Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
CZASAMI NAJBARDZIEJ IDEALNE RODZINY
SKRYWAJĄ NAJOKROPNIEJSZE SEKRETY.
Wszyscy chcą żyć na Hogarth, ładnej, wysadzanej drzewami ulicy z białymi domami.
Nowa rodzina, Westowie, pasują tam idealnie.
Katherine oraz Josh wyglądają na niesamowicie zakochanych, a ich śliczne pięcioletnie bliźniaki biegają po zielonym trawniku, krzycząc wesoło.
Wkrótce jednak ludzie zaczynają się zastanawiać: dlaczego nie przyjmują zaproszeń na grilla?
Dlaczego, gdy pukasz do ich drzwi, odprawia cię, zamiast zaprosić do środka?
Każda rodzina ma swoje tajemnice, a w najgorętszy dzień roku prawda ma wyjść na jaw.
Gdy za zamkniętymi drzwiami rozgrywa się tragedia, wraz z nadejściem świtu rozlega się wycie syren.
Na ulicy Hogarth już nigdy nie będzie tak samo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 284
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Mikhayli
Choć twoje skrzydła są coraz silniejsze i latasz coraz dalej,
pamiętaj, że twoje gniazdo jest właśnie tutaj.
PROLOG
15 grudnia, 14:30
Margo bierze na ręce swojego syna Josepha, po tym, jak obudził się ze swojej popołudniowej drzemki. Plecki ma mokre, mimo działającej klimatyzacji. Cykady cykają w bezlitosnym upale. Zgodnie z tym co powiedział rano prezenter pogody, temperatura sięgnęła trzydziestu dziewięciu stopni, ale Margo ma nadzieję, że sprawdzi się także to, co powiedział o nadchodzącej zmianie pogody i spadku temperatur.
– Gorąco ci skarbie, prawda? – Uśmiecha się do pięciomiesięcznego synka, a on gaworzy w odpowiedzi. – Oto twoja pierwsza australijska fala upałów, przeżyjesz ich jeszcze wiele. – Przeczesuje jego wilgotne brązowe loczki miękką szczotką i wyciera mu buzię.
Kiedy kładzie Josepha na przewijaku, słyszy na zewnątrz trzask, po którym następuje huk, a głośny dźwięk płoszy jej synka. Chłopiec otwiera buzię i zaciska powieki, szykując się do płaczu.
– Och nie, maleństwo, nie ma się czym przejmować. To tylko samochód albo spadająca gałąź. Nie płacz, malutki – mówi cichym, uspokajającym tonem, a Joseph przestaje marszczyć twarzyczkę. Scott uważa, że ich syn jest zbyt wrażliwy na dźwięki, ponieważ Margo nalega, by podczas jego snu w domu było bardzo cicho. Scott pracuje całe dnie i nie musi wstawać w nocy, a Margo wie, że Joseph śpi lepiej, gdy panuje cisza.
Dźwięk dobiegł z bliska. Kobieta ma nadzieję, że to nie była gałąź jednego z wielkich bukszpanów, które rosną wzdłuż ulicy. Kilka miesięcy temu podczas burzy jedna z nich spadła na samochód zaparkowany przed domem, potłukła szybę i wgniotła maskę. Na szczęście nikt nie siedział wtedy w aucie. Po burzy sąsiedzi wyszli i patrzyli, jak straż usuwa gałąź, a samochód zostaje odholowany. W ciągu całego roku była to największa atrakcja w sąsiedztwie.
Joseph uśmiecha się do niej.
– A teraz – mówi, przewijając go – co będziemy robić? Powinniśmy iść na spacer do parku? Moglibyśmy popatrzeć na kaczki. Kaczka robi „kwa, kwa”.
Podnosi go i staje z nim przed lustrem, bo jej syn uwielbia w nie patrzeć.
– Kim jest ten malec? Czy to Joseph? Czy w lustrze widać Josepha? – Uśmiecha się, kiedy patrzy na jego jasnoniebieskie oczy, które odziedziczył po niej.
Wtedy huk rozlega się jeszcze dwa razy, a przez to Margo aż podskakuje.
Joseph zaczyna głośno płakać.
Podchodzi z nim do okna. Wysokie drzewa zasłaniają pozostałe domy, ale ma dobry widok na zazwyczaj cichą ulicę.
Nikomu by tego nie powiedziała, ale według niej brzmiało to jak wystrzał z pistoletu. Nie żeby słyszała ten dźwięk gdziekolwiek poza filmami, ale nie potrafi sobie wyobrazić, co innego mogłoby to być.
Przez chwilę czuje przypływ paniki, nagle uświadamia sobie, jak bardzo odizolowana jest w nowym domu. Idzie po telefon komórkowy, żeby zadzwonić do Scotta.
Wraca do okna i czeka, aż mężczyzna odbierze. Mlaska językiem, gdy odzywa się poczta głosowa. Widzi unoszące się nad rozgrzanym asfaltem powietrze. Przed domem Katherine, po drugiej stronie ulicy, stoi zaparkowany biały van. Margo spogląda nieco w bok i widzi ciekawską Gladys, stojącą na chodniku, z telefonem przy uchu.
Patrzy, jak przed domem zatrzymuje się wóz policyjny. Mieszkają tu ze Scottem od dziewięciu miesięcy i jeszcze nigdy nie widziała w tej okolicy żadnego radiowozu. Stoi nieruchomo przy oknie i patrzy, jak po drugiej stronie rozgrywa się dramat.
Gladys mówi coś, czego Margo nie słyszy, wymachując przy tym rękami i wskazując na dom Katherine, a policjanci wysiadają powoli z wozu. Nagle zaczynają poruszać się szybko. Biegną. Policjantka mówi coś do radia przyczepionego do jej ramienia.
– Mój Boże – mówi Margo i przygarnia syna mocniej do piersi, a jej ręce trzęsą się, gdy przypomina sobie dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, krzyk i Johna odjeżdżającego spod domu z piskiem opon o szóstej rano. Pamięta, że myślała, że musiało dojść do awantury.
Miała o tym wspomnieć Scottowi i zapytać, o co para mogła się pokłócić. John i Scott pijają czasami razem piwo po południu, ale ona i Katherine rzadko kiedy zamienią chociaż słowo. Margo myślała, że może to wynikać z faktu, iż obie znajdują się na innym etapie życia. Bliźniaki Katherine mają pięć lat, więc ma już za sobą okres niemowlęcy swoich dzieci, podczas gdy Margo ciągle czuje się jak amatorka.
Gdy Scott brał rano prysznic, musiała przewinąć Josepha i nie miała okazji z nim porozmawiać. Zapytam go wieczorem, pomyślała wtedy.
Później zajęła się swoimi obowiązkami, a rozmowa kompletnie wyleciała jej z głowy. Przecież pary kłócą się ze sobą, mężowie wychodzą z domu w pośpiechu, a wieczorem wszystko wraca do normy.
Ale policji nie wzywa się w przypadku sprzeczki.
– Wścibska Gladys będzie wiedziała, o co chodzi – mówi do syna. Kieruje się do frontowych drzwi i otwiera je, a w jej ciało uderza fala gorącego powietrza.
– Co się dzieje, Gladys? – woła i sama czuje się jak wścibska baba, ale musi wiedzieć.
– Och, Margo – mówi na jej widok Gladys. – Wracaj do środka, no już. On ma broń. Wracaj do środka.
– Co? – pyta Margo, bo wydaje jej się, że źle zrozumiała starszą panią.
Gladys macha rękami.
– Wracaj do środka, Margo! – krzyczy. – To Katherine, to było… Nie słyszałaś? Ktoś strzelał… Proszę, idź do domu, zabierz stąd dziecko.
Margo otwiera usta, żeby odpowiedzieć, ale Joseph kręci się jej na rękach, a strach sprawia, że przytula go mocno. Cofa się, zamyka drzwi i przekręca zamek, po czym zabiera Josepha do swojej sypialni i tam także zamyka drzwi. Siada na podłodze koło łóżka, z dala od okna, i wydzwania do Scotta, choć ciągle przełącza ją na pocztę głosową.
Nie mija dużo czasu, zanim powietrze przeszywa dźwięk syren, zagłuszając cykady i wszystko inne. Margo nie rusza się z miejsca, tuląc do siebie syna, a bicie serca czuje aż w uszach. Scott nie odbiera, ale ona nie przestaje wybierać jego numeru. Musi mu powiedzieć, że go kocha.
– Wszystko będzie dobrze, kochanie, wszystko będzie dobrze – mruczy do Josepha, który leży obok niej na plecach i próbuje włożyć sobie stopę do buzi. – Wszystko będzie dobrze – powtarza, czekając aż okolica, w której mieszka, na powrót stanie się spokojnym miejscem, które pokochała. Czuje jednak, że to miejsce już nigdy nie będzie takie samo.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Siedem godzin wcześniej
Logan
Logan zatrzymuje vana przed wielkim domem z zielonym, krótko przystrzyżonym trawnikiem. Żywopłot rosnący przed czarnym ogrodzeniem jest niemal idealnie kwadratowy. Wokół łuku nad bramą rośnie bluszcz, wśród liści widać białe kwiaty.
Termometr w samochodzie wskazuje dwadzieścia cztery stopnie, a jest dopiero siódma trzydzieści. Dzisiejszy dzień będzie jednym z najgorętszych tego lata, dlatego Logan cieszy się, że jedyne co musi robić, to wysiadać z vana, żeby dostarczać paczki. Potem może do niego wrócić i dzięki temu nie pracuje cały dzień na dworze. Bierze głęboki oddech i w duchu dziękuje swojemu szwagrowi, Mackowi, że dał mu szansę.
– Robię to dla Debbie, stary – powiedział Mack dwa miesiące temu, gdy wręczył mu kluczyki do jednego ze swoich vanów. – Wiesz, zawsze cię lubiłem, ale nie możesz niczego zawalić w robocie. Jedna skarga i koniec z pracą, zrozumiano? – oznajmił, pociągając za małą kępkę włosów, którą kazał nazywać brodą.
– Rozumiem – odpowiedział wtedy Logan, patrząc z zaciśniętymi pięściami na swojego wysokiego i chudego szwagra. W ten sposób kontrolował gniew, choć wiedział, że bardziej chodziło o upokorzenie. Był za stary, żeby błagać o pracę. Gdyby Mack zwracał się do niego w ten sposób pięć lat wcześniej, kusiłoby go, aby go uderzyć, niezależnie od tego, że był to jego szwagier. Ale to byłoby wtedy. Teraz jest teraz.
Wysiada z vana i wdycha gorące poranne powietrze przesycone zapachem kapryfolium i czymś, co przypomina zapach zgniłych owoców. Wzdłuż chodnika znajdują się kosze na śmieci. Czekają aż ktoś zabierze ich zawartość. Kilka ulic dalej stoi śmieciarka. Lepiej, żeby dostarczył paczkę i zwolnił miejsce przy krawężniku.
Słyszy, że dostał wiadomość.
Zadzwoń.
– Raczej nie – mruczy i chowa telefon do kieszeni, zirytowany tym, że nie może przeżyć dnia bez przeszłości klepiącej go w ramię. To właśnie przez nią jeździ vanem dla Macka i kiwa głową za każdym razem, gdy jego szwagier powtarza, że musi się pilnować. Jego przeszłość i nadzieja na przyszłość związana jest z Debbie, która ma takie same wysokie kości policzkowe, blond włosy i piwne oczy jak jej nadopiekuńczy starszy brat, ale do tego trzeba dodać jeszcze pełne wargi i dołeczki w policzkach. Anna, żona Macka, również jest szczupła, wysoka i ma jasne włosy. Na zdjęciach z rodziną żony Logan – z czarnymi włosami, niebieskimi oczami i tatuażami – wygląda, jakby znalazł się tam przez przypadek.
Otwiera drzwi do paki vana i sięga po paczkę, która wygląda, jakby znajdował się w niej laptop. Musi mieć podpis osoby odbierającej, albo zmuszony będzie na koniec dnia zawieźć przesyłkę na pocztę. Naprawdę ma nadzieję, że właściciel jest w domu. Nienawidzi jeździć cały dzień po mieście vanem pełnym drogiej elektroniki. Strach, że ktoś go okradnie, a wina spadnie na niego, nie opuszcza go ani na chwilę.
Patrzy na dom przez czarną metalową bramę i podziwia ilość różu i fioletu w ogrodzie. Cieszy się, że nigdzie nie widzi żadnego psa. Na trawniku leżą dwie hulajnogi – jedna niebieska, druga różowa. Są identycznej wielkości, więc dzieciaki muszą być w podobnym wieku.
Otwiera furtkę i idzie wyłożoną kamieniami drogą do drewnianych drzwi z wielką czarną klamką i metalowym kołem, które prawdopodobnie jest wizjerem. Wciska przycisk dzwonka i słyszy, że ten rozlega się w domu – kojarzy go, ale nie wie skąd.
Czeka, spodziewając się odgłosu kroków i krzyków dzieci. Jest jeszcze wcześnie, więc na pewno nie wyszły do szkoły i ma nadzieję, że wciąż są w domu. Budynek szkolny znajduje się ulicę dalej, a to przypomina mu, że powinien przez najbliższe kilka godzin zachowywać w tej okolicy szczególną ostrożność podczas jazdy.
Logan rozgląda się, podziwia wielkie szare donice z aksamitkami, które stoją koło drzwi. Całe jego mieszkanie zmieściłoby się w tym ogrodzie. Podwórko z tyłu musi być jeszcze większe i na pewno jest tam basen, a może nawet kort tenisowy. Nie czuje zazdrości w stosunku do tych ludzi. Każdy musi przeżyć życie na swój sposób. Satysfakcjonuje go to, gdzie się teraz znajduje, mimo nudnej pracy i nieco protekcjonalnego szwagra. Cieszy się, że ma to wszystko.
Słyszy szmer i dociera do niego, że ktoś musi spoglądać przez wizjer.
– Tak? – mówi z wahaniem i rezerwą kobiecy głos.
– Mam przesyłkę dla Katherine West. – Pochyla się nieco, ale widzi jedynie ciemne szkło.
– Dziękuję… dziękuję… Może pan ją zostawić przy drzwiach?
– Przykro mi, ale potrzebuję podpisu.
– Nie mogę tego teraz zrobić – mówi kobieta.
Logan wzdycha. Jeśli zostawi paczkę przy drzwiach, a kobieta złoży skargę, twierdząc, że nie dostarczył przesyłki, straci pracę.
– Naprawdę nie mogę tego tutaj zostawić, proszę pani. Muszę mieć podpisane potwierdzenie odbioru. Jeśli musi pani… ubrać się czy coś, ja poczekam.
– Nie – odpowiada. – Nie mogę otworzyć drzwi – mówi stanowczym głosem, jakby wyjaśniała mu coś, co powinien rozumieć.
Czuje, że robi się czerwony na twarzy. Już zaczyna się pocić w porannym skwarze.
– Nie mogę zostawić paczki przy drzwiach, więc jestem zmuszony zawieźć ją na najbliższą pocztę. Będzie mogła pani odebrać ją po siedemnastej. – Cofa się, gotowy odejść, zanim powie coś głupiego. Nienawidzi tego, w jaki sposób patrzą na niego ludzie z takich domów. Wyobraża sobie, jak taksuje go wzrokiem przez wizjer. Jedyne, co może zauważyć, to mały tatuaż z czaszką i skrzyżowanymi kośćmi na jego policzku. To jednak wystarczy, aby go oceniła.
Rozumie, ale przecież ma na sobie strój kuriera, a w ręce trzyma paczkę. Unosi ją wyżej, niemal zasłaniając twarz. Po plecach spływa mu strużka potu. Kobieta nie mówi nic więcej, ale on czuje, że nie ruszyła się spod drzwi. Nie warto.
Odwraca się.
– Nie mogę otworzyć drzwi – powtarza. – Proszę zostawić paczkę – mówi, gdy rusza w stronę bramy. – Proszę mnie zrozumieć.
– Paczka będzie do odebrania na poczcie po siedemnastej.
– Proszę… – mówi błagalnie.
– Przykro mi, proszę pani – odpowiada stanowczo.
Podchodzi do bramy, klnąc pod nosem. Czasami ma wrażenie, że przebieg dostawy pierwszej paczki przesądza o tym, jak będzie wyglądał cały jego dzień w pracy. Wygląda na to, że dziś będzie kiepsko.
Wraca do vana i włącza klimatyzację. Bierze kilka głębokich oddechów. Liczy w myślach do dwudziestu i czuje, że powoli się uspokaja. Kiedy pierwszy raz usłyszał od Aarona o oddychaniu i liczeniu, myślał, że to głupota. Ale wtedy psycholog poprosił go, żeby spróbował, a Logan przekonał się, że to naprawdę działa. Nie należał do osób, które biorą sobie do serca rady takich specjalistów. Nie był typem człowieka, który chodzi do psychologa, chyba że zostało mu to nakazane, a w tym przypadku dostał nakaz od sądu. Jednak gdy zdecydował się rozmawiać z Aaronem i nie siedzieć podczas sesji z rękami założonymi na piersi, zaczął coś wynosić z tych spotkań.
– Nie chciałbyś, żeby ktoś wiedział, przez co przeszedłeś? Nie, co zrobiłeś, ale przez co przeszedłeś – powiedział podczas trzeciej milczącej sesji Aaron.
– Może przez nic nie przeszedłem – odpowiedział Logan, zaciskając szczękę.
– Naprawdę? – Aaron rozejrzał się po pokoju, popatrzył na jasnozielone ściany i kraty w oknach. – Naprawdę?
Logan podrapał się po zapuszczonej brodzie i powiedział:
– Ojciec miał w zwyczaju walić mnie ręką w potylicę i mówić mi, że jestem pijacką wpadką. Zawsze się przy tym śmiał. – Pamięta, że ojciec zawsze mówił to z obrzydzeniem na twarzy. Twarzy, którą teraz widzi w lustrze. Debbie mówi, że zaczął się tatuować, żeby odróżnić się od człowieka, który pierwszy jego tatuaż skomentował słowami: „Sprawia, że jesteś jeszcze paskudniejszy, a to wiele mówi”.
– Wyobrażam sobie, że musiało ci być ciężko, kiedy słyszałeś coś takiego – powiedział Aaron. – Ile miałeś lat, gdy powiedział to po raz pierwszy?
– Cztery – powiedział Logan. Wziął głęboki oddech, bo poczuł, jak zaciska mu się gardło. Nie współczuł sobie, lecz temu czteroletniemu chłopcu, który chciał tylko pokazać tacie nowy samochodzik, ale nieświadomie przeszkodził mu w oglądaniu meczu piłki nożnej. Współczuł pięciolatkowi, który słuchał swoich kolegów, gdy opowiadali jak chodzą na ryby z ojcami, wiedząc, że jego ojciec woli niedzielne picie na umór i potężnego poniedziałkowego kaca. Wolał też uderzyć swoje dziecko, zamiast porozmawiać i słownie wyrazić swoje oczywiste rozczarowanie. Widział je w jego spojrzeniu za każdym razem, gdy na niego patrzył. Czuł ból za te wszystkie lata, gdy lista sprawionych zawodów stawała się coraz dłuższa, aż ostatecznie skończył przez to w więzieniu.
– Może jednak przeżyłeś w życiu kilka rozczarowań – powiedział łagodnie Aaron.
Logan strzelił knykciami wściekły na Aarona za to, że skłonił go do myślenia o tym. Nigdy nikomu o tym nie powiedział. Jednak gdy zaczął opowiadać, nie potrafił przestać. Powiedział temu mężczyźnie rzeczy, o których myślał, że pogrzebał głęboko w sobie na dobre, włącznie z cierpieniem, które miało już nigdy nie ujrzeć światła dziennego. To pomogło, tak samo jak lekcja Aarona, która nauczyła go opanowywać jego „zrozumiały gniew”. Dzięki temu stał się lepszym starszym bratem dla Maddy, bo potrafił pomóc jej poradzić sobie z niektórymi uczuciami związanymi z odrzuceniem przez ludzi, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci.
Tylko wygląda na to, że nie udało mu się pomóc siostrze tak, jak tego chciał. Gdyby było inaczej, nie związałaby się z facetem, który posiada jedne z najgorszych cech ich ojca. Patrick jest trochę młodszy, nie tak mądry jak ona, w dodatku żeruje na innych. Ma obrzydliwe poczucie humoru: kiedyś powiedział Maddy, że przez wiek jest babcią w swojej klasie i radzi sobie dobrze tylko dlatego, że wykładowcom jest jej szkoda. Gdy zobaczył, że poczuła się zraniona, zaśmiał się i zapytał: „Na żartach się nie znasz?”. Logan patrzył, jak jego siostra zmusza się do uśmiechu, dokładnie tak, jak wtedy, gdy mieszkali w rodzinnym domu.
– Na żartach się nie znasz? – zapytał ojciec po powiedzeniu Maddy, że zaczyna przypominać kluskę, gdy przybrała nieco na wadze w okresie dojrzewania.
– Na żartach się nie znasz? – zapytał Logana, gdy nazwał go „Kapitanem Debilem” po tym, jak zawalił sprawdzian.
„Na żartach się nie znasz?” oznacza, że osoba obrażana nie może czuć się z tego powodu źle. Gdy Logan usłyszał to po raz pierwszy od Patricka, popatrzył na Maddy i powstrzymał się od potrząśnięcia nią, zszokowany, że nie widzi podobieństwa do zachowań ojca.
Kolejną sprawą jest to, że kiedy coś nie idzie po jego myśli, Patrick stroi fochy. Z tego, co Maddy mu opowiadała, wynika, że kiedy Patrick jest niezadowolony, daje o tym znać przez trzaskanie drzwiami i nieodzywanie się do niej. Gdy dorastali, Maddy i Logan wiedzieli, że jeśli ich ojciec trzaskał drzwiami i robił się milczący, ktoś miał w najbliższym czasie od niego oberwać.
Ale Patrick ani razu nie podniósł ręki na Maddy. Gdyby to zrobił… Logan stara się o tym nie myśleć.
Przygotowuje się do odjazdu, ale zachowanie Katherine West nie daje mu spokoju. Dociera do niego, że w jej głosie było coś więcej, nie tylko strach, lecz też błaganie, zwłaszcza w ostatnich słowach: „Proszę mnie zrozumieć”. Dlaczego miałby ją zrozumieć? Mogła otworzyć albo nie, bo nie była ubrana lub zajmowała się czymś ważniejszym. Co chciała, żeby zrozumiał?
Po jego plecach przebiega dreszcz. Przez ten czas, gdy tłumaczyła mu, że nie może otworzyć drzwi, mogli załatwić kwestię dostarczenia przesyłki. Wystarczyło, żeby wystawiła rękę. Dlaczego tego nie zrobiła?
Kiedy siedzi w pojeździe z powietrzem chłodzonym klimatyzacją, Logan czuje, jak mrowi mu skóra. Nauczył się ufać swoim instynktom, słuchać co mówi jego ciało, nawet jeśli mózg nie rozumiał, co to jest.
Instynkt podpowiada mu, że coś jest nie tak. To właśnie to chciała, żeby zrozumiał. Tam dzieje się coś złego. Ogląda się na dom, ukryty za wysokim żywopłotem.
Zwykle, gdy przywozi paczkę do domu, w którym są małe dzieci, słyszy ze środka wrzaski, a gdy dzwoni do drzwi, któryś z rodziców krzyczy: „Nie otwierajcie!”.
Ale w tym domu panowała cisza.
Patrzy we wsteczne lusterko, w którym napotyka własne spojrzenie, po czym zmienia bieg i rusza, jednocześnie sprawdzając kolejny adres, pod który musi się udać.
Debbie uważa, że Logan za dużo o wszystkim myśli. I ma rację. Pobyt w więzieniu daje dużo czasu na rozmyślanie. Możliwe, że dopatruje się w tej sytuacji zbyt wiele.
– To nie twój problem, kochanie – powiedziałaby Debbie. I miałaby rację.
– To nie mój problem – mówi głośno i jedzie przed siebie, oddalając się od tej kobiety, podczas gdy słowa „proszę mnie zrozumieć” wciąż powtarzają się w jego głowie i powodują, że czuje niepewność.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gladys
Gladys pociąga za sznurek, żeby rozsunąć zasłony w pokoju i wpuścić do środka poranne słońce. Popycha lekko okno, klnie na to, że się zacina, tak jak to robi każdego ranka.
– Ha! – mówi, gdy okno w końcu nieznacznie się otwiera. Powietrze jest ciepłe i pachnące, coraz bardziej nasycone wilgocią.
– Nie powinnaś dzisiaj w ogóle otwierać okien! – krzyczy jej mąż Lou, z sypialni. – Zamknij okna, włącz klimatyzację i nie wypuszczaj zwierząt. Tak mówili wczoraj w telewizji. Ma być trzydzieści dziewięć stopni, Gladys, a ty tylko wpuszczasz ciepło do środka.
– Czuję stęchłe powietrze z nocy. Otworzę okna tylko na kilka godzin – odpowiada głośno Gladys, coraz bardziej zirytowana. Jej mąż wie przecież, że lubi z rana wietrzyć pomieszczenia.
– Mówię ci tylko to, co powiedzieli w telewizji – stwierdza Lou. – Nie musisz słuchać specjalistów. Przecież nigdy tego nie robisz.
Gladys ignoruje jego ostatni przytyk. Nie może pokłócić się z nim tak wcześnie rano. Patrzy na dom naprzeciwko, a szczególnie na dwa okna skierowane w jej stronę. Wygląda na to, że dzisiejszego poranka Katherine ma lekkie opóźnienie, bo rolety w obu sypialniach są wciąż zaciągnięte. Gladys wie, że ta po lewej jest George’a, a ta z prawej należy do Sophie. Rolety George’a mają głęboki niebieski kolor, te w oknie pokoju Sophie są jaskraworóżowe. Ze słów Katherine wynika, że to Sophie zadecydowała o zdjęciu starych zasłonek ze wzorem zwierząt. Gladys nie jest do końca pewna, czy powinno się pozwalać dzieciom decydować o wszystkim, ale wie, że lepiej nie wyrażać tej opinii na głos. Wystarczająco się nasłuchała od ludzi: „Nie masz dzieci, więc nie zrozumiesz”. Kobieta, której metody wychowawcze są oceniane, potrafi być nieprzyjemna, a Gladys nauczyła się wyrażać swoją dezaprobatę za pomocą mimiki twarzy. Czuje, jak zaciska usta i mruży nieznacznie oczy za każdym razem, gdy ktoś ocenia jej metody wychowawcze jako bezużyteczne, mimo to nie odzywa się ani słowem.
To dziwne, że rolety do tej pory są spuszczone. Dzieci zwykle wstają wcześnie i biegną do sypialni obudzić rodziców. Gladys zdążyła poznać ich codzienną rutynę porannych krzyków. W życiu istnieje taki moment, kiedy nowy dzień przestaje przynosić radość, a staje się czymś, z czym trzeba się zmierzyć. Chciałaby umieć sprecyzować, ile miała lat, kiedy przestała cieszyć się ze wschodu słońca.
Teraz, gdy tak o tym myśli, zdaje sobie sprawę, że nie słyszała rano dzieciaków. Zwykle są bardzo głośne. Mogłaby nie słyszeć ich wrzasków, gdyby krzyczały nieco ciszej. Wspomniała o tym nawet Katherine, łamiąc przy tym swoją zasadę niekomentowania zachowań dzieci, ale nic nie wskórała.
– Lou potrzebuje odpoczynku – powiedziała do Katherine. – Nasza sypialnia znajduje się po tej stronie domu i niestety, ale wszystko słyszymy. – Gladys wie, że nadużyła stanu zdrowia swojego męża. „Mój mąż jest chory” – mówi to komuś przynajmniej dwa razy dziennie i wie, że Lou nie spodobałoby się, że opowiada o jego zdrowiu wszystkim, zaczynając od fryzjerki, a kończąc na sprzedawczyni w piekarni. Ale to wpływa tak samo na jej życie jak na jego. Dziesięć lat temu życie obojga uległo nieodwracalnej zmianie.
– Powiem im, Gladys, naprawdę – zapewniła wtedy Katherine. Ręce miała pełne paczek i wyglądała na nieco skołowaną, więc Gladys musiała przyznać, że wybrała nieodpowiedni moment, by poruszyć ten temat, ale musiała. Kiedy dzieci były małe, w sąsiedztwie nie było tak głośno. Choć wtedy sypiała ze stoperami w uszach, bo nie mogła znieść chrapania Lou. Teraz musi je słyszeć. Przeraża ją, że przestanie oddychać we śnie, a ona nie będzie zdawała sobie z tego sprawy.
– Nic dziwnego, że tak długo spaliśmy – woła do Lou. – Dzieci chyba jeszcze nie wstały. – Gladys każdej nocy walczy, by zasnąć. Zawsze kładzie się do łóżka wykończona, ale gdy tylko Lou zaczyna chrapać, uruchamia się jej mózg i zaczyna na okrągło przerabiać coś, co nazywa „kręgiem zmartwień”.
Zapłaciłam za ubezpieczenie samochodu? Kiedy Lou ma kolejną wizytę u lekarza? Czy na pewno przypisałam rachunek za prąd do odpowiedniego konta? Czy starczy pieniędzy, żeby za wszystko zapłacić? Dlaczego samochód wydaje z siebie ten dziwny, klekoczący dźwięk? Jak długo będzie żył Lou? Jak zdołam żyć bez Lou?
I tak ciągle, jej mózg jest niczym chomik biegający w kółku. Zeszłej nocy było wyjątkowo źle i pamięta, że ostatnie cyfry, jakie widziała na wyświetlaczu zegara, wskazywały trzecią rano. Wyczerpanie wszystko pogarszało, a chrapanie męża wdzierało się w głowę jak uderzenia młota pneumatycznego. W jej oczach zebrały się łzy, dlatego przykryła głowę poduszką, żeby nie obudzić Lou swoim płaczem. W końcu dźwięki stały się przytłumione i zdołała zasnąć. Zaskoczyło ją, gdy obudziła się i zobaczyła godzinę siódmą, a nie piątą trzydzieści. Od razu przestraszyła się, że za długo spała i usiadła gwałtownie, żeby sprawdzić, co z Lou i go obudzić. „Przepraszam” powiedziała, a on odpowiedział: „Potrzebowałem tylko odrobiny odpoczynku, kobieto”, jednak w ogóle nie było jej przykro. Przynajmniej wciąż żył.
– Niedługo muszą iść do szkoły – woła Lou. Każdego ranka, od poniedziałku do piątku, Katherine odprowadza dzieci do szkoły. Chyba że pada albo jest zimno, wtedy zawozi je samochodem. Gladys i Lou siedzą wtedy zwykle w salonie przy oknie wykuszowym, przez które mają widok prosto na ulicę, i jedzą śniadanie. Tosty i jajka dla niego oraz musli dla niej. Gdy dzieci mijają ich dom, zaglądają na posesję przez kratki w furtce i machają do małżeństwa.
– Dzieci idą – mówi zawsze Lou, jakby Gladys ich nie widziała.
– Tak – odpowiada wtedy i macha szybko, żeby mieć pewność, że widziały, jak im odmachuje.
– Jest dopiero siódma trzydzieści – zwraca się do męża.
Wraca do sypialni i marszczy lekko nos, kiedy czuje, że w pomieszczeniu zrobiło się już gorąco. Wyłączyła wcześniej klimatyzację, bo wiedziała, że otworzy na trochę okna. Gdy rozsuwa zasłony i otwiera okno także w tym pokoju, Lou przygląda się jej, zaciskając usta, byle tylko nie wyrazić swojej opinii na ten temat. Siedzi na łóżku, na głowie sterczą mu siwe włosy, a zarost postarza go jeszcze bardziej. Dostrzega, że ma krzywo zapiętą piżamę i powstrzymuje się przed poprawieniem tego. Nie lubi, gdy krząta się koło niego od samego rana, kiedy on przygotowuje się do wstania z łóżka. Gladys widzi, że rusza pod kołdrą stopami – w ten sposób rozgrzewa zastygłe przez noc mięśnie.
– Powinni już wstać, zwłaszcza że John odjechał już spod domu – mówi jej mąż z irytacją. – Nie wierzę, że tego nie słyszałaś. Na szczęście udało mi się z powrotem zasnąć. Nie ma sensu odjeżdżać z takim piskiem opon, a uwierz mi, sprzedawałem samochody, więc wiem, że nie służy to oponom ani trochę.
– Wiem, że sprzedawałeś samochody, Lou. Jesteśmy małżeństwem od czterdziestu pięciu lat. To nie jest coś, o czym mogłabym zapomnieć, prawda? – Gladys słyszy zniecierpliwienie w swoim głosie i czuje z tego powodu wyrzuty sumienia. Jednak drażni ją już poranny gorąc, a co gorsza – świadomość, że będzie musiała zostać w domu z Lou, ponieważ jego opiekun Peter, nie może się dzisiaj zjawić. Gdyby nie to, pojechałaby na plażę popływać. Albo zadzwoniłaby do Penny, która zawsze jest chętna na wspólny lunch.
Bierze głęboki oddech, składając koszulę nocną, którą potem chowa pod poduszkę. Wyobraża sobie, że jest nad wodą, gdzie gorące powietrze przesycone jest wonią soli, a zimna woda opływa jej palce.
Pojadę jutro. A dzisiaj będę trenować cierpliwość. Dobry Boże, proszę, daj mi siłę, by zachować cierpliwość.
Oboje z Lou rozumieli, że Parkinson to postępująca choroba. Jej mąż został zdiagnozowany w wieku sześćdziesięciu pięciu lat.
– Ma pan szczęście, że dożył takiego wieku bez odczuwania skutków choroby – powiedział lekarz.
– Niech mnie diabli, jeśli dam jej teraz wpłynąć na moje życie! – odpowiedział Lou. Nie przywykł do tego, że coś staje na jego drodze. Wyglądał jak baryłka i był niewiele wyższy od Gladys, ale miał donośny głos i wielką osobowość. Kiedy wchodził do pokoju, każdy o tym wiedział. Głęboki tembr jego głosu sprawiał, że ludzie z miejsca mu ufali, dlatego też odniósł tak duży sukces w sprzedaży aut. Wiele lat temu Gladys widziała go w akcji, gdy poszli razem na lunch. Miała wtedy wolne i wybierali się do restauracji w przystani, gdzie podawali najlepsze krewetki. Pojawiła się za wcześnie, więc usiadła w milczeniu w sali wystawowej BMW, otoczona lśniącymi samochodami, pachnącymi luksusem, i patrzyła, jak Lou rozmawia z klientem. Miał uścisnąć rękę klienta, ale nagle objął ją drugą dłonią i wyszeptał coś, jakby zdradzał tamtemu człowiekowi jakiś sekret. Lou kiwał głową, mówiąc, a po chwili klient już mu przytakiwał. Sprzedaż została sfinalizowana.
Parkinson zmieniał jego życie stopniowo, ale nieodwracalnie. Przechodził kolejne stadia i teraz, w wieku siedemdziesięciu pięciu lat, znajdował się w trzecim. W lepsze dni mógł poruszać się po najbliższym otoczeniu za pomocą chodzika, ale zwykle musiał korzystać z wózka. Peter przychodził codziennie na przynajmniej pięć godzin, mimo narzekań Lou, że dodatkowa opieka dla niego to strata pieniędzy. Gladys powiedziała:
– Nie mamy dzieci, Lou, poza tym jesteśmy starzy. Na co innego mamy wydawać pieniądze?
– Możliwe, że będziesz żyć beze mnie jakieś dziesięć, jak nie dwadzieścia lat, kochanieńka. Nie chcę, żebyś została z niczym.
– Nie marudź, starczy na to, żebym wiodła wygodne życie – odpowiedziała, a potem musiała ukryć się w łazience, gdzie uroniła w milczeniu kilka łez. Dawno temu pogodziła się z tym, że nie mają dzieci, ale wyobrażała sobie, że nadejdzie dzień, kiedy umrą z Lou wspólnie.
Dzielili ze sobą całe życie, zwiedzali świat, czerpali z niego wszystko, co miał do zaoferowania – od wakacji na plaży po wyprawę na Antarktydę. Przez co najmniej trzydzieści lat spędzali każde Boże Narodzenie w innym kraju i mają tak wiele cudownych wspomnień, do których mogą wracać. Gdy oboje są w nastroju, porównują swoje opinie na temat najlepszych hoteli, w jakich byli. Według Gladys był to Langham w Nowym Jorku, z którego obserwowali przez okno zamieć śnieżną, popijając szampana w eleganckim pokoju, ale Lou uważał, że najlepszy był InterContinental na Haiti, gdzie mieli pokój tuż nad szafirowym oceanem. Jednogłośnie uznali, że najlepszy posiłek zjedli w Portugalii, w malutkiej restauracji na uboczu, w której tylko lokalni mieszkańcy zdawali się delektować posiłkiem. Od czasu do czasu wracały do Gladys wspomnienia, a wtedy zwracała się do Lou:
– Myślałam, że nigdy nie przestanę się śmiać…
A Lou kończył za nią:
– …gdy kelner we Francji zbeształ cię za próbę mówienia po francusku.
Po tym śmiali się oboje, mimo upływu lat. Nigdy nie kończyły im się tematy do rozmów. Stało się to dopiero, gdy ich życie zaczęło ograniczać się do wegetacji w domu i postępującej choroby Lou.
Nie zamieniłaby swojego życia na żadne inne, ale utrata jej najlepszego przyjaciela zbliża się coraz szybciej. Czasami myśli, że właśnie dlatego się oddala, że dlatego spędza z nim jak najmniej czasu, aby chronić siebie. Nie ma pojęcia, jak sobie późnej poradzi. W życiu nawiązała wiele przyjaźni, ale żadnej z osobą, z którą mogłaby codziennie rozmawiać. Penny jest jej bliska, ale ma wolną zaledwie godzinę na zjedzenie lunchu. Resztę czasu zajmują jej wnuki oraz sztuka.
Petera zaczęli potrzebować dopiero w tym roku. Gladys zna siebie i wie, że jeśli utknie w domu na cały dzień, prędzej czy później puszczą jej nerwy i wyżyje się na Lou, a wyrzuty sumienia pożrą ją żywcem. Nigdy nie był łatwym człowiekiem, ale jego ciało coraz częściej go zawodzi i frustruje, robi się przez to marudny i zrzędliwy. Rozumie to, ale nie zawsze radzi sobie z tym tak dobrze, jakby chciała.
– Myślisz, że powinnam zadzwonić do Katherine? – mówi Gladys zniżonym głosem i w tym samym czasie wygładza kołdrę. – Może któreś z dzieci jest chore i mogłabym zaprowadzić to drugie do szkoły.
– Zostaw ją w spokoju, Gladys – odpowiada Lou. – Nie potrzebuje, żebyś się wtrącała.
– Jest matką pięcioletnich bliźniąt. Na pewno jest wdzięczna za każdą zaoferowaną pomoc. W zeszłym miesiącu, gdy Sophie miała anginę, poprosiła mnie, żebym zaprowadziła George’a do szkoły, prawda?
– Więc wiesz, że jeśli będzie potrzebowała pomocy, to o nią poprosi – mówi z oburzeniem jej mąż. – A teraz powiedz mi, ile czasu nam zejdzie do porannej herbaty? Wiesz, że z samego rana muszę brać leki.
– Już, Lou – odpowiada Gladys i opuszcza sypialnię, po czym schodzi powoli po schodach i kieruje się do kuchni. Czuje, jak jej kolana protestują, ale przynajmniej ciągle może chodzić. Współczuje Lou, bo problemy z chodzeniem muszą być dla niego czymś okropnym. W zeszłym roku na poręczy została zainstalowana winda dla Lou, ale Gladys nie chce jej używać. Gdyby zaczęła z niej korzystać, to tak jakby pogodziła się z procesem starzenia, tymczasem ona powinna być tą silną.
Nastawia wodę w czajniku i przygląda się lorysom, które siedzą na gałęzi drzewa i wymachują zielonymi skrzydłami. Zwykle o tej porze dzieci biegałyby już na dworze.
– Zdaje się, że mają w sobie niewyczerpane pokłady energii – powiedziała jej Katherine. Ale Gladys nie słyszy ani skrzypienia huśtawki, ani rozmawiających ze sobą dzieci. Postanawia później ich odwiedzić, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Tak postępują sąsiedzi. Nie ma powodu, żeby się o kogoś martwiła, poza tym wczorajszym incydentem, który nieco wytrącił ją z równowagi. Gdy o tym myśli, czuje lekki niepokój, jak gdyby musiała o tym pamiętać, albo coś w tej sprawie zrobić.
Może powinna była napomknąć o tym Lou, a nawet Katherine, ale jest pewna, że tak naprawdę to nic takiego.
Gdy po raz pierwszy spotkała Katherine i Johna, zauważyła, że Katherine ma piękne brązowe oczy i grube włosy opadające na jej plecy jasnobrązowymi falami. Brzuszek był ledwie widoczny, i to tylko wtedy, gdy zawiał wiatr i przycisnął luźną bluzkę do jej ciała. Gladys nic nie powiedziała, bo wiedziała, że nie powinno się komentować kobiecego ciała. Raz czy dwa w życiu została zapytana o to, czy jest w ciąży, a odpowiedź, że nie, za każdym razem łamała jej serce. Ale kiedy Katherine zauważyła spojrzenie Gladys, położyła rękę na wybrzuszeniu.
– Bliźniaki – powiedziała z uśmiechem. – Udało się, gdy tylko zaczęliśmy się starać.
Gladys uśmiechnęła się szeroko, trzymając w ręce czekoladowy tort z napisem „Witamy w sąsiedztwie”.
– Cudownie – powiedziała.
Jeśli coś byłoby nie tak, Katherine by jej o tym powiedziała. Powiedziałaby, prawda? Od dawna mieszkają po sąsiedzku. Nie są przyjaciółkami, ale Gladys ma nadzieję, że Katherine wie, że może na niej polegać, gdy tylko będzie tego potrzebowała.
Po przygotowaniu herbaty dla Lou i zaniesieniu jej na górę, postanawia, że pójdzie tam później i sprawdzi, czy wszystko jest w porządku. Nie ma nic złego w zajrzeniu do sąsiadów, to naprawdę nic takiego.
ROZDZIAŁ TRZECI
Potwory się nie rodzą, je się tworzy. Jestem pewien, że byłem zwyczajnym niemowlakiem. Na pewno byłem normalnym dzieckiem. Rozwijałem się poprawnie; mówiłem, śmiałem się i robiłem słodkie rzeczy. Gdybym dostał taką szansę, na pewno wyrósłbym na dobrego człowieka.
Pamiętam, że jako siedmiolatek grałem w szkole w kulki – wygrywałem grę za grą i klaskałem z radości. Pamiętam, że mówiłem o tym mamie, a ona uśmiechała się i mnie słuchała. Pamiętam, jak tamtej nocy opowiadałem tę historię tacie. Słuchał uważnie, kiwając głową i uśmiechając się, gdy podkreślałem, jak dobrze sobie radzę. Czułem się zauważany, kochany. Staram się przypomnieć sobie, jaki wtedy był, przynajmniej przez pierwsze dziesięć lat mojego życia, ale to nie zawsze działa. Te wspomnienia przysłoniło jego zachowanie w latach, które pamiętam lepiej, bo były pełne bólu i niepewności. Zostawiły po sobie blizny.
Nie jestem w stanie wyznaczyć konkretnego momentu, w którym wszystko się zmieniło, bo działo się to stopniowo. Nie mogę wskazać daty ich rozwodu i powiedzieć: „To stało się wtedy”. Wszystko zmieniało się powoli, wydarzenie po wydarzeniu. W pewnym momencie dotarło do mnie, że już się nie liczę. Moja matka zawsze zaprzeczała. Gdy myślała, że nadal jej słucham, kręciła głową i mówiła: „To nie było tak. Źle to zapamiętałeś”.
Ale ja znam prawdę. Zbyt przejęci swoim fascynującym dramatem rodzice, przestali mnie zauważać.
Ludzie się rozwodzą, a życie toczy się dalej. Istnieje możliwość, by odbyło się to po przyjacielsku – ludzie dochodzą do porozumienia i znajdują rozwiązanie, które nie krzywdzi zamieszanego w to dziecka. Nie musi być w tym złości, zdrady, nienawiści i śmierci. Nie trzeba niszczyć wszystkiego dookoła, by dowieść swojej racji.
Czasami jednak właśnie tak się dzieje, a gdy do tego dochodzi, osoby zaangażowane nie są w stanie wyjść z tego bez szwanku.
Cokolwiek wydarzyło się w moim dzieciństwie, myślałem, że to wszystko już mam za sobą. Ale tak się nie stało, to wciąż tu jest.
Mój ojciec nienawidził samej myśli, że miłość jego życia może go już nie kochać. Nie był w stanie sobie z tym poradzić. „Powiedziała, że nie umie wyobrazić sobie, że pokocha kogoś innego, a potem prosi o rozwód? Jak to możliwe? Co z przysięgą małżeńską, co z byciem ze sobą na dobre i na złe?”. Wyraźnie widziałem jego zagubienie, czułem bijącą od niego rozpacz.
Jestem bardzo podobny do mojego ojca.
Nie zakochuję się łatwo. Nie spodziewałem się, że mnie to spotka, ale gdy do tego doszło, chciałem, żeby to było uczucie na całe życie. Ona miała inne plany.
Teraz wpatrują się we mnie trzy pary oczu, trzy twarze wykrzywione z przerażenia. Gdyby w zeszłym tygodniu ktoś zapytał mnie, czy jestem do tego zdolny, powiedziałbym, że nie. Ale tylko dlatego, że przez bardzo długi czas skrywałem w sobie potwora. Może nie ukrywałem go tak dobrze, jak myślałem. Na przestrzeni lat wyłaniał się na powierzchnię, kawałek po kawałku, i teraz jestem bardziej potworem niż sobą. Właśnie tak się czuję teraz, gdy patrzę na tę trójkę.
Wpatrują się we mnie, jakbym zamiast zębów miał kły, a palce zastąpiły szpony. Potwór się ujawnił i wiem, że jestem zdolny do wszystkiego. Rano spojrzałem w lustro i dostrzegłem przekrwione białka oczu oraz zadrapania na twarzy. Podobało mi się to, jak wyglądałem. Dobrze będzie prezentować się w taki sposób, gdy zrobię to, co zaplanowałem.
– Co…? – zaczyna. Głos grzęźnie jej w gardle, twarz ma bladą, w brązowych oczach widnieje strach. Boi się mnie. Nie mam nic przeciwko temu. Trzyma je za ręce, ich knykcie są białe, gdy ściskają jej dłonie, a ona odpowiada na te uściski. Stara się dodać im otuchy, ale jej nie wychodzi. Chciałaby, żeby wierzyły, że wszystko będzie dobrze, bo wszystkie matki chcą, żeby dzieci tak myślały. Moja matka z pewnością tego chciała. Ale to nie zawsze jest prawda i na pewno nie jest nią dzisiaj.
– Dlaczego? – chce mnie zapytać. Wiem, że gdyby się nad tym zastanowiła, wiedziałaby, zrozumiałaby dlaczego.
– Ćśś, ćśś, ćśś – ostrzegam ją. – Nic nie mów. Ja tu teraz rządzę.
Myślę, że starałem się być dobrym facetem, takim, którego można kochać, ale to nie zadziałało. Dobrzy faceci nie mają władzy. Z kolei potwory…
– Ćśś – uciszam ją raz jeszcze, bo mogę, bo teraz nie ma wyboru i pozostaje jej tylko słuchanie.
– Ćśś.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: The Family Across The Street
Copyright © Nicole Trope, 2021
Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek
formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także
fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem
nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: Lisa Brewster / The Brewster Project
Zdjęcie na okładce:
Sutichak / Depositphotos.com
stu99 / Depositphotos.com
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-196-5
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna strona
mrocznastrona.pl