Miliarder - Thoomas Erikson - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Miliarder ebook i audiobook

Thoomas Erikson

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

40 osób interesuje się tą książką

Opis

Miliarder – W świecie rządzonym przez pieniądz każda tajemnica ma swoją cenę.

Georg Bromarck, właściciel imperium wartego miliardy, wkracza w ostatni rozdział swojego życia, świadom, że jego czas się kończy. Zdeterminowany, by przekazać wszystko swojemu wnukowi Filipowi, staje w obliczu największego koszmaru – Filip znika bez śladu. Co się stało z jedynym spadkobiercą, którego Georg darzył prawdziwą sympatią? Do akcji wkracza Joseph Carling – błyskotliwy ekspert od ludzkich zachowań, człowiek, który widzi więcej niż inni. Gdy zagłębia się w sieć kłamstw, tajemnic i zdrad, odkrywa, że prawda okazuje się bardziej skomplikowana niż ktokolwiek początkowo przypuszczał… Wśród zimnych krajobrazów szwajcarskich gór i za mrocznymi murami eleganckich rezydencji Örebro skrywa się niebezpieczna prawda. Kto zyska na zniknięciu Filipa? I jak daleko ten ktoś się posunie, aby zyskać kontrolę nad fortuną Bromarcka? „Miliarder” Thomasa Eriksona to więcej niż kryminał – to fascynujące studium ludzkiej natury, w którym za fasadą bogactwa i władzy czai się mrok.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 23 min

Lektor: Czyta: Krzysztof Chlewicki
Oceny
4,2 (32 oceny)
13
13
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
UrszulaLila

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykle wciągająca i interesująca książka. Napewno sięgnę po inne książki autora.
20
gosia_myst

Dobrze spędzony czas

"Miliarder" Thomasa Eriksona to historia, która nie tylko wciąga w intrygującą i pełną zwrotów akcji fabułę, ale także otwiera drzwi do głębszej refleksji nad ludzką naturą, moralnością oraz skomplikowanymi relacjami międzyludzkimi. Już od pierwszych stron czujemy ciężar losu głównego bohatera, którego imperium warte miliardy jest niczym innym jak balonem unoszącym się nad mrocznymi głębinami tajemnic i zdrad. Georg, zmuszony do stawienia czoła własnym demonom, a także niepewnej przyszłości swojego wnuka Filipa, staje się postacią wielowymiarową. Jego determinacja, aby przekazać bogactwo w ręce najbliższej mu osoby, wywołuje smutek ale i empatię. Autor wyjątkowo umiejętnie ukazuje jak jak kruche mogą być relacje między ludźmi, gdy w grę wchodzą ogromne pieniądze. Im głębiej poznajemy całą historię, tym bardziej czujemy narastające napięcie i lęk o los Filipa, który staje się nie tylko spadkobiercą, ale również symbolem niewinności zagubionej w świecie korupcji i zdrady. Joseph Carlin...
10
NiciaNati23

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
10
bleblata

Całkiem niezła

Polecam
10
ako17

Dobrze spędzony czas

Noo, proszę państwa, takie rzeczy w spokojnej, chłodnej i porządnej Szwecji?? Może ta cała akcja nieco mało wiarygodna, ale za to fabuła niezwykle wciągająca! Czego tam nie było 😀. I niezwykłe postacie, i wielkie pieniądze, i dobroczynność, zwroty akcji, katastrofa helikoptera w centrum Sztokholmu. Polecam 👍
00

Popularność




Pro­log

Sto­jąc na sa­mym skraju prze­pa­ści, zdał so­bie sprawę, że nie jest go­towy na śmierć. Nie tak to się miało skoń­czyć. Ży­cie nie po­winno mu te­raz prze­my­kać przed oczami. Ten śmieszny fra­zes ni­gdy nie zna­czył zbyt wiele. Za­sko­czyło go tempo wy­da­rzeń w ostat­nich ty­go­dniach, przy­po­mi­na­jące ak­cję se­rialu na Net­flik­sie. Nie spo­dzie­wał się ta­kiego ob­rotu spraw.

Czy go do­go­nią? Czy wie­dzą, któ­rędy po­szedł? Wy­da­wało się to mało praw­do­po­dobne.

Po wspi­naczce w mię­śniach jego ły­dek po­ja­wiły się bo­le­sne skur­cze, ale jak do­tąd nie od­wa­żył się za­trzy­mać. Bał się, co się sta­nie, je­śli go do­go­nią. Spoj­rzał na swoje po­dra­pane dło­nie. Kiedy się po­tknął, roz­ciął skórę na jed­nej z nich. Przy in­nym upadku po­darł dżinsy na obu ko­la­nach. Nie przy­wykł do tak in­ten­syw­nego wy­siłku, ale mu­siał zo­sta­wić sa­mo­chód ni­żej, bo nie byłby w sta­nie prze­miesz­czać się nim wśród skał.

Wy­tę­żył słuch, ale nic nie usły­szał. Może po­my­śleli, że po­szedł w dół, a nie ru­szył pod górę?

Lekko się po­chy­lił. Wzrok za­szedł mu mgłą. Czy tu wszystko się skoń­czy? Nie mógł w to uwie­rzyć. Prze­cież chciał tylko po­stą­pić wła­ści­wie. Po co w ogóle się wtrą­cał?

Ro­zej­rzał się po ka­mie­nio­ło­mie. Wszę­dzie je­dy­nie skały i głazy. Przed nim stroma prze­paść. Po­woli do niego do­cie­rało, jak to może się skoń­czyć. Nie zdą­żył po­że­gnać się z żoną. Gdyby tylko jej po­wie­dział. Ale cze­kał, roz­my­ślał i za­sta­na­wiał się o wiele za długo. Jak zwy­kle. Niech to szlag.

Znów zer­k­nął na swoje drżące dło­nie.

Przy­gryzł grzbiet tej, z któ­rej są­czyła się krew.

Tuż zza urwi­ska, na które wła­śnie się wspiął, usły­szał ryk sil­nika. Skrzy­wił się i od­wró­cił. Spoj­rzał na za­kręt. Znów ru­szył nad prze­paść. Wy­so­kość była ogromna. Czy ist­niała choćby naj­mniej­sza szansa, że prze­żyje skok?

Mru­gnął, kiedy oczy ko­lejny raz za­szły mu mgłą. Z tru­dem po­wstrzy­my­wał łzy. Prze­łknął ślinę.

Zza skały do­bie­gły go szorst­kie głosy i war­kot sil­nika. Ktoś za wszelką cenę sta­rał się wje­chać na górę mo­to­cy­klem te­re­no­wym.

Oto­czyli go.

* * *

Męż­czy­zna, który trzy­mał broń, był spo­rej po­stury. Typ nie­ustę­pli­wego przy­wódcy. Wje­chał na mo­to­rze, ubrany w gar­ni­tur i pół­buty. Ostroż­nie umie­ścił kask na sio­dełku mo­to­cy­kla.

Miał za­dbaną czarną brodę. Sto­sun­kowo dłu­gie włosy ze­brał w ku­cyk.

Jego czte­rej to­wa­rzy­sze wy­glą­dali tak, jak za­zwy­czaj można wy­obra­zić so­bie bandę drob­nych zło­czyń­ców. Wszy­scy byli uzbro­jeni. Za­wzięci. Nie­ru­chomi.

Wi­dział wy­star­cza­jąco dużo fil­mów, żeby wie­dzieć, czego od niego ocze­kują. Uniósł ręce.

– Nie mu­si­cie tego ro­bić – po­wie­dział.

Przy­wódca zmarsz­czył brwi.

– Wła­ści­wie mu­simy. Masz coś, czego po­trze­bu­jemy. Nie­stety trzeba o tym po­ga­dać.

– Do­brze, mo­żemy ne­go­cjo­wać – od­po­wie­dział ochry­ple i od­chrząk­nął.

Li­der bandy strzep­nął coś z rę­kawa ma­ry­narki.

– Już le­piej. A więc mo­żesz nam coś za­pro­po­no­wać? – za­py­tał. Jego je­dwa­bi­sty głos miał w so­bie pewną chro­po­wa­tość.

– A czego chce­cie?

Przy­wódca opu­ścił broń i po­ło­żył ją na sie­dze­niu obok czar­nego ka­sku. Roz­piął ma­ry­narkę i wło­żył dło­nie do kie­szeni spodni.

Pię­ciu na jed­nego. To było nie­do­rzeczne. Je­den z nich mógłby bez więk­szych ce­re­gieli za­ła­twić sprawę.

– Przy­da­łaby się nam ja­kaś gwa­ran­cja, że nikt nie bę­dzie mieć rów­nie sza­lo­nych po­my­słów co ty. Nie można tak roz­po­wia­dać o wszyst­kim byle komu.

Męż­czy­zna po­pa­trzył szybko w lewo i za sie­bie.

– Słu­chaj – po­wie­dział przy­wódca, uno­sząc pa­lec i ce­lu­jąc w jego twarz. – Na pewno chcesz za­prze­czyć, że z kimś roz­ma­wia­łeś, ale znamy prawdę.

Męż­czy­zna za­prze­czył ru­chem głowy.

Nie przy­pusz­czał, że tak ro­sły czło­wiek może się po­ru­szać tak szybko. Szorstka ręka ści­snęła go za gar­dło, wal­czył o każdy od­dech. Wpa­try­wał się we wło­ski na grzbie­cie dłoni na­past­nika.

Bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał chwy­cić go za rękę.

– Po­wiem ci, co my­ślę – za­czął znów przy­wódca, nie oka­zu­jąc ani odro­biny zmę­cze­nia. – Za­kła­dam, że opo­wie­dzia­łeś o tym żo­nie. Prze­ko­naj mnie, że tak nie było.

Prze­łknął ślinę. Raz, dwa razy. W końcu już nie było co prze­ły­kać. Tak na­prawdę ni­czego jej nie wy­ja­wił. Nie miał po­ję­cia, co miałby jej zdra­dzić.

Może na­past­nik za­uwa­żył zmianę w jego spoj­rze­niu, a może wy­czuł na­pię­cie w jego ciele. Uścisk za­cie­śnił się jesz­cze bar­dziej. Bro­daty męż­czy­zna w gra­na­to­wym gar­ni­tu­rze po­woli ski­nął głową.

– O ja­kie ne­go­cja­cje cho­dzi? Mów albo nie będę miał wy­boru. By­łoby strasz­nie przy­kro, prawda?

Ogar­nął go dziwny spo­kój. Zna­lazł w so­bie siłę, by opo­wie­dzieć, gdzie wszystko ukrył. I ja­kie in­for­ma­cje ze­brał, by pew­nego dnia prze­ka­zać je wła­dzom. Opo­wie­dział całą hi­sto­rię. Nie za­taił ni­czego.

– Obie­cu­jesz, że zo­sta­wi­cie moją żonę w spo­koju? – za­py­tał w końcu.

Męż­czy­zna chwy­cił go za ra­mię i ob­ró­cił tak, że te­raz stał twa­rzą do prze­pa­ści. Po­kle­pał go po ple­cach i szep­nął do ucha me­lo­dyj­nym i jed­no­cze­śnie chro­po­wa­tym gło­sem:

– Chyba bę­dziesz mu­siał mi za­ufać.

Na­stęp­nie so­lid­nym pchnię­ciem zrzu­cił go z klifu.

1

CZWAR­TEK

– Dzi­siaj za­pro­si­li­śmy do stu­dia Jo­se­pha Car­linga. Nasz gość to syn dy­plo­maty, ma za sobą po­nad pięć­dzie­siąt prze­pro­wa­dzek i zdą­żył zo­ba­czyć więk­szość globu. Obec­nie jest be­ha­wio­ry­stą i men­to­rem czo­ło­wych przed­sta­wi­cieli biz­nesu w ca­łej Eu­ro­pie. Ostat­nio wy­stę­po­wał z nową pre­zen­ta­cją na te­mat ma­ni­pu­la­cji. Po­słu­chajmy, jak roz­ma­wia z na­szymi pre­zen­te­rami o psy­cho­pa­tach w świe­cie biz­nesu.

Za­po­wiedź zo­stała wcze­śniej na­grana i te­raz od­two­rzona w stu­diu. Do tego prze­rwa re­kla­mowa trwała trzy mi­nuty. Car­ling prze­pro­wa­dził kal­ku­la­cję. Sto osiem­dzie­siąt se­kund. Co chwilę roz­le­gała się ta sama me­lo­dia. Miał dość. Poza tym wcale nie prze­pro­wa­dzał się „po­nad pięć­dzie­siąt” razy. Co naj­wy­żej dwa­dzie­ścia pięć, nie wię­cej.

– Dla­czego nie­któ­rzy lu­dzie stają się psy­cho­pa­tami? – Mocno uma­lo­wana pre­zen­terka po­wtó­rzyła py­ta­nie za­dane przed re­kla­mami. Jej włosy były tak ja­sne, że z bli­ska nie wy­glą­dały na praw­dziwe, ra­czej jak pe­ruka ma­ne­kina ze skle­po­wej wy­stawy.

Jo­seph Car­ling na­po­tkał wzrok ko­biety. Już czwarty raz za­re­je­stro­wał, że ma ona ja­sno­brą­zowe oczy. Uważ­nie przyj­rzał się też mło­demu pre­zen­te­rowi w wy­jąt­kowo ob­ci­słym ubra­niu. Wy­star­czy­łoby, by wcią­gnął zbyt gwał­tow­nie po­wie­trze, a już zwró­ciłby na sie­bie uwagę wi­dzów. Car­ling po­my­ślał: jego oczy są ciem­no­nie­bie­skie.

Car­ling po­ja­wił się w stu­diu, aby po­roz­ma­wiać o po­wszech­nym zja­wi­sku – obec­no­ści psy­cho­pa­tów w biz­ne­sie. Zgo­dził się bez wa­ha­nia. Uznał to za świetne wy­zwa­nie, które może ukoić drę­czący go we­wnętrzny nie­po­kój. Te­raz, sie­dząc w świe­tle re­flek­to­rów, po­czuł spły­wa­jący pod ko­szulą pot. Zro­bił te­atralną prze­rwę na do­kład­nie dwie se­kundy. Je­den, dwa. Gdyby cze­kał zbyt długo, pre­zen­terka lub jej ko­lega mo­gliby za­dać mu ko­lejne py­ta­nie.

– Za­sad­ni­czo lu­dzie się z tym ro­dzą – od­po­wie­dział. – U psy­cho­pa­tów ciało mig­da­ło­wate nie re­gu­luje ne­ga­tyw­nych emo­cji w taki sam spo­sób jak u in­nych. W prze­ci­wień­stwie do nas psy­cho­paci nie od­czu­wają stresu, nie­po­koju i stra­chu.

– W ta­kim ra­zie – prze­rwał mu pre­zen­ter naj­po­pu­lar­niej­szego pro­gramu śnia­da­nio­wego w kraju – jak można wy­le­czyć tę przy­pa­dłość?

Car­ling roz­ło­żył ręce.

– W la­tach sie­dem­dzie­sią­tych pró­bo­wano le­czyć ta­kie osoby, ale trzeba było szybko za­koń­czyć eks­pe­ry­ment.

Ja­sno­włosa Jenny zmarsz­czyła brwi.

– Dla­czego?

– Dzięki ta­kim te­ra­piom psy­cho­paci tylko do­wie­dzieli się wię­cej o tym, jak wy­ko­rzy­sty­wać in­nych.

– Czy to zna­czy, że psy­cho­lo­go­wie się my­lili?

– Psy­cho­pa­tii nie można wy­le­czyć. Dla­czego wilk miałby chcieć, by spi­ło­wano mu zęby? Dla­czego kot miałby pra­gnąć, aby ob­cięto mu pa­zury? Je­śli ktoś za­uważy hienę na sa­wan­nie, nie może my­śleć, że to pierw­sze lep­sze po­ro­śnięte sier­ścią zwie­rzę. Musi wie­dzieć, jaki uzbro­jony w śmier­cio­no­śne zęby dra­pież­nik się zbliża.

– A to pro­wa­dzi nas do ko­lej­nego pro­blemu z psy­cho­pa­tami, prawda? – za­py­tał pre­zen­ter i wy­su­nął w kie­runku Car­linga pa­lec mó­wiący „cwa­niak z cie­bie”.

– Wła­śnie. Psy­cho­pata nie wy­gląda jak Han­ni­bal Lec­ter, znacz­nie czę­ściej przy­po­mina jed­nego z nas. Może wy­glą­dać tak jak pan.

Car­ling uśmiech­nął się w du­chu. Roz­ba­wił go zdzi­wiony wy­raz twa­rzy pre­zen­tera.

– Przy­stojny, do­brze ubrany i uśmiech­nięty. Z ta­kim wy­glą­dem może ob­ra­cać się w do­wol­nym śro­do­wi­sku. – Zni­żył głos i ro­zej­rzał się kon­spi­ra­cyj­nie. – Kto wie, co pan przed nami ukrywa?

Pre­zen­ter i jego stu­dyjna ko­le­żanka ro­ze­śmiali się ner­wowo. Car­ling po­wstrzy­mał się od uwagi, że me­dia – a zwłasz­cza te­le­wi­zja, w któ­rej można za­dbać o od­po­wiedni wi­ze­ru­nek – przy­cią­gają znacz­nie wię­cej lu­dzi o ce­chach psy­cho­pa­tycz­nych i nar­cy­stycz­nych niż inne branże. We wszyst­kich sta­cjach te­le­wi­zyj­nych na świe­cie ro­iło się od osób z pa­to­lo­giczną po­trzebą za­ist­nie­nia. Nie­które z nich były go­towe iść po tru­pach do celu.

– Sły­sza­łam, że psy­cho­paci są na ogół bar­dziej atrak­cyjni niż... zwy­kli lu­dzie – po­wie­działa Jenny.

Car­ling po­wi­nien przy­znać jej ra­cję, w końcu byli w te­le­wi­zji, ale ten ko­men­tarz rze­czy­wi­ście wy­da­wał mu się dość głupi.

– Gdzie pani o tym sły­szała? Ja­sne, umieją być ude­rza­jąco uro­czy. Choć nie od­czu­wają tych sa­mych emo­cji, co po­zo­stali, po­tra­fią na­uczyć się tego, jak funk­cjo­nu­jemy. I wy­ko­rzy­stać to. Zwy­kle wie­dzą, kiedy na­leży na przy­kład się uśmiech­nąć i tak da­lej. Mogą jed­nak mieć trud­no­ści z tym, by na­tu­ral­nie się śmiać, po­nie­waż śmiech jest me­cha­ni­zmem, który trud­niej kon­tro­lo­wać.

– A urok w po­łą­cze­niu z pew­no­ścią sie­bie jest atrak­cyjny – do­dała ko­bieta.

Car­ling uśmiech­nął się, uwa­ża­jąc, żeby nie prze­sa­dzić.

– Każ­dym można ma­ni­pu­lo­wać.

– Po tym, co pan po­wie­dział, my­ślę, że roz­po­znał­bym psy­cho­patę – stwier­dził pew­nie go­spo­darz.

– Być może. Ale ła­twiej jest kimś ma­ni­pu­lo­wać, niż prze­ko­nać go, że zo­stał zma­ni­pu­lo­wany.

Pre­zen­ter i pre­zen­terka spoj­rzeli po so­bie, a Car­ling zde­cy­do­wał się za­koń­czyć roz­mowę czymś mniej pro­wo­ku­ją­cym.

– Na­leży szu­kać po­wta­rza­ją­cych się wzor­ców – do­dał. – Warto za­ob­ser­wo­wać, jak słowa da­nej osoby mają się do tego, co robi. Je­śli jest zbyt wiele nie­ści­sło­ści, moż­liwe, że na­leży uni­kać tego czło­wieka. Je­śli czu­je­cie, że coś nie gra, z pew­no­ścią nie jest to bez­pod­stawne.

– Ale jak to roz­po­znać? – do­py­ty­wano go.

Car­ling zde­cy­do­wał się na me­ta­fo­ryczną opo­wieść.

– Żaba stoi na brzegu rzeki. Z wody wy­ła­nia się skor­pion i mówi: „Ja też mu­szę do­stać się na drugą stronę. Po­mo­żesz mi?”. Po chwili wa­ha­nia żaba zga­dza się, ale pod wa­run­kiem, że skor­pion nie ugo­dzi jej kol­cem. Skor­pion przy­sięga, że tego nie zrobi. Żaba po­zwala mu wejść na swój grzbiet i za­czyna pły­nąć. W po­ło­wie drogi skor­pion żą­dli żabę, która zo­staje spa­ra­li­żo­wana i nie może już się ru­szać. Kiedy za­czy­nają to­nąć, żaba pyta: „Dla­czego to zro­bi­łeś? Obie­ca­łeś, że tego nie zro­bisz. Te­raz oboje uto­niemy!”. Jej to­wa­rzysz od­po­wiada: „Je­stem skor­pio­nem. A skor­piony żą­dlą. Wie­dzia­łaś, kim je­stem, kiedy za­bra­łaś mnie na swój grzbiet”.

Pre­zen­ter uśmiech­nął się z grzecz­no­ści, ale zmarsz­czone brwi zdra­dzały, że nie ro­zu­mie, o co cho­dzi. 

– Jaki wła­ści­wie jest mo­rał tej hi­sto­rii?

– Nie bądź­cie na­iwni. Je­śli coś brzmi zbyt pięk­nie, by mo­gło być praw­dziwe, naj­praw­do­po­dob­niej jest w tym ja­kiś ha­czyk.

2

Sześć go­dzin póź­niej, po kilku spo­tka­niach w Sztok­hol­mie, Car­ling do­tarł do wy­so­kiej że­la­znej bramy re­zy­den­cji Bro­marcka na obrze­żach Öre­bro. Georg Bro­marck miesz­kał poza cen­trum mia­sta, w re­zy­den­cji wznie­sio­nej w po­ło­wie XIX wieku przez wła­ści­ciela huty, któ­rego los ob­da­rzył dużą ro­dziną. Ostatni ki­lo­metr je­chało się wzdłuż że­la­znego płotu za­mo­co­wa­nego na pięk­nym ka­mien­nym mu­rze. Dzięki buj­nej ro­ślin­no­ści póź­nym la­tem z ze­wnątrz nie dało się do­strzec domu. Geo­r­gowi Bro­marc­kowi jak naj­bar­dziej to od­po­wia­dało.

Car­ling zbli­żył się do wy­so­kiej na trzy me­try bramy z ku­tego że­laza. Z gło­śnika w le­wym słupku do­biegł zgrzyt i brama otwo­rzyła się. Wje­chał na sta­ran­nie za­gra­biony żwir.

Zza ła­god­nego za­krętu oto­czo­nego gę­stą ro­ślin­no­ścią wy­ło­nił się dwu­pię­trowy ka­mienny bu­dy­nek. Car­ling, który miesz­kał w dość du­żym i obec­nie pra­wie pu­stym go­spo­dar­stwie ro­dzin­nym w Väst­man­land, jak zwy­kle za­sta­na­wiał się, ile miej­sca zaj­mo­wała tu­tej­sza re­zy­den­cja. Cał­ko­wita po­wierzch­nia miesz­kalna praw­do­po­dob­nie rów­nała się dwóm lub trzem ty­po­wym wil­lom.

Kiedy pod­je­chał bli­żej domu, zo­ba­czył sa­mego Geo­rga Bro­marcka, który pod­niósł na po­wi­ta­nie rękę, sto­jąc na bal­ko­nie nad wej­ściem.

Car­ling za­par­ko­wał obok im­po­nu­ją­cych gra­ni­to­wych scho­dów i wy­siadł z sa­mo­chodu. Wy­so­kie dę­bowe drzwi otwo­rzyły się i wy­szła z nich ko­bieta w wieku sześć­dzie­się­ciu kilku lat. To była Siri, se­kre­tarka Geo­rga, a jed­no­cze­śnie za­rząd­czyni jego po­sia­dło­ści od wielu lat. Uśmiech­nęła się do go­ścia i uści­snęła go ser­decz­nie. Jej ciemne włosy do­piero za­czy­nały si­wieć. Od­no­to­wał ko­lor jej oczu. Sza­ro­nie­bie­ski, po­my­ślał. Są sza­ro­nie­bie­skie.

– Wi­dzia­łam cię dziś rano w te­le­wi­zji. Ele­gancki jak za­wsze. Można by po­my­śleć, że na­dal je­steś w aka­de­mii woj­sko­wej. Czemu tak długo mnie nie od­wie­dza­łeś? – za­py­tała, rzu­ca­jąc mu su­rowe spoj­rze­nie.

– A nie by­łem tu w marcu? – od­po­wie­dział Car­ling, ostroż­nie się uwal­nia­jąc z du­szą­cego uści­sku. Lu­bił Siri. Była do­brą osobą, ale jej ge­sty spra­wiały, że czuł się nie­swojo.

– Jest ja­kaś ko­bieta w twoim ży­ciu? – Kiedy nie od­po­wie­dział, do­dała z peł­nym wy­rzutu uśmie­chem: – Trzeba pa­trzeć w przy­szłość. Je­steś za młody, żeby żyć w po­je­dynkę. Może ju­tro spo­tkasz ko­goś od­po­wied­niego?

– Szy­kuje się ja­kaś im­preza? – Car­ling tak się przy­zwy­czaił do sa­mot­no­ści, że pra­wie już o niej nie my­ślał. Jest jak jest.

Siri moc­niej ści­snęła jego ra­mię.

– Chciał z tobą po­roz­ma­wiać wcze­śniej.

– W ga­bi­ne­cie?

Siri od­wró­ciła głowę w stronę domu, a w jej spoj­rze­niu po­ja­wiło się coś no­wego. Wspa­niały hol pro­wa­dził do wnę­trza willi. Su­fit się­gał sied­miu me­trów. Schody były godne króla.

Car­ling za­uwa­żył, że lewa dłoń Siri jest za­ci­śnięta w pięść. Wie­dział, że je­śli bę­dzie chciała po­wie­dzieć coś wię­cej, zrobi to, nie­za­leż­nie od tego, czy ją o to za­pyta.

– Ostat­nio jest nie­swój – do­dała i wska­zała ręką na dom. We­szli do środka.

Wy­ce­lo­wał pal­cem w ko­ry­tarz koń­czący się biu­rem Geo­rga. Z su­fitu zwi­sały dłu­gie go­be­liny, w ką­cie stała zbroja, a ściany ozdo­biono mie­czami i tar­czami. Praw­dziwe el­do­rado dla za­pa­lo­nego mi­ło­śnika hi­sto­rii. Siri ski­nęła głową, po czym gwał­tow­nie się od­wró­ciła i znik­nęła za in­nymi drzwiami.

Za­gad­kowe. Można było po­czuć, że w willi Bro­marcka coś się zmie­niło.

3

Po wej­ściu do biura Car­ling po­czuł, że jego buty za­pa­dają się w dy­wa­nie z gru­bym wło­siem. Schludny po­kój przy­po­mi­nał wnę­trze bry­tyj­skiego klubu dżen­tel­me­nów z uwagi na ta­petę w ciem­no­czer­woną kratkę oraz mięk­kie pi­ko­wane me­ble w stylu che­ster­field.

Georg Bro­marck wy­szedł mu na spo­tka­nie, jak zwy­kle w nie­na­gan­nym stroju. Trzy­rzę­dowy gar­ni­tur z ide­al­nymi kan­tami. Ele­ganc­kie buty per­fek­cyj­nie do­pa­so­wane do reszty ubioru.

Car­ling spoj­rzał w sta­lo­wo­nie­bie­skie oczy sie­dem­dzie­się­cio­pię­cio­let­niego przed­się­biorcy i za­uwa­żył, że ten zde­cy­do­wa­nie się zmie­nił. Jego po­liczki były lekko za­pad­nięte. Wy­da­wał się dziw­nie kru­chy. Jed­nak jak zwy­kle sil­nie uści­snął dłoń przy­ja­ciela.

– Wciąż masz tego grata? – za­py­tał Georg. – Nie wstyd ci nim jeź­dzić?

– Mó­wisz o moim sta­rym sa­mo­cho­dzie? 

Jego land ro­vera de­fen­dera wy­pro­du­ko­wano w 1947 roku. Przy­cią­gnął go so­lidny styl, który miał go ochro­nić przed wszel­kim złem, ja­kie mo­gło go spo­tkać w zwy­kłym au­cie. Nie wie­dział, na czym tak na­prawdę to zło mia­łoby po­le­gać. Cho­dziło głów­nie o prze­czu­cie.

– W ubie­głym roku wy­da­łem małą for­tunę i prze­ro­bi­łem go na elek­tryka. Je­śli ma mi się to zwró­cić, mu­szę nim jeź­dzić, do­póki nie ukoń­czę stu pięć­dzie­się­ciu lat.

– Ty i te twoje an­giel­skie sa­mo­chody. A jak prze­biega re­mont dru­giego grata? – do­py­tał Georg, ma­jąc na my­śli zde­ze­lo­wany ka­brio­let ja­guar dziadka Car­linga, zna­le­ziony za be­lami siana w sto­dole.

– Ta in­we­sty­cja to dziura bez dna. Po­roz­ma­wiajmy o czymś in­nym. – Car­ling po­krę­cił głową. – Siri wy­gląda na zmar­twioną.

– Ta ko­bieta uro­dziła się zmar­twiona – od­parł z roz­ba­wie­niem Georg. – Nie spusz­cza mnie z oczu. Ob­ser­wuje każdy mój krok. Ale to ja od­nio­słem suk­ces.

– Tak, za­wsze to po­wta­rzasz.

Car­ling był prze­ko­nany, że ta­kie na­sta­wie­nie po­zwo­liło Geo­r­gowi zna­leźć się na szczy­cie po­mimo bra­ków w wy­kształ­ce­niu. Nie ma­jąc środ­ków do ży­cia, pra­co­wał co­raz wię­cej, dłu­żej i cię­żej. Sporo za­in­we­sto­wał, wszedł do branży bu­dow­la­nej, sfi­na­li­zo­wał nie­ocze­ki­wa­nie udany pro­jekt i za­ro­bił dużo pie­nię­dzy. Za­sły­nął z tego, że po­dej­mo­wał skrajne ry­zyko, ale także był prze­bie­głym biz­nes­me­nem z po­wo­dze­niem re­ali­zu­ją­cym przed­się­wzię­cia, któ­rych inni nie chcieli się pod­jąć.

Po­czątki przed­się­bior­czo­ści Geo­rga wią­zały się z licz­nymi moż­li­wo­ściami i cią­głym roz­wo­jem. Z bie­giem czasu za­czął po­dej­mo­wać wręcz sza­lone ry­zyko. Wkro­czył do branży prze­my­słu że­glu­go­wego dzięki pie­nią­dzom, które za­ro­bił na dzia­łal­no­ści pod­wy­ko­naw­czej. Za­ku­pił nie­ru­cho­mo­ści. Za­czął za­ra­biać na­prawdę duże kwoty. Na­uczył się, by pod­czas ne­go­cja­cji od­by­wa­ją­cych się przed kup­nem uda­wać pro­stego czło­wieka z pro­win­cji. To była jego naj­bar­dziej do­cho­dowa sztuczka. Car­ling nie­raz śmiał się gło­śno, słu­cha­jąc nie­któ­rych hi­sto­rii Geo­rga.

Za­jęło mu tro­chę czasu uświa­do­mie­nie so­bie, że Georg na­wet nie umie po­praw­nie li­czyć. Le­dwo ukoń­czył szkołę pod­sta­wową. Jak to moż­liwe, że był w sta­nie oce­niać pro­jekty warte dzie­siątki mi­lio­nów ko­ron? Jed­nak pie­nią­dze wciąż do niego pły­nęły.

Kiedy Car­ling spy­tał, co jest jego siłą na­pę­dową, Georg wy­ja­śnił, że nie za­mie­rza skoń­czyć jak wła­sny oj­ciec – ho­no­rowy czło­wiek, który przez całe ży­cie ciężko pra­co­wał, ale nic z tego nie miał. Oka­zy­wał lo­jal­ność i wy­trwa­łość, do­póki nie od­szedł, nie po­zo­sta­wia­jąc po so­bie nic.

Car­ling rów­nież nie chciał skoń­czyć jak jego oj­ciec, któ­rego nie­wąt­pli­wie sza­no­wano, ale nie­ko­niecz­nie lu­biano. Nie­któ­rzy lu­dzie się go bali. Stary dy­plo­mata Car­ling zmarł sa­mot­nie w swoim łóżku.

Georg wska­zał na drzwi.

– Chodźmy na spa­cer.

Spa­cer ozna­czał prze­chadzkę po wnę­trzu ko­lo­sal­nego domu. Car­ling ski­nął głową dwóm męż­czy­znom my­ją­cym okna. Inny pra­cow­nik pie­lę­gno­wał ro­śliny do­nicz­kowe.

Mi­nęli drzwi i we­szli do sa­lonu, w któ­rym su­fit znaj­do­wał się na wy­so­ko­ści czte­rech me­trów. Sto­jące tu me­ble wy­glą­dały, jakby po­cho­dziły z XVIII wieku. Car­ling roz­po­znał w nich sty­li­zo­wane ko­pie z lat dwu­dzie­stych XX wieku. Do­brej ja­ko­ści, ale jed­nak ko­pie.

Gdy tylko o tym po­my­ślał, po­czuł wstyd. Nie zno­sił tego ro­dzaju sno­bi­zmu. Moż­nych z daw­nych cza­sów za­wsze sza­no­wało się bar­dziej niż współ­cze­snych do­rob­kie­wi­czów, na­wet je­śli dru­dzy mieli wię­cej pie­nię­dzy od pierw­szych. A może wła­śnie dla­tego.

Na rzeź­bio­nej ko­mo­dzie stała opra­wiona w ramkę fo­to­gra­fia przed­sta­wia­jąca nieco młod­szego Geo­rga Bro­marcka w licz­nym to­wa­rzy­stwie. Po­środku zdję­cia znaj­do­wał się sam Car­ling. To wtedy się po­znali. To spo­tka­nie zmie­niło ich obu. Przy­po­mniał so­bie tam­ten dzień i prze­łknął ślinę.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuMil­jar­dären
Pro­jekt okładkiKa­ro­lina Że­la­ziń­ska
Re­dak­cjaMo­nika Skow­ron
Ko­rektaAnna Bur­ger Ja­dwiga Pil­ler
Co­py­ri­ght © Tho­mas Erik­son 2023 ac­cor­ding to Agre­ement with Bo­okLab Agency, Po­land and En­berg Agency, Swe­den Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Alek­san­dra Bro­żek-Sala 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-8360-158-8
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.