Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jesień. Pieniny. Szczawnica poza sezonem. W górach ginie mężczyzna. Choć wygląda to na niefortunny wypadek nieostrożnego turysty z Hiszpanii, szybko okazuje się, że to tylko pozory. Prowadzący sprawę komisarz Edmund Malejko znajduje w pobliżu ciała kipu, inkaskie pismo węzełkowe, które odegra w śledztwie niebagatelną rolę. Poza tym od tej pory policjant zaczyna otrzymywać anonimowe wiadomości, wskazujące, że jest stale obserwowany. Z oddechem na karku swojego tajemniczego obserwatora odkrywa w ruinach Zamku Pienińskiego kolejne zwłoki – tym razem ofiarą zabójstwa jest młoda kobieta. Na każdym etapie dochodzenia Malejko wraz ze swoją partnerką, młodszą aspirant Majką Michalik, napotykają opór. Krętymi ścieżkami natrafiają w końcu na trop legendarnego skarbu Inków, który, jak się okazuje, powiązany jest z zabójstwami i prowadzonym śledztwem. Komisarz ma jednak wrażenie, że demony z jego przeszłości nie pozwolą mu rozwiązać tej sprawy i nigdy nie przestaną go gonić… choć powinny pozostać martwe. Autor ponownie łączy krwawe legendy, rytuały oraz brutalne mordy, osadzając je w pięknych górskich krajobrazach – tak jak zrobił to w bestsellerowym „Diablaku”. Czy Malejko stawi czoła pradawnym legendom i rozwiąże zagadkę nietypowych zabójstw? Co tak naprawdę wydarzyło się w noc Kupały w starożytnej świątyni ukrytej we wnętrzu Babiej Góry? Kolejny rollercoaster Grzegorza Mirosława! Pieniny, Szczawnica, pradawna legenda Inków i tajemnica, dla której wielu jest w stanie zabić. Po sukcesie „Diablaka” wydawało się, że wiele więcej nie da się wymyślić. A jednak „Eutymia” nie tylko zaskakuje, ale także nie pozwala się odłożyć… Serdecznie polecam! Agnieszka Lis |
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 GRZEGORZ MIROSŁAW
All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © 2024 WYDAWNICTWO INITIUM
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja: JULIA CZARNOTA, KATARZYNA KUSOJĆ
Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ
Projekt okładki, projekt typograficzny, skład i łamanie: PATRYK LUBAS
Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, IZABELA NESTIORUK, OLGA KOZŁOWSKA, SYLWIA WĘGIELEWSKA
Fotografia wykorzystana na okładce: ARCANGEL, SHUTTERSTOCK
Lektor audiobooka: WOJCIECH MASIAK
WYDANIE I
ISBN EBOOK 978-83-68205-08-4
Wydawnictwo INITIUM www.initium.pl
e-mail: [email protected] facebook.com/wydawnictwo.initium
Śnieg padał już dobre trzy godziny i nie wyglądało na to, że wkrótce przestanie. Opady białego puchu nasilały się z każdą minutą. Królowa Beskidów przyodziała śnieżny płaszcz, którym okryła świerki i buki porastające zbocza jej majestatycznego masywu. Schowała swoje oblicze pośród gęstych chmur wkraczającej w rejony Babiogórskiego Parku zimy. Drogi były nieprzejezdne, a szlaki pozamykane ze względu na zagrożenie lawinowe. Ujemna temperatura i coraz krótsze dni powodowały, że nikt normalny nie zamierzał wyściubiać nosa na zewnątrz. Nikt, ale nie on. Gdzieś wysoko w górach starszy utykający mężczyzna, ubrany w grubą kurtkę puchową i skórzaną czapkę, przypominającą hełmofon czołgisty, zatrzymał się na niewielkiej polanie. Wbił w śnieg kije trekkingowe i przetarł gogle. Ściągnął rękawice. Wyjął smartfona i drżącym ruchem przemarzniętej dłoni sprawdził swoje położenie za pomocą aplikacji GPS. Wyglądał, jakby kogoś lub czegoś szukał. Był wycieńczony, ale wiedział, że od tego zależy jego być albo nie być. Powoli rozejrzał się dookoła, badając teren. Widoczność była ograniczona ze względu na padający śnieg i coraz silniej wiejący wiatr. Mimo niesprzyjających warunków dostrzegł na skraju lasu starą, drewnianą chatkę. Dym ulatujący z komina świadczył o tym, że ktoś w niej jest. Odetchnął z ulgą i ruszył w jej kierunku. Ślady zostawiane przez jego raki bardzo szybko zacierał mocny wiatr i świeży śnieg. Chatka nie była za bardzo oddalona, jednak dostanie się do niej przy tej pogodzie i słabej kondycji było dla tego starszego mężczyzny ogromnym wyzwaniem, a wręcz nadludzkim wysiłkiem. Po kilkunastu minutach jednak udało się. Pociągnął za dużą, okutą metalem klamkę, zaparł się i otworzył przysypane zaspą drewniane drzwi. Wszedł do środka i usłyszał męski, szorstki głos:
– Witaj, stary przyjacielu. W końcu się spotykamy.
– Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek się przyjaźnili – odpowiedział dużo młodszemu od siebie mężczyźnie o blond włosach, który siedział przy kominku i pocierał dłonie, ogrzewając je nad ogniem.
– Jestem pełen podziwu. To musiał być dla ciebie nie lada wyczyn. Dotrzeć tutaj przy takiej pogodzie. I to w twoim wieku i z twoją kondycją. Brawo! – Blondyn delikatnie zaklaskał.
– Nie mamy czasu. Do rzeczy. – Starszy mężczyzna ponaglił swojego rozmówcę i ściągnął czapkę. Podrapał się po swoich siwych włosach i podszedł bliżej kominka. Większość drogi przejechał na skuterze śnieżnym i tylko ostatni odcinek przemierzył na nogach, ale to i tak wystarczyło, by przemarzł do szpiku kości.
– Jak już się zdążyłeś zorientować, czas to pojęcie względne, a nie wszystko jest takie, jak się nam wydaje. Do zmierzchu mamy jeszcze dwie godziny. Usiądź, proszę. – Blondyn wskazał na jeden z drewnianych foteli stojących przed kominkiem i podszedł do stolika obok. Wziął z niego dwa metalowe kubki i szklaną butelkę wypełnioną płynem w kolorze bursztynu. Jego gość zdjął rękawice, rozpiął kurtkę i skierował swoje drżące z zimna dłonie w stronę buchającego z kominka ognia. Młodszy w tym czasie napełnił kubki brązowym napojem i usiadł na drugim fotelu.
– Nie. Dziękuję. – Starszy z mężczyzn odsunął od siebie metalowe naczynie.
– Napij się. To rum, rozgrzeje cię. Czeka nas jeszcze długa przeprawa w tym śniegu. – Blondyn z powrotem przesunął kubek w jego stronę i dodał: – Spokojnie, nie zatrułem go. Będziesz mi jeszcze potrzebny. – Po czym sam napił się rumu.
Fala zimnych dreszczy przeszyła przemarznięty organizm siwego mężczyzny. Miał wrażenie, jakby jego ciało, tracąc temperaturę niezbędną do prawidłowego funkcjonowania, próbowało ją podnieść, wymuszając ruch mięśni. Był świadom, że tam, w górach, niemiłosiernie się wyziębił. Dlatego w końcu przełamał się i sięgnął po kubek. Wykrzywił usta po wypiciu i niemal od razu poczuł moc rozgrzewającego go od środka alkoholu.
– Kawał z ciebie chuja. Powinienem cię zastrzelić tu i teraz – rzucił, dygocąc, z wykrzywionym grymasem, a młodszy w odpowiedzi szyderczo zaśmiał się mu w twarz.
– Wtedy nie poznasz odpowiedzi na nurtujące cię pytania. Pogubiłeś się w tym wszystkim, przyjacielu. Myślisz, że tracisz zmysły. Chichot losu. Co? Nie masz pojęcia, co się dzieje, a tylko ja, psychopatyczny morderca, za jakiego mnie masz, mogę ci pomóc. Tylko ja.
– Chyba tracę czas – przerwał młodszemu.
– Chcesz poznać odpowiedzi? Dotyczące dziewczyny, córki, inkaskiego skarbu i wszystkiego, co się tu dzieje? Starszy mężczyzna się zdenerwował. Czuł, że słabnie. Jego ręce były lodowate, a ogień z kominka nie dawał ukojenia. Niezdarnie ścisnął drżącą dłonią metalowy kubek. Zmarszczył brwi i jednym haustem wypił całą jego zawartość. Próbował skupić się na tym, co mówi do niego blondyn, ale zaczął mieć problemy z koncentracją.
– Wyobraź sobie, przyjacielu, że wszystko to jedno wielkie kłamstwo. Bujda wymyślona przez możnych tego świata, by trzymać w ryzach takie pospólstwo jak ty i całe to stado baranów nazywających siebie ludźmi. Wszystko to jedno wielkie kłamstwo – powtórzył blondyn. – Przychodzisz na ten świat i z wiekiem nasiąkasz całym tym kłamstwem, wierzysz w nie i stajesz się jego niewolnikiem. Katolicy na każdej mszy powtarzają jak mantrę, że wierzą w stworzyciela wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, ale czy mają pojęcie, o czym jest ta ich modlitwa? Rzeczy niewidzialne? Psia jego mać! Nie mają o tym zielonego pojęcia. Ślepo wierzą we wszystko, co im się powie, napisze, co wyczytają z tych swoich przekłamanych ksiąg. Tylko nieliczni mają zaszczyt doznać oświecenia i zgłębić pradawną, ukrytą wiedzę. A ja, drogi przyjacielu, zaliczam się właśnie do tych nielicznych.
W tym momencie podenerwowany i mający objawy głębokiej hipotermii starszy mężczyzna wstał z fotela, pobladł i złapał się za klatkę piersiową. Zdążył jeszcze wybełkotać:
– Serce… – A potem zatoczył się i upadł na ziemię.
– Psia jego mać! – zaklął blondyn i popatrzył na pusty po rumie kubek. – Za szybko, przyjacielu – stwierdził i podszedł do leżącego na brzuchu człowieka. Odwrócił go na plecy. – Mój błąd. Musiałeś tam nieźle się wyziębić. Do tego maksymalny wysiłek. Nie powinienem częstować cię alkoholem przy hipotermii. Kurwa! – Sprawdził czynności życiowe starszego mężczyzny i ponownie przeklął. Tym razem dosadniej: – Kurwa mać! Nie możesz mi tu teraz zejść. Potrzebuję cię, przyjacielu…
Kolejny znaleziony prawdziwek, o jasnobrązowym kapeluszu i grubej, białej nóżce, wywołał uśmiech na twarzy komisarza Malejki. Był w lesie niespełna czterdzieści minut, a wiklinowy kosz był już prawie wypełniony borowikami. W lasach jodłowych, bukowych i świerkowych, które okalały Szczawnicę, grzybów wysypało tej jesieni od groma. Tak właśnie wyobrażał sobie emeryturę, na którą jednak będzie musiał jeszcze trochę poczekać. On sam na łonie natury, z dala od zwyrodnialców, psychopatów i innych degeneratów. Z jednej strony chciał od tego uciec i zaszyć się gdzieś w dzikich ostępach przyrody, z drugiej jednak nie potrafił bez tego żyć. Należał do starej gwardii ludzi, którzy swoją pracę traktują jak życiową misję. Był gliną z krwi i kości, który nigdy nie odpuszcza. Po tym, jak okazało się, że jego problemy zdrowotne i śmiertelna choroba zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, postanowił całkowicie oddać się pracy, ale też i spróbować trochę o siebie zadbać. Na jego prośbę, przynajmniej tak mu się wtedy wydawało, przeniesiony został na komisariat policji w Szczawnicy, który podlegał pod komendę powiatową w Nowym Targu. Nowy przydział w okolicy Pienińskiego Parku Narodowego ucieszył go, bo jak sam przed sobą przyznał, lubił górskie krajobrazy. Przynosiły mu ukojenie skołatanych nerwów i wewnętrzny spokój. Zbieranie grzybów zaś zajmowało go od dziecka, ale nie pamiętał, kiedy ostatni raz był na grzybobraniu. Poza tym lekarz zalecił mu aktywność fizyczną. Wmawiał mu, że zrzucenie kilku nadprogramowych kilogramów na pewno dobrze zrobi jego kolanom. Jako że nigdy nie był zapalonym sportowcem, a spacery same w sobie uważał za marnotrawienie czasu, postanowił połączyć przyjemne z pożytecznym. Tę błogą chwilę w pięknych, wczesnojesiennych okolicznościach przyrody przerwał mu nagle tradycyjny, fabrycznie ustawiony dzwonek komórki. Spojrzał na wyświetlacz i odebrał.
– Co tam, Majeczko? Coś się stało?
– Stary kazał mi cię ściągnąć, i to już – usłyszał miły kobiecy głos.
– Jestem na grzybach, jest sobota, a poza tym mam samochód u mechanika. Powiedz mu, że nie mogłaś się do mnie dodzwonić.
– Mamy trupa – wypaliła nagle jego rozmówczyni. – Wszyscy mają wolne, a ty masz najkrótszy staż u nas, ale jak powiedział Stary, masz też największe doświadczenie w takich sprawach.
Malejko zamyślił się. Odkąd zjawił się tu w lipcu, nie prowadził żadnego poważnego śledztwa. Zajmował się samymi, w jego mniemaniu, błahymi sprawami. Pobicia, wymuszenia, kradzieże.
– To gdzie mam podjechać? – Głos w słuchawce wyrwał go z zamyślenia.
– Czekaj na mnie na parkingu przy Orlicy. Nie oddaliłem się za bardzo. – Komisarz zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła. – Powinienem tam dotrzeć do dwudziestu minut.
Rozłączył się i uruchomił aplikację Google Maps, żeby potwierdzić swoją lokalizację. Uśmiechnął się przy tym sam do siebie. Jeszcze niedawno potrafił tylko wykonywać połączenia i czytać SMS-y. Dzisiaj korzystanie z licznych funkcji i aplikacji smartfona nie było już dla niego problemem. Zawdzięczał to swojej nowej partnerce, która wprowadziła go w tajniki współczesnej technologii telekomunikacyjnej. Zanim ruszył, sięgnął jeszcze do kieszeni i wyciągnął listek gumy nikotynowej. Najmocniejsza z dostępnych na rynku farmaceutycznym, guma pomagała mu w walce z jego największym wrogiem – nałogiem palenia. Odkąd dostał drugą szansę, postanowił rzucić fajki. Przez ostatnie trzy miesiące próbował wszystkiego: tabletek, plastrów i innych specyfików, ale zawsze po kilku dniach abstynencji wymiękał i ulegał pokusie zapalenia. Żując gumy nikotynowe, udało mu się póki co nie sięgnąć po papierosa od prawie czterech tygodni.
Na parkingu przy schronisku Orlica czekał już na niego terenowy radiowóz Kia Sportage. Młodsza aspirant Maja Michalik, jego partnerka i mentorka od nowoczesnej technologii, jak tylko zobaczyła komisarza w płaszczu przeciwdeszczowym i kaloszach, uśmiechnęła się i wysiadła z samochodu.
– Tak myślałam – powiedziała i wyjęła z radiowozu parę butów trekkingowych.
– Masz dzisiaj służbę? – zdziwił się Malejko, widząc swoją partnerkę ubraną w policyjny mundur.
– Policjant zawsze jest na służbie. – Uśmiechnęła się, ukazując przy tym swoje bielutkie zęby. – To twoje słowa. Widzę, że grzybobranie udane, Papciu – dodała i wskazała na koszyk pełen prawdziwków.
Niekiedy tak się do niego zwracała, ale tylko wtedy, gdy nikogo nie było w pobliżu. Pierwszy raz wyrwało jej się to, gdy Malejko nazwał ją „dzieckiem”. Dziewczyna zaśmiała się na to określenie i rzuciła swojemu partnerowi „Papciem”. Nie wiedzieć czemu połączyła ich jakaś specyficzna więź. Nie tyle szybko się zaprzyjaźnili, ile mieli wrażenie, jakby znali się całe życie, chociaż w rzeczywistości poznali się ledwo trzy miesiące temu. Maja była pierwszą osobą, którą poznał tu, w Szczawnicy. Zatrzymała się i zaproponowała pomoc w dniu, w którym po raz pierwszy zawitał w tej urokliwej miejscowości uzdrowiskowej. Stał na poboczu i grzebał pod maską swojego leciwego mondeo, który po raz kolejny go wtedy zawiódł. Kiedy zameldował się w swoim nowym miejscu pracy, okazało się, że dziewczyna, która udzieliła mu pomocy, jest policjantką i że będą razem pracować. Od razu przypadli sobie do gustu i polubili się, a po jakimś czasie stwierdzili nawet, że rozumieją się bez słów. W ich relacji nie było żadnych podtekstów natury damsko-męskiej. Maja to dwudziestosiedmioletnia atrakcyjna blondynka o słodkiej twarzy, do której w kolejce ustawiał się tabun mężczyzn, jednak dla komisarza była zupełnie aseksualna. Choć z zasady trzy miesiące nie powinny zmienić życia człowieka, to Malejko czuł, jakby poznając Majkę, włożył brakujący puzzel we własną układankę. Traktował ją jak córkę, której nigdy nie miał, a ona go jak ojca, którego straciła jeszcze jako małe dziecko.
Komisarz ściągnął płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze. Włożył buty trekkingowe i zapytał:
– Co się stało?
– Leśnik znalazł ciało w dolinie Pienińskiego Potoku. Technicy są już na miejscu. Prokurator w drodze – odpowiedziała aspirantka i weszła z powrotem do radiowozu. Malejko usiadł z przodu na miejscu pasażera.
– To w okolicach Krościenka? – zapytał, bo jeszcze nie do końca odnajdywał się w tutejszej topografii. Studiował trochę mapy, ale był świadom, że minie nieco czasu, zanim będzie się poruszał po okolicy jak lokalny pies.
– Dokładnie, Papciu – uśmiechnęła się Majka, odpaliła silnik, podała komisarzowi puszkę coli i dodała: – Z tyłu masz galaretki. Mama zrobiła.
– Dziecko, jesteś moim aniołem. Te galaretki z kurzych łapek naprawdę mi pomagają. Kolana mniej mi dokuczają, a ból stał się znośny nawet przy chodzeniu po schodach. Podziękuj mamie. – Malejko otworzył puszkę i napił się coli.
– Sam jej podziękujesz. Zaprosiła cię jutro do nas na obiad. Będziesz?
– Normalnie unikam ludzi, ale dla ciebie zrobię wyjątek. Poza tym z chęcią poznam kobietę, która dostarcza mi kolagenu w formie tych pysznych galaretek.
– Zapewniam cię, że nie tknąłbyś ich, gdybyś widział, jak wygląda ich przyrządzanie.
Malejko uśmiechnął się tylko i wziął kolejny łyk coli. Zachwycał się smakiem napoju.
– Mam wrażenie, jakby tutejsza cola smakowała nadzwyczaj dobrze. – Obejrzał puszkę dookoła, przeczytał skład i dodał: – Kiedy oni wypuścili ten smak? I ta puszka. Marketingowy majstersztyk. Piję ją od lat, a dopiero po przyjeździe do Szczawnicy trafiłem na nią w sklepie.
Majka zmarszczyła brwi ze zdziwienia, ale nie skomentowała tego, bo była zaabsorbowana wyminięciem rowerzysty na stromym i wąskim zjeździe ze schroniska Orlica. Poza tym przyzwyczaiła się już do dziwactw komisarza. Po krótkiej chwili znaleźli się na drodze prowadzącej do Krościenka. Po lewej stronie tuż przy Dunajcu ciągnął się deptak. Samochodem można było pokonać ten odcinek w niespełna dziesięć minut. Ale jeszcze miesiąc wcześniej ta sama droga zajęłaby im więcej czasu ze względu na tłumy turystów, którzy rok w rok masowo odwiedzali tę urokliwą uzdrowiskową miejscowość położoną w malowniczej górskiej dolinie potoku Grajcarka. Miasto zapewniało przyjezdnym wiele atrakcji. Poza domami zdrojowymi i ośrodkami sanatoryjnymi można tu było naprawdę miło i aktywnie spędzić czas. Pogranicze Pienin i Beskidu Sądeckiego było mekką dla miłośników turystyki górskiej. Najczęściej fotografowany w Polsce zamek w Niedzicy oraz leżący na przeciwległym brzegu Zbiornika Czorsztyńskiego zamek Czorsztyn zapewniały atrakcje pasjonatom historii, a fani sportów wodnych mogli tu korzystać z licznych organizowanych spływów.
Po dziesięciu minutach dojechali do Krościenka nad Dunajcem. Majka podjechała radiowozem najdalej, jak się dało. W pewnym momencie zostali jednak zmuszeni do pokonania dalszej drogi o własnych siłach. Weszli w las, a po krótkim czasie zaczęły się przewyższenia. O dziwo, kolana komisarza dzielnie i prawie bezboleśnie zniosły trud wyprawy. Szli wzdłuż Pienińskiego Potoku. Dziewczyna po drodze opowiedziała komisarzowi o okolicy. Wspomniała o tym, że kiedyś przez tę dolinę prowadził jeden z najtrudniejszych szlaków turystycznych w Pieninach, ale obecnie jest on zamknięty dla turystów ze względu na ścisłą ochronę przyrody. Dolina stanowiła teraz ostoję dla zwierząt. Malejko zdziwił się więc bardzo, gdy zamiast dzikiej zwierzyny napotkali po drodze prowadzącego rower mężczyznę. Na głowie miał sportowy kask ochronny, a obcisła koszulka i getry sprawiały, że, przynajmniej w opinii komisarza, nie wyglądał zbyt męsko.
– To teren pod ścisłą ochroną. Co pan tu robi? – pierwsza odezwała się Majka.
– Prokurator Konrad Wysocki – przedstawił się wysoki, chudy mężczyzna w okularach. – Wnioskuję, że jesteśmy tutaj w tej samej sprawie.
– Przepraszam, panie prokuratorze. Młodsza aspirant Michalik – zameldowała niczym w wojsku. – To komisarz Malejko. Udajemy się w miejsce, gdzie leśnik znalazł ciało. Musi być pan nietutejszy.
– Prokuratura Okręgowa w Nowym Targu. Tak się składa, że byłem akurat w okolicy na wypadzie rowerowym ze znajomymi. Macie tu piękne trasy rowerowe, ale niestety ściągnięto mnie z urlopu. Pomożecie mi z tym? – Wskazał na przebitą oponę w jednośladzie.
– Nie ma pan zapasu? – zdziwił się Malejko i wyjął gumę nikotynową z kieszeni.
– Mam, ale…
– Nie potrafi pan? – zadrwił komisarz, który znał takich gogusiów jak ten tutaj.
– Myślę, że nie ma sensu teraz tego zmieniać. I tak nie da pan rady dalej jechać – wtrąciła aspirantka.
– Nawet na elektryku? – kpił nadal policjant, ale po tym, jak Majka przeszyła go groźnym wzrokiem, postanowił odpuścić.
– Skoro tak pani mówi. – Prokurator oparł rower o pobliskie drzewo, ściągnął zabezpieczenie i zaczął go przypinać. Malejko uśmiechnął się i już miał zażartować, że chyba dziki albo sarny mu go ukradną, ale Majka wyczuła jego intencję i wbiła mu łokieć w brzuch. Podziałało. Ruszyli dalej w trójkę. Teren był wymagający, więc szli w milczeniu.
– Prokurator Wysocki. Co my tu mamy? – Pierwszy na miejscu odezwał się chudy prawnik.
– Mężczyzna. Mnogie złamania kości czaszki, kończyn górnych i dolnych, miednicy i kręgosłupa szyjnego – odparł biegły pochylony nad denatem.
– Facet wygląda, jakby zderzył się z tirem – wtrącił Malejko, patrząc na nienaturalnie powyginane zwłoki. Czaszka była zmiażdżona, z krwawą plamą rozlewającą się wokół resztek mózgu, który w niektórych miejscach wciąż przywierał do fragmentów kości. Twarz była zniekształcona do tego stopnia, że trudno było określić rysy. Kończyny wykrzywione, lewa ręka niemalże oderwana od tułowia, trzymała się tylko na skrawkach skóry i mięśni. Prawa noga złamana w kilku miejscach, widoczne były wystające z niej fragmenty kości wyglądające jak ostre pale. Kręgosłup też musiał zostać zmiażdżony, bo ciało przyjęło nienaturalną, zgiętą pozycję. Części ubrania wciąż przywierały do skóry, przesiąknięte krwią, ale większość z nich była podarta i porwana na strzępy, odsłaniając rozszarpane tkanki. Wokół unosił się nie tylko metaliczny zapach krwi, ale też coś gorszego – specyficzny odór wnętrzności, które wydostały się z rozszarpanego brzucha.
– Można to tak określić. Liczne obrażenia o charakterze wielonarządowym wskazują na to, że denat upadł z bardzo dużej wysokości. Czas zgonu jakieś sześć godzin temu – kontynuował biegły.
– Skąd niby miał spaść? – zdziwił się prokurator, który rozglądał się po otaczającym ich lesie, jakby czegoś szukał.
– Korony drzew zasłaniają, ale leśnik twierdzi, że niedaleko stąd wznosi się bardzo strome i wysokie północne zbocze Góry Zamkowej. – Biegły pokazał w kierunku oddalonego od nich o kilkanaście metrów starszego mężczyzny ubranego w bojówki i kurtkę moro, którego właśnie przesłuchiwała aspirantka Michalik. – Wszystko wskazuje na to, że denat spadł stamtąd, a ciało poturlało się aż tutaj.
– To obcokrajowiec? – zapytał komisarz Malejko, zwracając uwagę na ciemną karnację zmarłego.
– Zgadza się. Hiszpan. Javier Pereira. – Technik podał komisarzowi plastikową torebkę, w której zabezpieczony był dowód osobisty. Prokurator ruszył w kierunku leśnika, a w ślad za nim podążył Malejko.
– To prokurator Wysocki. Pewnie ma kilka pytań. – Aspirantka zaanonsowała prawnika, który ze względu na swój sportowy strój mógł nie wyglądać na tego, kim jest.
– Co pan tutaj robił i jak znalazł pan ciało? – zaczął przesłuchanie Wysocki.
– Mówiłem już pani aspirant. W robocie byłem. Latem mieliśmy kilka potężnych nawałnic tu w okolicy. Sprawdzałem stan drzewostanu, straty i takie tam. Szedłem… o tędy. – Leśnik ruchem ręki wskazał kierunek, z którego przybył, i dodał: – No i natrafiłem na trupa. Od razu powiadomiłem policję. Pierwsi zjawili się ci panowie. – Tym razem pokazał na dwóch techników, którzy zaczęli właśnie wkładać zwłoki do czarnego, plastikowego worka.
Malejko poczuł nagle w kieszeni pojedynczą wibrację telefonu. Przekonany, że pewnie to znowu jakaś wiadomość typu spam, chciał ją zignorować, ale coś jakby mu na to nie pozwoliło. Wyjął komórkę i przeczytał SMS-a:
Nie ufaj prockowi. Zabezpiecz przed nim sznurki z walizki. Nadawca nieznany. Komisarz przesunął jeszcze palcem wiadomość ku dołowi i na ekranie, ku jego zdziwieniu, ukazał się obraz przedstawiający dobrze mu znany symbol słowiańskiego boga Welesa. Odwrócony, rogaty trójkąt równoramienny. Szczęka mu opadła i wypalił:
– Co jest, kurwa? – W ułamku sekundy w jego głowie pojawiły się wspomnienia sprzed niespełna trzech miesięcy oraz pytania. Wiele pytań.
– Coś się stało? – zaniepokoiła się Majka. Prokurator też spojrzał pytająco w jego kierunku.
Malejko dyskretnie schował telefon, a drugą ręką wyjął z kieszeni listek z gumami.
– Nie, nic. Ostatnia guma. Przepraszam. Rzucam palenie i jestem ostatnio nerwowy – zbył ich i pomachał im przed oczami gumą nikotynową.
– Coś pan znalazł przy zwłokach albo w okolicy? – kontynuował przesłuchanie Wysocki.
– Panie, ja trupa w życiu nie dotknąłem. Nawet jak świętej pamięci mamusię chowałem, tom się z nią nie pożegnał należycie. Od dziecka tak mam. Jakiś lęk przed martwymi czy co. Nie wiem – tłumaczył się leśnik.
– Słyszałem, że ma pan swoją teorię co do kleksa? – dopytywał prokurator.
– Słucham? Nie rozumiem – zdziwił się przesłuchiwany, a Malejce w tym momencie zapaliła się w głowie lampka. Dotarło nagle do niego znaczenie słów wiadomości, którą przed chwilą dostał. „Nie ufaj prockowi”. Zaczął analizować i przypomniał sobie, że przecież prockami nazywają siebie w swoim żargonie prokuratorzy. Stosują wiele dziwnych określeń, jak chociażby właśnie kleks, na denata, który spadł bądź skoczył z wysokości. Nie dał jednak po sobie poznać, że coś jest nie tak i że wiadomość zabiła mu ćwieka, dlatego niezwłocznie wyjaśnił leśnikowi: – Pan prokurator chciał zapytać o to strome zbocze, z którego prawdopodobnie spadł albo został zepchnięty człowiek, którego ciało pan znalazł.
– A, o to – dotarło do mężczyzny. – Mnie się wydaje, że tak poobijany jak ten to tylko z północnego zbocza mógł spaść. O tam. – Pokazał palcem w górę, na strome skalne wypiętrzenie.
– Co to za zbocze? – dopytywał Wysocki.
– Zamkowa Góra.
– Ale co by tam miał robić, a przede wszystkim jak by się tam dostał? – naciskał prokurator.
– Normalnie, szlakiem. U góry są ruiny Pienińskiego Zamku. Można je zwiedzać, a jak ktoś nie czyta tabliczek i ignoruje ostrzeżenia, to może skończyć jak ten tu o… – Ponownie wskazał w kierunku techników, którzy zamykali już plastikowy worek.
W czasie, kiedy prokurator przesłuchiwał leśnika, przez głowę komisarza przewijały się dziesiątki pytań. Kto przysłał mu tę wiadomość? Skąd wiedział o trupie, o prokuratorze i o tym, że tu jest? Skąd symbol Welesa w wiadomości? W ułamku sekundy rozważył wiele opcji. Może ktoś ich obserwuje? Może zakon nie przestał istnieć w momencie, w którym świątynia runęła? Intuicja podpowiadała mu, że to na pewno grubsza sprawa, a być może przysłany tu niby przypadkiem prokurator jest członkiem zakonu Welesa. Z chęcią by to zweryfikował, ale kask rowerowy zasłaniał potylicę chudego prawnika. O jaki sznurek i o jaką walizkę chodzi? Nagle z zamyślenia wyrwało go ostatnie pytanie, jakie prokurator zadał leśnikowi:
– Na pewno nic pan nie znalazł w okolicy?
– A co niby miałbym znaleźć?
– Nie wiem. Zmarły to prawdopodobnie turysta z Hiszpanii. Nie natknął się pan na jakiś plecak, torbę, a może walizkę?
– Walizkę? Jaką walizkę? Niczego nie znalazłem. Jak mi pan nie wierzy, niech mnie pan przeszuka – uniósł się leśniczy.
– Dobrze, już dobrze – uspokoił go prokurator, a potem zaczął wydawać polecenia. – Niech pani spisze zeznania pana leśnika – zwrócił się do Majki.
– Już to zrobiłam – uśmiechnęła się, ukazując przy tym swoje bielutkie zęby.
– No to wdrapie się pani razem z komisarzem tam na górę i sprawdzicie te ruiny. Musimy ustalić, czy to tylko nieszczęśliwy wypadek, czy ktoś pomógł biedakowi przedostać się na tamten świat. Zobaczcie, czy nie ma tam jakichś śladów walki lub przedmiotów.
– Jakich przedmiotów? Walizki? – wyskoczył jak filip z konopi Malejko, który odkąd dostał dziwną wiadomość, stał się bardzo podejrzliwy w stosunku do prokuratora.
– Co pan z tą walizką?
– Sam pan zaczął – skwitował Malejko.
– Czy ja już mogę iść? – Na szczęście do rozmowy wtrącił się leśnik.
– Mamy wszystkie dane i kontakt do pana? – Wysocki ponownie odezwał się do Majki.
– Tak – odpowiedziała, a prokurator skinął głową na znak, że wyraża zgodę, aby leśnik oddalił się z miejsca zdarzenia.
– Panowie – zwrócił się jeszcze do techników – sprawdźcie jeszcze raz okolicę, czy na pewno czegoś nie przegapiliśmy. Do wieczora chcę mieć raport z sekcji. A, i wezwijcie GOPR-owców czy coś, przecież nie będziecie go taszczyć na plecach. – Wskazał na plastikowy worek.
– Co my tu w ogóle robimy? – zapytała schowana w krzakach jak wilk czający się na swoją ofiarę Majka. – Nie powinniśmy sprawdzać ruin Zamku Pienińskiego?
– Spokojnie. Poczekamy jeszcze z dziesięć minut i jak nic się nie wydarzy, pójdziemy do ruin – odpowiedział komisarz, który leżał na ziemi obok.
– A co ma się wydarzyć? – dziwiła się dziewczyna, która nie rozumiała, dlaczego jej kolega postanowił schować się w krzakach i obserwować okolicę w pobliżu miejsca, w którym znaleziono ciało martwego Hiszpana, po tym, jak prokurator i technicy razem z GOPR-owcami już dawno się stamtąd oddalili.
– Lepiej opowiedz mi coś o tym zamku – zasugerował Malejko, który wciąż był zaabsorbowany rozmyślaniem nad anonimową wiadomością, którą otrzymał. Póki co nie zamierzał się dzielić jej treścią ze swoją partnerką. Nie wiedział, co się dzieje i komu może ufać. Co prawda nie podejrzewał, żeby Majka mogłaby mieć z tym coś wspólnego, ale chciał na razie zostawić to tylko dla siebie. Ślad wydarzeń sprzed trzech miesięcy, choć wydawał się komisarzowi mgliste, był stale odczuwalny.
– To nie zamek taki jak ten w Niedzicy albo w Czorsztynie, tylko kupa kamieni – zaczęła swoją opowieść dziewczyna, której konikiem była historia. Studiowała ją przez trzy lata na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, zanim postanowiła rzucić studia i wstąpić do policji. – Dziś nie ma już nic wspólnego z potężną warownią z trzynastego wieku. Niewiele z niej zostało. Zresztą sam zobaczysz. Zamek został zbudowany na stromej półce skalnej, pod wierzchołkiem, w miejscu, które samo w sobie stanowiło doskonały przyczółek obronny. Góra Zamkowa leży w grzbiecie masywu Trzech Koron, z którym ta warownia łączyła się zaledwie wąskim przesmykiem skalnym, z pozostałych stron znajdują się strome zbocza. Zamek był niewielki i perfekcyjnie wtopiony w naturalne grzbiety skał. Doskonała kryjówka. Ponoć sam Bolesław Wstydliwy wraz z matką i księżną Kingą schronił się tam w czasie najazdu Tatarów na Polskę.
– Ciii! – przerwał jej nagle komisarz i wyszeptał: – Wiedziałem. – A potem wskazał palcem w kierunku, skąd nadchodził leśnik, którego jeszcze pół godziny temu przesłuchiwali.
– Co jest? – zdziwiła się zdezorientowana aspirantka. Pozostali w ukryciu i bacznie obserwowali każdy ruch mężczyzny. Ten nerwowo rozglądał się dookoła i kiedy stwierdził, że nikogo nie ma w pobliżu, podszedł do jednego z powalonych drzew, których było sporo w okolicy. Ukląkł pod nim i zaczął rozgarniać liście, których o tej porze roku przybywało z dnia na dzień. Pogrzebał kijem w gruncie, a potem wyjął z ziemi całkiem sporych rozmiarów srebrną walizkę. Kiedy to zrobił, Malejko dał sygnał partnerce:
– Teraz!
Dziewczyna wyjęła broń. Wyszła z krzaków i krzyknęła do oddalonego od nich o kilkanaście metrów leśnika:
– Ręce do góry!
Mężczyzna prawie zszedł na zawał, ale zachował trzeźwość umysłu. Odrzucił walizkę na bok i zaczął uciekać.
– Stój, bo strzelam – ostrzegła na cały głos Majka, ale leśnik nie zareagował, tylko uciekał dalej. Dziewczyna oddała strzał ostrzegawczy, a potem przymierzyła. Miała idealną, czystą pozycję, na pewno by trafiła. Na strzelnicy zawsze miała dobre wyniki, ale do człowieka jeszcze nigdy nie strzelała. Nie chciała, żeby ta sposobność się nadarzyła. Mimo dogodnej pozycji nie strzeliła, tylko ruszyła w pogoń za uciekinierem. Malejko został sam. Podszedł do porzuconej walizki. Podniósł ją i spróbował otworzyć. Okazało się, że jest zamknięta na szyfr. Kombinacja czterech cyfr. Zamek wyglądał na trudny do sforsowania. Zaczął się rozglądać za jakimś większym kamieniem, którym mógłby spróbować zniszczyć zamek. Wtedy poczuł wibrację w kieszeni. Niepewnie wyjął telefon.
0-8-0-4 – brzmiała treść SMS-a.
Teraz nie miał już żadnych wątpliwości. Ktoś ich obserwuje. Rozejrzał się wokół, ale nikogo nie spostrzegł. Nawet Majka goniąca leśnika zniknęła mu z pola widzenia. Bez namysłu ustawił w zamku cyfry zgodnie z przesłaną wiadomością. Udało się. Otworzył walizkę i ku swojemu zdziwieniu nic tam nie znalazł. Wnętrze wypełnione było gąbką, w której widniało kwadratowe wycięcie. Otwór. Gąbka musiała jeszcze niedawno stanowić zabezpieczenie dla jakiegoś przedmiotu. Był zszokowany całym tym zajściem. Wyciągnął telefon i jeszcze raz przeczytał pierwszą wiadomość od anonimowego nadawcy: Nie ufaj prockowi. Zabezpiecz przed nim sznurki z walizki.
Jakie, kurwa, sznurki? O co w tym wszystkim chodzi? Wysocki musiał wiedzieć o walizce, dlatego o nią pytał, rozważał policjant. Miał mętlik w głowie. Do tego był niemal pewny, że ktoś go obserwuje. Zaczął dokładnie badać walizkę. Była solidna, wykonana ze stali nierdzewnej. Swoim wyglądem sugerowała, że jej zawartość musi być bardzo cenna. Na zewnątrz miała parę wgnieceń. Podejrzewał, że spadła z wysokości razem z Hiszpanem, ale nie uległa przy tym zniszczeniu. Po dokładniejszym jej zbadaniu okazało się, że gąbkę można wyjąć, a pod nią jest drugie dno. Wystarczyło trochę mocniej je wcisnąć, żeby się otworzyło. W środku policjant znalazł jakieś powiązane ze sobą sznurki. Wyciągnął je i przyjrzał im się. Był jeden główny sznurek, do którego dowiązane były prostopadle inne kolorowe sznureczki, na których z kolei znajdowały się węzełki.
Co to, kurwa, jest? – kompletnie niczego nie rozumiał.
Nagle usłyszał głosy, a raczej krzyki zbliżającej się Majki. Niewiele myśląc, zwinął sznurki i schował je do kieszeni. Poskładał i zamknął walizkę, a na koniec przestawił cyfrowy zamek. Chwilę później zobaczył swoją partnerkę prowadzącą skutego w kajdanki leśnika. Facet miał podbite oko i wyglądał na bardzo wystraszonego. Kiedy podeszli bliżej, Malejko oznajmił partnerce:
– Nie ma co, musimy wezwać wsparcie. Dzwoń do Starego. Trzeba odstawić gościa na dołek, a mamy przecież jeszcze ruiny do sprawdzenia.
– Co jest w walizce? – wysapała aspirantka, którą wyraźnie zmęczyła pogoń i obezwładnienie leśnika.
– Nie wiem. Zamknięta na szyfr. Nie można otworzyć – skłamał i natychmiast źle się z tym poczuł. Sam nie do końca rozumiał, dlaczego tak postępuje. Bolało go, że okłamuje jedyną bliską mu osobę, ale był totalnie zdezorientowany. Powie jej o wszystkim, ale jeszcze nie teraz.
– Zgodnie z artykułem dwieście trzydziestym trzecim, paragraf pierwszy kodeksu karnego za składanie fałszywych zeznań grozi panu od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności. Mogę do tego dołożyć utrudnianie śledztwa od trzech miesięcy do pięciu lat. Ucieczka przed funkcjonariuszem. Trochę się tego nazbiera, wystarczy, żeby zamknąć cię na dobrych kilka lat, panie Bartkowiak – rozpoczął swoje przesłuchanie prokurator Konrad Wysocki. Tym razem na posterunku policji w Szczawnicy. Zanim przywieźli tutaj leśnika, prawnik zdążył jeszcze wziąć prysznic i przebrać się. Eleganckie spodnie, koszula i modna, sportowa marynarka dodawały mu teraz powagi.
– Ale jak to? Mnie się wnuki porodziły niedawno. Nie możecie mnie zamknąć. Przecież ja nic nie zrobiłem – tłumaczył się mężczyzna, do którego nie docierało jeszcze, jak poważnych nadużyć się dopuścił.
– Gdzie ukryłeś zawartość walizki? – Wysocki od razu przeszedł do konkretów.
– Ja nawet tej walizki nie otworzyłem, panie prokuratorze. Przysięgam.
– Bredzisz. Ta twoja teoria o Zamkowej Górze? Jak na to wpadłeś? Może to ty zepchnąłeś Hiszpana?
– Co? – zdziwił się Bartkowiak.
– Zobaczyłeś dobrze ubranego obcokrajowca z dużą walizką. Poszedłeś za nim. Zaczaiłeś się i zepchnąłeś. A potem, żeby odsunąć od siebie podejrzenia, wezwałeś policję. Nieźle to sobie wymyśliłeś – zainsynuował prokurator.
– Ja nikogo znikąd nie spychałem. Nikogo nie zabiłem. Owszem, chciałem przywłaszczyć walizkę…
– Przywłaszczyłeś – poprawił go Wysocki.
– Tak jak mówiłem już kilka razy, sprawdzałem drzewostan. Natknąłem się na trupa i od razu zadzwoniłem na policję. Kiedy czekałem na was, w oddali zobaczyłem, że coś leży w krzakach. Podszedłem i znalazłem walizkę. Najpierw nie chciałem jej nawet dotknąć, ale potem przypomniałem sobie, jak kiedyś ze starą oglądaliśmy taki film o gangsterach. I tam było, że przy trupie ktoś znalazł walizkę pełną pieniędzy. Pomyślałem, że jemu już się nie przydadzą, a my mamy kredyty. Wnuki się porodziły. Dzieci dom budują.
– No i wziąłeś i schowałeś te pieniądze?
– Mówię, że nawet jej nie otworzyłem. Chciałem, ale nie dało rady. Zamek był na szyfr. Spróbowałem kilku kombinacji, ale ani drgnęła. Próbowałem jeszcze kamieniem i też nic, a potem usłyszałem zbliżających się ludzi. To byli policjanci. Ci dwaj, co grzebali przy trupie. Wystraszyłem się. Zakopałem walizkę w ziemi pod zwalonym drzewem, w miejscu, które nie rzuca się w oczy. Przykryłem liśćmi, a co było dalej, dobrze pan już wie.
– Posłuchaj, możemy pójść na ugodę. Powiesz mi, gdzie schowałeś zawartość walizki, a ja pogadam z sędzią i załatwię ci zawiasy. Jak nie, to zapomnij o wnukach na dobre kilka lat – niespodziewanie zaproponował Wysocki.
– Panie prokuratorze, na logikę. Jakbym wyjął kasę z walizki, to po co miałbym po nią wracać?
Prawnik poprawił okulary, podrapał się po swojej bujnej, czarnej czuprynie i już miał dojechać leśnika, kiedy usłyszał dzwonek i poczuł wibrację telefonu w kieszeni. Wyciągnął go i odrzucił połączenie. W tym samym niemal momencie do salki, w której przesłuchiwał leśnika, wszedł komendant Peszko – przełożony Malejki i aspirantki Michalik.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale to naprawdę ważne, panie prokuratorze – powiedział komendant. Wysocki spojrzał na niego, potem skierował złowrogie spojrzenie na leśnika, odwrócił się, podszedł do drzwi i razem z komendantem wyszli na zewnątrz.
– Panie prokuratorze, mamy problem – zaczął Peszko. – Ciało zniknęło.
– Jakie ciało?
– Zwłoki Hiszpana znalezione w dolinie Pienińskiego Potoku.
– Jak zniknęło? Przecież nie wyparowało? – zdziwił się i poprawił okulary Wysocki.
– Był wypadek. Musimy jechać. Wyjaśnię to panu po drodze.