Projekt szczęście - Gretchen Rubin - ebook + książka

Projekt szczęście ebook

Rubin Gretchen

2,0

Opis

Każdemu z nas zdarza się rozmyślać nad własnym życiem, jego celem i dalszym

biegiem. Każdy mierzy się z momentami, w których pojawiają się pytania, wątpliwości i żal

za niewłaściwie podjęte decyzje. Wszyscy nieraz pytamy samych siebie: „czy tak ma

wyglądać moje życie?”.

 

Nieważne w jakim punkcie życia się znajdujesz. Jeśli rozmyślasz nad definicją szczęścia,

szukasz rozwiązań i bojąc się podjąć realne działania, „Projekt szczęście” to książka dla

Ciebie. Autorka książki, Gretchen Rubin, przeprowadzi Cię przez trwającą rok podróż po swoich

marzeniach, lękach i niepewności. Ten rewolucyjny przewodnik po ludzkim życiu sprawi,

że zrezygnujesz ze spraw nieistotnych jednocześnie ucząc się w pełni akceptować siebie i

swoje marzenia. Jeśli czujesz, że tkwisz w martwym punkcie i pragniesz zmian, daj się porwać tej

bestsellerowej opowieści i zacznij doświadczać życie w jego maksymalnym wymiarze.

 

“Projekt szczęście” to nr 1 na liście najlepiej sprzedających się książek NYT i Amazon.

 

“Wieczna nieszczęśliwość na pewno jest bardziej cool, podczas gdy szczęśliwość,

niewinność i fascynację przyjemnościami zwykło się kojarzyć z trzpiotowatością.

Gorliwość i entuzjazm wymagają energii, pokory i zaangażowania. Na pewno łatwiej

jest chować się za tarczą ironii, walczyć niszczycielskim mieczem krytyki i osłaniać

się filozoficznym znudzeniem.” - fragment książki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 502

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gret­chen Ru­bin Pro­jekt szczę­ście, czyli opo­wieść o tym, jak przez rok sta­ra­łam się śpie­wać z rana, trzy­mać po­rzą­dek w sza­fie, kłó­cić się umie­jęt­nie, czy­tać Ary­sto­te­lesa i ogól­nie le­piej się ba­wić
Wy­dawca: Kom­pa­nia Me­diowa sp. z o.o. ul. Chełm­ska 21, bu­dy­nek 4A 00–724 War­szawawww.kmbo­oks.pl
Wszyst­kie pu­bli­ka­cje Wy­daw­nic­twa Kom­pa­nia Me­diowa do­stępne są także w for­mie au­dio­bo­oków i ebo­oków
Śledź na­sze no­wo­ści:https://www.youtube.com/chan­nel/UCGi­ZnO­Xxm­By­3n7K7Z6LVY8Ahttps://pl-pl.fa­ce­book.com/kom­pa­nia­me­diowa/
THE HAP­PI­NESS PRO­JECT: Or, Why I Spent a Year Try­ing to Sing in the Mor­ning, Clean My Clo­sets, Fi­ght Ri­ght, Read Ari­sto­tle, and Ge­ne­rally Have More Fun
Co­py­ri­ght © 2009 by Gret­chen Ru­bin All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © Po­lish edi­tion Kom­pa­nia Me­diowa, 2023 Co­py­ri­ght © Po­lish trans­la­tion Magda Wit­kow­ska, 2023
ISBN 978-83-968804-6-8
Pro­jekt okładki: Ka­ta­rzyna Ko­nior / stu­dio.blu­emango.pl
Re­dak­cja: Pa­weł Wie­lo­pol­ski
Ko­rekta: Pau­lina Ko­strzyń­ska
Skład i ła­ma­nie: TYPO 2 Jo­lanta Ugo­row­ska
Pro­duk­cja: Le­szek Mar­cin­kow­ski
Wszyst­kie prawa za­strze­żone
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Pro­jekt Szczę­ście, czyli opo­wieść o tym, jak przez rok sta­ra­łam się śpie­wać z rana, trzy­mać po­rzą­dek w sza­fie, kłó­cić się umie­jęt­nie, czy­tać Ary­sto­te­lesa i ogól­nie le­piej się ba­wić

Gret­chen Ru­bin

Na­zwi­ska i ce­chy roz­po­znaw­cze nie­któ­rych osób zo­stały zmie­nione w celu ochrony ich pry­wat­no­ści.

Gret­chen Ru­bin Pro­jekt szczę­ście, czyli opo­wieść o tym, jak przez rok sta­ra­łam się śpie­wać z rana, trzy­mać po­rzą­dek w sza­fie, kłó­cić się umie­jęt­nie, czy­tać Ary­sto­te­lesa i ogól­nie le­piej się ba­wić

Mo­jej ro­dzi­nie

On, który za­bie­rze do domu bo­gac­two In­dii,bę­dzie od­tąd no­sić bo­gac­two In­dii w so­bie.

Ja­mes Bo­swell, The Life of John­son

Ni­czego chyba tak nie za­nie­dbu­jemyjak obo­wiązku by­cia szczę­śli­wym.

Ro­bert Lo­uis Ste­ven­son

SŁO­WEM WSTĘPU

Mój Pro­jekt Szczę­ście to spójny po­mysł na to, jak coś zmie­nić w swoim ży­ciu. Cały roz­po­czyna się od przy­go­to­wań. Na tym eta­pie na­leży do­wie­dzieć się, co nam spra­wia ra­dość, przy­nosi sa­tys­fak­cję i nas wciąga, a co wzmaga w nas po­czu­cie winy, uczu­cie gniewu, wra­że­nie nudy czy wy­rzuty su­mie­nia. Druga faza to po­dej­mo­wa­nie po­sta­no­wień, czyli wska­za­nie tych dzia­łań, które mo­głyby dać nam więk­sze szczę­ście. Po­tem zaś przy­cho­dzi czas na krok naj­bar­dziej in­te­re­su­jący, czyli re­ali­za­cję tego, co się so­bie obie­cało.

Ta książka to opo­wieść o tym, jak ja re­ali­zo­wa­łam mój Pro­jekt Szczę­ście – o tym, czego pró­bo­wa­łam i czego w związku z tym do­wie­dzia­łam się o so­bie i świe­cie. W twoim przy­padku Pro­jekt Szczę­ście z pew­no­ścią bę­dzie prze­bie­gać ina­czej, rzadko się jed­nak zda­rza, aby ktoś to wy­zwa­nie pod­jął i nie od­no­to­wał z tego ty­tułu żad­nych ko­rzy­ści. Aby za­chę­cić cię do re­flek­sji nad tym, co ro­bisz w imię szczę­ścia, re­gu­lar­nie pu­bli­kuję różne su­ge­stie na ten te­mat. Stwo­rzy­łam też stronę in­ter­ne­tową z na­rzę­dziami, które po­mogą ci okre­ślić pa­ra­me­try wła­snego pro­jektu, a na­stęp­nie z po­wo­dze­niem to re­ali­zo­wać. Na­zywa się ona The Hap­pi­ness Pro­ject by Gret­chen Ru­bin (the-hap­pi­ness-pro­ject.com).

Mam jed­nak na­dzieję, że głów­nym źró­dłem in­spi­ra­cji sta­nie się dla cie­bie wła­śnie ta książka. Opo­wiada ona moją hi­sto­rię, a więc od­nosi się do pew­nych kon­kret­nych sy­tu­acji, war­to­ści i za­in­te­re­so­wań. Ktoś może po­my­śleć: „No do­brze, skoro więc każdy taki pro­jekt jest wy­jąt­kowy, to po co czy­tać o tym, co ona ro­biła?”.

W trak­cie gro­ma­dze­nia ma­te­ria­łów po­świę­co­nych za­gad­nie­niu szczę­ścia od­kry­łam coś, co mnie samą za­sko­czyło. Raz po raz prze­ko­ny­wa­łam się mia­no­wi­cie, że wię­cej wy­no­szę po­przez przy­glą­da­nie się bar­dzo spe­cy­ficz­nym do­świad­cze­niom jed­nej osoby niż stu­dio­wa­nie ja­kiejś ogól­niej­szej za­sady czy wy­niki ak­tu­al­nych ba­dań. Naj­cen­niej­szych rze­czy do­wia­duję się, gdy ktoś kon­kretny opo­wie mi, co się spraw­dziło w jego in­dy­wi­du­al­nym przy­padku. I do­ty­czy to rów­nież lu­dzi, z któ­rymi po­zor­nie nic mnie nie łą­czy! Wcze­śniej na­wet nie przy­szłoby mi do głowy, że ży­cio­wym prze­wod­ni­kiem mógłby być dla mnie lek­sy­ko­graf z ze­spo­łem To­urette’a, dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nia święta gruź­liczka, ro­syj­ski pi­sarz hi­po­kryta albo je­den z Oj­ców Za­ło­ży­cieli Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Tym­cza­sem tak się wła­śnie stało.

Mam na­dzieję, że lek­tura opo­wie­ści o prze­biegu mo­jego pro­jektu za­in­spi­ruje cię do roz­po­czę­cia wła­snego. Kie­dy­kol­wiek i gdzie­kol­wiek więc to czy­tasz, wiedz, że wła­śnie taki pro­jekt mo­żesz roz­po­cząć już te­raz.

PO­CZĄTKI

Zaw­sze cho­dziło mi po gło­wie, że będę prze­zwy­cię­żać wła­sne ogra­ni­cze­nia.

Że pew­nego dnia prze­stanę się ba­wić wło­sami, że buty do bie­ga­nia staną się nie­od­łącz­nym ele­men­tem mo­jej rze­czy­wi­sto­ści, że na moim ta­le­rzu co­dzien­nie za­go­ści po­rządny po­si­łek. Że będę pa­mię­tać o uro­dzi­nach przy­ja­ciół, że na­uczę się ob­słu­gi­wać Pho­to­shopa i że nie będę po­zwa­lać córce oglą­dać te­le­wi­zji do śnia­da­nia. Że będę czy­tać Sha­ke­spe­are’a. Że będę się wię­cej śmiać i do­brze ba­wić, że będę bar­dziej uprzejma, że czę­ściej będę od­wie­dzać mu­zea i że po­czuję się pew­niej za kie­row­nicą.

Pew­nego dnia – a było w to kwiet­niu, w cał­kiem zwy­czajny po­ra­nek – na­gle mnie olśniło, że je­stem o krok od za­prze­pasz­cze­nia swo­jego ży­cia. Wpa­tru­jąc się w na­kra­piane desz­czem szyby miej­skiego au­to­busu, zo­ba­czy­łam w tych kro­plach ko­lejne mi­ja­jące lata. „Czego ja wła­ści­wie chcę od swo­jego ży­cia? – za­sta­na­wia­łam się. – No więc chcę... być szczę­śliwa”. Tylko ja­koś ni­gdy wcze­śniej nie za­sta­na­wia­łam się nad tym, co mi wła­ści­wie to szczę­ście daje i co mo­gła­bym zro­bić, aby za­zna­wać go wię­cej.

Po­wo­dów do szczę­ścia mi nie bra­ko­wało. Mia­łam u swo­jego boku Ja­miego, wy­so­kiego i przy­stoj­nego bru­neta, który jest mi­ło­ścią mo­jego ży­cia. Ra­zem spro­wa­dzi­li­śmy na świat dwie córki, obec­nie sied­mio­let­nią Elizę i roczną Ele­anor. Choć za­czy­na­łam ka­rierę jako praw­niczka, te­raz za­ra­bia­łam na ży­cie pi­sa­niem. Miesz­ka­łam w moim ulu­bio­nym No­wym Jorku i utrzy­my­wa­łam bli­skie re­la­cje z ro­dzi­cami, sio­strą i te­ściami. Nie bra­ko­wało mi przy­ja­ciół, nie mia­łam po­wo­dów, aby na­rze­kać na zdro­wie. Nie mu­sia­łam na­wet far­bo­wać wło­sów. Mimo to aż na­zbyt czę­sto zda­rzało mi się wark­nąć czy to na męża, czy na go­ścia od ka­blówki. Po na­wet naj­drob­niej­szym za­wo­do­wym nie­po­wo­dze­niu przez dłuż­szą chwilę zma­ga­łam się z po­czu­ciem od­trą­ce­nia. Zry­wa­łam kon­takty ze sta­rymi zna­jo­mymi, ła­two tra­ci­łam cier­pli­wość, po­pa­da­łam w me­lan­cho­lię, grunt mi się usu­wał spod nóg, obo­jęt­nia­łam na wszystko albo nu­rza­łam się w po­czu­ciu winy.

Wyj­rzaw­szy przez okno, zo­ba­czy­łam ko­bietę mniej wię­cej w moim wieku, która prze­cho­dziła przez ulicę. Jed­no­cze­śnie mo­co­wała się z pa­ra­solką, zer­kała na te­le­fon i pchała przed sobą spa­ce­rówkę, a w niej dziecko w żół­tym płasz­czyku prze­ciw­desz­czo­wym. Na­gle coś so­bie uświa­do­mi­łam: „To je­stem ja”. W mo­jej gło­wie za­świ­tała myśl, że ja tak wła­śnie wy­glą­dam. Też mam spa­ce­rówkę i te­le­fon, a oprócz tego bu­dzik, miesz­ka­nie i moją oko­licę. I prze­jeż­dżam au­to­bu­sem na drugą stronę parku, tak samo jak ona pró­buje się prze­do­stać na drugą stronę ulicy. Oto moje ży­cie w pi­gułce, a ja się ni­gdy nad tym nie za­sta­na­wia­łam!

Nie by­łam wtedy w de­pre­sji, nie prze­cho­dzi­łam kry­zysu wieku śred­niego, do­ku­czały mi na­to­miast bo­lączki ty­powe dla tego ży­cio­wego mo­mentu. Raz po raz od­czu­wa­łam nie­za­do­wo­le­nie gra­ni­czące wręcz z nie­do­wie­rza­niem. „Czy to na­prawdę je­stem ja? – za­sta­na­wia­łam się, się­ga­jąc po po­ranną ga­zetę albo spraw­dza­jąc pocztę elek­tro­niczną. – Czy to na­prawdę je­stem ja?”. Na­wią­zu­jąc do pio­senki Once in a Li­fe­time Da­vida Byrne’a, żar­to­wa­ły­śmy cza­sem z ko­le­żan­kami o tym po­czu­ciu „pięk­nego domu” – że nam też się zda­rza prze­żyć wstrząs pod wpły­wem my­śli: „To nie jest mój piękny dom”.

„I co, to by było na tyle? – cho­dziło mi cza­sem po gło­wie. – Tak, to by było na tyle”.

Choć jed­nak od czasu do czasu do­ku­czało mi to doj­mu­jące po­czu­cie nie­za­do­wo­le­nia, choć cza­sem jakby mi cze­goś bra­ko­wało, to ani na chwilę nie za­po­mi­na­łam, jak bar­dzo los mi w ży­ciu sprzy­jał. Dość czę­sto zda­rzało mi się obu­dzić w środku nocy i przejść się po po­ko­jach, żeby po­pa­trzeć, jak mój mąż śpi opa­tu­lony w po­ściel, a córki po­śród gąsz­czu plu­sza­ków. Wszy­scy byli bez­pieczni. Mia­łam wszystko, czego można było pra­gnąć – tylko nie po­tra­fi­łam tego do­ce­nić. Do tego stop­nia po­chła­niały mnie naj­róż­niej­sze drobne bo­lączki i prze­mi­ja­jące kry­zysy, tak czę­sto wda­wa­łam się w po­tyczki z wła­sną na­turą, że umy­kało mi, jak wiele wspa­nia­łych rze­czy mnie ota­cza. Nie chcia­łam już dłu­żej brać tego wszyst­kiego za pew­nik. Od lat prze­śla­do­wały mnie słowa pi­sarki Co­lette: „Ja­kież mia­łam wspa­niałe ży­cie. Szkoda tylko, że tak późno zda­łam so­bie z tego sprawę”. Chcia­łam za wszelką cenę unik­nąć sy­tu­acji, w któ­rej po ja­kiejś wiel­kiej ka­ta­stro­fie po­pa­trzę z per­spek­tywy czasu na mi­nione lata i po­my­ślę: „Ależ ja by­łam wtedy szczę­śliwa! Tylko nie zda­wa­łam so­bie z tego sprawy”.

Uzna­łam, że pora się nad tym za­sta­no­wić: w jaki spo­sób mo­gła­bym się zmo­bi­li­zo­wać, żeby z więk­szą wdzięcz­no­ścią pod­cho­dzić do dnia co­dzien­nego? Jak mo­gła­bym wy­zna­czyć so­bie wyż­sze stan­dardy jako żona, matka, pi­sarka i przy­ja­ciółka? Co mo­gła­bym zro­bić, aby na­brać więk­szego dy­stansu, przy­jąć bar­dziej trans­cen­dentną per­spek­tywę, a tym sa­mym prze­stać się przej­mo­wać drob­nymi kło­po­tami? Czy jed­nak rze­czy­wi­ście po­tra­fi­ła­bym re­ali­zo­wać na co dzień tak am­bitne cele, skoro cza­sem za­po­mi­na­łam na­wet o tym, żeby wstą­pić do dro­ge­rii po pa­stę do zę­bów?

Au­to­bus po­twor­nie się śli­ma­czył, za to ja le­dwo na­dą­ża­łam za wła­snymi my­ślami. „Mu­szę się z tym upo­rać – po­wie­dzia­łam so­bie. – Gdy tylko znajdę chwilę wol­nego, roz­po­czy­nam Pro­jekt Szczę­ście”. Tylko że ja nie mie­wa­łam wol­nych chwil. Gdy ży­cie to­czyło się swoim zwy­kłym ryt­mem, zwy­kle ła­two za­po­mi­na­łam o tym, co jest na­prawdę ważne. Skoro więc chcia­łam re­ali­zo­wać taki pro­jekt, to mu­sia­łam wy­go­spo­da­ro­wać na niego czas. Przez chwilę wy­obra­zi­łam so­bie, jak przez mie­siąc miesz­kam na ma­low­ni­czej, sma­ga­nej wia­trem wy­spie i tam co­dzien­nie zbie­ram mu­szelki, czy­tuję Ary­sto­te­lesa i za­pi­suję wspo­mnie­nia w ele­ganc­kim per­ga­mi­no­wym no­tat­niku. Mu­sia­łam jed­nak uczci­wie so­bie po­wie­dzieć, że to się ni­gdy nie uda i że trzeba zna­leźć spo­sób, aby pod­jąć to wy­zwa­nie tu i te­raz. Nad­szedł czas, aby za­cząć pa­trzeć na wszystko to, co znane przez inne oku­lary.

Sie­dząc w za­tło­czo­nym au­to­bu­sie, po­chło­nięta na­tło­kiem my­śli, uświa­do­mi­łam so­bie dwie rze­czy: że nie je­stem tak szczę­śliwa, jak mo­gła­bym być, i że moje ży­cie się nie zmieni, je­śli ja cze­goś nie zmie­nię. Ta jedna chwila i to jedno od­kry­cie skło­niły mnie do pod­ję­cia de­cy­zji, że naj­bliż­szy rok po­święcę na to, żeby być szczę­śliw­szą.

De­cy­zję pod­ję­łam we wtor­kowy po­ra­nek, a już w środę po po­łu­dniu na moim biurku stał sto­sik ksią­żek wy­po­ży­czo­nych z bi­blio­teki. Le­dwo zna­la­złam na nie miej­sce. Mój ma­lutki ga­bi­net, przy­cup­nięty na da­chu na­szego bu­dynku, pę­kał już w szwach od ma­te­ria­łów do bio­gra­fii Ken­nedy’ego, nad którą wtedy pra­co­wa­łam. Gdzieś po­śród nich pa­łę­tały się wia­do­mo­ści od na­uczy­cielki mo­jej star­szej córki, która w ten spo­sób in­for­mo­wała ro­dzi­ców o kla­so­wych wyj­ściach, przy­pad­kach an­giny czy ak­cjach do­ży­wia­nia.

Nie mo­głam się tak po pro­stu rzu­cić w wir Pro­jektu Szczę­ście. Przed roz­po­czę­ciem mo­jej rocz­nej przy­gody mu­sia­łam się naj­pierw do­kształ­cić. Po kilku pierw­szych ty­go­dniach in­ten­syw­nej lek­tury mia­łam już całe mnó­stwo po­my­słów na to, jak ten eks­pe­ry­ment po­wi­nien wy­glą­dać. Za­dzwo­ni­łam z nimi do mo­jej młod­szej sio­stry Eli­za­beth.

Wy­słu­chaw­szy dwu­dzie­sto­mi­nu­to­wych de­li­be­ra­cji na te­mat mo­ich wstęp­nych prze­my­śleń, Eli­za­beth oznaj­miła:

– Ty so­bie chyba na­wet nie zda­jesz sprawy, jaka je­steś dziwna... ale – do­dała w po­śpie­chu – tak po­zy­tyw­nie dziwna.

– Każdy czło­wiek jest dziwny. Dla­tego wła­śnie każdy in­dy­wi­du­alny Pro­jekt Szczę­ście bę­dzie prze­bie­gać ina­czej. Każdy jest je­dyny w swoim ro­dzaju.

– Może i tak, ale ty naj­wy­raź­niej nie zda­jesz so­bie sprawy, ja­kie to za­bawne uczu­cie słu­chać cię, gdy o tym mó­wisz.

– Dla­czego za­bawne?

– Bo ty pod­cho­dzisz do kwe­stii szczę­ścia z taką za­wzię­to­ścią, a przy tym tak sys­te­ma­tycz­nie.

Nie bar­dzo ro­zu­mia­łam, co ona chce przez to po­wie­dzieć.

– Cho­dzi ci o to, że sta­ram się prze­kła­dać na kon­kretne dzia­ła­nia ta­kie cele jak „od­da­wać się re­flek­sji nad śmier­cią” czy „w pełni do­świad­czać tu i te­raz”?

– Wła­śnie – od­parła. – Ja na­wet do­brze nie ro­zu­miem, co masz na my­śli, gdy mó­wisz o „kon­kret­nych dzia­ła­niach”.

– To prze­jaw ta­kiego biz­ne­so­wego po­dej­ścia.

– Niech ci bę­dzie. W każ­dym ra­zie ten twój Pro­jekt Szczę­ście mówi o to­bie sa­mej wię­cej, niżby ci się wy­da­wało.

Oczy­wi­ście miała ra­cję. Mówi się cza­sem, że lu­dzie uczą in­nych tego, co sami pra­gnę­liby zgłę­bić. Wcie­la­jąc się w rolę na­uczy­cielki szczę­ścia – choćby tylko dla sa­mej sie­bie – pró­bo­wa­łam wy­pra­co­wać me­todę, która po­zwo­li­łaby mi prze­zwy­cię­żyć moje wła­sne wady i ogra­ni­cze­nia.

Nad­szedł czas, aby za­cząć wię­cej od sie­bie wy­ma­gać. Im dłu­żej jed­nak my­śla­łam o szczę­ściu, tym czę­ściej tra­fia­łam na ko­lejne pa­ra­doksy. Chcia­łam jed­no­cze­śnie za­ak­cep­to­wać samą sie­bie i się zmie­nić. Chcia­łam trak­to­wać samą sie­bie po­waż­niej, a za­ra­zem z mniej­szym za­dę­ciem. Chcia­łam do­brze wy­ko­rzy­sty­wać czas, który jest mi dany, a przy tym wię­cej się szwen­dać, ba­wić i czy­tać dla przy­jem­no­ści. Chcia­łam my­śleć o so­bie, aby o so­bie za­po­mnieć. Po­nie­waż wiecz­nie ba­lan­so­wa­łam na gra­nicy iry­ta­cji, chcia­łam wy­zwo­lić się od lę­ków i za­zdro­ści, nie tra­cąc jed­nak ener­gii i am­bi­cji. Słowa Eli­za­beth skło­niły mnie do re­flek­sji nad tym, co mnie wła­śnie mo­ty­wuje do dzia­ła­nia. Czy za­leży mi na roz­woju du­cho­wym i pra­gnę kie­ro­wać się w ży­ciu bar­dziej trans­cen­dent­nymi za­sa­dami, czy ra­czej re­ali­zuję Pro­jekt Szczę­ście tylko po to, aby wpleść do każ­dego aspektu mo­jego ży­cia tak ty­powy dla mnie pier­wia­stek per­fek­cjo­ni­zmu i sta­wia­nia so­bie no­wych wy­zwań?

Mój Pro­jekt Szczę­ście miał słu­żyć obu tym ce­lom. Chcia­łam do­sko­na­lić cha­rak­ter, wie­dzia­łam jed­nak, że w moim przy­padku bę­dzie to po­le­gało na kre­śle­niu ko­lej­nych wy­kre­sów i list za­dań do wy­ko­na­nia, wy­pi­sy­wa­niu de­fi­ni­cji i kom­pul­syw­nym gro­ma­dze­niu no­ta­tek.

Kwe­stią szczę­ścia zaj­mo­wało się przede mną wielu wy­bit­nych my­śli­cieli, roz­po­czę­łam więc swoje ba­da­nia od Pla­tona, Bo­ecju­sza, Mon­ta­igne’a, Rus­sella, Tho­reau i Scho­pen­hau­era. Za­gad­nie­nie szczę­ścia po­ru­szają też wiel­kie re­li­gie świata, przy­glą­da­łam się za­tem róż­nym tra­dy­cjom – od tych naj­le­piej mi zna­nych po­cząw­szy, a na tych ezo­te­rycz­nych skoń­czyw­szy. W ostat­nich kil­ku­dzie­się­ciu la­tach te­mat ten zgłę­biali rów­nież na­ukowcy, się­gnę­łam przeto do opra­co­wań Mar­tina Se­lig­mana, Da­niela Kah­ne­mana, Da­niela Gil­berta, Barry’ego Schwartza, Eda Die­nera, Mi­hálya Csík­szent­mi­hályia czy Sonji Ly­ubo­mir­sky. Eks­per­tów od szczę­ścia nie brak rów­nież w kul­tu­rze po­pu­lar­nej, dla­tego spraw­dza­łam, co o nim mó­wią Oprah Win­frey, Ju­lie Mor­gen­stern, a także Da­vid Al­len. In­try­gu­jące spo­strze­że­nia o szczę­ściu for­mu­ło­wali także moi ulu­bieni pi­sa­rze, mię­dzy in­nymi Lew Toł­stoj, Vir­gi­nia Wo­olf i Ma­ri­lynne Ro­bin­son. Wy­ty­po­wa­łam też kilka po­wie­ści – A Lan­ding on the Sun Mi­cha­ela Fry­ana, Bel­canto Ann Pat­chett czy So­bota Iana McE­wana – które w moim od­czu­ciu sta­no­wią do­głębne stu­dium teo­rii szczę­ścia.

Na zmianę czy­ta­łam książki fi­lo­zo­ficzne i bio­gra­ficzne oraz cza­so­pi­smo „Psy­cho­logy To­day”. Na noc­nym sto­liku pię­trzyły się Błysk Mal­colma Gla­dwella, Teo­ria uczuć mo­ral­nych Adama Smi­tha, Eli­za­beth i jej ogród Eli­za­beth von Ar­nim, Sztuka szczę­ścia Da­laj­lamy oraz Sink Re­flec­tions Marli Cil­ley, zna­nej jako Fly­Lady. Pod­czas ko­la­cji w gro­nie przy­ja­ciół za­trzy­my­wa­łam się nad wróżbą z cia­steczka, któ­rej treść brzmiała: „Szu­kaj szczę­ścia pod wła­snym da­chem”.

Z licz­nych lek­tur wy­wnio­sko­wa­łam, że za­nim co­kol­wiek zro­bię, po­win­nam od­po­wie­dzieć so­bie na dwa py­ta­nia. Pierw­sze brzmiało: czy rze­czy­wi­ście uwa­żam, że da się za­pew­nić so­bie więk­sze szczę­ście? Ist­nieje bo­wiem teo­ria, która głosi, że każdy czło­wiek ma pe­wien wła­ściwy so­bie po­ziom szczę­śli­wo­ści i że może się on zmie­nić co naj­wy­żej na krótką chwilę.

Do­szłam jed­nak do wnio­sku, że ow­szem, da się to zro­bić.

Z naj­now­szych ba­dań wy­ni­kało, że czyn­niki ge­ne­tyczne de­cy­dują o po­zio­mie za­do­wo­le­nia z ży­cia za­le­d­wie w 50 pro­cen­tach. W 10 lub 20 pro­cen­tach do­świad­cze­nie szczę­ścia za­leży od ta­kich czyn­ni­ków jak: wiek, płeć, przy­na­leż­ność et­niczna, sta­tus mał­żeń­ski, po­ziom do­cho­dów, stan zdro­wia, wy­ko­ny­wany za­wód czy za­an­ga­żo­wa­nie w sfe­rze re­li­gij­nej. W po­zo­sta­łej czę­ści na­sze szczę­ście to kwe­stia, jak ktoś my­śli i co robi. In­nymi słowy, każdy czło­wiek ma pewne wro­dzone pre­dys­po­zy­cje, które wy­zna­czają dla niego nie­jako ramy funk­cjo­no­wa­nia, ale tylko od niego za­leży, czy znaj­dzie się w ich gór­nych, czy dol­nych gra­ni­cach. Te wnio­ski po­kry­wały się z mo­imi wła­snymi spo­strze­że­niami. Było dla mnie cał­ko­wi­cie oczy­wi­ste, że lu­dzie by­wają z na­tury bar­dziej ży­wio­łowi lub bar­dziej me­lan­cho­lijni, a jed­no­cze­śnie mogą po­dej­mo­wać pewne ży­ciowe de­cy­zje, od któ­rych za­leży cha­rak­ter ich do­świad­cze­nia.

Dru­gie py­ta­nie brzmiało zaś: co to wła­ści­wie jest szczę­ście?

Na stu­diach praw­ni­czych po­świę­ci­li­śmy cały se­mestr na roz­wa­ża­nie istoty „umowy” i to wła­śnie mi się przy­po­mniało, gdy roz­po­czy­na­łam ba­da­nia nad szczę­ściem. Pre­cy­zyjne for­mu­ło­wa­nie po­jęć ma ogromne zna­cze­nie we wszel­kich de­li­be­ra­cjach na­uko­wych, a w ra­mach jed­nego z ba­dań psy­cho­lo­gii po­zy­tyw­nej roz­po­znano aż pięt­na­ście róż­nych aka­de­mic­kich de­fi­ni­cji szczę­ścia. Przy­go­to­wu­jąc się do re­ali­za­cji mo­jego pro­jektu, sporo czasu po­świę­ci­łam na roz­róż­nia­nie „po­zy­tyw­nego do­świad­cze­nia”, „su­biek­tyw­nego do­bro­stanu”, „tonu he­do­ni­stycz­nego” i ca­łego wa­chla­rza in­nych zja­wisk cał­ko­wi­cie nie­istot­nych z mo­jego punktu wi­dze­nia. Za nic nie chcia­łam dać się wcią­gnąć w roz­trzą­sa­nie kwe­stii, która mnie wła­ści­wie nie in­te­re­so­wała.

Po­sta­no­wi­łam więc kul­ty­wo­wać uświę­coną zwy­cza­jem tra­dy­cję, którą za­po­cząt­ko­wał sę­dzia Sądu Naj­wyż­szego, Pot­ter Ste­wart, gdy zde­fi­nio­wał spro­śność w spo­sób na­stę­pu­jący: „Roz­po­znam, gdy zo­ba­czę”. Po­szłam też za tro­pem Lo­uisa Arm­stronga, który po­wie­dział: „Je­śli ktoś musi py­tać, co to jest jazz, to ni­gdy tego nie poj­mie”. In­spi­ro­wał mnie rów­nież Al­fred Edward Ho­usman, który na­pi­sał, że „tak samo nie po­tra­fiłby zde­fi­nio­wać po­ezji, jak te­rier nie po­tra­fiłby zde­fi­nio­wać szczura”, a jed­no­cze­śnie, że po­trafi roz­po­znać „zja­wi­sko po jego ob­ja­wach”.

Ary­sto­te­les twier­dził, że szczę­ście to sum­mum bo­num, naj­wyż­sze do­bro. Lu­dzie za­bie­gają o różne inne rze­czy, ta­kie jak wła­dza, ma­ją­tek czy żeby wa­żyć pięć ki­lo­gra­mów mniej, po­nie­waż wie­rzą, że to da im szczę­ście – które jest ich praw­dzi­wym ce­lem. Bla­ise Pas­cal de­kla­ro­wał: „Każdy czło­wiek za­biega o szczę­ście. Każdy bez wy­jątku. Wy­bie­ra­jąc różne drogi, które do niego pro­wa­dzą, każdy dąży do tego wła­śnie celu”. W jed­nym z glo­bal­nych ba­dań wy­ka­zano, że lu­dzie py­tani o to, czego naj­bar­dziej chcą od ży­cia i co chcie­liby dać swoim dzie­ciom, jed­nym gło­sem od­po­wia­dają, że „szczę­ście”. De­fi­ni­cje szczę­ścia by­wają różne, ale ich au­to­rzy zwy­kle zga­dzają się co do tego, że ich pa­ra­dyg­mat umoż­li­wia „by­cie szczę­śliw­szym”.

Sfor­mu­ło­wa­łam też je­den wnio­sek na te­mat szczę­ścia, a mia­no­wi­cie że jego prze­ci­wień­stwem nie jest „de­pre­sja”, lecz ra­czej „nie­szczę­śli­wość”. De­pre­sja to stan po­waż­nego za­bu­rze­nia zdro­wia, który wy­maga pil­nej uwagi i zu­peł­nie nie mie­ści się na osi łą­czą­cej stan szczę­śli­wo­ści ze sta­nem braku szczę­ścia. Po­szu­ki­wa­nie przy­czyn jego wy­stę­po­wa­nia oraz me­tod jego le­cze­nia wy­kra­cza da­leko poza ramy mo­jego pro­jektu. Sama nie cier­pia­łam na de­pre­sję i choć nie za­mie­rza­łam się tym za­gad­nie­niem zaj­mo­wać, na­dal jed­nak po­zo­sta­wało mi do roz­strzy­gnię­cia wiele in­nych kwe­stii. Nie cho­ro­wa­łam i to bar­dzo do­brze. Na­dal jed­nak by nie za­szko­dziło, gdy­bym spró­bo­wała za­zna­wać w ży­ciu tro­chę wię­cej szczę­ścia.

Stwier­dzi­łam więc po pierw­sze, że mogę zwięk­szyć po­ziom wła­snej szczę­śli­wo­ści, po dru­gie zaś – zde­fi­nio­wa­łam stan zwany szczę­ściem. Te­raz po­zo­sta­wało mi tylko usta­lić, co kon­kret­nie mogę ro­bić, żeby do­świad­czać go wię­cej.

Czy uda mi się od­kryć ja­kąś nową ta­jem­nicę szczę­ścia? Naj­pew­niej nie. Lu­dzie pro­wa­dzą roz­wa­ża­nia o szczę­ściu od ty­sięcy lat, a wszel­kie wiel­kie prawdy na ten te­mat zo­stały już wy­ło­żone przez naj­wy­bit­niej­sze umy­sły w hi­sto­rii świata. Wszystko, co ważne, zo­stało już po­wie­dziane. (Z po­wyż­szym zda­niem włącz­nie. To Al­fred North Whi­te­head oznaj­mił: „Wszystko, co ważne, zo­stało już po­wie­dziane”). Prawa szczę­ścia są rów­nie nie­zmienne jak prawa che­miczne.

Choć jed­nak nie do mnie na­le­żało ich de­fi­nio­wa­nie, mo­głam za­sta­na­wiać się nad tym, jak one kształ­tują moją rze­czy­wi­stość. Weźmy na przy­kład kwe­stię diety. Któż nie po­trafi zde­fi­nio­wać do­brej diety? Jeść le­piej i mniej, a przy tym wię­cej się ru­szać. Mimo to teo­ria so­bie, a prak­tyka so­bie. Ja po­sta­no­wi­łam wy­pra­co­wać ta­kie roz­wią­za­nia, które po­zwo­li­łyby mi prze­kła­dać różne po­my­sły na szczę­ście na moją wła­sną rze­czy­wi­stość.

Oj­ciec Za­ło­ży­ciel Sta­nów Zjed­no­czo­nych, Ben­ja­min Fran­klin, za­li­cza się rów­nież do grona pa­tro­nów kon­cep­cji sa­mo­re­ali­za­cji. W swo­jej au­to­bio­gra­fii za­ty­tu­ło­wa­nej Ży­wot wła­sny opi­suje pro­ces pracy z kar­tami cnót jako „zu­chwały i trudny za­miar osią­gnię­cia do­sko­na­ło­ści mo­ral­nej”[1]. Zde­fi­nio­wał trzy­na­ście cnót, które chciał kul­ty­wo­wać. Były to: umiar, mil­cze­nie, ład, po­sta­no­wie­nie, oszczęd­ność, pra­co­wi­tość, szcze­rość, spra­wie­dli­wość, po­wścią­gli­wość, czy­stość, spo­kój, su­ro­wość cie­le­sna, po­kora. Na­stęp­nie spo­rzą­dził spe­cjalną ta­belę, w któ­rej roz­pi­sy­wał pracę nad cno­tami na ty­go­dnie i kon­se­kwent­nie oce­niał się w każ­dej ka­te­go­rii.

Naj­now­sze ba­da­nia po­twier­dzają słusz­ność me­tody za­kła­da­ją­cej kon­se­kwentne śle­dze­nie po­stę­pów. Lu­dziom ła­twiej jest osią­gać cele, które zo­stały roz­pi­sane na bar­dzo kon­kretne, wy­mierne dzia­ła­nia. Po­ma­gają w tym także wszel­kie roz­wią­za­nia, które po­bu­dzają po­czu­cie od­po­wie­dzial­no­ści i za­pew­niają po­zy­tywne wzmoc­nie­nie. Współ­cze­sna teo­ria dzia­ła­nia mó­zgu su­ge­ruje po­nadto, że pod­świa­do­mość w istot­nym stop­niu wpływa na na­sze oceny, mo­ty­wa­cje i uczu­cia, a my na­wet nie zda­jemy so­bie z tego sprawy. Aby zaś od­dzia­ły­wać na funk­cjo­no­wa­nie pod­świa­do­mo­ści, warto za­dbać o „do­stęp­ność” pew­nych in­for­ma­cji. W prak­tyce ozna­cza to, że na­leży kar­mić nimi umysł. Mózg chęt­nie przy­wo­łuje i wy­ko­rzy­stuje te in­for­ma­cje, z któ­rymi ze­tknął się nie­dawno lub z któ­rymi w prze­szło­ści sty­kał się z dużą czę­sto­tli­wo­ścią. Od­wo­łu­jąc się do kon­cep­cji do­stęp­no­ści, po­sta­no­wi­łam stale przy­po­mi­nać so­bie o pew­nych ce­lach i kon­cep­cjach, aby mój umysł na bie­żąco na nich pra­co­wał.

Za­in­spi­ro­wana nie­daw­nymi od­kry­ciami na­uko­wymi, a także me­todą Ben­ja­mina Fran­klina, opra­co­wa­łam wła­sną wer­sję Karty Po­sta­no­wień. Był to swego ro­dzaju ka­len­darz, w któ­rym za­mie­rza­łam od­no­to­wy­wać moje po­sta­no­wie­nia, a na­stęp­nie przy każ­dym z nich za­miesz­czać co­dzien­nie V (gdy po­szło do­brze) lub X (gdy po­szło źle).

Tro­chę to jed­nak trwało, za­nim zdo­ła­łam wy­peł­nić pu­stą kartę kon­kret­nymi po­sta­no­wie­niami. Trzy­na­ście cnót Fran­klina nie nada­wało się do opisu zmian, które ja chcia­łam wpro­wa­dzić w swoim ży­ciu. Nie za­le­żało mi ja­koś spe­cjal­nie na tym, co Fran­klin ro­zu­miał przez po­ję­cie czy­sto­ści, choć gdyby się nad tym za­sta­no­wić, być może mo­gła­bym uży­wać nici den­ty­stycz­nej z więk­szą pie­czo­ło­wi­to­ścią. Mu­sia­łam za­tem stwier­dzić, co kon­kret­nie ja mogę zro­bić, że­bym była szczę­śliw­sza.

Pierw­szy krok po­le­gał więc na wska­za­niu ob­sza­rów, nad któ­rymi chcia­łam pra­co­wać. Na­stęp­nie na­le­żało zde­fi­nio­wać li­stę kon­kret­nych i wy­mier­nych po­sta­no­wień. Wszy­scy – po­cząw­szy od Se­neki, a skoń­czyw­szy na Mar­ti­nie Se­lig­ma­nie – zga­dzają się na przy­kład co do tego, że szczę­ście dają czło­wie­kowi przy­ja­ciele. Oczy­wi­ście, że chcia­łam wzmac­niać więzi przy­jaźni. Cała sztuka po­le­gała jed­nak na tym, aby stwier­dzić, w jaki spo­sób mogę to osią­gnąć. Chcia­łam to bar­dzo kon­kret­nie okre­ślić, żeby wie­dzieć, czego od sa­mej sie­bie ocze­ki­wać.

For­mu­ło­wa­niu po­sta­no­wień to­wa­rzy­szyła rów­nież re­flek­sja, że w przy­padku każ­dego czło­wieka Pro­jekt Szczę­ście bę­dzie wy­glą­dać ina­czej. Dla Fran­klina naj­bar­dziej li­czyły się ta­kie cnoty jak umiar („Nie jedz do otę­pie­nia, nie pij do pod­nie­ce­nia”) oraz mil­cze­nie (po­skro­mie­nie skłon­no­ści do „ga­da­tli­wo­ści, żar­tów i dow­ci­pów”). Ktoś inny może za­pra­gnąć cho­dzić na si­łow­nię albo rzu­cić pa­le­nie, pra­co­wać nad ży­ciem sek­su­al­nym, na­uczyć się pły­wać albo roz­po­cząć pracę w ra­mach wo­lon­ta­riatu. Mnie nic z tego nie in­te­re­so­wało. Mia­łam wła­sne prio­ry­tety, więc na mo­jej li­ście zna­la­zły się rze­czy, o któ­rych inni by na­wet nie po­my­śleli, za to za­bra­kło na niej ta­kich, które inni za­pewne by uwzględ­nili.

Przy­ja­ciółka za­py­tała mnie na przy­kład:

– A nie za­czniesz te­ra­pii?

– Nie – od­par­łam za­sko­czona. – A uwa­żasz, że po­win­nam?

– Oczy­wi­ście! Bez tego ani rusz. Je­śli chcesz po­znać przy­czyny wła­snych za­cho­wań, ko­niecz­nie mu­sisz iść na te­ra­pię. Na­prawdę nie chcesz wie­dzieć, dla­czego je­steś taka, jaka je­steś, i dla­czego chcesz zmie­nić swoje ży­cie?

Za­sta­na­wia­łam się nad tym przez dłuż­szą chwilę, po czym do­szłam do wnio­sku, że... to wcale nie o to cho­dzi. Być może je­stem po­wierz­chowna, nie wiem. Znam wiele osób, które bar­dzo so­bie ce­nią do­świad­cze­nie te­ra­pii, ja jed­nak mia­łam moje wy­zwa­nia na wy­cią­gnię­cie ręki, a me­tody dzia­ła­nia chcia­łam szu­kać cał­kiem sa­mo­dziel­nie.

Po­sta­no­wi­łam co mie­siąc sku­pić się na in­nym za­gad­nie­niu, mu­sia­łam więc za­peł­nić dwa­na­ście pu­stych pól. Z mo­ich do­tych­cza­so­wych ba­dań wy­ni­kało, że z punktu wi­dze­nia szczę­ścia naj­waż­niej­sze są więzi spo­łeczne, po­sta­no­wi­łam więc zde­fi­nio­wać trzy kwe­stie: mał­żeń­stwo, ro­dzi­ciel­stwo oraz przy­jaźń. Zdą­ży­łam się także do­wie­dzieć, że moje szczę­ście za­leży w znacz­nej mie­rze od przyj­mo­wa­nej per­spek­tywy, dla­tego w wolne miej­sca wpi­sa­łam ha­sła wiecz­ność oraz na­sta­wie­nie do ży­cia. Do szczę­ścia po­trze­bo­wa­łam też pracy i od­po­czynku, uwzględ­ni­łam więc na li­ście: pracę, roz­rywkę oraz pa­sję. Czym jesz­cze po­win­nam się za­jąć? Uzna­łam, że za­gad­nie­niem pod­sta­wo­wym dla ca­łego pro­jektu bę­dzie ener­gia. Wie­dzia­łam, że na li­ście nie może za­brak­nąć punktu „pie­nią­dze”. Chcia­łam też przyj­rzeć się bli­żej pew­nym kwe­stiom, na które na­tknę­łam się na eta­pie gro­ma­dze­nia ma­te­ria­łów, dla­tego do­pi­sa­łam rów­nież „uważ­ność”. Gru­dzień prze­zna­czy­łam zaś na do­sko­na­le­nie się w dziele re­ali­za­cji wszyst­kich mo­ich po­sta­no­wień – i tak oto za­peł­ni­łam wszyst­kich dwa­na­ście ka­te­go­rii.

Wtedy po­ja­wiło się py­ta­nie: od czego za­cząć? Co jest naj­waż­niej­szą skła­dową szczę­ścia? Tego jesz­cze nie udało mi się usta­lić, w pierw­szej ko­lej­no­ści po­sta­no­wi­łam jed­nak za­jąć się ener­gią, uzna­łam bo­wiem, że jej wy­soki po­ziom uła­twi mi do­trzy­my­wa­nie wszyst­kich po­zo­sta­łych zo­bo­wią­zań.

Kartę za­wie­ra­jącą dwa­na­ście po­sta­no­wień wy­peł­ni­łam w sam raz przed pierw­szym stycz­nia, wraz z na­sta­niem no­wego roku mo­głam więc przy­stą­pić do ich re­ali­za­cji. Pierw­szy mie­siąc za­mie­rza­łam po­świę­cić tylko na po­sta­no­wie­nia stycz­niowe, w lu­tym pla­no­wa­łam do­rzu­cić do nich jesz­cze ko­lejne, a wresz­cie w grud­niu mo­gła­bym oce­nić wła­sne wy­niki we wszyst­kich ka­te­go­riach.

Na eta­pie de­fi­nio­wa­nia po­sta­no­wień uświa­do­mi­łam so­bie rów­nież, że ca­łemu temu przed­się­wzię­ciu po­winno przy­świe­cać kilka ogól­nych za­sad. Ich spre­cy­zo­wa­nie oka­zało się trud­niej­sze, niż pier­wot­nie za­kła­da­łam, osta­tecz­nie jed­nak – po tym jak wiele rze­czy do­da­łam do li­sty i wiele z niej od­ję­łam – udało mi się zde­fi­nio­wać mo­ich Dwa­na­ście Przy­ka­zań.

Dwa­na­ście Przy­ka­zań:

1. Bądź Gret­chen.

2. Daj spo­kój.

3. Za­cho­wuj się tak, jak chcesz się czuć.

4. Zrób to te­raz!

5. Bądź uprzejma i spra­wie­dliwa.

6. Ciesz się pro­ce­sem.

7. Nie ża­łuj pie­nię­dzy na przy­jem­no­ści.

8. Sta­raj się do­trzeć do sedna sprawy.

9. Roz­ch­murz się.

10. Zrób to, co musi zo­stać zro­bione.

11. Wy­rzek­nij się chłod­nej kal­ku­la­cji.

12. Li­czy się tylko mi­łość.

Za­kła­da­łam, że tych Dwa­na­ście Przy­ka­zań po­może mi w chwi­lach zwąt­pie­nia.

Opra­co­wa­łam rów­nież bar­dziej sza­loną li­stę, którą za­ty­tu­ło­wa­łam: Ta­jem­nice Do­ro­sło­ści. Były to lek­cje, które ode­bra­łam od ży­cia na eta­pie do­ra­sta­nia. Sama nie wiem, dla­czego do­piero po tylu la­tach do­tarło do mnie, że leki bez re­cepty po­ma­gają na ból głowy, ale cóż ja mogę na to po­ra­dzić?

Ta­jem­nice Do­ro­sło­ści

• Inni lu­dzie nie zwra­cają aż ta­kiej uwagi na twoje błędy.

• Nie ma nic złego w tym, że się prosi o po­moc.

• Więk­szość de­cy­zji można pod­jąć bez uprzed­niego roz­trzą­sa­nia sprawy.

• Rób do­bre uczynki, żeby do­brze się czuć.

• Warto być mi­łym dla wszyst­kich.

• Weź ze sobą swe­ter.

• Co­dzien­nie ro­biąc mały krok, można zajść na­prawdę da­leko.

• Więk­szość plam da się usu­nąć wodą z my­dłem.

• Kil­ka­krotne włą­cze­nie i wy­łącz­nie kom­pu­tera po­zwala roz­wią­zać więk­szość pro­ble­mów.

• Je­śli nie mo­żesz cze­goś zna­leźć, za­cznij sprzą­tać.

• Mo­żesz zde­cy­do­wać, co bę­dziesz ro­bić. Nie masz na­to­miast wpływu na to, co lu­bisz ro­bić.

• Szczę­ście nie za­wsze ob­ja­wia się po­czu­ciem szczę­śli­wo­ści.

• To, co ro­bisz co­dzien­nie, ma więk­sze zna­cze­nie niż to, co ro­bisz od czasu do czasu.

• Nie mu­sisz być do­bry we wszyst­kim.

• Je­śli nie zda­rza ci się po­tknąć, to zna­czy, że nie dość mocno się sta­rasz.

• Leki bez re­cepty są na­prawdę bar­dzo sku­teczne.

• Nie po­zwa­laj na to, żeby lep­sze było wro­giem do­brego.

• To, co bawi in­nych, nie­ko­niecz­nie bę­dzie ba­wić cie­bie – i na od­wrót.

• Pary młode na­prawdę chcą, żeby ku­pić im coś z li­sty pre­zen­to­wej.

• Nie da się za­sad­ni­czo zmie­nić na­tury dzieci ani ma­ru­dze­niem, ani po­przez za­pi­sa­nie ich na ja­kieś za­ję­cia.

• Bez in­we­sty­cji nie ma zwrotu.

Ba­wi­łam się do­sko­nale za­równo przy de­fi­nio­wa­niu Dwu­na­stu Przy­ka­zań, jak przy spi­sy­wa­niu Ta­jem­nic Do­ro­sło­ści, nie­mniej za­sad­ni­czym ele­men­tem mo­jego Pro­jektu Szczę­ście po­zo­sta­wała li­sta po­sta­no­wień, po­nie­waż to na niej zo­stały wy­szcze­gól­nione zmiany, które chcia­łam wpro­wa­dzić w swoim ży­ciu. Tyle że już po krót­kiej chwili za­częła mi się ona wy­da­wać ja­kaś taka nie­zna­cząca. Weźmy choćby sty­czeń: „Wcze­śniej kładź się spać” oraz „Upo­raj się z iry­tu­ją­cym za­da­niem”. Nie brzmi to ja­koś spek­ta­ku­lar­nie... Nie ma w tym ni­czego nie­sa­mo­wi­tego ani na­wet spe­cjal­nie am­bit­nego.

Inni lu­dzie w imię szczę­ścia po­dej­mo­wali różne ra­dy­kalne kroki. Henry Da­vid Tho­reau wy­pro­wa­dził się do Wal­den Pond. Eli­za­beth Gil­bert prze­nio­sła się do Włoch, In­dii, a także In­do­ne­zji. To było coś. Nowy po­czą­tek, pełne za­an­ga­żo­wa­nie, od­ważny skok w nie­znane. Ich po­szu­ki­wa­nia wy­da­wały mi się ta­kie od­kryw­cze, a do­dat­kowo wią­zały się z po­rzu­ce­niem co­dzien­nych trosk.

Mój pro­jekt za­kła­dał coś in­nego. Mnie nie po­cią­gały ta­kie przy­gody, nie chcia­łam wy­wra­cać wszyst­kiego do góry no­gami. Mam ro­dzinę i obo­wiązki. Na­wet gdy­bym chciała, to nie wiem, czy mo­gła­bym so­bie po­zwo­lić na wy­jazd choćby na week­end, a co do­piero na rok.

Nade wszystko jed­nak wcale nie chcia­łam po­rzu­cać mo­jego ży­cia. Chcia­łam zmie­nić coś w nim, a nie je samo. Chcia­łam czer­pać wię­cej ra­do­ści z prze­by­wa­nia we wła­snej kuchni. Aż za do­brze wie­dzia­łam, że na próżno szu­ka­ła­bym szczę­ścia gdzieś w od­le­głym miej­scu albo nad­zwy­czaj­nych oko­licz­no­ściach. Ono cze­kało na mnie tu i te­raz, zu­peł­nie jak w przej­mu­ją­cej sztuce The Blue Bird, w któ­rej dwoje dzieci przez rok szuka po ca­łym świe­cie drozda, który przy­nosi szczę­ście, a po po­wro­cie za­staje go w domu.

Mój Pro­jekt Szczę­ście nie wszyst­kim się po­do­bał. Za­strze­że­nia zgła­szał mię­dzy in­nymi mój wła­sny mąż.

– Nie ro­zu­miem, o co cho­dzi – po­wie­dział pew­nego dnia, kła­dąc się na pod­ło­dze w celu wy­ko­na­nia ćwi­czeń wzmac­nia­ją­cych plecy i ko­lana. – Wy­da­wało mi się, że je­steś cał­kiem szczę­śliwa. To mia­łoby ja­kiś sens, gdy­byś była zu­peł­nie nie­szczę­śliwa, ale prze­cież nie je­steś. – Za­milkł na chwilę. – Bo nie je­steś nie­szczę­śliwa, prawda?

– Je­stem szczę­śliwa – za­pew­ni­łam go. – Tak na­prawdę – do­da­łam, za­do­wo­lona, że będę się mo­gła po­chwa­lić tym, czego udało mi się do­wie­dzieć – to więk­szość lu­dzi jest szczę­śliwa. W ba­da­niu z 2006 roku 84 pro­cent Ame­ry­ka­nów za­li­czyło się do ka­te­go­rii „bar­dzo szczę­śliwy” albo „ra­czej szczę­śliwy”, a ba­da­nie pro­wa­dzone w 45 kra­jach wy­ka­zało, że na skali od 1 do 10 lu­dzie za­zwy­czaj umiej­sca­wiają się na po­zio­mie 7, na­to­miast gdy skala roz­ciąga się od 1 do 100, śred­nia wy­nosi 75. Sama wy­peł­ni­łam nie­dawno Au­ten­tyczny Kwe­stio­na­riusz Szczę­ścia i w skali od 1 do 5 uzy­ska­łam wy­nik 3,92.

– No to skoro je­steś ra­czej szczę­śliwa, to po co ci ten pro­jekt?

– Ow­szem, je­stem szczę­śliwa, ale nie tak szczę­śliwa, jak po­win­nam być. Mam ta­kie do­bre ży­cie, chcia­ła­bym je bar­dziej do­ce­niać i peł­niej nim żyć. – Trudno mi to było wy­ja­śnić. – Sta­now­czo za dużo na­rze­kam, zbyt czę­sto się iry­tuję. My­ślę, że gdy­bym czuła się szczę­śliw­sza, za­cho­wy­wa­ła­bym się le­piej.

– Ale czy ty na­prawdę są­dzisz, że to co­kol­wiek zmieni? – za­py­tał Ja­mie, wska­zu­jąc na moją Kartkę Po­sta­no­wień.

– Tego się do­piero do­wiemy.

– Hm – prych­nął. – Pew­nie tak.

Scep­ty­cy­zmu nie szczę­dzili mi też zna­jomi. Pod­czas jed­nego ze spo­tkań to­wa­rzy­skich zwy­kła po­ga­wędka przy drin­kach nie­ocze­ki­wa­nie prze­isto­czyła się w coś, co bar­dziej przy­po­mi­nało obronę roz­prawy dok­tor­skiej. Oto bo­wiem je­den z mo­ich wie­lo­let­nich zna­jo­mych za­czął zu­peł­nie otwar­cie kpić z mo­jego Pro­jektu Szczę­ście.

 – Za­mie­rzasz spraw­dzić, czy mo­gła­byś być szczę­śliw­sza? Ale twier­dzisz, że nie masz de­pre­sji? – dzi­wił się.

– Zga­dza się – od­par­łam, si­ląc się na in­te­li­gentną minę i usi­łu­jąc za­pa­no­wać jed­no­cze­śnie nad kie­lisz­kiem, ser­wetką i wy­tworną wer­sją pa­rówki w cie­ście.

– Nie ob­raź się, ale nie bar­dzo to ro­zu­miem. Nie wy­daje mi się, żeby było co­kol­wiek cie­ka­wego w roz­wa­ża­niach o tym, co może zro­bić zwy­kły czło­wiek, żeby za­zna­wać więk­szego szczę­ścia.

Nie po­tra­fi­łam nic na to od­po­wie­dzieć. Uzna­łam, że być może jedna z Ta­jem­nic Do­ro­sło­ści brzmi: „Ni­gdy nie za­czy­naj zda­nia od: Nie ob­raź się, ale...”.

– Choć w su­mie – upie­rał się – ty nie je­steś znowu ta­kim zwy­kły czło­wie­kiem. Ode­bra­łaś sta­ranne wy­kształ­ce­nie, za­ra­biasz na ży­cie pi­sa­niem, miesz­kasz na Up­per East Side, a twój mąż ma do­brą pracę. Cóż ty wła­ści­wie mo­gła­byś mieć do po­wie­dze­nia ko­muś ze Środ­ko­wego Za­chodu?

– Po­cho­dzę ze Środ­ko­wego Za­chodu – od­par­łam nie­pew­nie.

On jed­nak zbył to mach­nię­ciem ręki.

– Nie wy­daje mi się, żeby twoje prze­my­śle­nia mo­gły się ko­mu­kol­wiek na co­kol­wiek przy­dać.

– No cóż – po­wie­dzia­łam. – Z mo­ich ob­ser­wa­cji wy­nika, że lu­dzie mogą się bar­dzo dużo na­uczyć od sie­bie na­wza­jem.

– A moim zda­niem się prze­ko­nasz, że twoje do­świad­cze­nia trudno bę­dzie prze­ło­żyć na ja­kieś ogól­niej­sze wnio­ski.

– Mimo to się po­sta­ram – od­par­łam, a po­tem od­da­li­łam się, żeby po­roz­ma­wiać z kimś in­nym.

Ten czło­wiek ro­bił, co mógł, żeby mnie znie­chę­cić, a mimo to nie tra­fił w samo sedno mo­ich wąt­pli­wo­ści. Mnie bo­wiem gnę­biło przede wszyst­kim py­ta­nie, czy ta­kie za­ab­sor­bo­wa­nie wła­snym szczę­ściem nie świad­czy aby o po­twor­nym ego­izmie.

Dużo się nad tym za­sta­na­wia­łam, aż w końcu przy­ję­łam ar­gu­menty sta­ro­żyt­nych fi­lo­zo­fów i współ­cze­snych na­ukow­ców, któ­rzy dość zgod­nie twier­dzą, że szczę­śliwe ży­cie to cel, do któ­rego warto dą­żyć. Ary­sto­te­les prze­ko­ny­wał, że szczę­ście to sens i treść ży­cia, osta­teczny cel i istota ludz­kiej eg­zy­sten­cji. Epi­kur tym­cza­sem pi­sał: „Po­win­ni­śmy do­sko­na­lić się w tym, co daje szczę­ście, je­śli je bo­wiem mamy, to mamy wszystko, je­śli zaś go nie mamy, to wszyst­kie na­sze dzia­ła­nia na nie są na­kie­ro­wane”. Współ­cze­śni ba­da­cze twier­dzą, że lu­dzie szczę­śliwi czę­ściej wy­ka­zują się al­tru­izmem, są bar­dziej pro­duk­tywni, chęt­niej po­ma­gają in­nym i ła­twiej im za­skar­bić so­bie sym­pa­tię. Wy­róż­niają się rów­nież pod wzglę­dem kre­atyw­no­ści i od­por­no­ści psy­chicz­nej w nie­sprzy­ja­ją­cych wa­run­kach. Wy­ka­zują więk­sze za­in­te­re­so­wa­nie in­nymi ludźmi i życz­li­wość wo­bec nich, cie­szą się lep­szym zdro­wiem. Szczę­śliwi lu­dzie są lep­szymi przy­ja­ciółmi, ko­le­gami i oby­wa­te­lami. Chcia­łam się do tej grupy za­li­czać.

Nie ule­gało dla mnie naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, że ła­twiej jest mi być do­brym czło­wie­kiem, gdy czuję się szczę­śliwa. Wtedy znaj­do­wa­łam w so­bie wię­cej cier­pli­wo­ści, chęt­niej wy­ba­cza­łam i po­tra­fi­łam wy­krze­sać z sie­bie wię­cej ener­gii. Czu­łam się swo­bod­nie i wię­cej da­wa­łam od sie­bie. Ozna­czało to, że za­bie­ga­jąc o szczę­ście dla sie­bie, po­dejmę rów­nież sta­ra­nia o to, aby lu­dziom wo­kół mnie było le­piej.

Choć nie od razu to do mnie do­tarło, na re­ali­za­cję Pro­jektu Szczę­ście zde­cy­do­wa­łam się także po to, żeby nie dać się za­sko­czyć. Los do­tąd za­zwy­czaj mi sprzy­jał, ale prze­cież to się mo­gło w każ­dej chwili zmie­nić. Wie­dzia­łam, że pew­nej nocy może roz­dzwo­nić się te­le­fon. Po­tra­fi­łam so­bie na­wet wy­obra­zić jedną kon­kretną in­for­ma­cję, którą mo­gła­bym wów­czas usły­szeć w słu­chawce. Pro­jekt Szczę­ście miał za­tem także przy­go­to­wać mnie na prze­ciw­no­ści losu. Miał mi po­móc wy­pra­co­wać sa­mo­dy­scy­plinę i wy­ro­bić na­wyki in­te­lek­tu­alne, które w chwili próby po­mogą mi spro­stać wy­zwa­niu. Na­leży za­cząć ćwi­czyć, gdy wszystko nam się w ży­ciu układa. To w sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ściach trzeba pra­co­wać nad tym, żeby aż tyle nie na­rze­kać. Zdję­cia elek­tro­niczne warto upo­rząd­ko­wać za­wczasu. Chcia­łam unik­nąć sy­tu­acji, w któ­rej do­piero kry­zys skłoni mnie do wpro­wa­dza­nia waż­nych zmian w moim ży­ciu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Ben­ja­min Fran­klin, Ży­wot wła­sny, tłum. Ju­lian Sta­wiń­ski, Pań­stwowy In­sty­tut Wy­daw­ni­czy, War­szawa 1960, s. 106 i dal­sze – przyp. tłum.