Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Olśniewająca Susanna Burney jest znaną uwodzicielką, zatrudnianą przez bogatych i utytułowanych rodziców, pragnących uchronić swoje dzieci przed mezaliansem. Jak dotąd, udawało jej się rozdzielać niedobrane pary, poddając je próbie wierności. Jednak ostatnie zlecenie okazuje się znacznie trudniejsze. Tym razem musi przeszkodzić w ślubie księcia Fitzwilliama z siostrą Jamesa Devlina, mężczyzny, który niegdyś złamał jej serce. Kiedy spotykają się na balu, staje się jasne, że James nie pozwoli jej wykonać zadania…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Tłumaczenie:
Stygnie, kto nie płonie z pożądania
XVII-wieczne przysłowie
James Devlin, w wieku lat dwudziestu siedmiu, osiągnął wszystko, czego zawsze pragnął. Miał pozycję w towarzystwie, piękną i bogatą narzeczoną, a także tytuł szlachecki. Mimo to tej nocy, gdy jego była żona po latach nieobecności wkroczyła znów w jego życie, dręczyła go nuda. Nudził się tak, jak tylko może się nudzić dżentelmen na kolejnym już balu w szczycie londyńskiego sezonu.
Była to jeszcze jedna noc przesadnego zbytku i pustej rozrywki. Księstwo Alton wydawali bowiem najlepsze przyjęcia dla londyńskiej socjety – wystawne, wykwintne i niebywale elitarne. Dla Deva oznaczało to również kolejny wieczór, podczas którego będzie musiał przynosić Emmie lemoniadę, szukać jej wachlarza, a także umizgiwać się do jej mamy, która go nie znosiła i pewnie nawet nie wiedziała, jak mu na imię, mimo że od dwóch lat był zaręczony z jej córką.
A przecież pamiętał czas, kiedy musiał stawiać czoło żywiołom na chłostanym ulewą pokładzie i wspinając się po linach, walczyć o życie. Każdy dzień przynosił wtedy nowe atrakcje i nowe wyzwania. Od tamtej pory minęły zaledwie dwa lata, ale jemu wydawało się, że całe wieki. Obecnie nie robił nic bardziej niebezpiecznego niż konfrontacje z matką Emmy.
– Jesteś zazdrosny? – Dev poczuł nagle na ramieniu rękę siostry i zdał sobie sprawę, że wodzi chmurnym wzrokiem za narzeczoną, wirującą po parkiecie w ramionach kuzyna, Fredericka Waltersa. Co gorsza, nie tylko Francesca, zwana w rodzinie Chessie, zauważyła jego posępną minę. Wokół widział ukradkowe spojrzenia i tłumione uśmiechy.
W towarzystwie miał opinię człowieka zaborczego, niegodzącego się na to, by jego słynąca z zalotności narzeczona poświęcała swój czas innym mężczyznom. Gdyby istotnie był takim zazdrośnikiem, za jakiego uchodził, życie upływałoby mu na ciągłych pojedynkach. Rzecz w tym, że do zazdrości potrzebna jest choć odrobina uczucia.
– Ja, zazdrosny? Ani trochę – odparł, prostując się i rozchmurzając.
Błękitne oczy siostry prześlizgnęły się podejrzliwie po jego twarzy.
– Przecież to żadna tajemnica, że hrabiostwo Brooke woleliby Freda jako konkurenta dla Emmy – powiedziała.
– Hrabiostwo woleliby w tej roli nawet sparszywiałego psa, byle z rodowodem, jednak sęk w tym, że Emma chce tylko mnie.
– No tak, a Emma zawsze dostaje to, czego chce. – W głosie Chessie zabrzmiała ledwo wyczuwalna nuta goryczy.
Dev zerknął na nią z ukosa. Niestety, Chessie nie mogła powiedzieć tego o sobie. Fitzwilliam Alton, jedyny syn księstwa Alton, już od paru miesięcy okazywał jej całkiem otwarcie swoje względy, a jednak nie oświadczył się jak dotąd, i w towarzystwie zaczęły już krążyć plotki. Marszcząc brwi, Devlin pomyślał, że londyńska śmietanka od początku była jemu i Chessie nieżyczliwa. Owszem, mieli dobre koneksje, ale brakowało im pieniędzy. On przynajmniej miał wysokie stanowisko w Królewskiej Marynarce Wojennej, nim zamienił się w łowcę posagów. Natomiast Chessie mogła tylko liczyć na swoją urodę i żywą osobowość. Kobiecie, niestety, zawsze jest w życiu trudniej.
– Nie lubisz Emmy – zwrócił się do siostry.
– Nie lubię jej za to, co z ciebie zrobiła. Stałeś się jej maskotką jak ten biały jazgocący psiak albo ta jej złośliwa małpa.
– To niska cena za coś, czego zawsze chciałem – odburknął, dotknięty do żywego.
Bogactwo i status. Tego właśnie pragnął, i konsekwentnie do tego dążył już od dziesięciu lat. Wyzwolił się z ubóstwa i nie miał najmniejszej ochoty wracać do chudych lat swej młodości. Teraz wszystko leżało w zasięgu ręki, i był gotów dla tego poświęcić nawet własną niezależność. Tak sobie przynajmniej powtarzał.
– Nie jesteś ani trochę lepsza – zripostował z poczuciem, że zaczyna to przypominać ich dziecinne kłótnie. – Sama złowiłaś markiza.
Chessie machnęła gniewnie wachlarzem.
– Nie bądź taki wulgarny. Ja jestem zupełnie inna niż ty. Może i poluję na fortunę, ale przynajmniej kocham Fitza. Poza tym – dodała, marszcząc brwi – jeszcze go nie złowiłam.
Nuta niepewności w jej głosie nie mogła ujść uwadze Deva.
– Och, już niedługo ci się oświadczy – zapewnił ją pospiesznie, choć jego zdaniem Fitzwilliam Alton nie był dla niej dość dobrą partią. – Fitz też cię kocha – dodał z nadzieją, że się nie myli. – Czeka tylko na właściwy moment, by oznajmić to swoim rodzicom.
– Nigdy do tego nie dojdzie – cierpkim tonem stwierdziła Chessie.
– Widocznie bardzo kochasz Fitza, skoro byłabyś gotowa znosić księżnę Alton w roli teściowej – powiedział Dev.
– A ty musisz bardzo kochać pieniądze Emmy, skoro gotów jesteś znosić kogoś takiego, jak hrabina Brooke.
– Owszem, jestem gotowy.
Chessie pokręciła sceptycznie głową.
– To i tak na nic, Dev. Koniec końców, ją znienawidzisz.
– Na pewno masz rację – zgodził się. – Ja już jej nie lubię.
– Miałam na myśli Emmę, a nie jej matkę – powiedziała Chessie, obserwując wirujące na parkiecie pary. – Chociaż, jeżeli Emma upodobni się z wiekiem do matki, trudno będzie z nią wytrzymać.
Dev nie mógł zaprzeczyć, że to niezbyt nęcąca perspektywa.
– Jeżeli Fitz stanie się podobny do swojej matki, będziesz musiała wyciskać z niego pieniądze jak sok z cytryny – odparł. Księżna Alton miała bowiem zgorzkniałe usposobienie i wiecznie skwaszoną minę.
Chessie mimowolnie zachichotała.
– Fitz nie będzie taki jak jego rodzice. – Uśmiech zniknął z jej twarzy. Zaczęła się bawić wachlarzem, skubiąc koronki. Ostatnio jakby opuściła ją cała radość życia. Dev widział, jak rozgląda się po zatłoczonej sali, szukając wzrokiem Fitza, i poczuł przypływ opiekuńczych uczuć. Chessie wiązała z tym małżeństwem wszystkie swoje nadzieje, a Fitz, równie bystry co arogancki i rozpuszczony, świadom jej uczuć, igrał cynicznie z jej reputacją. Na myśl o tym Dev zacisnął pięści. Chessie zasługiwała na coś więcej.
– Masz strasznie groźną minę. – Siostra ścisnęła go za rękę.
– Och, przepraszam. – Dev znów rozchmurzył się i uśmiechnął do siostry. – Musisz przyznać, że jak na dwie irlandzkie sieroty bez grosza, poradziliśmy sobie całkiem nieźle – dodał.
Chessie nie odpowiedziała mu jednak, tylko znów przeniosła wzrok na pary wirujące w walcu, który zbliżał się do triumfalnej kulminacji. Fitz, postawny, ciemnowłosy i dystyngowany, niknął raz po raz w roztańczonym tłumie, na drugim końcu sali. Wraz ze swoją partnerką, równie wysoką i ciemnowłosą damą w połyskliwej, srebrnej sukni, tworzyli przepiękną parę. Fitz zawsze miał słabość do ładnych twarzy, podobnie zresztą jak jego kuzynka Emma, która postanowiła zdobyć przystojnego męża. Ta kobieta różniła się jednak od jego dotychczasowych flirtów, a jej ruchy, pochylenie głowy i kroki wydały się Devowi dziwnie znajome, mimo że nie widział jej twarzy.
– Kto to jest? – spytał półgłosem, i choć nigdy nie był przesądny, poczuł, jak zimny dreszcz pełznie mu wzdłuż kręgosłupa.
Chessie także musiała coś wyczuć, gdyż nagle pobladła.
– Jakaś piękna i bogata panna, którą rodzice przedstawili Fitzowi tego wieczoru, żeby go ode mnie odciągnąć – stwierdziła z goryczą.
– Nonsens – prychnął Dev. – To pewnie jeszcze jedna uboga krewna o końskiej twarzy.
– No wiesz, Dev – skarciła go Chessie, gdy jakaś matrona przesunęła się obok nich z szelestem sukien.
Muzyka zakończyła się dźwięcznym finałem. Salę obiegł szmer oklasków. Korowód taneczny rozsypał się w mgnieniu oka i Fitz ruszył w ich kierunku ze swoją partnerką. Najwyraźniej zamierzał przedstawić ją Chessie, a Dev nie potrafił osądzić, czy to dobry, czy zły znak.
– Dev! – Emma wyrosła nagle u jego boku, zdyszana i zarumieniona, ciągnąc za sobą Freddiego Waltersa. – Chodź, zatańcz ze mną!
Po raz pierwszy, odkąd sięgnął pamięcią, Dev nie zareagował w mig na władcze żądanie Emmy. Stał i przyglądał się uważnie towarzyszce Fitza. Miała już wiośnianą młodość za sobą i bliższa była wiekiem jemu niż Chessie. Lata lub doświadczenie, albo jedno i drugie, dodawały jej pewności siebie. Sunęła z równie płynną gracją jak w tańcu, podkreśloną jeszcze falowaniem srebrzystej sukni. Połyskliwy muślin pieścił jej piersi i uda, owijając się wokół niej niby ramiona kochanka. Nie było na sali mężczyzny, który nie pożerałby jej wzrokiem i któremu nie zaschłoby w ustach na myśl o wyłuskiwaniu jej z tej sukni.
A może były to tylko jego fantazje?
Kobieta była bardzo blada i miała świetlistą cerę, przyprószoną piegami. Zaskakujący kontrast pomiędzy jej jaskrawozielonymi oczyma i czarnymi włosami sprawiał, że wyglądała jak elf czy driada, zbyt egzotyczna, by być ludzką istotą. Jej krucze loki tworzyły masę ciemnych pierścionków, spiętych na czubku głowy kosztownym diamentowym grzebieniem. Identyczne diamenty połyskiwały wokół jej łabędziej szyi oraz smukłych nadgarstków. Zatem nie mogła to być uboga krewna. Wyglądała naprawdę zjawiskowo.
A także znajomo.
Devowi serce zamarło na moment, by ruszyć w zdwojonym tempie. Miał wrażenie, że wszystko wokół zatrzymało się nagle – muzyka, gwar rozmów, jego oddech – i przez jedną, nieskończenie długą chwilę, nie był w stanie ani mówić, ani myśleć.
Minęło już niemal dziesięć lat, odkąd widział Susannę Burney, a jego ostatnie o niej wspomnienie należało do tych, których nie sposób wymazać z pamięci: leżała w jego łóżku, cudownie naga, pogrążona we śnie, po krótkiej, pełnej namiętności nocy poślubnej. Gdy zdmuchiwał gasnącą świeczkę, nawet mu przez myśl nie przeszło, że już więcej nie zobaczy Susanny.
Następnego ranka zniknęła i tak zakończyło się jego małżeństwo. Zostawiła mu list, że to była straszliwa pomyłka i prosi go, żeby jej nie szukał, a wkrótce wystąpi o unieważnienie ich ślubu. A on, tak młody, dumny i zraniony, uniósł się gniewem i pozwolił jej odejść.
Dwa lata później, po powrocie z pierwszego rejsu, udał się do Szkocji, by odszukać swą zaginioną żonę. Z czystej ciekawości, tak sobie powtarzał, a także po to, by sprawdzić, czy dostali unieważnienie. Miał ambitne plany na przyszłość i nie było w nich miejsca dla dziewczyny, którą uwiódł i poślubił pod wpływem impulsu, a potem pozwolił jej odejść. Na wspomnienie spotkania z wujostwem Susanny oblał się zimnym potem. Wciąż pamiętał szok, jakiego doznał, kiedy mu powiedzieli, że umarła. Widocznie zależało mu na niej znacznie bardziej, niż umiał się przyznać.
A teraz Susanna Burney stała przed nim, żywa, zdrowa i cała. Patrzyła na niego obojętnie, jakby go nie rozpoznawała, a jego zalała fala wściekłości. Dałby głowę, że tylko udaje.
– Dev! – Emma, chcąc zwrócić na siebie uwagę, pociągnęła go za rękaw. Lekki grymas zniekształcił jej regularne rysy.
Emma, jego piękna i bogata narzeczona o świetnych koneksjach, dzięki której miał osiągnąć wszystko, o czym marzył.
Nigdy jej nie powiedział o swoim pierwszym, nieudanym małżeństwie. Podobnie, zresztą, jak o wielu innych sprawach. Udawał, że wszystkie jego dawne przygody przestały się liczyć, ale prawda wyglądała tak, że Emma była zazdrosna i zaborcza i trudno było przewidzieć, jak zareaguje. Wiedząc o tym, wolał nie ryzykować, aby nie zburzyć domku z kart, który tak wytrwale budował dla siebie – i Chessie.
Znów poczuł, jak zimny dreszcz biegł mu wzdłuż kręgosłupa. Susanna może mu przecież straszliwie zaszkodzić. Jeśli wspomni choć raz o ich wspólnej przeszłości, Emma gotowa zerwać zaręczyny i wszystkie jego starania pójdą na marne.
Patrzył, jak Susanna przybliża się do nich, z dłonią spoczywającą na ramieniu Fitza. Ich ciemne głowy nachylone były ku sobie. Uśmiechała się do niego tak, jakby był najwspanialszym mężczyzną na świecie. A Fitz, kompletnie oszołomiony, płonął rumieńcem jak sztubak w sidłach pierwszej miłości.
W pewnym momencie Susanna znów podniosła wzrok i spojrzała przeciągle na Deva, nie potrafił jednak nic wyczytać z jej twarzy. Nie dostrzegł w jej oczach ani przebłysku przypomnienia, ani najmniejszych śladów zdenerwowania.
Poczuł, że krew stygnie mu żyłach, i wyprostował się, szykując na spotkanie z żoną, którą od lat uważał za umarłą.
Nie rozpoznała go, aż było zbyt późno, aby uciec lub się ukryć. Zresztą ukrywanie się nie leżało w jej zwyczaju.
Na letnim balu księstwa Alton stawiła się cała elita i zwarty tłum gości zasłaniał Susannie widok. W sali, gorącej i dusznej, gwar był taki, że ledwie słyszała, co mówi Fitz, kiedy ją odprowadzał po tańcu. Chyba coś o jego starych przyjaciołach. Pomyślała, że to nawet miło z jego strony, bo nie znała przecież nikogo w Londynie. W chwilę później tłum pozostał za nimi, a ona stanęła oko w oko z Jamesem Devlinem. Na jego widok kompletnie ją zamurowało i zakręciło jej się w głowie tak, że tylko dzięki ogromnej sile woli nie zemdlała.
Fitz na szczęście nie zauważył jej zmieszania. Nie należał, jak widać, do zbyt spostrzegawczych. Przystojny i czarujący, okazał się przy tym arogancki i rozpieszczony… Zrozumiała to w niespełna pięć minut po tym, jak ich sobie przedstawiono. Po dziesięciu minutach wiedziała już, że jest oddany swoim koniom i winom w piwniczce, a po kwadransie utwierdziła się w przekonaniu, że był bezbronny wobec pięknych kobiet. Mogło się to okazać bardzo przydatne, była bowiem nie tylko piękna, ale również zobowiązała się go uwieść.
Gdy zbliżali się do grupki skupionej wokół Jamesa Devlina, Fitz nie przestawał rozprawiać. O czym, nie miała pojęcia, ale nie domagał się od niej odpowiedzi. Na szczęście, bo widziała tylko Devlina – jego rosłą postać, szerokie ramiona i lodowate niebieskie oczy, mierzące ją z najwyższą pogardą. Czy mogła jednak mieć mu to za złe? Przecież to ona od niego odeszła; zostawiła go, zanim wysechł atrament na świadectwie ich ślubu, a łóżko nie zdążyło jeszcze wystygnąć po nocy poślubnej.
Westchnęła w duchu i wyprostowała się dumnie. Swą rolę grała już od tak dawna, że nie będzie jej trudno ukryć uczucia. A jednak tym razem okazało się to wyjątkowo trudne. Gdy wolno lustrowała wzrokiem Devlina od stóp do głów, chłód jej spojrzenia kłócił się z nerwowym biciem serca.
James nie był już tym samym osiemnastoletnim młodzieńcem z jej wspomnień. Teraz otaczała go aura pewności siebie i wzbudzał autorytet. Wydawał się jej także wyższy, bardziej muskularny i zdecydowanie bardziej męski. I tak przystojny, że można by go nawet nazwać ślicznym, gdyby nie mocno zarysowane kości policzkowe i kwadratowy podbródek, pozbawiające jego twarz delikatności. Na myśl o tym, że chłopak, którego niegdyś znała, przemienił się w tak wspaniałego mężczyznę, zakłuło ją nagle serce. Nigdy by się tego nie spodziewała, ale cóż, lata temu dokonała wyboru i teraz było już za późno na żale. Poza tym życie nauczyło ją, że roztkliwianie się nad sobą to objaw słabości.
Zerknęła na filigranową blondynkę uczepioną jego ramienia. Zatem to jedno pozostało bez zmian. Oczywiście, po tylu latach nic ją to już nie obchodziło, ale kobiety zawsze ciągnęły do Jamesa Devlina jak muchy do miodu. A on dobrze wiedział, że jest przystojny.
Patrzył na nią teraz. Czuła to. Nie przestawał jej się przyglądać od chwili, gdy ruszyła przez parkiet, wsparta na ramieniu Fitza. Spojrzała mu w oczy i zamiast zimnej obojętności zobaczyła w jego oczach zmysłowy żar i gniewne wyzwanie domagające się natychmiastowej odpowiedzi. Mimowolnie zadrżała. Lśniący parkiet sali balowej zafalował pod jej pantofelkami. Serce biło jej coraz szybciej. Oczy Devlina zawisły tymczasem na spoczywający w zagłębieniu jej szyi diamentowy wisior w kształcie łzy – prawdę mówiąc, pożyczony. Oblała się rumieńcem, a przez jego usta przemknął uśmiech satysfakcji.
Uniosła głowę i zmierzyła go wzrokiem, w którym głęboka niechęć mieszała się z wyzwaniem. Stawka była zbyt wysoka, aby mogła się teraz wycofać, mimo że instynkt popychał ją do ucieczki.
Dziewczyna po lewej ręce Deva, ta, z którą Fitz chciał ją poznać, musiała być siostrą Devlina. Oboje mieli taką samą karnację i podobne rysy, błękitne oczy oraz złote włosy. A więc to od niej powinna odciągnąć Fitza; do tego została wynajęta przez księcia i księżnę Alton. To jej miała zrujnować życie, ukraść narzeczonego oraz zniweczyć plany na przyszłość. Co za nieszczęsny traf, że osoba, nazwana przez księżnę „flircikiem Fitza”, okazała się siostrą Devlina.
Fitz tymczasem pociągnął do przodu nieświadomą niczego pannę i zwrócił się z uśmiechem do Susanny:
– Lady Carew, pozwolę sobie przedstawić pani pannę Francescę Devlin. Chessie, to jest lady Caroline Carew, przyjaciółka moich rodziców. Dopiero co przyjechała z Edynburga.
Francesca Devlin dygnęła wdzięcznie. Blask świec budził w jej włosach miedziane refleksy. Jej błękitne oczy zalśniły ciepłym blaskiem. Taktyka istotnie godna podziwu. Susanna musiała jej to przyznać. Gdy młody markiz, którego pragniesz poślubić, przedstawia ci piękną kobietę, udawaj, że cieszy cię ta znajomość.
W innych okolicznościach być może zaprzyjaźniłaby się z panną Francescą Devlin. Przyjęła jednak ogromną sumę pieniędzy, aby uwieść jej ukochanego…
James Devlin przysunął się bliżej. Susanna napotkała jego wzrok pełen wrogości, której nawet nie próbował ukryć. Nie czuła się zaskoczona. Byłoby naiwnością oczekiwać, że porzucony przed dziewięciu laty mąż zareaguje obojętnością. Zapewne zażąda wyjaśnień, a może nawet wymierzy jej srogą karę. Na myśl o tym zaschło jej w ustach. Należał przecież do ludzi, którym lepiej nie wchodzić w drogę.
Devlin skinął lekko głową, jakby czytał w jej myślach; cyniczny uśmieszek wykrzywił mu wargi. Hardy błysk w jego oku ostrzegał ją, że bez względu na grę, jaką teraz prowadzi, znajdzie w nim godnego przeciwnika.
Później spojrzał bez słowa na Francescę i zrobił krok w jej stronę, jakby chciał ją wesprzeć, a ona uśmiechnęła się z wdzięcznością. A więc był troskliwym starszym bratem, Susanna westchnęła w duchu. Zatem sprawy, już i tak skomplikowane, przybrały jeszcze bardziej niekorzystny obrót.
Drobna blondynka w obłoku błękitnych jedwabiów i koronek wysunęła się do przodu, wydymając usta.
– Powinieneś mnie przedstawić jako pierwszą, Fitz – powiedziała z wyrzutem. – W końcu jestem hrabianką!
Fitz zaczął gorączkowo przepraszać, po czym przedstawił ją jako swoją kuzynkę, lady Emmę Brooke, a jej towarzysza jako wielmożnego Fredericka Waltersa. Susanna przez cały czas czuła na sobie paraliżujący wzrok Devlina. Emma tymczasem przyciągnęła go do siebie, jak swoją zdobycz.
– To mój narzeczony – oznajmiła z dumą. – Sir James Devlin.
Narzeczony! Susannie serce gwałtownie zabiło. Nagła zazdrość, paląca i mroczna, pozbawiła ją tchu. Wiedziała, że Devlin uzyskał tytuł szlachecki, nie miała jednak pojęcia, że jest zaręczony. Nie wyobrażała go sobie nigdy jako żonatego, choć przez te lata, jakie minęły od ich rozstania, mógł się ożenić ze dwa lub trzy razy – albo nawet sześć, jak Henryk VIII.
Mógł, gdyby nie pewien szkopuł – otóż pozostawał wciąż jej mężem.
Znów ogarnęły ją wyrzuty sumienia, tak niepożądane w jej sytuacji. Powinna była go poinformować, pomyślała. I to dawno temu, mówiąc szczerze… Chwila, by uczynić to teraz, była jednak wysoce niestosowna, zważywszy na obecność jego narzeczonej, która uśmiechała się do niej z ostrzegawczym błyskiem w oczach.
Susanna zagryzła wargi. To prawda, że zamierzała uzyskać unieważnienie ich małżeństwa. Napisała to wyraźnie Devowi i nawet mu to przyrzekła. Jednak kiedy odkryła, że spodziewa się dziecka, tylko obrączka oraz metryka ślubu chroniły ją od kompletnej klęski. Wydziedziczona przez rodzinę i samotna, kurczowo trzymała się tych jedynych symboli przyzwoitości i poszanowania. Gdy później przypomniała sobie o swojej obietnicy, okazało się że jej spełnienie byłoby znacznie droższe i trudniejsze, niż to sobie wyobrażała. Utrzymanie w Edynburgu pochłaniało ostatnie grosze. Skąd miała wziąć pieniądze na opłacenie prawników, skoro czasami brakowało jej na życie?
Na wspomnienie tamtych dni panika ścisnęła ją za gardło i dłonie spociły jej się w koronkowych rękawiczkach. Powietrze w sali wydało się nazbyt duszne. Świadoma, że wszyscy patrzą na nią wyczekująco, uśmiechnęła się wymuszenie do Emmy Brooke.
– Należą się pani gratulacje z okazji zaręczyn, lady Emmo – powiedziała. – A jeszcze większe sir Jamesowi.
W ciszy, jaka zapadła, Emma spróbowała rozstrzygnąć, czy to komplement, i po chwili rozpromieniła się.
– Rzeczywiście, jestem wybrańcem losu – potwierdził Dev i kąciki ust lekko mu drgnęły. – Podobnie jak pani, lady Carew – dorzucił z błyskiem rozbawienia w chmurnych oczach. – Pani także należy pogratulować, bo kiedy się ostatnio widzieliśmy, nie przysługiwał pani tytuł „lady”, o ile pamiętam, i nie nazywała się pani Caroline Carew.
Ton, jakim wypowiedział te słowa, był niezwykle uprzejmy, za to ich treść ani trochę. Wokół zapanowało lekkie poruszenie. Kobiety spoglądały teraz na Susannę podejrzliwie, a mężczyźni z zaciekawieniem, choć całkiem innego rodzaju. Nic dziwnego. Dev niedwuznacznie zasugerował przecież, że jest awanturnicą lub, co gorsza, dziwką przebraną za damę.
Cisza przeciągała się. Susanna wiedziała, że ma jeszcze jakieś wyjście, ale musi szybko podjąć decyzję. Mogła udawać, że Devlin ją z kimś pomylił, byłoby to jednak ryzykowne, gdyż gotów potraktować to jako wyzwanie. Mogła także podjąć rękawicę, co było równie niebezpieczne, ponieważ nie miała żadnej gwarancji, że wygra. Z pewnością natomiast było już za późno na sztuczną obojętność. Wszyscy czekali przecież, jak zareaguje na uwagę Devlina.
– Pochlebia mi, że aż tyle pan o mnie zapamiętał – rzuciła, jakby nigdy nic. – Bo ja w ogóle zapomniałam o pańskim istnieniu.
Dev uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Och, pamiętam wszystko na pani temat, lady… Carew.
– Nigdy pan o mnie wszystkiego nie wiedział, sir James.
Ich spojrzenia spotkały się jak dwa lśniące ostrza. Zrozumiała, że już za późno, aby się wycofać.
– Wręcz przeciwnie – powiedział Dev. – Doskonale pamiętam, na przykład, nasze ostatnie spotkanie. – Diabelski błysk w jego oczach wyraźnie sugerował, że chce ją przyprzeć do muru i że sprawia mu to przyjemność.
Zawrzała gniewem, lecz jeden rzut oka na wściekłą minę Emmy sprawił, że odetchnęła z ulgą. A więc Dev robił to wszystko na pokaz, żeby ją ukarać za dawne winy. Nie miał przy tym najmniejszego zamiaru wyjawiać prawdy, gdyż zaszkodziłoby mu to w równym stopniu, co jej. Emma nie była narzeczoną uległą i potulną. I to ona z całą pewnością rządziła pieniędzmi, bo Dev nigdy nie był zamożny.
Otaksowała wzrokiem złoty haft na jego białej kamizelce, gatunek wykrochmalonej koszuli oraz wartość diamentu w szpilce od krawata. A potem znów spojrzała na Emmę. Oczy Deva szły w ślad za jej spojrzeniem. A więc zrozumiał…
Uśmiechnęła się.
– No cóż, pewna jestem, że nie będzie pan tak nietaktowny, aby zanudzać wszystkich szczegółami, sir James. Co może być bardziej nudnego dla postronnych niż starzy znajomi, rozprawiający o dawnych czasach?
– Znacie się jeszcze z Irlandii? – Emma, która najwyraźniej miała już dosyć konwersacji, wepchnęła się pomiędzy nich, spoglądając to na Deva, to na Susannę, ze źle skrywaną zazdrością. W jej ustach nazwa Irlandia zabrzmiała jak miejsce na końcu świata, z którego można jedynie wyjechać.
– Poznaliśmy się w Szkocji pewnego lata – odparła Susanna. – Sir James bawił wtedy z wizytą u swego kuzyna, lorda Granta. To było bardzo dawno temu.
– Ale teraz, szczęśliwym zrządzeniem losu, mamy okazję odnowić naszą znajomość. – Wzrok Deva przeczył jego gładkim słowom. – Musi mi pani obiecać następny taniec, lady Carew, abyśmy mogli spokojnie porozmawiać o przeszłości, nie zanudzając naszych przyjaciół.
Tym jednym zdaniem chciał uniemożliwić jej ucieczkę. Od razu rozpoznała jego determinację. Nie zmienił się od czasu ich ostatniego spotkania. Zawsze osiągał to, co chciał.
– Nie mam ochoty wracać do przeszłości – odpowiedziała. – Przykro mi, sir James, ale obiecałam już komuś następny taniec. – Odwróciła się ostentacyjnie do Fitza, wymownym gestem muskając jego dłoń. Nieomal o nim zapomniała w ferworze sprzecznych uczuć, jakie wzbudził w jej sercu widok Devlina. A to niedobrze, gdyż prowizja od rodziców Fitza stanowiła jedyne źródło jej utrzymania w Londynie.
– Milordzie, dziękuję, że mnie pan poznał ze swymi przyjaciółmi – dodała po chwili. – Mam nadzieję, że wszyscy znów się spotkamy.
Obdarzyła każdego z osobna zdawkowym uśmiechem, na który Chessie odpowiedziała zimnym skinieniem głowy, zaś Emma w ogóle jakby jej nie dostrzegła. Tylko Fitz zdawał się nie przejmować napiętą atmosferą i z galanterią ucałował jej dłoń. Chessie odwróciła szybko głowę, nie mogąc znieść widoku ukochanego, nadskakującego innej kobiecie, a stojący obok niej Devlin zmarszczył ponuro brwi.
Po tym niemiłym pożegnaniu Susanna ruszyła szybko w stronę wyjścia. Serce jej tłukło się w piersi i brakowało jej tchu. Potrzebowała pilnie jakiegoś zacisznego miejsca, gdzie mogłaby w spokoju zastanowić się nad tym, jak rozwikłać tę skomplikowaną sytuację.
– Mogę mieć nadzieję na taniec później, lady Carew?
Freddie Walters zastąpił jej nagle drogę, taksując ją wzrokiem niby rasową klacz. Dotyk jego ręki był bardziej niż poufały, a znaczący ton sugerował, że wie o niej wszystko – że jest wdową o wątpliwym morale, niemającą nic przeciwko romansowi bez zobowiązań. Jawny brak szacunku w jego zachowaniu sprawił, że zazgrzytała zębami.
– Dziękuję, panie Walters – odparła – ale postanowiłam wrócić do domu, gdyż rozbolała mnie głowa.
– Wielka szkoda – mruknął zasępiony. – To może mógłbym któregoś dnia do pani wstąpić?
– Walters, pogarsza pan jeszcze migrenę lady Carew – rozległ się nagle ostry głos. Dev wyrósł niespodziewanie obok nich i jednym gestem odprawił natręta. Odprowadził go potem spojrzeniem, a kiedy Walters zniknął, wbił w Susannę ponury wzrok. Ona także miałaby ochotę czmychnąć, podejrzewała jednak, że Dev chwyciłby ją po prostu za ramię, gdyby spróbowała ucieczki. Jak widać, nie przejmował się zbytnio konwenansami, skoro zaczepił ją na środku sali balowej.
– Dziękuję za pomoc – odezwała się zimnym głosem – ale nie było to potrzebne. Potrafię radzić sobie sama.
Dev uśmiechnął się.
– O, nie wątpię – odparł, lustrując ją wzrokiem, tak różnym od lubieżnego spojrzenia Waltersa, lecz znacznie bardziej niepokojącym. – Nie próbowałem cię ratować – dodał łagodnie – tylko chciałem cię mieć dla siebie.
Jego dobór słów i spojrzenie sprawiły, że Susanna zadrżała w duchu. Dev usunął wątłą groźbę, jaką stanowił Walters, by ją zastąpić czymś znacznie bardziej niebezpiecznym – swoim towarzystwem! Ośmielił się zaczepić ją na oczach księstwa Alton oraz ich gości, a to było niedopuszczalne.
– Nie mam ci nic do powiedzenia – odrzekła z pozornym spokojem. Po dziewięciu latach nauki umiała się już obronić. Nigdy jednak nie było to takie trudne jak teraz, gdy próbowała wznieść obronny mur pomiędzy sobą a tym postawnym mężczyzną o przenikliwych niebieskich oczach.
– Stać cię na więcej, Susanno – stwierdził ze śmiechem. – Mów, w czym rzecz, do diaska!
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – powiedziała. Rozejrzała się wokół i nie widząc znikąd ratunku, ruszyła wolno do rogu sali balowej. Dev ujął ją mocno pod ramię, dostosowując się do jej drobnych kroczków. Patrzącemu z boku mogło się wydawać, że robią to samo, co wszyscy – spacerują po parkiecie między tańcami, gawędząc jak para przypadkowych znajomych. Tyle tylko że w uścisku jego ręki nie było nic przypadkowego.
– Winna mi jesteś przynajmniej wyjaśnienie – powiedział. – Może nawet przeprosiny, o ile to nie za wiele – dorzucił z sarkazmem. Przez moment miał w oczach szaleństwo. Przechodząca obok para zmierzyła ich zaciekawionym spojrzeniem. Nawet jeśli nie słyszeli słów, musieli wyczuć napięcie.
Susanna rozłożyła wachlarz, aby ukryć za nim twarz.
– Och, to było tak dawno temu… – Chciała, by zabrzmiało to lekceważąco, i trąciła właściwą strunę. – Owszem, opuściłam cię, ale jak widać, otrząsnąłeś się… – urwała, by dodać z uśmiechem: – Tylko mi nie mów, że złamałam ci serce.
Umyślnie prowokowała go, spodziewając się zapewnienia, że nic dla niego nie znaczyła. Zamiast tego oczy Deva zapałały jeszcze większym gniewem.
– Wróciłem, żeby cię odszukać – oznajmił. – Dwa lata później.
Susanna omal nie upuściła wachlarza. Dwa lata! Nie wiedziała o tym. Poczuła żal i gorycz. Zresztą to i tak bez znaczenia. Dwa lata to o wiele za późno. Widziała to teraz, patrząc wstecz. Widziała wszystkie popełnione przez siebie błędy oraz bezsens, jakim byłoby żałowanie ich teraz, prawie dekadę później.
– Chciałem się tylko upewnić, że dostaliśmy unieważnienie. – Dev spojrzał na nią zimno i pogardliwie. – Ale twoi wujostwo powiedzieli mi, że umarłaś. Chyba trochę przesadzili, jak mi się wydaje – wycedził przez zęby.
Szok był tak ogromny, że Susanna omal nie zemdlała. Przez długą chwilę sala balowa wirowała jej przed oczami, muzyka i głosy cichły, a grunt usuwał się spod nóg. Wyciągnęła przed siebie rękę, by z ulgą stwierdzić, że stoją przy jednym z okien wychodzących na taras. Pod palcami wyczuła zimną szybę, a w płucach orzeźwiający powiew świeżego powietrza.
Spojrzała Devowi w twarz. Minę miał zaciętą i mocno zaciśnięte usta. Czuła, że rozsadza go furia.
– Powiedzieli ci, że umarłam? – wyszeptała. To prawda, że ciotka z wujem wyrzekli się jej, gdy zaszła w ciążę i odmówiła oddania dziecka. Została wyklęta, wydziedziczona i wyrzucona z domu. Oświadczyli jej, że dla nich umarła, i pewnie wszystkim mówili to samo.
Chłód wkradł się w jej serce. Nieludzkie okrucieństwo krewnych omal jej nie zabiło przed dziewięciu laty, a teraz znowu dotknęła ją ich złośliwość. Myślała, że już nigdy nie będą w stanie jej zranić, ale jak widać, pomyliła się.
– Czy rzeczywiście trzeba było posuwać się aż tak daleko? – mówił dalej Dev z gniewem. – Nie chodziło mi przecież o to, żeby się pogodzić.
Urwał. Susanna wiedziała, że czeka na jej odpowiedź, ale nie mogła znaleźć właściwych słów. Za dużo spadło na nią tak nagle. Dev próbował ją odnaleźć, a jej rodzina go okłamała. Ubodło ją to znacznie dotkliwiej, niż mogłaby przypuszczać.
– Ja… – oddech uwiązł jej w piersi. Co robić? – zastanawiała się w duchu. Dev nie może się nigdy domyślić, że nie wiedziała o ich nikczemnych kłamstwach. Już i tak coś zaczynało mu świtać. Jeden drobny lapsus i prawda wyjdzie na jaw. A wtedy nie będzie końca jego pytaniom – o przeszłość, o to, co się z nią działo, i, co gorsza, o jej obecne życie oraz powody, dla których znalazła się w Londynie. Na żadne nie mogłaby odpowiedzieć. Musi chronić siebie i swoje tajemnice, jeśli nie chce wszystkiego stracić. Ucieszyła się w duchu, że nie powiedziała mu, że nadal są małżeństwem. Może się to okazać skutecznym orężem na wypadek, gdyby musiała się bronić.
Wyprostowała się i spróbowała odzyskać panowanie. Wzięła głęboki oddech, szukając w myślach słów, którymi mogłaby go odepchnąć, ale on ją uprzedził.
– Niech to diabli, Susanno! – wybuchnął głosem nabrzmiałym od emocji. – Przecież byłaś moją żoną, a nie jakąś dziwką! Nie sądzisz, że jesteś mi winna wyjaśnienie? Najpierw odeszłaś, a potem kazałaś rodzinie mnie okłamać. Powiedz mi, dlaczego to zrobiłaś.
W jego spojrzeniu było tyle szczerego uczucia… Poczuła, że nienawidzi samej siebie za to, co musi zrobić, aby się obronić.
– Kazałam im kłamać, bo chciałam mieć pewność, że się ciebie pozbyłam – powiedziała, siląc się na obojętność, mimo że słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Wiedziała jednak, że musi zakończyć tę sprawę i rozbudzić w Devie tak wielką nienawiść, żeby jej już nigdy więcej o nic nie wypytywał. Nie miała innego wyjścia. – Poślubiłam cię, bo chciałam, abyś mnie pozbawił dziewictwa – dodała z przekonującym uśmiechem, a była dobrą aktorką. Praktykę zdobyła w tych ciężkich latach, po tym, jak rodzina ją wydziedziczyła. Umiejętność udawania była wówczas tym, co uchroniło ją przed śmiercią głodową.
– Po naszej poślubnej nocy miałam już wszystko, czego od ciebie potrzebowałam, Devlin – mówiła dalej. – Chciałam poznać życie intymne i ty mnie wszystkiego nauczyłeś. – Zmusiła się, by spojrzeć na niego, a on, z kamienną twarzą i zaciśniętymi ustami, słuchał, jak deprecjonuje miłość, uczucie, które ich połączyło. – Było cudownie – dorzuciła, wzruszając ramionami – ale po tym, jak cię uwiodłam, nie byłeś mi już do niczego potrzebny.
Pomyślała, że to powinno wystarczyć, aby ją znienawidził. Żaden mężczyzna nie zniósłby takiego ciosu. Odwróciła się i chciała odejść, ale Devlsin złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Jego dotyk rozbudził jej zmysły tak jak dawniej.
Spłonęła rumieńcem. Wzrok Deva prześlizgnął się po niej powoli, by spocząć na głębokim wycięciu sukni. Wybrano ją, aby oczarowała Fitza, i po raz pierwszy tego wieczoru Susanna żałowała, że suknia nie jest skromniej wydekoltowana. Spojrzenie Deva na krągłościach jej piersi było jak zmysłowa pieszczota.
– Chwileczkę – powiedział. Pośród dźwięków muzyki i gwaru rozmów jego głos wydawał się bardzo cichy, ale wychwyciła w nim stalowe nuty. – Tym razem nie odejdziesz ode mnie, Susanno, dopóki ci na to nie pozwolę. Tym razem jednak zostaniesz, ale wyłącznie dla mojej przyjemności.
Dev patrzył na swą hardą byłą żonę i znów wezbrała w nim złość. Była tak piekielnie urodziwa, że jego ciało mimowolnie reagowało na pokusę. Niezależnie od tego, że miał ją za najbardziej przebiegłą, obłudną dziwkę tego świata. Chciał całować jej pełne, zmysłowe usta, kąsać dolną wargę, a potem w pełni zakosztować ponownie tej dzikiej pasji, jaka ich niegdyś połączyła. Pragnął udowodnić, że jej obojętność to tylko poza. Chciał zerwać z niej tę srebrną suknię i bezlitośnie posiąść jej ciało, aż ponownie stanie się potulna i uległa.
Porzucenie hulaszczego życia było trudne. Zrezygnował wprawdzie z innych kobiet, gdy zaręczył się z Emmą, miał jednak świadomość, że tak naprawdę wcale się nie zmienił. Niebezpieczne pragnienia, jakie budziła w nim Susanna, wystarczą za najlepszy dowód. Gdyby nadarzyła się szansa, czy choćby tylko jej cień, próbowałby ją wziąć z bezwzględnym zapamiętaniem i zatraciłby się w namiętności. Cnota nigdy dotąd nie wydawała mu aż tak nieatrakcyjna, a jego narzeczeństwo tak przeraźliwie bezbarwne i nudne w porównaniu z tym, co czuł do swojej niewiernej byłej żony.
Pod palcami wyczuwał jej puls. Był pewny, że pragnie go równie mocno, jak on jej, mimo to gotów był ją udusić. Sądził niegdyś, że uwiódł i poślubił naiwną panienkę, a teraz dowiedział się, że wykorzystała jego doświadczenie.
Mówiąc Susannie o obłudzie jej krewnych, nie miał jeszcze pewności co do jej winy. Szok, który dostrzegł w jej oczach, nasunął mu podejrzenie, że mogła nie wiedzieć o ich podłej intrydze. Jednak szydercze słowa rozwiały wątpliwości. Jak się okazuje, nie była wcale ofiarą.
Spojrzał w jej zielone oczy, ale prócz pasji dostrzegł także drwinę. Jak to możliwe, że tak się pomylił? Susanna Burney, którą poznał przed dziesięciu laty, wydawała się przecież taka słodka i nieśmiała. To niepojęte, jak mogła zmienić się w tak bezczelną kreaturę. Z drugiej strony, wówczas był młokosem i nie miał tak bogatego doświadczenia, jak mu się zdawało.
To on jednak okazał się naiwny i łatwowierny.
– Nie musiałaś za mnie wychodzić, skoro chciałaś tylko pozbyć się dziewictwa – rzucił ponuro. – Wystarczyło mi powiedzieć. Spełniłbym z radością twoje życzenie, nie angażując w to pastora.
Gdy zwarli się wzrokiem, płomień namiętności zmienił jej oczy w lśniące szmaragdy, a on w ułamku sekundy przeniósł się myślami z gwarnej sali balowej do intymnego półmroku ich małżeńskiej sypialni. Spędzili razem tylko jedną noc słodkich uniesień, przekraczających jego najśmielsze wyobrażenia. Susanna była pierwszą i jedyną kobietą, którą kochał. Uczucie to okazało się na tyle głębokie i poważne, że mogło go do niej na zawsze przywiązać. Ona jednak, uciekając następnego ranka, zerwała tę więź.
Stała teraz przed nim, przyglądając mu się z zimną pogardą. Płomień w jej oczach zgasł.
– Jak ty nic nie rozumiesz – powiedziała z wyrzutem. – Ślub był koniecznością. Nie zamierzałam przecież zostać ladacznicą.
Dev spojrzał na nią z wystudiowaną niechęcią.
– Nie widzę tej różnicy tak wyraźnie jak ty.
– Pozwól wobec tego, że ci wyjaśnię – powiedziała, kreśląc wzory na zimnej szybie. – W domu wujostwa panowała śmiertelna nuda. Poza tym byliśmy biedni, a ja nie chciałam takiego życia. Wiedziałam, że jestem ładna i na tyle bystra, by zwabić w małżeńskie sidła jakiegoś bogatego mężczyznę. Niestety, oprócz urody potrzebne mi było także doświadczenie. Bo któż spojrzałby po raz drugi na siostrzenicę nudnego belfra z głuchej wsi? – Poruszyła się bezwiednie; diamentowy naszyjnik zalśnił na jej dekolcie. – Bałam się, że utknę tam na wieki. Dlatego ułożyłam sobie plan – mówiła dalej. Jej dłoń przesunęła się pieszczotliwie po migoczących klejnotach. – Postanowiłam cię poślubić, nauczyć się od ciebie wszystkiego, co potrzeba, a potem poszukać lepszej partii – dokończyła, spojrzawszy mu w oczy. – Ty byłeś nikim, Devlin – podjęła pozornie łagodnym tonem. – Nie miałeś ani pieniędzy, ani większych perspektyw. Mogłeś mi się jednak przydać. Zostać kurtyzaną to stanowczo za mało… – mówiła. Nieznaczny uśmieszek zabłąkał się na jej usta. – Chcąc znaleźć odpowiedniego męża, musiałam być kobietą godną szacunku, a zarazem na tyle… doświadczoną, żeby wiedzieć, jak go zadowolić w łóżku. – Odwróciła się tak, że widział tylko jej odbicie w oknie i ten zagadkowy uśmiech.
– Pochlebiam sobie, że okazałam się w tym całkiem niezła – zakończyła. – Uchodziłam za wdowę. Miałam licznych wielbicieli.
W to akurat mógł bez trudu uwierzyć. Susanna była przecież wystarczająco piękna, aby skusić świętego, a otaczająca ją zmysłowa aura sprawiała, że każdy mężczyzna chciał ją nie tylko zadowolić, ale i mieć na własność. To oczywiste, że postawiła sobie znacznie wyższy cel niż żywot kurtyzany. Gdyby poszła tą drogą, nigdy już nie odzyskałaby szacunku. Natomiast jako piękna wdowa przyciągała rój wielbicieli, błagających o jej względy. Tylko on jeden wiedział, jak sprzedajne serce kryło się za tą piękną fasadą.
– Więc dlatego mnie też uśmierciłaś – stwierdził sucho. – Jak to rozsądnie z twojej strony!
– Och, nie! Wyobraź sobie, że nikt mnie nigdy nie zapytał o mojego pierwszego męża. A nawet gdyby ktoś to zrobił, powiedziałabym, że nasze małżeństwo zostało unieważnione, i opisałabym je jako błąd młodości. Tak, to rzeczywiście był precyzyjny plan, prawda?
– Wciąż mam trudności ze zrozumieniem, na czym polega różnica pomiędzy kurtyzaną a kobietą, która kupuje sobie bogatego męża, płacąc swoim ciałem – powiedział Dev.
– Och, jesteś stanowczo zbyt drobiazgowy – stwierdziła, wzruszając ramionami. – Wszyscy staramy się wykorzystać jak najlepiej to, co nam dano.
Marszcząc ponuro brwi, pomyślał, że jej akurat dano bardzo wiele: anielskie oblicze, smukłe, piękne ciało, a także zachłanną, egoistyczną naturę, pozwalającą bez skrupułów ranić bliźnich i po trupach dążyć do celu. Szkoda, że tego nie widział, kiedy się poznali. Niestety, był wtedy tylko młokosem i w zetknięciu z tak piękną dziewczyną nie myślał głową.
Na myśl o jej wyrachowaniu, oblał się zimnym potem. Wykorzystała go, a potem porzuciła, aby spokojnie zapolować na grubszego zwierza. Uzbrojona w dokument, potwierdzający unieważnienie ich małżeństwa, mogła bez przeszkód wyjść ponownie za mąż. Kombinacja młodości, urody, inteligencji i doświadczenia od zawsze pociągała mężczyzn. Przecież to jasne, że Fitz już był nią zauroczony. Nawet on sam patrząc na nią, myślał tylko o jednym – aby posiąść jej cudowne ciało, mimo że wiedział, że to kłamliwa ladacznica i oszustka.
– Jesteś dziwką! – cisnął jej w twarz. – Zeszmaciłaś się dla pieniędzy; nieważne, czy w małżeństwie, czy nie.
Blask świec wydobył z jej oczu dziwny błysk, kompletnie niepasujący do jej bezwstydnych słów. Zgasł on jednak w ułamku sekundy, pozostawiając jedynie pogardę.
– Coś ci powiem, Devlin – odezwała się. – Czy ty aby nie postępujesz tak samo? Złowiłeś przecież bogatą pannę, posługując się swoim wdziękiem i urodą. Więc jeżeli ja jestem dziwką, to kim ty jesteś?
Zaczerpnął tchu i rozgniewany zrobił krok w jej stronę, lecz zatrzymał go wyraz triumfu w jej oczach.
– Mylisz się, sądząc, że przez jedną noc nauczyłaś się wszystkiego w moich ramionach – wycedził. – Gdybyś zapragnęła pogłębić swoje doświadczenie, jestem do twojej dyspozycji.
– Podobnie jak dziewięć lat temu? – zapytała z niezmąconym spokojem. – Dziękuję, ale nie ma potrzeby. W ciągu tych lat uzupełniłam braki w mojej edukacji.
Dev ani chwili w to nie wątpił. Wyszła przecież po raz drugi za mąż, za Carew, bogatego barona. Mogła także mieć innych kochanków czy nawet mężów. A teraz rzeczywiście była zamożną wdową, polującą, jak podejrzewał, na kolejną zdobycz. Może na jakiegoś markiza…
Myśl, że posłużyła się nim jak drabiną, aby wspiąć się do wyższych sfer, oburzała go, choć, jako łowca posagów, powinien docenić jej taktykę.
Nagle zobaczył, jak rozwiewają się nadzieje Chessie na lepszą przyszłość i jak niepewna jest pozycja ich obojga. Wystarczy jeden fałszywy krok albo zwykły pech, by się znów stoczyli w otchłań nędzy i rozpaczy – bo czymże innym było ich dzieciństwo na ulicach Dublina. Jako syn nałogowego hazardzisty, Dev poznał bolesną różnicę pomiędzy bogactwem i biedą, zanim wyrósł z krótkich spodenek. Wiedza ta, podszyta strachem, stanowiła odtąd jego siłę napędową. Dlatego nie mógł na to pozwolić, aby Susanna ukradła Chessie przyszłość lub zniweczyła jego własne plany. Postanowił mieć ją na oku.
Ona tymczasem z szyderczą uprzejmością skinęła głową.
– Miłego wieczoru, sir James – powiedziała. – Życzę owocnych łowów.
– Naprawdę mi tego życzysz? – udał niedowierzanie.
– Dokładnie tak samo, jak ty mnie – odparła z uśmiechem i odeszła, postukując obcasami srebrnych pantofelków. W tej wyzywającej sukni, ze skrzącymi się we włosach brylancikami, wyglądała jak srebrzysty płomyk.
Odprowadzając ją wzrokiem, Dev nie mógł oprzeć się refleksji, że pilnowanie jej nie będzie zbyt wielkim poświęceniem, choć może się okazać dla niego wyjątkowo niebezpieczne.
Wsiadając do powozu, Susanna drżała ze zdenerwowania. Nie spodziewała się konfrontacji i wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że tak niewiele pozostało po ich uczuciu.
Na wspomnienie pogardy w jego oczach serce ścisnęło jej się z żalu. Niestety, nie było innego sposobu, aby go odepchnąć, a ona nie mogła sobie pozwolić na to, aby ktokolwiek poznał prawdę o jej przeszłości, gdyż za dużo miała do stracenia. Pieniądze otrzymane od księstwa Alton za odciągnięcie Fitza od Chessie pozwolą jej spłacić długi, wrócić do Szkocji i stworzyć dom dla Rory’ego i Rose, bliźniaków jej nieżyjącej już najlepszej przyjaciółki. Nareszcie będą mogli być razem i znowu stać się rodziną. Musi tylko wykonać to ostatnie zadanie… Z bólem pomyślała, że nienawidzi swego obecnego życia, ról, jakie przyszło jej odgrywać… ciągłych oszustw. Jednak najbardziej doskwierała jej świadomość, że nie ma nikogo, komu mogłaby zaufać. Zawsze była sama, zdana na siebie, odkąd wujostwo wyrzucili ją z domu jako ciężarną siedemnastolatkę bez grosza.
Bezwiednie dotknęła diamentowego naszyjnika – wypożyczonego, podobnie jak powóz, dom na Curzon Street, piękna suknia i srebrne pantofelki.
Kim była? Fałszywą damą, Kopciuszkiem, którego skonstruowany tak pieczołowicie świat mógł runąć tak łatwo jak domek z kart, gdyby prawda wyszła na jaw. Dotknęła sukni – ostrożnie, nieomal z namaszczeniem. Gdy zarabiała na życie, sprzedając takie stroje, z oczyma piekącymi od szycia w marnym świetle i palcami pokłutymi od igieł, marzyła, aby móc kiedyś włożyć podobną kreację i choć raz zostać królową balu. Tej nocy była księżniczką z bajki, a jednak pod warstwami koronek i jedwabiów pozostała nadal biedną Susanną Burney, oszustką, żyjącą w strachu, że ktoś ją zdemaskuje.
Znów przed oczyma stanęła jej twarz Deva, zacięta i pełna potępienia. To właśnie jego powinna obawiać się najbardziej. Gdyby nabrał podejrzeń, zasypałby ją gradem trudnych pytań i odkrywszy prawdę, przekreśliłby jej widoki na lepszą przyszłość, która była już w zasięgu ręki.
Oparła się o miękkie obicie i zamknęła oczy. Och, gdyby tylko… Gdyby nie uciekła z domu, aby wziąć ślub z Devem, w pierwszym i ostatnim spontanicznym odruchu, na jaki sobie w życiu pozwoliła… Gdyby nie poszła następnego dnia do lorda Granta, jego kuzyna, by wyznać mu prawdę i prosić o poparcie dla nich obojga… Gdyby nie wróciła do bezpiecznej z pozoru przystani, jaką miał być dom jej wujostwa, i nie próbowała udawać, że nic się nie stało… Gdyby nie zaszła w ciążę z Devlinem…
Jedna katastrofalna decyzja uruchomiła ciąg zdarzeń, które zawiodły ją do przytułku dla ubogich, stając się źródłem przeżyć, do jakich wolałaby już nigdy nie wracać myślami. Drobne ciałko jej dziecka, owinięte w biały całun, słowa pastora i szara poranna mgła, spowijająca edynburski cmentarz…
Ukryła na moment twarz w dłoniach, a potem znów zapatrzyła się w ciemność, nie uroniwszy ani jednej łzy. Nie wolno jej o tym myśleć, upomniała się w duchu. Zamknęła oczy i dopóty głęboko oddychała, dopóki znów nie wstąpił w nią spokój. To prawda, że straciła córeczkę, Maurę, miała jednak Rory’ego i Rose. I choć czasami odnosiła wrażenie, że opieka nad bliźniętami to dla niej nie tylko błogosławieństwo, ale i kara, będzie ich bronić przed nędzą i złem tego świata jak lwica. Dała słowo ich matce, w zimnym przytułku, o szarej godzinie, tuż przed jej śmiercią. Właśnie dlatego Dev nigdy nie może poznać prawdy i pokrzyżować jej planów.
Zrzuciła z westchnieniem srebrne pantofelki i zaczęła poruszać palcami, gdyż rozbolały ją stopy. Trzewiczki Kopciuszka były piękne, jednak dosyć niewygodne. Zaś migrena, którą udawała, by uciec przed Frederickiem Waltersem, rzeczywiście ją dopadła. Teraz marzyła już tylko o jednym, aby się jak najprędzej znaleźć w domu.
Gdy mijali hałaśliwą grupkę podpitych młodzieńców, korzystających z uroków letniej nocy, Susanna mimowolnie przypomniała sobie upalne edynburskie lato, kiedy po opuszczeniu przytułku zatrudniła się jako pomocnica w tawernie. Ze smętnym uśmiechem pomyślała, że miała bardzo burzliwą przeszłość. Tawerna, sklep z sukniami… Jedynie swojej urodzie, a i łutowi szczęścia zawdzięczała lukratywną pracę uwodzicielki, wynajmowanej przez bogatych rodziców, pragnących uchronić swą progeniturę przed niestosownym mariażem.
Potarła skronie w miejscu, gdzie diamentowa spinka ściągała jej włosy. Wszystko zdawało się tego wieczoru układać tak dobrze. Księstwo Alton przedstawili ją Fitzowi, on zaś wydawał się być nią bardziej nawet niż zainteresowany. Błyszczała w towarzystwie i flirtowała, odgrywając swą opanowaną do perfekcji rolę wdowy. Tańczyła z Fitzem, pozwalała, by przytulał ją mocniej, niż dopuszcza konwenans, i wszystko szło jak z płatka. Zaczęła nawet planować kolejny krok – następne spotkanie z Fitzem, niby przypadkowe, a tak naprawdę uzgodnione z Altonami, którym przekupiony lokaj udostępniał plany ich syna. Zawsze starała się być o krok do przodu i jeszcze przed poznaniem swoich ofiar (lub zleceń, bo tak ich nazywała w myślach) wiedziała o nich wszystko. Znała ich antypatie i upodobania, pasje i ulubione miejsca, a także słabostki. Te ostatnie zwłaszcza okazywały się szczególnie przydatne. Mogły to być kobiety, hazard, trunki lub ich kombinacja. Była to jej wypróbowana metoda: osaczyć mężczyznę, dowiedzieć się o nim wszystkiego, pochlebiać mu i odrobinkę go uwodzić. Taktyka okazała się niezawodna, gdyż nikt jak dotąd jej się nie oparł.
W dokładnie ten sam sposób miała rozwijać się znajomość z Fitzwilliamem Altonem. Przypadkowe spotkanie w parku, zaproszenie na wspólną przejażdżkę, obietnica tańca na następnym balu, odrobina flirtu i tak dalej, aż wreszcie oczarowany Fitz pozwoli się owinąć wokół palca. W razie potrzeby gotowa była posunąć się nawet do zaręczyn, aby je zerwać po miesiącu czy dwóch – oczywiście z udanym żalem. Tak sobie to wszystko ułożyła, zanim pojawił się James Devlin i zagroził jej planom.
Pomyślała o Devie, o jego błękitnych oczach, spoglądających na nią z gniewem i pogardą, i przeszył ją zimny dreszcz. Pewnie odgadł już, że zamierza odciągnąć Fitza od jego siostry, i zakłada, że chce zdobyć go dla siebie. Skąd mógłby wiedzieć, że jej zajęcie polega na niedopuszczaniu do mezaliansów, skoro jest to jej pierwsza wizyta w Londynie i debiut na tak wytwornych salonach? Oczywiście, zawsze istnieje pewne ryzyko, ale demaskacja raczej jej nie grozi. Dev z pewnością nie życzy sobie, aby posażna narzeczona dowiedziała się o jego wcześniejszym małżeństwie. Lady Emma Brooke nie wyglądała na osobę potulną, poza tym, to ona w tym związku ma pieniądze.
Na myśl o nieuregulowanej kwestii ich pierwszego małżeństwa odezwało się sumienie Susanny. Dawno temu powinna była doprowadzić formalności do końca. Kiedy dostanie resztę honorarium od księstwa Alton i gdy ona, Rory i Rose będą zabezpieczeni, zapłaci prawnikom za załatwienie tej sprawy, a Dev będzie mógł poślubić Emmę. I nigdy się o niczym nie dowie.
Mimo że chciała zapomnieć o przeszłości, powróciły wspomnienia: Dev trzymający ją z pokrzepieniem za rękę przed ołtarzem, podczas gdy pastor zaintonował wzniosłą modlitwę, uśmiech Deva, kiedy onieśmielona i zalękniona, jąkając się, powtarzała słowa przysięgi małżeńskiej. Poczuła się wtedy kochana i chciana, po raz pierwszy od wielu lat.
Fala dotkliwego żalu pozbawiła ją na moment tchu. Jakże słodka i niewinna była jej pierwsza miłość. I jak nieskończenie naiwna.
Oparła się ramieniem o aksamitne poduszki i pozwoliła wspomnieniom odpłynąć. Wyrzuty sumienia to rzecz głupia i zgoła niepożądana, powiedziała cicho do siebie, podobnie jak ciągłe rozpamiętywanie przeszłości. Jej relacja z Jamesem Devlinem była jedynie dziewczęcą mrzonką. Teraz on żywi do niej wyłącznie pogardę. A już wkrótce, jeśli uda jej się odciągnąć Fitza od Franceski, Dev jeszcze bardziej ją znienawidzi.
Fiakier wysadził pannę Francescę Devlin przed rzędem anonimowych budynków na Hemming Row. Stała na bruku, a mieszanka poczucia winy, strachu i podniecenia upajała ją i sprawiała, że kręciło jej się w głowie. Tę część miasta odwiedziła po raz pierwszy niespełna dwa tygodnie wcześniej. Była to mało elegancka okolica, gdzie nie znała nikogo i nikt też jej nie znał. Na tym właśnie polegała cała uroda tego miejsca. Nic nie może zagrozić tu jej reputacji i nikt się nigdy nie dowie, co zrobiła. Tak jej przynajmniej mówiono.
Po pierwszej wizycie obiecała sobie, że to się już nigdy więcej nie powtórzy, i starała się żyć tak samo jak dotąd, jakby nic się nie zmieniło. A jednak nic nie wydawało się takie samo.
Drugie wezwanie przyszło tego wieczoru, na balu u księstwa Alton. Chessie wsunęła karteczkę do torebki, ukryła ją pod chusteczką i przez resztę wieczoru męczyła się, wyczekując niecierpliwie jego zakończenia. O tym, że pójdzie, wiedziała już od momentu, kiedy rozwinęła liścik. Podobnie jak jej brat, odziedziczyła po ojcu pewną lekkomyślność i żyłkę do hazardu, a to była najważniejsza gra w jej życiu. Jeżeli wygra, zapewni sobie wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła. A jeżeli przegra… Nie, tej nocy nawet nie dopuszczała takiej myśli.
Skłonność do hazardu miała we krwi. Jej dzieciństwo naznaczone było biedą. Meble znikały, zastawiane na pokrycie ojcowskich długów, a talerze na stole nieraz stały puste. Te częste chwile ubóstwa przeplatały się z rzadka z momentami niewiarygodnego wręcz zbytku. Pewnego razu ojciec jej zgarnął tak ogromną wygraną, że jeździli po Dublinie złotą karocą, zaprzężoną w dwa białe konie – zupełnie jak w bajce. Tamtego dnia najadła się tak, że omal nie pękła, a potem położyła się spać w jedwabnej pościeli. Kiedy się obudziła następnego ranka, kareta i konie zniknęły, a matka tonęła we łzach. W ciągu tygodnia znikła również jedwabna pościel i znów musieli sypiać pod szorstkimi kołdrami. A potem, kiedy miała sześć lat, ojciec zmarł.
Devlin, starszy od niej o cztery lata, postanowił wtedy bronić jej i ich matki, bez względu na cenę. Stał się wówczas zbyt twardy i zdeterminowany jak na dziecko w jego wieku. Pracował, aby je utrzymać, nieraz też kradł i żebrał. I to on po śmierci matki nakłonił kuzyna Alexa Granta, aby ich wziął pod swoje skrzydła. Doświadczenia te sprawiły, że byli ze sobą zżyci, jak to tylko możliwe, i nie mieli przed sobą żadnych tajemnic – aż do tej pory.
Chessie zatrzymała się na progu i niewiele brakowało, a byłaby wróciła biegiem do domu na Bedford Street, gdzie Alex i Joanna myśleli, że śpi smacznie w swoim łóżku. Niestety, było już za późno. Zrobiła coś, co by jej nawet przez myśl nie przeszło jeszcze dwa tygodnie wcześniej – wyszła nocą bez opiekunki i pojechała sama fiakrem. Rzecz normalna dla innych, lecz zakazana dla panien o nieskazitelnej reputacji. Młode panienki nie oddawały się hazardowym grom w towarzystwie mężczyzn. I nie płaciły im swoim ciałem w razie przegranej.
Zapukała, drzwi otworzyły się cicho i niewyraźna postać wciągnęła ją do pokoju tonącego w blasku świec, gdzie przygotowano już dla niej stolik i karty. Na myśl o wygranej krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. A potem pomyślała o przegranej i znów zadrżała. A on już ją całował, z pasją która podsycała jej pragnienia i koiła lęki. Nie może przecież być złem coś, co wydaje się takie piękne. Tym razem stawką nie były karty, ale miłość, a miłość zawsze wygrywa.
On tymczasem uśmiechnął się i wypuścił ją z objęć.
– No to jak, zagramy? – zapytał.
– To nie jest miejsce dla damy!
Susanna podskoczyła i omal nie wyrżnęła głową o drewnianą belkę. Klęczała na słomie, oglądając konia, którego Fitz wybrał dla niej na ostatniej aukcji u Tattersalla. Już z daleka była w stanie stwierdzić, że to marny wybór. Owszem, wyglądał pięknie, z lśniącą gniadą sierścią i świecącymi oczyma, pierś miał jednak odrobinę za wąską i nieco przykrótkie nogi. Oczywiście nie powiedziała tego Fitzowi. Wręcz przeciwnie – pogratulowała mu trafnego wyboru i patrzyła, jak pęka z dumy.
Kilka chwil wcześniej pochwaliła w duchu samą siebie, ponieważ wszystko szło jak dotąd lepiej, niż sobie zaplanowała. Wystarczyły cztery dni, by zdobyła sympatię Fitza. Próbował też sprezentować jej szmaragdy, ale mu odmówiła, z żalem, lecz definitywnie, wiedząc, czego w zamian oczekiwał. Rolę cnotliwej wdowy miała opanowaną do perfekcji, a zostanie kochanką Fitza absolutnie nie leżało w jej planach.
Zamiast tego traktowała go jak przyjaciela, zasięgała jego opinii, korzystała z porad i wychwalała jego osądy. Fitz pomógł jej kupić powóz, a teraz konia pod wierzch, nieświadom, że płacą za to jego rodzice. W roli powiernika czuł się jednak dosyć niezręcznie, gdyż nie przywykł spoglądać na piękne kobiety jak na przyjaciółki, o ile wcześniej nie przeszły przez jego łóżko. Z tego też powodu był zdezorientowany, a zarazem zaintrygowany, dokładnie tak, jak sobie tego Susanna życzyła. Natomiast jego rodzice, szczęśliwi, że ich syn tak szybko zapomniał o zalotach do Franceski Devlin, hojnie sypali groszem. Układ był fair dla obu stron, jednak Susanna powinna była przewidzieć, że Dev pojawi się, aby jej pokrzyżować szyki.
Przysiadła na piętach. Na wysokości oczu miała teraz parę eleganckich butów do konnej jazdy, wypucowanych na wysoki połysk. Ponad nimi zobaczyła muskularne uda w obcisłych spodniach, a wyżej już nawet nie śmiała spojrzeć. Jakie to krępujące klęczeć w stajni, na słomie, u stóp Jamesa Devlina.
– Damy są mile widziane na aukcjach u pana Tattersalla – powiedziała, podnosząc głowę, by móc patrzeć Devowi prosto w oczy.
– Jedyne stworzenia płci żeńskiej, jakie są tu mile widziane, to te, mające lepsze rodowody od rodowodów wystawianych koni – odparł. – Co oczywiście panią wyklucza, lady Carew.
Nie pomógł jej podnieść się z klęczek. Źdźbła słomy kłuły ją przez aksamitną spódnicę, a wokół unosił się silny zapach końskiego nawozu. Tego by tylko brakowało, żeby gniady wałach zapragnął ulżyć sobie właśnie w tym momencie.
Już myślała, że będzie musiała gramolić się sama, spocona, upokorzona i obsypana sianem, jednak Dev nachylił się w końcu i szarpnął ją za rękę. Dzięki temu manewrowi znalazła się na moment w jego ramionach. Zapach skóry, cedrowego mydła i świeżego powietrza przytłumił stajenne zapachy i przyjemnie podrażnił jej zmysły.
Nagle zaczęło jej się wydawać, że warstwy ubrań między nimi rozpłynęły się, a ona dotyka nagiego gładkiego ciała Deva. Nigdy dotąd nie była tak boleśnie świadoma obecności mężczyzny – a zarazem tak wobec niej bezbronna. Gdy zarumieniona uwolniła się pospiesznie z jego uścisku, ujrzała na jego twarzy dobrze znany zdrożny uśmiech.
– Doskwiera pani upał, lady Carew?
– Nie, pański brak kurtuazji – odcięła się.
– Kiedyś nie miałaś nic przeciwko moim uściskom – powiedział, prostując się i chowając ręce do kieszeni. – Och, byłbym zapomniał, robiłaś to jedynie w celu edukacyjnym, prawda? – dodał z ironią. – Ten koń ma za wąską pierś i za krótkie nogi – dorzucił, omiatając wzrokiem wałacha.
– Wiem – burknęła i zaczęła strzepywać źdźbła słomy z aksamitnej spódnicy. – Zakładam, że jesteś ekspertem.
– Niezupełnie – przyznał się, ku jej zdumieniu. – Nie wszyscy Irlandczycy wychowują się na wsi i od urodzenia potrafią zaklinać konie. – Twarz mu zmierzchła. – Dorastałem na ulicach Dublina, a tam jedynymi końmi były konie pociągowe i osowiałe stworzenia ciągnące powozy bogaczy.
Oczy ich spotkały się. Susannie oddech uwiązł w gardle i serce zamarło na moment. To dziwne, że życie wciąż potrafi ją zaskoczyć po tylu przeżyciach. Przypomniała sobie jak leżeli przed laty wśród traw, z wygwieżdżonym niebem nad głową, a Dev zbywał półsłówkami jej pytania o swoje dzieciństwo. Nie wiedziała o nim nic więcej ponad to, że jego młodość, podobnie jak jej, naznaczona była biedą. Niewiele ze sobą rozmawiali, pomyślała z żalem. Śmiali się i całowali w słodkim uniesieniu. Oboje byli wtedy tacy młodzi i podnieceni.
– Nie mówiłeś mi zbyt wiele o swoim dzieciństwie – powiedziała i od razu pożałowała swoich słów, bo Dev zmierzył ją zimnym wzrokiem.
– To już teraz bez znaczenia.
Wzdrygnęła się, skarcona. Zapomniała, że jego życie to już nie jej sprawa. Pomyślała, że on i Francesca zaszli wyjątkowo daleko. Ich rodzice byli przecież tylko zubożałą szlachtą. Zaręczyny Deva z hrabianką i aspiracje małżeńskie Chessie, pragnącej poślubić spadkobiercę książęcej fortuny, oznaczały, że w swych łowach mierzyli bardzo wysoko. Niestety, Chessie nie zostanie już księżną Alton, a jej zadaniem jest tego dopilnować.
Niespodziewanie poczuła współczucie dla panny Devlin. Zazwyczaj pocieszała się myślą, że jej ofiarom będzie się wiodło lepiej bez obiektów ich pożądania. Mężczyźni, których miała odciągnąć od ich nieodpowiednich wybranek, okazywali się na ogół libertynami, nicponiami lub rozrzutnikami o słabym charakterze. Jej opinia o Fitzu także nie była zbyt pochlebna, jako że uosabiał on wszystkie wady swojej sfery, ale bez jej zalet. Był aroganckim, skupionym na sobie utracjuszem, uważającym się za wyrocznię na prawie każdym polu. Mimo to, nawet jeśli Francesca zasługiwała na kogoś bardziej wartościowego niż Fitz, jej determinacja, by złowić przyszłego księcia, wzbudziła podziw Susanny. Francesca była przecież na swój sposób taką samą ryzykantką jak ona, i szkoda było zaprzepaścić jej szanse.
Zapanowało kłopotliwe milczenie. Dev wyraźnie nie miał ochoty na rozmowę, ale i nie zamierzał odejść. Po drugiej stronie podwórza Fitz i Freddie Walters konwersowali zawzięcie, podziwiając lśniącego karego ogiera.
– Siostra ci nie towarzyszy? – zapytała Susanna po wyjściu z boksu.
Dev potrząsnął głową.
– Francesca wybrała się dziś na Bond Street, z naszą kuzynką, lady Grant. Robią jakieś zakupy przed jutrzejszym balem.
– Z lady Grant? – powtórzyła Susanna. Czuła, że głos jej brzmi nieswojo i w gardle jej zaschło.
Dev spojrzał na nią uważnie.
– Mój kuzyn Alex ożenił się ponownie przed kilku laty – odparł. – Mieszkałaś na terenie jego posiadłości w Szkocji, więc mogłaś słyszeć o śmierci jego pierwszej żony.
– Nie – odrzekła. Huczało jej w uszach i na moment oślepiło ją słońce. A więc Amelia Grant nie żyje! Amelia, jej przyjaciółka i mentorka, która definitywnie pogrzebała jej przyszłość. Nie mogła, rzecz jasna, winić Amelii za swój brak odwagi. Lady Grant grała jedynie na jej wcześniejszych lękach, wykorzystując młodość i słabość. Natomiast decyzję, aby uciec od Devlina, podjęła sama, na własne ryzyko.
– Myślałem, że twoi wujostwo przekazali ci wiadomość z Balvenie – powiedział Dev.
– Moi wujostwo od dawna nie żyją.
– Mam w to uwierzyć? Czy może zmartwychwstaną równie łatwo jak ty? – zapytał drwiącym tonem.
Puściła mimo uszu jego uwagę i odwróciła się, głaszcząc jedwabisty grzbiet wałacha.
– Masz bardzo łagodną naturę – powiedziała do zwierzęcia – ale wątpię, czy byłbyś dobrym koniem pod wierzch.
Cicho zarżał i wtulił aksamitne nozdrza w jej rękawiczkę.
– Jest zbyt leniwy – skwitował Dev. – Przypuszczam, że to Fitz wybrał go dla ciebie. On nie widzi nic ponad to, co oczywiste. Dla niego wszystko musi być na pokaz. Poza tym ma marny gust, jeśli chodzi o konie… a także o kobiety. – Uśmiechnął się. – Zamierzasz mu dopóty schlebiać, dopóki nie zapłaci dobrej ceny za złego konia?
– Oczywiście, że nie – odparła, dotknięta. Wiedziała, że chciał ją urazić. Widziała to w jego zimnym, nieprzyjaznym spojrzeniu. Niestety, było już za późno na żale – ale i za późno, aby się wycofać. Dev uwierzył, że jest oszustką, obłudną i przebiegłą. Nic zresztą dziwnego, skoro sama o to zadbała.
Przez moment chciała mu wykrzyczeć w twarz, że to nie jej wina; chciała cofnąć wszystko, co powiedziała trzy dni wcześniej na balu i wyznać prawdę. Nie mogła jednak tego zrobić. To, co było między nimi, tak czy inaczej dawno już umarło, a ona miała teraz do wykonania pewne zadanie. Nie po to walczyła jak lwica o lepsze życie dla siebie i bliźniąt, żeby teraz cisnąć wszystko w diabły. Myśl o utracie tego, co udało jej się osiągnąć, napełniała ją przerażeniem. Balansowała przecież na cienkiej linie.
Mimo to serce jej się ściskało na widok pogardy w oczach Deva. Bronić się przed tym mogła, jedynie udając, że on nie potrafi już jej zranić.
– Myślę, że jako łowca posagów doskonale znasz metody uwodzenia – rzuciła wyzywającym tonem. – Wiesz zatem, że podziękuję Fitzowi za tak doskonały wybór i pochwalę go za świetny gust, po czym zmienię zdanie, co jest moim kobiecym przywilejem, i zatrzymam swoje pieniądze. Zresztą dokonałam już wyboru – dodała, wskazując na żwawą kasztankę, oprowadzaną właśnie wokół ringu.
– Masz dobre oko, jeśli chodzi o jakość. – Nawet ten komplement zabrzmiał w jego ustach jak obelga. – Klacze potrafią być narowiste – dodał, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. – Może jednak tym razem chciałabyś zażyć bardziej ekscytującej przejażdżki niż na tym przewidywalnym wałachu?
Pod cieniutką warstwą kurtuazji jego intencje były jasne jak słońce. Zwarli się wzrokiem i Susanna zobaczyła wyzwanie w jego oczach.
– Wolę konia z charakterem – powiedziała. – Podczas gdy ty… – przyjrzała mu się, mrużąc oczy – ty wybrałbyś pewnie coś tak niewyrafinowanego jak tamten kary ogier, traktując go jako akcesorium mody. Same mięśnie bez mózgu.
Dev parsknął śmiechem.
– Nie wyrzuciłbym w błoto takiej sumy na coś, co mogłoby mnie zabić.
– Zatem się zmieniłeś – powiedziała uprzejmym tonem, by dorzucić: – Wyprawy do Meksyku w poszukiwaniu skarbów, absurdalnie niebezpieczne misje dla Królewskiej Marynarki, kuriozalna wyprawa na Arktykę, podczas której wtargnąłeś na pokład innego statku, jakbyś był piratem… – urwała, na widok rozbawienia w jego oczach.
– A więc śledziłaś koleje mego losu – mruknął. – Nie spodziewałem się tego. Przyznam, że mi to pochlebia. Nie potrafiłaś tak do końca wypuścić mnie z rąk, Susanno?
To prawda, że śledziła każdy etap jego kariery, lepiej jednak, aby o tym nie wiedział, gdyż mogło się to stać źródłem pytań, na które ani nie mogła, ani nie chciała odpowiadać.
– Czytałam w rubryce skandalów – odparła, wzruszając ramionami. – I utwierdziłam się w przekonaniu, że byłeś tak nierozważny, jak myślałam.
– Nierozważny – powtórzył dziwnym tonem. – Tak, zawsze taki byłem.
Jako młodziutka dziewczyna, Susanna kochała w nim ten rys szaleństwa, tak różny od jej statecznego, monotonnego życia. Uwiódł ją nim i oczarował, a ich potajemne spotkania były ekscytujące. Świadomość ryzyka całkowicie ją odmieniła. I choć jakaś cząstka rozumu podpowiadała jej, że Dev jest zbyt atrakcyjny, aby do niej należeć, chciała wierzyć, że ją naprawdę kocha, mimo że w głębi duszy podejrzewała, że oświadczył jej się tylko po to, aby móc się z nią przespać. Na jeden krótki dzień i noc zatraciła się w rozkoszy i po raz pierwszy od lat poczuła, że żyje. Niestety, następnego ranka przyszło opamiętanie, a potem już tylko płaciła za tę jedną chwilę słabości…
Serce jej się ścisnęło, jakby straciła coś naprawdę cennego, choć przecież Dev okazał się z czasem tak nieroztropny i nieobliczalny, jak przypuszczała.
– Nie jestem już Susanną – powiedziała. – Jestem Caroline Carew. Zapomniałeś?
Dev chwycił ją nagle za rękaw.
– A więc odrzuciłaś swoje imię wraz z całą resztą – rzucił ze złością. – Nie mogłaś się doczekać, żeby się uwolnić od dawnego życia, prawda?
Wzruszyła ramionami.
– Wszyscy chcemy zostawić za sobą dawne błędy. A Caroline to moje drugie imię… Nazywam się teraz Caroline Carew. Mam nadzieję, że to zapamiętasz. Mogę chyba na tobie polegać?
Dev spojrzał na nią przeciągle. Pod jego spojrzeniem zadrżała; serce tłukło jej się w piersi.
– Wolałbym, żebyś na mnie nie liczyła w żadnej sprawie – odparł. – Czyż niepewność nie dodaje życiu pikanterii?
– O, Devlin – usłyszeli znudzony głos Fitza.
Devlin puścił szybko rękę Susanny, odwrócił się i ukłonił.
– Witam, Alton – rzucił ozięble.