Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pomóż sobie w chwilach wyczerpania i bezsilności, odzyskaj chęć działania i kontrolę nad trudnymi emocjami!
Wyobraź sobie, że natłok emocji, bezradność czy przygnębienie w reakcji na niełatwą rzeczywistość stają się wspomnieniem, a ty masz poczucie spełnienia i szczęścia i zachowujesz spokój nawet w obliczu napotykanych trudności. Taki stan jest na wyciągnięcie ręki, o ile wsłuchasz się w głos płynący z twojego wnętrza i odpowiesz na sygnały, które do ciebie wysyłają ciało i dusza. Tylko jak to zrobić…?
Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, autorka tej książki sięgnęła po mądrość uzdrowicieli i szamanów, a wykorzystanie ich doświadczeń całkowicie odmieniło jej podejście do siebie i własnego życia. Na tej podstawie opracowała 22 rytuały, które umacniając więzi między ciałem i duszą, odbudowują prowadzony przez nie dialog i pozwalają rozpoznać wewnętrzne potrzeby. Każdy z rytuałów sam w sobie jest techniką uzdrawiającą, a stosowane łącznie stanowią drogę do uwolnienia wewnętrznej energii, samopoznania i dokonania głębokiej, pozytywnej przemiany życia. Metody Natachy Calestrémé okazały się tak skuteczne, że książka, w której je przedstawiła, z miejsca stała się we Francji jednym z największych bestsellerów.
Teraz klucz do uzdrowienia jest w twoich rękach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 209
Wstęp
Życie doświadcza wszystkich bez względu na wiek. Wydaje nam się, że z czasem uodporniamy się na zadawane przez nie rany. Kiedy jednak podnosimy się po jednym ciosie, kolejny spycha nas z powrotem na dno. Żałoba, rozstania, choroby, niepowodzenia, problemy rodzinne i zawodowe – niekiedy można odnieść wrażenie, że los się na nas uwziął.
A przecież zaczęliśmy się zdrowo odżywiać, medytować i uczęszczać na rozmaite terapie w nadziei, że nauczymy się kochać siebie i sobie wybaczać… Cóż, wprawdzie dzięki temu trochę rzadziej odczuwamy potrzebę zaszycia się na drugim końcu świata, ale – paradoksalnie – każdy nowy problem rodzi w nas teraz jeszcze potężniejszy gniew i frustrację. Zachodzimy w głowę: Robię wszystko, jak należy! Dlaczego to nie działa?
Co zrobić, żeby poczuć się lepiej? Jak się odbudować i odnaleźć radość życia oraz spokój ducha?
Dopóki miałam choć odrobinę energii, mój optymizm brał górę i odsuwałam od siebie konieczność odpowiedzenia sobie na tego rodzaju pytania. Zawsze znajdowałam jakiś powód, żeby zacisnąć zęby i przeć do przodu. Niczym juczny koń taszczyłam coraz cięższy z roku na rok bagaż emocjonalny. Chusteczki pomagały otrzeć łzy, ale jednocześnie działały jak klapki na oczy, nie pozwalając mi zobaczyć, jak bardzo się męczę. Aż do tego koszmarnego dnia, w którym moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Siedziałam, stałam czy leżałam – paraliżował mnie ból promieniujący od pleców w dół. Bardzo szybko zdiagnozowano u mnie podwójną przepuklinę dyskową. Wprawdzie to dolegliwość, od której się nie umiera, jednak dla zwierzęcia przywykłego do galopu przykucie do łóżka brzmiało jak wyrok.
Udawanie, że wszystko jest w porządku, stało się niemożliwe. Ponieważ nie mogłam się ruszać, zrobiłam bilans. Od czterech lat życie dawało mi ostro w kość. Rozwód z pierwszym mężem wciąż odbijał mi się czkawką, zatruwając relacje z moją najbliższą rodziną. Na płaszczyźnie zawodowej wcale nie było lepiej – po tym, jak odrzucono mój pomysł na książkę i kilka innych na filmy dokumentalne, straciłam wiarę w siebie. Na domiar złego właśnie wtedy zdarzyła się tragedia: moja młodsza siostra, z którą w ciągu ostatnich trzech lat bardzo się zbliżyłyśmy, zmarła po kilku miesiącach przebywania w śpiączce. Jakiś czas później umarła z wycieńczenia jedna z moich najbliższych przyjaciółek, nad którą pastwił się mąż. Wreszcie – to brzmi anegdotycznie, ale w rzeczywistości przelało czarę goryczy – padłam ofiarą niezwykle brutalnej agresji słownej ze strony osoby, której nieświadomie zrobiłam przykrość. Dwa dni później dopadła mnie dyskopatia. Mimo troskliwej opieki Stéphane’a, mojego męża, wyłam z bólu, przerażona gwałtowną reakcją własnego organizmu. Nie trzeba Freuda, żeby odgadnąć, że na łopatki nie położyło mnie ostatnie ze wspomnianych wydarzeń, lecz skumulowane działanie wszystkich. Czułam się jak ślimak z popękaną muszlą leżący w pełnym słońcu. Koniecznie musiałam się odbudować.
Pochłonęłam masę podręczników rozwoju osobistego, mając nadzieję znaleźć narzędzia, które pomogłyby mi wyjść na prostą. Moją uwagę zwróciły szczególnie słowa psychiatry Carla Gustava Junga, twórcy psychologii analitycznej: „Ci, którzy niczego nie wyciągają z przeciwności losu, zmuszają kosmiczną świadomość, żeby ponawiała je tyle razy, ile będzie konieczne, by zrozumieli, czego uczy ich przeżyty dramat. To, czemu zaprzeczasz, zniewala cię. To, co akceptujesz, cię zmienia”. Innymi słowy, dopóki nasze rany emocjonalne nie zostaną uleczone, dopóty Wszechświat – to, co Jung nazywa kosmiczną świadomością – będzie stawiać na naszej drodze ludzi i sytuacje, którzy otworzą te rany, dając nam szansę na zrozumienie ich sensu, przepracowanie i wreszcie uwolnienie się od nich.
Czas mijał, a myśl Junga wciąż błąkała mi się po głowie. Rzeczywiście, na polu zawodowym działo się coś niebywałego. Przez ostatnich piętnaście lat robiłam jeden film za drugim, realizując dokumenty przyrodnicze i reportaże popularno-naukowe, natomiast od roku wszystkie stacje telewizyjne systematycznie odrzucały moje projekty. Najpierw wpadłam w konsternację, potem ogarnęła mnie złość. Wmawiałam sobie, że telefon w końcu zadzwoni. Ale nic się nie zmieniło. Zostałam bez pracy. Występując o zasiłek, poczułam wstyd. Z chwilą, gdy świadczenia ustały, moje konto świeciło pustkami. Z finansowego punktu widzenia to była totalna katastrofa.
Do dnia, w którym urząd pracy zaprosił mnie na rozmowę celem przyjrzenia się mojej sytuacji. Odebrałam to jako atak. „U mnie wszystko dobrze, właśnie pracuję nad kolejną powieścią, mam projekty filmowe, proszę więc nie nalegać, bo i tak nie przyjdę” – odpowiedziałam z gracją rozwścieczonego mopsa. Ale administracja miała w nosie moje dąsy i kilka tygodni później byłam zmuszona udać się na północne przedmieścia Paryża, gdzie mieścił się oddział dla pracowników sektora kultury. Na miejscu spuściłam nieco z tonu, a między mną a uśmiechniętą doradczynią nawiązała się nawet nić sympatii. Opowiedziałam jej o swoich projektach i wspomniałam, że marzę o napisaniu scenariusza serialu telewizyjnego. Dwie godziny później, gdy zbierałam się do wyjścia, kobieta zauważyła:
– Nie podała nam pani swojego adresu mailowego.
Wyjaśniłam, że nie zrobiłam tego, żeby nie tracić czasu na przeglądanie bezwartościowego spamu.
– Szkoda, bo ominą panią ogłoszenia dotyczące szkoleń – dodała, po czym głucha na moje protesty przewinęła kilka stron na ekranie komputera. – O, proszę, tutaj na przykład dostaliśmy propozycję kursu mistrzowskiego organizowanego przez szkołę Luca Bessona.
Zaintrygowana, ponownie usiadłam. Kobieta podsunęła mi plik kartek z pełnym programem, chwyciłam jedną na chybił trafił i przeczytałam: „Kurs scenopisania seriali telewizyjnych”. Rozdziawiłam buzię, a serce omal nie wyskoczyło mi z piersi… W jednej chwili wróciła do mnie myśl Junga. Zrozumieć sens przeciwności losu. Bez milczącego telefonu nie byłoby bezrobocia, bez bezrobocia nie byłoby spotkania w urzędzie pracy, bez spotkania w urzędzie pracy nie dowiedziałabym się o kursie mistrzowskim. Czyżby brak zleceń, który odbierałam jako niesprawiedliwość, miał mi pomóc osiągnąć mój cel?
Nie dość, że kurs mistrzowski był drogi, to jeszcze zaczynał się za trzy tygodnie. Liczyła się każda minuta. Podziękowałam mojej doradczyni i naprędce przygotowywałam papiery dla AFDAS-u, instytucji pokrywającej koszty szkoleń dokształcających. Rozemocjonowana stawiłam się przed okienkiem.
– Przykro mi – oświadczyła urzędniczka, zwracając mi dokumenty – ostateczny termin składania wniosków upływa miesiąc przed szkoleniem, a pani kurs zaczyna się z trzy tygodnie. Spóźniła się pani.
W moje głowie wybuchła wojna nerwów. Ale jeśli Jung się nie mylił, ja po prostu musiałam być na tym kursie!
– Z pewnością jest jakieś rozwiązanie – wybąkałam nieśmiało. Miałam przeczucie, że wszystko, co się tutaj działo, wpłynie na moją przyszłość. Jeżeli mój wniosek zostanie zaakceptowany, poświęcę całą moją energię, „żeby zrozumieć, czego uczą mnie” bolesne doświadczenia z przeszłości.
– A czy przypadkiem nie jest pani autorką? – zapytała urzędniczka.
– Owszem…
– Bo jeżeli może pani udowodnić, że w ciągu ostatnich dwóch lat zarobiła pani jako pisarka lub scenopisarka co najmniej dziewięć tysięcy euro, to powinno się udać. Dla pisarzy termin został skrócony z miesiąca do trzech tygodni, dzisiaj jest więc ostatni dzień składania wniosków.
W te pędy wróciłam do domu, żeby przefaksować wszystkie potrzebne dokumenty. Wkrótce nadeszły dobre wieści: mój wniosek o finansowanie szkolenia został zaakceptowany. Tydzień potem otrzymałam telefon ze szkoły z zaproszeniem na rozmowę. Było tylko osiem wolnych miejsc, a jedno z nich przypadło właśnie mnie. To wszystko przyprawiało mnie o zawrót głowy! Co więcej, wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, ale ta opowieść miała mieć ciąg dalszy. Kilka miesięcy później, na skutek odejścia jednego z wykładowców, dyrektor szkoły filmowej, który znał moje dokonania powieściopisarskie, powierzył mi prowadzenie zajęć ze scenopisarstwa i tworzenia postaci dla studentów pierwszego i drugiego roku. A jakby tego było mało, niedługo potem pewien producent zaproponował mi stworzenie pomysłu na serial telewizyjny.
Bilans nie pozostawiał wątpliwości: bezrobocie, które uważałam za najgorsze nieszczęście, stało się punktem wyjścia do spełnienia moich marzeń.
Tego dnia zrozumiałam, że… wszystko ma sens.
Co dalej? Co mogłam zrobić, żeby odzyskać zdrowie i energię? Wiele lat temu jako dziennikarce i reżyserce dane mi było spotkać ludzi, którzy pozwolili mi spojrzeć w nowy sposób na rany zadawane przez los. Mało mnie to wówczas obchodziło, ale mój racjonalny punkt widzenia autentycznie zachwiał się w posadach. Uzdrowiciele, magnetyzerzy, media i szamani zdradzili mi swoje techniki przywracania zdrowia i poprawy kondycji psychicznej. To była kwestia nie biologii czy psychologii, lecz energii i fundamentalnie odmiennej od wszystkiego, czego się do tej pory nauczyłam, perspektywy. A jeśli to mogłoby mi pomóc?
Zastosowałam ich metody. Z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc odbudowywałam siebie, uwalniając się od odziedziczonych po mojej rodzinie ran oraz lęków i poczucia winy. Uzdrowiłam siebie. Moje życie zmieniło się na lepsze.
W rezultacie zaczęłam organizować warsztaty, na których dzieliłam się swoimi spostrzeżeniami na temat rozmaitych praktyk energetycznych. Z radością gościłam na nich nie tylko terapeutów czy psychologów, ale także lekarzy z całej Francji. Przez te wszystkie lata otrzymałam od nieznajomych mi ludzi tak wiele dowodów na skuteczność tych metod, że zdecydowałam się pójść o krok dalej. Postanowiłam, że nadszedł czas, aby podzielić się tą cenną wiedzą. Niniejsza książka jest owocem tych przemyśleń.
Dzięki niej uwolnisz się od bolesnych emocji i ponownie nawiążesz łączność ze swoją wewnętrzną siłą – kluczem do odzyskania twojej energii.
Wskazówka: przeczytaj książkę w całości, zanim zaczniesz stosować poszczególne rytuały. Jeżeli przejdziesz od razu do interesujących cię rytuałów, będzie ci brakowało pełnego kontekstu, a to z kolei utrudni ci otwarcie się na ich działanie. Nie przegap szansy, by skorzystać z wszystkich dobroczynnych efektów tej książki.
CZĘŚĆ PIERWSZA
WŁAŚCIWA DIAGNOZA
Rozdział 1
Jak rozpoznać rany emocjonalne
Naszym celem jest zmienić podejście do przeciwności losu. W trudnych doświadczeniach kryje się coś wspaniałego. Na razie widzimy tylko szlam, wkrótce jednak zrozumiemy, że w istocie mamy do czynienia z nawozem, dzięki któremu zaczniemy się rozwijać w zupełnie nowy sposób. Spoglądając na zdarzenia z dystansu, przestaniemy je postrzegać jako katastrofy, a każda trudność stanie się cenną lekcją. Nie zawsze jesteśmy ofiarami losu czy celem ataków innych ludzi; z każdego trudnego doświadczenia musimy starać się wyciągnąć coś pozytywnego.
Przyglądając się tej nowej filozofii życia, odkryłam bestsellerową książkę Lise Bourbeau Bądź sobą. Wylecz swoje 5 ran1. Ta kanadyjska terapeutka oparła się w swoich rozważaniach na teoriach Sigmunda Freuda, twórcy psychoanalizy. Utrzymywał on, że to, jak wyglądamy, ma związek z naszymi emocjami. Po przebadaniu kilku tysięcy przypadków pozwoliło to Bourbeau wytypować pięć ran: odrzucenia, porzucenia, upokorzenia, zdrady i niesprawiedliwości.
Każdy z nas miałby nosić takie rany, przy czym dwie lub trzy są dominujące. Bourbeau opisuje w swojej książce, jak przejawiają się one w naszej fizyczności, i proponuje poglądowy opis każdej z nich. Stworzyłam krótką charakterystykę tych ran, ilustrując je nazwiskami kilku celebrytów.
Rana odrzucenia: W dzieciństwie ciało szczupłe lub chude, często z zapadniętą klatką piersiową; wokół oczu coś w rodzaju maski. W pracy dąży do perfekcji. Samotnik postrzegany przez współpracowników jako odludek. Unika trudnych sytuacji. Angelina Jolie i Andy Warhol.
Rana porzucenia: Wiotkie ciało, zgarbione plecy, smutne spojrzenie. Szuka uwagi i marzy o życiu w świetle reflektorów. Prosi o porady, ale niekoniecznie się nimi kieruje. Nie znosi samotności. Bardzo serdeczny. Woody Allen i książę Karol2.
Rana upokorzenia: Okrągłe ciało i twarz, oczy szeroko otwarte. Nie lubi pośpiechu, dąży do perfekcji z obawy przed krytyką. Stara się robić więcej dla innych niż dla siebie, niekiedy z poczuciem, że jest wykorzystywany. Marlon Brando, Margaret Thatcher i Donald Trump.
Rana zdrady: Proporcjonalnie zbudowane ciało emanujące siłą i władzą, intensywne i uwodzicielskie spojrzenie. Głuchy na problemy innych. Chce mieć wszystko pod kontrolą, toteż z trudem przychodzi mu delegowanie zadań. Lubi zabłysnąć. Bystry i szybki w podejmowaniu decyzji. Penélope Cruz i Arnold Schwarzenegger.
Rana niesprawiedliwości: Sylwetka wyprostowana i sprawiająca wrażenie idealnej, okrągłe pośladki, iskra w oku. Bardzo wymagający wobec siebie, dąży do perfekcji. Twierdzi, że nie ma żadnych problemów. Trudno mu sprawiać sobie przyjemności bez poczucia winy. Zinédine Zidane i John F. Kennedy.
Jeżeli czytając te opisy, myślisz: „Nie rozpoznaję się w żadnym z nich”, a twoi znajomi mówią: „Ależ tak, to cały ty” – to normalne! Umysł zawsze próbuje odciągnąć naszą uwagę od rany, tak aby uchronić nas przed bolesnym uświadomieniem sobie jej istnienia. Byłam tego świadkiem podczas jednego z moich wykładów, na którym prezentowałam wszystkie pięć ran. Po prelekcji podszedł do mnie mężczyzna, oświadczając: „Odnotowałem cztery rany, brakuje jednej”. Zwróciłam jego uwagę na to, że tą brakującą jest najprawdopodobniej jego rana dominująca. W ten sposób jego umysł chciał oszczędzić mu cierpienia, zakładając, że mężczyzna nie jest gotowy, żeby spojrzeć rzeczywistości w twarz. Uśmiechnął się sceptycznie. Poprosiłam go wówczas, żeby wymienił te, które zapamiętał. Brakowało zdrady. „To całe moje życie” – wyszeptał zdumiony.
Ty też chcesz spróbować? Wymień wszystkie pięć ran bez przewracania kartki. To nie test pamięci, lecz eksperyment.
1. ________________
2. ________________
3. ________________
4. ________________
5. ________________
Jeżeli umknęły ci jedna czy dwie, możesz sobie pogratulować – właśnie zidentyfikowałeś swoje rany dominujące. W przeciwnym razie odnieś się do zaprezentowanej wcześniej charakterystyki.
Sposób, w jaki ciało uwidacznia nasze rany dominujące, jest wprawdzie interesujący, jednak najbardziej intrygująco brzmi teza Bourbeau dotycząca ich genezy: „Wydaje się, że nasza dusza wybiera pewien zestaw ran, na przykład odrzucenie i niesprawiedliwość, zdradę i porzucenie, by je wypróbować. W ten sposób, niejako zdefiniowani, nieustannie mielibyśmy przyciągać osoby i sytuacje, które będą otwierać w nas te rany, dopóki ich definitywnie nie zabliźnimy”.
Pierwszymi osobami, które mielibyśmy wybrać, są nasi rodzice. Nasza dusza miałaby decydować o środowisku rodzinnym, kulturowym i społecznym, w którym się rodzimy. Ta teoria początkowo budziła moją nieufność. Ale praca nad telewizyjnym serialem dokumentalnym Enquêtes extraordinaires (Na tropie zjawisk nadprzyrodzonych) sprawiła, że zaczęłam powątpiewać w swoje dotychczasowe przekonania. Mimo że nieco ponad połowa ludzkości wierzy w reinkarnację, uznawałam to za egzotyczną ciekawostkę Wschodu. Nie spodziewałam się zatem, jak wielkim odkryciem będzie dla mnie historia małego Jamesa Leiningera, jedna z najlepiej udokumentowanych zagadek naukowych w historii.
Pochodzący z Luizjany James w 2000 roku ma dwa lata; wtedy też zaczynają mu się śnić koszmary. Przez sen powtarza słowa „ogień na pokładzie”, szarpie za szczebelki swojego łóżeczka i krzyczy, że nie może wydostać się z kokpitu. Z wiekiem chłopiec zacznie twierdzić, że jest amerykańskim lotnikiem walczącym w drugiej wojnie światowej i stacjonującym na lotniskowcu Natoma. Co więcej, poda nazwiska swojej załogi i wskaże jako miejsce zestrzelenia samolotu wyspę Iwo Jima… Rodzice, na początku sceptyczni, będą potrzebowali dziesięciu lat, żeby przyjąć do wiadomości, że ich syn jest najprawdopodobniej reinkarnacją Jamesa Hustona, zabitego w 1945 roku przez Japończyków podczas jednego z lotów. Wszystkie podane przez chłopca szczegóły, z których niektóre były objęte klauzulą poufności przez amerykańską armię, zostały zweryfikowane i potwierdzone w 2011 roku. Już te ustalenia wydawały się niebywałe, ale najbardziej niesamowite jest to, co James powiedział ojcu na temat swojego poczęcia: „Wybrałem was, ciebie i mamę, na swoich rodziców”. Nie dowierzając, ojciec zapytał, kiedy to miało miejsce. „Podczas wakacji na Hawajach, w różowym hotelu”. Z daty urodzin Jamesa wynikało, że chłopiec rzeczywiście został poczęty w hawajskim Pink Palace!
Jakkolwiek wariacko to brzmi, wybieramy swoich rodziców… i nie tylko. Także wszystkich swoich bliskich oraz krąg rodzinny, towarzyski i zawodowy. Czyż dalajlama nie stwierdził: „Jest nas na Ziemi ponad siedem miliardów, to absolutnie niemożliwe, żeby otaczający nas ludzie byli obok nas przez przypadek”?
No dobrze, ale co zrobić, żeby nasze rany emocjonalne przestały wciąż się otwierać?
Rozdział 2
Jak wyrwać się z cyklu ran emocjonalnych
Pierwszy krok to uświadomienie sobie swoich ran i ich zaakceptowanie. Jeżeli nie udało ci się ich określić w poprzednim ćwiczeniu lub nie odnalazłeś się w żadnym z opisów, zastosuj następującą metodę: zapisz skojarzenia mające związek z sześcioma lub siedmioma przykrymi doświadczeniami. To może być na przykład imię tej lub tego, kto cię porzucił albo zdradził, śmierć, która tobą wstrząsnęła, klaps otrzymany w dzieciństwie, obraźliwa uwaga bliskiej osoby lub znajomego, wypadek samochodowy, zaginięcie ukochanego zwierzątka, stanowisko, które przydzielono komuś innemu… Nie ograniczaj się! Zapisz wszystko, co przychodzi ci do głowy. Nie ma znaczenia, czy będzie to stare czy świeże wspomnienie. Im więcej doświadczeń zanotujesz, tym ciekawiej będzie dalej.
– ________________
– ________________
– ________________
Określ teraz swoje odczucia łączące się z przeżytymi doświadczeniami za pomocą odpowiednich liter: N dla niesprawiedliwości, O dla odrzucenia, P dla porzucenia, Z dla zdrady i U dla upokorzenia. Jeżeli jakieś doświadczenie wiąże się z dwiema ranami (na przykład upokorzeniem i zdradą), przypisz mu dwie litery. Często trudno jest odróżnić odrzucenie od porzucenia. Odrzucenie to wynik decyzji (na przykład gdy dziecko słyszy: „Nie dostaniesz kolacji, dopóki nie odrobisz lekcji”), podczas gdy porzucenie bywa skutkiem nieuwagi lub zdarzenia rzekomo niezależnego od naszej woli (na przykład: „Nie zdążyłem cię odebrać na czas, bo były korki”).
Podsumuj wszystkie N, O, P, Z i U. Jeżeli dwie lub trzy rany pojawiają się częściej niż inne i są zgodne z twoimi przypuszczeniami, to bardzo dobrze! Jeżeli zaś rezultat cię dziwi, to jeszcze lepiej! Tak czy inaczej, właśnie rozpoznałeś zranienia wpływające na twoje życie. Warto pamiętać, że dane doświadczenie może być postrzegane różnie przez różne osoby. Jedni odczują rozstanie jako porzucenie, podczas gdy inni – jako odrzucenie, zdradę, upokorzenie bądź niesprawiedliwość. Analogicznie utrata pracy, oszustwo, porażka czy wypadek – zdarzenia, które nie mają ze sobą nic wspólnego – mogą wszystkie zostać zinterpretowane jako (na przykład) niesprawiedliwość.
Dzięki temu ćwiczeniu rozpoznałeś rany będące źródłem odnawiającego się cyklu bolesnych doświadczeń, o którym wspominał Jung. Każdy z nas przeżył – lub poznał kogoś, kto przeżył – takie serie nieszczęść:
To straszne, że kobiety, z którymi się wiązałem, zawsze prędzej czy później mnie zdradzały!
Mam tego dość, ciągle trafiam na przełożonych, którzy postanawiają się na mnie uwziąć!
Ręce opadają… Za każdym razem, kiedy kupuję nowy samochód, on natychmiast się psuje!
Tak długo, jak postrzegamy te doświadczenia jako dramat lub złośliwość losu albo przerzucamy odpowiedzialność za nie na innych, jednocześnie przyjmując rolę ofiary, zamykamy oczy na ważny komunikat: to nasza dusza każe nam odczuwać pewne rany. Dopóki się z nimi nie uporamy, dopóty nie przestaną nam uprzykrzać życia. To nasze najważniejsze wyzwanie.
Musimy pamiętać, że nawracający problem oznacza, iż nie wyciągnęliśmy z niego właściwej nauki. To dar, nowa szansa na dostrzeżenie tego, czego do tej pory nie zauważyliśmy.
Ze zdziwieniem odkryjemy, że nieustannie każemy sobieiswojemu otoczeniu przeżywać to samo trudne doświadczenie. Tymczasem najlepszy sposób na zaleczenie rany to nie zadawać jej sobieani swojemuotoczeniu.
Wróćmy teraz do naszych celebrytów, żeby zrozumieć efekt cyklicznego otwierania się ran emocjonalnych.
Andy Warhol jest jednym z największych artystów XX wieku, jednak środowisko zawsze uważało jego twórczość za kontrowersyjną. On sam w trakcie studiów czuł się odrzucany i szykanowany. Prześladowała go myśl o śmierci, miał skłonność do anoreksji (forma odrzucenia własnego ciała) i był skrajnym perfekcjonistą. Podobnie jak – również nosząca ranę odrzucenia – Angelina Jolie. Aktorka otacza się wąskim gronem znajomych i ceni samotność. Powtarza, że „zawsze będzie punkówą”, podkreślając przynależność do kontrkultury, która odrzuca ustalony porządek i nagina obowiązujące reguły. Tych dwoje, choć są znani na całym świecie, pozostaje na jego peryferiach, wydeptując swoje artystyczne ścieżki z dala od „stada”.
Żeby odciąć się od rany odrzucenia, w pierwszej kolejności należy przestać zadawać ją sobie, jak również starać się nie zadawać jej innym. Nie uciekać poprzez ciągłe przeprowadzki, nie przekreślać ludzi, którzy mają odmienne zdanie, wybierać takie ścieżki kariery, w których podejmowanie decyzji nie jest najważniejsze (edukacja, medycyna, analityka, pisarstwo, handel, administracja…), zachowywać umiar w sposobie oceniania innych (to dotyczy szczególnie osób, których praca polega na ewaluacji drugiego człowieka). Aby doznać ulgi, trzeba przestać odrzucać innych.
Mimo że Woody Allen ma niezwykłe poczucie humoru, z jego oczu wyziera smutek. Wzrok „zbitego psa”, przygarbiona sylwetka i demonstracyjna rezygnacja nie przeszkadzają mu systematycznie obsadzać się we własnych filmach… w większości przypadków w roli ofiary. Tak typowa dla artystów chęć bycia w centrum uwagi jest znakiem rozpoznawczym rany porzucenia. Książę Karol ma cztery lata, gdy matka porzuca go, żeby zasiąść na tronie Anglii. Dla każdego, kto nosi to zranienie, celibat jest udręką. Karol porzuca więc Camillę Parker Bowles dla Lady Diany, którą następnie porzuci, by powrócić do Camilli.
Aby uwolnić się od rany porzucenia, należy przestać nadmiernie przywiązywać się do opinii innych ludzi. Trzeba jednak uważać, żeby pierwsza lepsza różnica zdań nie stała się pretekstem do porzucenia przyjaciół lub znajomych, a także starać się nie porzucać rozpoczętych projektów (pasji, hobby, pomysłów zawodowych).
Margaret Thatcher, była premier Wielkiej Brytanii, była znana ze swoich uszczypliwych, a niekiedy upokarzających refleksji. Nie na darmo zwano ją „żelazną damą”. To samo dotyczy byłego prezydenta Francji François Mitterranda, którego legendarnych docinków obawiał się każdy adwersarz. Na ich obronę należy dodać, że tych dwoje polityków miało szczególny dar sondowania nastrojów innych, często przesłaniający im ich własne potrzeby czy zachcianki. W ten sposób karmili swoją ranę upokorzenia – uczucia, które Mitterrand powetował sobie, upokarzając swoją żonę, gdy na jaw wyszedł jego romans z Anne Pingeot. Jeżeli zaś chodzi o Marlona Brando, o tym zranieniu świadczy choćby jego spora nadwaga. Aktor wstydził się matki alkoholiczki, która zapijała się do nieprzytomności w miejscach wątpliwej reputacji. Rana upokorzenia, którą nosił przez całe swoje dzieciństwo, otworzyła się na nowo, gdy przestano mu proponować role. Następnie upokarzał się sam, nie dbając o siebie i tyjąc na potęgę (sto trzydzieści sześć kilogramów pod koniec życia). Ekspertem w dziedzinie upokarzania jest Donald Trump, który bezpardonowo poniża swoich konkurentów i dziennikarzy obraźliwymi tweetami. Posunął się nawet do stwierdzenia, że z kobietami można robić, co tylko się chce.
Jeżeli nie chcemy wysłuchiwać przykrych uwag ze strony naszych bliskich, kolegów z pracy czy nieznajomych na ulicy, sami powinniśmy oszczędzić innym złośliwych żarcików, upokarzających docinków czy poniżających przezwisk. Ponadto, powstrzymując się przed nadmiernym zaangażowaniem (żeby nikogo nie zawieść), poczujemy się mniej wykorzystywani. Wreszcie, lepiej traktując siebie („Ale ze mnie głupek!”) i zwracając uwagę na dietę, nie tylko przestaniemy tyć, ale również pozbawimy naszą ranę upokorzenia racji bytu.
Ekstrawertyczni, niecierpliwi, uwodzicielscy, emanujący siłą i władzą – ludzie, którzy noszą ranę zdrady, to urodzeni aktorzy. To zranienie typowe dla świata polityki, w którym wbijanie noża w plecy to chleb powszedni. Dlatego wśród aktorów angażujących się w politykę, jak Ronald Reagan czy Arnold Schwarzenegger, jest ona odczuwana dotkliwiej. O ranie zdrady świadczą także idealne proporcje sylwetki, jak u Penélope Cruz, która została zdradzona przez swoją szwagierkę. Kobieta przekazała prasie informację o ciąży aktorki, mimo że Cruz od zawsze strzegła swojej prywatności. To nie wszystko – gdy była w związku z Javierem Bardemem, oboje postanowili przez rok nie przyjmować żadnej roli, żeby móc skupić się wyłącznie na sobie. Pakt został jednak wkrótce zerwany, gdy Bardem zgodził się zagrać w filmie Alejandra Gonzáleza Iñárritu, co aktorka odebrała oczywiście jako zdradę.
Najlepszy sposób, żeby uwolnić się od rany zdrady, to przestać chcieć wszystko kontrolować – włącznie z naszym najbliższym otoczeniem (oficjalnie w celu niesienia pomocy, choć w rzeczywistości dla własnego komfortu) – i zacząć trzymać się postanowień dotyczących naszej osoby (dieta, sport, relaks, detoks nikotynowy…). Jeżeli nauczymy się być mniej niecierpliwi, jeżeli przestaniemy twierdzić, że posiedliśmy całą prawdę świata, zdrada – osobista lub zawodowa – stanie się tylko przykrym wspomnieniem.
Zinédine Zidane, jeden z najlepszych piłkarzy w historii, jest znany nie tylko ze swoich niezwykłych umiejętności, ale i z fatalnego w skutkach zdarzenia, jakie miało miejsce w finale mistrzostw świata w 2006 roku. Cóż za niesprawiedliwość dla gracza tej klasy! Podczas pamiętnego meczu, w odpowiedzi na obelgi niesprawiedliwie uderzające w jego matkę i siostrę, Zidane zadał jednemu z włoskich piłkarzy cios głową, za co zastał wyrzucony z boiska, przyczyniając się do niesprawiedliwej klęski swojej drużyny. Ową niesprawiedliwość skwitował następująco: „Tylko reakcja podlega karze. Ale nie ma reakcji bez prowokacji”. Nic dziwnego, że dzisiaj, kiedy jest utalentowanym trenerem, przykleja mu się etykietkę niesprawiedliwego wobec niewyselekcjonowanych zawodników. Wyprostowana sylwetka, wypukłe pośladki i możliwie najbardziej perfekcyjna postawa (główne znaki rozpoznawcze niesprawiedliwości) to także atrybuty Johna F. Kennedy’ego. Wybór tego najmłodszego w chwili obejmowania urzędu prezydenta USA, którego rodzina doświadczyła całej serii niesprawiedliwych tragedii, dawał nadzieję na realizację programu bardziej równościowej polityki sprawiedliwości.
Co zrobić, żeby przestać czuć się traktowanym w sposób niesprawiedliwy? Po pierwsze, uświadomić sobie niesprawiedliwość, jaką wyrządzamy samym sobie. Jest nią na przykład dążenie do perfekcji we wszystkich dziedzinach życia kosztem własnego zdrowia lub czasu spędzanego z bliskimi. Aby uniknąć wypalenia, zacznijmy dostrzegać własną wrażliwość i potrzeby. Po drugie, starajmy się nie zapominać niesprawiedliwie o tych, którzy nam pomogli, oraz o skutkach, jakie wywołuje każda nasza decyzja.
Najczęściej jesteśmy nosicielami dwóch ran dominujących, co utrudnia ich rozpoznanie. Możemy mieć ciało o idealnych proporcjach (rana niesprawiedliwości), lecz biodra nieco szersze od ramion (rana zdrady) – będziemy wówczas odczuwać obydwa zranienia. Analogicznie, jeżeli mamy skłonność do tycia, a naszym mięśniom brakuje napięcia, prawdopodobnie oznacza to, że nosimy zarówno ranę porzucenia, jak i ranę upokorzenia.
Niezależnie od tego, czy nosimy jedną czy kilka ran, koniecznie musimy przyjrzeć się nie tylko temu, co każemy znosić sobie i innym, ale także sposobowi, w jaki postrzegamy problematyczne zdarzenia. Przykład Nicole, jednej z uczestniczek moich warsztatów, jest szczególnie wymowny. Kobieta uznała za niesprawiedliwe, że w dniu jej urodzin partner nie złożył jej życzeń już z samego rana (inni, w zależności od noszonej rany, uznaliby to za odrzucenie, zdradę, upokorzenie lub porzucenie). Wieczorem, odkrywszy, że wraz z przyjaciółmi zorganizował dla niej przyjęcie niespodziankę, znów odebrała to jako niesprawiedliwość – tym razem dlatego, że nie domyślił się, iż wolałaby romantyczną kolację we dwoje. Spoglądając na to z dystansu, zrozumiała, że każde wydarzenie interpretowała przez pryzmat swojej rany. Nie zdawała sobie sprawy, że narzekając przez cały dzień, to ona sama traktowała niesprawiedliwie swojego partnera, mimo że mężczyzna wcale nie zapomniał o jej urodzinach.
Przez całe życie będziemy przyciągać do siebie ludzi i sytuacje, które każą nam doświadczać naszych ran po to, byśmy mogli je uleczyć. Zrozumienie tego pozwala przestać pochopnie oceniać działania otaczających nas ludzi i o wiele lepiej sobie z nimi radzić.
Od tej pory każdą nową przeciwność losu należy postrzegać jako okazję do zmiany naszego nastawienia. Spójrzmy na kolejny przykład: Laurent, mój przyjaciel z południowej Francji, jest współwłaścicielem paryskiego mieszkania, którego połowa należy do jego mieszkającej w Hiszpanii siostry. Jako że nosi w sobie ranę odrzucenia, uwielbia chwile samotności i nie znosi, gdy na głowę zwalają mu się nieproszeni goście. A ponieważ przyciągamy do siebie sytuacje, które otwierają nasze rany, toteż przypadek sprawił, że pewnego dnia siostra zaproponowała przyjaciołom zwiedzającym miasto, by zanocowali w mieszkaniu akurat w czasie, kiedy przebywał w nim Laurent. Mężczyzna odebrał ten splot okoliczności jako odrzucenie ze strony siostry. Zrewanżował się więc jej takim samym odrzuceniem, nie zgadzając się na tego rodzaju niezapowiedziane wizyty. Pewnego dnia siostra zapytała go, czy jej chorująca na raka teściowa nie mogłaby zatrzymać się w mieszkaniu na czas badań. Laurent, który przebywał wówczas w Paryżu, zamarł: „Może przyjechać, ale ja w takim razie zanocuję w hotelu”. Odrzucił więc także teściową siostry. Eksmitując się z własnego mieszkania, tylko przekierował problem. Nie zrozumiał, że wszystko wokół niego sprzysięgło się, żeby jątrzyć ranę tak długo, aż Laurent wyciągnie z tej sytuacji lekcję i przestanie odrzucać innych. Za moją poradą zdecydował się serdecznie przyjąć teściową siostry, nie wyprowadzając się z mieszkania. Efekt? Teściowa przysłała maila, w którym wyjaśniła, że zatrzyma się u bliskiej przyjaciółki i wobec tego nie będzie niepokoić Laurenta.
Żeby nie zmagać się w nieskończoność z naszymi ranami i nie zadawać ich innym, trzeba podjąć działania, które uniemożliwią powtarzanie tych samych doświadczeń przez całe życie. Zerwanie kontaktu z daną osobą nie jest rozwiązaniem. Najlepszym sposobem, żeby uleczyć ranę i przestać odczuwać jej dotkliwe skutki, jest jej rozpoznanie i zaakceptowanie oraz uświadomienie sobie, że powraca ona do nas cyklicznie dla naszego dobra.
Rozpoznanie swojej rany nie oznacza, że powinniśmy zgadzać się na wszystko. W obliczu nadużyć, przemocy moralnej lub zwykłych złośliwości koniecznie należy chronić siebie i mówić o swoich uczuciach. Oczywiście nie mam tutaj na myśli gwałtu, przemocy fizycznej, molestowania czy innych czynów, przed którymi jedynym ratunkiem jest ucieczka. Ochroniwszy siebie, trzeba będzie wrócić do samego zdarzenia, by je przeanalizować i wyciągnąć z niego naukę. Jeżeli uda nam się odpowiednio od niego zdystansować – niekiedy dopiero wiele lat później – gdy zdążymy się już odbudować, gdy ewentualnie przebaczymy naszemu agresorowi oraz rozwiniemy umiejętności i talenty, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia – przyjdzie czas, żeby spojrzeć na to doświadczenie z innej perspektywy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. L. Bourbeau, Bądź sobą. Wylecz swoje 5 ran, tłum. Z. Piątkowska-Wolska, Wydawnictwo Kos, Katowice 2012. [wróć]
2. obecnie, po śmierci królowej Elżbiety 8 września 2022 r., król Karol III (przyp. red.). [wróć]