Prywatna wojna Samuelego - Andrea Camilleri - ebook

Prywatna wojna Samuelego ebook

Andrea Camilleri

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Andrea Camilleri to nie tylko zagadki kryminalne!

Ten tom opowiadań Camilleriego to swoisty przegląd różnych zaskakujących wątków, napisanych z charakterystyczną finezją i humorem, czasem zabawnych, czasem przejmujących i poważnych. Tragizm miesza się tu z komizmem. Zbiór otwiera „komedia pomyłek” pełna nieporozumień i zdrad, figlarna i złośliwa. W innych opowiadaniach, pośród różnych odcieni sarkazmu, narracja zmienia się w groteskę, wkraczając w sferę absurdu. Raz jest to pieskie życie biednego człowieka, które w finale jest pełne autoironii, innym razem to tragikomiczny portret faszyzmu w dwóch epizodach: o fałszywym bohaterze narodowym, ciągle branym za kogoś innego, któremu nie wiadomo, jak poświęcić tablicę pamiątkową, pełną fałszywej chwały; oraz o rasowej dyskryminacji w gimnazjum, wobec żydowskiego ucznia, (tytułowy Samuele), który potrafi jednak się obronić, wyśmiać codzienne prześladowania ze strony nauczycieli ogłupionych przez reżim, a nawet doprowadzić do pełnego radości odwetu.

Książka zawiera opowiadania niepublikowane wcześniej albo wydane w różnym czasie i miejscu: przez wydawnictwo Sellerio, Rizzoli czy jako dodatek do „Corriere della Sera”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 184

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ty­tuł ory­gi­nału: La Gu­erra pri­vata di Sa­mu­ele
Opieka re­dak­cyjna: MA­RIA RACZ­KIE­WICZ-ŚLE­DZIEW­SKA
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: ANNA SU­LI­GOW­SKA
Ko­rekta: JU­LIA MŁO­DZIŃ­SKA
Pro­jekt okładki: TO­MASZ LEC
Co­py­ri­ght © 2022 Sel­le­rio Edi­tore, Pa­lermo For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2025, Noir sur Blanc, War­szawa
Zgod­nie z art. 4 Dy­rek­tywy 2019/790/UE oraz od­po­wied­nimi prze­pi­sami kra­jo­wymi, ni­niej­szym za­strze­gamy prawo do wy­łą­cze­nia z eks­plo­ata­cji tek­stów i da­nych (TDM) dla ce­lów in­nych niż ba­daw­cze, w od­nie­sie­niu do ma­te­ria­łów znaj­du­ją­cych się / w tej pu­bli­ka­cji/ na tym no­śniku/pliku. Wy­ko­rzy­sty­wa­nie tych ma­te­ria­łów w ra­mach dzia­łań TDM jest nie­do­zwo­lone.
ISBN 978-83-7392-993-7
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pa­mięci

1252

Do­wód

1

Nenè Scoz­zari miesz­kał w Vi­ga­cie, a że li­ceum znaj­do­wało się w Mon­te­lu­sie, je­chał do szkoły au­to­bu­sem o siód­mej rano i wra­cał tym o czter­na­stej. Kiedy jed­nak w dru­giej po­ło­wie roku 1942 wojna roz­pę­tała się na do­bre i nie było dnia ani nocy, żeby ame­ry­kań­skie i an­giel­skie sa­mo­loty nie bom­bar­do­wały i nie ostrze­li­wały wy­spy, ta­kie do­jeż­dża­nie stało się bar­dzo nie­bez­pieczne, nie­przy­ja­ciele bo­wiem ce­lo­wali do wszyst­kiego, co się ru­sza. Pa­sa­że­ro­wie au­to­busu czę­sto tra­fiali w sam śro­dek li­nii ognia z ka­ra­binu ma­szy­no­wego, nie­je­den stra­cił przy tym ży­cie. Dla­tego ro­dzice Ne­nego do­ga­dali się z krewną za­miesz­kałą w Mon­te­lu­sie, która wzięła do sie­bie chłopca na cały rok. Nenè miał jeź­dzić do Mon­te­lusy w nie­dzielę wie­czo­rem, ostat­nim au­to­bu­sem, tym o dzie­wią­tej, a do Vi­gaty wra­cać w so­botę po obie­dzie. To po­zwo­liło ogra­ni­czyć kur­so­wa­nie mię­dzy mia­stami i zmi­ni­ma­li­zo­wać za­gro­że­nie.

Do III b, któ­rej uczniem był Nenè, cho­dziła też nie­jaka Gina. Na jej wi­dok chło­pa­kowi krew szyb­ciej krą­żyła w ży­łach, zresztą i on się po­do­bał dziew­czy­nie, bo kiedy ich spoj­rze­nia krzy­żo­wały się przez przy­pa­dek, ciężko im było od­wró­cić oczy w inną stronę. Ale nie­śmiały Nenè nie wie­dział, jak po­wie­dzieć Gi­nie o swo­ich uczu­ciach.

Pew­nego dnia Gina po­pro­siła go o słow­nik do ję­zyka ła­ciń­skiego, a gdy Nenè po­da­wał jej książkę, ich ręce się ze­tknęły. Prze­szył ich prąd, jakby do­tknęli ka­bla elek­trycz­nego. Spoj­rzeli na sie­bie, uśmiech­nęli się. Za­mie­nili ze sobą szep­tem kilka słów:

– Spo­tkamy się?

– Tak – od­parła Gina.

– Gdzie?

– W parku miej­skim.

– Do­brze. W któ­rym miej­scu?

– Cze­kaj przy fon­tan­nie.

– O któ­rej?

– Punkt piąta.

Na obiad nie prze­łknął ani kęsa. Kiedy po­szedł do swo­jego po­koju, by od­ro­bić pracę do­mową, li­tery peł­zały mu przed oczami jak ro­baki. Był zbyt prze­jęty. Dał więc so­bie spo­kój, ro­ze­brał się i po­rząd­nie umył. Dawno nie mył się tak po­rząd­nie. Na ko­niec wtarł we włosy po­łowę puszki z bry­lan­tyną marki Li­netti.

Zmie­rza­jąc w stronę fon­tanny, Nenè do­szedł do wnio­sku, że nie jest to do­bre miej­sce na randkę. Zbyt dużo lu­dzi, jako że fon­tanna leży po­środku pla­cyku z ław­kami, na któ­rych za­wsze prze­sia­dują słu­żące, żoł­nie­rze, dzieci, eme­ryci, ucznio­wie. Miał ra­cję: gdy do­tarł na miej­sce, po­czuł się jak w ki­nie w so­botni wie­czór, wszyst­kie ławki były za­jęte. Usiadł na murku wo­kół fon­tanny. Czuł się skrę­po­wany, miał wra­że­nie, że zna­lazł się na ce­low­niku, jakby obecni tu lu­dzie za­sta­na­wiali się, z jaką dziew­czyną za­raz się spo­tka. Po pię­ciu mi­nu­tach sta­ru­szek sie­dzący do­kład­nie na­prze­ciwko wstał, a mi­ja­jąc go, uśmiech­nął się bez­zęb­nie i po­wie­dział:

– Na próżno cze­kasz, ona nie przyj­dzie.

Wła­śnie w chwili, kiedy Nenè zbie­rał się do odej­ścia, zo­ba­czył Ginę. Stała na skraju gę­stych drzew, od­le­głych od fon­tanny o dwa­dzie­ścia me­trów, i ma­chała do niego.

Pod­szedł do niej. Była czer­wona na twa­rzy.

– Od kwa­dransa daję ci znaki, a ty na­wet nie spoj­rzysz!

Była zła.

– Nie są­dzi­łem, że...

– Ru­chy, nie traćmy wię­cej czasu. Zo­stało mi góra pół go­dziny.

I nie tra­cili czasu. Przez trzy­dzie­ści mi­nut ich wargi ani na chwilę się od sie­bie nie ode­rwały. Po­tem Gina po­wie­działa:

– Mu­szę już iść. Ju­tro tu­taj o pią­tej, do­brze?

Od razu było wia­domo, kto de­cy­duje.

Po ty­go­dniu Gina rzu­ciła przy po­że­gna­niu:

– Dłu­żej tak nie dam rady.

Nenè za­marł. Czyżby za­mie­rzała go rzu­cić? Nie zdą­żył na­wet otwo­rzyć ust, gdy Gina za­py­tała:

– Mu­sisz w so­botę ko­niecz­nie je­chać do Vi­gaty?

– Ko­niecz­nie, nie.

– To może uprzedź ro­dzi­ców, że tym ra­zem nie przy­je­dziesz.

– Dla­czego?

Ode­szła bez słowa. W pią­tek po po­łu­dniu, znowu przy roz­sta­niu, Gina za­py­tała, czy po­in­for­mo­wał ojca i matkę, że nie przy­je­dzie. Nenè po­twier­dził. Wtedy dziew­czyna po­wie­działa, że na­za­jutrz, w so­botę, mogą się spo­tkać u niej w domu, po­nie­waż ro­dzice wy­bie­rają się na wieś, do Rac­ca­dali.

– Może być o czwar­tej? Wy­tłu­ma­czę ci, gdzie miesz­kam.

W so­botę ko­chali się od czwar­tej do ósmej wie­czo­rem.

– Przyjdź ju­tro na obiad. Ja go­tuję – po­wie­działa Gina na po­że­gna­nie i po­ca­ło­wała go. Za­nim za­mknęła za nim drzwi, do­dała: – Moi ro­dzice wrócą bar­dzo późno.

W nocy Nenè nie zmru­żył oka, roz­my­ślał nad tym, co się wy­da­rzyło i co jesz­cze się wy­da­rzy. Na­za­jutrz rano po­wie­dział krew­nej, że idzie się uczyć do ko­legi i zo­sta­nie u niego na obie­dzie. Za­nim jed­nak udał się do Giny, ku­pił sześć can­noli[1]. Gina po­ca­ło­wała go na po­wi­ta­nie, za­pro­wa­dziła do ja­dalni, po czym wró­ciła do kuchni.

Nenè od razu za­uwa­żył na stole trzy na­kry­cia. Zdzi­wił się. Za­raz jed­nak po­my­ślał, że Gina mu­siała za­pro­sić Gemmę, ser­deczną przy­ja­ciółkę. W ra­diu po­da­wano wła­śnie in­for­ma­cje z frontu. Po­mimo sta­ran­nego do­boru słów ja­sne było, że sprawy źle się mają.

Gina wró­ciła z ta­le­rzem peł­nym spa­ghetti w so­sie po­mi­do­ro­wym, po czym wy­szła na ko­ry­tarz. Nenè usły­szał, jak puka do ja­kichś drzwi i mówi:

– Lollo, obiad.

W jed­nej chwili zlał go zimny pot. Prze­cież Lollo to jej brat! Za­raz wy­buch­nie awan­tura! Bo który brat po­zwo­liłby sio­strze, żeby ta na jego oczach za­da­wała się z chło­pa­kiem? Toż to nie do przy­ję­cia! Tym­cza­sem Gina za­sia­dła do stołu.

– Po­pro­si­łam Lolla, by zo­stał w domu, żeby są­sie­dzi...

– Cześć, Nenè. – Lollo wszedł i za­jął swoje miej­sce.

– Cześć. – Nenè le­dwo z sie­bie wy­du­sił.

Po­znali się ja­kiś czas temu na so­bot­nim ze­bra­niu w kole fa­szy­stow­skim i od tam­tej pory za każ­dym ra­zem za­mie­niali ze sobą parę słów. Lollo był star­szy o rok od sio­stry, stu­dio­wał in­ży­nie­rię na uni­wer­sy­te­cie w Pa­lermo. Te­raz jed­nak ich spo­tka­nie miało inny cha­rak­ter.

Nenè był zbyt prze­jęty, zbyt skrę­po­wany, by roz­ko­szo­wać się do­brze przy­go­to­wa­nym ma­ka­ro­nem.

Drę­czyło go jedno py­ta­nie: jak po­wi­nien się za­cho­wać, gdy skoń­czą jeść? Po­dzię­ko­wać, po­że­gnać się i wyjść? Li­czył na po­po­łu­dnie po­dobne do po­przed­niego, a na­wet jesz­cze lep­sze, po­nie­waż przy­szło mu do głowy parę sztu­czek, które chciałby wy­pró­bo­wać z Giną, a tu, pro­szę, bę­dzie mu­siał obejść się sma­kiem i wró­cić do domu.

Na dru­gie Gina po­dała sma­żone bar­weny, które Bóg je­den wie, ja­kim cu­dem zdo­była.

Pod ko­niec obiadu Nenè do­szedł do wnio­sku, że na­de­szła pora, by się po­że­gnać. Wstał więc.

– Ła­zienka jest w głębi ko­ry­ta­rza – wska­zała Gina.

Po­bladł, ale po­szedł we wska­za­nym kie­runku. A gdy wró­cił do ja­dalni, Lolla już nie było.

– Lollo pro­sił, bym cię od niego po­że­gnała – po­wie­działa Gina. – Musi się uczyć, więc...

– Wy­szedł?

– Nie, jest w swoim po­koju.

Stra­cone na­dzieje. Zmar­no­wana oka­zja.

– Kiedy się znowu zo­ba­czymy? – za­py­tał.

Gina wy­glą­dała na za­sko­czoną.

– Spie­szy ci się?

– Nie, ale...

– To gdzie się wy­bie­rasz? Chodźmy do mo­jego po­koju, mo­żemy sie­dzieć do wie­czora.

W po­ło­wie po­po­łu­dnia Nenè za­dał tylko jedno py­ta­nie, które do­ty­czyło Lolla.

– Twój brat nie jest o cie­bie za­zdro­sny?

Gina po­pa­trzyła na niego ze zdzi­wie­niem.

– Nie. Dla­czego miałby być?

Nenè zmie­nił te­mat.

Za­nim na­de­szły wa­ka­cje, Nenè zdo­łał spę­dzić z Giną jesz­cze jedną so­botę i nie­dzielę, oczy­wi­ście pod obec­ność Lolla. Po­tem szkoła do­bie­gła końca, ale nie było eg­za­mi­nów ma­tu­ral­nych, po­nie­waż An­glicy i Ame­ry­ka­nie za­jęli Lam­pe­dusę i ich bom­bowce nad­la­ty­wały w mgnie­niu oka, na­wet sy­reny nie na­dą­żały z wy­ciem. Ro­dzice Giny i Lolla po­sta­no­wili prze­nieść się do Rac­ca­dali, na­to­miast ro­dzina Ne­nego udała się do Ser­ra­di­falco, do domu in­nej da­le­kiej krew­nej.

Nenè i Gina po­że­gnali się ze łzami w oczach, przy­się­ga­jąc so­bie do­zgonną mi­łość i obie­cu­jąc, że się znowu spo­tkają, jak tylko sprawy przy­biorą lep­szy ob­rót.

Cztery mie­siące póź­niej Nenè wró­cił do ro­dzin­nego mia­sta. Vi­gàta i Mon­te­lusa już od mie­siąca były w rę­kach Ame­ry­ka­nów. Na­stęp­nego dnia, a była to so­bota, prze­ką­sił coś na szybko i wsiadł do au­to­busu ja­dą­cego do Mon­te­lusy. Za­mie­rzał się do­wie­dzieć, czy Gina wciąż jest w Rac­ca­dali.

Przez mi­nione cztery mie­siące roz­łąki Nenè co ty­dzień słał Gi­nie list, sam jed­nak nie otrzy­mał żad­nej od­po­wie­dzi. Nie ob­wi­niał jej za to, trudno, żeby pod nie­usta­ją­cym gra­dem po­ci­sków poczta do­cie­rała na czas.

Jesz­cze za­nim za­pu­kał do drzwi, usły­szał do­cho­dzącą ze środka mu­zykę bo­ogie-wo­ogie. Ucie­szył się, naj­wy­raź­niej Gina też wró­ciła. Otwo­rzył mu Lollo. Uści­snęli się ze wzru­sze­niem. Lollo za­pro­sił go do ja­dalni i zdjął płytę z gra­mo­fonu.

– Jest Gina?

– Nie. Zo­stała w Rac­ca­dali. Tylko ja wró­ci­łem.

– Wiesz może, kiedy...

– Nic nie wiem. Zresztą, co oni mie­liby tu ro­bić? Tata pra­co­wał dla par­tii fa­szy­stow­skiej, te­raz stra­cił sta­no­wi­sko, może znaj­dzie coś w urzę­dzie w Rac­ca­dali.

– Prze­ka­żesz Gi­nie, że wró­ci­łem?

– Ja­sne, ale...

– Ale?

– Nie są­dzę, żeby zdo­łała przy­je­chać.

– Dla­czego?

– Mu­sia­łaby zna­leźć wia­ry­godną wy­mówkę, by prze­ko­nać tatę. Po co mia­łaby to ro­bić? Za­mie­rza iść na fi­lo­lo­gię do Pa­lermo, jak tylko otwo­rzą uni­wer­sy­tet.

– Mu­szę się z nią spo­tkać!

– Nic na to nie po­ra­dzę. Ale mogę ci po­móc w inny spo­sób. W po­nie­dzia­łek wy­bie­ram się do Rac­ca­dali. Po­wiem jej, że wró­ci­łeś. Przyjdź tu­taj w środę rano, a do­wiesz się, jaka była jej od­po­wiedź. Do­brze?

Nenè nie miał in­nego wyj­ścia.

– Do­brze. Wiesz, czy otrzy­mała moje li­sty?

Lollo się ro­ze­śmiał.

– Dzie­sięć dni temu przy­nie­siono je wszyst­kie na raz. Paczkę grubą na dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów. Prze­ka­za­łem je już Gi­nie.

To dla­tego nie od­po­wia­dała! Ża­den z li­stów nie do­tarł na czas.

– Cóż. Dzię­kuję ci za wszystko. Wi­dzimy się w środę.

Lollo od­pro­wa­dził go do drzwi.

W przed­po­koju Ne­nemu rzu­cił się w oczy przed­miot, któ­rego nie za­uwa­żył, kiedy wcho­dził. Na krze­śle le­żała otwarta to­rebka: Gina ni­gdy się z nią nie roz­sta­wała, za­wsze miała ją przy so­bie. W jed­nej chwili jego serce prze­szył ostry ból, po­nie­waż zro­zu­miał, że Gina nie tylko wró­ciła, lecz także za­mknęła się w swoim po­koju z in­nym.

Za­czaił się w bra­mie zbom­bar­do­wa­nej ka­mie­nicy i przez cztery go­dziny ob­ser­wo­wał drzwi do domu Giny. O ni­czym nie my­ślał, w gło­wie szu­miało mu jak na mo­rzu pod­czas sztormu.

O wpół do ósmej wie­czo­rem Lollo opu­ścił miesz­ka­nie z ja­kimś ame­ry­kań­skim żoł­nie­rzem, przy­stoj­nym dwu­dzie­sto­lat­kiem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Can­nolo – tra­dy­cyjny sy­cy­lij­ski de­ser w po­staci rurki z na­dzie­niem twa­ro­go­wym, cze­ko­ladą, pi­sta­cjami bądź kan­dy­zo­wa­nymi owo­cami (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­maczki).