
Wszystkie etapy życia Jana Nowaka-Jeziorańskiego wypełnione były działaniami na rzecz Polski. „Zawsze czułem, że los mego kraju jest związany z moim” – powtarzał. Był jednym z ostatnich, dla których służba publiczna była sensem i radością życia.
W jednym z wywiadów Jan Nowak-Jeziorański wyznał, że całe jego życie wojenne „było jak łańcuch cudownych ocaleń”, co zdecydowanie nie jest przesadą. Wiele z jego doświadczeń podczas walki w podziemiu mogłoby stanowić scenariusz filmu wojennego. Jednak najbardziej istotna misja Jeziorańskiego była bardziej gorzkim doświadczeniem niż przygodą.
Był 25 lipca 1944 roku, wieczór pełen zimnych i lepkich mgieł. Z lotniska w bazie Campo Casale we Włoszech wystartował samolot Douglas C-47, znany także jako „Dakota”. Załogę maszyny z 267 Dywizjonu stanowili piloci S.G. Culliford i Kazimierz Sztajer z polskiej 1586 Eskadry, nawigator J.P. Williams oraz radiooperator J. Appleby. W początkowej fazie lotu eskortowały go inne samoloty, głównie liberatory. W kolejnych godzinach, gdy znalazł się nad terytorium okupowanej Polski, samolot był już całkowicie samotny, a co za tym idzie, bezbronny i musiał polegać jedynie na umiejętnościach pilotów. Na pokładzie maszyny znajdowało się czterech cichociemnych, 14 walizek i pięć paczek o łącznej wadze 970 funtów. Jak łatwo się domyślić, nie był to zwyczajny lot. W ramach przeprowadzanej operacji „Most 3” Jan Nowak-Jeziorański wraz z trzema innymi oficerami wylądował na lotnisku o kryptonimie „Motyl”, które znajdowało się 18 kilometrów na północny zachód od Tarnowa, w okolicach wsi Ruda w powiecie brzeskim. Do Polski dotarli kilka minut po północy.
Wnętrze samolotu Douglas C-47
Podczas powrotu samolot zabrał na pokład kolejnych pięciu pasażerów oraz zdobycze Armii Krajowej, w tym części rakiety V-2 oraz raport w tej sprawie. Wystąpiły poważne problemy ze startem z miękkiego lądowiska. Załoga utraciła już nadzieję na udane zakończenie operacji i zdecydowała się spalić „Dakotę”. Ostatecznie start powiódł się dopiero za czwartym podejściem, po 65 minutach usiłowań, głównie dzięki niezwykłemu wysiłkowi obsługi naziemnej, po ułożeniu desek pod koła samolotu. Przez cały ten czas Nowak-Jeziorański i inni cichociemni przyglądali się nerwowym próbom startu z grząskiego pasa startowego. W pobliżu lotniska stacjonował oddział Luftwaffe, co dodatkowo zwiększało ryzyko.
Zakończenie operacji „Most 3” oznaczało rozpoczęcie ważnej misji dla jednego z głównych pasażerów „Dakoty”. Jan Nowak-Jeziorański dotarł do Warszawy jako ostatni emisariusz przed wybuchem powstania. Miasto, jak wspominał, wydało mu się wówczas „jak beczka prochu”. W drodze do Warszawy zatłoczonym pociągiem przysłuchiwał się rozmowom pasażerów, z których wynikało, że nikt nie myślał o tym, co będzie, gdy Niemcy zostaną zastąpieni przez Sowietów.
Jan Nowak-Jeziorański, zdjęcie wykonane w 1943 r.
W ciągu następnych dni spotkał się z dowódcami AK oraz przedstawicielami władz cywilnych. 29 lipca złożył raport przed komendantem głównym i dowódcą okręgu warszawskiego. Podczas tego spotkania poufnie przekazał gen. Tadeuszowi Pełczyńskiemu swoją ocenę sytuacji, ostrzegając przed rozpoczęciem zrywu. Poinformował dowództwo Armii Krajowej, że rozwój międzynarodowej sytuacji wskazuje na to, że Rosjanie będą sprawować kontrolę nad Polską po jej wyzwoleniu, stosując własne reguły. Ostrzegł, że planowane powstanie będzie walką skazaną na porażkę, ponieważ nie ma szans na wsparcie militarne ze strony aliantów, w szczególności na desant Polskiej Brygady Spadochronowej, która została przewidziana przez sojuszników do innych zadań. Wtedy to właśnie padły słynne słowa: „Jeżeli «Burza» w Warszawie została pomyślana jako demonstracja polityczno-wojskowa, to nie będzie ona miała żadnego wpływu na politykę sojuszników, a jeśli chodzi o opinię publiczną na Zachodzie, będzie to dosłownie burza w szklance wody”. Pełczyński odpowiedział, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji zajęcia Polski przez Sowietów, jednakże podkreślił, że wszyscy muszą wypełnić swój obowiązek do końca. Podczas spotkania Nowak-Jeziorański miał usłyszeć od delegata rządu na kraj Jana Stanisława Jankowskiego, że „walki w mieście wybuchną, czy my tego chcemy, czy nie”. „Niech pan sobie wyobrazi – powiedział Jankowski – człowieka, który przez pięć lat rozpędza się do skoku przez jakiś mur, biegnie coraz szybciej i o krok przed przeszkodą pada komenda: stop! On tak się już rozpędził, że zatrzymać się nie może. Jeśli nie skoczy, rozbije się o mur. Tak jest właśnie z nami”.
Jeziorański w Warszawie nabrał pewności, że dowództwo AK przestało brać pod uwagę decyzje podejmowane w Londynie i działa wyłącznie na własną rękę. „Wychodziłem z mieszkania na Śliskiej z ciężkim sercem” – pisał po latach. Spotkanie uświadomiło mu głębię tragedii, w jakiej znalazła się sprawa polska. Co gorsza, stwierdził, że „misja była spóźniona, mogła co najwyżej pogłębić jeszcze bardziej wewnętrzną rozterkę tych ludzi w chwili, kiedy każda decyzja była zła”.
Sytuację, w której obawy i ostrzeżenia są ignorowane przez otoczenie, nazywa się dylematem Kasandry. W mitologii Kasandra, córka Priama, wiedziała o nadchodzącej zagładzie Troi, lecz nie mogła ani zmienić przyszłości, ani przekonać Trojańczyków do swoich przewidywań. Jan Nowak-Jeziorański znalazł się w podobnej sytuacji, pragnąc ostrzec dowództwo AK przed konsekwencjami wybuchu powstania. Miał wiedzę z samego szczytu londyńskiej stolicy, ale przybywał w momencie, gdy decyzja o wybuchu była już przesądzona. Rok później gen. Tadeusz Bór-Komorowski wyjaśnił Nowakowi-Jeziorańskiemu, że jego ostrzeżenia zostałyby wzięte pod uwagę, gdyby sprawozdanie było złożone tydzień wcześniej.
Kazimierz Sosnkowski krytykował pomysł antyniemieckiego powstania w Polsce, twierdząc, że nie może liczyć ono na pomoc ze strony aliantów i będzie jedynie służyć realizacji interesów ZSRS.
Po tragicznej śmierci gen. Władysława Sikorskiego 4 lipca 1943 roku nastąpiło rozdzielenie funkcji polskiego premiera i Naczelnego Wodza. Tym pierwszym został ludowiec Stanisław Mikołajczyk, drugim zaś zasłużony piłsudczyk gen. Kazimierz Sosnkowski. Panowie pozostawali ze sobą w zaciekłym sporze. Mieli skrajnie odmienne poglądy. Wzajemnie się zwalczali i mieli całkowicie odmienne koncepcje polityczne. Mieli zupełne inne wizje tego, czy w obliczu wkroczenia do Polski Armii Czerwonej powinno wybuchnąć antyniemieckie powstanie. Ten brak jedności i harmonijnej współpracy pomiędzy premierem i Naczelnym Wodzem nie pomagał oczywiście okupowanej ojczyźnie. W sprawie zbrojnego zrywu powstańczego w Warszawie gen. Sosnkowski od początku takich zamysłów stawiał sprawę jasno, pisząc np. w grudniu 1943 roku do premiera, że:
„Powstanie zbrojne w Polsce we współdziałaniu z armiami sowieckimi musi być poprzedzone przez nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Sowietami, przy czym rząd polski obstaje przy integralności granic wschodnich Rzeczypospolitej”.
Nastawienie Naczelnego Wodza do wybuchu walk było bardzo sceptyczne. Mówił, że powstanie w ówczesnych warunkach „pod względem wojskowym byłoby niczym innym jak aktem rozpaczy (…), że próba powstania przerodzić się musi w rzeź masową ludności polskiej, zaś morze krwi przelanej nie da bynajmniej spełnienia polskich celów wojny”.
Stanisław Mikołajczyk nie miał takich wątpliwości. „Musimy walką udowodnić naszą szczerą wolę do lojalnego współdziałania ze Związkiem Radzieckim – podjudzał Mikołajczyk słabego, niesamodzielnego gen. Bora-Komorowskiego.
Depesza Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego z 25 lipca 1944 do szefa sztabu NW gen. Stanisława Kopańskiego z dyrektywami dla dowódcy Armii Krajowej gen. Tadeusza Komorowskiego ps. „Bór” w związku z utworzeniem Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego
W ostatnich dniach lipca Naczelny Wódz słał z Włoch (wybrał się do gen. Andersa) do prezydenta i Komorowskiego pisemne sprzeciwy wobec planów powstańczego zrywu. Oto fragment ostatniej depeszy z tego okresu:
„30 lipca 1944
Jeszcze raz powtarzam: jestem w obecnych warunkach politycznych bezwzględnie przeciwny powszechnemu powstaniu, którego sensem z konieczności byłaby zamiana jednej okupacji na drugą”.
Treści depesz są poruszające. Budzą też uczucie sprzeciwu wobec tego, co w pierwszych dniach sierpnia stało się w Warszawie. Pytanie zasadnicze brzmi: dlaczego rozkazy Naczelnego Wodza, osoby najważniejszej, najbardziej decyzyjnej zostały zignorowane? „Najważniejsza z najważniejszych polskich decyzji podczas drugiej wojny światowej została podjęta wbrew jego (gen. Sosnkowskiego) woli” – pisze Piotr Zychowicz w książce Obłęd 44.
Władza Sosnkowskiego okazała się niestety iluzoryczna. Otoczony intrygami, spiskami, zdradzony przez nielojalny własny sztab, był w Londynie politycznie osamotniony. Wszystkich miał przeciwko sobie, łącznie z Komendą Główną AK. Konsekwencje uniezależnienia się Komendy Głównej AK były tragiczne. Sosnkowski był pewny, że do powstania nie dojdzie, ale gdy wybuchło, działał niestrudzenie na jego rzecz. Zabiegał u aliantów o wsparcie dla Armii Krajowej. Zdziałał dużo, ale uważał, że to wciąż za mało, że pomoc udzielana przez aliantów walczącej polskiej stolicy jest niewystarczająca. Dlatego 1 września wydał słynny rozkaz nr 19. „Jeden z najpiękniejszych i zarazem najbardziej tragicznych rozkazów w historii Polski” – pisał Piotr Zychowicz w Ksiązce Obłęd 44:
„Żołnierze Armii Krajowej!
Pięć lat minęło od dnia, gdy Polska wysłuchawszy zachęty rządu brytyjskiego i otrzymawszy jego gwarancje, stanęła do samotnej walki z potęgą niemiecką. Kampania wrześniowa dała Sprzymierzonym osiem miesięcy bezcennego czasu, a Wielkiej Brytanii pozwoliła wyrównać braki przygotowań do wojny w stopniu takim, że bitwa powietrzna o Londyn i wyspy brytyjskie, stanowiąca punkt zwrotny dziejów, mogła być wygrana. Historia wyda ostateczny sąd co do znaczenia kampanii wrześniowej dla losów świata. (…) Od miesiąca bojownicy Armii Krajowej pospołu z ludem Warszawy krwawią się samotnie na barykadach ulicznych w nieubłaganych zapasach z olbrzymią przewagą przeciwnika. (…)
Armia Krajowa jest w Polsce jedyną siłą wojskową, która w rachubę wchodzić może. Bilans jej walk, osiągnięć i zwycięstw ma przejrzystość kryształu. Oto jest prawda, tak długo zacierana, aby gdzieś ktoś możny i silny brwi gniewnych nie zmarszczył. Toruje ona sobie jednak drogę na powierzchnię, a światła bijącego z Warszawy żadna ręka przemyślna zasłonić nie zdoła. Warszawa czeka. Nie na czcze słowa pochwały, nie na wyrazy uznania, nie na zapewnienia litości i współczucia. Czeka ona na broń i amunicję. Nie prosi ona, niby ubogi krewny, o okruchy ze stołu pańskiego, lecz żąda środków walki, znając zobowiązania i umowy sojusznicze. Warszawa walczy i czeka. (…) Jeśliby ludność stolicy dla braku pomocy zginąć musiała pod gruzami swych domów, jeśliby przez bierność, obojętność czy zimne wyrachowanie wydana została na rzeź masową – wówczas sumienie świata obciążone będzie grzechem krzywdy straszliwej i w dziejach niebywałej (…). Od lat pięciu zarzuca się systematycznie Armii Krajowej bierność i pozorowanie walki z Niemcami. Dzisiaj oskarża się ją o to, że bije się za wiele i za dobrze. Każdy żołnierz polski powtarzać sobie musi w duchu słowa Wyspiańskiego (…) «podłość, kłam; znam, zanadto dobrze znam»”.
„To był wspaniały rozkaz, na który nie odważył się żaden z polskich generałów II wojny światowej. Jako jedyny powiedział prawdę. Zdawał sobie sprawę, że może te słowa przypłacić utratą stanowiska Naczelnego Wodza” – wskazywał prof. Ludwik Malinowski.
Po tym rozkazie generał, który już od dawna był atakowany, teraz znalazł się pod całkowitym ostrzałem. „Presja, jaką wytworzył Mikołajczyk i Brytyjczycy, okazała się zbyt potężna i prezydent Władysław Raczkiewicz 27 września 1944 roku zdymisjonował generała Kazimierza Sosnkowskiego ze stanowiska naczelnego wodza” – pisze Piotr Zychowicz.
„Mam pełną świadomość, iż popełniam czyn niegodny i wysoce niemoralny, ale niech mi Bóg Najwyższy będzie świadkiem, że innego wyjścia nie mam” – powiedział prezydent Sosnkowskiemu.
30 lipca 1944 roku komunistyczna radiostacja Kościuszko wielokrotnie wyemitowała komunikaty wzywające mieszkańców Warszawy do powstania przeciw Niemcom. Radiowy komunikat w języku polskim mieszkańcy Warszawy mogli usłyszeć o 15.00, 20.55, 21.55 i 23.00.
Radiostacja im. Tadeusza Kościuszki to rozgłośnia radiowa nadająca z Moskwy podczas II wojny światowej. Kierowała nią wdowa po Feliksie Dzierżyńkim. Tuż przed powstaniem radio wystosowało do ludności Warszawy apel o natychmiastowe rozpoczęcie walki. „Wszystko zaczęło się, jeszcze zanim na ulicach polskiej stolicy doszło do bitwy. Moskwa – zarówno za pośrednictwem swoich agentów, jak i swojej machiny propagandy – starała się zrobić wszystko, aby doprowadzić do wybuchu powstania” – pisze historyk Piotr Zychowicz w artykule Cel: zdławić Powstanie Warszawskie w tygodniku „Uważam Rze” nr 5, 2012. Stalin chciał zniszczyć Warszawę, wykrwawić niekomunistycznych Polaków rękami Hitlera, aby swobodnie, bez przeszkód wejść, zniewolić i usidlić Polskę. Dlatego też przed bitwą Rosjanie zasypywali Warszawę ulotkami wzywającymi mieszkańców do walki, a radiostacja Kościuszko w komunikacie ogłoszonym 30 lipca 1944 roku nawoływała bezpośrednio do powstania:
„Wojska radzieckie nacierają gwałtownie i zbliżają się do Pragi. Nadchodzą, aby przynieść nam wolność. Niemcy wyparci z Pragi będą usiłowali bronić się w Warszawie. Zechcą zniszczyć wszystko. W Białymstoku burzyli wszystko przez sześć dni. Wymordowali tysiące naszych braci. Uczyńmy, co tylko w naszej mocy, by nie zdołali powtórzyć tego samego w Warszawie. Ludu Warszawy! Do broni! Niech cała ludność stanie murem wokół Krajowej Rady Narodowej, wokół warszawskiej Armii Podziemnej. Uderzcie na Niemców! Milion ludności Warszawy niech stanie się milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdźców i zdobędą wolność”.
Niestety zapewnienia Sowietów o pomocy przez wielu były brane poważnie. Chęć odpłacenia Niemcom za lata okupacji była tak silna, że uśpiła rozsądek i czujność. A Powstanie w Warszawie było po prostu Stalinowi na rękę i nie zamierzał wkraczać do Warszawy z pomocą. Na wieść o planowanym powstaniu wstrzymał rozpędzoną, gigantyczną liczebnie i uzbrojoną po zęby Armię Ludową, która termin zdobycia polskiej stolicy, wyrwania jej z rąk niemieckich, miała zaplanowany na 5–8 sierpnia. Armia Ludowa pędziła do przodu jak huragan. Nagle w pierwszych dniach sierpnia stanęła w miejscu. „Bez wątpienia jest to bardzo dziwne – pisał nawet Winston Churchill w liście do Anthony’ego Edena – że w momencie, kiedy armia podziemna rozpoczęła walkę, Armia Czerwona zatrzymała swoją ofensywę i wycofała się na pewną odległość”.
Gdy tylko powstanie się rozpoczęło, rosyjska narracja o nadejściu z pomocą całkowicie się zmieniła. Aliantom, którzy o tę kwestię dopytywali, oświadczono, że „akcja warszawska jest sprawą awanturniczą i rząd sowiecki nie chce przykładać do tego ręki”. Sowieccy piloci dostali zakaz latania nad walczącą Warszawą i bombardowania Niemców. Nie było zrzutów ani wsparcia artyleryjskiego. Stalin nie wyraził nawet zgody na międzylądowanie na lotniskach znajdujących się pod jego kontrolą, kiedy Zachód i Anglia byli gotowi przysłać na odsiecz Warszawie swoje „latające fortece”. Bez takiego międzylądowania w celu uzupełnienia paliwa i wykonania napraw samolotów ta pomoc była niemożliwa.
„Doskonale wiedzieliśmy, że Armia Czerwona stoi tam z czołgami i ciężką artylerią i wielu kolegów liczyło, że jednak się ruszy. Że zaatakuje Niemców” – mówił Jerzy Bartnik „Magik”, powstaniec warszawski.
Nie ruszyła się, niestety. Cyniczny, obojętny na los Polaków Stalin tylko zacierał ręce i z lubością obserwował dorzynanie Warszawy.
Wybuch powstania w Warszawie ustalono na godzinę W – 1 sierpnia 1944 o godzinie 17.00. Pomimo trudności w uzbrojeniu osób gotowych do walki w tym dniu Warszawa stanęła do boju o wolną Polskę.
Lato 44 – wiadomo już, że czas III Rzeszy, bestii, która podpaliła świat, się kończy. Dla Polaków ten czas jest jednak pełen napięcia i niepewności, ponieważ po koszmarze okupacji niemieckiej, potwornych krzywdach i gigantycznych ofiarach nadchodzi okupacja sowiecka. Jedną niewolę ma zastąpić druga. (Na przełomie listopada i grudnia 1943 roku podczas konferencji w Teheranie przywódcy Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Związku Sowieckiego zdecydowali de facto o tym, że Polska po wojnie, podobnie jak cała Europa Środkowo-Wschodnia, dostanie się w sowiecką strefę wpływów). Polacy aktywni w konspiracji, żołnierze organizacji Polski Podziemnej rwali się do walki. Wierzyli, że trzeba przegnać najeźdźcę, a nowemu okupantowi pokazać swoją wolę wolności i determinacji w jej obronie. „Tylko że młodzież pragnęła walki zwycięskiej, ale nie całopalenia, i obowiązkiem dowódców było poprowadzić ją do zwycięstwa, a nie do samounicestwienia” – pisał endecki działacz i publicysta Jan Matłachowski. Zapalana do walki młodzież zaufała dowódcom, „że ci militarne i polityczne szanse powstania skalkulowali rzetelnie, że istnieje realna szansa, by wyprzeć z Warszawy Niemców i już jako polska armia i polska władza niepodległego polskiego państwa w polskiej stolicy przywitać aliancką armię sowiecką” – oceniał podjęcie decyzji o rozpoczęciu powstania publicysta Maciej Pawlicki.
Od 26 lipca zastanawiano się nad najbardziej odpowiednim momentem wybuchu powstania. Proponowano 28 lub 29 lipca, ale daty te nie zyskały powszechnej aprobaty.
W tym czasie przygotowywano broń, której – jak się okazało – było nadzwyczaj niewiele. Niedobory uzbrojenia miała wynagrodzić „furia odwetu”, jak mówił płk Antoni Chruściel ps. Monter, dowódca Okręgu Warszawskiego AK. Planowano przeprowadzenie gwałtownego i jednoczesnego natarcia na wszystkie niemieckie obiekty w Warszawie, co miało zaskoczyć wroga i go obezwładnić.
W samej Warszawie widać było wówczas panikę Niemców – w tym czasie ponosili porażki na wszystkich frontach. Przez miasto przechodziły wycofujące się ze Wschodu oddziały. Warszawę opuścił także gubernator Fischer. Pod koniec lipca 1944 roku wydawało się, że Niemcy są już na tyle osłabieni, że pokonanie ich może być łatwiejsze, niż wcześniej sądzono. Jednocześnie na wschodnim brzegu Wisły znajdowały się już wojska sowieckie, które, jak się spodziewano, lada dzień przekroczą rzekę.
Decyzja o wybuchu Powstania Warszawskiego zapadła 31 lipca 1944 roku około godziny 18.00. Dowódca AK gen. Tadeusz Bór-Komorowski przekazał komendantowi Okręgu AK Warszawa-Miasto płk. Antoniemu Chruścielowi „Monterowi” decyzję o rozpoczęciu 1 sierpnia 1944 roku, czyli następnego dnia powstania. Zdecydowano, że zryw rozpocznie o godzinie 17.00. Decyzja gen. Komorowskiego została opublikowana z datą 1 sierpnia w „Biuletynie Informacyjnym” w drugim dniu powstania. „ŻOŁNIERZE STOLICY. Wydałem dziś upragniony przez Was rozkaz do jawnej walki z odwiecznym wrogiem Polski, najeźdźcą niemieckim. Po pięciu blisko latach nieprzerwanej i twardej walki prowadzonej w podziemiach konspiracji stajecie dziś otwarcie z bronią w ręku, by Ojczyźnie przywrócić Wolność i wymierzyć zbrodniarzom niemieckim przykładną karę za terror i zbrodnie dokonane na ziemiach Polski. Warszawa, 1.VIII.1944 roku Dowódca Armii Krajowej (–) BÓR”– głosiło wezwanie. Główny ciężar powstania wzięła na swoje barki Armia Krajowa. Do walki przystąpiło prawie 600 plutonów liczących około 38 tysięcy żołnierzy, w tym kilka tysięcy kobiet. Od młodych ludzi z biało-czerwonymi opaskami na rękawach zaroiło się na ulicach Starego Miasta, Mokotowa, Powiśla, Woli, Śródmieścia. Broń miał co dziesiąty z nich. „O piątej ruch uliczny był największy, gdyż ludzie wracali o tej godzinie z pracy do domu. Najłatwiej będzie zharmonizować tyle tysięcy żołnierzy śpieszących na miejsce zbiórki z falą powracających z biur i warsztatów pracy tłumu. Był to jeden ze sposobów ukrycia przed Niemcami naszych przygotowań” – tłumaczył wybór godziny we wspomnieniach gen. Bór-Komorowski.
„Była w nas wszystkich chęć odwetu za pięć lat terroru. Nie myśleliśmy o niebezpieczeństwie, śmierci. Najważniejsze było walczyć” – czytamy we wspomnieniach prof. Witolda Kieżuna.
Jeszcze w połowie lipca nikt nie przewidywał, że w pełnej mieszkańców stolicy dojdzie do otwartej walki z Niemcami, tym bardziej przy rozpaczliwym braku broni i amunicji. „W planach akcji «Burza» walki w Warszawie nie były przewidziane. Podobne stanowisko zajmowaliśmy i co do innych większych miast, pragnąc uniknąć zniszczeń i zaoszczędzić cierpień ludności cywilnej” – tłumaczył po wojnie Tadeusz Bór-Komorowski. Dlaczego więc podjął tak tragiczną w skutkach decyzję?
Tym bardziej że ta najważniejsza z najważniejszych polskich decyzji podczas II wojny światowej została podjęta wbrew woli Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego.
Młodzi, dzielni powstańcy walczyli 63 dni, oddając ojczyźnie swoją młodość, talenty, pasje, życie. Miejsca, w których walczyli, upamiętniają dzisiaj kamienne pomniki oraz tablice. Takich miejsc jest 324. Opisuje je także aplikacja Pamięć miasta, która została stworzona przez specjalistów z Muzeum Powstania Warszawskiego i agencji reklamowej K2. Pozwala ona podążać śladami poległych za wolność ojczyzny zarówno powstańców, jak i cywilów.
Dzisiaj fenomenem jest zjawisko upamiętnienia godziny W przez Polaków. 1 sierpnia o godzinie 17.00 zamiera w kraju wszelki ruch, wyją syreny. Jest to symboliczny hołd oddany tym, którzy kiedyś podjęli walkę. Na budynku przy Filtrowej 68, w którym 31 lipca 1944 roku podpisano rozkaz o wybuchu powstania w stolicy, jest umieszczona tablica informująca o tym historycznym wydarzeniu.