Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wbrew obiegowej opinii, polscy królowie elekcyjni mieli dość bogate życie erotyczne, o ile jednak o ich przygodach miłosnych, jak chociażby o romansach Wazów, napisano tomy, o tyle życie ich małżonek, a zwłaszcza ich uczuciowe perypetie, są niemal tematem tabu. A przecież u boku naszych władców żyły często kobiety niezwykłe, nie zawsze co prawda piękne, ale obdarzone dużą inteligencją, o nietuzinkowych osobowościach, będące nie tylko ich żonami, ale często - partnerami politycznymi.
Autorka niniejszej publikacji pragnie zapoznać czytelników z namiętnościami, miłościami, a nawet romansami wszystkich kobiet, które los postawił u boku królów, władających Rzeczpospolita Obojga Narodów. Poznamy
m.in. dzieje ostatniej z rodu Jagiellonów, Anny, która po latach staropanieństwa, stanęła wobec perspektywy poślubienia urodziwego francuskiego królewicza, historie małżeństw jej siostrzeńca, Zygmunta III Wazy, przykładnego i wiernego męża oraz jego synowych, borykających się z niewiernością Władysława IV i Jana Kazimierza.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 336
Wbrew obiegowej opinii, pierwszym królem elekcyjnym był Władysław Jagiełło, a kolejni królowie z założonej przez niego dynastii, zanim włożyli na swe skronie koronę Polski, musieli uzyskać akceptację przedstawicieli szlachty zasiadającej w sejmie. Obyczaj ten przetrwał przez dwieście lat, a więc przez cały okres panowania dynastii Jagiellonów. W 1572 roku, po śmierci ostatniego przedstawiciela tej dynastii, Zygmunta Augusta, wolna elekcja stała się naczelną instytucją demokracji szlacheckiej w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Podczas elekcji szlachta głosowała województwami, w obecności posłów, którzy odnosili jej głosy to senatu. Wybór monarchy ogłaszany był przez marszałka. Z czasem wybrano też miejsce, gdzie miała odbywać się wolna elekcja, była to Wola pod Warszawą i tam dokonano wyboru większości królów Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Co ciekawe, wybór królewskiej małżonki był też swego rodzaju elekcją, o ile oczywiście wybrany monarcha nie był już żonaty. Jeżeli król sam wybierał sobie kandydatkę, musiał uzyskać zgodę senatorów na jej poślubienie, a czasem wręcz narzucano władcy przyszłą małżonkę. Wybór królewskiej żony nie był sprawą prywatną, a od czasu wielkiego skandalu jaki wywołał Zygmunt August, żeniąc się ze swoją poddaną, najważniejsi dostojnicy państwowi czuwali, by żaden następny król nie popełnił tego samego błędu i by żenił się wyłącznie z posażną zagraniczną księżniczką. Królowa wszak zyskiwała znaczną pozycję w państwie, a jej znaczenie i godność, jako żony monarchy, podkreślić miała nie tylko koronacja na Wawelu, ale także namaszczenie przez najwyższych dostojników kościelnych. Po śmierci natomiast miała spocząć w królewskiej nekropolii. Nic więc dziwnego, że wybór żony dla monarchy był sprawą wagi państwowej i był obwarowany wieloma warunkami: ewentualna kandydatka musiała być osobą stanu wolnego, bezwzględnie wyznania katolickiego i mieć stosowny posag, jak również odpowiednie koligacje rodzinne, a co ważniejsze być zdrowa i dawać nadzieje na jak najszybsze urodzenie ewentualnego następcy. Przyszła królowa nie żyła w próżni, miała rodziców i rodzeństwo, jak również dalszych krewnych i powinowatych. Wszystkie te kwestie należało brać pod uwagę przy planach matrymonialnych dotyczących władców. Niebagatelne znaczenie miały też zawierane przy tej okazji sojusze i przymierza polityczne.
Nikt nie przejmował się kwestią uczuć króla ani jego przyszłej małżonki, ale o dziwo, niektóre małżeństwa kojarzone w ten sposób bywały szczęśliwe. Przykładem takiego udanego stadła są dwa małżeństwa Zygmunta III Wazy, który poślubił kolejno dwie siostry, starszą Annę i młodszą Konstancję Habsburżankę, którą pojął za żonę po śmierci pierwszej z nich. Był też przykładnym, wiernym, czułym i kochającym mężem, który nie szukał szczęścia w ramionach innych kobiet. Co prawda niektórzy sądzą, że w jego łożu zagościła także ochmistrzyni Urszula Meierin, ale kobieta ta towarzyszyła monarsze w okresie wdowieństwa, a po poślubieniu przez niego drugiej żony dyskretnie wyprowadziła się z królewskiej sypialni. Niestety, jego dwaj synowie, kolejno władający naszym krajem, nie po szli w ślady ojca i nie byli wzorem małżeńskich cnót. Zarówno dla Władysława IV, jak i Jana Kazimierza wierność małżeńska była, delikatnie mówiąc, pojęciem nieco abstrakcyjnym. Boleśnie przekonała się o tym pierwsza żona Władysława IV, Cecylia Renata, którą niewierność znacznie od niej starszego męża doprowadzała do rozpaczy. Znacznie lepiej w tej kwestii radziła sobie jej następczyni u boku króla, Francuzka, Ludwika Maria Gonzaga, ale po pierwsze była znacznie bardziej doświadczona niż jej poprzedniczka (jej przygody miłosne bulwersowały swego czasu całą Francję), a poza tym znacznie lepiej realizowała się jako polityk niż jako małżonka królewska.
Tak się szczęśliwie złożyło, że w przeciwieństwie do królewskich żon władców z dynastii Piastów i Jagiellonów, możemy odtworzyć losy wszystkich małżonek polskich królów elekcyjnych, a przy okazji – poznać ich miłosne sekrety. Dzięki temu w niniejszej publikacji czytelnik znajdzie nie tylko dzieje związków miłosnych i małżeństw żon Wazów, ale także miłosne fascynacje Marii d’Arquein i jej, zdominowanego erotyzmem i seksem, małżeństwa z królem Janem III Sobieskim, czy chociażby losy Eleonory Wiśniowieckiej, bodaj najbardziej oddanej Polsce Habsburżance spośród ośmiu polskich królowych pochodzących z tej dynastii. Poznamy też zawiłe koleje losu żony Stanisława Leszczyńskiego, najpierw zmuszonej do tułaczki po krajach europejskich, a potem do życia w nielubianej przez siebie Lotaryngii, jak również dzieje małżonki jednego z największych playboyów Europy – Augusta II Mocnego, Krystyny Eberhardyny, gorliwej protestantki, która nie chciała się wyrzec swojej religii nawet za cenę korony. Przyjrzymy się też perypetiom nieszczęsnej Anny Jagiellonki, brzydkiej starej panny, marzącej o szczęściu u boku przystojnego francuskiego królewicza. Uzupełnieniem losów polskich królowych jest rozdział poświęcony Marii Leszczyńskiej, córce naszego króla- -wygnańca, która choć nigdy nie była polską królową, dostąpiła zaszczytu poślubienia władcy Francji, Ludwika XV, prawnuka samego Króla Słońce. Galerię postaci opisanych w książce zamyka ostatnia polska królowa, Maria Józefa, która znalazła szczęście i miłość u boku Augusta III Sasa.
Śledząc koleje losu i miłosne związki naszych królowych, przy okazji poznamy ówczesną modę i obyczaje, jak również zajrzymy do królewskiej kuchni, a przede wszystkim – do monarszej sypialni. A co ważniejsze zobaczymy naszych władców oczyma ich małżonek, które oglądały ich jako zwyczajnych mężczyzn, pozbawionych splendoru i królewskiego majestatu, wraz z ich większymi czy mniejszymi dziwactwami i upodobaniami.
Jak wygląda królewna? Wszystkie dziewczynki znają odpowiedź na to pytanie: królewna jest piękna, dobra, miła, ma długie włosy i piękne suknie, a o jej rękę stara się tłum adoratorów. Jakże zdziwiłyby się ujrzawszy polską królewnę, Annę Jagiellonkę, której wątpliwą urodę możemy „podziwiać” na zachowanych portretach!
Widzimy na nich kobietę pięćdziesięcioletnią, o czole tak wysokim, że jego właścicielka wydaje się łysa, pomimo głęboko nasuniętej korony. W bladej, niemal trójkątnej, twarzy widnieją nieco skośne oczy o ciężkich powiekach, spoglądające nieufnie na świat. I zdecydowanie przypomina innego członka dynastii Jagiellonów: wypisz, wymaluj – pradziadek Jagiełło. Na nieszczęście dla naszej królewny, założyciel dynastii urodziwy nie był i przekazał jej w genach swoją brzydotę. Na pocieszenie musimy dodać, że Anna miała wyjątkowo piękne wcięcie w talii, ale to był jedyny szczegół jej urody wzbudzający zachwyt. Królewna doskonale zdawała sobie sprawę, że daleko jej do piękności i ze wszystkich córek Zygmunta Starego i Bony była zdecydowanie najmniej atrakcyjna. Sama także nie lubiła oglądać się w lustrze i kiedy przebywała na wawelskim zamku, kazała zasłaniać firanką swoją podobiznę wiszącą na ścianie jednej z komnat.
Anna Jagiellonka urodziła się 18 października 1523 roku jako czwarte dziecko Bony Sforzy i Zygmunta Starego. Żadna z trzech sióstr Jagiellonek nie odziedziczyła matczynej urody, jej silnego charakteru i temperamentu. Spokojne i ciche, rosły na tętniącym życiem wawelskim dworze w cieniu faworyzowanego brata i następcy tronu, z którym jakoś nie potrafiły się dogadać. O dziwo, między Zygmuntem i jego siostrami nie wytworzyła się żadna więź, jaka zazwyczaj łączy rodzeństwo. Prawdopodobnie była to wina metod wychowawczych stosowanych w wychowaniu „nadziei dynastii”, za jaką uważano królewicza, a być może też jego niełatwego charakteru.
Mimo wszystko cztery Jagiellonki – Izabela, Zofia, Anna i Katarzyna, odebrały staranne, odpowiadające ich randze, wychowanie i uczestniczyły w życiu dworskim. Biegle władały językiem włoskim i niemieckim oraz posługiwały się łaciną, a ich ojciec mawiał, iż jego córki „z mowy i obyczaju” są na równi Polkami, jak i Włoszkami. Dopóki ich matka przebywała w Polsce, pozostawały zawsze w jej cieniu. Bona była tak wielką indywidualnością i cieszyła się u córek takim autorytetem, że dziewczęta zapewne nawet oddychały pod dyktando matki. Kiedy na dworze pojawiła się pierwsza żona Zygmunta Augusta, Elżbieta Habsburżanka, która nie cieszyła się sympatią królowej, żadna z nich nawet nie próbowała się z nią zaprzyjaźnić ani nawet okazać jej jakichkolwiek cieplejszych uczuć, w obawie przed gniewem Bony. Oburzone skandalem matrymonialnym, jaki wywołał ślub ich brata z Barbarą Radziwiłłówną, bez słowa sprzeciwu poddały się woli matki i opuściły Kraków, udając się na Mazowsze.
Tymczasem, sprawy małżeństwa Zygmunta Augusta usunęły w cień ich własne zamążpójście i królewny niebezpiecznie zbliżały się do wieku określanego mianem staropanieństwa. Bona zadbała jedynie o wydanie za mąż swej najstarszej córki, królewny Izabeli, która w 1539 roku poślubiła Jana Zapolyę, ówczesnego króla Węgier. W 1556 roku udało jej się doprowadzić do ślubu drugiej pod względem starszeństwa królewny Zofii, która w wieku trzydziestu czterech lat wyszła za mąż za księcia Brunszwiku, Henryka II, i wyjechała z kraju, by zamieszkać w ojczyźnie męża. Po jej wyjeździe spakowała lary i penaty, i wyjechała na zawsze do Włoch, pozostawiając Annę i Katarzynę na łasce ich kapryśnego brata, a ten nie widział miejsca dla nich u siebie na dworze i nakazał pozostanie na Mazowszu.
Królewny, a zwłaszcza Anna, nie były pięknościami, ale pomimo zaawansowanego jak na owe czasy wieku, jako przedstawicielki potężnej europejskiej dynastii, były łakomym kąskiem dla potencjalnych narzeczonych. Poza tym wkrótce stało się jasne, że ich brat i król Polski nie doczeka się potomka, bowiem jego trzecie małżeństwo z Katarzyną Habsburżanką legło w gruzach, a Zygmunt oddalił swą żonę z tego samego powodu z jakiego nie mógł współżyć z pierwszą małżonką – z powodu epilepsji, na którą obie cierpiały. Choroba ta budziła w nim wielki wstręt. Najprostszym rozwiązaniem byłby rozwód, ale Zygmunt nie mógł z niego skorzystać, tym bardziej że papież udzielił królowi Polski dyspensy na małżeństwo z Katarzyną, która była siostrą jego pierwszej żony, Elżbiety.
Wobec perspektywy bezpotomnej śmierci Zygmunta Augusta, każdy, kto poślubiłby którąkolwiek z królewien miałby szansę objąć po nim polski tron, a to był bardzo łakomy kąsek. Tak więc obie Jagiellonki, pomimo wieku i wątpliwej urody, stały się ważnym elementem rozgrywki politycznej. Wkrótce okazało się, że to młodsza z nich – Katarzyna, ma większe szanse na znalezienie męża. To właśnie o jej rękę starał się królewicz Ferdynand, car Iwan Groźny oraz szwedzki królewicz Jan Waza.
Tymczasem o jej starszą siostrę starał się palatyn Renu Ryszard oraz rodzony brat króla Danii Magnus, młodszy od Anny o całe dziewiętnaście lat. Nawiasem mówiąc, młodość była jedynym atutem przyszłego pana młodego, bowiem ten eksbiskup urodą nie grzeszył, był ślepy na jedno oko i cieszył się opinią pijaka, bez grosza przy duszy. Najbardziej realne okazało się małżeństwo Katarzyny z młodszym od niej o jedenaście lat królewiczem Janem z dynastii Wazów. Jej starsza siostra wspaniałomyślnie ustąpiła prawa pierwszeństwa do zamęścia, co ostatecznie rozwiało wszelkie wątpliwości Zygmunta Augusta. Wkrótce po ślubie Katarzyny pojawił się kolejny kandydat do ręki Anny – książę wirtemberski Eberhard. I kiedy wydawało się, że dość już posunięta w latach panna w końcu posmakuje rozkoszy życia małżeńskiego, młodszy od niej o dwadzieścia lat adorator nagle zmarł.
Zygmunt, wydawszy Katarzynę za mąż, drugą z sióstr, Annę, odesłał do Warszawy. Swą nieszczęsną małżonkę umieścił zaś w Radomiu, gdzie trwała w swym uporze nieudzielenia mu rozwodu, a on sam znajdował pocieszenie w ramionach licznych kochanek, wśród których szukał choćby cienia swej dawnej wielkiej miłości – Barbary. Nie był to więc radosny okres w życiu królowej Katarzyny, ale także królewnie Annie nie wiodło się dobrze. Dobiegała już czterdziestki, a więc wieku, który w owych czasach oznaczał dla kobiety starość. Poza tym podupadała na zdrowiu, całymi miesiącami dręczyły ją ataki newralgii, a każdy z nich trwał nawet pięć godzin. W trakcie owych napadów nękały ją bóle głowy tak mocne, że prawie odchodziła od zmysłów. W efekcie lewa połowa twarzy spuchła jej tak bardzo, że nie było widać oka. To nie tylko bardzo szpeciło jej i tak niezbyt ładną twarz, ale wywoływało poważne zagrożenie dla wzroku.
Na domiar złego, nie żyła w luksusach. Skarbiec warszawskiego zamku świecił pustkami, jej królewski brat nie troszczył się zbytnio o swoją siostrę, wolał wydawać pieniądze na inne kobiety. Co prawda, widywał się z Anną znacznie częściej niż w przeszłości, bowiem polubił Warszawę i, wraz ze swym licznym dworem, często zjeżdżał na tamtejszy zamek, ale to nie poprawiło stosunków pomiędzy rodzeństwem. Po przyjeździe króla zamek ożywiał się po okresie nudy i spokoju.
Dwór królewny, jak zauważa Paweł Jasienica, był typowym „dworem starej panny”, a pani domu w przerwach pomiędzy nękającymi ją wspomnianymi atakami newralgii, prowadziła korespondencję z siostrami. Ponieważ Katarzyna po przyjeździe do Szwecji trafiła wraz ze swym mężem do więzienia, kontakt z nią był utrudniony i Anna korespondowała głównie z Zofią, do której jako panna odnosiła się z wielkim szacunkiem, należnym zamężnej białogłowie. Jagiellonki pisały do siebie o sprawach państwowych, kłopotach uwięzionej Katarzyny, a księżna brunszwicka przysyłała na ręce siostry zamówienia na stroje, szyte w Poznaniu. Obie wyrażały też głębokie niezadowolenie postępowaniem ich brata wobec kłopotów ich najmłodszej siostry, a właściwie należałoby powiedzieć – brakiem jakiegokolwiek postępowania. Poza pisaniem listów Anna oddawała się religijnym praktykom i... coraz bardziej dziwaczała, zmieniając się powoli w starą dewotkę.
W styczniu 1570 roku Zygmunt August osiadł na stałe w Warszawie. Stan jego zdrowia pogarszał się z dnia na dzień, praktycznie uniemożliwiając podróże. Pobyt brata na dworze nie ocieplił stosunków między rodzeństwem, wręcz przeciwnie – znacznie uprzykrzył życie Jagiellonce. Wraz z królem do jej panieńskiego domu zjechały jego kochanki, wśród których pierwsze skrzypce grały niejaka Zuzanna Orłowska, Anna Zajączkowska oraz łudząco podobna do zmarłej Radziwiłłówny – Giżanka.
Królewską siostrę szczególnie upokorzyła Zajączkowska, była dwórka Anny i jej ulubienica. Wpadła w oko jej bratu, a ponieważ królewna, rygorystycznie przestrzegająca zasad moralnych w odniesieniu do swych dwórek, nie mogła zezwolić na ten romans, podstępem wyłudzono od niej zgodę na wyjazd Zajączkowskiej z Warszawy. Zgłosił się po jej rękę szlachcic i Jagiellonka, przekonana, że wydaje swą dwórkę za mąż, odprawiła ją z dworu. Jak łatwo się domyślić, szlachcic został podsunięty przez zwolenników króla, a piękna Zajączkowska zamieszkała w zamku Bugaj, gdzie żyła otoczona przepychem godnym prawdziwej królowej. Podobno nawet otrzymała szaty i klejnoty zmarłej Barbary Radziwiłłówny, które przedtem Zygmunt August obiecał siostrze. Oszukana królewna rozchorowała się ze zmartwienia.
Inną kochanką jej brata, której obecność Anna musiała tolerować na zamku w Warszawie, była Barbara Giżanka. Na domiar złego jej apartamenty oddzielała od komnat Anny jedynie cienka ściana i królewna musiała wysłuchiwać odgłosów miłosnych ekscesów. Sytuacja znacznie się pogorszyła, kiedy Barbara powiła córkę, którą Zygmunt August uznał za swoją, pomimo że cały dwór twierdził, że prawdziwym ojcem jest zupełnie kto inny. Kochanka króla odsunęła jego siostrę w cień, a ta żaliła się w listach do siostry: „Do niej chodzą, karteczki piszą o przyczynę”. Co gorsza, na dworze Zygmunta szarogęsili się także krewni Giżanki: jej matka, szwagier Szawłowski oraz zaprzyjaźniony z rodziną Żyd Idzim.
W 1572 roku pojawił się cień szansy na ponowny ożenek monarchy i przedłużenie dynastii: w Wiedniu zmarła królowa Katarzyna, Zygmunt został więc wdowcem. Niestety, król, choć nie ukończył jeszcze pięćdziesięciu dwóch lat był bardzo schorowany. Jak wspomniano ledwo chodził, zwykle noszono go w lektyce. Poważniejsze kłopoty zdrowotne króla zaczęły się w 1558 roku wraz z atakami podagry, coraz częściej nękającymi monarchę. Dziesięć lat później do królewskich dolegliwości dołączyła kamica nerkowa. Zygmunt sprowadził na służbę wykształconego we Włoszech medyka Piotra z Poznania, za którego radą sprowadzał z Italii maści i płyny do nacierania ciała. Owe medykamenty, wśród których poczesne miejsce zajmowała wódka z kwiatów jałowca, wysyłali mu za pośrednictwem poczty królewskiej Fogliolowie z Wenecji.
Najprawdopodobniej też cierpiał na gruźlicę i z całą pewnością trapiły go schorzenia pęcherza. Wymęczony chorobami, bardzo się postarzał, posiwiał i stracił zęby. Dla podreperowania jego zdrowia na zamek wzywano najbardziej wziętych znachorów, magów, wiedźmy i zielarki. Zalecane kąpiele w stągwiach z „zaczarowaną” wodą nie zdały się na nic, nie pomagały też zaklęcia, czary oraz tajemnicze mikstury. Ale pomimo złego stanu zdrowia, król codziennie wydawał swoim dworzanom rozkaz sprowadzenia do jego łoża kobiety.
Na wieść o pogarszającym się stanie zdrowia monarchy, jego szwagier bezzwłocznie przysłał do Warszawy portret jego siostrzeńca – Zygmunta Wazy, dając wyraźnie do zrozumienia, kto powinien przejąć polski tron. Oczy zagranicznych dworów zwróciły się ponownie na Annę, bowiem ożenek z tą starą panną mógł ułatwić sprawę objęcia tronu polskiego.
Tymczasem sam król, choć spisał testament i wręczył go swojej siostrze, z którą się pogodził, ani myślał o przygotowaniach do ostatniej podróży. Postanowił ożenić się z Giżanką i spłodzić z nią następcę tronu. Postanowienie to utrzymywał w największej tajemnicy, znaleźli się jednak rozsądni ludzie, którzy o wszystkim donieśli senatorom, przerażonym owym pomysłem. Postanowiono za wszelką cenę nie dopuścić do zawarcia tego haniebnego małżeństwa, pojawił się nawet zamysł uwięzienia Barbary, ale sprytny Zygmunt wysłał ukochaną do Tykocina i podążył w ślad za nią. Nie zdążył jednak dołączyć do Giżanki, bowiem 7 lipca 1572 roku opuścił świat doczesny. Według świadków z epoki przyczyną jego śmierci miał być atak febry albo gruźlica, zwana wówczas suchotami. Niektórzy twierdzą też, że śmierć przyspieszyło wypicie napoju miłosnego o bliżej nieokreślonej recepturze.
Wywiezione przez niego mienie padło ofiarą rabunku, w którym uczestniczyła również jego kochanka, pomimo że przed śmiercią została przez Zygmunta hojnie zaopatrzona majątkami ziemskimi i sporą kwotą pieniędzy. Zgodnie ze świadectwami epoki, ładowne skrzynie i ciężkie wory wynoszono na cztery doby przed zgonem monarchy i w noc po jego śmierci.
To właśnie wówczas bezpowrotnie zaginęły słynne perły Barbary Radziwiłłówny, które zgodnie z testamentem miała otrzymać Anna. Prawdopodobnie od rabusiów wykupił je wysłannik królowej angielskiej i w ten sposób trafiły do angielskiego skarbca królewskiego. Na skutek działów spadkowych przypadły dworowi hanowerskiemu, z którym bez skutku procesowała się o ich posiadanie królowa Wiktoria. Istnieje zapisek pamiętnikarza i szambelana cesarza austriackiego, Mariana Rosco Bogdanowicza, w którym utrzymuje on, że w 1900 roku oglądał te właśnie perły na szyi byłej królowej hanowerskiej Marii. Bogdanowicz wspomina, że sznury spadały długimi rzędami prawie do kolan. Obecnie wspomniane klejnoty możemy oglądać jedynie na portretach Barbary.
Po śmierci Zygmunta Augusta, zapomniana i zdziwaczała Anna stała się nagle centralną postacią w państwie. Polska szlachta, przywiązana do wygasłej właśnie dynastii, widziała w niej ostatnią przedstawicielkę rodu Jagiellonów. Co więcej, wzrosła jej wartość jako kandydatki na żonę, bowiem odziedziczywszy fortunę Jagiellonów, co prawda nieco nadszarpniętą rabunkami po śmierci monarchy, stała się jedną z najbardziej posażnych panien na wydaniu w całej Europie. A nie zapominajmy, że małżeństwo z Anną niosło ze sobą perspektywę zasiadania na tronie Rzeczypospolitej.
Z rosnącego znaczenia starej panny doskonale zdawali sobie sprawę członkowie rady królewskiej, którzy nie chcąc dopuścić, by miała jakikolwiek wpływ na elekcję, odcięli ją od wszelkich kontaktów ze światem. Dla pewności, 24 godziny na dobę czuwał przy niej marszałek dworu. A w kraju trwały przygotowania do wyboru nowego króla. Stronnictwa, opłacane sowicie przez zachodnie dwory, walczyły między sobą. Zrozumiałe jest, że posłowie zagraniczni robili co mogli, by skontaktować się z Anną i przekonać ją do wyjścia za mąż za kandydata wskazanego przez ich mocodawców. Jakimś cudem dotarły do niej listy z dworu wiedeńskiego, z których dowiedziała się, że o jej rękę stara się dziewiętnastoletni książę Ernest. Ona sama dobiegała już pięćdziesiątki.
Kiedy sprawa jej kontaktów z Habsburgami wyszła na jaw, panowie polscy bezceremonialnie jej oświadczyli „ty nam chcesz tę koronę stracić dla siebie! [...] ty nam obierać nie będziesz pana!”, oskarżając ją jednocześnie o trucicielskie zamiary wobec opozycji. Anna znalazła się w bardzo trudnym położeniu, ale ponieważ nie chciała być bierna, nie zaprzestała działań, ale przeprowadzała je znacznie ostrożniej. W tym też czasie otrzymała obcy polskiej tradycji tytuł infantki, używany dotąd jedynie na dworze w Hiszpanii, przysługujący dzieciom panującego króla, które nie były następcami tronu.
Jagiellonka, chcąc być może pozyskać stronników, zdobyła się również na wyjątkowy gest i własnym kosztem ukończyła most przez Wisłę w Warszawie, dzięki czemu posłowie przybywający na elekcję ze wschodnich części Rzeczypospolitej mogli na wybór nowego króla przejechać Wisłę po moście. Tuż przed rozpoczęciem elekcji zjawiła się w Warszawie, gdzie zamieszkała na zamku i spokojnie czekała na wybór kandydata. Miała też swojego faworyta, z którym wiązała nadzieję na zmianę swego stanu. Spotkała się bowiem z posłem francuskim, Jeanem de Montluc, który potajemnie wręczył jej portret francuskiego królewicza, młodszego brata ówczesnego króla Francji – Henryka Walezego i dał jej jasno do zrozumienia, że książę, bezzwłocznie po wygranej elekcji, rozpocznie starania o jej rękę.
Co ciekawe, pomysłodawcą ożenku członka dynastii Walezjuszy z polską królewną był turecki wezyr, Tawil Sokołłu Mehmed pasza. Dwór francuski odniósł się do projektu z entuzjazmem i to nie tylko dlatego, że widział w potężnej wówczas Polsce cennego sprzymierzeńca. Zadecydowały także względy rodzinne. Otóż łaskawie panujący we Francji król, Karol IX, szczerze nienawidził Henryka, który był z kolei oczkiem w głowie swojej matki, Katarzyny Medycejskiej, marzącej o koronie dla swego pupilka. Kiedy król, obdarzony przez naturę wyjątkowo wybuchowym charakterem, porwał się na młodszego brata z puginałem [1], chcąc go zabić, stało się jasne, że dla jego dobra, Henryka należy się pozbyć z kraju. Próbowano go ożenić z królową Anglii, Elżbietą, ale plany te spełzły na niczym.
I wówczas pojawiła się szansa na ślub z polską infantką i zdobycie polskiej korony. Kiedy książę kręcił nosem na podstarzałą kandydatkę na żonę, doradca króla Claude de Bourg wytłumaczył mu, iż: „potęga tak wielkiego królestwa, które wystawia do boju osiemdziesiąt tysięcy dobrych koni, zrobi zawsze siostrę królewską bardzo młodą i pożądaną”. Trzeba przyznać, że był to bardzo przekonujący argument.
Perspektywa poślubienia młodego, zaledwie dwudziestotrzyletniego Walezjusza dosłownie dodawała Annie skrzydeł i zagraniczni posłowie nie mogli wyjść z podziwu nad jej żywotnością i energią. Jeden z nich wyraźnie zachwycony pisał: „Ta dostojna pani ma lat około czterdziestu, ale jest tak świeża i czerstwa, że gdyby wyszła za mąż, mogłaby jeszcze spodziewać się potomstwa. Jest miernego wzrostu, płeć ma białą prawie jak wszystkie Polki, jest bardzo przyjemna i mówi wybornie po włosku”. Poseł wyraźnie Jagiellonce pochlebił, odmładzając ją o całe dziesięć lat. Ciekawostką jest, że większość zagranicznych dyplomatów oceniało pięćdziesięcioletnią Annę na młodszą o całe dziesięciolecie. Oczywiście, z punktu widzenia jej szans na obdarzenie ewentualnego męża potomstwem, nawet odmłodzenie o dziesięć lat niewiele by pomogło. Promieniejąca szczęściem królewna zabrała się do wyszywania na swoich strojach lilii – herbu dynastii Walezjuszy.
Wszystkim czytelnikom, którzy czytając o pięćdziesięcioletniej starej pannie, rojącej o szczęściu w ramionach młodszego od niej o dwadzieścia siedem lat francuskiego księcia, uśmiechają się ironicznie i pukają w czoło, chciałabym zwrócić uwagę, że marzenia Anny nie były takie nierealne, jakby się mogło zdawać. To właśnie na dworze jej przyszłego narzeczonego kwitł w przeszłości związek młodego i przystojnego mężczyzny ze starszą o równo dwadzieścia lat kobietą. I nie był to związek, w którym starsza pani utrzymuje młodziutkiego kochanka, tylko najprawdziwsza miłość, trwająca bez mała dwadzieścia jeden lat. Mężczyzną tym był ojciec Walezjusza, król Francji, Henryk II, a damą – księżna de Valentinois, Diana de Poitiers.
Para poznała się, kiedy król miał zaledwie osiemnaście lat, a Diana trzydzieści osiem. Pomimo że monarcha pojął za żonę Katarzynę Medycejską, znacznie młodszą od swej kochanki, nigdy nie przestał kochać pięknej Diany, odwiedzając swą małżonkę jedynie w celach prokreacji, by zapewnić królestwu dziedzica. Katarzyna Medycejska obdarzyła go gromadką dziesięciorga dzieci, z których ośmioro, w tym Henryk Walezy, dożyło wieku dojrzałego, ale nigdy nie usunęła Diany z łoża i serca męża. Pani de Poitiers była nie tylko królewską kochanką, ale także pełniła rolę jego doradcy i zaufanego ministra.
Nic dziwnego, że Jagiellonka, znając ową historię sądziła, że podobnie jak Diana może zdobyć serce młodego Walezjusza. Naiwna Anna zapomniała o dwóch małych, aczkolwiek istotnych szczegółach, które drastycznie odróżniały kochankę Henryka od polskiej królewny. Pani de Poitiers była uważana za piękność, którą chętnie portretowali zarówno nadworni malarze, jak i rzeźbiarze, nasza królewna jak wiadomo urodą nie grzeszyła. Poza tym Diana, zanim na dobre zagościła w łożu i sercu króla Francji, była doświadczoną wdową i miała wielu kochanków, a jej umiejętności w ars amandi były wręcz legendarne. Tymczasem biedna Anna o seksie miała pojęcie jedynie teoretyczne i prawdopodobnie bardzo mizerne.
Ponadto podstarzała królewna nie zdawała sobie sprawy z jeszcze jednej kwestii: jej wybranek wręcz obsesyjnie bał się kobiet i był biseksualistą. Odwagi nabierał dopiero w grupie kompanów o sadystycznych upodobaniach, urządzając wraz z nimi polowania na damy, czyli podmiejskie prostytutki, które po schwytaniu rozbierano i zabawiano się podpalając im owłosienie łonowe. Z czasem zaczął preferować towarzystwo pięknych młodzieńców, wśród których pierwsze skrzypce grali Ludwik du Guast i poeta Filip Desportes. Niektóre źródła podają, że zanim zdecydował się na współżycie z jakąś damą lub chłopcem, podglądał uniesienia miłosne swej wybranki bądź wybranka z innymi mężczyznami i dopiero wówczas nabierał odwagi, by samemu „wkroczyć do akcji”. Jakoś nie wyobrażam sobie, by cnotliwa Jagiellonka zgodziła się na tego rodzaju ekscesy. Ale o tym defekcie swego przyszłego narzeczonego nieszczęsna Anna nie mogła wiedzieć, ponieważ nikt ją o tym nie poinformował.
Na rozkaz infantki zebrana na sejmie elekcyjnym szlachta mazowiecka opowiedziała się za Henrykiem Walezym, którego 16 maja 1573 roku obwołano królem Polski. Anna marząca o nocy poślubnej w ramionach nadobnego Francuza przeżyła niestety bardzo bolesne rozczarowanie. Ku jej zdziwieniu w pactach conventach nie zapisano warunku ślubu z infantką, a i poseł francuski zaczął się wycofywać z poczynionych wcześniej obietnic, aczkolwiek senatorowie polscy wymogli na nim ustne przyrzeczenie poślubienia królewny przez Henryka Walezego po jego przyjeździe do Polski.
Tymczasem przyjazd nowego króla bardzo się przeciągał. Powodem nadmiernie długo trwającej podróży Walezego był nie tyle fatalny stan dróg, ile częste przystanki, podczas których monarcha i towarzyszący mu orszak „zakosztowywali smakowitości niewiast mijanych ziem”. Owo nieobyczajne zachowanie omal nie zakończyło się tragicznie podczas przejazdu przez Wirtembergię, gdzie miejscowe kobiety nie tylko nie miały najmniejszego zamiaru być uległe królowi i jego kompanom, ale co gorsza ich mężowie stanęli w obronie molestowanych niewiast i pobili nie tylko Walezego, ale nawet jego kapelana. Francuzi bezzwłocznie udali się na skargę do miejscowego księcia, który ku ich zdziwieniu wziął stronę swoich poddanych i odmówił ich ukarania, a poszkodowanych Francuzów starał się ułagodzić szczodrymi podarunkami.
Po tych perturbacjach, królewski orszak przybył nareszcie do Krakowa i uszczęśliwiona Jagiellonka mogła na własne oczy ujrzeć swego domniemanego przyszłego męża. Świadkowie zanotowali, że pierwsze spotkanie tych dwojga było bardzo serdeczne, co wpłynęło na rozbudzenie nadziei infantki na rychłe zamążpójście. Król nie miał najmniejszego zamiaru wyprowadzać jej z błędu, co więcej regularnie odwiedzał ją w jej komnatach, poświęcając aż cały kwadrans na rozmowę z nią. Podczas tych krótkich spotkań, cały czas trzymał ją czule za rękę..., a Anna była uszczęśliwiona. Wkrótce jednak dotarło do niej, że młody Henryk nie ma najmniejszego zamiaru stanąć z nią na ślubnym kobiercu. Szlachta wyznaczyła delegata w osobie hetmana Jana Zamoyskiego, powierzając mu zadanie dopilnowania dopełnienia ustnego przyrzeczenia poślubienia infantki, ale delegat nie kwapił się do wywiązania się z tego zadania, co było powodem niechęci, jaką później jawnie okazywała mu Anna.
Na domiar złego, polscy panowie poczęli rozglądać się za młodą kandydatką na królewską małżonkę, która mogłaby obdarzyć nowego władcę potomstwem. Jak to trafnie ujął Paweł Jasienica: „W rękawiczkach, grzecznie, ale stanowczo odsuwano na bok przeszkodę. Kobietę, która nie zdołałaby zapewnić polskiej linii Walezjuszów rzeczy najważniejszej – trwania”. Kiedy infantka zorientowała się w końcu, że jej marzenia o poślubieniu młodziutkiego Francuza spełzną na niczym, zwróciła się o pomoc w tej sprawie do nuncjusza papieskiego. Ale i tu nie znalazła zrozumienia, ponieważ usłyszała: „tu brak dwu rzeczy, które są celem świętego tego sakramentu, a mianowicie nadziei potomstwa i hamulca przeciwko grzechowi”.
Wkrótce również polscy panowie, mający chrapkę na dobra, które na mocy testamentu pozostawił zmarły Zygmunt August swojej siostrze, postanowili pozbyć się z Krakowa tej natrętnej starej panny, coraz głośniej domagającej się spadku po bracie.
Tymczasem, nowo obrany władca wiódł nad wyraz swobodne życie, spędzając czas na zabawach, balach, hulankach i trwonieniu pieniędzy. Co więcej, jego przybyły z Francji dwór siał powszechne zgorszenie, bowiem na organizowanych zabawach, na które Henryk z grzeczności zapraszał także Annę, widywano często Francuzów przebranych w niewieście stroje, umalowanych i skropionych obficie perfumami. Również sam monarcha wprawiał w zakłopotanie swoich polskich poddanych, ze względu na swe upodobania do dość oryginalnych ubiorów. Nawet ambasador Wenecji był nieco zszokowany strojem Henryka, o którym pisał w jednym z listów do swoich mocodawców, że wydawałby się poważny, gdyby nie ubiór i ozdoby, które „nadają mu pozory miękkości i prawie kobiecej delikatności”. Nowo obrany król słynął z zamiłowania do pomarańczowych i żółtych beretów i ponoć własnoręcznie krochmalił i układał swoje kołnierze.
Poza strojami, których nieodzownym elementem były zdobienia z drogich kamieni, król nosił naszyjnik ze złota i bursztynu, uszy zaś miał przekłute „na wzór mody damskiej. Nie zadowalał się on noszeniem jednego kolczyka w każdym z nich, potrzeba mu aż podwójnych wraz z wisiorkami, ozdobionymi drogimi kamieniami i cennymi perłami”. Na taką rewolucję obyczajową ówczesna Polska nie była jeszcze gotowa, nic więc dziwnego, że Walezjusz nie zyskał nad Wisłą powszechnego szacunku.
Trzeba przyznać, że młody król nie kwapił się do rządzenia państwem. Nie znał mowy swoich nowych poddanych i śmiertelnie się nudził na Wawelu, umilając sobie czas balami i maskaradami. Bywało, że symulował chorobę i całymi dniami nie opuszczał łoża, by w ten sposób uniknąć przyjmowania uciążliwych interesantów i załatwiania ważnych spraw państwowych swego nowego królestwa. Ze zgrozą szeptano o wołających o pomstę do nieba upodobaniach króla, który zapraszał do swego łoża wymalowanych francuskich chłopców. Jeden z ówczesnych kronikarzy skwapliwie zanotował: „Król bez żadnego dozorcy zostawiony razem z otaczającymi go Francuzami oddawał się polowaniom, grze w karty, tańcom i rozpustnym ucztom, na które, jak powiadano, nagie dziewczęta były wprowadzane”, a inny ze zgrozą dodaje, że Walezjusz sprowadzał „nie tylko do ogrodu blisko Zwierzyńca francuskie rozpustnice, ale nadto włoskim ohydnym nałogom nie przepuścił”.
Tymczasem we Francji zmarł schorowany Karol IX i w kraju zapanowało bezkrólewie. Zmarły władca przed śmiercią co prawda doczekał się narodzin córki, ale zgodnie z prawem francuskim, kobiety nie dziedziczyły tronu. Kiedy wieści dotarły do granic Rzeczypospolitej, odwołano wszelkie zabawy i przyjęcia oraz z obawą obserwowano monarchę.
Przypuszczenia okazały się słuszne: Henryk wyjechał z Krakowa pod osłoną nocy z 18 na 19 czerwca, po niespełna pięciu miesiącach panowania, by zgodnie z wolą swej matki objąć tron Francji. Kiedy zorientowano się, co się stało, zarządzono pościg za królem, który dogonił monarchę w Pszczynie. Henryk zdecydowanie odmówił powrotu. Wówczas stało się jasne, że Polska straciła króla, a nadzieje Anny na poślubienie młodziutkiego Francuza zostały ostatecznie pogrzebane. Królowi wyznaczono definitywny termin powrotu, a kiedy go nie dotrzymał, został zdetronizowany.
Nie wiadomo jakby potoczyły się losy Polski i Francji, gdyby Walezjusz zdecydował się jednak pozostać na Wawelu, ale jedno jest pewne: żyłby dłużej niż w swej ojczyźnie. W kraju, w którym panował jako Henryk III, zginął w 1589 roku z ręki królobójcy. Taka śmierć z pewnością nie groziłaby mu w Rzeczypospolitej.
Wraz z ucieczką niedoszłego męża Anny, jej sytuacja zmieniła się diametralnie. Znów wróciła do gry. Nie czekając na ustalenia senatorów, przybyła do Warszawy, gdzie rozkazała przerobić pięć namiotów, w których odbywała się dotąd elekcja, na jeden wielki. Mądrzejsza o wnioski wyciągnięte z francuskiej lekcji, dokładała wszelkich starań, by ponownie „nie osiąść na koszu”. Trzeba jej przyznać, że tym razem zręcznie rozegrała partię o męża i koronę.
Do zawodów o polski tron stanęli: arcyksiążę Ernest, car Iwan Groźny, Jan III Waza oraz kilku polskich możnych. Infantka od razu wykreśliła z listy swego szwagra i zaledwie dziewiętnastoletniego Ernesta, wybierając człowieka, który nie tylko mógłby być królem, ale także jej mężem – młodszego od niej „zaledwie” o dziesięć lat, siedmiogrodzkiego księcia Stefana Batorego. Tym razem kandydat musiał zgodzić się na warunek poślubienia infantki, bowiem tylko jako jej mąż mógłby objąć polski tron. Zastrzeżono jednocześnie, że w przypadku wcześniejszej śmierci Jagiellonki, zachowa tytuł królewski i władzę w Polsce.
W końcu spełniło się marzenie pięćdziesięciotrzyletniej Anny i 1 maja 1576 roku stanęła na ślubnym kobiercu. Przysięgę małżeńską złożyła Batoremu w katedrze wawelskiej i w tym samym dniu wraz z mężem została koronowana. Przed ceremonią infantka zrzekła się też swojego majątku na rzecz Rzeczypospolitej. Ślub monarszej pary budził u poddanych krańcowo sprzeczne uczucia: jedni wierzyli, że wszystko się dobrze ułoży i życzyli Annie, by wkrótce obdarzyła króla potomkiem, inni uśmiechali się złośliwie pod nosem. To wówczas powstało powiedzenie: „Zródź babo dziecko, a babie sto lat”.
Batory, jak na prawdziwego dżentelmena przystało, wywiązał się z obowiązku nocy poślubnej i po tym doniosłym wydarzeniu, zgodnie ze zwyczajem, obsypał swą małżonkę prezentami. Anna otrzymała w darze naszyjniki, naręcznik, napierśnik oraz puchar po brzegi wypełniony złotymi monetami. Królowa triumfowała i liczyła, że będzie kierować mężem. Nie uszło to uwadze panów polskich, a Andrzej Hlebowicz skomentował to w dość złośliwy sposób: „Po pannie Annie nic dobrego spodziewać się nie należy. Widzę jako chłopa dopadła, gębę wysoko nosi i hardo, ale widzę po samym [Batorym], że go rządzić nie będzie, bo prawy chłop i nie byle trwoga, widzi mi się, żeby sobą nie dał tak bardzo hybać”. Spostrzeżenie było nader trafne, monarcha nie miał najmniejszego zamiaru dawać sobą „hybać” i co więcej, spędziwszy ze swą małżonką zaledwie trzy wspólne noce, zaprzestał odwiedzać królową w jej alkowie.
Nie była to tak do końca wina samej Anny i jej braku atrakcyjności, bowiem Batory nie należał do mężczyzn lubiących kobiety i seks. Nad towarzystwo niewiast przedkładał polowania oraz wyprawy wojenne. Wiemy zaledwie o jednym przypadku, kiedy stracił głowę dla pięknej córki gajowego, z którą miał nieślubnego syna. Poza tym niektórzy jego biografowie twierdzą wręcz, że współżycie uniemożliwiała mu niezagojona rana na udzie.
Swoją żonę opuścił w 1576 roku, by ją ujrzeć ponownie w 1583 roku. Oczywiście Anna nie była zachwycona takim obrotem sprawy, zbliżyła się nawet do wrogów Batorego i poparła prymasa Uchańskiego, nieprzychylnie nastawionego do króla. Mieszkała głównie w Warszawie, gdzie spędzała czas na balach i przyjęciach, jak również spotykała się z dyplomatami. Korespondowała także z wiecznie nieobecnym mężem, który regularnie wysyłał do niej listy.
Kiedy Batory choć na krótko pojawiał się u małżonki, Anna dosłownie wychodziła ze skóry, by pozyskać jego względy, organizując dla niego bale i bankiety. Ale nie były to ulubione rozrywki króla, więc nie zyskała jego przychylności. Wkrótce zaczęto też rozpowszechniać pogłoski o rozwodzie, mówiono, nie bez racji, że taką myśl podsunął monarsze sam Jan Zamoyski i jego zwolennicy. Plany te, na szczęście dla Anny, nie tylko torpedowali nuncjusze papiescy, ale przede wszystkim sam król i jak na dżentelmena przystało, pamiętając komu zawdzięcza koronę, nawet nie chciał o tym słyszeć.
Szczerze mówiąc, nie nalegano na niego zbytnio, licząc, że natura sama rozwiąże sprawę. Batory cieszył się opinią człowieka zdrowego jak tur, o niespożytych siłach witalnych. Powszechnie podziwiano jego spartańskie obyczaje: król podczas wypraw wojennych sypiał pod szałasami na posłaniach z drobno posiekanych gałęzi, a jadł byle co. Tymczasem jego małżonka ciągle chorowała, nie dość, że cierpiała na newralgię, to jeszcze z wiekiem zaczynała odczuwać dolegliwości sercowe. Sądzono więc, że dobry Bóg zabierze Annę z tego świata, a król będzie mógł pojąć za żonę młodszą kobietę, która obdarzy go potomkiem.
Stan zdrowia królowej pogarszał się także za sprawą jej postępującej dewocji. Zamiast się dobrze wyspać, osłabiona chorobą zrywała się bladym świtem, by udać się do zimnego kościoła, gdzie przesiadywała godzinami, modląc się żarliwie. Jakby tego było mało, osobiście nadzorowała porządek nabożeństw i wtrącała się do wewnętrznych spraw polskiego Kościoła. Najtrafniej podsumował to Piotr Skarga, wygłaszając kazanie nad jej trumną: „sama kapłanom, zwłaszcza warszawskim, za biskupa i wizytatora stała”. Anna była prawowierną katoliczką i nawet uważała, że rośliny podarowane jej przez heretyków i posadzone w założonym przez nią ogrodzie więdną szybko, podczas gdy okazy podarowane przez katolików doskonale się przyjmują i rosną ku jej radości. Swoimi klerykalnymi wręcz poglądami doskonale wpisywała się w prądy kontrreformacji ogarniające ówczesną Europę.
Z czasem stosunki między Anną a jej małżonkiem uległy poprawie, ponieważ królowa w końcu przestała nagabywać męża o wywiązywanie się z małżeńskich obowiązków. Skończyła też z udawaniem młodszej, niż była w istocie, czy z próbami zachowania wątpliwej urody i przybrała sympatyczną pozę statecznej matrony, zaprzyjaźniając się jednocześnie z Batorym. Małżonkowie widzieli się ostatni raz na weselu siostrzenicy Batorego Gryzeldy i Jana Zamoyskiego. Uroczystości weselne, bale i zabawy trwały ponad tydzień, a Batory nie rozstawał się w tym czasie z Anną. Po weselu król pojechał na polowanie do pobliskich Niepołomic. Tymczasem jego małżonka zajęła się upiększaniem kaplicy Zygmuntowskiej, którą nakazała pokryć złotą łuską oraz rozpoczęła prace nad własnym nagrobkiem.
Królowa przygotowując grobowiec wyłącznie dla siebie, była pewna, że jej małżonek ją przeżyje i zatroszczy się sam o miejsce wiecznego spoczynku. Możliwe też, że nie chciała, by sąsiadowała po śmierci ze swą następczynią, kolejną żoną Batorego. Potem udała się do swej ukochanej Warszawy, a Batory do Grodna, które stało się jego ulubionym miejscem pobytu. Tam też przygotowywał się do kolejnej wyprawy na Moskwę i Turcję, która miała uwieńczyć jego panowanie.
Niestety nie dane mu było zrealizować tych ambitnych planów, bowiem 12 grudnia 1585 roku zamknął oczy na zawsze. Wdowa własnym sumptem oraz ze składek żołnierzy, którzy chcieli się odwdzięczyć walecznemu królowi za to, że „wlepił mężne serca ludziom rycerskim”, wybudowała zmarłemu mężowi okazały grobowiec w kaplicy Mariackiej katedry wawelskiej.
Okazało się, że stan zdrowia Stefana Batorego nie był tak dobry jak powszechnie sądzono. Umiał jedynie znosić cierpienia po męsku i sprytnie je ukrywać przed swym najbliższym otoczeniem. Sam jednak doskonale zdawał sobie sprawę ze swej kondycji, bowiem często spisywał testament. W okresie panowania w Polsce sporządził aż trzy takie dokumenty. Współcześni lekarze, kierując się protokołem z sekcji zwłok, wykonanej bezpośrednio po śmierci monarchy, jako przyczynę zgonu wskazują uremię bądź miażdżycę tętnic nerkowych, mózgowych i wieńcowych serca.
W kraju zapanowało bezkrólewie, a do akcji po raz kolejny przystąpiła Anna, która, pomimo odsunięcia od spraw państwa, przez lata snuła intrygę. Jeszcze za życia męża dokładała wszelkich starań, by po jego śmierci polski tron przypadł Jagiellonom po kądzieli − Annie lub Zygmuntowi Wazom. Dowiedziawszy się o śmierci króla, bezzwłocznie pchnęła do Sztokholmu posłańca z informacją, by jej „ukochany Zysio” podjął starania o polski tron.
W tym samym czasie, chcąc pozyskać zwolenników dla swego zamiaru, pogodziła się ze swym odwiecznym wrogiem, Janem Zamoyskim, oraz rzucając cały swój autorytet i olbrzymie środki finansowe doprowadziła do elekcji Zygmunta Wazy. Jednak, jak to zwykle bywa, i tym razem nie obyło się bez perturbacji: elekcja w 1587 roku odbywała się w cieniu konfliktu pomiędzy sprzymierzeńcem starej królowej i zwolennikiem korony dla członka dynastii Wazów, Janem Zamoyskim, a Zborowskimi, którzy opowiadali się za Habsburgiem. Przedstawiciele obu obozów przybyli na elekcję ze zbrojnymi oddziałami.
Zygmunta Wazę, siostrzeńca Anny, obwołano królem 19 sierpnia 1587 roku, ale kilka dni później opozycja obwołała królem cesarskiego brata, arcyksięcia austriackiego Maksymiliana III Habsburga. Tymczasem nowo obrany król pojawił się ze swoją flotą w Zatoce Gdańskiej. Kiedy nie mógł skorzystać z największej gdańskiej świątyni, kościoła mariackiego, czego zabronili mu protestanccy mieszkańcy Gdańska, udał się do katedry w Oliwie, gdzie w obecności kilkudziesięciu dostojników podpisał pacta conventa, po czym podskarbi pruski Jan Dulski proklamował go królem. Nowo obrany monarcha jeszcze tego samego dnia powrócił na zakotwiczony w Oliwie okręt, a następnego dnia przybył do Gdańska, skąd dopiero po kilkunastu dniach wyruszył do Krakowa. Tam, w katedrze wawelskiej, ówczesny prymas Polski, Stanisław Karnkowski, 27 grudnia 1587 roku koronował go na króla Polski.
Sytuacja Zygmunta III Wazy na tronie polskim nie była jednak pewna, bowiem Maksymilian, na czele wojsk austriackich, wkroczył na ziemie Rzeczypospolitej, domagając się należnej mu korony. Pokonał go i wziął do niewoli hetman wielki koronny Jan Zamoyski 24 stycznia 1588 roku pod Byczyną. Wówczas dopiero Anna mogła odetchnąć: jej marzenie zostało spełnione i syn jej siostry został królem Polski.
Jak łatwo się domyślić, owdowiała królowa sądziła, że będzie mentorką siostrzeńca. Przeżyła jednak bardzo bolesne rozczarowanie: młody król był bardzo podobny do swego wuja, Zygmunta Augusta i nie miał najmniejszego zamiaru być powolnym narzędziem w niczyich rękach, zwłaszcza w rękach starej ciotki. Co więcej, siostrzeniec nie tylko nie słuchał jej rad, ulegając swoim szwedzkim doradcom i radząc się swej młodszej siostry, Anny, ale także zachowywał się w stosunku do niej bardzo nieuprzejmie. Stara królowa mogła jedynie bezsilnie przyglądać się, jak Zygmunt, przed podjęciem każdej ważnej decyzji, zamyka się w komnacie wraz z siostrą i innymi doradcami, a jej nawet nie raczy zapytać o zdanie w jakiejkolwiek kwestii.
W 1592 roku doszło do sporu pomiędzy Anną a żoną Zygmunta o miejsce na dworze, w wyniku którego stara królowa wyjechała z Krakowa i zamieszkała w Warszawie. Ostatecznie porzuciła politykę i marzenia o udziale w rządach, zajmując się założonymi przez siebie ogrodami i konferencjami z odwiedzającymi ją artystami. Do końca jednak wspierała swego Zysia, wzorowo odgrywając rolę ciotki i babki dla jego dzieci. Zmarła 9 września 1596 roku i została pochowana obok ojca i brata w kaplicy Zygmuntowskiej, jako ostatnia z rodu Jagiellonów.
Kochany Zysio, jak go pieszczotliwie nazywała matka, Katarzyna Jagiellonka, oraz ciotka – Anna Jagiellonka, czyli król Zygmunt III Waza, łaskawie panujący w Rzeczypospolitej Obojga Narodów przez czterdzieści pięć lat, łatwego charakteru nie miał. Przekonała się o tym dość boleśnie jego ciotka, która optując za wyborem swego siostrzeńca miała nadzieję, że zostanie jego mentorką i będzie miała wpływ na prowadzoną przez niego politykę. Tymczasem Zysio bezpardonowo dał jej do zrozumienia, że nie ma zamiaru jej słuchać. Całe życie cierpiał też na kompleks niższości, ponieważ dynastia Wazów, w porównaniu z innymi rodami europejskimi, była rodem parweniuszy. Zapatrzony w ród Habsburgów, doskonale zdawał sobie sprawę, że polski tron w dużej mierze zawdzięcza determinacji siostry swej matki i kanclerzowi wielkiemu koronnemu – Janowi Zamoyskiemu. Poza tym, biorąc pod uwagę historię dzieciństwa naszego monarchy oraz dzieje jego krewnych po mieczu, istniały realne obawy, że Zygmunt może mieć problemy psychiczne.