Rozmowa z ciałem i duszą. 22 rytuały wyzwolenia emocjonalnego - Calestreme Natacha - ebook

Rozmowa z ciałem i duszą. 22 rytuały wyzwolenia emocjonalnego ebook

Calestreme Natacha

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pomóż sobie w chwilach wyczerpania i bezsilności, odzyskaj chęć działania i kontrolę nad trudnymi emocjami!

Wyobraź sobie, że natłok emocji, bezradność czy przygnębienie w reakcji na niełatwą rzeczywistość stają się wspomnieniem, a ty masz poczucie spełnienia i szczęścia i zachowujesz spokój nawet w obliczu napotykanych trudności. Taki stan jest na wyciągnięcie ręki, o ile wsłuchasz się w głos płynący z twojego wnętrza i odpowiesz na sygnały, które do ciebie wysyłają ciało i dusza. Tylko jak to zrobić…?

Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, autorka tej książki sięgnęła po mądrość uzdrowicieli i szamanów, a wykorzystanie ich doświadczeń całkowicie odmieniło jej podejście do siebie i własnego życia. Na tej podstawie opracowała 22 rytuały, które umacniając więzi między ciałem i duszą, odbudowują prowadzony przez nie dialog i pozwalają rozpoznać wewnętrzne potrzeby. Każdy z rytuałów sam w sobie jest techniką uzdrawiającą, a stosowane łącznie stanowią drogę do uwolnienia wewnętrznej energii, samopoznania i dokonania głębokiej, pozytywnej przemiany życia. Metody Natachy Calestrémé okazały się tak skuteczne, że książka, w której je przedstawiła, z miejsca stała się we Francji jednym z największych bestsellerów.

Teraz klucz do uzdrowienia jest w twoich rękach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 209

Oceny
4,5 (30 ocen)
19
7
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marcinskraburski

Nie oderwiesz się od lektury

świetna zabawa dla każdego
10
Asiulek56

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna
00
violline

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita. Polecam każdemu.
00
Ami2011

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna książka. Cieszę się,że na nią trafiłam. Polecam każdemu
00
Margo2345

Nie oderwiesz się od lektury

Piekna recepta na rozmowe z cialem i dusza:)
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

Życie doświad­cza wszyst­kich bez względu na wiek. Wydaje nam się, że z cza­sem uod­por­niamy się na zada­wane przez nie rany. Kiedy jed­nak pod­no­simy się po jed­nym cio­sie, kolejny spy­cha nas z powro­tem na dno. Żałoba, roz­sta­nia, cho­roby, nie­po­wo­dze­nia, pro­blemy rodzinne i zawo­dowe – nie­kiedy można odnieść wra­że­nie, że los się na nas uwziął.

A prze­cież zaczę­li­śmy się zdrowo odży­wiać, medy­to­wać i uczęsz­czać na roz­ma­ite tera­pie w nadziei, że nauczymy się kochać sie­bie i sobie wyba­czać… Cóż, wpraw­dzie dzięki temu tro­chę rza­dziej odczu­wamy potrzebę zaszy­cia się na dru­gim końcu świata, ale – para­dok­sal­nie – każdy nowy pro­blem rodzi w nas teraz jesz­cze potęż­niej­szy gniew i fru­stra­cję. Zacho­dzimy w głowę: Robię wszystko, jak należy! Dla­czego to nie działa?

Co zro­bić, żeby poczuć się lepiej? Jak się odbu­do­wać i odna­leźć radość życia oraz spo­kój ducha?

Dopóki mia­łam choć odro­binę ener­gii, mój opty­mizm brał górę i odsu­wa­łam od sie­bie koniecz­ność odpo­wie­dze­nia sobie na tego rodzaju pyta­nia. Zawsze znaj­do­wa­łam jakiś powód, żeby zaci­snąć zęby i przeć do przodu. Niczym juczny koń tasz­czy­łam coraz cięż­szy z roku na rok bagaż emo­cjo­nalny. Chu­s­teczki poma­gały otrzeć łzy, ale jed­no­cze­śnie dzia­łały jak klapki na oczy, nie pozwa­la­jąc mi zoba­czyć, jak bar­dzo się męczę. Aż do tego kosz­mar­nego dnia, w któ­rym moje ciało odmó­wiło posłu­szeń­stwa. Sie­dzia­łam, sta­łam czy leża­łam – para­li­żo­wał mnie ból pro­mie­niu­jący od ple­ców w dół. Bar­dzo szybko zdia­gno­zo­wano u mnie podwójną prze­pu­klinę dys­kową. Wpraw­dzie to dole­gli­wość, od któ­rej się nie umiera, jed­nak dla zwie­rzę­cia przy­wy­kłego do galopu przy­ku­cie do łóżka brzmiało jak wyrok.

Uda­wa­nie, że wszystko jest w porządku, stało się nie­moż­liwe. Ponie­waż nie mogłam się ruszać, zro­bi­łam bilans. Od czte­rech lat życie dawało mi ostro w kość. Roz­wód z pierw­szym mężem wciąż odbi­jał mi się czkawką, zatru­wa­jąc rela­cje z moją naj­bliż­szą rodziną. Na płasz­czyź­nie zawo­do­wej wcale nie było lepiej – po tym, jak odrzu­cono mój pomysł na książkę i kilka innych na filmy doku­men­talne, stra­ci­łam wiarę w sie­bie. Na domiar złego wła­śnie wtedy zda­rzyła się tra­ge­dia: moja młod­sza sio­stra, z którą w ciągu ostat­nich trzech lat bar­dzo się zbli­ży­ły­śmy, zmarła po kilku mie­sią­cach prze­by­wa­nia w śpiączce. Jakiś czas póź­niej umarła z wycień­cze­nia jedna z moich naj­bliż­szych przy­ja­ció­łek, nad którą pastwił się mąż. Wresz­cie – to brzmi aneg­do­tycz­nie, ale w rze­czy­wi­sto­ści prze­lało czarę gory­czy – padłam ofiarą nie­zwy­kle bru­tal­nej agre­sji słow­nej ze strony osoby, któ­rej nie­świa­do­mie zro­bi­łam przy­krość. Dwa dni póź­niej dopa­dła mnie dys­ko­pa­tia. Mimo tro­skli­wej opieki Stéphane’a, mojego męża, wyłam z bólu, prze­ra­żona gwał­towną reak­cją wła­snego orga­ni­zmu. Nie trzeba Freuda, żeby odgad­nąć, że na łopatki nie poło­żyło mnie ostat­nie ze wspo­mnia­nych wyda­rzeń, lecz sku­mu­lo­wane dzia­ła­nie wszyst­kich. Czu­łam się jak śli­mak z popę­kaną muszlą leżący w peł­nym słońcu. Koniecz­nie musia­łam się odbu­do­wać.

Pochło­nę­łam masę pod­ręcz­ni­ków roz­woju oso­bi­stego, mając nadzieję zna­leźć narzę­dzia, które pomo­głyby mi wyjść na pro­stą. Moją uwagę zwró­ciły szcze­gól­nie słowa psy­chia­try Carla Gustava Junga, twórcy psy­cho­lo­gii ana­li­tycz­nej: „Ci, któ­rzy niczego nie wycią­gają z prze­ciw­no­ści losu, zmu­szają kosmiczną świa­do­mość, żeby pona­wiała je tyle razy, ile będzie konieczne, by zro­zu­mieli, czego uczy ich prze­żyty dra­mat. To, czemu zaprze­czasz, znie­wala cię. To, co akcep­tu­jesz, cię zmie­nia”. Innymi słowy, dopóki nasze rany emo­cjo­nalne nie zostaną ule­czone, dopóty Wszech­świat – to, co Jung nazywa kosmiczną świa­do­mo­ścią – będzie sta­wiać na naszej dro­dze ludzi i sytu­acje, któ­rzy otwo­rzą te rany, dając nam szansę na zro­zu­mie­nie ich sensu, prze­pra­co­wa­nie i wresz­cie uwol­nie­nie się od nich.

Czas mijał, a myśl Junga wciąż błą­kała mi się po gło­wie. Rze­czy­wi­ście, na polu zawo­do­wym działo się coś nie­by­wa­łego. Przez ostat­nich pięt­na­ście lat robi­łam jeden film za dru­gim, reali­zu­jąc doku­menty przy­rod­ni­cze i repor­taże popu­larno-naukowe, nato­miast od roku wszyst­kie sta­cje tele­wi­zyjne sys­te­ma­tycz­nie odrzu­cały moje pro­jekty. Naj­pierw wpa­dłam w kon­ster­na­cję, potem ogar­nęła mnie złość. Wma­wia­łam sobie, że tele­fon w końcu zadzwoni. Ale nic się nie zmie­niło. Zosta­łam bez pracy. Wystę­pu­jąc o zasi­łek, poczu­łam wstyd. Z chwilą, gdy świad­cze­nia ustały, moje konto świe­ciło pust­kami. Z finan­so­wego punktu widze­nia to była totalna kata­strofa.

Do dnia, w któ­rym urząd pracy zapro­sił mnie na roz­mowę celem przyj­rze­nia się mojej sytu­acji. Ode­bra­łam to jako atak. „U mnie wszystko dobrze, wła­śnie pra­cuję nad kolejną powie­ścią, mam pro­jekty fil­mowe, pro­szę więc nie nale­gać, bo i tak nie przyjdę” – odpo­wie­dzia­łam z gra­cją roz­wście­czo­nego mopsa. Ale admi­ni­stra­cja miała w nosie moje dąsy i kilka tygo­dni póź­niej byłam zmu­szona udać się na pół­nocne przed­mie­ścia Paryża, gdzie mie­ścił się oddział dla pra­cow­ni­ków sek­tora kul­tury. Na miej­scu spu­ści­łam nieco z tonu, a mię­dzy mną a uśmiech­niętą dorad­czy­nią nawią­zała się nawet nić sym­pa­tii. Opo­wie­dzia­łam jej o swo­ich pro­jek­tach i wspo­mnia­łam, że marzę o napi­sa­niu sce­na­riu­sza serialu tele­wi­zyj­nego. Dwie godziny póź­niej, gdy zbie­ra­łam się do wyj­ścia, kobieta zauwa­żyła:

– Nie podała nam pani swo­jego adresu mailo­wego.

Wyja­śni­łam, że nie zro­bi­łam tego, żeby nie tra­cić czasu na prze­glą­da­nie bez­war­to­ścio­wego spamu.

– Szkoda, bo ominą panią ogło­sze­nia doty­czące szko­leń – dodała, po czym głu­cha na moje pro­te­sty prze­wi­nęła kilka stron na ekra­nie kom­pu­tera. – O, pro­szę, tutaj na przy­kład dosta­li­śmy pro­po­zy­cję kursu mistrzow­skiego orga­ni­zo­wa­nego przez szkołę Luca Bes­sona.

Zain­try­go­wana, ponow­nie usia­dłam. Kobieta pod­su­nęła mi plik kar­tek z peł­nym pro­gra­mem, chwy­ci­łam jedną na chy­bił tra­fił i prze­czy­ta­łam: „Kurs sce­no­pi­sa­nia seriali tele­wi­zyj­nych”. Roz­dzia­wi­łam buzię, a serce omal nie wysko­czyło mi z piersi… W jed­nej chwili wró­ciła do mnie myśl Junga. Zro­zu­mieć sens prze­ciw­no­ści losu. Bez mil­czą­cego tele­fonu nie byłoby bez­ro­bo­cia, bez bez­ro­bo­cia nie byłoby spo­tka­nia w urzę­dzie pracy, bez spo­tka­nia w urzę­dzie pracy nie dowie­dzia­ła­bym się o kur­sie mistrzow­skim. Czyżby brak zle­ceń, który odbie­ra­łam jako nie­spra­wie­dli­wość, miał mi pomóc osią­gnąć mój cel?

Nie dość, że kurs mistrzow­ski był drogi, to jesz­cze zaczy­nał się za trzy tygo­dnie. Liczyła się każda minuta. Podzię­ko­wa­łam mojej dorad­czyni i naprędce przy­go­to­wy­wa­łam papiery dla AFDAS-u, insty­tu­cji pokry­wa­ją­cej koszty szko­leń dokształ­ca­ją­cych. Roz­e­mo­cjo­no­wana sta­wi­łam się przed okien­kiem.

– Przy­kro mi – oświad­czyła urzęd­niczka, zwra­ca­jąc mi doku­menty – osta­teczny ter­min skła­da­nia wnio­sków upływa mie­siąc przed szko­le­niem, a pani kurs zaczyna się z trzy tygo­dnie. Spóź­niła się pani.

W moje gło­wie wybu­chła wojna ner­wów. Ale jeśli Jung się nie mylił, ja po pro­stu musia­łam być na tym kur­sie!

– Z pew­no­ścią jest jakieś roz­wią­za­nie – wybą­ka­łam nie­śmiało. Mia­łam prze­czu­cie, że wszystko, co się tutaj działo, wpły­nie na moją przy­szłość. Jeżeli mój wnio­sek zosta­nie zaak­cep­to­wany, poświęcę całą moją ener­gię, „żeby zro­zu­mieć, czego uczą mnie” bole­sne doświad­cze­nia z prze­szło­ści.

– A czy przy­pad­kiem nie jest pani autorką? – zapy­tała urzęd­niczka.

– Ow­szem…

– Bo jeżeli może pani udo­wod­nić, że w ciągu ostat­nich dwóch lat zaro­biła pani jako pisarka lub sce­no­pi­sarka co naj­mniej dzie­więć tysięcy euro, to powinno się udać. Dla pisa­rzy ter­min został skró­cony z mie­siąca do trzech tygo­dni, dzi­siaj jest więc ostatni dzień skła­da­nia wnio­sków.

W te pędy wró­ci­łam do domu, żeby prze­fak­so­wać wszyst­kie potrzebne doku­menty. Wkrótce nade­szły dobre wie­ści: mój wnio­sek o finan­so­wa­nie szko­le­nia został zaak­cep­to­wany. Tydzień potem otrzy­ma­łam tele­fon ze szkoły z zapro­sze­niem na roz­mowę. Było tylko osiem wol­nych miejsc, a jedno z nich przy­pa­dło wła­śnie mnie. To wszystko przy­pra­wiało mnie o zawrót głowy! Co wię­cej, wtedy jesz­cze o tym nie wie­dzia­łam, ale ta opo­wieść miała mieć ciąg dal­szy. Kilka mie­sięcy póź­niej, na sku­tek odej­ścia jed­nego z wykła­dow­ców, dyrek­tor szkoły fil­mo­wej, który znał moje doko­na­nia powie­ściopisarskie, powie­rzył mi pro­wa­dze­nie zajęć ze sce­no­pi­sar­stwa i two­rze­nia postaci dla stu­den­tów pierw­szego i dru­giego roku. A jakby tego było mało, nie­długo potem pewien pro­du­cent zapro­po­no­wał mi stwo­rze­nie pomy­słu na serial tele­wi­zyjny.

Bilans nie pozo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści: bez­ro­bo­cie, które uwa­ża­łam za naj­gor­sze nie­szczę­ście, stało się punk­tem wyj­ścia do speł­nie­nia moich marzeń.

Tego dnia zro­zu­mia­łam, że… wszystko ma sens.

Co dalej? Co mogłam zro­bić, żeby odzy­skać zdro­wie i ener­gię? Wiele lat temu jako dzien­ni­karce i reży­serce dane mi było spo­tkać ludzi, któ­rzy pozwo­lili mi spoj­rzeć w nowy spo­sób na rany zada­wane przez los. Mało mnie to wów­czas obcho­dziło, ale mój racjo­nalny punkt widze­nia auten­tycz­nie zachwiał się w posa­dach. Uzdro­wi­ciele, magne­ty­ze­rzy, media i sza­mani zdra­dzili mi swoje tech­niki przy­wra­ca­nia zdro­wia i poprawy kon­dy­cji psy­chicz­nej. To była kwe­stia nie bio­lo­gii czy psy­cho­lo­gii, lecz ener­gii i fun­da­men­tal­nie odmien­nej od wszyst­kiego, czego się do tej pory nauczy­łam, per­spek­tywy. A jeśli to mogłoby mi pomóc?

Zasto­so­wa­łam ich metody. Z tygo­dnia na tydzień, z mie­siąca na mie­siąc odbu­do­wy­wa­łam sie­bie, uwal­nia­jąc się od odzie­dzi­czo­nych po mojej rodzi­nie ran oraz lęków i poczu­cia winy. Uzdro­wi­łam sie­bie. Moje życie zmie­niło się na lep­sze.

W rezul­ta­cie zaczę­łam orga­ni­zo­wać warsz­taty, na któ­rych dzie­li­łam się swo­imi spo­strze­że­niami na temat roz­ma­itych prak­tyk ener­ge­tycz­nych. Z rado­ścią gości­łam na nich nie tylko tera­peu­tów czy psy­cho­lo­gów, ale także leka­rzy z całej Fran­cji. Przez te wszyst­kie lata otrzy­ma­łam od nie­zna­jo­mych mi ludzi tak wiele dowo­dów na sku­tecz­ność tych metod, że zde­cy­do­wa­łam się pójść o krok dalej. Posta­no­wi­łam, że nad­szedł czas, aby podzie­lić się tą cenną wie­dzą. Niniej­sza książka jest owo­cem tych prze­my­śleń.

Dzięki niej uwol­nisz się od bole­snych emo­cji i ponow­nie nawią­żesz łącz­ność ze swoją wewnętrzną siłą – klu­czem do odzy­ska­nia two­jej ener­gii.

Wska­zówka: prze­czy­taj książkę w cało­ści, zanim zaczniesz sto­so­wać poszcze­gólne rytu­ały. Jeżeli przej­dziesz od razu do inte­re­su­ją­cych cię rytu­ałów, będzie ci bra­ko­wało peł­nego kon­tek­stu, a to z kolei utrudni ci otwar­cie się na ich dzia­ła­nie. Nie prze­gap szansy, by sko­rzy­stać z wszyst­kich dobro­czyn­nych efek­tów tej książki.

CZĘŚĆ PIERWSZA

CZĘŚĆ PIERW­SZA

WŁA­ŚCIWA DIA­GNOZA

ROZDZIAŁ 1. Jak rozpoznać rany emocjonalne

Roz­dział 1

Jak roz­po­znać rany emo­cjo­nalne

Naszym celem jest zmie­nić podej­ście do prze­ciw­no­ści losu. W trud­nych doświad­cze­niach kryje się coś wspa­nia­łego. Na razie widzimy tylko szlam, wkrótce jed­nak zro­zu­miemy, że w isto­cie mamy do czy­nie­nia z nawo­zem, dzięki któ­remu zaczniemy się roz­wi­jać w zupeł­nie nowy spo­sób. Spo­glą­da­jąc na zda­rze­nia z dystansu, prze­sta­niemy je postrze­gać jako kata­strofy, a każda trud­ność sta­nie się cenną lek­cją. Nie zawsze jeste­śmy ofia­rami losu czy celem ata­ków innych ludzi; z każ­dego trud­nego doświad­cze­nia musimy sta­rać się wycią­gnąć coś pozy­tyw­nego.

Przy­glą­da­jąc się tej nowej filo­zo­fii życia, odkry­łam best­sel­le­rową książkę Lise Bour­beau Bądź sobą. Wylecz swoje 5 ran1. Ta kana­dyj­ska tera­peutka oparła się w swo­ich roz­wa­ża­niach na teo­riach Sig­munda Freuda, twórcy psy­cho­ana­lizy. Utrzy­my­wał on, że to, jak wyglą­damy, ma zwią­zek z naszymi emo­cjami. Po prze­ba­da­niu kilku tysięcy przy­pad­ków pozwo­liło to Bour­beau wyty­po­wać pięć ran: odrzu­ce­nia, porzu­ce­nia, upo­ko­rze­nia, zdrady i nie­spra­wie­dli­wo­ści.

Każdy z nas miałby nosić takie rany, przy czym dwie lub trzy są domi­nu­jące. Bour­beau opi­suje w swo­jej książce, jak prze­ja­wiają się one w naszej fizycz­no­ści, i pro­po­nuje poglą­dowy opis każ­dej z nich. Stwo­rzy­łam krótką cha­rak­te­ry­stykę tych ran, ilu­stru­jąc je nazwi­skami kilku cele­bry­tów.

PIĘĆ RAN GŁÓWNYCH

Rana odrzu­ce­nia: W dzie­ciń­stwie ciało szczu­płe lub chude, czę­sto z zapad­niętą klatką pier­siową; wokół oczu coś w rodzaju maski. W pracy dąży do per­fek­cji. Samot­nik postrze­gany przez współ­pra­cow­ni­ków jako odlu­dek. Unika trud­nych sytu­acji. Ange­lina Jolie i Andy War­hol.

Rana porzu­ce­nia: Wiot­kie ciało, zgar­bione plecy, smutne spoj­rze­nie. Szuka uwagi i marzy o życiu w świe­tle reflek­to­rów. Prosi o porady, ale nie­ko­niecz­nie się nimi kie­ruje. Nie znosi samot­no­ści. Bar­dzo ser­deczny. Woody Allen i książę Karol2.

Rana upo­ko­rze­nia: Okrą­głe ciało i twarz, oczy sze­roko otwarte. Nie lubi pośpie­chu, dąży do per­fek­cji z obawy przed kry­tyką. Stara się robić wię­cej dla innych niż dla sie­bie, nie­kiedy z poczu­ciem, że jest wyko­rzy­sty­wany. Mar­lon Brando, Mar­ga­ret That­cher i Donald Trump.

Rana zdrady: Pro­por­cjo­nal­nie zbu­do­wane ciało ema­nu­jące siłą i wła­dzą, inten­sywne i uwo­dzi­ciel­skie spoj­rze­nie. Głu­chy na pro­blemy innych. Chce mieć wszystko pod kon­trolą, toteż z tru­dem przy­cho­dzi mu dele­go­wa­nie zadań. Lubi zabły­snąć. Bystry i szybki w podej­mo­wa­niu decy­zji. Penélope Cruz i Arnold Schwa­rze­neg­ger.

Rana nie­spra­wie­dli­wo­ści: Syl­wetka wypro­sto­wana i spra­wia­jąca wra­że­nie ide­al­nej, okrą­głe pośladki, iskra w oku. Bar­dzo wyma­ga­jący wobec sie­bie, dąży do per­fek­cji. Twier­dzi, że nie ma żad­nych pro­ble­mów. Trudno mu spra­wiać sobie przy­jem­no­ści bez poczu­cia winy. Zinédine Zidane i John F. Ken­nedy.

Jeżeli czy­ta­jąc te opisy, myślisz: „Nie roz­po­znaję się w żad­nym z nich”, a twoi zna­jomi mówią: „Ależ tak, to cały ty” – to nor­malne! Umysł zawsze pró­buje odcią­gnąć naszą uwagę od rany, tak aby uchro­nić nas przed bole­snym uświa­do­mie­niem sobie jej ist­nie­nia. Byłam tego świad­kiem pod­czas jed­nego z moich wykła­dów, na któ­rym pre­zen­to­wa­łam wszyst­kie pięć ran. Po pre­lek­cji pod­szedł do mnie męż­czy­zna, oświad­cza­jąc: „Odno­to­wa­łem cztery rany, bra­kuje jed­nej”. Zwró­ci­łam jego uwagę na to, że tą bra­ku­jącą jest naj­praw­do­po­dob­niej jego rana domi­nu­jąca. W ten spo­sób jego umysł chciał oszczę­dzić mu cier­pie­nia, zakła­da­jąc, że męż­czy­zna nie jest gotowy, żeby spoj­rzeć rze­czy­wi­sto­ści w twarz. Uśmiech­nął się scep­tycz­nie. Popro­si­łam go wów­czas, żeby wymie­nił te, które zapa­mię­tał. Bra­ko­wało zdrady. „To całe moje życie” – wyszep­tał zdu­miony.

Ty też chcesz spró­bo­wać? Wymień wszyst­kie pięć ran bez prze­wra­ca­nia kartki. To nie test pamięci, lecz eks­pe­ry­ment.

1. ________________

2. ________________

3. ________________

4. ________________

5. ________________

Jeżeli umknęły ci jedna czy dwie, możesz sobie pogra­tu­lo­wać – wła­śnie ziden­ty­fi­ko­wa­łeś swoje rany domi­nu­jące. W prze­ciw­nym razie odnieś się do zapre­zen­to­wa­nej wcze­śniej cha­rak­te­ry­styki.

Spo­sób, w jaki ciało uwi­dacz­nia nasze rany domi­nu­jące, jest wpraw­dzie inte­re­su­jący, jed­nak naj­bar­dziej intry­gu­jąco brzmi teza Bour­beau doty­cząca ich genezy: „Wydaje się, że nasza dusza wybiera pewien zestaw ran, na przy­kład odrzu­ce­nie i nie­spra­wie­dli­wość, zdradę i porzu­ce­nie, by je wypró­bo­wać. W ten spo­sób, nie­jako zde­fi­nio­wani, nie­ustan­nie mie­li­by­śmy przy­cią­gać osoby i sytu­acje, które będą otwie­rać w nas te rany, dopóki ich defi­ni­tyw­nie nie zabliź­nimy”.

Pierw­szymi oso­bami, które mie­li­by­śmy wybrać, są nasi rodzice. Nasza dusza mia­łaby decy­do­wać o śro­do­wi­sku rodzin­nym, kul­tu­ro­wym i spo­łecz­nym, w któ­rym się rodzimy. Ta teo­ria począt­kowo budziła moją nie­uf­ność. Ale praca nad tele­wi­zyj­nym seria­lem doku­men­tal­nym Enquêtes extra­or­di­na­ires (Na tro­pie zja­wisk nad­przy­ro­dzo­nych) spra­wiła, że zaczę­łam powąt­pie­wać w swoje dotych­cza­sowe prze­ko­na­nia. Mimo że nieco ponad połowa ludz­ko­ści wie­rzy w rein­kar­na­cję, uzna­wa­łam to za egzo­tyczną cie­ka­wostkę Wschodu. Nie spo­dzie­wa­łam się zatem, jak wiel­kim odkry­ciem będzie dla mnie histo­ria małego Jamesa Leinin­gera, jedna z naj­le­piej udo­ku­men­to­wa­nych zaga­dek nauko­wych w histo­rii.

Pocho­dzący z Luizjany James w 2000 roku ma dwa lata; wtedy też zaczy­nają mu się śnić kosz­mary. Przez sen powta­rza słowa „ogień na pokła­dzie”, szar­pie za szcze­belki swo­jego łóżeczka i krzy­czy, że nie może wydo­stać się z kok­pitu. Z wie­kiem chło­piec zacznie twier­dzić, że jest ame­ry­kań­skim lot­ni­kiem wal­czą­cym w dru­giej woj­nie świa­to­wej i sta­cjo­nu­ją­cym na lot­ni­skowcu Natoma. Co wię­cej, poda nazwi­ska swo­jej załogi i wskaże jako miej­sce zestrze­le­nia samo­lotu wyspę Iwo Jima… Rodzice, na początku scep­tyczni, będą potrze­bo­wali dzie­się­ciu lat, żeby przy­jąć do wia­do­mo­ści, że ich syn jest naj­praw­do­po­dob­niej rein­kar­na­cją Jamesa Hustona, zabi­tego w 1945 roku przez Japoń­czy­ków pod­czas jed­nego z lotów. Wszyst­kie podane przez chłopca szcze­góły, z któ­rych nie­które były objęte klau­zulą pouf­no­ści przez ame­ry­kań­ską armię, zostały zwe­ry­fi­ko­wane i potwier­dzone w 2011 roku. Już te usta­le­nia wyda­wały się nie­by­wałe, ale naj­bar­dziej nie­sa­mo­wite jest to, co James powie­dział ojcu na temat swo­jego poczę­cia: „Wybra­łem was, cie­bie i mamę, na swo­ich rodzi­ców”. Nie dowie­rza­jąc, ojciec zapy­tał, kiedy to miało miej­sce. „Pod­czas waka­cji na Hawa­jach, w różo­wym hotelu”. Z daty uro­dzin Jamesa wyni­kało, że chło­piec rze­czy­wi­ście został poczęty w hawaj­skim Pink Palace!

Jak­kol­wiek wariacko to brzmi, wybie­ramy swo­ich rodzi­ców… i nie tylko. Także wszyst­kich swo­ich bli­skich oraz krąg rodzinny, towa­rzy­ski i zawo­dowy. Czyż dalaj­lama nie stwier­dził: „Jest nas na Ziemi ponad sie­dem miliar­dów, to abso­lut­nie nie­moż­liwe, żeby ota­cza­jący nas ludzie byli obok nas przez przy­pa­dek”?

No dobrze, ale co zro­bić, żeby nasze rany emo­cjo­nalne prze­stały wciąż się otwie­rać?

ROZDZIAŁ 2. Jak wyrwać się z cyklu ran emocjonalnych

Roz­dział 2

Jak wyrwać się z cyklu ran emo­cjo­nal­nych

Pierw­szy krok to uświa­do­mie­nie sobie swo­ich ran i ich zaak­cep­to­wa­nie. Jeżeli nie udało ci się ich okre­ślić w poprzed­nim ćwi­cze­niu lub nie odna­la­złeś się w żad­nym z opi­sów, zasto­suj nastę­pu­jącą metodę: zapisz sko­ja­rze­nia mające zwią­zek z sze­ścioma lub sied­mioma przy­krymi doświad­cze­niami. To może być na przy­kład imię tej lub tego, kto cię porzu­cił albo zdra­dził, śmierć, która tobą wstrzą­snęła, klaps otrzy­many w dzie­ciń­stwie, obraź­liwa uwaga bli­skiej osoby lub zna­jo­mego, wypa­dek samo­cho­dowy, zagi­nię­cie uko­cha­nego zwie­rzątka, sta­no­wi­sko, które przy­dzie­lono komuś innemu… Nie ogra­ni­czaj się! Zapisz wszystko, co przy­cho­dzi ci do głowy. Nie ma zna­cze­nia, czy będzie to stare czy świeże wspo­mnie­nie. Im wię­cej doświad­czeń zano­tu­jesz, tym cie­ka­wiej będzie dalej.

– ________________

– ________________

– ________________

ROZPOZNAWANIE TRUDNEGO DOŚWIADCZENIA

Określ teraz swoje odczu­cia łączące się z prze­ży­tymi doświad­cze­niami za pomocą odpo­wied­nich liter: N dla nie­spra­wie­dli­wo­ści, O dla odrzu­ce­nia, P dla porzu­ce­nia, Z dla zdrady i U dla upo­ko­rze­nia. Jeżeli jakieś doświad­cze­nie wiąże się z dwiema ranami (na przy­kład upo­ko­rze­niem i zdradą), przy­pisz mu dwie litery. Czę­sto trudno jest odróż­nić odrzu­ce­nie od porzu­ce­nia. Odrzu­ce­nie to wynik decy­zji (na przy­kład gdy dziecko sły­szy: „Nie dosta­niesz kola­cji, dopóki nie odro­bisz lek­cji”), pod­czas gdy porzu­ce­nie bywa skut­kiem nie­uwagi lub zda­rze­nia rze­komo nie­za­leż­nego od naszej woli (na przy­kład: „Nie zdą­ży­łem cię ode­brać na czas, bo były korki”).

Pod­su­muj wszyst­kie N, O, P, Z i U. Jeżeli dwie lub trzy rany poja­wiają się czę­ściej niż inne i są zgodne z two­imi przy­pusz­cze­niami, to bar­dzo dobrze! Jeżeli zaś rezul­tat cię dziwi, to jesz­cze lepiej! Tak czy ina­czej, wła­śnie roz­po­zna­łeś zra­nie­nia wpły­wa­jące na twoje życie. Warto pamię­tać, że dane doświad­cze­nie może być postrze­gane róż­nie przez różne osoby. Jedni odczują roz­sta­nie jako porzu­ce­nie, pod­czas gdy inni – jako odrzu­ce­nie, zdradę, upo­ko­rze­nie bądź nie­spra­wie­dli­wość. Ana­lo­gicz­nie utrata pracy, oszu­stwo, porażka czy wypa­dek – zda­rze­nia, które nie mają ze sobą nic wspól­nego – mogą wszyst­kie zostać zin­ter­pre­to­wane jako (na przy­kład) nie­spra­wie­dli­wość.

Dzięki temu ćwi­cze­niu roz­po­zna­łeś rany będące źró­dłem odna­wia­ją­cego się cyklu bole­snych doświad­czeń, o któ­rym wspo­mi­nał Jung. Każdy z nas prze­żył – lub poznał kogoś, kto prze­żył – takie serie nie­szczęść:

To straszne, że kobiety, z któ­rymi się wią­za­łem, zawsze prę­dzej czy póź­niej mnie zdra­dzały!

Mam tego dość, cią­gle tra­fiam na prze­ło­żo­nych, któ­rzy posta­na­wiają się na mnie uwziąć!

Ręce opa­dają… Za każ­dym razem, kiedy kupuję nowy samo­chód, on natych­miast się psuje!

Tak długo, jak postrze­gamy te doświad­cze­nia jako dra­mat lub zło­śli­wość losu albo prze­rzu­camy odpo­wie­dzial­ność za nie na innych, jed­no­cze­śnie przyj­mu­jąc rolę ofiary, zamy­kamy oczy na ważny komu­ni­kat: to nasza dusza każe nam odczu­wać pewne rany. Dopóki się z nimi nie upo­ramy, dopóty nie prze­staną nam uprzy­krzać życia. To nasze naj­waż­niej­sze wyzwa­nie.

Musimy pamię­tać, że nawra­ca­jący pro­blem ozna­cza, iż nie wycią­gnę­li­śmy z niego wła­ści­wej nauki. To dar, nowa szansa na dostrze­że­nie tego, czego do tej pory nie zauwa­ży­li­śmy.

Ze zdzi­wie­niem odkry­jemy, że nie­ustan­nie każemy sobieiswo­jemu oto­cze­niu prze­ży­wać to samo trudne doświad­cze­nie. Tym­cza­sem naj­lep­szy spo­sób na zale­cze­nie rany to nie zada­wać jej sobieani swo­jemuoto­cze­niu.

Wróćmy teraz do naszych cele­bry­tów, żeby zro­zu­mieć efekt cyklicz­nego otwie­ra­nia się ran emo­cjo­nal­nych.

RANA ODRZUCENIA

Andy War­hol jest jed­nym z naj­więk­szych arty­stów XX wieku, jed­nak śro­do­wi­sko zawsze uwa­żało jego twór­czość za kon­tro­wer­syjną. On sam w trak­cie stu­diów czuł się odrzu­cany i szy­ka­no­wany. Prze­śla­do­wała go myśl o śmierci, miał skłon­ność do ano­rek­sji (forma odrzu­ce­nia wła­snego ciała) i był skraj­nym per­fek­cjo­ni­stą. Podob­nie jak – rów­nież nosząca ranę odrzu­ce­nia – Ange­lina Jolie. Aktorka ota­cza się wąskim gro­nem zna­jo­mych i ceni samot­ność. Powta­rza, że „zawsze będzie pun­kówą”, pod­kre­śla­jąc przy­na­leż­ność do kontr­kul­tury, która odrzuca usta­lony porzą­dek i nagina obo­wią­zu­jące reguły. Tych dwoje, choć są znani na całym świe­cie, pozo­staje na jego pery­fe­riach, wydep­tu­jąc swoje arty­styczne ścieżki z dala od „stada”.

Żeby odciąć się od rany odrzu­ce­nia, w pierw­szej kolej­no­ści należy prze­stać zada­wać ją sobie, jak rów­nież sta­rać się nie zada­wać jej innym. Nie ucie­kać poprzez cią­głe prze­pro­wadzki, nie prze­kre­ślać ludzi, któ­rzy mają odmienne zda­nie, wybie­rać takie ścieżki kariery, w któ­rych podej­mo­wa­nie decy­zji nie jest naj­waż­niej­sze (edu­ka­cja, medy­cyna, ana­li­tyka, pisar­stwo, han­del, admi­ni­stra­cja…), zacho­wy­wać umiar w spo­so­bie oce­nia­nia innych (to doty­czy szcze­gól­nie osób, któ­rych praca polega na ewa­lu­acji dru­giego czło­wieka). Aby doznać ulgi, trzeba prze­stać odrzu­cać innych.

RANA PORZUCENIA

Mimo że Woody Allen ma nie­zwy­kłe poczu­cie humoru, z jego oczu wyziera smu­tek. Wzrok „zbi­tego psa”, przy­gar­biona syl­wetka i demon­stra­cyjna rezy­gna­cja nie prze­szka­dzają mu sys­te­ma­tycz­nie obsa­dzać się we wła­snych fil­mach… w więk­szo­ści przy­pad­ków w roli ofiary. Tak typowa dla arty­stów chęć bycia w cen­trum uwagi jest zna­kiem roz­po­znaw­czym rany porzu­ce­nia. Książę Karol ma cztery lata, gdy matka porzuca go, żeby zasiąść na tro­nie Anglii. Dla każ­dego, kto nosi to zra­nie­nie, celi­bat jest udręką. Karol porzuca więc Camillę Par­ker Bow­les dla Lady Diany, którą następ­nie porzuci, by powró­cić do Camilli.

Aby uwol­nić się od rany porzu­ce­nia, należy prze­stać nad­mier­nie przy­wią­zy­wać się do opi­nii innych ludzi. Trzeba jed­nak uwa­żać, żeby pierw­sza lep­sza róż­nica zdań nie stała się pre­tek­stem do porzu­ce­nia przy­ja­ciół lub zna­jo­mych, a także sta­rać się nie porzu­cać roz­po­czę­tych pro­jek­tów (pasji, hobby, pomy­słów zawo­do­wych).

RANA UPOKORZENIA

Mar­ga­ret That­cher, była pre­mier Wiel­kiej Bry­ta­nii, była znana ze swo­ich uszczy­pli­wych, a nie­kiedy upo­ka­rza­ją­cych reflek­sji. Nie na darmo zwano ją „żela­zną damą”. To samo doty­czy byłego pre­zy­denta Fran­cji François Mit­ter­randa, któ­rego legen­dar­nych docin­ków oba­wiał się każdy adwer­sarz. Na ich obronę należy dodać, że tych dwoje poli­ty­ków miało szcze­gólny dar son­do­wa­nia nastro­jów innych, czę­sto prze­sła­nia­jący im ich wła­sne potrzeby czy zachcianki. W ten spo­sób kar­mili swoją ranę upo­ko­rze­nia – uczu­cia, które Mit­ter­rand powe­to­wał sobie, upo­ka­rza­jąc swoją żonę, gdy na jaw wyszedł jego romans z Anne Pin­geot. Jeżeli zaś cho­dzi o Mar­lona Brando, o tym zra­nie­niu świad­czy choćby jego spora nad­waga. Aktor wsty­dził się matki alko­ho­liczki, która zapi­jała się do nie­przy­tom­no­ści w miej­scach wąt­pli­wej repu­ta­cji. Rana upo­ko­rze­nia, którą nosił przez całe swoje dzie­ciń­stwo, otwo­rzyła się na nowo, gdy prze­stano mu pro­po­no­wać role. Następ­nie upo­ka­rzał się sam, nie dba­jąc o sie­bie i tyjąc na potęgę (sto trzy­dzie­ści sześć kilo­gra­mów pod koniec życia). Eks­per­tem w dzie­dzi­nie upo­ka­rza­nia jest Donald Trump, który bez­par­do­nowo poniża swo­ich kon­ku­ren­tów i dzien­ni­ka­rzy obraź­li­wymi twe­etami. Posu­nął się nawet do stwier­dze­nia, że z kobie­tami można robić, co tylko się chce.

Jeżeli nie chcemy wysłu­chi­wać przy­krych uwag ze strony naszych bli­skich, kole­gów z pracy czy nie­zna­jo­mych na ulicy, sami powin­ni­śmy oszczę­dzić innym zło­śli­wych żar­ci­ków, upo­ka­rza­ją­cych docin­ków czy poni­ża­ją­cych prze­zwisk. Ponadto, powstrzy­mu­jąc się przed nad­mier­nym zaan­ga­żo­wa­niem (żeby nikogo nie zawieść), poczu­jemy się mniej wyko­rzy­sty­wani. Wresz­cie, lepiej trak­tu­jąc sie­bie („Ale ze mnie głu­pek!”) i zwra­ca­jąc uwagę na dietę, nie tylko prze­sta­niemy tyć, ale rów­nież pozba­wimy naszą ranę upo­ko­rze­nia racji bytu.

RANA ZDRADY

Eks­tra­wer­tyczni, nie­cier­pliwi, uwo­dzi­ciel­scy, ema­nu­jący siłą i wła­dzą – ludzie, któ­rzy noszą ranę zdrady, to uro­dzeni akto­rzy. To zra­nie­nie typowe dla świata poli­tyki, w któ­rym wbi­ja­nie noża w plecy to chleb powsze­dni. Dla­tego wśród akto­rów anga­żu­ją­cych się w poli­tykę, jak Ronald Reagan czy Arnold Schwa­rze­neg­ger, jest ona odczu­wana dotkli­wiej. O ranie zdrady świad­czą także ide­alne pro­por­cje syl­wetki, jak u Penélope Cruz, która została zdra­dzona przez swoją szwa­gierkę. Kobieta prze­ka­zała pra­sie infor­ma­cję o ciąży aktorki, mimo że Cruz od zawsze strze­gła swo­jej pry­wat­no­ści. To nie wszystko – gdy była w związku z Javie­rem Bar­de­mem, oboje posta­no­wili przez rok nie przyj­mo­wać żad­nej roli, żeby móc sku­pić się wyłącz­nie na sobie. Pakt został jed­nak wkrótce zerwany, gdy Bar­dem zgo­dził się zagrać w fil­mie Ale­jan­dra Gonzáleza Iñárritu, co aktorka ode­brała oczy­wi­ście jako zdradę.

Naj­lep­szy spo­sób, żeby uwol­nić się od rany zdrady, to prze­stać chcieć wszystko kon­tro­lo­wać – włącz­nie z naszym naj­bliż­szym oto­cze­niem (ofi­cjal­nie w celu nie­sie­nia pomocy, choć w rze­czy­wi­sto­ści dla wła­snego kom­fortu) – i zacząć trzy­mać się posta­no­wień doty­czą­cych naszej osoby (dieta, sport, relaks, detoks niko­ty­nowy…). Jeżeli nauczymy się być mniej nie­cier­pliwi, jeżeli prze­sta­niemy twier­dzić, że posie­dli­śmy całą prawdę świata, zdrada – oso­bi­sta lub zawo­dowa – sta­nie się tylko przy­krym wspo­mnie­niem.

RANA NIESPRAWIEDLIWOŚCI

Zinédine Zidane, jeden z naj­lep­szych pił­ka­rzy w histo­rii, jest znany nie tylko ze swo­ich nie­zwy­kłych umie­jęt­no­ści, ale i z fatal­nego w skut­kach zda­rze­nia, jakie miało miej­sce w finale mistrzostw świata w 2006 roku. Cóż za nie­spra­wie­dli­wość dla gra­cza tej klasy! Pod­czas pamięt­nego meczu, w odpo­wie­dzi na obe­lgi nie­spra­wie­dli­wie ude­rza­jące w jego matkę i sio­strę, Zidane zadał jed­nemu z wło­skich pił­ka­rzy cios głową, za co zastał wyrzu­cony z boiska, przy­czy­nia­jąc się do nie­spra­wie­dli­wej klę­ski swo­jej dru­żyny. Ową nie­spra­wie­dli­wość skwi­to­wał nastę­pu­jąco: „Tylko reak­cja pod­lega karze. Ale nie ma reak­cji bez pro­wo­ka­cji”. Nic dziw­nego, że dzi­siaj, kiedy jest uta­len­to­wa­nym tre­ne­rem, przy­kleja mu się ety­kietkę nie­spra­wie­dli­wego wobec nie­wy­se­lek­cjo­no­wa­nych zawod­ni­ków. Wypro­sto­wana syl­wetka, wypu­kłe pośladki i moż­li­wie naj­bar­dziej per­fek­cyjna postawa (główne znaki roz­po­znaw­cze nie­spra­wie­dli­wo­ści) to także atry­buty Johna F. Ken­nedy’ego. Wybór tego naj­młod­szego w chwili obej­mo­wa­nia urzędu pre­zy­denta USA, któ­rego rodzina doświad­czyła całej serii nie­spra­wie­dli­wych tra­ge­dii, dawał nadzieję na reali­za­cję pro­gramu bar­dziej rów­no­ścio­wej poli­tyki spra­wie­dli­wo­ści.

Co zro­bić, żeby prze­stać czuć się trak­to­wa­nym w spo­sób nie­spra­wie­dliwy? Po pierw­sze, uświa­do­mić sobie nie­spra­wie­dli­wość, jaką wyrzą­dzamy samym sobie. Jest nią na przy­kład dąże­nie do per­fek­cji we wszyst­kich dzie­dzi­nach życia kosz­tem wła­snego zdro­wia lub czasu spę­dza­nego z bli­skimi. Aby unik­nąć wypa­le­nia, zacznijmy dostrze­gać wła­sną wraż­li­wość i potrzeby. Po dru­gie, sta­rajmy się nie zapo­mi­nać nie­spra­wie­dli­wie o tych, któ­rzy nam pomo­gli, oraz o skut­kach, jakie wywo­łuje każda nasza decy­zja.

Naj­czę­ściej jeste­śmy nosi­cie­lami dwóch ran domi­nu­ją­cych, co utrud­nia ich roz­po­zna­nie. Możemy mieć ciało o ide­al­nych pro­por­cjach (rana nie­spra­wie­dli­wo­ści), lecz bio­dra nieco szer­sze od ramion (rana zdrady) – będziemy wów­czas odczu­wać oby­dwa zra­nie­nia. Ana­lo­gicz­nie, jeżeli mamy skłon­ność do tycia, a naszym mię­śniom bra­kuje napię­cia, praw­do­po­dob­nie ozna­cza to, że nosimy zarówno ranę porzu­ce­nia, jak i ranę upo­ko­rze­nia.

ZAAKCEPTOWANIE TRUDNEGO DOŚWIADCZENIA

Nie­za­leż­nie od tego, czy nosimy jedną czy kilka ran, koniecz­nie musimy przyj­rzeć się nie tylko temu, co każemy zno­sić sobie i innym, ale także spo­so­bowi, w jaki postrze­gamy pro­ble­ma­tyczne zda­rze­nia. Przy­kład Nicole, jed­nej z uczest­ni­czek moich warsz­ta­tów, jest szcze­gól­nie wymowny. Kobieta uznała za nie­spra­wie­dliwe, że w dniu jej uro­dzin part­ner nie zło­żył jej życzeń już z samego rana (inni, w zależ­no­ści od noszo­nej rany, uzna­liby to za odrzu­ce­nie, zdradę, upo­ko­rze­nie lub porzu­ce­nie). Wie­czo­rem, odkryw­szy, że wraz z przy­ja­ciółmi zor­ga­ni­zo­wał dla niej przy­ję­cie nie­spo­dziankę, znów ode­brała to jako nie­spra­wie­dli­wość – tym razem dla­tego, że nie domy­ślił się, iż wola­łaby roman­tyczną kola­cję we dwoje. Spo­glą­da­jąc na to z dystansu, zro­zu­miała, że każde wyda­rze­nie inter­pre­to­wała przez pry­zmat swo­jej rany. Nie zda­wała sobie sprawy, że narze­ka­jąc przez cały dzień, to ona sama trak­to­wała nie­spra­wie­dli­wie swo­jego part­nera, mimo że męż­czy­zna wcale nie zapo­mniał o jej uro­dzinach.

Przez całe życie będziemy przy­cią­gać do sie­bie ludzi i sytu­acje, które każą nam doświad­czać naszych ran po to, byśmy mogli je ule­czyć. Zro­zu­mie­nie tego pozwala prze­stać pochop­nie oce­niać dzia­ła­nia ota­cza­ją­cych nas ludzi i o wiele lepiej sobie z nimi radzić.

Od tej pory każdą nową prze­ciw­ność losu należy postrze­gać jako oka­zję do zmiany naszego nasta­wie­nia. Spójrzmy na kolejny przy­kład: Lau­rent, mój przy­ja­ciel z połu­dnio­wej Fran­cji, jest współ­wła­ści­cie­lem pary­skiego miesz­ka­nia, któ­rego połowa należy do jego miesz­ka­ją­cej w Hisz­pa­nii sio­stry. Jako że nosi w sobie ranę odrzu­ce­nia, uwiel­bia chwile samot­no­ści i nie znosi, gdy na głowę zwa­lają mu się nie­pro­szeni goście. A ponie­waż przy­cią­gamy do sie­bie sytu­acje, które otwie­rają nasze rany, toteż przy­pa­dek spra­wił, że pew­nego dnia sio­stra zapro­po­no­wała przy­ja­cio­łom zwie­dza­ją­cym mia­sto, by zano­co­wali w miesz­ka­niu aku­rat w cza­sie, kiedy prze­by­wał w nim Lau­rent. Męż­czy­zna ode­brał ten splot oko­licz­no­ści jako odrzu­ce­nie ze strony sio­stry. Zre­wan­żo­wał się więc jej takim samym odrzu­ce­niem, nie zga­dza­jąc się na tego rodzaju nie­za­po­wie­dziane wizyty. Pew­nego dnia sio­stra zapy­tała go, czy jej cho­ru­jąca na raka teściowa nie mogłaby zatrzy­mać się w miesz­ka­niu na czas badań. Lau­rent, który prze­by­wał wów­czas w Paryżu, zamarł: „Może przy­je­chać, ale ja w takim razie zano­cuję w hotelu”. Odrzu­cił więc także teściową sio­stry. Eks­mi­tu­jąc się z wła­snego miesz­ka­nia, tylko prze­kie­ro­wał pro­blem. Nie zro­zu­miał, że wszystko wokół niego sprzy­się­gło się, żeby jątrzyć ranę tak długo, aż Lau­rent wycią­gnie z tej sytu­acji lek­cję i prze­sta­nie odrzu­cać innych. Za moją poradą zde­cy­do­wał się ser­decz­nie przy­jąć teściową sio­stry, nie wypro­wa­dza­jąc się z miesz­ka­nia. Efekt? Teściowa przy­słała maila, w któ­rym wyja­śniła, że zatrzyma się u bli­skiej przy­ja­ciółki i wobec tego nie będzie nie­po­koić Lau­renta.

Żeby nie zma­gać się w nie­skoń­czo­ność z naszymi ranami i nie zada­wać ich innym, trzeba pod­jąć dzia­ła­nia, które unie­moż­li­wią powta­rza­nie tych samych doświad­czeń przez całe życie. Zerwa­nie kon­taktu z daną osobą nie jest roz­wią­za­niem. Naj­lep­szym spo­so­bem, żeby ule­czyć ranę i prze­stać odczu­wać jej dotkliwe skutki, jest jej roz­po­zna­nie i zaak­cep­to­wa­nie oraz uświa­do­mie­nie sobie, że powraca ona do nas cyklicz­nie dla naszego dobra.

Roz­po­zna­nie swo­jej rany nie ozna­cza, że powin­ni­śmy zga­dzać się na wszystko. W obli­czu nad­użyć, prze­mocy moral­nej lub zwy­kłych zło­śli­wo­ści koniecz­nie należy chro­nić sie­bie i mówić o swo­ich uczu­ciach. Oczy­wi­ście nie mam tutaj na myśli gwałtu, prze­mocy fizycz­nej, mole­sto­wa­nia czy innych czy­nów, przed któ­rymi jedy­nym ratun­kiem jest ucieczka. Ochro­niw­szy sie­bie, trzeba będzie wró­cić do samego zda­rze­nia, by je prze­ana­li­zo­wać i wycią­gnąć z niego naukę. Jeżeli uda nam się odpo­wied­nio od niego zdy­stan­so­wać – nie­kiedy dopiero wiele lat póź­niej – gdy zdą­żymy się już odbu­do­wać, gdy ewen­tu­al­nie prze­ba­czymy naszemu agre­so­rowi oraz roz­wi­niemy umie­jęt­no­ści i talenty, o któ­rych wcze­śniej nie mie­li­śmy poję­cia – przyj­dzie czas, żeby spoj­rzeć na to doświad­cze­nie z innej per­spek­tywy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. L. Bour­beau, Bądź sobą. Wylecz swoje 5 ran, tłum. Z. Piąt­kow­ska-Wol­ska, Wydaw­nic­two Kos, Kato­wice 2012. [wróć]

2. obec­nie, po śmierci kró­lo­wej Elż­biety 8 wrze­śnia 2022 r., król Karol III (przyp. red.). [wróć]