Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
Trzyletnia Millie Everleigh znika w rześki zimowy dzień i nic nie jest takie, jak się wydaje…Takiego telefonu boi się każda matka.
Wsiadam do samochodu po zakupach w sklepie spożywczym.
Gdy uruchamiam silnik, dzwoni telefon. To Shelby, moja pasierbica, która zajmuje się moją trzyletnią córeczką, Millie.
– Poszłam na górę tylko na chwilę – mówi w przerwie między szlochami. – Zniknęła.
Pędzę do domu, gdzie okazuje się, że moja niebieskooka dziewczynka zniknęła, a serce wyrywa mi się z piersi.
Gdy przyjeżdża policja, historia Shelby zaczyna tracić sens.
Co ukrywa? Potem dostaję wiadomość o treści „Twój mąż nie jest tym, za kogo go masz”. Czy mnie okłamuje?
Nagle członkowie rodziny stają się dla mnie obcymi ludźmi. Każdy skrywa jakiś sekret – nawet ja.
Nikt nie wie, dlaczego wyjście do sklepu zajęło mi tak długo, i jak bardzo zżera mnie z tego powodu poczucie winy…
Gdy już prawda wyjdzie na jaw, a nasze kłamstwa zostaną ujawnione, czy będzie za późno na ocalenie mojego maleństwa?
TRZYMAJĄCY W NAPIĘCIU THRILLER PSYCHOLOGICZNY O RODZINNYCH SEKRETACH, SZOKUJĄCEJ PRZESZŁOŚCI I KŁAMSTWACH, KTÓRE SOBIE WMAWIAMY, ŻEBY PRZETRWAĆ.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 271
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Isabelli
Czytelniczki, która staje się pisarką
Prolog
Dziecko leży nieruchomo, ma zamknięte oczy, ciemne rzęsy muskają blade policzki. Małe dłonie z paznokciami pomalowanymi na jasnoniebiesko, przez których środek przebiega pojedyncza złota kreska, spoczywają bezwładnie na ziemi. W rozciągającej się dookoła gęstej zieleni parku sroki kraczą do siebie, parka kolorowych barwnic przelatuje z drzewa na drzewo, a samotny królik staje nieruchomo, nasłuchując, i czeka, aż znowu zapadnie cisza. Wieje chłodny wiatr, a na niebie ciężkie szare chmury zasłaniają słońce. Zima jeszcze nie odeszła, mimo że wiosna jest tuż za rogiem.
Dziewczynka ma na sobie różowe, sztruksowe ogrodniczki i grubą niebieską bluzkę. Strój dopełniają pasujące do ogrodniczek buty Ugg. Czarne włosy rozsypane są dookoła jej głowy i pokrywają ziemię, na której leży. Ten kawałek ziemi, na którym nie chce nic rosnąć, znajduje się na uboczu parku.
Kilka osób spaceruje ze swoimi psami, tylko właściciel brązowo-białego collie zajmuje się szukaniem ulubionej zielonej piłki swojego czworonoga. Rzucił ją, ale pies wygląda, jakby nie mógł znaleźć zabawki. Właściciel zagląda między drzewa i w krzaki, lecz nie zamierza szukać głupiej piłki na kolanach. W domu ma kilka zapasowych. Właścicielka owczarka niemieckiego szuka hydrantu, żeby dać psu się napić. Wie, że gdzieś w parku jest jeden, ale nie pamięta gdzie.
Nikt nie szuka dziewczynki. Jeszcze nie.
Później wzejdzie słońce, a rodziny z dziećmi zapełnią park, chcąc w jakiś sposób spędzić sobotnie popołudnie. Dzieciaki będą ganiać się dookoła, depcząc po ostatnich martwych liściach pokrywających ziemię. Zaniepokojeni rodzice będą za nimi podążać i obserwować, żeby na tak wielkiej przestrzeni nie stracić swoich pociech z widoku.
– Nie odchodź za daleko – zawoła kobieta.
– Baw się w pobliżu, żebym cię widział! – krzyknie mężczyzna.
Ale do tego czasu, gdy w parku będzie pełno ludzi, którzy mogliby szukać lub widzieć; ludzi, którzy mogliby coś zrobić… będzie za późno.
Rozdział pierwszy
LESLIE
13:30
Leslie wsiada za kierownicę szarego range rovera, rozkoszując się zapachem nowości, który utrzymuje się na bordowych, skórzanych siedzeniach, mimo że auto ma kilka miesięcy.
– Nie potrzebuję tak drogiego samochodu – powiedziała Randallowi, gdy go kupił, bo chciał, żeby miała coś równie kosztownego, jak jego elegancki srebrny jaguar, a jednocześnie funkcjonalnego jak samochód rodzinny.
– Chciałem ci go kupić – odpowiedział. Trudno było przywyknąć do tego auta. Jego rozmiar sprawiał, że Leslie denerwowała się podczas jazdy, ale teraz kocha jego skromny, choć luksusowy design, mimo że nigdy o takim nie marzyła.
Zerka na telefon, który trzyma w ręce, i kręci głową.
– Zrobiło się późno – mruczy, wrzucając go do torby.
Gdy odpala samochód, telefon dzwoni, a jej serce zamiera, kiedy na ekranie widzi imię Shelby. Kolejki w sklepie były większe, niż się spodziewała i ostatecznie wyszła z domu na prawie dwie godziny. Wciska guzik na kierownicy i bierze głęboki oddech, żeby przeprosić. Myśli, co obiecać swojej pasierbicy, aby nie musieć przez cały weekend mierzyć się z jej gniewem. Zakupy na tej stronce, którą lubi? A może cała noc przed telewizorem? Czy to zadziała? Możliwości krążą jej po głowie. Shelby, będąc dwunastolatką, jest mistrzynią w krzywieniu warg, głośnym wzdychaniu i trzaskaniu drzwiami. Gdy jest z czegoś niezadowolona, wszyscy domownicy muszą o tym wiedzieć. Ale dzisiaj Leslie jej za to nie wini. Obiecała, że szybko się ze wszystkim uwinie i wróci.
– Posłuchaj, Shelby… – zaczyna, zanim dziewczynka zdąży cokolwiek powiedzieć.
– Zniknęła! – Głos pasierbicy jest piskliwy i przesiąknięty histerią.
– Co? – pyta Leslie, bo nie ma pewności, czy Shelby mówi do niej.
– Nie ma jej, nie ma jej… Millie zniknęła. – Shelby płacze, co słychać przez jej zduszony głos i po tym, jak duka słowa.
– Co masz na myśli? – Leslie ma problem ze zrozumieniem, co powiedziała pasierbica, bo skupia się na wyjechaniu z parkingu. Hamuje, gdy zauważa, że jakaś kobieta idzie za jej samochodem z wózkiem z zakupami.
– Jak to zniknęła? – krzyczy, a jej głos wylatuje przez otwarte okno, aż kobieta z wózkiem zatrzymuje się na moment i ogląda przez ramię. – Jak mogła zniknąć? Gdzie jest? Szukałaś jej? Szukałaś? – Skręca w lewo i rusza. Jest pewna, że się przesłyszała. Millie gdzieś tam jest, na pewno się schowała. Trzyletnie dzieci tak po prostu nie znikają.
– Poszłam… – Shelby milknie na chwilę, jakby zastanawiała się, co powiedzieć, po czym kontynuuje szybko. – Poszłam do łazienki, a ona… Nie wiem, musiała otworzyć drzwi i wyszła… Poszła i… Szukałam jej. Szukałam wszędzie, ale jej nie ma. Zniknęła.
Leslie słyszy, jak Shelby zaczyna szlochać. Przesuwa rękami po kierownicy, bo te pokryły się potem i zsunęły. Gotuje się w niej, choć w samochodzie jest chłodno, serce jej łomocze, myśli krążą jak szalone. Millie zniknęła… Zniknęła… Millie zniknęła.
– Leslie, słyszysz mnie? Słyszysz, co powiedziałam? – skrzeczy Shelby, zestresowana do granic możliwości. – Zniknęła, Millie zniknęła – mówi coraz głośniej, a Leslie czuje, jak zaciska jej się gardło.
Włącza się do ruchu, a w jej głowie gromadzą się obrazy, dźwięki i to jedno słowo, które usłyszała, ale nie chce go do siebie dopuścić.
Zniknęła.
Rozdział drugi
SHELBY
Siedzi na kanapie i obejmuje się ramionami z nadzieją, że dzięki temu poczuje się lepiej. Gdyby mogła, założyłaby kaptur swojej czarnej bluzy na głowę i zaciągnęła go na twarz, odcinając się od tego wszystkiego. Policja jest w drodze. Mama też tu jedzie. Jej głośne westchnienie zdradzało Shelby, jak bardzo zirytowana jest tą całą sytuacją. Mama woli leniwe sobotnie popołudnia, spędzone z Trevorem na oglądaniu Netflixa, piciu wina i jedzeniu sera oraz krakersów.
Tata, który wrócił z golfa zaraz po tym, jak Leslie zadzwoniła do niego tuż po powrocie do domu, teraz przeszukuje okolicę, ciągle ubrany w swoje głupie białe spodnie oraz koszulę w różowe i białe paski, pytając sąsiadów, czy ktoś widział Millie.
– Powiedz mi, co się stało – rozkazał, gdy wszedł do domu, trzymając telefon w ręku.
– Poszłam… – zaczęła Shelby.
– Mówiłam ci, że jej tam nie ma! – krzyknęła Leslie. – Szukałam wszędzie. Przejdź się po sąsiedztwie. Dzwoniłam już na policję. Jeszcze raz sprawdzę dom.
Jej tata kiwnął głową, a Shelby widziała, że był wdzięczny za to, że dostaje polecenia. W końcu łatwiej jest wykonywać polecenia, niż samodzielnie myśleć.
– Zostań tam. – Leslie zwróciła się do niej stanowczym głosem, wskazując na kanapę. Więc zrobiła, co jej kazano. Macocha w tym czasie chodziła od pokoju do pokoju, potem do ogrodu, bez przerwy wołając Millie, a potem jej tatę, żeby zapytać, czy coś znalazł. Shelby wie, że to wszystko nie ma sensu. Ciągle siedzi na kanapie, kołysząc się lekko, i myśli o tym, że chciałaby być wszędzie, tylko nie tutaj.
Jest po czternastej, a słońce w końcu wyjrzało zza chmur, rzucając na wszystko jasne światło, co wydaje się niewłaściwe, bo nie powinno być widać jasnoniebieskiego nieba. Powinno padać, grzmieć, a wiatr powinien wprawiać okna w drżenie. A jednak wiatr ustał, a słońce nagrzewa powietrze, jakby właśnie mijała kolejna zwyczajna sobota pod koniec zimy.
Shelby koncentruje się na swojej stopie odzianej w trampek, postawionej na bladoniebieskim dywanie. Leslie kupiła jej te buty kilka tygodni temu, wydając pieniądze na coś, co uznawała za „głupią ekstrawagancję”, ale Shelby kocha swoje czarne buty z różowymi bokami. Nie może podnieść wzroku, spojrzeć w brązowe oczy swojej macochy. Leslie chodzi w tę i z powrotem, czekając na policję, i sporadycznie zerka na pasierbicę. Shelby wie, że patrzy na nią, jakby na sto procent wiedziała, że to wszystko jest jej winą. I ma rację – to jest jej wina.
Samochód Leslie stoi zaparkowany pod dziwnym kątem, zakupy ciągle znajdują się w bagażniku. Shelby stała w progu, gdy macocha zajechała z piskiem opon pod dom. Wysiadła z auta, nie gasząc silnika, i chwyciła ją za ramiona, krzycząc:
– Gdzie ona jest, gdzie jest moje dziecko? – W tej chwili, z obnażonymi zębami w ogóle nie wyglądała jak Leslie. Jej długie, ciemne włosy oraz blada skóra sprawiały, że przypominała wściekłą czarownicę. Shelby się bała. Czuła, jak szarpie jej ciałem, aż zagrzechotały zęby. Spojrzenie miała spanikowane.
– Proszę, Shelby – błagała.
– Nie wiem, szukałam jej. Szukałam wszędzie, ale jej nie znalazłam. – Głos miała podniesiony i piskliwy, bo nie mogła złapać oddechu.
Leslie puściła ją nagle i wpadła do domu, wołając Millie, a Shelby stała w milczeniu zrozpaczona, żołądek skręcał jej się boleśnie na myśl o tym, jak bezsensowne były działania macochy. Nie znajdzie swojej córki w domu. Ani na ulicy.
Macocha wróciła do otwartych drzwi, gdzie stała znieruchomiała Shelby – ta nie wiedziała, co robić i bała się ruszyć.
– Wyjaśnij mi, co się stało – powiedziała, jednocześnie wybierając numer do męża. – Musisz wrócić do domu, Randall… Wiem, ale posłuchaj, po prostu mnie posłuchaj. Millie zaginęła. Shelby się nią zajmowała i mówi, że Millie otworzyła frontowe drzwi i wyszła. Nie możemy jej znaleźć. Ona… zniknęła. Wracaj do domu. Powinnam zadzwonić na policję? Czy muszę dzwonić na policję?… Okej, tak, tak. Zrobię to.
Rozłączyła się, a Shelby patrzyła, jak drżącymi palcami wybiera numer alarmowy. Leslie milczała przez kilka sekund. Jej klatka piersiowa unosiła się gwałtownie, a po twarzy spływały łzy. W końcu ktoś odebrał.
– Muszę zgłosić, że moje dziecko, moja córka zaginęła – powiedziała. A potem odeszła od Shelby, słuchając i odpowiadając na pytania dotyczące wieku Millie, ich miejsca zamieszkania i tego, jak dawno zniknęła. Shelby słyszała, jak macocha odpowiada osobie po drugiej stronie słuchawki, że minęło dwadzieścia minut, zmyślając godzinę w locie, ale bardzo się w tej kwestii myliła. Millie nie było w domu prawie od godziny.
Gdy Leslie skończyła rozmowę, stanęła przed Shelby i wzięła głęboki oddech. Shelby widziała, że próbowała się uspokoić. Potem macocha uniosła rękę i powiedziała:
– Po prostu wszystko mi wyjaśnij, Shelby. Powiedz, co dokładnie się stało.
– Poszłam na górę do łazienki. Nie było mnie dosłownie chwilę, a gdy wróciłam na dół, jej już nie było. Zostawiłam ją przy jej stoliku, ale musiała otworzyć drzwi. – Shelby szybko wyrzuciła z siebie przygotowaną wcześniej odpowiedź. Po powtórzeniu jej kilka razy w głowie nawet się nie zająknęła.
Leslie kiwała głową, nasłuchując, czy znajdzie w jej historii jakieś podpowiedzi.
– Powiedziałam policji, że zniknęła dwadzieścia minut temu. Zadzwoniłaś do mnie dziesięć minut temu, więc uznałam… Od jak dawna jej nie ma?
– Więcej niż dwadzieścia minut – odpowiedziała Shelby, spuszczając głowę.
– Co?
– Szukałam jej trochę, myślałam, że się wygłupia i bawi w chowanego. Ale wtedy zrozumiałam, że uciekła. – Nawet dla niej samej brzmiało to żałośnie, naciąganie… jak kłamstwo.
– Dlaczego miałaby to zrobić? – krzyknęła Leslie. – Nigdy wcześniej tego nie robiła. Po co miałaby tak postąpić właśnie teraz? – To brzmiało w taki sposób, jakby pytała Shelby, samą siebie oraz cały wszechświat. Wzrok wbijała w biały sufit korytarza.
Shelby była tylko w stanie pokręcić głową, prawdę zagrzebując głęboko w sobie, żeby przez przypadek jej nie zdradzić. Leslie potarła się dłonią po czole i spojrzała przez otwarte drzwi w stronę ulicy.
– Musisz zgasić samochód – powiedziała cicho Shelby.
– Co? – wrzasnęła Leslie, a dziewczyna wskazała na mruczącego SUV-a, żeby nie musieć mówić nic więcej. Macocha wyszła z domu, podeszła do auta, wyłączyła silnik i trzasnęła drzwiami. Shelby poszła za nią, bo nie miała pojęcia, co robić, i otworzyła usta, żeby zapytać Leslie, czy wnieść zakupy do środka, bo tak mogłaby przynajmniej jakoś pomóc, coś zrobić. Jednak macocha spojrzała na nią i powiedziała, że ma wracać do domu, tonem, jakiego Shelby nigdy u niej nie słyszała. Czuła w tych słowach furię.
Teraz Shelby wpatruje się w swój telefon, który ściska kurczowo w ręce. Na ekranie widnieje zdjęcie jej i Kiery, na którym robią głupie miny. Jest 14:15. Czas wydaje się pędzić i wlec jednocześnie. Millie nie ma w domu… Musi znać godzinę, musi być w stanie podać policji konkretny czas, bo na pewno o to zapytają. Znowu zerka na telefon. 13:15. Zeszła na dół o 13:15 i weszła do pustego salonu, Millie już nie było. Na lunch dała Millie kanapkę z awokado. Kurde. Miała dać Millie na lunch kanapkę z awokado. Czy Leslie zauważy leżące w misce z owocami awokado, ciemnozielony owoc, który wybrała przed wyjściem i nacisnęła na niego lekko, po czym powiedziała:
– Ten jest dojrzały. Czy mogłabyś przygotować Millie kanapkę na lunch, jeśli nie zdążę wrócić?
Czy zauważy, że awokado leży tam nietknięte?
Mogłaby wejść do kuchni i je wyrzucić, ale co jeśli ktoś ją przyłapie? Millie nie chciała lunchu, spróbowała w myślach. Millie nie chciała lunchu, więc czekałam, a potem poszłam na górę do łazienki, a gdy wróciłam, ona… jej nie było.
Jej tata wrócił do domu.
– Nikt jej nie widział – mówi, a jego twarz błyszczy się od potu. – Pójdę jeszcze raz. Pójdę do parku.
– Może poczekajmy chwilę? – odpowiada Leslie ze spojrzeniem wbitym w telefon. – Za chwilę przyjedzie policja.
– Napiję się wody – oznajmia tata, wchodząc do kuchni. Nie patrzy na Shelby, a ona obejmuje się jeszcze mocniej ramionami. Jest jej zimno, czuje otępienie, przerażenie, złość, smutek. Jest wszystkim i niczym. Kołysze się lekko.
Po krzykach Leslie i wrzaskach taty teraz panuje ogłuszająca cisza. Ważne telefony zostały wykonane. Jechali do nich właściwi ludzie i nie mogli już nic zrobić, tylko czekać. Jest zawieszona w czasie, dryfując między tym, gdy tylko kilka osób wiedziało o Millie, a momentem, kiedy wiedzieli o niej wszyscy. Czy gdy pojawią się policjanci, odgadną prawdę po jednym spojrzeniu wymienionym z nią? Czy policja jest w stanie dostrzec kłamstwo na jej twarzy? Kiedyś oglądała z tatą film dokumentalny o metodach stosowanych podczas przesłuchań – a raczej siedziała obok niego, wpatrzona w swój telefon – i pamięta, że mówili tam, że ktoś, kto kłamie, często dotyka twarzy. Siada na rękach na szarej kanapie, czując pod palcami miękki zamsz.
Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam? Słowa krążą w jej głowie, ale nie mają, gdzie spocząć.
Porusza nogami na dywanie, przygniatając włókna i tworząc na nim ciemniejszą linię, tak jak Millie lubi robić to ręką. Millie uwielbia kolor niebieski i złoty. Uwielbia mieć pomalowane paznokcie. Ma dołeczek w policzku i oczy w tym samym kolorze co Shelby.
Millie… Millie uwielbiała kolor niebieski i złoty. Millie jest. Millie była.
Shelby znajduje się w piekle.
Rozdział trzeci
RUTH
Składam ścierkę na pół, potem jeszcze raz i robię z niej idealny kwadrat. Wzdychając z satysfakcją, układam ją na kupce u mojego boku, a gdy ta nieznacznie się chybocze, przygryzam wargę. Sterta opiera się o ścianę, ale im staje się wyższa, sięgając najpierw do kostek, potem kolan, bioder i ramion, tym jest mniej stabilna. Ścierki składam na stole, który odziedziczyłam po babci. Ma piękne rzeźbione nogi i błyszczący, fornirowany blat. Kątem oka zerkam na ścierki i przez chwilę czekam, co się stanie, ale kupka przestaje się chybotać.
Wolę, gdy sterty ustawianych przeze mnie rzeczy są stabilne. W tym pokoju wszędzie dookoła mnie znajdują się wieżyczki ze schludnie ułożonych przeze mnie przedmiotów. Ścierki, książki, gazety, plastikowe kubeczki, przedłużacze, kolorowe czasopisma, kosze na pranie i wiele innych. Kolekcjonuję codzienne przedmioty, niezauważalne, ale potrzebne. Pewna osoba – terapeutka, z którą mama kazała mi się zobaczyć – nazwała mnie zbieraczką, ale ja nie lubię tak o sobie myśleć. Oglądałam programy, gdzie filmowano zbieraczy i starano się im pomóc. Ich domy tonęły w brudzie, śmieciach i robactwie. Mieli załatwiające się wszędzie psy i koty, które robiły bałagan. Mój dom tak nie wygląda. Wszystko jest czyste i schludne, nawet jeśli z niektórych pokoi nie da się korzystać, bo są po brzegi wypełnione moimi wspaniałymi kolekcjami. Cały czas sprzątam, wycieram kurz, poprawiam kolejność, sprawiam, że przestrzeń jest jaśniejsza. Za każdym razem, gdy dostawiam nową, prostą stertę rzeczy, czuję otaczającą mnie ciepłą aurę.
Z zewnątrz ten dom nie wyróżnia się niczym spośród pozostałych w sąsiedztwie. Kilka dzielnic dalej wielkie posiadłości zajmują miejsce starych domów, wznosząc się nad ulicami, ale w mojej okolicy nadal obok siebie stoją sześćdziesięcioletnie domy, a resztę przestrzeni wypełnia zieleń. Mieszkam w małym drewnianym domku z czarnymi dachówkami i kremową fasadą. Z przodu podwórko jest starannie wybrukowane, od metalowej furtki aż po drzwi, choć trawa rosnąca po bokach mogłaby być zieleńsza. Na podjeździe stoi żółty garbus, samochód mojej zmarłej babci. Dbam o niego, bo wiem, że dzięki temu jestem w stanie bezpiecznie się poruszać, gdy zachodzi konieczność wyjścia z domu. Siedzenia wciąż są przesiąknięte jej lawendowymi perfumami i dzięki temu czuję ją, gdy korzystam z samochodu.
W środku dom wygląda staro, odzwierciedlając fakt, że należał do mojej babci, natomiast fantastycznie zielona, laminowana kuchnia mogłaby zostać zrobiona nawet i wczoraj.
Moja babcia miała fioła na punkcie napraw oraz czystości, a ja jestem taka sama. Ona, w przeciwieństwie do mnie, nie kolekcjonowała rzeczy, ale w małym salonie nadal stoi jej antyczna przeszklona szafa z półeczkami zastawionymi porcelanowymi figurkami klaunów oraz zwierząt. Gdy żyła, pomagałam jej wyjmować wszystkie delikatne figurki i ostrożnie obmywałam je wodą, żeby spłukać kurz. Jej dłonie były wtedy mało użyteczne, bo zapalenie stawów powoli atakowało kolejne partie ciała, mimo to była w stanie o siebie zadbać. Opowiadała mi, skąd się wzięła każda figurka oraz o podróżach z moim dawno nieżyjącym dziadkiem. Miłością wyjątkową kochała wszystko, co miało związek z kotami. Ja nie lubię kotów. Mogłabym mieć psa, ale nie sądzę, że poradziłabym sobie z bałaganem. Choć naprawdę chciałabym jakiegoś przygarnąć, nie chcę żywić urazy do biednego zwierzęcia. Oglądam programy o psach i przeglądam na Facebooku posty na ich temat. Za każdym razem, gdy jestem bardzo smutna, co się dzieje dosyć często, wiem, że mogę włączyć stronę internetową, żeby mnie rozweseliły. Moją ulubioną rasą jest golden retriever, ale lubię też małe psy, na przykład kudłate pudle, które są często przebierane przez właścicieli w pocieszne ubranka.
Moja babcia też uwielbiała psy, ale po tym, jak zdechł jej mały foksterier, nie chciała mieć innego. Sama zmarła dwadzieścia lat temu, gdy ja miałam osiemnaście. Pamiętam ją jako ucieleśnienie elegancji, z długimi, białymi jak śnieg włosami, które miała zebrane wysoko na głowie. Codziennie ubierała się w dwuczęściowe, wełniane kostiumy i zawsze nosiła sznur pereł. Wprowadziłyśmy się do niej razem z mamą, gdy miałam szesnaście lat. Gdyby była zdrowsza i silniejsza, byłabym w stanie powiedzieć jej, dlaczego nie chciałam wychodzić z domu, uczęszczać na lekcje w szkole, dlaczego zaczęłam kolekcjonować rzeczy. Ale była słaba i kiepsko sobie radziła, dlatego wiedziałam, że nie mogę obarczać jej moimi problemami. Zadowalałam się popołudniowymi odwiedzinami w jej pokoju, gdy opowiadałam historie z telewizji, które wywoływały u niej śmiech. Cały czas za nią tęsknię, dlatego każdego dnia czyszczę jej szafkę i pilnuję, żeby szkło było nieskazitelne i wszystko stało na widoku. Dzięki temu czuję z nią więź. Gdy kończę sprzątać szafkę, chodzę po całym domu i doprowadzam do porządku kolejne powierzchnie, a ze słuchawek znajdujących się w moich uszach leci głośna muzyka. Latynoska muzyka, pełna bębnów i gwizdów oraz pięknych głosów, do której chce mi się tańczyć.
Gdy nie sprzątam, staram się zachować spokój i pogodę ducha we wszystkim, co robię, ale przychodzą chwile, gdy wraca do mnie jakieś wspomnienie, kawałek życia, który chciałabym wymazać. Przeszłość, której nienawidzę, która nie daje mi spokoju i doprasza się o uwagę. Gdy zaczynam panikować, mój oddech przyspiesza, a serce bije coraz intensywniej, wtedy ratują mnie moje zbiory. Przewracam wtedy którąś ze stert, padam na kolana i zaczynam układanie od nowa, bo wiem, że to pomoże. Z każdym przedmiotem dołożonym do wieżyczki mój oddech staje się głębszy, a serce bije wolniej. Pewnie mogłabym wrócić do leków i niekończącej się terapii, ale to jest lepsze. Chyba. Myślę, że to jest lepsze.
Podnoszę ostatnią ścierkę, składam ją na pół, potem znowu na pół, dzięki czemu powstaje idealny kwadrat, i dodaję ją do kupki opartej o ścianę. Podziwiam zbiór kolorów i wzorów zlewających się w wieżę schludnych kwadratów. Układałam je już pięć razy. Przewracałam, kładłam jedną na drugą, znowu przewracałam, aż w końcu mój oddech wrócił do normalności. Mimo panującego w pokoju zimna, czuję pot na skórze.
Ten napad był straszny, ale to nic dziwnego, zważywszy na sytuację, która miała miejsce. Cieszę się, że zapanowałam nad nerwami, zanim dotarłam do domu, ale gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi, poczułam ścisk w sercu i wiedziałam, że nie uda mi się tego uniknąć. Patrzę na stertę ścierek, szybko podnoszę rękę i przewracam ją. Zaczynam od nowa. Sześć to dobra liczba. Lepiej mieć całkowitą pewność, że to się skończyło, że dławiąca panika straciła kontrolę nad moim ciałem.
Na pół, znowu na pół, w schludny kwadrat.
To, co zrobiono mnie. To, co ja zrobiłam komuś. To, co musi stać się teraz.
Rozdział czwarty
LESLIE
14:30
Pojawiają się dwaj funkcjonariusze. Ich stroje bardzo się odznaczają na tle wnętrza domu, a Leslie nigdy nie spodziewała się ich tu zobaczyć. Jeden z nich to starszy mężczyzna z siwiejącymi włosami i brzuszkiem, niebieskimi oczami oraz bulwiastym nosem pozaznaczanym czerwonymi żyłkami. Towarzyszy mu młodszy mężczyzna z burzą blond loków oraz zielonymi oczami. Niemal przypomina anioła.
– Posterunkowy Dickerson – mówi starszy mężczyzna. – A to posterunkowy Willow. – Wskazuje na młodszego, który kiwa głową i się uśmiecha.
– Ja jestem Leslie – odpowiada, po czym wskazuje na Randalla i Shelby. – To mój mąż, Randall, i moja… pasierbica, Shelby.
Randall jest lekko spocony od biegania po ulicy i wołania córki. Kręcone brązowe włosy kleją się do czaszki, a okulary ma pomazane od ciągłego ich poprawiania. Przebrał się w dżinsy i granatową bluzę, której kolor pasuje do jego oczu. Rano Leslie śmiała się, gdy założył strój przygotowany na pole golfowe.
– Wyglądasz komicznie. Na pewno nie musisz się tak ubierać, żeby brali cię na poważnie – stwierdziła.
– Nie, ale każdy zawsze się z tego stroju śmieje, a dzięki temu ludzie się odprężają. A gdy ludzie się odprężają, umowy są niemal zawarte – odpowiedział, siadając na łóżku obok niej. – Dużo masz na dzisiaj zaplanowane? – zapytał, głaszcząc ją po ramieniu.
– Och, no wiesz – powiedziała, machając ręką w powietrzu. – Zakupy. – Nie musiał nic więcej wiedzieć.
– Widzimy się wieczorem, zjemy pizzę i napijemy się wina. – Pożegnał się i wyszedł, zostawiając ją z córką i pasierbicą.
Funkcjonariusze proszą, żeby cała trójka została w salonie, a sami robią obchód po domu i sprawdzają wszystko to, co już zostało sprawdzone. Nie ma pojęcia dlaczego, ale oni muszą wiedzieć, co robią.
– Proszę nie korzystać z telefonów – mówi Dickerson, a Leslie posłusznie chowa komórkę do kieszeni czarnych dżinsów. Nie zdawała sobie sprawy, że trzyma ją w ręce.
Leslie przez cały czas krąży po pokoju, odliczając minuty. Chce być poza domem i szukać Millie.
– Zjadła lunch? – pyta pasierbicę, bo nie podoba jej się myśl, że jej dziecko nie tylko zaginęło, ale do tego jest jeszcze głodne. Na pewno tylko zaginęła? Tak, tylko zaginęła, a to oznacza, że wkrótce zostanie odnaleziona.
– Nie chciała jeść – odpowiada Shelby, obejmując się mocno ramionami, jakby w domu było zimno, co jest w sumie możliwe, bo drzwi są otwarte. Ale ona nie odczuwa chłodu, bo krew pędzi przez jej ciało, oddech ma przyspieszony. Nigdy nie miała ataku paniki, ale tak chyba musi wyglądać jego początek. Leslie patrzy na Shelby, czekając, aż wyjaśni jej, dlaczego Millie, która kocha jedzenie, nie chciała lunchu, ale pasierbica wpatruje się w swoje stopy. Krokom na piętrze towarzyszy dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Nie ma jej tam. Wiem, że jej tam nie ma.
Posterunkowy Willow wraca do salonu.
– Czy da się jakoś wejść na strych? – pyta Randalla.
– Ja nie… Les, wiesz, czy da się tam jakoś wejść? – Mąż zwraca się do niej. Miał niewiele wspólnego z kupnem i remontem domu, z budowlańcami oraz mnóstwem decyzji, które podejmowała, by stworzyć im przyjemną przestrzeń do życia.
– Wykonałaś świetną robotę – pochwalił, gdy się wprowadzili, ale wiedziała, że dla niego liczyło się tylko to, że była szczęśliwa.
– Obok naszej sypialni jest pokój, a w nim drzwi schowane za zasłoną. Stamtąd można wejść na strych – mówi Leslie. – Ale jej tam nie będzie. – Millie przeraźliwie boi się drzwi, które prowadzą na śmierdzące stęchlizną poddasze, pełne kabli i rur od klimatyzacji. Ona nawet nie wchodzi do tego pokoju.
– Tam mieszka potwór – powiedziała kiedyś z powagą do Leslie.
– Nie ma tam żadnego potwora, przysięgam, że nie ma – odpowiadała zawsze córce, ale dziecięce lęki nie odpuszczają tak łatwo, a Millie lubi, gdy drzwi do pokoju pozostają zamknięte.
– Warto sprawdzić wszędzie – odpowiada funkcjonariusz i znowu znika, zostawiając ich trójkę w ciszy.
Randall wpatruje się w swój telefon, a Shelby zerka na niego i wyciąga własną komórkę, po czym spuszcza na nią wzrok.
– Shelby, proszę, odłóż komórkę – mówi Leslie i jest wdzięczna, że Randall chowa swoją.
Shelby krzywi się w jej stronę, a Leslie wygląda przez okno w salonie i patrzy na przednią część podwórka, gdzie słońce pada na idealnie zieloną trawę. Czuje, że pasierbica jest na nią zła. Nie powinna była chwytać jej za ramiona, gdy wróciła, i potrząsać, żeby zdobyć odpowiedzi. Nie powinna była przedstawiać jej jako swojej pasierbicy, mimo że właśnie nią jest. Nie powinna była zostawiać z nią swojego dziecka. Bo teraz jej córka, trzyletnia dziewczynka, zniknęła, zaginęła. Shelby miała opiekować się swoją młodszą siostrą. Miała jej pilnować. Córka Leslie zaginęła, ale pasierbica wciąż tu jest. Jest to tak niewłaściwe, że zaczyna ciągnąć się za włosy, aż się naprężają, i delikatnie wyrywa sobie kilka, po czym zaczyna owijać je wokół palca.
– Skończysz bez włosów, jak będziesz tak dalej robić. – Słyszy głos mamy, i choć w chwili, gdy wypowiadała te słowa, Leslie jej nienawidziła, teraz chciałaby, aby tu była. Świadomość, że jest to niemożliwe sprawia, że ponownie zanurza palce we włosach i rwie kolejne cieniutkie kosmyki.
– W porządku – oznajmia posterunkowy Dickerson, gdy wraca razem z posterunkowym Willowem do salonu. – Omówmy wszystko od początku.
Chwyta obite skórą krzesło, które stoi u szczytu stołu jadalnego, niesie je oraz stawia koło kanapy, naprzeciwko Shelby, po czym siada na nim z cichym chrząknięciem. Posterunkowy Willow staje za nim z małym niebieskim notesem i czarnym długopisem w ręce. Jeśli Leslie miałaby opisać, jak wygląda, powiedziałaby, że jest entuzjastyczny – zachowuje się, jakby ta sytuacja była ekscytująca. Ciągnie za kolejny kosmyk włosów, a jej spojrzenie pada na Randalla, który kręci nieznacznie głową. Siedzi na kanapie obok Shelby, ale przygląda się żonie. Gdyby stał obok niej, delikatnie wziąłby ją za rękę i powstrzymał. Oznacza to, że jest zaniepokojona i czuje, że straciła kontrolę. Do tego odczuwa przerażenie, złość, wstyd i… Czuje, że jej ręka wędruje w stronę głowy, ale szybko splata dłonie ze sobą, żeby się powstrzymać.
– Ile masz lat, Shelby? – pyta Dickerson. Jego głos pozbawiony jest tego łagodnego zaśpiewu, z którym mówią ludzie, gdy zwracają się do dzieci.
– Dwanaście – odpowiada Shelby. Policzki ma zaróżowione, bo cała uwaga dorosłych jest skupiona na niej. Jej oczy są tak samo bladoniebieskie jak u Millie, obie odziedziczyły je po Randallu, ale po mamie ma grube falowane blond włosy. Opadają jej ciężko na plecy. Leslie jako nastolatka, której prostych włosów za nic w świecie nie dało się modelować, zazdrościła dziewczynkom takim jak Shelby, które były naturalnie piękne. Pasierbica jest wysoka i szczupła jak ojciec. Odbywali nawet rozmowy na temat jej kariery w modelingu. Jej matka Bianca bardzo chce zapisać ją do agencji, ale Randall na to nie pozwala.
– Jest za młoda. Wiesz, co się dzieje z młodymi dziewczynami, które trafiają do modelingu.
Nie ustępował w tej kwestii, co było do niego niepodobne. Zawsze pozwala Biance na wszystko, bo zżera go poczucie winy przez to, w jakich warunkach żyje.
– To była jej decyzja – powtarzała Leslie, ale gdy tylko Bianca rozmawia z Randallem, zawsze upewnia się, czy ma świadomość, że jej życie nie jest tak łatwe, jak powinno być. Nigdy nie zapomina wspomnieć o jakimś niezapłaconym rachunku. Leslie dopiero niedawno się dowiedziała, że gdy to robi, Randall oferuje zapłatę.
– Wyszła ponownie za mąż – powiedziała Randallowi kilka miesięcy temu. – Jestem pewna, że Trevorowi nie spodobałoby się, że płacisz jego rachunki.
– Więcej już tego nie zrobię, teraz, gdy z nim jest. Po prostu… nienawidzę myśleć, że Shelby musi wysłuchiwać jej gadania o tym, że ma niewystarczającą ilość pieniędzy, kiedy ja mogę pomóc bez najmniejszego problemu.
Leslie odpuściła temat. To jego pieniądze i choć małżeństwo sprawia, że są także jej, to sama również pracuje, więc mają więcej, niż potrzebują. Zresztą co innego jej przeszkadza. Gdy Bianca i Randall się rozwiedli, była żona wysłała mu mail, w którym oznajmiła, że ma nie wracać do niej na klęczkach, gdy nie będzie w stanie zapłacić własnych rachunków. Wszechświat ma naprawdę niesamowite poczucie humoru.
Myślała, że Shelby będzie naciskać na ojca w kwestii agencji modelingu, tak jak robi w sprawie godziny policyjnej, odrabiania lekcji oraz zajmowania się siostrą, ale tak się nie stało. Zdaje się tym mniej zainteresowana niż Bianca. Woli wrzucać swoje selfie na portal społecznościowy, gdy sama może wybrać, kto widzi jej zdjęcia, a kto nie. Może sama myśl o zaproszeniach na castingi i rywalizowaniu z innymi pięknymi dziewczynkami nie jest dla niej kusząca, a może chodzi o niechcianą uwagę i to, że jej twarz stałaby się czyjąś własnością.
– Trzeba wstawać wcześnie i w ogóle nie można jeść śmieciowego jedzenia. Zwariowałabym przez to – oznajmiła im któregoś wieczora. – Ale kiedyś mogę się na to zdecydować. Nie wiem. – Przed Shelby rozciąga się całe życie pełne wyborów, bo jest śliczna i mądra, a jej ojciec ma wystarczająco pieniędzy, żeby dać jej wszystko, czego chce. To duże przeciwieństwo względem tego, jak dorastała Leslie, z wychowującą ją samotnie mamą, która uczyła ją, jak cenne są pieniądze, że nie można ich marnować. Ojciec miał raczej beztroskie podejście do płacenia alimentów, więc o wiele częściej w ogóle ich nie dostawała. Poza tym, Leslie dorastała z myślą, że jest mniej niż przeciętna we wszystkim: od wyglądu, przez inteligencję, po sport. Mama ciężko pracowała, żeby pokazać jej, że jest inaczej, ale Leslie wolała być realistką. Nadal nią jest. Shelby żyje zupełnie innym życiem. Jest uprzywilejowaną córką i niewiele się od niej wymaga, a dzisiaj miała jedynie przez kilka godzin zająć się trzyletnim dzieckiem. Ręka Leslie znowu wędruje w stronę włosów, a pieczenie towarzyszące ciągnięciu za włosy pozwala się jej skupić na policjancie.
– Dobrze – mówi do Shelby posterunkowy Dickerson. – Czy możesz powiedzieć mi, co dokładnie się wydarzyło tego popołudnia?
– Ja, eee, zajmowałam się Millie, a Leslie w tym czasie robiła zakupy. Miało jej nie być przez godzinę, ale nie wracała dłużej… znacznie dłużej – opowiada dziewczynka.
Leslie się wtrąca, bo czuje palącą potrzebę wytłumaczenia.
– Kolejki były długie, nie zdawałam sobie sprawy, jak dużo czasu minęło. Zajęło to więcej czasu, niż myślałam.
Dickerson odwraca się w jej stronę całym ciałem.
– Dobrze, dziękuję za informację, ale teraz chcemy wysłuchać Shelby. – Wpatruje się przez chwilę w Leslie, a ona kiwa głową i zganiona przygryza wargę.
Shelby przesuwa rękami po ramionach, ciągnąc za materiał czarnej bluzy.
– Nie było jej naprawdę długo. O wiele dłużej, niż obiecywała. A ja miałam spotkać się z przyjaciółką.
Leslie kiwa głową na słowa pasierbicy, mimo że policjant na nią nie patrzy. Stoi blisko łuku, który łączy salon i korytarz. Widzi stamtąd drzwi wejściowe – podwójne, białe, drewniane drzwi z wielką klamką. Stoją otworem, nietknięte od chwili, gdy wróciła do domu i wbiegła przez nie do środka, wołając swoje dziecko. Mimo wpadającego do wewnątrz zimnego powietrza, nikomu nie pozwoliła ich zamknąć.
Jej spojrzenie wędruje między drzwiami a Shelby. Millie na pewno niedługo wróci. Jest niesamowicie mądrą dziewczynką. Podczas niedzielnych spacerów to ona oprowadza rodziców po okolicy.
– A teraz idziemy tutaj, tam będzie piesek z plamą na pupie, i potem idziemy tu. Chodź mamo, musimy szybko iść do domu z kotkiem, bo zaraz go nie będzie. – Gdyby z jakiegoś dziwnego powodu wybrała się na spacer, znałaby drogę do domu. Czy poszła na spacer? Uciekła? Czy stało się z nią coś strasznego? Leslie kręci głową i znowu spogląda na drzwi. Mieszkają w bezpiecznej okolicy.
Każdy, kto zobaczyłby samotnie chodzące dziecko, zadawałby pytania, a nawet zadzwonił na policję. Ulice są raczej ciche, większość mieszkańców ma samochody zaparkowane w garażach za wysokimi bramami, ale zdarzali się spacerowicze z psami, mówiący „dzień dobry” swoim sąsiadom oraz Leslie i jej rodzinie, jeśli byli akurat na zewnątrz. Ktoś na pewno coś widział. Ale w takim razie gdzie ona jest? Gdzie jest jej dziecko? Nagle w jej głowie pojawia się wizja starego vana zatrzymującego się tuż obok idącej Millie i człowieka, który oferuje jej coś, żeby tylko zwabić ją do wozu. Czuje, że jej ręka znowu wędruje w stronę głowy. Ból towarzyszący wyrwaniu kilku włosów pozwala jej odpędzić od siebie tę myśl. Szemrany człowiek w vanie, porywający dzieci z ulicy to myśl rodem z umysłu pisarzy albo reżyserów, a nie coś, co się dzieje naprawdę. Ale w takim razie co się wydarzyło?
Kolejki były długie, naprawdę długie, dodatkowo nie pojechała prosto do sklepu.
– Muszę kupić coś do jedzenia, Shelby – prosiła kilka godzin wcześniej, gdy jeszcze myślała, że to zwyczajna sobota. Zwyczajna sobota jak wszystkie inne, które spędza w domu z córką i pasierbicą, a Randall w tym czasie gra w golfa z potencjalnymi klientami, krząta się po ogrodzie albo robi jedną z setek rzeczy, które przychodzą mu do głowy zawsze w sobotę, z których żadna nie polegała na spędzaniu czasu z rodziną.
– Jestem zmęczony po pracy, Les – powtarzał zawsze, gdy nie musiał wychodzić z klientami.
– Rozumiem, ale ja też pracuję i byłoby miło, zwłaszcza gdy jest u nas Shelby, gdybyśmy robili coś razem jak rodzina. – Od dawna miała w głowie myśl, żeby stworzyli zgraną czteroosobową rodzinkę, o której zawsze marzyła jako jedynaczka. Teraz miała trzydzieści dziewięć lat i nie sądziła, że urodzi jeszcze dziecko, ale miała nadzieję, że z czasem zacznie patrzeć na Shelby jak na swoją córkę. Od pierwszego dnia, gdy się zobaczyły, starała się poznać bliżej swoją pasierbicę, zrozumieć ją, a nawet pokochać. Ale Shelby zawsze była złośliwa, a Leslie często odnosiła wrażenie, że dziewczyna słyszy w głowie głos matki, który ostrzega ją, żeby nie zbliżała się do swojej macochy.
Shelby kocha mamę i czasami wścieka się na Leslie, co nieraz odbija się także na Millie. A przynajmniej tak jej się wydaje. Podczas ostatniego weekendu, który spędzały razem, Millie pokazywała swój nowy komputer, a Shelby powiedziała:
– Niewiele trzylatków ma coś takiego. Ja nie miałam.
Leslie wiedziała, że to słowa Bianki, która na pewno uważała, że Millie jest rozpieszczona, ale Randall dbał o to, żeby Shelby też nic nie brakowało.
– Świat się zmienił – powiedziała Leslie. Czuła się oceniana przez pasierbicę.
– Ona cię lubi, Les, naprawdę – powtarza Randall za każdym razem, gdy mówi mu, że martwi się ich relacją. – Po prostu trudno jest jej się do ciebie zbliżyć, bo Bianca jest… no, wiesz.
Tak, Leslie wiedziała. Millie uwielbia Shelby. Gdy tylko starsza siostra wchodzi do pokoju, w jej oczach pojawia się błysk. Najbardziej na świecie nie może doczekać się spotkania z nią, a Shelby naprawdę dobrze sobie radzi i jest dla niej dobra, gdy tylko tego chce. Emanuje cierpliwością i łagodnością, w dodatku potrafi tolerować słuchanie tej samej rzeczy po kilka razy. Leslie ciągle sobie o tym przypomina. Shelby czyta Millie książki, maluje jej paznokcie, ogląda z nią programy dla dzieci i obie zajadają się w tym czasie popcornem. Kocha swoją młodszą siostrę. Ale czasami nie ma ochoty na spędzanie z nią czasu. To normalne. To normalne i nie musi nic oznaczać, tylko że… gdzie jest Millie?
Dzisiaj Shelby nie chciała spędzać czasu z młodszą siostrą.
– Dlaczego nie możesz jej ze sobą zabrać? – protestowała. – Dlaczego? To moja sobota i chcę spotkać się z Kierą. Jej mama powiedziała, że zabierze nas do sklepu, żebyśmy mogły pooglądać kolczyki.
– Wiem, ale z Millie wszystko trwa o wiele dłużej.
– Wcale nie – oburzyła się jej córka. – Lubię sklep. Mogę kupić coś słodkiego i rozmawiać z paniami i panami, którzy biorą zakupy.
– Którzy „robią”zakupy – poprawiła Leslie. – Muszę to zrobić szybko, kochanie. Proszę, Shelby, pospieszę się. – Już wypowiadając te słowa, wiedziała, że kłamie i zastanawiała się, czy Shelby to widzi, zwłaszcza że Leslie miała lekko zarumienione policzki. W dodatku przesadnie się wystroiła jak na zakupy spożywcze, biorąc pod uwagę makijaż i buty na obcasie.
– Dobra, niech będzie, ale lepiej się pospiesz. – Shelby się skrzywiła, a Leslie przygryzła wargę, bo nie chciała zwracać jej uwagi za bycie nieuprzejmą, kiedy tak bardzo potrzebowała od niej przysługi.
Gdyby pojechała prosto do sklepu, zajęłoby jej to godzinę i wtedy może… Znowu zerka w stronę drzwi, a Shelby w tym czasie rozmawia z posterunkowym.
– … I naprawdę musiałam iść… do łazienki, więc poszłam na górę, a ona bawiła się przy stoliku. Rysowała i w ogóle. Gdy wróciłam, zniknęła, a drzwi były otwarte. Biegałam dookoła domu i wołałam, sprawdziłam nawet całą ulicę, ale ona po prostu… zniknęła – kończy i właśnie wtedy jej matka Bianca wpada do środka z hardą miną i spiętym ciałem. Leslie wie, że jest gotowa do walki.
Randall nadal siedzi koło córki wystarczająco blisko, żeby jej dotknąć, ale za każdym razem, gdy próbuje, Shelby strąca jego rękę. Gdy dostrzega swoją byłą żonę, wstaje z kanapy, a Leslie odpycha od siebie irytację, która towarzyszy jej za każdym razem przez to, że Randall zawsze wygląda przy niej strasznie pokornie.
– Dlaczego policja rozmawia z naszą córką, kiedy mnie przy tym nie ma? – pyta Bianca.
– Opowiada im tylko, co się stało – wyjaśnia Leslie. Bianca nie przywitała się z nią, nawet nie spojrzała w jej kierunku.
Jest olśniewającą kobietą, wysoką, a Leslie wydaje się, że kontroluje każdy aspekt swojego życia poza Randallem. Nad nim kontrolę straciła siedem lat temu. Teraz, gdy rozgląda się dookoła, Leslie czuje się jeszcze mniejsza. Gdyby pojechała prosto na zakupy, to wszystko by się nie stało, jest tego pewna. W dodatku nie ma wątpliwości, że niedługo zostanie zdemaskowana i obwiniona za zniknięcie jej córki, jej dziecinki. Wszystko spadnie na jej ramiona, a ona załamie się pod ciężarem oskarżeń.
Nigdy nie pragnęła małżeństwa i choć zawsze chciała dziecka, bała się tego, bo wiedziała, że dziecko kocha się całym sobą. Wiedziała też, że gdy darzyła kogoś tak silnym uczuciem, traciła tę osobę. Jej ojciec umarł, gdy miała dwanaście lat, z daleka od niej, ale ciągle była w wieku, gdzie trzymała się myśli, że ją kochał i że któregoś dnia będą blisko. Kilka lat później odeszli jej dziadkowie. Gdy poślubiła Randalla i urodziła się Millie, myślała, że to się skończyło, ale była w błędzie. Mama zmarła niedługo po narodzinach jej córeczki, a ona sama nie jest w stanie zrozumieć, co myśli o tej stracie.
– Idę do sklepu po ser – powiedziała jej mama przez telefon w czwartkowe popołudnie. – Potrzebujesz czegoś? Wpadnę później, żeby wyściskać moją dziecinkę. – Mama zawsze mówiła, że Millie to jej dziecinka, a Leslie zawsze się wtedy uśmiechała. Była niesamowicie wdzięczna za to, że miała z kim dzielić zachwyt nad małą. Nawet Randall nie był tak zafascynowany jak jej mama.
– Masz świetne wyczucie – odpowiedziała. – Robię potrawkę i zapomniałam o ziemniakach. Mogłabyś przynieść mi torbę młodych ziemniaków?
– Pewnie, widzimy się niedługo – powiedziała, a Leslie usłyszała trzask zamykanego etui, co oznaczało, że zdjęła okulary z fioletowymi oprawkami i schowała je, aby założyć te do jazdy. Wiedziała, że będzie miała na sobie welurowy dres, bo już dawno postanowiła, że dla niej liczą się tylko wygodne ubrania.
Półtorej godziny później Leslie była zirytowana. Potrawka musiała się trochę pogotować, żeby wszystko było miękkie. Zadzwoniła do mamy, ale nie odbierała. Trzydzieści minut później zaczęła się martwić, dlatego zostawiła półroczną Millie Randallowi i pojechała do domu mamy, ale tam nie paliło się ani jedno światło. Wróciła do siebie zmartwiona do granic możliwości. Jej mama nigdy nie ignorowała telefonów, a już na pewno nie przebywała po zmroku poza domem.
Minęła kolejna godzina, zanim do Leslie zadzwonił nieznany numer. Okazało się, że to szpital. Jej mama miała potężny zawał na parkingu sklepu. Została znaleziona za kierownicą samochodu przez pracownika, który zbierał porzucone wózki zakupowe.
Gdy wiele tygodni po pogrzebie Leslie w końcu postanowiła posprzątać samochód mamy, żeby go sprzedać, wśród wszystkich leżących w nim rzeczy znalazła torbę młodych ziemniaków, spleśniałych i zakwitniętych. Płakała tak długo, że zaczęła mieć problemy z oddychaniem.
Gdy jej mama umarła, Leslie zrozumiała, że poza Randallem i Millie nie ma nikogo oraz że przez kilka miesięcy była niesamowicie przewrażliwiona. Błagała Randalla, by regularnie się badał i zabierała Millie do lekarza przy każdym najmniejszym skoku temperatury. Nie sądziła, że przetrwa stratę kolejnej kochanej osoby.
A teraz znajdowała się w takiej sytuacji. Nie jest w stanie zatrzymać przy sobie ludzi, których kocha. Jej dziecinka zaginęła i to jest jej wina. Nikt inny nie jest winien, tylko ona.
– Cóż, teraz już tu jestem – mówi władczym tonem Bianca, siada koło córki i obejmuje ją ramieniem. – Możecie kontynuować.
Leslie patrzy na ich trójkę: Randall, Bianca i Shelby. Wyglądają jak rodzina, a Shelby ma w sobie cechy obojga rodziców. Jeszcze kilka godzin temu to Leslie, Randall i Millie byli rodziną. Nie ma pojęcia, kim jest teraz.
W jej gardle narasta szloch, gdy wyobraża sobie, jak córka ją woła. Zasłania usta ręką, tłumiąc ból.
– Muszę iść jej szukać – mówi łamiącym się głosem, a po jej policzkach płyną łzy.
Posterunkowy znowu obraca się na krześle.
– Nie teraz – odpowiada łagodnie. – Jeszcze nie teraz.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: The Stepchild
Copyright © Nicole Trope, 2022
Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: Karina Vegas / Arcangel
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-382-2
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna strona
mrocznastrona.pl