Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Epoka Drugiej Rzeczypospolitej, potępiana w czambuł w czasach PRL-u, budzi dziś wielkie zainteresowanie, ale często bywa idealizowana. Dla wielu współcześnie żyjących Polaków, nie wyłączając historyków, było to państwo elitarne, niemal idealne, z którego powinniśmy być nie tylko dumni, ale także czerpać wzory. To idealizowanie dotyczy zwłaszcza ówczesnych elit politycznych, których członkowie bywają porównywani do współczesnych ludzi władzy i porównanie zawsze wypada niekorzystnie dla dzisiejszych polityków. Panuje powszechna opinia, iż przed wojną rządzili prawdziwi idealiści, ludzie, którym obce były niesnaski i awantury, a ich jedynym drogowskazem było hasło: Bóg, honor, ojczyzna.
Przyjrzyjmy się zatem ludziom sprawującym rządy w Drugiej Rzeczypospolitej. Okazuje się, że popełniali też różne grzeszki, które tylko dlatego nie ujrzały światła dziennego, że ówczesne media nie były ani tak sprawne, ani tak wszędobylskie jak ich współczesne odpowiedniki. A miałyby o czym pisać. Na szczytach władzy nie brakowało skandali obyczajowych i erotycznych. Od pozamałżeńskich romansów nie stronili znani politycy, począwszy od Władysława Sikorskiego, a na Józefie Piłsudskim skończywszy.
Publikacja ta opowiada jednak nie tyle o skandalach obyczajowych epoki, w które zamieszani byli ludzie władzy, ile o partnerkach polityków, o ich żonach i kochankach, wśród których były kobiety o nieprzeciętnych osobowościach. Co więcej, niejeden mąż stanu zawdzięczał zaistnienie na scenie politycznej właśnie kobiecie, z którą związał swój los.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Projekt okładki i stron tytułowychAnna Damasiewicz
Konsultacja merytorycznaSylwia Łapka-Gołębiowska
Redaktor merytorycznyJolanta Karaś
Redaktor prowadzącyZofia Gawryś
Redaktor technicznyAgnieszka Matusiak
KorektaTeresa Kępa Martyna Kotylak
Copyright © by Bellona Sp. z o.o., Warszawa 2018 Copyright © by Iwona Kienzler, 2018
Wydawca Bellona Sp. z o.o. ul. J. Bema 87 01-233 Warszawa
Zapraszamy na stronę Wydawnictwawww.bellona.pl
Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Księgarnia internetowawww.swiatksiazki.pl
ISBN 978-83-11-15630-2
Skład wersji elektronicznej
Epoka Drugiej Rzeczypospolitej, krytykowana w czasach PRL-u, budzi dziś ogromne zainteresowanie, ale bardzo często bywa idealizowana. Dla wielu współcześnie żyjących Polaków, nie wyłączając historyków, było to państwo elitarne, niemal idealne, z którego powinniśmy nie tylko być dumni, ale i czerpać wzory. To idealizowanie dotyczy zwłaszcza ówczesnych elit politycznych, których członkowie bywają porównywani do współczesnych ludzi władzy i to porównanie zawsze wypada niekorzystnie dla dzisiejszych polityków. Panuje powszechna opinia, że przed wojną rządzili prawdziwi idealiści, ludzie, którym obce były wszelkiego rodzaju niesnaski i awantury, a ich jedynym drogowskazem było hasło Bóg, Honor, Ojczyzna… Co więcej, rządząc, mieli na celu jedynie dobro kraju, w przeciwieństwie do współczesnych polityków, nie dbali więc wyłącznie o własną kieszeń. Ich moralność także była nieposzlakowana. Jednym słowem, przedwojenni politycy, przynajmniej w oczach przeciętnego Polaka, to chodzące wzory cnót wszelakich.
Tymczasem Druga Rzeczpospolita nie była krajem mlekiem i miodem płynącym. Młode, odrodzone po przeszło stu latach niewoli państwo borykało się nie tylko z olbrzymimi trudnościami gospodarczymi, biedą nękającą zdecydowaną większość obywateli, lecz także z analfabetyzmem i zacofaniem społecznym. Sytuacja mniejszości narodowych w przedwojennej Polsce także była nie do pozazdroszczenia. Zostawmy jednak politykę i sytuację gospodarczą i przyjrzyjmy się ludziom sprawującym rządy w Drugiej Rzeczypospolitej. Okazuje się, że nieobce im były różnego rodzaju grzeszki, które tylko dlatego nie ujrzały światła dziennego, że ówczesne media nie były ani tak sprawne, ani tak wszędobylskie jak dzisiejsze. A miałyby o czym pisać.
Prawdą jest, że ludzie zajmujący wysokie stanowiska w przedwojennej Polsce, zwłaszcza ci wywodzący się z szeregów PPS, z samym Józefem Piłsudskim na czele, wręcz niechętnie wydawali pieniądze i byli drażliwi w kwestiach dysponowania funduszami publicznymi, co przybrało nawet postać szlachetnej manii. W wolnej Polsce Piłsudski, po osiedleniu się w Sulejówku, podróżując po kraju, odmawiał między innymi korzystania ze specjalnego wagonu kolejowego, czyli tak zwanej salonki, i zadowalał się biletem drugiej klasy.
Kiedy premier Walery Sławek kończył urzędowanie, spakował cały swój majątek do jednej walizki i chciał zrezygnować z zajmowanego przez siebie mieszkania, nie stać bowiem go było na czynsz. Premier Aleksander Prystor miał skromną posiadłość pod Wilnem, w której najcenniejsze były dwa konie, należące do niego i jego żony. Owa niechęć do wydawania pieniędzy publicznych na własne potrzeby, urastająca, jak wspomniano, czasem wręcz do manii, miała jednak swoje uzasadnienie i wywodziła się z czasów, kiedy PPS, podobnie jak inne organizacje partyjne i niepodległościowe, działała w konspiracji. Partia pozyskiwała fundusze na swą nielegalną przecież działalność w mało szlachetny sposób – organizując zbrojne napady na przykład na pociągi przewożące gotówkę. Mało tego, po napadach wypłacano biorącym w nich udział bojownikom wynagrodzenie finansowe, którego wysokość była uzależniona od powodzenia akcji. Takie zwyczaje nie tylko demoralizowały członków partii, lecz także przyciągały różnego rodzaju kryminalistów i ludzi liczących na szybki zysk. Co więcej, jak grzyby po deszczu powstawały organizacje polityczne, a w zasadzie pseudopartyjne, nazywające siebie partiami rewolucyjnymi, będące de facto grupami o charakterze przestępczym. Tworzyli je, razem z pospolitymi przestępcami, ludzie wydaleni z innych partii ze względu na ich niezbyt czyste intencje, kiedy okazywało się, że bardziej niż ideologia czy walka o wyzwolenie uciemiężonej ojczyzny interesują ich zyski z rozbojów. Zarówno sam Piłsudski, jak i pozostali przywódcy walczyli z korupcją i bandytyzmem w podległych im organizacjach i zdaniem wielu historyków właśnie w tym należy szukać przyczyny późniejszej niechęci do wydawania publicznych pieniędzy. Ale o ile Piłsudski i zdecydowana większość członków rządów Rzeczypospolitej faktycznie żyli skromnie, żeby nie powiedzieć ascetycznie, o tyle pensja ostatniego prezydenta RP, Ignacego Mościckiego, wynosiła, bagatela, dwadzieścia tysięcy złotych. Była to kwota znacznie przewyższająca zarobki prezydenta Francji, a nawet prezydenta USA, zupełnie niewyobrażalna dla przeciętnego obywatela RP. Warto dodać, że porządna pensja urzędnicza wynosiła w owych czasach zaledwie kilkaset złotych miesięcznie i była to suma wystarczająca, by utrzymać kilkuosobową rodzinę. Prezydent dysponował aż trzydziestoma samochodami osobowymi, a jego bezpieczeństwa strzegli żołnierze Pułku Piechoty Legii Akademickiej, stacjonującego nieopodal zamku. A przecież Ignacy Mościcki dysponował znacznie mniejszymi prerogatywami niż jego odpowiednik w Białym Domu czy lokator Pałacu Elizejskiego. Co więcej, ostatni prezydent Drugiej Rzeczypospolitej był bodaj jedynym przedwojennym politykiem, któremu woda sodowa uderzyła do głowy.
Należy pamiętać, że główni aktorzy sceny politycznej przedwojennej Polski byli ze sobą równie mocno, a czasem nawet bardziej skonfliktowani niż współcześni adwersarze polityczni. Nie można się temu dziwić. Jak słusznie zauważyła wdowa po generale Sosnkowskim, Jadwiga, „wielkie indywidualności nie lubią spotykać się w jednym przedziale”[1], a przecież w przedziale o nazwie Druga Rzeczpospolita aż roiło się od nieprzeciętnych osobowości: Daszyński, Wojciechowski, Dmowski, Paderewski, o Józefie Piłsudskim nie wspominając. Nic dziwnego, że dochodziło do sporów i tarć, przy których utarczki współczesnych polityków wydają się dziecinnymi sprzeczkami, a sam Piłsudski, krytykując swoich adwersarzy, nie wahał się używać określeń, delikatnie mówiąc, mało parlamentarnych.
Z kwestią wiary i moralności przedwojennych polityków też różnie bywało. Wszak pierwszy prezydent Drugiej Rzeczypospolitej Gabriel Narutowicz był człowiekiem niewierzącym, chociaż wkrótce po nominacji ponoć pojednał się z Bogiem i nawet się wyspowiadał. Nie wiadomo jednak, czy był to zabieg czysto wizerunkowy, autentyczna zmiana światopoglądu, czy też działanie podyktowane realnymi, jak się okazało, obawami o własne życie. Mało tego, najważniejsi politycy w państwie decydowali się na zmianę wyznania tylko po to, by móc się rozwieść i poślubić ukochaną kobietę. Tak postąpili chociażby Józef Beck czy Józef Piłsudski. Na usprawiedliwienie owych praktyk trzeba dodać, że przez cały okres trwania Drugiej Rzeczypospolitej nie udało się uregulować ani kwestii rozwodów, ani ślubów cywilnych. Skutecznie utrudniał to Kościół, którego pozycja w państwie była bardzo silna. Nawiasem mówiąc, hierarchowie Kościoła nader często przymykali oczy na wybryki niektórych polityków. Dotyczy to chociażby Jana Paderewskiego czy Ignacego Mościckiego, których drugie żony były rozwódkami i nadzwyczaj szybko uzyskały kościelne unieważnienie małżeństwa, by móc w drugi związek wstąpić z Bożym (konkretnie kościelnym) błogosławieństwem. Jak się przekonamy, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że marszałek Edward Rydz-Śmigły nawet nie wziął ze swoją partnerką ślubu i żył z nią w konkubinacie.
Na szczytach władzy powszechne były też skandale obyczajowe i erotyczne. Tajemnicę poliszynela stanowił fakt, że w ówczesnym Ministerstwie Spraw Zagranicznych nie brakowało gejów zatrudnionych na państwowych etatach, na czele z najsłynniejszym z nich – Jarosławem Iwaszkiewiczem, a stolicą raz po raz wstrząsały skandale obyczajowe związane z romansami znanych polityków. Ich bohaterami byli na przykład sam prezydent, a także minister spraw wojskowych w latach 1935–1939 generał Tadeusz Kasprzycki. Od pozamałżeńskich romansów nie stronili też inni znani politycy, począwszy od Władysława Sikorskiego, a na Józefie Piłsudskim skończywszy.
Przypis:
1 Za: J. Sosnkowska, W.T. Kowalski, W kręgu mitów i rzeczywistości, Warszawa 1988, s. 29.
Gdyby przeciętnego Polaka zapytać, jaka postać była najważniejsza dla historii Drugiej Rzeczypospolitej, odpowiedź byłaby jedna: Józef Piłsudski. Nie ma w tym nic dziwnego, wszak jego silna osobowość zdominowała ówczesną scenę polityczną i, co w polityce jest zupełnym ewenementem, pozostała na niej nawet po jego śmierci. Jest to o tyle niezwykłe, że Piłsudski nigdy nie pełnił formalnie funkcji głowy państwa, a kiedy w 1926 roku, po przewrocie majowym, zaoferowano mu stanowisko prezydenta odrodzonego państwa, odmówił. Jednak kilka lat wcześniej, na początku naszej odrodzonej państwowości, pojawiło się zapotrzebowanie na przywódcę wielkiego formatu, człowieka, który bez najmniejszego wahania nie tylko weźmie na swoje barki odpowiedzialność, lecz także, co było w owych czasach niezmiernie istotne, będzie umiał być przywódcą z prawdziwego zdarzenia, który potrafi narzucić swoją wolę innym. Udręczony niewolą naród potrzebował przede wszystkim sternika, który wyprowadzi Polskę na drogę państwowości. A Piłsudski nadawał się do tego jak mało kto.
Marszałek Józef Piłsudski w karykaturze J. Szwajcera
Nawet najzagorzalsi krytycy przyznają, że to właśnie jego osobowość i konsekwentne działania sprawiły, że naród polski został zintegrowany w stopniu umożliwiającym powszechną odpowiedzialność za państwo, czego ostatecznym dowodem był opór Polaków wobec okupantów w czasie II wojny światowej. Bezgranicznie i bezkrytycznie uwielbiające go społeczeństwo potrafiło wybaczyć mu nawet najgorsze wady, a tych Marszałek miał niemało. Co ciekawe, jest jedną z nielicznych postaci z naszej historii, która do dziś fascynuje zarówno badaczy, historyków, jak i przeciętnych zjadaczy chleba. Dla wielu, nawet dla tych, którzy czasy II RP znają jedynie z opowieści dziadków lub pradziadków czy z książek historycznych, Piłsudski dorównuje największym polskim monarchom. Nic zatem dziwnego, że wybitny polski grafik Andrzej Heinrich, tworząc w 2002 roku projekt polskich banknotów i znaczków serii „Poczet władców Polski”, obok czterdziestu trzech królów i książąt rządzących w przeszłości naszym krajem umieścił podobiznę Marszałka jako czterdziestego czwartego władcy Polski.
„Imieniny Sejmu. Laurka marszałka Piłsudskiego”, rysunek satyryczny Z. Czermańskiego
Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że cechy, które przesądziły o sukcesie Józefa Piłsudskiego, były w zasadzie owocem jego autokreacji. Już jako chłopiec, czytając biografie dwóch wybitnych przywódców wojskowych, którym dane było odegrać niemałą rolę w historii naszego państwa – Tadeusza Kościuszki i Napoleona Bonapartego – uświadomił sobie, jak wielkie znaczenie dla wojska ma postać i mit wodza. Zapoznając się z życiorysami tych wybitnych ludzi, zwracał uwagę nie tylko na wydarzenia, w których uczestniczyli, lecz także na inne, pozornie marginalne czynniki budujące legendy tych postaci: ich postawy, ruchy, ubiór, a nawet spojrzenia. Biografowie Piłsudskiego bardzo często wskazują na podobieństwo obrazu dowódcy zachowane we wspomnieniach żołnierzy Napoleona i Piłsudskiego. Obaj lubili samotnie pojawiać się na koniu przed zaskoczonymi prostymi żołnierzami, zagadywać wartowników, w kontaktach z podwładnymi byli surowi, a jednocześnie mieli do nich stosunek niemal ojcowski. Obaj lubili też stawiać pasjanse. Natomiast stary, sfatygowany szary mundur Marszałka stanowił oczywiste nawiązanie do sukmany Kościuszki.
Komendant bywał jednak bezpośredni jedynie w stosunku do żołnierzy, zwłaszcza swoich ukochanych legionistów. „Piłsudski, mimo że wzrostu był raczej średniego, budził respekt – wspomina Jadwiga, jego krewna i żona jednego z najbliższych współpracowników, Kazimierza Sosnkowskiego. – Tylko niewielu ludzi było z nim po imieniu. Umiał trzymać dystans, nie zrażając sobie przy tym partnera. […] Przypominam sobie teraz pierwszego ambasadora Anglii w Polsce. Był to Max Müller, człowiek bardzo zajęty, spoglądający na świat z wysokości imperium. I ten William G. Max Müller powiedział mi kiedyś: »…wie pani, w Piłsudskim jest coś takiego, że kiedy się pojawia, zmusza to do powstania«. To nie tylko władza Naczelnika Państwa i fakt, że był on wówczas uosobieniem suwerenności Polski. Miał on w sobie coś, co zmuszało do respektu. Piłsudski uśmiechał się rzadko, nawet bardzo rzadko, najczęściej bywał zasępiony, ściągnięte brwi, marszczące się czoło”[1].
Dowodem na niezwykłe wrażenie, jakie Piłsudski robił nawet na największych dostojnikach państwowych, jest relacja ze spotkania z królem Rumunii, Ferdynandem, do którego doszło w dniach 14–15 września 1922 roku, opowiedziana przez rumuńskiego następcę tronu, księcia Mikołaja. Jak twierdzi książę, jego ojciec początkowo chciał Marszałka powitać serdecznie, ale z pewną nonszalancją, jak bowiem twierdził: „Pomimo wszystko Marszałek, naczelnik państwa, to nie król”, dlatego kiedy pociąg wjeżdżał na stację, Ferdynand wciąż miał w ustach papierosa, ale gdy pociąg się zatrzymał, a w drzwiach wagonu stanął Piłsudski, król zmienił swoją postawę. Jego syn, ku swemu niekłamanemu zdziwieniu, zauważył: „Było w jego wzroku coś takiego, że wyprostowałem się mimo woli. Spojrzałem na mego ojca i skonstatowałem, że zanim Marszałek zdążył zejść, ojciec mój rzucił papierosa i stanął na baczność”[2].
Niebagatelnym atutem Piłsudskiego była cecha, na którą zwrócił uwagę przedwojenny działacz socjalistyczny Adam Pragier. Według niego Marszałek miał niespotykaną u nikogo innego umiejętność dostosowania się do swoich rozmówców: „Z żołnierzami gadał żołnierską gwarą, szafując często soczystymi wyrazami. Potrafił być czarującym causerem‹1› wśród dam, a gdy zachodziła potrzeba, stawał się ciekawym gawędziarzem wśród starszych panów”[3]. Ksiądz Walerian Meysztowicz zwracał uwagę, że Marszałek zachowywał się niczym arystokrata z dziada pradziada. Nic dziwnego, że damy łatwo ulegały jego urokowi. Pisarka Maria Jehanne Wielopolska mówiła o „monarchicznym dreszczyku”, który wywoływał u niej Piłsudski. Nawet Zofia Nałkowska, nienależąca ani do jego wielbicielek, ani do zwolenniczek sanacji, twierdziła, że Piłsudski został obdarzony przez naturę we „wszelki urok człowieczy”. Po spotkaniu z nim w 1925 roku napisała w swoim pamiętniku: „Nie można przy nim żyć inaczej jak przez niego – nawet protestując, nawet się broniąc – jest się zawsze w jego płaszczyźnie. Napięcie jego życia psychicznego jest tak wielkie, że traci się dech, by mu nadążyć. Jego waga rozgniata wszystko – jak tank”[4]. Natomiast Maria Dąbrowska tak zapamiętała spotkanie z tym niezwykłym mężczyzną: „Pełny czaru w sposobie bycia, imponującego piękna ze swą głową kamienną i niezwykłą. Piłsudski jest towarzysko pełny wdzięku, prosty i dowcipny. Kiedy się zapali, opowiada przepięknie, myślałam, że nie jest to mąż stanu, ale poeta, romantyk i aktor, który swą wizję artystyczną świata rzucił na falę wypadków”[5].
Józef Piłsudski oraz Ignacy Daszyński
Wszyscy, którzy kiedykolwiek zetknęli się z Marszałkiem, zwracali uwagę na jego oczy, opisywane jako siwe, szare, bladoniebieskie, płomienne, przenikliwe, stalowe, a niemiecki dyplomata hrabia Harry Kessler nazwał je nawet „mistycznymi”. Innym atutem Piłsudskiego był głos, współcześni mówili o nim: „niski, basowy, o akcencie nieprawdopodobnie wileńskim. Dla niewilnian Piłsudski mógł robić wrażenie cudzoziemca wyrażającego się tylko z trudem po polsku. Jego bas głęboki był jedyny w swoim rodzaju. Nie robił wrażenia rozmowy, ale jakby monologu z zaświatów”[6].
Urokowi Marszałka ulegały nie tylko pisarki czy poetki, na czele z zakochaną w nim Kazimierą Iłłakowiczówną, lecz także zupełnie „zwyczajne” kobiety. Jak wspomina Karolina Bielańska, pracująca w sekretariacie w Belwederze: „Do naszego biura przychodził rzadko, ale kiedy przychodził, była to zawsze sensacja i wzruszenie szalone. Panny przy maszynach po prostu spadały z krzeseł, a on przechodził trochę pochylony, niby nie patrząc, ale pod wąsem miał jakiś dobrotliwy, ojcowski uśmiech i krótkie: »Dzień dobry«”[7]. Jego urok był tak silny, że nikt nie zwracał uwagi na poważny mankament urody: brak dwóch przednich zębów, które stracił podczas buntu w więzieniu w Irkucku, dokąd trafił w drodze na syberyjskie zesłanie w 1887 roku – jeden ze strażników wybił mu kolbą karabinu dwie przednie górne jedynki. Aby zamaskować ten szpecący jego twarz ubytek, zapuścił wówczas swoje słynne wąsy, zasłaniające mu usta, a ponieważ dentysty bał się jak ognia, do końca życia nie wstawił sobie nowych zębów.
Kiedy 10 listopada 1918 roku Józef Piłsudski przyjechał do Warszawy, by przejąć od Rady Regencyjnej pełnię władzy, był de facto uwikłany w związek z dwiema kobietami. Pierwsza formalnie była jego żoną, natomiast druga towarzyszką życia i matką jego córki – Wandy. Żona, Maria Juszkiewiczowa, za sprawą której, jak chcą niektórzy biografowie Marszałka, Piłsudski wstąpił w szeregi partii socjalistycznej, nie bez przyczyny zwana była „Piękną Panią z Wilna”, inni, znacznie mniej przyjaźnie do niej usposobieni, określali ją skrótem „PP”, który tłumaczono jako „PPS bez S”. Co prawda dziś, oglądając jej zachowane zdjęcia, trudno zrozumieć te zachwyty, ale pamiętajmy, że w owych czasach obowiązywały nieco inne niż obecnie kanony kobiecego piękna, a pierwsza żona Piłsudskiego mogła być nie tyle urodziwa, ile seksowna i zmysłowa, czego nie widać na fotografiach z epoki.
Pani Piłsudska urodziła się w 1865 roku (była więc dwa lata starsza od Józefa) w zamożnej, inteligenckiej rodzinie państwa Koplewskich. Jej ojciec Konstanty był wziętym lekarzem, natomiast matka Ludmiła, mimo że „zwykła” pani domu, była kobietą niebywale inteligentną, doskonale wykształconą i wykazywała uzdolnienia muzyczne. Prowadziła dom otwarty, w którym kwitło życie towarzyskie, a w jego centrum bardzo szybko znalazła się urodziwa córka gospodarzy. Życie towarzyskie nie zabierało jednak całego czasu pięknej Marii, która jeszcze jako uczennica gimnazjum związała się z ruchem socjalistycznym, stając się z czasem aktywną działaczką, której powierzono trudne i zarazem niebezpieczne zadanie przewożenia bibuły na trasie Petersburg–Wilno–Warszawa. Ambitna dziewczyna, ukończywszy wileńskie gimnazjum z bardzo dobrymi ocenami, postanowiła kontynuować naukę w Petersburgu, gdzie uczęszczała na tzw. kursy bestużewskie, które miały wypełnić lukę, jaką tworzył wydany przez władze carskie zakaz studiowania przez kobiety na rosyjskich uniwersytetach. Tam poznała przystojnego, zamożnego i cieszącego się ogólnym szacunkiem Mariana Juszkiewicza, wysokiej rangi urzędnika w Ministerstwie Komunikacji, którego poślubiła zaledwie po pół roku znajomości. Nie był to zbyt udany związek i para dość szybko się rozstała, mimo że owocem ich miłości była córeczka – Wanda. Maria postarała się o kościelne unieważnienie małżeństwa, po czym wróciła do Wilna, gdzie z miejsca otoczył ją tłum wielbicieli.
Józef Piłsudski i prezydent Gabriel Narutowicz, 1922 r.
Żaden z nich nie zawrócił jej w głowie na tyle, by odciągnąć od działalności patriotycznej. Nie odwiodły jej od tego nawet obowiązki związane z wychowaniem jedynaczki, którą często zostawiała pod opieką swoich rodziców, a sama wyjeżdżała do Warszawy, gdzie zaangażowała się w pracę konspiracyjną, związując się z ruchem socjalistycznym. Los nie był dla niej łaskawy i konspiratorka została aresztowana przez policję. Na szczęście wyszła z opresji obronną ręką, odesłano ją bowiem do Wilna z zakazem opuszczania miasta. W rodzinnym mieście czekał na nią tłum adoratorów, marzących, by z piękną patriotką stanąć na ślubnym kobiercu. Póki co odwiedzali prowadzony przez nią salon, gdzie z pasją mogli dyskutować na tematy polityczne, historyczne, jak również towarzyskie. Wkrótce na czoło w tym wyścigu o względy Marii wybili się dwaj nietuzinkowi mężczyźni: Roman Dmowski oraz bohater naszej opowieści, Józef Piłsudski. Pierwszy z wymienionych musiał się bardzo zaangażować uczuciowo, odwiedzając bowiem Wilno, łamał zakaz władz carskich, zgodnie z którym mógł mieszkać jedynie w Mitawie (w pobliżu Rygi), której nie pozwolono mu opuszczać. Tymczasem często przyjeżdżał do miasta nad Wilią, by móc spotkać się z Marią. Niestety, razem z nim w szranki o względy Pięknej Pani z Wilna stanął Piłsudski, który poznał swą pierwszą żonę najprawdopodobniej w domu Dominika Rymkiewicza, dawnego działacza partii Proletariat, o pseudonimie Profesor. Rymkiewicz w 1883 roku powrócił z Sybiru i zamieszkał w Wilnie, a jego mieszkanie stało się wkrótce centrum spotkań zarówno politycznych, jak i towarzyskich. Z czasem przewagę w rywalizacji o względy Marii zaczął zdobywać Piłsudski, któremu zresztą kibicowali przyszli teściowie, chociaż ona sama początkowo faworyzowała Dmowskiego. Jak na urodzoną kokietkę przystało, Juszkiewiczowa starała się nie dawać jednak nadziei żadnemu z konkurentów i mieszkańcy Wilna widywali ją na ulicach miasta spacerującą raz z jednym, a raz z drugim dżentelmenem.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Przypisy:
1 Za: J. Sosnkowska, W.T. Kowalski, W kręgu mitów i rzeczywistości, Polska Agencja Interpress, Warszawa 1988, s. 16.
2 Za: Charyzma Naczelnika, j.pilsudski.org [online], dostępne w internecie: http://www.jpilsudski.org/artykuly-historyczne-pilsudski/jozef-pilsudski-w-anegdocie/item/1435-charyzma-naczelnika
3 Za: J. Cisek, Strzelecki orzeł bez korony, www.rp.pl [online], dostępne w internecie: http://www.rp.pl/artykul/298340-Strzelecki-orzel-bez-korony.html
4 Z. Nałkowska, Dzienniki 1918–1929, Warszawa 1980, s. 119.
5 M. Dąbrowska, Dzienniki 1914–1945, t. I, Warszawa 1998, s. 87–94.
6 Za: T. Stańczyk, Panicz zamknięty na klucz, www.rp.pl [online], dostępne w internecie: http://www.rp.pl/artykul/410411-Panicz-zamkniety-na-klucz.html
7 Za: Naczelny amant Rzeczypospolitej, www.newsweek.pl [online], dostępne w internecie: http://www.newsweek.pl/polska/naczelny-amant-rzeczypospolitej,83711,1,1.html
1 Causer (fr.), właściwa pisownia „causeur” – gawędziarz, człowiek umiejący interesująco i dowcipnie rozmawiać.