Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy Adam Wolański budzi się w szpitalnej izolatce, odkrywa, że stracił pamięć. Nie wie, z jakiego powodu znalazł się w historycznym dworku, który przypomina mu sanatorium. Kiedy próba opuszczenia placówki kończy się fiaskiem, odkrywa, że jest więźniem. Niedługo potem dowiaduje się, iż jest dziennikarzem działającym na zalecenie szefa partii opozycyjnej. Miał poddać się testowemu szkoleniu i zbadać od środka rządowy program pracy dobrowolnej, by skompromitować ustawę mogącą zaważyć na wyniku nadchodzących wyborów parlamentarnych.
Wolański odnajduje tropy, które pozostawił, zanim doznał amnezji. Krok po kroku, walcząc z realistycznymi wizjami, dociera do punktu, który pozwoli mu odkryć prawdę o sobie i o tym miejscu. Jednak wydarzenia w ośrodku zaczynają wymykać się spod kontroli, jego drogą podąża ktoś jeszcze, a granice światów coraz wyraźniej się zacierają. Gra toczy się już nie tylko o losy państwa. Czy Wolański, przeżyje i zdąży rozwiązać nawiedzającą go zagadkę zanim będzie za późno?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 423
Prolog
Adam Wolański trzymał kurczowo kierownicę opla, próbując w ciemnościach nocy nie wypaść z drogi. Lewe światło samochodu zostało rozbite, przez co widoczność była mocno ograniczona. Mężczyzna był skołowany i bolała go głowa, na szczęście dzięki krążącej w żyłach adrenalinie był w stanie kontrolować swoją uwagę. Zastanawiał się, czy jeśli dziwne omamy, których doświadczał w ostatnim czasie, powrócą, to uda się mu odróżnić rzeczywistość od iluzji? A może wszystko, co się działo wokół, było wytworem jego chorego mózgu?
Spoglądał co chwilę we wsteczne lusterko, aby sprawdzić, czy go ścigają. Wiedział, że musi dotrzeć do najbliższego większego miasta i tam spróbować się ukryć, dlatego kierował się na wschód. Znaki drogowe wskazywały, że do Kłodzka pozostało mu niecałe czterdzieści kilometrów. Zapewne porzuci tam samochód, a potem spróbuje skontaktować się ze swoimi w Warszawie.
Asfaltowa droga prowadząca przez las zrobiła się kręta, przez co Wolański musiał nieco zwolnić. Ignorował jednak znaki i ograniczenia prędkości, a ponieważ był dobrym kierowcą, bez większych przeszkód pokonywał kolejne zakręty. Pisk opon niósł się po całej okolicy, płosząc ptaki śpiące w koronach drzew.
W pewnym momencie Wolański źle ocenił swoje możliwości i opel nie zmieścił się w wyznaczonym pasie jezdni. Uderzył w barierę ochronną, przerwał ją i wyleciał w powietrze. Szybował przez chwilę, aby wylądować kilka metrów dalej, uderzając podwoziem o stromą leśną skarpę. Przerażony kierowca wcisnął pedał hamulca, próbując nie stracić kontroli nad pojazdem. Niestety, samochód jadący po błotnistej ziemi nie reagował na jego starania. Pruł z zawrotną prędkością, odbijając się od pni. Wolański sądził już, że wyląduje na najbliższym drzewie, kiedy udało mu się nieznacznie zmienić trasę pojazdu. Po lesie poniósł się odgłos kory zdzieranej przez drzwi opla. Skarpa była na tyle stroma, że samochód, mimo prób pulsacyjnego hamowania przez kierowcę, mknął przed siebie niczym pocisk. Adam z coraz większym trudem omijał kolejne przeszkody, bo pojazd zamiast zwalniać, nabierał prędkości. Mężczyzna klął w myślach, zastanawiając się, kiedy wreszcie skończy się ta piekielna stromizna. Dlaczego musiał wypaść z drogi w najniebezpieczniejszym miejscu?
Nagle przed jego oczami wyrósł świerk. Nie był duży, jednak uderzenie zdawało się nieuniknione. Adam, ile tylko miał sił w rękach, skręcił kierownicą w lewo. Samochód nieoczekiwanie złapał przyczepność, obrócił się, stanął bokiem, a następnie zaczął koziołkować. Na przedniej szybie pojawiły się pęknięcia. Całe dotychczasowe życie przeleciało Wolańskiemu przed oczami niczym kadry z czarno-białego filmu. Sądził, że to już koniec. Na szczęście zapiął pasy, dzięki czemu nadal tkwił w fotelu, cudem unikając śmiertelnych razów. Czuł tylko duszący ucisk napierający na klatkę piersiową. Zacisnął zęby, czekając na uderzenie, które nastąpiło chwilę później. Ogromna siła wgniotła drzwi od strony pasażera. Blacha wygięła się, drobiny szkła z bocznych szyb rozprysnęły się na wszystkie strony. Nieszczęśliwie jeden z odłamków wbił się w czoło Adama, który nawet nie zamknął oczu. Miał wrażenie, że ogląda film w zwolnionym tempie. Kawałki blachy, plastik i fragmenty obicia deski rozdzielczej wypełniły wnętrze pojazdu, otulając mężczyznę ciasnym kokonem. Liczył na to, że po uderzeniu samochód wreszcie wytraci impet. Jednak opel obrócił się tak niefortunnie, że już po chwili stał na wszystkich kołach i staczał się tyłem ze skarpy. Wolański nie był w stanie sterować pojazdem. Najwyraźniej uderzenie uszkodziło układ kierowniczy. Skulił się w fotelu i wyczekiwał tego, co zdawało się nieuchronne. Auto jeszcze kilkukrotnie uderzało w drzewa, za każdym razem doznając kolejnych uszkodzeń. Trzeszcząca blacha się wyginała, zamykając Adama w pułapce. Mężczyzna zamknął oczy, modląc się, aby pojazd wreszcie się zatrzymał. Zatrzeszczały koła, coś strzeliło, syknęło i nagle zapadła cisza. Uniósł powieki i ujrzał, że świat za oknem wreszcie znieruchomiał. O dziwo nie stracił przytomności. Serce waliło mu z ogromną siłą, pompując do krwiobiegu nieprawdopodobne ilości adrenaliny. Oddech miał szybki, rwany, dłonie się pociły, kręciło mu się w głowie. Minęło kilkanaście sekund, zanim Wolański doszedł nieco do siebie. Skrzywił się, bo wyczuł w nozdrzach charakterystyczny zapach benzyny. Wszystko wskazywało na to, że bak musiał ulec uszkodzeniu. Mężczyzna modlił się w duchu, aby łatwopalna substancja nie napotkała żadnego źródła ognia, bo to oznaczałoby nieuchronną śmierć w płomieniach. Zdał sobie sprawę, że musi jak najszybciej wydostać się z pułapki. Nabrał powietrza w płuca i ile tylko miał sił, zaczął krzyczeć, mając nadzieję, że może ktoś go usłyszy. Niestety, odpowiedziało mu tylko echo. Po kilku minutach ostatecznie dał sobie spokój. Chciał już wcisnąć klakson, jednak przypomniał sobie o wyciekającej benzynie. Zwarcie w instalacji elektrycznej mogło doprowadzić do tragedii. Pomyślał, że może ktoś dostrzeże rozwaloną barierę drogową i wezwie pomoc. Dość szybko skonstatował, że ścigający go strażnicy również mogą ją zauważyć. Znajdą go i zabiją. Ostatecznie doszedł do wniosku, że jest zdany tylko na siebie.
Budził się dzień i pierwsze promienie słońca przebijały się przez korony drzew. Przyłożył lewą dłoń do czoła i ujrzał świeżą krew. Piekielny ból głowy sprawiał, że myślenie przychodziło mu z trudem. Druga ręka była unieruchomiona, podobnie zresztą jak cała dolna część ciała, które utknęło pod pogiętą blachą deski rozdzielczej i drzwi. Spróbował poruszyć nogami. Zdziwił się wielce, kiedy mu się to udało. Uśmiechnął się, doszedłszy do wniosku, że najprawdopodobniej kręgosłup musi być cały. Wciągnął brzuch, wygiął korpus i uwolnił prawą dłoń. Pas, który uratował mu życie, nadal mocno trzymał. Obmacał dokładnie głowę i stwierdził, że nie jest najgorzej. Najbardziej krwawiła rana na czole, gdzie tkwił kawałek szkła. Jakieś drzewo wybiło sporą dziurę w przedniej szybie, która przypominała teraz wielką pajęczynę. Wolański rozejrzał się po wnętrzu pojazdu, które zdawało się wielką konserwą zrzuconą z dziesiątego piętra na goły beton. Wygięta do wnętrza blacha karoserii utworzyła wokół mężczyzny coś w rodzaju kokonu, co w zasadzie można było interpretować jako niezwykłe szczęście. A może w ten właśnie sposób projektowane były bezpieczne samochody? Gdyby tylko udało mu się uwolnić nogi, mógłby dziurą w przedniej szybie wydostać się na zewnątrz. Postanowił, że w pierwszej kolejności zajmie się krwawiącym czołem i szkłem wbitym w skórę. Spojrzał na siedzenie pasażera, które praktycznie całe zniknęło pod blachą dachu, drzwi i deski rozdzielczej. Oddarł dwa strzępy materiału z obicia, które miały posłużyć za prowizoryczny opatrunek. Namierzył kawałek szkła sterczący w czole i szybkim ruchem go wyciągnął. Na oczy pociekła mu krew. Natychmiast przyłożył do rany kawałek materiału i ucisnął tak mocno, jak tylko był w stanie. Odczekał minutę, aby się upewnić, że uszkodzona skóra przestała obficie krwawić. Zapewne każdy lekarz natychmiast skierowałby Adama na szycie, aby na czole nie pozostała pamiątka w postaci szpecącej blizny. Mężczyzna zawiązał drugi, dłuższy fragment materiału jak opaskę na głowie, dzięki czemu przytrzymał prowizoryczny opatrunek na ranie. Przyszedł wreszcie czas, by zająć się uwięzionymi nogami. Rozejrzał się wokół, jednak przez szczeliny w karoserii widać było tylko drzewa. Postanowił raz jeszcze wezwać pomoc. Krzyknął kilkukrotnie, nasłuchując po każdej próbie. Ostatecznie znowu dał sobie spokój i skoncentrował się na odczuciach dochodzących z dolnych partii ciała. Czuł tępy ból w lewej łydce, co jednoznacznie wskazywało, że skóra musiała być przecięta. Poza tym był obolały, jednak najwyraźniej niczego nie złamał. Zapach benzyny czuć było coraz intensywniej, co mogło wskazywać, że wyciek robił się coraz większy. Należało się spieszyć. Adam wpadł na pomysł, który miał szansę powodzenia. Nie dalej jak metr przed maską opla ujrzał spory drąg. Był na tyle gruby, że mógł posłużyć jako prowizoryczna dźwignia. Co ważne, leżał luźno obok drzewa, a zatem wystarczyło go tylko jakoś do siebie przyciągnąć. Mężczyzna rozejrzał się za czymś, co mogłoby posłużyć za linę. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to pasek od spodni. Z niemałym trudem wyciągnął go ze szlufek. Niestety okazał się zdecydowanie za krótki, aby dosięgnąć nim drąga. Adamowi przeszło przez myśl, by spróbować uciąć trzymający go pas samochodowy, doszedł jednak do wniosku, że dużo łatwiej pójdzie mu z rozdartym obiciem. Używając zębów, sprzączki i powyginanej blachy wystającej z karoserii pociął materiał na cienkie pasy. Następnie związał je ze sobą, dzięki czemu stworzył swego rodzaju linę, do której przytwierdził pasek mający służyć za haczyk.
Początkowe próby nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Mimo tego nie rezygnował, zdając sobie sprawę, że tylko w ten sposób może się uwolnić. Z zaciętością godną olimpijczyka starał się sięgnąć gruby kij zaimprowizowaną wędką. Udało się dopiero po kilku minutach. Zacisnął pasek na patyku i spokojnie przyciągnął go do siebie. Zgodnie z oczekiwaniem kawałek drewna okazał się na tyle solidny, że można było posłużyć się nim jak dźwignią. Mężczyzna włożył go między swoje nogi a pogiętą blachę pojazdu i naparł rękami najmocniej, jak tylko potrafił. Metal naprężył się i wygiął, dając mu większą swobodę ruchu. Spróbował jeszcze kilka razy i poczuł, że nie tylko może poruszyć stopami, ale ma nawet trochę luzu w okolicach ud. Euforyczny stan zawładnął jego ciałem. Adam z jeszcze większym zapałem zabrał się za wyginanie napierającej na niego blachy. Pracował w pocie czoła przez kolejne dziesięć minut. Dzień zbudził się już na dobre, a las wypełniła jasność. Ptaki zaczęły śpiewać, zerwał się wiatr, wygrywając w koronach drzew liryczne melodie. Mężczyzna odłożył drąg i zaparł się rękami, aby spróbować wysunąć zaklinowane nogi. Przesunął je co prawda zaledwie o kilka centymetrów, ale dzięki temu niewielkiemu sukcesowi poczuł, że wstępują w niego nowe siły. W głowie pojawiła się nadzieja, granicząca z pewnością, że uda się mu uwolnić. Zaparł się rękami jeszcze kilkukrotnie i w pewnym momencie wyswobodził dolne kończyny. Krzyk radości poniósł się po lesie. Wyplątał się z pasa, obmacał nogi i skonstatował, że poza raną na łydce, która na szczęście przestała już krwawić, jest cały. Miał już wyjść na zewnątrz, kiedy do jego uszu dotarł jakiś dźwięk. Nasłuchiwał przez chwilę dochodzących odgłosów. Kilka sekund później nie miał już wątpliwości, że ktoś idzie.
Chciał się wychylić i sprawdzić, czy to czasem nie jego prześladowcy. Przełknął głośno ślinę i poczuł mrowienie na plecach, bo ujrzał wielkiego brunatnego niedźwiedzia, który najwyraźniej się zgubił, pokonując ogromną odległość od Karpat w poszukiwaniu partnerki, i postanowił skorzystać z darmowej kolacji. Zamarł w bezruchu. Zwierzę obeszło pojazd, jakby szukało wejścia do dziwnej konserwy, która w tak nieoczekiwany sposób zjawiła się w lesie. Wreszcie, stwierdziwszy, że w zasadzie jedyne miejsce prowadzące do smacznego wnętrza stanowi dziura w rozbitej przedniej szybie, zaczął grzebać łapą, próbując sięgnąć Wolańskiego. Sparaliżowany strachem mężczyzna złapał za drąg, który miał pod ręką, i zaczął się nim bronić. Zwierzę wsadziło nos w otwór w szybie i rozwarło pysk, chcąc pochwycić swoją ofiarę. Mężczyzna w panice uderzał kijem na oślep, trafiając niedźwiedzia, gdzie popadnie. Widział jego oślinione, wielkie zęby i zimne jak u krokodyla oczy. Kwaśna woń dochodząca z paszczy zwierza sprawiła, że Wolańskiemu zrobiło się słabo. Mimo to nie ustawał w zadawaniu ciosów. Poirytowana bestia, nie mogąc poradzić sobie z wyciągnięciem mięsa z puszki, ostatecznie się cofnęła. Raz jeszcze obeszła samochód, jakby się zastanawiała, co począć ze zwierzyną zamkniętą w klatce. W pewnym momencie Wolański poczuł, jak zdezelowany opel przesuwa się po mokrej ziemi. Niedźwiedź naparł przednimi łapami na pojazd i poruszał nim niczym piłką. W końcu przesunął go o kilka metrów. Adam dopiero teraz się zorientował, że samochód zatrzymał się na niewielkim uskoku w skarpie, a teraz zmierza nieuchronnie ku kolejnej pochyłości. Rozjuszony niedźwiedź nie ustępował i nadal szturmował dziwny blaszany przedmiot. Adam sam już nie wiedział, czy lepsze będzie ponowne stoczenie się ze zbocza, czy może konfrontacja z wielką bestią. Obwiązał pas wokół ręki i złapał się za siedzenie, wyczekując najgorszego. Pojazd dotarł do krawędzi skarpy, przechylił się i wolno zsunął w dół. Wolański patrzył przez dziurę w pokrytej pajączkiem szybie, zastanawiając się, czy nie spróbować wyskoczyć, nim samochód nabierze prędkości. Z drugiej strony nie wiedział, jak stroma i długa jest kolejna skarpa. W końcu zrezygnował, dochodząc do wniosku, że niedźwiedź jest zbyt blisko. Być może za chwilę zatrzyma się na jakimś drzewie, a karoseria w tym wypadku będzie stanowiła najlepszą osłonę przed uderzeniem. Zsuwał się przez kilka długich sekund. Choć koła były zablokowane i powyginane, to na mokrej ziemi pokrytej leśną ściółką stanowiły rodzaj płóz. Wolański nie miał żadnej możliwości, aby wpłynąć na trasę pojazdu. Przez otwór w przedniej szybie obserwował, jak samochód nieuchronnie zmierza w stronę wielkiego drzewa. Skulony, trzymając się pasa i siedzenia, czekał na uderzenie. Huk poniósł się po lesie, kierowcą szarpnęło, sporej wielkości płat kory odłupał się od pnia. Pojazd przewrócił się na bok i zaczął koziołkować. Trwało jeszcze kilka sekund, zanim metalowe więzienie ostatecznie zatrzymało się na kolejnym drzewie. Adam uderzył głową o deskę rozdzielczą i świat rozmył się w ciemności.
Rozdział 1
Wcześniej
Adam otworzył oczy i rozejrzał się po niewielkim pokoju przypominającym szpitalną izolatkę. Było w nim coś staroświeckiego. Ściany pomalowane zostały na niebiesko. Wzdłuż drewnianego sufitu biegły dwie grube belki podtrzymujące strop. W jedynym oknie zamontowana była krata, co niemal od razu wzbudziło w Wolańskim zaniepokojenie. Unoszący się zapach przynosił skojarzenia ze starym wiejskim domem. Spojrzał za okno i dostrzegł bujną roślinność. Nawet kwiaty na krzewach rosnących przy oknie układały się w barwne kompozycje. Mężczyzna doszedł do wniosku, że ogrodnik zajmujący się posesją musiał znać się na rzeczy.
Uniósł się na łokciach i spojrzał na podłogę, która również była drewniana. Nie był to żaden panel z wymalowanym wzorem sęków czy słoi, tylko najprawdziwsze impregnowane dębowe deski. Były starte i zniszczone, co dobitnie wskazywało na to, że musiały wiele przejść. Obok łóżka stało krzesło i współczesna metalowa szafka, jaką można zobaczyć w szpitalach. W rogu znajdowała się szafa na ubrania. Plastikowy, okrągły zegar wiszący na ścianie wskazywał kilka minut po godzinie dziesiątej. W głębi pokoju Adam ujrzał dwoje drzwi, jedne prowadzące najprawdopodobniej do łazienki, drugie wyjściowe.
Usiadł na łóżku i przeszukał szafkę. Oprócz przyborów toaletowych i jakichś ubrań nie znalazł jednak niczego ciekawego. W szafie również była tylko poduszka i dodatkowy koc.
Nagle usłyszał skrzypienie drzwi i w progu pojawiła się kobieta w białym lekarskim kitlu. Miała długie, ciemne blond włosy spięte w kucyk. Mogła mieć koło czterdziestu lat, podkład i delikatny makijaż skutecznie maskowały zmarszczki i przebarwienia skóry. Całości dopełniały długi, prosty nos i mięsiste wargi pociągnięte błyszczykiem. Na widok Adama uśmiechnęła się delikatnie.
– Wreszcie się obudziłeś – powiedziała miłym dla ucha głosem. – Martwiliśmy się o ciebie.
– Co się stało? – zapytał Wolański, opadając na łóżko. – Pęka mi głowa. Poza tym – zawiesił głos – niczego nie pamiętam.
– Nazywam się Florentyna Niekrasz i jestem lekarzem ośrodka. Czy pozwolisz, że cię zbadam? – Spojrzała na niego, wkładając do uszu słuchawki stetoskopu zawieszonego na szyi.
– Chyba tak – bąknął Adam, zdejmując górną część szarej piżamy.
Kobieta przyłożyła słuchawkę stetoskopu najpierw do klatki piersiowej mężczyzny, a potem do jego pleców. Wreszcie mruknęła, zadowolona. Adam miał chwilę, aby ocenić figurę lekarki. Była niewysoka, choć dobrze zbudowana. Zwrócił uwagę na jej stopy, na których miała założone gumowe pantofle stylizowane na drewniaki.
– Wszystko w porządku. Jesteś zdrowy – powiedziała.
– Jak to zdrowy? – Wolański się zdziwił. – Straciłem pamięć.
– To przez wypadek, któremu uległeś. Musisz odpoczywać, pamięć powinna wrócić.
– Uderzyłem się w głowę? – dopytywał Adam.
– To nieco bardziej skomplikowane – wymamrotała kobieta.
– Gdzie ja jestem? Co to za ośrodek?
– Czy pamiętasz cokolwiek z czasu, zanim miesiąc temu do nas trafiłeś?
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas świadczący o wielkim wysiłku. Wolański zagryzł zęby i zacisnął pięści.
– Nic nie pamiętam – mruknął wreszcie. – Jestem tu cały miesiąc?
Lekarka wyciągnęła z kieszeni fartucha małą latarkę i zaświeciła mężczyźnie w oczy. Spojrzała w źrenice i pokiwała głową.
– Jak już powiedziałam, pamięć powinna z czasem wrócić.
– Jak to powinna?
– Trudno jednoznacznie zawyrokować – stwierdziła. – Będziesz pod naszą obserwacją. Na razie zostaniesz na terenie ośrodka.
– Co to za ośrodek? – powtórzył Wolański.
– To ośrodek treningowy. Przez ostatni miesiąc brałeś udział w szkoleniu. Ale na razie masz wolne.
Wolański potrząsnął głową, próbując przyswoić słowa lekarki, które brzmiały jak kiepski żart. Po raz kolejny skupił wszystkie myśli, by przypomnieć sobie przeszłe wydarzenia ze swojego życia. Pamiętał, że ma czterdzieści lat i mieszka w Warszawie, jednak nie był sobie w stanie przypomnieć nawet swoich ostatnich urodzin. Nagle skojarzył twarze żony i współpracowników z mediów, ujrzał salę posiedzeń w sejmie i siebie siedzącego na fotelach dla dziennikarzy. Potem pojawił się przebłysk jakiegoś miejsca, jakby więzienia albo celi. Przypomniał sobie studia, lata młodzieńcze oraz dzieciństwo.
– Jakim szkoleniu? – zapytał.
Kobieta westchnęła ciężko.
– Przyjdę do ciebie za kilka godzin i spróbuję wszystko wyjaśnić. Przynajmniej tyle, żebyś nie czuł się przytłoczony informacjami, które ci przekażę – powiedziała lekarka. – Za chwilę zaczynam zajęcia z pozostałymi członkami grupy.
Wolański doszedł do wniosku, że kobieta najwyraźniej nie ma zbyt wiele czasu, aby w wystarczający sposób opowiedzieć mu o okolicznościach, w jakich się tu znalazł.
– W porządku. To o której się widzimy? – dopytał, spoglądając na zegar wiszący na ścianie.
– Może o szesnastej? Zarezerwuję sobie całą godzinę – odparła.
– Czy mogę do tego czasu pokręcić się po ośrodku?
Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, prezentując białe zęby, po czym odpowiedziała:
– Jasne, ale proszę nie próbować opuszczać jego terenu.
Adam został w pokoju sam. Poza tym, że bolała go głowa, czuł się względnie dobrze. Raz jeszcze próbował przypomnieć sobie jakiekolwiek wydarzenia, które doprowadziły go do tego miejsca, jednak nie był w stanie. Poirytowany, zabrał z szafki przybory toaletowe, wstał z łóżka i ruszył w kierunku łazienki. Otworzył jeszcze drzwi wyjściowe i wyjrzał na korytarz, który podobnie jak izolatka przypominał stary dom zaadoptowany na szpital. Wrócił do pokoju i wszedł do łazienki. Rozebrał się i spojrzał w lustro. Przetarł ręką policzek, dotykając kilkudniowego zarostu. Miał prosty nos i szeroko rozstawione kości policzkowe. Czarne, świdrujące oczy oraz krótkie ciemne włosy ostrzyżone na jeża kontrastowały z jasną cerą. Był szczupły, wysoki i dobrze zbudowany. Choć trudno było nazwać go przystojnym, to miał w sobie rodzaj wdzięku, który mógł podobać się kobietom.
Jego uwagę zwrócił naszyjnik zbudowany z dziwnego materiału, który pod palcami przypominał połączenie tworzywa sztucznego, gumy i metalu. Obracał go przez chwilę, szukając zapięcia, jednak niczego takiego nie znalazł. Spróbował ściągnąć go przez głowę, ale nie był w stanie. Adam dość szybko doszedł do wniosku, że musi to być jakaś forma zabezpieczenia, być może GPS-u, na wypadek próby ucieczki z ośrodka. A zatem musiał tu być kimś w rodzaju więźnia.
Wziął prysznic, ogolił się i przyglądał się przez chwilę swojej szczupłej twarzy, starając się wyczytać z niej swoją przeszłość. Uszczypnął się w policzek i obejrzał zęby. Mimo swoich czterdziestu lat nie wyglądał jeszcze najgorzej. Nagle przed jego oczami pojawił się wizerunek żony. Szczupłej, wysokiej blondynki o ostrych rysach twarzy i mocnej szczęce. Pamiętał jej twarz, figurę, włosy i oczy. W żaden jednak sposób nie był w stanie odtworzyć ostatnich wydarzeń z jej udziałem. Obawiał się momentu, kiedy stanie z nią oko w oko i nie będzie w stanie zapytać o żaden wspólny temat. W kolejnym przebłysku zobaczył ciało jakiejś kobiety. Wszędzie było pełno krwi. Potrząsnął głową, próbując odgonić nieprzyjemne wspomnienia. Będzie musiał zapytać o wszystko Florentynę Niekrasz. Być może dowie się wystarczająco dużo, aby móc przypomnieć sobie pozostałe wydarzenia.
Wyszedł z łazienki i raz jeszcze zlustrował izolatkę. Po raz kolejny powróciły reminiscencje z przeszłości. Zobaczył siebie z nożem w ręku wycinającego w drewnie jakieś wzory. Złapał się za głowę, chcąc opanować ból. Dopiero po chwili zrozumiał, że ujrzał ten sam pokój, ale z czasu, do którego nie może wrócić pamięcią. Być może przeczuwał wtedy, że może mu się przydarzyć coś złego, i zostawił sobie wskazówki. Zaczął nerwowo przyglądać się ścianom, sufitowi i podłodze w poszukiwaniu jakiegoś tekstu czy rysunków. Po pięciu minutach bezowocnych prób poirytowany stanął pośrodku izolatki i przygryzł paznokieć kciuka. Prowadzony nagłym impulsem odsunął łóżko i się uśmiechnął, kiedy zobaczył wzory wycięte w podłodze. Były dobrze widoczne, gdyż odcinały się jasnym drewnem od zaimpregnowanej części. Uklęknął i zaczął dotykać opuszkami placów dziwnych rysunków, starając się przypomnieć sobie moment ich tworzenia. W głowie miał kompletną pustkę. Znaki przypominały nieco pismo hieroglificzne. Były to długie prostokąty ułożone w szeregu i połączone cienkimi liniami, które nie kojarzyły się mu kompletnie z niczym. Jedna z figur oznaczona była krzyżykiem. Doszedł do wniosku, że te symbole muszą być ważne i warto je zapamiętać. Patrzył na nie, mrużąc oczy, jakby próbował zrobić w głowie ich fotografię. Obok znalazł też wycięte malutkie cztery cyfry, które również nic mu nie mówiły. Przeszukał dokładnie całe pomieszczenie, włącznie z oględzinami łóżka, a nawet szafki w łazience, jednak niczego więcej nie znalazł. Zaintrygowany, włożył szlafrok, gumowe pantofle i wyszedł z pokoju. Zszedł po schodach i dotarł do wyjścia z budynku. Otworzył kolejne skrzydło i wciągnął w płuca świeże powietrze. Jakże wielkie było jego zdziwienie, kiedy ujrzał ogromny ogród, którego nie powstydziłby się sam król. Lato eksplodowało tysiącem barw, a temperatura dochodziła zapewne do trzydziestu stopni Celsjusza. Mężczyzna odszedł na kilkanaście kroków wybrukowaną ścieżką prowadzącą pomiędzy wystrzyżonym trawnikiem, aby spojrzeć na bryłę domu. Otworzył szeroko oczy, kiedy zobaczył piękny, biały, rozłożysty dworek. Ktoś zainwestował mnóstwo pieniędzy, aby go odrestaurować i przywrócić mu świetność. Wejście zdobiły dwie rzeźbione kolumny, nad oknami widniały płaskorzeźby ze scenami z polowań. Trzypiętrowy budynek mieścił zapewne kilkanaście pomieszczeń, bo jego rozmach wprost przytłaczał. Z balkonów o zdobionych balustradach zwisały pędy roślin o pięknych czerwonych i niebieskich kwiatach. Elewacja domu od wschodniej strony zdawała się tonąć w zieloności. I jedynymi elementami, które szpeciły ten obraz, były stalowe kraty w oknach. Wolański raz jeszcze odwrócił się w stronę ogrodu, aby spojrzeć na cały ten sielankowy krajobraz. Teren był ogromny, pomiędzy krzewami i kwiatami prowadziły wąskie brukowane ścieżynki, przy których w niedalekiej odległości od siebie stały ławki. W oddali między drzewami widać było nawet niewielki staw. Wolański spojrzał w lewo, gdzie dostrzegł bramę wjazdową na posesję, do której prowadziła alejka białych brzóz. Postanowił zrobić mały rekonesans. Szedł wzdłuż drzew, obserwując bajkową scenerię. W takim miejscu faktycznie można było się zapomnieć. Był już blisko bramy, kiedy zauważył wysoki mur, na którego szczycie rozpościerały się zasieki z kolczastego drutu przynoszące skojarzenie z więzieniem. Chwilę potem drogę zatarasowało mu trzech strażników ubranych w dziwne zielone mundury. Adam od razu dostrzegł, że są uzbrojeni.
– Dzień dobry – zwrócił się do nich prowokacyjnie. – Piękny mamy dzień.
– Faktycznie piękny – mruknął barczysty człowiek. Przypominał typowego ochroniarza o szerokim karku i kompletnym braku mózgu. Przy pasie miał kaburę z bronią, gaz pieprzowy i gumową pałkę.
– Czy mógłbym wyjść na zewnątrz? – zapytał naiwnie Wolański.
– Wykluczone – uciął strażnik. – Chyba że miałby pan pozwolenie.
– Czyli przepustkę od kierownictwa ośrodka?
– Właśnie. Proszę stąd odejść, mamy rozkaz, aby żaden z pacjentów nie zbliżał się do ogrodzenia – powiedział mężczyzna, kładąc rękę na broni.
Wolański nie miał już żadnych wątpliwości, że jest w tym miejscu więźniem. Odwrócił się na pięcie i ruszył brukowaną ścieżką z powrotem w kierunku dworku. Przechadzał się po całym terenie, podziwiając kunszt pracy ogrodnika. Dość szybko obliczył, że cały teren ma dobrze ponad dwa hektary. Dotarł do stawu i obserwował pływające kaczki i łabędzie. Gdyby tak wyglądały szpitale, pacjenci zapewne dużo szybciej wracaliby do zdrowia. Usiadł na ławce i wystawił policzek do słońca. Nagle wyczuł pod ręką jakieś nierówności. Przyjrzał się bliżej desce i zauważył cztery cyfry wycięte nożem. Były takie same jak te, które odnalazł pod łóżkiem w swoim pokoju. Czyżby to on je tu zostawił? Każda próba przypomnienia sobie momentu ich wycinania kończyła się fiaskiem. Nie ulegało wątpliwości, że z jakiegoś powodu musiały być ważne. Zastanawiał się, gdzie się wszyscy podziali. Dopiero po chwili przypomniał sobie informację przekazaną przez Florentynę Niekrasz, że musi się udać na zajęcia z pozostałymi pensjonariuszami.
Podczas półgodzinnego spaceru poza strażnikami pilnującymi wyjazdu z posesji nie spotkał nikogo. Przeszło mu przez myśl, czy nie spróbować ucieczki. Rozejrzał się, chcąc się upewnić, że nikt go nie obserwuje, i zboczył z głównej ścieżki w kierunku drzew. Przeszedł przez niewielki zagajnik, aż dotarł do muru okalającego teren. Spojrzał w lewo, potem w prawo, jednak nadal nie widział nikogo. Wydeptana ścieżka prowadząca obok betonowych bloków jednoznacznie wskazywała, że teren musi być cyklicznie patrolowany przez strażników. Wolański zmierzył wysoką ścianę, zastanawiając się, jak można byłoby się wspiąć na samą górę. Powierzchnia była co prawda chropowata, ale bez drabiny nie miał najmniejszych szans, aby sforsować przeszkodę. Z pomocą przyszło ścięte drzewo leżące w zagajniku. Miało na tyle gruby pień, że mogło posłużyć za prowizoryczne rusztowanie. Adam przytknął drzewko do muru i zaczął się wspinać. Kilkanaście sekund później dotarł na szczyt. Spojrzał ponad betonową ścianą i się uśmiechnął, bo gęsty las widoczny po drugiej stronie dawał szansę na ucieczkę. Będzie można dotrzeć do jakiejś wioski, zdobyć kombinerki i pozbyć się obroży z szyi. A potem się zastanowić, jak dotrzeć do Warszawy. Do sforsowania pozostawała jeszcze jedna przeszkoda w postaci kolczastego drutu. Należało się podciągnąć, zarzucić szlafrok i przejść po nim na drugą stronę. Mężczyzna wyciągnął się niczym struna, aby pochwycić pręt, na którym zamocowane były zasieki. Nagle poczuł wstrząs, a przez jego ciało przepłynął prąd pod wysokim napięciem. Nie dał rady się utrzymać, puścił się i spadł z wysokości blisko czterech metrów na plecy. Zdołał jeszcze unieść głowę, a potem stracił przytomność.