Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Druga poetycka książka w dorobku Andrzeja Sosnowskiego, która pierwotnie ukazała się w 1994 roku (nie licząc Domu bez kantów, napisanego wspólnie z Tadeuszem Piórą i Kubą Koziołem). Ciemniejsza, gęstsza od debiutanckiego Życia na Korei. Już tutaj mocno są obecne wątki, tropy, które powrócą w późniejszych książkach. Całość skomponowana z precyzją udowadnia swego rodzaju samodzielność i możliwości twórcze języka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 31
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Andrzej Sosnowski
Sezon na Helu
Biuro Literackie • Wrocław 2015
Andrzej Sosnowski: Sezon na Helu
Projekt okładki: Wojtek Świerdzewski
Korekta: Anna Krzywania
Projekt typograficzny i skład wersji elektronicznej: Mateusz Martyn
Copyright © by Andrzej Sosnowski
Copyright © by Biuro Literackie, 2015
Biuro Literackie
Przejście Garncarskie 2, 50-107 Wrocław
tel. 71 346 01 42, [email protected]
www.biuroliterackie.pl
isbn 978-83-65358-23-3
Wszelkie powielanie lub wykorzystywanie niniejszego pliku elektronicznego inne niż jednorazowe pobranie w zakresie własnego użytku stanowi naruszenie praw autorskich i podlega odpowiedzialności cywilnej oraz karnej.
Spis treści
Szerokość poetycka zero
Powstanie pewnej kolonii
Powstanie innej kolonii
Ostatki (11/12 sierpnia 1993)
Na bocznym torze, na jałowym brzegu
Świadectwo pracy
Życiorys
Sezon na Helu
Tannhäuser
Piosenka dla Europy
Koniec wieku
I inne opowiadania
Acte manqué
Killarney
Poniekąd śnię, skądinąd muszę
Honi soit
Anoksja
Proszę, nie zaprzeczaj
Dzieciom
Zmienia to postać legendarnych rzeczy
Lautréamont Mix
R. R. (1877-1933)
Pomona i Wertumnus
Po sezonie
Fragment
Szerokość poetycka zero
Może właśnie takim ktoś cię pokocha,
zawiesił głos w tunelu. Lecz myśl
pomknęła górą przez hałas rozjazdów
a nasze ciała powlókł skafander
snu, nabraliśmy szybkości i serce
zakołysało się w gardle jak łza
gdy nastawnie, hangary, neony,
krwotok detali w pociemniałych oczach
błyskał za nami jak warkocz komety –
jakiś bóg tam pracował po wszystkich godzinach.
– To książki palą się w rękach – krzyknął X, a
ja: – Czy ktoś poprosi mnie jeszcze o przedmowę
do książki telefonicznej tego miasta? – A Z: –
Prędzej o posłowie. – I nikt nie odnajdzie
pod tą szerokością nas lekkich niczym
pośpiech światła w tunelu, owal
lampki na jego bezimiennym grobie?
Na końcu światła jest tunel.
Powstanie pewnej kolonii
Posterunki, patrole, dekrety, aż wreszcie
przyszli miejscowi, i żeby tylko nic im tu nie
poprzestawiać! A my: wolnego! z tym cmentarzem
na południe i w ogóle rozproszyć
po podmiejskich działkach, przebić
przestronne arterie i tunele, wznieść
napowietrzną kolejkę, wykopać kanały
i puścić motorówki, promy, wodoloty i precz
z pamiątkami: niech na mapie zarysują się
sylwetki buldożerów, powiedział
(przykładając zapałkę do planu miasta),
tu będzie teatr działań. A później?
Spuścić mgłę. O zmierzchu
tylko śmiech chłopca w ociemniałym podwórku
odpowie barwie czasu, który ich opuścił
pytając o przestrzeń, o jakiej nie śnili.
Powstanie innej kolonii
I trzeba im urządzić jakieś wiadomości,
enigmatyczne sondaże, raporty
o liczbie kroków baleriny na próbie
generalnej i eteryczne ujęcia
śniegu na Antarktyce, błysku skrzydeł
motyla w pyle andyjskiego wodospadu
non stop na żywo i bez komentarza.
I same pełzające pasma. A kontrola?
Czy wyszła z mody sztuka umierania?
Bez inicjałów. Swobodnie nieswoi
pójdą gęsiego przez obce terytorium
szukając przygód poza tym grafikiem.
Ostatki (11/12 sierpnia 1993)
Ale kiedy będzie robił przegląd swoich ulubieńców
to chyba nas nie znajdzie, choć lubiliśmy spektakle
sezonów, gwiezdne zapusty, szum nieba
broczącego światłem tamtej sierpniowej nocy
kiedy płynęliśmy na wstecznym biegu aż pod ścianę lasu
śmiejąc się do krawężników, zrywając boki w zielonym
nierządzie lata. Chcieliśmy osunąć się
na miękkie łachy świtu, tymczasem noc
zagarnęła nas w niebo meteorów.
Cóż, gdzie indziej inaczej myśli się o życiu.
Kiedy z papierosami w ustach na niepewnych nogach
staliśmy rozkołysani, dwa statki na kotwicowisku
lustrujące się seriami niejasnych sygnałów –
czy nie pragnąłeś być jedynie perspektywą,
polem mojego widzenia, nie zaś rzeczą olśnioną
bladymi płomykami na twoich ciemnych szkłach?
Taka gęsta atmosfera. Jakby moje dni
były otaksowane, a twoje wargi gotowe
już mówić, że ach, t a m t y m razem
(a był to ostatni raz) los
działał stanowczo w sposobie patrzenia,
gdyż ten, który wszechobejmuje, unosi
w przyszłość rzecz dawno minioną,
wycofaną przez życie z obiegu
jak meteoryt. I od tej pory
twój każdy krok będzie donikąd,
gdzie na ciebie czekam.
Na bocznym torze, na jałowym brzegu
I przyszedł anonim: na jałowym biegu,
w zaułkach dni, bocznych lożach nocy –
jakże dziwny sygnał przyniosła nam młodość
jakby życie naprawdę było wystrzałem
do biegu-gotowi-start przez masyw centralny
czasu surowego jak sfinks w egipskim mroku.
A przecież szalony drogowskaz księżyca,