Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zuzanna Szczerbska, młoda miłośniczka turystyki górskiej i tegoroczna maturzystka, znika w tajemniczych okolicznościach podczas pobytu w Beskidzie Żywieckim. Jej przyjaciółka Kaśka natychmiast zwraca się o pomoc do wuja dziewczyny, Talara – byłego wojskowego, który mimo własnych traum bezzwłocznie rozpoczyna desperackie poszukiwania chrześnicy.
Tymczasem w Babiogórskim Parku Narodowym giną młode kobiety. Komisarz Malejko, oddelegowany do sprawy z Makowa Podhalańskiego, odkrywa, że te pozorne wypadki to w rzeczywistości rytualne morderstwa ku czci starosłowiańskiego bóstwa Welesa. Zaginiona Zuza jest kluczem do rozwiązania zagadki. Rozpoczyna się wyścig z czasem – wielki rytuał ma się odbyć w noc Kupały w starożytnej świątyni ukrytej we wnętrzu Diablaka.
Kto stoi za tajemniczymi morderstwami i co łączy ofiary rytuałów? Jakie tajemnice skrywa Babia Góra? Czy starosłowiańskie legendy ożyją na nowo?
Grzegorz Mirosław wciąga czytelnika w opowieść o zaginionej dziewczynie, morderczych rytuałach i starożytnych bóstwach, rozgrywającą się w malowniczych okolicznościach Beskidu Żywieckiego. Odkryj magiczne miejsca, od wodospadu przy Mosornym Potoku po Oravsky Hrad, i zanurz się w fascynującym świecie mitologii słowiańskiej oraz lokalnych legend.
Indiana Jones w polskich warunkach Beskidu Żywieckiego i Babiogórskiego Parku Narodowego. Starosłowiańska sekta, wojskowi po misjach, rytualne morderstwa… i miłość. Polecam tym, którzy lubią, gdy brakuje im tchu przy lekturze! Agnieszka Lis
Lektura „Diablaka” jest niczym ostra górska wyrypa! Autor nie pozostawia czytelnikowi ani chwili na głębszy oddech. Szybka akcja, zmieniające się krajobrazy, wyraziści bohaterowie i grasujący w Beskidzie Żywieckim morderca – czego może chcieć więcej czytelnik kryminałów? Podpowiadam: drugiego tomu! Polecam! Marta Matyszczak
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 315
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 GRZEGORZ MIROSŁAW
All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © 2024 WYDAWNICTWO INITIUM
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja: DAGMARA ŚLĘK-PAW
Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ
Projekt okładki, projekt typograficzny, skład i łamanie: PATRYK LUBAS
Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, IZABELA NESTIORUK, OLGA KOZŁOWSKA, SYLWIA WĘGIELEWSKA
Fotografia wykorzystana na okładce: ARCANGEL, SHUTTERSTOCK
Lektor audiobooka: Wojciech Masiak
WYDANIE I
ISBN 978-83-67545-95-2
Wydawnictwo INITIUM
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
facebook.com/wydawnictwo.initium
Młoda, atrakcyjna blondynka nerwowo spoglądała na smartfon, który pokazywał szóstą pięćdziesiąt osiem rano. Grafitowy, lekko zdezelowany ford ranger właśnie zatrzymał się przed nią na niewielkim parkingu przy górskiej uliczce.
– Gdzie Zuza? Co się stało? – rzucił wysoki, przystrzyżony po wojskowemu mężczyzna wychodzący z samochodu.
– Dostałam helpkę po drugiej w nocy – wyjąkała przerażona, rozglądając się nerwowo.
– Co takiego? Kaśka, uspokój się i mów, o co chodzi. Jaką helpkę? – Podał jej plastikową butelkę z wodą. – Spokojnie. Jeszcze raz od początku. Napij się – uspokajał.
Dziewczyna drżącą ręką przystawiła butelkę do ust, napiła się wody i powoli, trzęsącym się głosem zaczęła opowiadać.
– Wczoraj na szlaku wydawało nam się, że ktoś nas śledzi. Ktoś szedł za nami, a za każdym razem, jak się oglądałyśmy, chował się za drzewami. W końcu stwierdziłyśmy, że jakiś palant robi sobie jaja. Wróciłyśmy do pensjonatu. Wypiłyśmy butelkę wina, a potem po drugiej w nocy dostałam helpkę.
– Kurwa, jaką helpkę, Kaśka? – wybuchnął mężczyzna, rozglądając się wokół otaczającego ich terenu zalesionych Beskidów, które w promieniach porannego, czerwcowego słońca wyglądały magicznie.
– To taka apka. Jeśli dzieje się coś złego, naciskasz na smartfonie specjalną kombinację przycisków, a wybrana przez ciebie osoba zostaje o tym poinformowana. Zuza mówiła, że gdyby kiedykolwiek użyła tej apki, mam niezwłocznie dzwonić do jej wuja – tłumaczyła ze łzami w oczach dziewczyna.
– Gdzie nocowałyście?
– W pensjonacie Pod Paprotkami. Jakieś dwa kilometry stąd. Po północy Zuza jeszcze spała.
– Skąd wiesz?
– Wstawałam do ubikacji i widziałam, że leży w łóżku.
– Spała?
– Tak mi się wydaje. Obudził mnie sygnał w telefonie – odblokowała komórkę – dokładnie o drugiej dwadzieścia osiem.
– I co było dalej?
– Przeszukałam pokój, łazienkę. Nie było Zuzy, jej butów, ubrania i plecaka. Zaraz potem zadzwoniłam do pana. Na pewno nie wysłałaby helpki dla jaj. Coś się stało. Jestem tego pewna.
– Dobra, zostań tu. Wejdź do auta i zamknij się od środka. – Mężczyzna wyciągnął komórkę i zaczął przesuwać palcem po wyświetlaczu. Zmarszczył brwi i wyjaśnił: – Telefon Zuzy jest jakieś półtora kilometra od tego miejsca. – Podrapał się po czole i spojrzał na lasy porastające otaczające ich góry Beskidu Żywieckiego.
– Ale jak to? – zdziwiła się Kaśka. – Helpka powinna też pokazywać lokalizację aparatu, ale nie mam żadnego sygnału ani żadnego konkretnego miejsca.
– Pewnie nie ma zasięgu albo telefon się rozładował lub, nie daj Boże, został zniszczony – stwierdził, sięgając do samochodu po plecak w kolorze wojskowej zieleni, a potem odchodząc, dodał: – Podłożyłem w jej telefonie pluskwę.
– Co? – zdziwiła się Kaśka, ale widząc oddalającego się od samochodu mężczyznę, krzyknęła: – Idę z panem. Nie zostanę tu sama.
– Nadążysz? – zapytał i jeszcze raz spojrzał na telefon, a następnie ruszył w kierunku szutrowej drogi, przy której biała tabliczka w kształcie strzałki informowała turystów, że właśnie wkraczają na niebieski szlak w stronę Mosornego Gronia.
– Dam radę. Razem z Zuzą jesteśmy w trakcie zdobywania KGP – rzuciła i przyspieszyła kroku, by dotrzymać tempa czterdziestoletniemu mężczyźnie.
Okazało się, że to on może mieć problem z dotrzymaniem tempa młodej, wysportowanej dziewczynie. Szybkim krokiem zaczęła pokonywać wyboistą, pokrytą licznymi kamieniami i coraz bardziej stromą, wchodzącą w las drogę. Po chwili zaczął się łapać na tym, że próbuje nie patrzeć na niezwykle zgrabny, opięty trekkingowymi legginsami tyłek dziewiętnastolatki. Znał Kaśkę jako podlotka, od kiedy przyjaźniła się z jego chrześnicą.
Różne wizje i scenariusze zaczęły pojawiać się w jego głowie. Wypadek? Porwanie? Najważniejsze teraz było dotrzeć do miejsca, w którym znajdował się telefon Zuzy. Wcale nie był dumny z tego, że rok temu na osiemnastkę w podarowanym siostrzenicy nowiuśkim telefonie z logo nadgryzionego jabłka zainstalował urządzenie lokalizacyjne. Należał do ludzi, którzy lubią mieć wszystko pod kontrolą, a swego czasu był naocznym świadkiem, jak wiele zła i okrucieństwa jest na tym świecie. Sam nie miał dzieci, a Zuzę traktował jak własną córkę. Po tragicznym w skutkach wypadku samochodowym rodziców dziewczyny został jej prawnym opiekunem. Zuza miała wtedy tylko trzynaście lat, a on nie miał bladego pojęcia o ojcostwie. Był dla niej niańką, przyszywanym tatą i psychologiem jednocześnie. Nigdy nie zapomni, jak tłumaczył jej zawiłości procesu menstruacyjnego. To było dla niego trudniejsze i bardziej stresujące niż niebezpieczne misje wojskowe, w których wielokrotnie brał udział w przeszłości. Byli bardzo zżyci, ale kiedy dziewczyna osiągnęła pełnoletność, wyprowadziła się do domu, który odziedziczyła po rodzicach. Ostatnio z powodu własnych problemów troszkę zaniedbał tę relację. Poza tym Zuza nie wiedzieć kiedy dorosła i miała już własne życie, w którym chyba było coraz mniej miejsca dla wujka.
– Co to jest KGP? – wydyszał, schodząc ze szlaku w kierunku górskiego potoku.
– Korona Gór Polski. Zdobywa się najwyższe szczyty wszystkich pasm górskich w Polsce. – Blondynka zawróciła i w miejscu, w którym on zszedł, zeskoczyła z niewielkiej skarpy wprost do sięgającego po kostki potoku.
– Miałyście wchodzić na Babią Górę?
– Tak. Jeżeli chodzi o Karpaty, została nam tylko królowa Beskidów. Przez maturę miałyśmy dłuższą przerwę, ale teraz chciałyśmy kontynuować nasze zdobywanie szczytów. – Uśmiechnęła się, patrząc na spocone czoło czterdziestolatka, od którego dopiero teraz poczuła odór alkoholu.
– Już niedaleko. – Wskazał w górę wzdłuż potoku i ruszył.
Szli teraz głębokim leśnym wąwozem, a kamieniste, śliskie dno potoku i liczne kaskady, choć niegłębokie, znacznie utrudniały im marsz.
Po około trzydziestu minutach dotarli do wysokiego mniej więcej na osiem metrów wodospadu. Woda efektownie rozpryskiwała się o występy skalne fliszu karpackiego. Przez naturalne zadaszenie, które tworzyły nad ich głowami buki i świerki, przebijały się gdzieniegdzie pojedyncze promienie słońca.
– O kurwa! – krzyknęła przerażona Kaśka, spoglądając na usypany z kamieni kopiec zwieńczony czaszką jakiegoś zwierzęcia. Do kamieni przytwierdzone były rzemykami patyki, które tworzyły kształt trójkąta.
– Zuza! – nawoływał mężczyzna. – Zuza!
Spojrzał na smartfon i zaczął nerwowo kręcić się w kółko, wypatrując czegoś w wodach Mosornego Potoku.
Po krótkiej chwili poszukiwań schylił się i gdzieś spomiędzy kamieni wyciągnął z wody telefon w srebrnej obudowie. Wyświetlacz i obudowa były uszkodzone.
– Nie wiem, o co tu chodzi, ale nie podoba mi się to – zwrócił się do oszołomionej dziewczyny, która jak zahipnotyzowana wpatrywała się w kopiec.
Szum wodospadu, śpiew ptaków i niesamowita gra światła i cieni, jaką odgrywała o tej porze roku i dnia matka natura, sprawiały, że wszystko to wyglądało wręcz mistycznie.
– Musimy iść na policję – wyrzuciła w końcu z siebie Kaśka.
– Tak, ale jeszcze nie teraz – odpowiedział spokojnie mężczyzna i cyknął kilka fotek tajemniczej konstrukcji. – Skoncentruj się i jeszcze raz od początku. Ktoś was śledził? Kiedy i gdzie to było?
– Wczoraj na szlaku w drodze na Kiczorkę. Zauważyłyśmy, że ktoś za nami idzie. Dziwne było to, że nie szedł szlakiem, tylko lasem, i chował się za drzewami, jak przystawałyśmy i patrzyłyśmy w jego kierunku.
– Jego? – zaciekawił się mężczyzna.
– Z postury wyglądał na faceta, i to dobrze zbudowanego. Ubrany był cały na czarno i miał bluzę z kapturem. Dziwne, bo wczoraj było dosyć gorąco – kontynuowała blondynka.
– Załóżmy, że Zuza była tu pięć godzin temu. Co miałaby robić w środku nocy w takim miejscu? – dociekał czterdziestolatek.
– Nie wiem. Planowałyśmy o piątej wyjść na Babią.
– Macie jakichś znajomych w Zawoi?
– Poza panią Izą, właścicielką pensjonatu, nie znamy tu nikogo.
– Zuza z kimś się spotykała?
– Co? – zdziwiła się Kaśka. – Cały wolny czas ostatnio Zuza poświęcała na naukę i jakiś konkurs. Nie miała czasu na chłopaka, poza tym faceci w naszym wieku są tacy dziecinni…
– W pensjonacie jest monitoring? – przerwał jej.
– Nie wiem. Mogę zadzwonić do pani Izy i dopytać.
– Dobra, dzwoń, a ja się tu rozejrzę.
Podszedł do tajemniczego kopca kamieni usytuowanego na wprost wodospadu nad Mosornym Potokiem. Utworzony z patyków symbol przykuwał uwagę. Odwrócony, rogaty trójkąt równoramienny. Chwilę mu się przyglądał, a potem zaczął rozglądać się wokół. Nie było żadnych śladów, żadnego tropu, który by mu podpowiedział, co tu się w ogóle stało.
– Nie mam zasięgu – powiedziała Kaśka, podchodząc do niego, i w tym samym niemal momencie usłyszeli na górze trzask łamanej gałęzi. Oboje jednocześnie spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli spoglądającą na nich postać ubraną na czarno, która po chwili zaczęła uciekać.
– Stój! – krzyknął mężczyzna. Odwrócił się do Kaśki, cisnął jej kluczyki do samochodu i zaczął biec w kierunku drewnianych balustrad prowadzących stromo na górę. – Czekaj na mnie w pensjonacie! – dodał i rzucił się w pogoń za tajemniczą postacią.
Komisarz Malejko odpalił papierosa i spojrzał w kierunku stromych kamiennych schodów prowadzących w dół, nad brzeg jeziorka położonego na zboczach Babiej Góry. Na szczęście większość drogi tutaj przebył quadem dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionych goprowców. Tylko ten ostatni fragment został mu do pokonania pieszo. Dzięki Bogu są drewniane barierki, pomyślał i rozejrzał się po okolicy.
– Będzie ponad tysiąc? – zapytał wchodzącego po kamiennych stopniach w jego kierunku posterunkowego.
– Pyta pan o wysokość, na jakiej się znajdujemy? – wydyszał, łapiąc za drewnianą balustradę policjant. – Będzie jakieś tysiąc pięćdziesiąt wysokości nad poziomem morza.
– A co wy tam w Jordanowie ludzi nie macie, że ściągacie mnie tu starego z Makowa? – zapytał Malejko i po raz kolejny zaciągnął się papierosem.
– Mamy, ale było zgłoszenie. Zwłoki w zgliszczach po pożarze. Prawie wszyscy tam pojechali, a potem przyszło to zgłoszenie. Braki kadrowe. Sam pan dobrze wie, komisarzu – tłumaczył się młodzieniec.
– Co to za miejsce w ogóle?
– Tam w dole – wskazał ręką młody policjant – to Mokry Stawek. Jeziorko na zboczu Babiej Góry.
Siwowłosy komisarz przydeptał papierosa.
– Dobra, prowadź.
Ruszyli w dół. Strome, kamieniste stopnie w środku lasu prowadziły wprost do brzegu krystalicznie czystego jeziorka. Malejko trzymał się drewnianej barierki i starał się nie dawać po sobie poznać, że dokucza mu ogromny ból kolan. Na brzegu dwóch techników właśnie wyciągało z wody nagie ciało młodej dziewczyny.
– Dzień dobry, panie komisarzu. Ja myślałem, że pan już pijesz drinki i klepiesz czarnoskóre ślicznotki po dupie gdzieś na egzotycznych wyspach – powiedział wysoki, łysy mężczyzna nadzorujący pracę tych dwóch, którzy wyciągali zwłoki.
– Nie ślicznotki, tylko biedę, i nie już, tylko za dwa miesiące. Gadaj, co my tu mamy? – zapytał i odpalił kolejnego papierosa.
– Młoda dziewczyna. Brunetka. Koło dwudziestki. Brak jakichkolwiek ran. Brak śladów walki i gwałtu. Wygląda na utonięcie. Na pierwszy rzut oka wykluczam udział osób trzecich. Po stanie zwłok i rozkładzie wygląda, jakby leżała tu kilka dobrych godzin. Brak dokumentów. Brak nawet ubrań – zaczął referować łysy.
– Co ty mi tu, Kowalski, pierdolisz? Młoda, naga dziewczyna wdrapuje się tu, żeby wziąć kąpiel, i przypadkiem topi się w tym płytkim stawie? Gdzie logika? – oburzył się starszy policjant.
– Panie komisarzu, noc świętojańska niebawem. Przyjeżdżają tu z całej Polski. Chleją, ćpają, latają za czarownicami, a potem my mamy robotę. Sekcja i toksykologia pokażą – tłumaczył patolog.
– Kto znalazł ciało? – dociekał Malejko.
– Młody chłopak. Turysta z Katowic. Jacek Bąkiewicz – wtrącił posterunkowy.
– Gdzie jest teraz?
– Kazałem go zabrać na posterunek. Bałem się, że zarzyga mi tu wszystko – powiedział łysy, wskazując na wymiociny leżące na ziemi jakieś trzy metry od nich.
– A tam? Co to? – zaciekawił się komisarz i pokazał na stojący nad brzegiem stawu kopiec usypany z kamieni. Był identyczny z tym przy wodospadzie na Mosornym Potoku, o którego istnieniu Malejko nie miał jeszcze pojęcia. Podszedł bliżej i zaczął mu się przyglądać.
– Hej! Cyknij mi temu parę fotek – zwrócił się do jednego z techników.
– Chyba uda nam się zidentyfikować zwłoki szybciej, niż nam się wydawało – powiedział posterunkowy, który właśnie skończył rozmawiać przez komórkę. – Ktoś zgłosił właśnie zaginięcie koleżanki. Rysopis pasuje do tej tutaj. – Wskazał na czarny, plastikowy worek, który właśnie zamykali technicy.
– Dobra, nic tu po nas. Kowalski, dzisiaj chcę widzieć raport z sekcji. Mnie to nie wygląda na utonięcie – zwrócił się komisarz do wysokiego, łysego szefa techników kryminalistyki.
– Ale, panie komisarzu, mamy weekend – zaprotestował patolog.
– Wzywaj goprowców. Niech zabiorą na dół ciało i nas przy okazji – wydał polecenie posterunkowemu – zanosi się na deszcz – dodał, spoglądając w niebo.
Ścieżka i tworzące ją naturalne stopnie z ziemi, w które powbijane były drewniane pale, była bardzo stroma. Trochę czasu zajęło dostanie się na górę. Serce biło mu jak oszalałe. Na plecach i klatce piersiowej pojawiły się mokre plamy z potu. Biegł dalej wąską ścieżką przechodzącą przez bujną roślinność wkraczającego tu w całej krasie lata. Gdzieś w oddali miał przed oczami uciekającą przed nim tajemniczą postać. Kiedyś biegał w półmaratonach z ciężkim plecakiem, ale to było prawie dziesięć lat temu. Teraz był bliski zawału, ale wiedział, że nie może odpuścić. Chodziło o życie jego siostrzenicy. Podświadomie czuł, że stało się coś złego. Czuł, że Zuza potrzebuje jego pomocy i że nie ma za dużo czasu. Z każdą minutą pogoni coraz bardziej odczuwał skutki nadużywanego ostatnio alkoholu. Po chwili zdał sobie sprawę, że uciekinier nie zbiega nigdzie z wąskiej ścieżki, gdyż porastająca ją gęsta roślinność tworzy trudną do przebicia się ścianę. Nie wiedział, jak długo już biegnie, ale miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje z przemęczenia. Regularne ćwiczenia na siłowni miały się nijak do wysiłku i walki z samym sobą, jaką teraz prowadził. Po jakimś czasie postać wbiegła w las i ruszyła w dół zbocza góry. Teren robił się coraz bardziej stromy, a jemu z każdym metrem w dół udawało się powoli zmniejszać dystans. W końcu bieg stał się niemożliwy i zaczęli ześlizgiwać się wzdłuż zbocza. Kiedy zbliżył się na jakieś dwa metry, wybił się w powietrze i skoczył na jego plecy. Udało się, ale w tej chwili obaj zaczęli turlać się wzdłuż zbocza, porządnie się obijając. Po około dwudziestu metrach spadania i szarpania się wylądowali na niewielkiej, porośniętej wysoką trawą polanie leśnej.
Stanęli naprzeciwko siebie. Ubrana na czarno postać zrzuciła z siebie kamizelkę kuloodporną, którą czterdziestolatek dopiero teraz zauważył. Dotarło do niego, że to właśnie dlatego udało mu się zmniejszyć dystans i w końcu go dogonić. Czapeczka z daszkiem i nałożony na nią kaptur bluzy wciąż skrywały twarz przeciwnika. Przez chwilę stali na wprost siebie, szykując się do pojedynku niczym rewolwerowcy na Dzikim Zachodzie. Dzieliło ich jakieś cztery metry wysokiej powyżej pasa trawy. Tajemniczy nieznajomy wcale nie wyglądał teraz na dużego i dobrze zbudowanego, tak jak opisywała go Kaśka. Był co najmniej o głowę niższy niż on i mniejszej postury.
– Co zrobiłeś Zuzie, gnoju? – wysapał i przetarł czoło, z którego ciekła mu krew. Z powodu buzującej w nim adrenaliny nawet nie poczuł, kiedy zranił się podczas turlania ze zbocza góry.
Przeciwnik nie odezwał się słowem. Obaj podnieśli gardę i zaczęli zataczać krąg, powoli zbliżając się do siebie, jakby chcieli złapać drugi oddech po wyczerpującym biegu. Żaden z nich nie miał już sił.
– Mów, gdzie Zuza – wydusił z siebie jeszcze raz i ruszył w kierunku przeciwnika. Zrobił może ze dwa kroki i poczuł, jak traci grunt pod nogami. Zaczął spadać, przeleciał kilka metrów w dół, uderzył plecami w coś twardego, a potem poczuł ogromny ból i nastała ciemność.
Przerażona Kaśka schowała kluczyki od rangera do kieszeni swojego soft shella i powiodła wzrokiem za wujem swojej przyjaciółki, który rzucił się w pogoń za tajemniczą, ubraną na czarno postacią. Była w szoku. Stała jak wryta w wodzie, która sięgała jej do łydek. Szum wodospadu nad Mosornym Potokiem zagłuszał jej myśli. Po krótkiej chwili pozbierała się i zaczęła schodzić w dół z nurtem płynącego potoku. Nie myślała o niczym innym jak tylko o tym, żeby znaleźć się jak najszybciej na dole na parkingu. W bezpiecznym miejscu. Las zrobił się straszny. Nie uszła nawet dwudziestu metrów, gdy usłyszała nagle męski głos.
– Hej! Pomóż mi!
Dziewczynę sparaliżowało. Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie widziała.
– Tu jestem! – Dało się słyszeć głos dochodzący z gęstych krzaków porastających wąwóz, w którym płynął górski potok. – Nie bój się. Wiem, co się stało z twoją koleżanką. Jestem związany i ranny. Potrzebuję twojej pomocy – uspokajał ją męski głos, w którym można było wyczuć ból i cierpienie.
– Kim jesteś i skąd wiesz o mojej koleżance? – zapytała niepewnie dziewczyna, jednocześnie rozglądając się za czymkolwiek, co mogłoby jej pomóc obronić się w razie ewentualnego ataku.
– Nie mamy czasu. Oni mogą tu wrócić w każdej chwili. Jest ich więcej – kontynuował głos oddalony od niej o kilka metrów.
Kaśka spostrzegła w wodach potoku solidną, grubą gałąź. Podeszła do niej niepewnie i podniosła ją. Odwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos. Dziewczyna przyjęła postawę niczym bejsbolista zamierzający posłać piłkę w trybuny. Z krzaków mozolnie zaczął wypełzać na plecach mężczyzna. Był związany liną do wspinaczki. Na szyi miał szmatę, którą jego oprawca użył jako knebel, z którego udało mu się jakimś sposobem wyswobodzić. Lewa nogawka jego spodni trekkingowych pokryta była krwią.
– Pomóż mi. Oni mogą tu wrócić – błagał ją trzydziestoletni, przystojny mężczyzna o blond włosach. – Szedłem niebieskim szlakiem na wschód słońca na Babią Górę. Było jeszcze ciemno. Usłyszałem, że ktoś wzywa pomocy. Widziałem tylko sylwetki. Trzy osoby szarpały się z młodą dziewczyną. Byłem nad wodospadem nad nimi, więc zacząłem krzyczeć, żeby ją zostawili. Myślałem, że się przestraszą. To działo się tak szybko… Nagle poczułem szczypanie i przeogromny ból w udzie. Postrzelili mnie, a ja straciłem przytomność. Dopiero niedawno się ocknąłem. Widziałem i słyszałem ciebie i twojego kolegę. Bałem się odezwać, jak szliście w górę potoku. Myślałem, że wrócili, żeby mnie wykończyć.
– Raz kozie śmierć – powiedziała dziewczyna i pochyliła się nad mężczyzną, żeby uwolnić go z krępujących więzów. Pomogła mu wstać. Złapała go pod ramię i powoli zaczęła prowadzić w stronę samochodu. Facet był bardzo osłabiony. Stracił dużo krwi, z każdym krokiem słabł coraz bardziej. Miała nadzieję, że zaraz wróci wujek Zuzy i pomoże jej prowadzić rannego. Tak się jednak nie stało. Chciała wyciągnąć od niego coś więcej na temat wydarzenia, którego był świadkiem, ale mężczyzna był tak osłabiony, że nie miał siły nawet mówić.
Po ciężkiej, około godzinnej przeprawie i kilkunastu upadkach dotarli do szutrowej drogi, a następnie na parking, na którym stał grafitowy ford ranger. Zawiozę go do szpitala, a potem pojadę na policję, pomyślała. Po drodze nie potrafiła złapać zasięgu, ale teraz na parkingu pojawiły się trzy kreski. Wybrała na smartfonie pozycję „Zuza wujek”.
– Abonent chwilowo niedostępny – usłyszała w głośniku.
Wpisała szpital w aplikacji Google Maps, spojrzała na nieprzytomnego niebieskookiego blondyna, który odleciał zaraz po tym, jak pomogła mu się wgramolić do pick-upa. Przekręciła kluczyk w stacyjce i odjechała.
Dziewiętnastoletni chłopak, ubrany w typowy dla miłośnika turystyki górskiej strój, nerwowo poprawiał okulary w grubej, czarnej oprawie. Siedział sam na twardym, niewygodnym krześle w małym pomieszczeniu na komisariacie policji w Jordanowie. Minęło już trochę czasu, odkąd go tu przywieziono. Miał złożyć zeznania, a potem planował wyjechać jak najdalej stąd. Kochał góry, ale okolice Babiogórskiego Parku Narodowego od dzisiaj niestety będą mu się źle kojarzyć. Szok powoli mijał. Pierwszy raz w życiu widział trupa. Mimo wszystko był z siebie dumny, że udało mu się zachować zimną krew, że nie spanikował i nie uciekł, tylko powiadomił odpowiednie służby. Był pewien, że widok ciała nagiej dziewczyny, dryfującego w wodzie Mokrego Stawku na zawsze pozostanie w jego pamięci. Dziękował Bogu, że nie widział jej twarzy.
– Dzień dobry. Jestem komisarz Malejko. – Drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna. Podszedł do stolika, przy którym siedział chłopak, i usiadł naprzeciwko.
– Jacek Bąkiewicz. – Młodzieniec wstał i się przedstawił.
– Niech pan siada. Czym się pan zajmuje, panie Jacku?
– Jestem studentem informatyki – odpowiedział chłopak.
– Co pan robił tak wcześnie rano tam w górach?
– Szedłem niebieskim szlakiem na Babią Górę. O tej porze nie ma tłumów turystów i światło jest dobre.
– Światło? – zaciekawił się komisarz.
– Do zdjęć. Amatorsko zajmuję się fotografią.
– Jak pan znalazł ciało?
– Zszedłem w dół do jeziorka, żeby cyknąć parę fotek. Już z góry zobaczyłem, że coś tam pływa. Jak podszedłem do brzegu, to ujrzałem ciało. Wystraszyłem się i pobiegłem z powrotem na górę. Wezwałem policję i tyle.
– Coś się działo w tym czasie, jak czekał pan na policjantów? Widział pan kogoś? Coś pana zaniepokoiło? – dopytywał komisarz.
– Poza ciałem w jeziorze nic. Ani żywej duszy. To było najdłuższe trzydzieści minut w moim życiu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem taki posrany – zdobył się na szczere wyznanie Bąkiewicz.
– Mijał pan kogoś w drodze do Mokrego Stawku?
– W sumie to… – zaczął się zastanawiać – pięć osób. Najpierw spotkałem parę. Chyba małżeństwo? Facet niósł w nosidełku na plecach córkę, a kobieta niemowlaka w chuście. Byli razem. Szli w tym samym kierunku, co ja, ale ominąłem ich i poszedłem dalej. Potem jeszcze minąłem się z młodą dziewczyną. Ta szła z naprzeciwka.
– Zauważył pan coś dziwnego w ich zachowaniu?
– Nie.
– Dużo pan robił zdjęć dzisiaj? – dopytywał Malejko.
– Trochę tego nacykałem…
– Jakiego sprzętu pan używa?
– Nikon D3500 z obiektywem AF-P – pochwalił się Jacek.
– Mogę zobaczyć zdjęcia? – Komisarz wskazał na plecak leżący przy krześle studenta. Ten bez wahania wyjął lustrzankę.
– Tutaj pan przesuwa. – Pokazał i oddał aparat policjantowi.
– Sporo ich. Jak długo jest pan w Zawoi?
– Od czwartku.
– A gdzie się pan zatrzymał?
– W pensjonacie Pod Paprotkami.
– Tu jest ponad sześćset zdjęć. Nie ma pan nic przeciwko, żeby nasi technicy je przejrzeli?
– A po co?
– To rutynowe działanie. Był pan na miejscu, gdzie znaleziono trupa, może gdzieś przypadkiem pan coś sfotografował.
– Nie sądzę, ale nie ma problemu, możecie zgrać zdjęcia.
Komisarz wstał od stołu i podszedł do drzwi. Otworzył je i zawołał:
– Posterunkowy! Zgraj mi zdjęcia z tego. – Podał aparat młodemu policjantowi. Zamknął drzwi i odwrócił się w stronę Bąkiewicza.
– Panie komisarzu. Przepraszam, że pytam, ale czy to było morderstwo? – zaciekawił się student.
– Jesteśmy w trakcie ustalania tego. Mam prośbę, żeby pan nie chwalił się w najbliższym czasie nikomu tym, co pana spotkało. To może zaszkodzić śledztwu. Zaraz poproszę tu posterunkowego Brzozę. On spisze zeznania i odda panu aparat. No i proszę jeszcze przez kilka dni nie wyjeżdżać z Zawoi. Tu jest mój numer telefonu – podał młodemu mężczyźnie wizytówkę – jakby pan sobie coś przypomniał, proszę dzwonić.
– OK – przytaknął Bąkiewicz.
– A, i jeszcze jedno – przypomniał sobie Malejko. Wyciągnął komórkę i pokazał mu zdjęcie. – Wie pan, co to jest?
Jacek spojrzał na fotografię przedstawiającą kopiec z kamieni.
– Nie wiem, ale widziałem taki sam wczoraj w lesie przy Perci Przyrodników. Zrobiłem temu kilka fotek. Stał wśród gęsto porośniętych paproci. Zobaczy pan, jak zgracie zdjęcia. To wszystko? Mogę już iść? – zapytał student.
– Jak tylko spiszecie zeznania – odpowiedział komisarz i wyszedł. W drzwiach minął się z posterunkowym Brzozą.
Dariusz Talarski, wujek zaginionej Zuzy, poczuł, że traci grunt pod nogami, poleciał kilka metrów w dół. Upadł na plecy, stracił przytomność, a wtedy w jego głowie odezwały się demony z przeszłości.
DOLINA PANDŻSZERU, AFGANISTAN, ROK 2005
Pocisk typu RPG eksplodował tuż przed maską terenowego, wojskowego humvee. Kule świstały w powietrzu i odbijały się od pancerzy wozów bojowych i pozostałych hummerów ustawionych w kolumnie. Grupa żołnierzy z polskimi flagami na ramieniu zajęła pozycje na zewnątrz, chowając się za pojazdami. Wymiana ognia trwała w najlepsze. Kolejny pocisk RPG wybuchł jakieś cztery metry od nich. Posypały się ziemia i gruz.
– Wsparcie jest w drodze. Amerykanie wysłali śmigłowce, musicie wytrzymać dziesięć minut – było słychać w radiu.
– Kurwa, za dziesięć minut będzie po wszystkim! – krzyczał oficer łączności. – Walą do nas z RPG i broni maszynowej. Mają nas jak na dłoni.
Wymiana ognia nie ustawała.
– Kamiński dostał! – krzyknął ktoś przez krótkofalówkę.
– Medyk! Gdzie jest medyk?!
– Na końcu kolumny. Zajebią go, zanim medyk tu dotrze – szybko i trafnie ocenił sytuację jeden z podoficerów, zmieniający właśnie magazynek w swoim HK416. – Jest odsłonięty. Kurwa. – Schował się za humvee, a dwie kule trafiły w pancerz pojazdu jakieś dwadzieścia centymetrów od jego głowy. W tym momencie Żołnierze Polskiej Grupy Zadaniowej postawili ogień zaporowy.
– Wyciągnę go – zadecydował młody żołnierz, patrząc, jak fontanna krwi tryska z uda Kamińskiego.
– Zostań na miejscu, Talar! – rozkazał przez radio dowódca.
– Kurwa – przeklął żołnierz, widząc, jak kolejne kule trafiały w ziemię obok Kamińskiego.
Wyciągnął granat dymny i rzucił go w kierunku rannego. Pod zasłoną dymu puścił jeszcze serię z karabinu i podbiegł do Kamińskiego. Złapał go i przeciągnął w bezpieczne miejsce za humvee.
– Nie chcę umierać. Kurwa, Daro. Ja mam dzieci. Nie chcę umierać – majaczył Kamiński, a krew z jego uda zaczęła tryskać jeszcze bardziej. Świst kul w powietrzu wokół nie ustawał. Podoficer Talar bez chwili namysłu włożył palce w ranę postrzałową. Zlokalizował tętnicę. Ścisnął ją, a obraz przed jego oczami zaczął się rozmywać.
Przetarł oczy i ni stąd, ni zowąd jego świadomość wróciła do teraźniejszości. Znajdował się w jakiejś grocie pod ziemią. Obraz wciąż falował i się rozmazywał. Wokół było słychać wodę spływającą po ścianach jaskini. Oprzytomniał na chwilę. Był słaby i ranny. Nie mógł się ruszyć. Obraz nadal mu falował. Zobaczył pochyloną nad nim pomarszczoną, bezzębną staruszkę.
– Bydzie dobze, panocku, diobły cie tu ni dopadno – przemówiła babinka.
Przystawiła mu bukłak z wodą do ust i zaczęła nad nim machać jakimś kadzidłem, którego zapach drażnił nozdrza. Potem przesunęła go na splecione z gałęzi nosze i zaczęła mozolnie ciągnąć. Był na wpół przytomny. Zdezorientowany i słaby. Nie wiedział, co się dzieje. W końcu dopadła go delirka. Ostatnie dwa tygodnie nie trzeźwiał i mimo że potrafił normalnie funkcjonować na gazie, zdawał sobie sprawę, że będzie miał problem, jak alkohol z niego całkiem wyparuje. Obraz ciągle się rozmazywał i mógł się tylko domyślać, że jest ciągnięty przez jakieś podziemne, wydrążone w skale korytarze.
– Zuza – szepnął i znów odpłynął.
Gdy ponownie otworzył oczy, znowu był w Afganistanie. Tym razem w innym miejscu i czasie.
– Ja pierdolę – powiedział jeden z żołnierzy i puścił pawia.
– Zasłońcie nos i usta. Trupi jad może być szkodliwy – rozkazał dowódca stojący na środku afgańskiej wioski.
Talibowie urządzili sobie tu rzeź niewiniątek. Talar zasłonił chustą twarz. Szedł teraz przez wioskę. Wszędzie wokół były trupy. Ciała leżały na ziemi. Z niektórych wnętrzności wylewały się na zewnątrz. Co drugie miało roztrzaskaną czaszkę, a fragmenty mózgu były praktycznie wszędzie. Zwłoki leżały z powyginanymi i zastygłymi w bezruchu kończynami. Próbował nie patrzeć na nie. Miał wrażenie, że wszystkie spoglądają na niego swymi zapadniętymi, martwymi oczami. Był przekonany, że tego widoku nie zapomni do końca życia. Nie wiedzieć czemu czuł strach i lęk przed złem, które wisiało w powietrzu. Nagle zatrzymał się i na ścianie jednego z budynków zauważył namalowany ludzką krwią duży symbol. Odwrócony, rogaty trójkąt równoramienny. Spojrzał w dół, na ciało młodej dziewczyny i znieruchomiał. Trup przekręcił głowę w jego kierunku. Miał twarz Zuzy.
W tym momencie zerwał się z krzykiem i usiadł na łóżku. Był cały zalany potem.
– Widziałem już to wcześniej w Afganistanie – powiedział do siebie.
Zdezorientowany rozejrzał się dookoła. Znajdował się w jakiejś starej, drewnianej chałupie, która wyglądała, jakby pamiętała co najmniej całe zeszłe stulecie, i te wcześniejsze zresztą też.
Komisarz Malejko zrobił sobie kawę i wszedł do pomieszczenia, w którym za komputerem przy biurku siedział posterunkowy Brzoza.
– Jest już w drodze – odpowiedział młody policjant, uprzedzając pytanie komisarza, który rzeczywiście chciał się dowiedzieć, kiedy zjawi się dziewczyna, która dzisiaj rano telefonicznie zgłosiła zaginięcie koleżanki.
– Co to? – zapytał Malejko i wskazał na otwartą teczkę leżącą na biurku posterunkowego.
– Muszę to wklepać do systemu. Pożar starej chałupy na polanie Norczak, dlatego pana ściągnęli z Makowa Podhalańskiego. Rano wszyscy od nas tam pojechali. To już drugi trup dzisiaj – westchnął młodzieniec.
Komisarz wziął teczkę do ręki i zaczął przeglądać zdjęcia z miejsca zdarzenia. Zgliszcza starej chałupy. Zwęglone zwłoki. Niedopałki papierosów. Puste butelki po przeróżnych alkoholach.
– Ognisko plus młodzież plus alkohol. Tak to się kończy. Przesłuchujemy właśnie uczestników imprezy. Ta zwęglona to prawdopodobnie Laura Łęcka. Czekamy na wyniki DNA. Dziewczyna musiała się upić i zasnąć w starej, drewnianej chałupie, którą zajął ogień – referował Brzoza.
– Niekoniecznie. – Komisarz zmarszczył brwi i pokazał posterunkowemu zdjęcie przedstawiające identyczny kopiec kamieni z tajemniczym symbolem, jaki widział przy Mokrym Stawku. Kopiec usypany był na tle zgliszcz chałupy, w której znaleziono ciało dziewczyny. – Taki sam był przy zwłokach nad Mokrym Stawkiem. Szykuje się nam grubsza sprawa – kontynuował Malejko. – Pokaż mi zdjęcia od tego studenta Bąkiewicza.
Brzoza przełączył ekran na komputerze i otworzył katalog ze zdjęciami.
– Wyfiltruj tylko te z wczoraj – powiedział starszy mężczyzna. Złapał się za bolące kolana, następnie odpalił papierosa i pochylił nad monitorem.
– Sporo tego – zakasłał posterunkowy, przeglądając zdjęcia.
– OK. Dalej, dalej – ponaglał go Malejko – jest. – Wskazał palcem na zdjęcie identycznego kopca jak ten z Mokrego Stawku i polany Norczak. – Niezwłocznie wyślij tam patrol – wydał rozkaz.
– Patrol? Dokąd?
– Na Perć Przyrodników. Niech przeszukają okolice wokół tego ustrojstwa. – Wskazał ponownie na zdjęcie tajemniczego kopca.
– Co to, kurwa, jest? Myśli pan, że… – zastanawiał się posterunkowy.
W tym momencie do biura weszła młoda podenerwowana blondynka.
– Dzień dobry, szukam komisarza Malejki – powiedziała.
– Pani w sprawie zaginięcia koleżanki? – zapytał komisarz.
– Tak.
– Zapraszam – wskazał ręką na biuro znajdujące się na końcu korytarza – ma pani jakiś dokument?
– Proszę. – Zdenerwowana dziewczyna podała mu dowód osobisty.
– Pani Kasiu, ma pani jakieś zdjęcie koleżanki?
– Tak. – Dziewczyna wyjęła komórkę i pokazała mu kilka fotek Zuzy.
– Czy kontaktowała się pani z rodzicami koleżanki? Może oni wiedzą, co się dzieje z ich córką?
– Rodzice Zuzy nie żyją. Powiadomiłam jej wujka. To długa historia… – Kaśka westchnęła i powoli, krok po kroku zaczęła wszystko wyjaśniać komisarzowi.
Okazało się, że zaginiona nie była tą, której ciało znaleziono nad Mokrym Stawkiem. Malejko zadał dziewczynie kilka rutynowych dla tego typu spraw pytań. Potem uważnie słuchał opowieści Kaśki o helpce, o wujku Dariuszu Talarskim, o postaci ubranej na czarno, rannym mężczyźnie, ale najbardziej zaciekawił się, gdy Kaśka zaczęła opowiadać o tajemniczym kopcu kamieni. Tym razem sam robił notatki i spisywał zeznania. Po skończonym przesłuchaniu odprowadził dziewczynę do wyjścia, dał jej swoją wizytówkę i obiecał, że policja zrobi, co w jej mocy, żeby odnaleźć jej przyjaciółkę Zuzannę Szczerbską. Następnie wrócił do posterunkowego Brzozy i zapytał:
– Wysłałeś patrol na Perć Przyrodników?
– Tak. Są w drodze – odpowiedział posterunkowy.
– Mamy kolejny kopiec, mam nadzieję, że nie ciało. Jak skończą, niech jadą do wodospadu nad Mosornym Potokiem i przeszukają okolicę. A, dzwonił ktoś może ze szpitala z Makowa? – zastanawiał się Malejko.
– Nie. A mieli dzwonić?
– Żaden lekarz nie zgłaszał, że mają pacjenta z raną postrzałową?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Dobra, sprawdzę to osobiście. Przy okazji wpadnę do firmy i zabiorę kilka swoich rzeczy. Wygląda na to, że spędzę tu u was w Jordanowie trochę czasu. Mam prośbę. Ściągnij tu komendanta Ordyńskiego i poszperaj w internecie. Może znajdziesz coś na temat tych kamieni i tego symbolu.
– Komendant będzie niezadowolony. Mamy weekend… – zawahał się Brzoza.
– Mamy też dwa trupy, zaginioną dziewczynę i postrzelonego faceta w szpitalu w Makowie. Coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec, a to Zawoja, a nie Nowy Jork – spuentował Malejko i wyszedł.