Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Leo Vidal, barceloński dziennikarz śledczy, dostaje kuszącą propozycję od niejakiego Steinera, tajemniczego marszanda sztuki nowoczesnej z Sitges. W ciągu siedmiu dni ma odnaleźć zaginiony obraz Picassa. W rzeczywistości nie ma dowodów na to, że obraz naprawdę istnieje. Ale jeśli zostanie odnaleziony, wart będzie fortunę. Dziennikarz wyrusza w podróż, w czasie której przeżyje wiele zaskakujących przygód i pozna niezwykłych ludzi. Kiedy wreszcie dociera na oznaczone miejsce, czeka na niego ktoś, kogo się nie spodziewał. Czy zaprowadzi go do bajecznej fortuny?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 211
Tytuł oryginałuEl secret de Picasso
Projekt okładki i stron tytułowych Anna Damasiewicz
Redaktor merytoryczny Dorota Szatańska
Redaktor prowadzący Zofia Gawryś
Opracowanie techniczne i łamanie Bartłomiej Nowicki
Korekta Teresa Kępa
Copyright © for the Polish edition and translation by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2013 Copyright © Francesc Miralles, 2011 www.francescmiralles.com www.leovidal.net
Translation rights arranged by Sandra Bruna Agencia Literaria, SL. All right reserved. Tłumaczenie zostało dofinansowane przez Institut Ramon Llull
Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona
Zapraszamy na strony www.bellona.plwww.ksiegarnia.bellona.pl
Nasz adres: Bellona Spółka Akcyjna ul. Bema 87, 01-233 Warszawa Dział Wysyłki, tel. 22 457 03 02, 22 457 03 06, 22 457 03 78
Pozostali widzą to, co jest i pytają, dlaczego?Ja widzę to, czym mogłoby być i pytam, a dlaczego nie?
Pablo Picasso
Na nocnym niebie gwiazdy migotały niczym ogniska dalekich wiosek ukrytych w rozległym kosmicznym lesie.
Cherlawy chłopak w sztruksowych spodniach i espadrylach oprawiał scyzorykiem zająca, którego upolował tego popołudnia. Obok, kilka lat od niego starszy młodzieniec rozniecał małe ognisko. Wiatr owiewający skały niemal księżycowego krajobrazu usiłował udaremnić próby przygotowania kolacji, ale Manuel osłaniał ogień swoim muskularnym ciałem, ukształtowanym podczas długich wędrówek po polach należących do jego rodziców.
Odkąd gościł u siebie Pabla, swojego przyjaciela z akademii sztuk pięknych, okolice Horty de Sant Joan stały się scenerią ich przygód. Kiedy tylko gość odzyskał siły po przebytej szkarlatynie, ruszyli w góry, obładowani sztalugami, farbami i prowiantem, który miał im starczyć na kilka tygodni.
Już od piętnastu dni żyli w małej jaskini niczym robinsonowie. Spali na barłogach zrobionych z traw, kąpali się w pobliskiej rzeczce i polowali na zwierzynę, podobnie jak ludzie, którzy żyli tam setki tysięcy lat wcześniej.
W ciągu dnia stosunkowo płaska skała znajdująca się nad jaskinią służyła im za pracownię. Z tego naturalnego obserwatorium starali się uchwycić na swoich płótnach skaliste stoki góry Świętej Barbary.
– Jesteś dzisiaj bardzo milczący – odezwał się Manuel, próbując mocniej rozniecić tańczące płomienie. – Strach jeszcze ci nie minął ?
Pablo rozłożył poćwiartowane już kawałki mięso na płaskim kamieniu i odparł:
– Nie o to chodzi, chociaż uratowałeś mi życie. Gdybyś mnie nie przytrzymał w ostatniej chwili, runąłbym w przepaść i porwałby mnie nurt rzeki.
– To niesamowite, że pochodząc z Malagi nie umiesz pływać.
– Cóż, mieszkałem tam tylko przez pierwsze dziesięć lat życia.
– No tak, ale Barcelona też leży nad morzem. Nie chodzisz nigdy na plażę, czy co?
– Chodzę tylko po to, żeby malować ładne plażowiczki, znasz mnie przecież, odpowiedział z figlarnym uśmiechem. – Jak tam ognisko?
– Kiepsko, ale przy odrobinie szczęścia upieczemy zająca bezpośrednio w żarze. Podasz mi wino?
Pablo wgramolił się na czworakach do wnętrza jaskini, w której spali i przechowywali zapasy, po czym wyszedł, niosąc bukłak z pociemniałej skóry. Chociaż miał dopiero piętnaście lat, wziął z niego porządny łyk, a następnie rzucił go w stronę przyjaciela, który złapał bukłak obiema rękami i uniósł do ust. Po skosztowaniu mocnego trunku pochodzącego ze spalonych słońcem winnic, Manuel powrócił do tematu:
– Nadal mi nie powiedziałeś, co ci jest. Skoro zapomniałeś już o przepaści i rzece to, co cię martwi?
– Nic, raczej dręczy mnie pewna tajemnica. Zastanawiam się nad nią, odkąd widzieliśmy tę spadającą gwiazdę.
Manuel usiadł przy ognisku i osłaniając płomienie swoimi wielkimi dłońmi zapytał:
– Co masz na myśli? Mam nadzieję, że nie staniesz się takim nudnym mistykiem jak święty Salwador?
– Chodzi mi o tajemnicę innego rodzaju... Na widok tej ognistej kuli pomyślałem o wielkich artystach: Leonardzie, Velazquezie, Cezannie… Do pewnego momentu swojego życia byli zwykłymi ludźmi, jak ty i ja, biednymi nieszczęśliwcami, którzy poszukiwali swojego własnego stylu, podobnie jak tysiące innych artystów.
– Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz.
– Ja też nie, dlatego ci o tym mówię. Wszyscy oni byli niczym czeladnicy czarnoksiężnika, którzy prędzej czy później odkryli nieznaną innym ludziom formułę pozwalającą przełamać schematy. Co oni mieli takiego, czego nie posiada ogromna większość śmiertelników?
– Talent.
Kiedy w ognisku wygasł ogień, Manuel zaczął rozkładać kawałki mięsa na wciąż rozżarzonych kamieniach.
– To nie wystarczy – odpowiedział zamyślony Pablo. – W akademii sztuk pięknych studiuje wielu utalentowanych ludzi, ale obaj wiemy, że niczego nie osiągną. Na przykład wykładowcy, nie szukając daleko.
– Acha! Wiem, kogo masz na myśli. Ale wracając do twojego pytania, jeśli nie wystarczy mieć talent, … to co? Upór?
– Też nie. Świat pełen jest utalentowanych i upartych ludzi, którzy staną się tylko dobrymi rzemieślnikami. Chodzi mi o geniuszy. Jaka jest ich tajemnica? Gdzie odnaleźli tę bożą iskrę, dzięki której tak bardzo różnią się od innych artystów?
Manuel wzruszył ramionami. Następnie poruszył mięso patykiem, żeby się nie przypaliło. Rozumiał niepokój swojego przyjaciela, chociaż osobiście czuł się bardziej rzemieślnikiem niż artystą. Pomimo że zawsze otrzymywał najwyższe oceny, cała jego zasługa polegała na odtwarzaniu najwierniej, jak to było możliwe, tego, co malował.
– Uważasz więc, że geniusz zamiast kopiować naturę, powinien ją przewyższać? –zastanawiał się na głos, nie odrywając wzroku od żaru. – Że jest w jakiś sposób istotą nadprzyrodzoną? Magiem?
– To mi się podoba! Magiem, tak. Żeby być geniuszem, oprócz talentu i uporu, trzeba poznać opanować magię. Wszyscy, którzy robili zadziwiające rzeczy, byli odarzeni szczególnym darem. Czyż nie mówi się, że Jezus był niezwykłym magiem? Inaczej nie mógłby chodzić po wodzie.
– Bądź już cicho. I zjedzmy wreszcie kolację, bo mięso za chwilę się zwęgli. Czy to też magia?
Pablo otworzył swój scyzoryk i nabił na niego zajęczy udziec. Pod zwęgloną warstwą mięso nadal było surowe. Następnie spojrzał w gwiazdy, jak gdyby tylko one mogły znać odpowiedź na pytanie, które chodziło mu po głowie od chwili, kiedy wisząc nad urwiskiem, omal nie wpadł do rzeki.
Nie mógł nawet podejrzewać, że jaskinia, w której mieszkali niczym szamani, umożliwi dotarcie do tajemnicy, która na zawsze zmieni jego życie, a tym samym oblicze mającego niedługo nastać dwudziestego wieku.
Tunel prowadzący z peryferii Barcelony do Sitges przypominał ogromne gardło wilka, które za chwilę miało mnie połknąć. Chwilowo pochłonęło z mojej kieszeni cztery euro osiemdziesiąt pięć centów za przejazd około dwunastu kilometrów.
Podczas gdy mój seat ibiza wjeżdżał w trzewia wydrążone w górskim masywie Garraf, pomyślałem, że to zlecenie jest podejrzane. Z doświadczenia w pracy z marszandami sztuki wiedziałem, że nigdy nie grali w otwarte karty. W przypadku mojego klienta, niejakiego Steinera, dodatkową okolicznością obciążającą go był fakt, że specjalizował się – jak wynikało z jego wizytówki – w odzyskiwaniu zaginionych dzieł. Innymi słowy zajmował się odkupywaniem skradzionych dzieł sztuki.
Przed spotkaniem przejrzałem jego stronę internetową, żeby dowiedzieć się, z kim mam do czynienia na wypadek, jeśli przyjmę jego propozycję. Na stronie znajdowało się jego zdjęcie, które wydawało się co najmniej niepokojące. Prezentował się na nim dobrze zbudowany mężczyzna, podobnie jak ja lekko po czterdziestce, z gładką cerą bez ani jednej zmarszczki. Był łysy, a czerwone oprawki jego okularów pasowały do jedwabnej koszuli. Obcisłe białe spodnie ujawniały jego przynależność do zagranicznej kolonii gejowskiej, dzięki której liczba mieszkańców Sitges w ciągu roku jest stała1.
Na zdjęciu Steiner siedział na czymś w rodzaju modernistycznego tronu, co wyglądało wręcz groteskowo. Jednak moją uwagę najbardziej przykuła laska, którą trzymał pomiędzy kolanami. Był to kij z białego drewna, zakończony dziwną srebrną główką w kształcie szczurzej czaszki z dwoma rubinami zamiast oczu.
Po zaparkowaniu samochodu w okolicach dworca w Sitges ruszyłem wąską uliczką prowadzącą do małego wzniesienia. Nieopodal nadbrzeża, obok miejscowego kościoła, wznosiły się znane modernistyczne budynki, takie jak Cau Ferrat. Z mapy wynikało, że kryjówka mojego potencjalnego klienta znajdowała się gdzieś w tej okolicy.
Kilkakrotnie gubiłem się w labiryncie wąskich uliczek, zanim udało mi się dotrzeć pod podany adres. Stał tam nieskazitelnie biały pałacyk z ukwieconym w geranium balkonem. Bardziej niż galerię przypominał letnią rezydencję, więc na wszelki wypadek nacisnąłem dzwonek znajdujący się przy drzwiach z kutego żelaza.
Wyuczony na studiach niemiecki pozwolił mi rozszyfrować napis widniejący na tabliczce pod dzwonkiem.
STEINER Gallerie Wir finden was unfindbar ist2
Metaliczne kliknięcie oznajmiło, że drzwi zostały otwarte. Zaskrzypiały, kiedy je popchnąłem. Ich ciężar wywołał we mnie wątpliwość, czy galerię odwiedzało wielu klientów.
Parter wypełniony pozakrywanymi prześcieradłami rzeźbami przypominał magazyn duchów. W ciemnościach szukałem wzrokiem jakichś drzwi prowadzących do mieszkania. Jak Być może wychwiło mnie oko kamery, bo nagle z głośników zabrzmiał poważny głos:
– Za kotarą.
Instynktownie ruszyłem w kierunku jedynej ściany, przy której nie stały rzeźby. I rzeczywiście natknąłem się tam na grubą tkaninę oddzielającą tę przestrzeń od lepiej oświetlonej części galerii.
Kiedy znalazłem się po drugiej stronie oślepiła mnie jasność salonu urządzonego w wątpliwym guście. Na posadzce z płytek o modernistycznych wzorach geometryczne rzeźby Henry’ego Moore`a mieszały się z postaciami dziewic i świętych stojących na cokołach. Z bardzo wysokiego sufitu zwisała ruchoma instalacja Caldera, składająca się z czerwonych płytek opuszczonych na różnych wysokościach. Obok niej znajdował się ciężki żyrandol, który sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał się oderwać od sufitu, pozostawiając w nim otwartą dziurę.
Odsunąłem się na bezpieczną odległość i ruszyłem w głąb pokoju. Po prawej stronie znajdowały się schody prowadzące na pierwsze piętro. Zanim zdążyłem się zawahać, czy obrałem właściwą drogę, ten sam głos powiedział:
– Tak, tędy.
Kilkadziesiąt nierównych stopni doprowadziło mnie do ogromnej pracowni wypełnionej przedmiotami do renowacji. Pośrodku pomieszczenia stał mężczyzna z laską, którego widziałem na zdjęciu, i przyglądał się czemuś przypominającemu klawikord. Na mój widok uśmiechnął się sztucznie i podszedł energicznie, żeby się ze mną przywitać.
Ściskając jego dłoń, nagle przypomniałem sobie zdanie, które kiedyś powiedział mi mój dziadek: „Nigdy nie ufaj człowiekowi, który ma przy sobie laskę, a nie jest kulawy”.
– Napije się pan małmazji?
Nie czekając na moją odpowiedź, Steiner nalał do dwóch kryształowych kieliszków to mdłe wino o miodowym kolorze, po czym usiedliśmy w saloniku znajdującym się w głębi pracowni. Za dużym oknem rozciągał się widok na wyludnioną o tej porze plażę.
– W średniowieczu uznawana była za lekarstwo – powiedział perfekcyjnym katalońskim, zbliżając kieliszek do nosa. – Wzmianki o małmazji można odnaleźć nawet w Tirant lo Blanc3, nie wiem, czy zna pan tę powieść. Została napisana w 1490 roku niedługo po wynalezieniu druku.
– Słyszałem o niej – odpowiedziałem urażony.
Wyczuwałem, że Niemiec był jednym z tych ludzi uważających Amerykanów za ignorantów, którym należy absolutnie wszystko tłumaczyć. Więc nie pozwalając mu na kontynuowanie swojego wykładu, postanowiłem przejść do konkretów.
– Wydawało mi się, że na parterze widziałem kilka rzeźb Moore`a. Czy to oryginały?
– Oczywiście – odpowiedział nagle poważnym i profesjonalnym tonem. – Nie zajmuję się reprodukcjami. Wszystko, co pan widział, to oryginały, nie wspominając o dziełach, które przechowywane są w piwnicy w odpowiedniej dla nich temperaturze. W moim katalogu posiadam około setki prac wielkich artystów. Na tym polega mój biznes.
– Nie boi się pan kradzieży? – zapytałem, wchodząc w rolę prostego jankesa, za którego mnie uważał. – Chodzi mi o to, że nie mógłbym spać spokojnie, mając w domu kolekcję wartą miliony.
– Ja też nie, gdybym nie powziął odpowiednich środków bezpieczeństwa. Mam ubezpieczenie pokrywające część wartości dzieł. Żeby je wykupić firma ubezpieczeniowa kazała mi zainstalować system czujników, którego nie powstydziłoby się najlepsze muzeum. Nawet Cau Ferrat, w którym znajdują się obrazy El Greca i Picassa, nie dysponujące takim systemem zabezpieczeń. Istnieje jednak o wiele lepszy sposób od fotokomórek, żeby trzymać na dystans intruzów.
Mówiąc to, zacisnął mocno dłoń na lasce. Czerwone oczka szczura błyszczały między długimi palcami marszanda, któremu najwyraźniej nie spieszyło się do podjęcia tematu będącego celem naszego spotkania.
– Dezinformacja to najlepszy środek na złodziei – mówił dalej. – Nie ma wersji drukowanej mojego portfolio, ani nie znajdzie pan go na mojej stronie internetowej. Kiedy wszedł pan na nią dzisiaj rano, żeby się o mnie czegoś dowiedzieć, zauważył pan, że nie wspomniano tam o żadnej kolekcji. Do galerii nikt prawie nie przychodzi, więc – z wyjątkiem bardzo ekskluzywnej i dyskretnej sieci klientów – nikt nie wie, co oferuję.
– Teraz ja również poznałem tę tajemnicę – odparłem niezadowolony z faktu, że zauważył mnie na swojej stronie. – Czy nie obawia się pan, że powiem komuś, co pan tutaj ukrywa?
– Cóż, tak naprawdę pan tego nie wie. Rzeźby Moore’a i zabawka Caldera są drobnostkami w porównaniu z innymi dziełami sztuki, które tu przechowuję. Nie będę wchodził w szczegóły, ale zdziwiłby się pan, gdyby pan wiedział….
– Nie interesuje mnie to – przerwałem mu. – Prawdę mówiąc, zrobiło się późno, więc chciałbym porozmawiać o charakterze zlecenia. Przypuszczam, że nie jestem osobą, której pan potrzebuje. To pan do mnie dotarł, więc ma pan świadomość, że jestem zwykłym dziennikarzem śledczym. Szukam źródeł, zbieram dokumenty oraz piszę artykuły na konkretne tematy i robię tym podobne rzeczy. Nie wiem, w czym mógłbym być panu pomocny...
Steiner przekręcił w dłoni szczurzą głowę laski, uśmiechając się nieznacznie. Resztki popołudniowych promieni słońca oświetlały plażę, na której – co ciekawe – pojawili się plażowicze.
– Podobnie jak pan, ja również przed zleceniem pracy lubię przyjrzeć się osobie, która ma ją wykonać – odezwał się w końcu. – A pana życiorys jest wyjątkowo interesujący. Jeśli się nie mylę, odnalazł pan nieznane zdjęcie Himmlera w Montserrat. Wydaje mi się również, że nie tak dawno temu był pan zaangażowany w odzyskanie komody skradzionej w żydowskiej dzielnicy Gerony. To musiała być fascynująca przygoda...
– Kto panu udzielił tych informacji? – zapytałem przestraszony. – Nie sądzę, żeby moje CV znajdowało się w internecie. W każdym razie informuję pana, że nie zajmuję się już tego rodzaju sprawami.
– To zrozumiałe. To, co ja uważam za pracę godną podziwu, dla innych może być po prostu działalnością przestępczą. To tylko kwestia nazewnictwa.
– Czy to szantaż?
– Proszę mnie źle nie zrozumieć.
– Przypuszczam, że jeśli nie przyjmę zlecenia, o tej „godnej podziwu pracy” mogą dowiedzieć się niepożądane osoby, prawda?
– Nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego – zapewnił Steiner, dolewając wina do mojego kieliszka. – Jak każdy właściciel galerii jestem złodziejem, ale mam swoje zasady. Jedna z nich polega na niezdradzaniu osoby, która naraża swoje życie, żeby odzyskać fragment przeszłości. Zajmujemy się tym samym, przyjacielu.
– Nadal nie powiedział mi pan, kto ujawnił panu informację o zdjęciu i...
– To nie ma znaczenia – przerwał mi.– Koniec końców pieniędzmi obracają zawsze ci sami ludzie. Jest ich zaledwie kilku i z czasem człowiek ich poznaje. Kiedy szuka się specjalisty od spraw trudnych, zostaje się pokierowanym w odpowiednie miejsce. W taki właśnie sposób trafiłem na pana. A kiedy już dotrze się do konkretnej osoby, reszta jest bardzo prosta: w sieci można znaleźć każdy adres mailowy.
Zaniepokoiła mnie ta pełna uników wypowiedź. Nie wiedziałem jeszcze, na czym polegało zadanie, ale miałem już ochotę z niego zrezygnować. Marszand zaatakował ponownie:
– Przypuszczam, że zaintrygował pana napis na tabliczce: Odnajdujemy to, czego nie da się odnaleźć. Szczególnie teraz, kiedy przekonał się pan, że mam tak wiele dzieł sztuki.
– Skoro tu są, ich odnalezienie nie było aż tak niemożliwe – powiedziałem, tracąc cierpliwość. – Może wreszcie przejdziemy do konkretów?
Steiner odetchnął głęboko i spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku. Był to co najmniej siedemdziesięcioletni Zenith z miedzianą tarczą. Potem wstał i, nadal trzymając w ręku laskę, stwierdził:
– Pora na kolację. Proponuję, żebyśmy porozmawiali o tym w restauracji, którą ostatnio bardzo polubiłem. Zje pan ze mną? Z doświadczenia wiem, że źle się robi interesy na głodnego.
– Zgoda, ale muszę wrócić do domu przed północą, żeby porozmawiać z córką.
– Dobrze – odpowiedział, odwracając się do mnie tyłem, a ja ruszyłem za nim. – Jeśli nie zdąży się pan z nią spotkać, zawsze możecie porozmawiać przez telefon. W takich sytuacjach warto skorzystać z dobrodziejstw technologii.
Kiedy schodziliśmy po schodach, miałem wielką ochotę, żeby skopać tyłek temu przemądrzałemu Niemcowi. Jednakże straciłem już zbyt dużo czasu, żeby przynajmniej nie dowiedzieć się, na czym miałoby polegać moje zadanie. Jak to się mówi: Ciekawość zabija koty i naiwnych dziennikarzy.
Minęliśmy zakryte prześcieradłami rzeźby. Steiner otworzył drzwi prowadzące na ulicę i – rzucając ostatnie spojrzenie na wnętrze – stwierdził z melancholią:
– Miał pan rację mówiąc, że odnalezienie wszystkich tych rzeczy nie było niemożliwe. Te dzieła pojawiają się tu i znikają, utrzymując galerię przy życiu, i jak mówią Katalończycy, „żeby biznes się kręcił”. Ale to, co panu zaproponuję... jest prawdziwym wyzwaniem. Mam nadzieję, że nie stracił pan węchu, ponieważ będzie pan musiał wsadzić nos w największe tajemnice sztuki nowoczesnej.
Idąc do restauracji znajdującej się w hotelu sieci Best Western, marszand nieproszony wygłosił dla mnie przemówienie na temat źródeł dobrobytu Sitges.
– Aż do początków dziewiętnastego wieku była to nic nieznacząca wioska, utrzymująca się połowu ryb i produkcji wina, małmazji oraz innych alkoholi. Kilku jej mieszkańców wyemigrowało jednak do Ameryki i wróciło stamtąd z wystarczającą ilością pieniędzy, żeby wybudować tutaj rezydencje w stylu kolonialnym. Dwaj z nich dorobili się fortun dzięki znajomości sztuki destylacji alkoholu, która jest tu mocno zakorzeniona. Niejaki Facundo Bacardi, urodzony w Sitges, wyjechał na Kubę i otworzył tam fabrykę alkoholu nazwaną jego nazwiskiem. Podobnie uczynił jego ziomek, Andres Brugal w Republice Dominikany. Czy zna pan obie te marki rumu?
– Oczywiście, chyba jak każdy – odpowiedziałem zmęczony tą gadaniną. – Poza tym, mimo że większość mojego życia mieszkałem w Kalifornii, moja rodzina pochodzi z Barcelony.
– Rozumiem. Ja również, pomimo że specjalizuję się w sztuce katalońskiej początku dziewiętnastego wieku, bez względu na wszystko zawsze pozostanę Niemcem. Ale opowiem panu, dlaczego Sitges tak bardzo przyciągała do siebie współczesnych malarzy. Pionierem był Santiago Rusińol, który w 1892 roku zamieszkał w domu zwanym obecnie Cau Ferrat. Był artystą lubiącym wszelkiego rodzaju zabawy, przyjaźnił się z zamożnymi ludźmi, dlatego miejsce to wkrótce stało się centrum kulturalnym modernistów. Wśród jego gości bywał Charles Deering, amerykański milioner, który kupił tu kilka domów rybackich, żeby na ich miejscu wybudować pałac Maricel. Tak zaczął się bum turystyczny, który trwa do dzisiaj. Czy wie pan, że Sitges jest najdroższym okręgiem miejskim w Hiszpanii? Nigdzie indziej nie płaci się tak drogo za metr kwadratowy.
Znużony jego paplaniną z ulgą zauważyłem, że dotarliśmy do restauracji, dość pustej tego piątkowego wieczora pod koniec sierpnia. Postanowiłem przejść do sedna sprawy, kiedy tylko usiądziemy przy stoliku, ale Steiner raczej nie miał zamiaru zakończyć swojego wykładu.
Kelner wyglądający tak, jakby przed chwilą zszedł z wybiegu dla modeli, poprowadził nas przez oświetlony świecami ogród. Przy innych stolikach kilka par mężczyzn gawędziło na luzie, podczas gdy z oddali dochodziło cykanie świerszczy.
Usiedliśmy przy stoliku w głębi tarasu stojącym na brzegu stawu z podwodnym oświetleniem. Domyśliłem się, że wybrał go właściciel galerii nie chcąc, by ktokolwiek słyszał, to, co miał mi do powiedzenia, chociaż na razie nie przestawał wychwalać wspaniałości Sitges, jak gdyby był jego burmistrzem.
– Od 1968 roku mamy tu pionierski festiwal kina fantasy, science fiction i horrorów. Ale to nie jest jedyne przesycone strachem wydarzenie, które ma tutaj miejsce. Czy przypomina pan sobie to, co zdarzyło się w Sitges w dniach od trzeciego do szóstego czerwca 2010?
– Skąd mam wiedzieć? Nie jestem chodzącą kroniką wydarzeń. Codziennie gdzieś coś się dzieje.
– To fakt, ale nie zawsze tak blisko nas odbywa się zebranie członków Klubu Bilderberg. Podejrzewam, że wie pan, o czym mówię.
Widząc zbliżającego się do nas kelnera, marszand zamilkł na chwilę, żeby spojrzeć w kartę win. Zamówił białe Priorat4 z sugestywną nazwą Aigua de Llum,5a następnie pogrążył się w lekturze dań dnia.
Napawając się ciszą po raz pierwszy tego wieczoru, przypomniałem sobie, że w wiadomościach widziałem informację o Klubie Bilderberg. Na spotkanie, odbywające się w jednym z hoteli w Sitges, zjechały się głowy państwa, bankierzy, a nawet były sekretarz generalny NATO. Rządzący światem rozmawiali o przyszłości euro i dolara, jak również o perspektywach po kryzysie. Około stu pięćdziesięciu aktywistów protestowało przeciwko utajnianiu działalności tego klubu kontrolującego światową gospodarkę, jednakże manifestacja zakończyła się bez żadnych incydentów.
Przestałem zaprzątać sobie głowę teoriami spiskowymi, kiedy gruby, spocony kelner przyniósł wino i kubełek z lodem. Otworzył butelkę z niezwykłą delikatnością i, trzymając jedną rękę za plecami, nalał wino na wysokość dwóch palców do kieliszka mojego gospodarza.
– Gratuluję wyboru, proszę pana. Z winnego szczepu viognier co roku produkowanych jest nie więcej niż osiemset butelek tego wina. Mam nadzieję, że jedna z nich pozostanie na tym stole.
Niemiec przymknął powieki, koncentrując się na zapachu wina, które kręcił w kieliszku przed skosztowaniem. Przez chwilę analizował płyn językiem, po czym stwierdził:
– Wspaniałe, proszę już podać przekąski. Sam obsłużę mojego wspólnika.
Rozdrażniło mnie, że użył tego określenia, pomimo że nie rozmawialiśmy o interesach. Jednakże nagła powaga, jaka pojawiła się na twarzy Steinera wskazywała, iż nadszedł czas, żeby do tego przystąpić. Skosztowałem białego wina, które prawdopodobnie kosztowało majątek i sam powróciłem do tematu.
– Czy ta tajemnica sztuki nowoczesnej ma coś wspólnego z Klubem Bilderberg?
– Bynajmniej – przeszył mnie wzrokiem, jakbym był idiotą. – Pierwsze spotkanie tego kręgu odbyło się sześćdziesiąt lat temu, a ja chcę, żeby trafił pan na ślad czegoś, co zginęło ponad wiek temu. Będę z panem szczery, to nie będzie łatwe zadanie, ale nagroda jest tego warta.
– Cieszę się, że w końcu przeszliśmy do konkretów. O co dokładnie chodzi?
Steiner przekręcił w dłoni srebrną szczurzą główkę swojej laski. Rubinowe oczy zalśniły w świetle świecy.
– Biorąc pod uwagę delikatny charakter sprawy, mogę to panu wyjawić jedynie, jeśli przyjmie pan zlecenie. Nie mogę ryzykować, że ktoś jeszcze pozna tę tajemnicę.
– Ależ... nie mogę zgodzić się na zlecenie, nie wiedząc, na czym polega.
– Pozwolono mi jedynie poinformować pana o wysokości dwóch honorariów. Trzysta euro dziennie plus pokrycie wszelkich kosztów, oraz dodatkowa premia trzystu tysięcy euro za rozwiązanie tajemnicy.
Nie miałem już żadnych wątpliwości, że pakowałem się w poważne kłopoty. Różnica pomiędzy dniówkami, jakkolwiek hojnymi, a główną nagrodą była zbyt duża, żeby chodziło o jakąś czystą sprawę. Podziękowałem mu za tę informację, zamierzając odrzucić propozycję i po kolacji wycofać się do domu.
Właśnie chciałem mu o tym powiedzieć, kiedy w kieszeni marynarki zawibrował mój telefon komórkowy.
– Jedną chwilę – przeprosiłem.
Wstałem i przeszedłem na drugą stronę stawu, żeby odebrać telefon od mojej córki. Odkąd weszła w wiek dojrzewania, dzwoniła tylko po to, żeby prosić mnie o pieniądze albo przekazać mi jakąś złą wiadomość. Ale tym razem odgadłem, że sprawa przekroczyła wszelkie granice.
– Wpakowałam się w niezły bigos, tato.
– Co ci się stało, Ingrid?
Szloch po drugiej stronie przygotował mnie na najgorsze, tymczasem marszand niecierpliwie czekał na mnie przy stoliku.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 Sitges – miejscowość letniskowa położona około 35 km na południowy zachód od Barcelony. Około 35% jej mieszkańców pochodzi z Holandii, Francji, Wielkiej Brytanii i krajów skandynawskich. Znane i lubiane miejsce turystyczne społeczności gejowskiej z całego świata. [Przyp. tłum.]
2 (niem.) – Galeria Steiner. Odnajdujemy to, czego nie da się odnaleźć. [Przyp. autor.]
3 Tirant Biały (kat.) – pieśń rycerska napisana przez walencjańskiego rycerza Joanota Martorella, wydana w Walencji w 1490 roku. Jedno z najbardziej znanych katalońskich średniowiecznych dzieł literackich.
4 El Priorat – okręg winiarski w Katalonii, leżący w prowincji Tarragona, nad rzeką Siuraną. Od końca lat 80-tych XX wieku produkowane tutaj ciężkie, mocne i przypominające porto wina uważane są za jedne z najlepszych w Hiszpanii i na świecie. [Przyp. tłum.]
5 Aigua de LLum (kat.) – Świetlista woda. [Przyp.tłum.]
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Kilka lat temu zainteresowałem się młodością Picassa. W tym czasie wydałem już drugą część przygód Leo Vidala i nie wiedziałem, czy powstanie trzecia. Kiedy w końcu postanowiłem zająć się dwoma pobytami malarza w Horcie de Sant Joan, zdałem sobie sprawę, jak mało istnieje dokumentów dotyczących tych inicjacyjnych podróży człowieka, który jest prawdopodobnie najgenialniejszym artystą dwudziestego wieku.
Nazywam je inicjacyjnymi, ponieważ nie da się zrozumieć błyskawicznej kariery Pabla Picassa bez poznania tego małego miasteczka leżącego na południu Katalonii, blisko granic z Aragonią.
Podczas swojej pierwszej podróży początkujący malarz wyszedł z jaskini, zmieniony w twórcę absolutnego. Kogoś, kogo przeznaczeniem było rozbijać formy paryskiej awangardy. Podczas swojego drugiego pobytu zatopił się w kubizmie i badał nowe możliwości, włącznie z fotografią. portretując mieszkańców miasteczka aparatem fotograficznym z tamtej epoki.
Poza artykułami Palau i Fabrego, dotyczącymi tych epizodów z jego życia, istnieje niewiele dokumentów dostarczających informacji. Żeby zbadać przygody, które stały się inspiracją dla tej powieści, istotnym źródłem były również żywe wspomnienia ludzi z Horty de Sant Joan, którzy pamiętali historie, jakie opowiadali o Picassie ich dziadkowie.
W tym sensie praca prowadzona przez Centre Picasso w Horcie jest niemal heroiczna i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będzie mogło wystawiać w swoich salach oryginalne prace artysty, który tak bardzo kochał to miejsce. Pracują tam jako wolontariusze tacy miłośnicy malarza jak Elfas Gastón Membrado, bez którego pomocy ta powieść nigdy nie zostałaby napisana. Dzięki niemu, oprócz wielu innych przedmiotów, mogłem zobaczyć listy od Fernande nigdy nie opublikowane po katalońsku.
Ponieważ mamy do czynienia z powieścią, być może czytelnicy zastanawiają się, co jest w Sekrecie Picassa prawdziwe, a co jest fikcją. Pomimo że anegdoty dotyczące perypetii geniusza wydają się zdumiewające, wszystkie są prawdziwe.
Jedynie interpretacja obrazu oraz autor opowiadań z latarni są fikcją, chociaż również nie do końca. Wszystkie dane dotyczące wyspy i latarni zostały zaczerpnięte z wiarygodnych źródeł, z wyjątkiem poczciwych staruszek, ostatnich mieszkanek Budy.
Inspiracją dla chłopca z latarni była osoba, która odeszła wiele lat temu i bez której nigdy nie poświęciłbym się muzyce i pisaniu powieści. Opowiadanie, które czyta bohater, owa osoba napisała naprawdę. Podobnie jak chłopiec, miał na imię Eloi i był moim kuzynem, którego w dzieciństwie traktowałem jak starszego brata i za którym zawsze będę tęsknił.
Fikcja literacka w ścisłym tego słowa znaczeniu została zawarta w postaciach bohaterów tej powieści. Wielu czytelników zna już Leo Vidala i jego przygody z Czwartego Królestwa i Przepowiedni. Nowe śledztwo wszczął po prawie trzech latach. Po zakończeniu tej małej odysei nie jest pewne, czy będzie mógł przyjąć kolejne zlecenie, czy może zdecyduje się na zmianę trybu życia.
Ci, którzy również przeczytali Ostatnią odpowiedź, którą napisałem wspólnie z moim przyjacielem Alexem Rovirą, pewnie zdziwili się, natrafiając na Lorelei. Ten anioł – a może demon – o inspiracji punkowej, bardzo bogata i próżna dziewczyna, która nie może usiedzieć spokojnie, wprosiła się do przygód dziejących się w Hortcie i na wyspie Budzie.
Pomimo że Leo Vidal być może na zawsze zrezygnuje z prowadzenia ekstremalnych śledztw, przygody tej nieprzewidywalnej Szwajcarki na tym się nie kończą. Pozostała jej jeszcze przynajmniej jedna misja, do której przystąpi jak zwykle – bez zaproszenia.
Na koniec chciałbym podziękować czytelnikom, czego nie uczyniłem w rozdziale podziękowań, ze względu na to, jak wiele osób musiałbym wymienić. Wszystkie wysiłki i trudności zostają wynagrodzone za każdym razem, kiedy czytelnik dziękuje mi za miłe chwile spędzone z moją książką, czy kiedy mam możliwość pokazania mu czegoś ciekawego, jak w tym przypadku młodości Picassa, Horty de Sant Joan i Wyspy Budy.
Piszę dla was wszystkich i mogę to robić dzięki wydawcom i księgarzom, codziennym bohaterom, którzy walczą niczym z wiatrem i przypływem morskim, żeby zaproponować alternatywę rzeczywistości, jaką oglądamy w wiadomościach.
Ten, kto trzyma w rękach niniejszą książkę, jest moim prawdziwym szefem i moją największą ambicją jest, żeby ta książka, którą za chwilę zamkniesz, nie rozczarowała cię.
Serdecznie pozdrawiam,
FRANCESC MlRALLES
Dla Elíasa Gastóna Membrado, za poprowadzenie mnie przez młodość geniusza i jego tajemnice.
Dla wszystkich osób, dzięki którym istnieje Centro Picasso de Horta.
Dla miłych i gościnnych mieszkańców Horty de Sant Joan.
Dla Octavi Serreta, niezmordowanego promotora literatury i wszelkiego entuzjazmu.
Dla Eloi Serreta, za to, że pokazał mi tajemnicę kreatywności.
Franzi Roses i Juanmie Santiago, za ich cenną dokumentację.
Jordiemu Cantavelliemu, mojemu bratu duchowemu.
Loving i Tempe, za oświecenie Wyspy Budy.
Eduardowi Hojmanowi, wydawcy wizjonerowi i przyjacielowi.
Pilar Beltran, wydawcy, która była przy urodzinach Leo Vidala.
Sandrze, agentce zawsze gotowej do przygody.