Skandale we współczesnych rodach królewskich - Iwona Kienzler - ebook + audiobook + książka

Skandale we współczesnych rodach królewskich ebook

Kienzler Iwona

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Największe tajemnice i skandale, o których się milczy...

We współczesnej Europie istnieje aktualnie 12 monarchii, wśród których znajdziemy siedem królestw, cztery księstwa, jak również jedną monarchię religijną – Watykan, który jest jedyną w Europie, a zarazem jedną z nielicznych na świecie, monarchią absolutną.

Rodziny królewskie urodzą za perfekcyjne: zawsze uśmiechnięte, pięknie ubrane, szczęśliwe... Brytyjska para królewska podziwiana jest na całym świecie, a jej losy śledzą miliony! Nie wszyscy wiedzą jednak, że nawet w tak doskonałej rodzinie zdarzają się różne skandale, a niektóre tajemnice nie powinny nigdy wyjść na jaw. Jakie sekrety skrywają członkowie rodziny królewskiej? Co przez lata ukrywają pod maską uśmiechu? Co jest prawą, a co plotką?

W książce między innymi:

Ród Grimaldich – najbardziej dysfunkcyjna rodzina królewska na świecie?

Hiszpańscy Burbonowie – dynastia na skraju przepaści

Belgijscy Koburgowie – rodzina z problemami

Norweska rodzina królewska – uwielbiana i kochana

Szwedzka dynastia Bernadotte – „królewskie piórka”, których nie zdmuchnął wicher historii

Andrzej i Harry – czarne owce rodu Windsorów

Pomimo sztabu specjalistów od PR-u i wizerunku, członkom rodzin królewskich i książęcych zdarza się popełniać różnego rodzaju gafy i wywoływać skandale, o których szeroko rozpisują się media na całym świecie, rozpalając ciekawość opinii publicznej. Zajrzyjmy zatem przez dziurkę od klucza na królewskie dwory i przekonajmy się, jakie tajemnice skrywają ich mieszkańcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 319

Oceny
3,8 (31 ocen)
9
11
8
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Antwerpen

Nie oderwiesz się od lektury

👍
00
Ani16

Nie oderwiesz się od lektury

Mogę polecić tę lekturę każdemu ciekawskiemu czytelnikowi, który chciałby poszerzyć swoją znajomość ciekawostek o rodzinach królewskich w Europie.
00
ajurkowska

Z braku laku…

Słabe. Już te informacje czytałam w poprzednich książkach.
00
MariaWojtkowiak

Całkiem niezła

Dla zainteresowanych niebanalnym życiem bogaczy.
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

We współ­cze­snej Euro­pie ist­nieje obec­nie dwa­na­ście monar­chii, wśród któ­rych znaj­dziemy sie­dem kró­lestw, cztery księ­stwa, jak rów­nież jedną monar­chię teo­kra­tyczną – Waty­kan. Pań­stwo Waty­kań­skie jako jedyne ma ustrój monar­chi­styczny, w któ­rym głowa pań­stwa jest wybie­rana na dro­dze elek­cji doko­ny­wa­nej przez kar­dy­na­łów w kon­klawe. W pozo­sta­łych obo­wią­zuje dzie­dzicz­ność tronu, przy czym w więk­szo­ści z nich jest to zasada abso­lut­nej pri­mo­ge­ni­tury (dzie­dzicz­no­ści), co ozna­cza, iż tron dzie­dzi­czy naj­star­szy poto­mek w linii pro­stej panu­ją­cego władcy, nie­za­leż­nie od płci. Obec­nie, w 2021 roku, pri­mo­ge­ni­tura męska, a więc zasada, zgod­nie z którą prawo do tronu prze­cho­dzi na syna władcy w naj­star­szej linii rodu, obo­wią­zuje w Księ­stwie Liech­ten­ste­inu, w Księ­stwie Monako zaś tron dzie­dzi­czy naj­star­szy męski poto­mek władcy, a jeżeli go nie ma – naj­star­sza potom­kini.

Oprócz Waty­kanu zasada dzie­dzicz­no­ści nie obo­wią­zuje też w Księ­stwie Andory, nie­wiel­kim kraju w Pire­ne­jach, będą­cym, jak okre­śla to ustawa zasad­ni­cza pań­stwa, nie­za­leż­nym, demo­kra­tycz­nym, par­la­men­tar­nym współ­k­się­stwem. Głową pań­stwa są tu dwaj współ­k­sią­żęta – jed­nym z nich jest biskup kato­lic­kiej die­ce­zji Urgel, a dru­gim – pre­zy­dent Fran­cji. Obaj peł­nią wyłącz­nie funk­cje repre­zen­ta­cyjne, acz­kol­wiek mają prawo weta wobec mię­dzy­na­ro­do­wych trak­ta­tów.

Pań­stwo Waty­kań­skie jest jedyną w Euro­pie, a zara­zem jedną z nie­licz­nych na świe­cie, monar­chią abso­lutną, pozo­stałe to dzie­dziczne monar­chie par­la­men­tarne (Wielka Bry­ta­nia, Hisz­pa­nia) lub dzie­dziczne monar­chie kon­sty­tu­cyjne (Nor­we­gia, Szwe­cja, Dania, Holan­dia, Bel­gia, Wiel­kie Księ­stwo Luk­sem­burga, Liech­ten­stein, Monako). Z tego względu funk­cje monar­chy, będą­cego głową pań­stwa, są ogra­ni­czone do obo­wiąz­ków repre­zen­ta­cyj­nych i hono­ro­wych, nato­miast realna wła­dza spo­czywa w rękach demo­kra­tycz­nie obra­nego par­la­mentu i rządu. O ile jed­nak w Wiel­kiej Bry­ta­nii i Hisz­pa­nii par­la­ment ma fak­tycz­nie więk­szą wła­dzę niż panu­jący władca, o tyle w nie­wiel­kich księ­stwach Monako i Liech­ten­stein jest odwrot­nie. W Księ­stwie Liech­ten­steinu panu­jący książę, uzna­wany przez kon­sty­tu­cję pań­stwa za suwe­rena, obok narodu, ma sto­sun­kowo silną wła­dzę: nie tylko kontr­asy­gnuje wszel­kie akty prawne wpro­wa­dzone przez wła­dzę usta­wo­daw­czą, ale także ma realny wpływ na rząd. Nato­miast w przy­padku Księ­stwa Monako głowa pań­stwa, którą jest panu­jący książę, ma wła­dzę usta­wo­daw­czą pospołu z Radą Naro­dową, czyli par­la­mentem księ­stwa. Książę wnosi pro­jekty ustaw, które są przyj­mo­wane lub odrzu­cane przez Radę na dro­dze gło­so­wa­nia, tym­cza­sem wła­dza wyko­naw­cza spo­czywa wyłącz­nie w rękach władcy, przed któ­rym oso­bi­ście odpo­wia­dają człon­ko­wie rządu.

Powyż­sze uwa­run­ko­wa­nia spra­wiają, że współ­cze­śni monar­cho­wie nie przy­po­mi­nają tych sprzed wie­ków i nie ota­cza ich nimb poma­zań­ców bożych, spo­glą­da­ją­cych na malucz­kich z wynio­sło­ści swo­jego tronu. Odbi­ciem tego jest cho­ciażby fakt, iż w więk­szo­ści monar­chii euro­pej­skich cere­mo­niał koro­na­cyjny zastą­piono intro­ni­za­cją o świec­kim cha­rak­te­rze, pod­czas któ­rej nowy władca składa przy­sięgę przed par­la­men­tem bądź rzą­dem, a przede wszyst­kim przed naro­dem. Nikt nie namasz­cza go ole­jami ani nie nakłada insy­gniów koro­na­cyjnych. Ostat­nia cere­mo­nia koro­na­cyjna w tra­dy­cyj­nym obrządku odbyła się 2 czerwca 1953 roku w Wiel­kiej Bry­ta­nii, kiedy koro­no­wano Elż­bietę II z dyna­stii Wind­so­rów. For­mal­nie jed­nak Elż­bieta została kró­lową ponad rok wcze­śniej, 6 lutego 1952 roku, w dniu śmierci swo­jego ojca i poprzed­nika na tro­nie, króla Jerzego VI. Zgod­nie z jej wolą cere­mo­nia koro­na­cji była trans­mi­to­wana przez tele­wi­zję. Z kolei obec­nie panu­jący w Nor­we­gii Harald V, podob­nie jak jego mał­żonka, został wpraw­dzie wyświę­cony przez duchow­nego pod­czas uro­czy­stej cere­mo­nii w kate­drze, ale zre­zy­gno­wał z rytu­ału koro­na­cji – insy­gnia koro­na­cyjne spo­czy­wały na poduszce umiesz­czo­nej na postu­men­cie obok ołta­rza.

Współ­cze­śni monar­cho­wie, podob­nie jak człon­ko­wie ich rodzin oraz dwory, utrzy­my­wani są z budżetu pań­stwa. Z badań Her­mana Mat­thijsa, naukowca z Wol­nego Uni­wer­sy­tetu w Bruk­seli, wynika, iż naj­droż­sza w utrzy­ma­niu jest monar­chia bry­tyj­ska, otrzy­mu­jąca rocz­nie z pań­stwo­wej kasy 49 milio­nów euro, tuż za nią pla­suje się holen­der­ska rodzina kró­lew­ska z budże­tem w wyso­ko­ści 40 milio­nów euro, kolejkę zamyka Hisz­pa­nia i nie­wielki Luk­sem­burg – panu­ją­cym tam wład­com musi wystar­czyć „zale­d­wie” 9 milio­nów euro rocz­nie. Z tych środ­ków pokry­wane są także koszty zagra­nicz­nych podróży, ochrony oraz utrzy­ma­nia rezy­den­cji. Z pie­nię­dzy otrzy­my­wa­nych z budżetu roz­li­czają się rodziny kró­lew­skie z dwóch kra­jów: Wiel­kiej Bry­ta­nii i Holan­dii. Nie ozna­cza to by­naj­mniej, że współ­cze­śni monar­cho­wie bie­dują, wręcz prze­ciw­nie – nie bra­kuje wśród nich kre­zu­sów, bo obok corocz­nych wpły­wów z budżetu pań­stwa każda kró­lew­ska rodzina dys­po­nuje wła­snym mająt­kiem. Bez wąt­pie­nia do naj­bo­gat­szych monar­chów należą książę Monako i kró­lowa Elż­bieta II, ale także rodzina wła­da­jąca Luk­sem­burgiem, któ­rej mają­tek sza­co­wany jest na 5 miliar­dów euro, ulo­ko­wa­nych głów­nie w nie­ru­cho­mo­ściach, jak rów­nież holen­der­ska rodzina kró­lew­ska, do któ­rej nie­gdyś nale­żała jedna czwarta udzia­łów jed­nej z dosko­nale pro­spe­ru­ją­cych spółek naf­to­wych.

Media uważ­nie przy­glą­dają się wydat­kom współ­cze­snych monar­chii, skru­pu­lat­nie odno­to­wu­jąc i pięt­nu­jąc wszel­kie mar­no­traw­stwo pie­nię­dzy podat­ni­ków, cho­ciażby na nie­uza­sad­nione loty pry­wat­nymi samo­lo­tami. Pod lupą znaj­dują się także wydatki kobiet z rodzin kró­lew­skich ponie­sione na repre­zen­ta­cyjne i nie tylko repre­zen­ta­cyjne kre­acje. Co roku naj­po­czyt­niej­sze maga­zyny modowe zamiesz­czają spis człon­kiń rodów panu­ją­cych i wyli­czają ich wydatki na gar­de­robę. W 2019 roku, ostat­nim przed pan­de­mią, która mocno ogra­ni­czyła wszel­kiego rodzaju gale, spek­ta­kle, wyda­rze­nia kul­tu­ralne, jak rów­nież ofi­cjalne imprezy, a co za tym idzie także zakupy kre­acji, na dzie­sią­tym miej­scu zesta­wie­nia zna­la­zła się księż­niczka Wik­to­ria, następ­czyni tronu Szwe­cji, z kwotą 35 tysięcy dola­rów. Wyprze­dziła ją kró­lowa Holan­dii Maxima, wyda­jąc na swoje kre­acje 45 tysięcy dola­rów. Na miej­scu ósmym upla­so­wała się bra­towa księż­niczki Wik­to­rii, księżna Zofia, z wydat­kami na pozio­mie 48 tysięcy dola­rów. Nieco wię­cej na stroje wydały kolejno: kró­lowa Hisz­pa­nii Lety­cja – 50 tysięcy dola­rów, hra­bina Wessex Zofia, żona księ­cia Edwarda – 56 tysięcy dola­rów. Kolejną pozy­cję zaj­mują także człon­ki­nie bry­tyj­skiej rodziny kró­lew­skiej: księż­niczka Beatrice oraz księżna Kate, przy czym pierw­sza z nich wydała na stroje 63 tysiące dola­rów, żona zaś księ­cia Wil­liama prze­zna­czyła na ten cel 69 tysięcy. Obie wyprze­dziła jed­nak żona następcy duń­skiego tronu Fry­de­ryka, księżna Mary, z 70 tysią­cami, a obok niej na podium zna­la­zły się też księżna Sus­sex Meghan oraz Char­lene, księżna Monako. Zdo­byw­czyni dru­giego miej­sca, mał­żonka księ­cia Harry’ego, wydała na nowe kre­acje nie­malże 112 tysięcy euro, ale Char­lene, żona księ­cia Alberta, zosta­wiła ją daleko w tyle, gdyż na swoją gar­de­robę prze­zna­czyła aż 150 tysięcy euro. Nie­wy­klu­czone jed­nak, że duń­ska księżna w nie­da­le­kiej przy­szło­ści straci swoją pozy­cję na podium, wyznała bowiem w jed­nym z wywia­dów, że zamie­rza się skon­cen­tro­wać na recy­klingu sta­rych ubrań. Jej dekla­ra­cja spo­tkała się z aplau­zem eko­lo­gów, od dawna wska­zu­ją­cych na fakt, że prze­mysł odzie­żowy, zuży­wa­jąc co roku aż 1,5 try­liona litrów wody, przy­czy­nia się do nie­ko­rzyst­nych zmian kli­ma­tycz­nych na naszej pla­ne­cie. Za swoje podej­ście do mody chwa­lona jest także córka Elż­biety II, księż­niczka Anna, która od czter­dzie­stu lat nie zmie­nia gar­de­roby, pod­da­jąc swoje kre­acje jedy­nie nie­wiel­kiej reno­wa­cji, dopa­so­wu­jąc je do obo­wią­zu­ją­cych kano­nów mody bądź zmie­niając dodatki. Jak się oka­zuje, jej oso­bi­sta sty­listka dba o to, by ubra­nia pra­co­daw­czyni były prze­cho­wy­wane w odpo­wied­nich warun­kach, zacho­wu­jąc zarówno fason, jak i kolory. Kie­dyś media z tego drwiły, ale dziś zachwy­cają się, że księż­niczka przy­czy­nia się do ochrony śro­do­wi­ska natu­ral­nego.

Wbrew uty­ski­wa­niom lewi­co­wych poli­ty­ków i skraj­nych libe­ra­łów, uzna­ją­cych insty­tu­cję monar­chii za skost­niały prze­ży­tek, więk­szość współ­cze­snych ludzi eks­cy­tuje się życiem panu­ją­cych i ich rodzin, trak­tu­jąc ich jak cele­bry­tów. Socjo­lo­go­wie i psy­cho­lo­go­wie bada­jący ów feno­men uznali, że dla współ­cze­snych ludzi obser­wo­wa­nie życia koro­no­wa­nych głów sta­nowi sub­sty­tut baśnio­wego świata. Życie na świecz­niku nie jest jed­nak łatwe ani przy­jemne, dla­tego każda euro­pej­ska rodzina kró­lew­ska zatrud­nia spe­cja­li­stów od mar­ke­tingu, reklamy oraz PR-u, dba­ją­cych o jakość kró­lew­skiego wize­runku, jak rów­nież wyko­rzy­stu­ją­cych media spo­łecz­no­ściowe. Nawia­sem mówiąc, konto bry­tyj­skiej rodziny kró­lew­skiej na Insta­gra­mie obser­wuje nie­mal milion osób. I nic w tym dziw­nego, gdyż Wind­so­ro­wie są obec­nie naj­po­pu­lar­niej­szą rodziną kró­lew­ską świata, czego dowo­dzi suk­ces serialu The Crown.

Bez wąt­pie­nia wiel­kie zain­te­re­so­wa­nie opi­nii publicz­nej bry­tyj­ską rodziną kró­lew­ską zapo­cząt­ko­wało poja­wie­nie się Diany Spen­cer, poślu­bio­nej w 1981 roku przez następcę tronu, księ­cia Walii Karola, pozy­tyw­nie wyróż­nia­ją­cej się na tle pozo­sta­łych Wind­so­rów. Wiel­kie zain­te­re­so­wa­nie mediów wzbu­dziły także pery­pe­tie miło­sne jej synów, Wil­liama i Harry’ego, któ­rym udało się iść za gło­sem serca i poślu­bić dziew­czyny spoza panu­ją­cych rodów. Zda­niem wielu, histo­ria ich wybra­nek, Kate i Meghan, obec­nie będą­cych naj­po­pu­lar­niej­szymi człon­ki­niami bry­tyj­skiej rodziny, jest współ­cze­sną wer­sją bajki o Kop­ciuszku. Jed­nak obie dość daleko odbie­gły od swego baśnio­wego pier­wo­wzoru, w niczym nie przy­po­mi­nają bowiem owej bied­nej, acz­kol­wiek szla­chet­nej i aniel­sko dobrej dziew­czyny zna­nej cho­ciażby z Disney­ow­skiej wer­sji owej histo­rii. Kate Mid­dle­ton dora­stała w zamoż­nej rodzi­nie, oto­czona dobro­by­tem, na kon­cie zaś przy­szłej księż­nej Sus­sex, zanim poślu­biła Harry’ego, wid­niało 3,8 miliona dola­rów. Samą Meghan można uznać za prze­ci­wień­stwo naj­bar­dziej femi­ni­stycz­nej postaci uka­za­nej w fil­mie zre­ali­zo­wa­nym przez wytwór­nię Disneya, Merindy Walecz­nej – rudo­wło­sej dziew­czyny, która cho­ciaż przy­szła na świat jako księż­niczka, nie chce nią być i nie ma zamiaru poślu­bić księ­cia. Tym­cza­sem Meghan Mar­kle oka­zała się femi­nistką, która chciała poślu­bić księ­cia i posta­wiła na swoim, ale osta­tecz­nie doszła do wnio­sku, że nie­zu­peł­nie o to jej w życiu cho­dziło…

Mimo wysił­ków sztabu spe­cja­li­stów od pijaru i wize­runku człon­kom rodzin kró­lew­skich i ksią­żę­cych zda­rza się popeł­niać różne gafy i wywo­ły­wać skan­dale, o któ­rych sze­roko roz­pi­sują się media, roz­pa­la­jąc cie­ka­wość opi­nii publicz­nej. I doty­czy to nie tylko naj­po­pu­lar­niej­szych kró­lew­skich cele­bry­tów z Wiel­kiej Bry­ta­nii, ale także człon­ków pozo­sta­łych euro­pej­skich rodów panu­ją­cych. W tej książce zostały opo­wie­dziane wła­śnie takie bul­wer­su­jące poczy­na­nia współ­cze­snych monar­chów oraz ich krew­nych, loku­ją­cych uczu­cia w nie­od­po­wied­nich part­ne­rach, zdra­dza­ją­cych swo­ich mał­żon­ków i trwo­nią­cych publiczne pie­nią­dze. Zaj­rzyjmy zatem przez dziurkę od klu­cza na kró­lew­skie dwory i prze­ko­najmy się, jakie tajem­nice skry­wają ich miesz­kańcy.

Ród Gri­mal­dich

Foto­gra­fia ślubna Grace Kelly i księ­cia Rainiera III

Ród Gri­mal­dich –

naj­bar­dziej dys­funk­cyjna rodzina kró­lew­ska na świe­cie?

„Cud Gri­mal­dich”

Zanim świat zain­te­re­so­wał się Wind­so­rami, rolę kró­lew­skich cele­bry­tów, o któ­rych pisała prasa i któ­rych pery­pe­tie fascy­no­wały opi­nię publiczną, odgry­wała dyna­stia Gri­mal­dich, wła­da­jąca nie­wiel­kim Księ­stwem Monako, dru­gim po Waty­ka­nie naj­mniej­szym nie­za­leż­nym pań­stwem. Wpraw­dzie pań­stewko to zaj­muje obszar ponad dwa­dzie­ścia razy mniej­szy od war­szaw­skiej dziel­nicy Ursy­nów, ale swoim miesz­kań­com, jak rów­nież tury­stom, ma do zaofe­ro­wa­nia naprawdę wiele. Daje bowiem ponad trzy­sta sło­necz­nych dni w roku, moż­li­wość gry w naj­słyn­niej­szym na świe­cie kasy­nie, w któ­rym bywał fil­mowy James Bond, piękne pej­zaże, a dla wiel­bi­cieli spor­tów samo­cho­do­wych – Grand Prix For­muły 1, roz­gry­wane na naj­bar­dziej wyma­ga­ją­cym, przez wielu uzna­wa­nym nawet za naj­nie­bez­piecz­niej­szy, torze bie­gną­cym cia­snymi uli­cami Monte Carlo oraz wiele innych atrak­cji. Wszy­scy odwie­dza­jący Monako muszą zoba­czyć także naj­słyn­niej­szą na świe­cie, eks­klu­zywną marinę Port Her­cu­les, gdzie cumują naj­droż­sze i naj­wspa­nial­sze jachty. W sierp­niu odby­wają się tu naj­więk­sze targi super­jach­tów w Euro­pie. Można też pooglą­dać wystawy luk­su­so­wych buti­ków, w któ­rych zaopa­trują się milio­ne­rzy, i zaj­rzeć, naj­le­piej przez okno, do naj­bar­dziej eks­klu­zyw­nych, a zara­zem naj­droż­szych restau­ra­cji. Każdy, kto miał oka­zję spę­dzić w Monako tro­chę czasu, przy­zna rację slo­ga­nom rekla­mo­wym przed­sta­wia­ją­cym je jako „plac zabaw dla milio­ne­rów”. Nie­wiel­kie księ­stwo jest bowiem istną esen­cją eks­klu­zyw­no­ści i luk­susu, a przy oka­zji rów­nież rajem podat­ko­wym. Zda­niem eks­per­tów to wła­śnie sys­tem podat­kowy Monako, a nie walory tury­styczne, jest naj­sil­niej­szym magne­sem przy­cią­ga­ją­cym tu moż­nych z całego świata.

Wła­dze owego nie­wiel­kiego pań­stwa przez lata opra­co­wy­wały sys­tem prawny jak naj­bar­dziej korzystny nie tylko dla osób fizycz­nych, dys­po­nu­ją­cych pokaź­nymi docho­dami, ale także dla insty­tu­cji finan­so­wych. Nie ozna­cza to jed­nak, że do Monako gre­mial­nie ścią­gają typy spod ciem­nej gwiazdy, bo wpraw­dzie rezy­denci księ­stwa cie­szą się wiel­kimi przy­wi­le­jami, nie pła­cąc cho­ciażby podatku docho­do­wego, ale jed­no­cze­śnie wła­dze pań­stwa dbają o wyso­kie stan­dardy i sta­rają się uni­kać sytu­acji mogą­cych nara­zić na szwank panu­ją­cego władcę. Z tego względu uzy­ska­nie sta­łego pobytu w księ­stwie, podob­nie jak reje­stra­cja spółki, nie jest łatwe i trak­to­wane jest jak przy­wi­lej. Poza tym zakres oraz rygo­ryzm tajem­nicy ban­ko­wej w Monako znacz­nie prze­kra­cza stan­dardy ban­ków szwaj­car­skich, dla­tego też księ­stwo jest jed­nym z trzech państw znaj­du­ją­cych się na spo­rzą­dzo­nej przez mię­dzy­rzą­dową Orga­ni­za­cję Współ­pracy i Roz­woju (OECD) liście państw nie­współ­pra­cu­ją­cych z admi­ni­stra­cjami podat­ko­wymi innych kra­jów.

Sprawę uła­twia fakt, że choć walutą Monako jest euro, to pań­stwo to nie jest człon­kiem Unii Euro­pej­skiej, ale jako kraj mający szcze­gólne sto­sunki z Fran­cją, z którą zawarł unię celną, jest upraw­nione do sto­wa­rzy­sze­nia z kra­jami wcho­dzą­cymi w skład UE. W efek­cie jest tylko czę­ściowo zin­te­gro­wane ze struk­tu­rami Unii Euro­pej­skiej, ale zacho­wuje nie­za­leż­ność, dzięki czemu jest w sta­nie chro­nić wol­ność oso­bi­stą swo­ich rezy­den­tów, jak rów­nież zacho­wać daleko posu­niętą dys­kre­cję doty­czącą ich stanu mająt­ko­wego.

Ród Gri­mal­dich wpraw­dzie nie zdo­łał jesz­cze poko­nać Osma­nów, dyna­stii, która naj­dłu­żej w dzie­jach świata dzier­żyła wła­dzę, ale i tak może się poszczy­cić wyjąt­kowo dłu­gim nie­prze­rwa­nym pano­wa­niem. Przed­sta­wi­ciele tego rodu zasia­dają bowiem na mona­kij­skim tro­nie od XIII stu­le­cia, a więc od cza­sów, kiedy Pol­ska była w okre­sie roz­bi­cia dziel­ni­co­wego, Anglią wła­dali Plan­ta­ge­neci, a Fran­cją – Kape­tyn­go­wie. Pod­czas gdy zarówno Pia­sto­wie, jak i wymie­nione dyna­stie angiel­ska i fran­cu­ska dawno prze­szły do histo­rii, władcy z rodu Gri­mal­dich zdo­łali prze­trwać wszyst­kie zawi­ro­wa­nia dzie­jowe, włącz­nie z wojną trzy­dzie­sto­let­nią, rewo­lu­cją fran­cu­ską, pierw­szą wojną świa­tową, która zmio­tła Habs­bur­gów, Hohen­zol­ler­nów i Roma­no­wów, udało im się rów­nież wyjść bez szwanku z dru­giej wojny świa­to­wej. A prze­cież ze względu na korzystne pod wzglę­dem stra­te­gicz­nym poło­że­nie nie­wiel­kie Monako było łako­mym kąskiem dla ościen­nych państw – mimo to Gri­mal­dim udało się nie tylko zacho­wać wła­dzę, ale i nie­pod­le­głość oraz samo­dziel­ność nie­wiel­kiego pań­stwa, któ­rym przy­szło im wła­dać. Jed­nak bio­rąc pod uwagę fakt, że każda dyna­stia wymiera wraz ze zgo­nem jej ostat­niego męskiego potomka, wypa­da­łoby uznać, iż ksią­żęcy ród Gri­mal­dich tak naprawdę już nie ist­nieje. Cią­głość dyna­stii udało się jed­nak zacho­wać dzięki prawu, zgod­nie z któ­rym mąż następ­czyni tronu w chwili ślubu nie­jako z auto­matu przy­biera nazwi­sko żony, a dzieci pary noszące nazwi­sko Gri­maldi mają prawo do tronu.

Początki księ­stwa giną w mro­kach dzie­jów, ale wia­domo, że pierw­szą osadę na tym tere­nie zało­żyli Feni­cja­nie. Potem wspo­mniana osada zna­la­zła się kolejno w rękach Gre­ków, sama nazwa pań­stwa pocho­dzi od nazwy grec­kiej kolo­nii Mono­ikos, i Rzy­mian, by osta­tecz­nie zna­leźć się pod pano­wa­niem Genu­eń­czy­ków, któ­rzy w 1215 roku zbu­do­wali tu warowny zamek, nie­malże nie do zdo­by­cia. Do czasu, kiedy tego śmia­łego zada­nia w 1297 roku pod­jął się Fran­ci­szek Gri­maldi, nie bez kozery noszący przy­do­mek Prze­bie­gły, korzy­sta­jąc ze wspar­cia swego kuzyna Rainiera I. Wdaw­szy się w kon­flikt z pra­wem w rodzin­nej Genui, posta­no­wił prze­jąć twier­dzę będącą wów­czas w posia­da­niu moż­nego rodu genu­eń­skiego. Doko­nał tego, ucie­ka­jąc się do pod­stępu: prze­brany za fran­cisz­kań­skiego mni­cha zapu­kał do bramy zamku z prośbą o noc­leg. Kiedy niczego nie­podej­rze­wa­jący straż­nicy otwo­rzyli przed nim podwoje, fał­szywy zakon­nik wycią­gnął ukryty w habi­cie miecz i zawo­łał cza­ją­cych się w pobliżu swo­ich ludzi, by do niego dołą­czyli. Zasko­czeni Genu­eń­czycy zostali w ten spo­sób poko­nani, a Gri­maldi prze­jął twier­dzę. Nie­zbyt długo cie­szył się zdo­by­czą: nie mając dosta­tecz­nych środ­ków, by sku­tecz­nie odpie­rać najazdy genu­eń­skich wojsk, po czte­rech latach musiał ucie­kać z Monako. Część histo­ry­ków uznaje jed­nak przy­to­czoną histo­rię za legendę, źró­dła histo­ryczne bowiem mówią tylko o utra­cie przez Genuę kon­troli nad zam­kiem w kwiet­niu 1301 roku. Nato­miast fak­tem jest, że ofi­cjalny tytuł senio­ralny „pana Monako” otrzy­mał w 1314 roku syn Rainiera I, Karol I, który swoją wła­dzę w pań­stwie ugrun­to­wał dopiero szes­na­ście lat póź­niej. W 1419 roku ród Gri­maldich uzy­skał tytuł ksią­żęcy i wła­śnie wów­czas, po trwa­ją­cych stu­le­cia wal­kach, w któ­rych ście­rał się z innymi moż­nymi rodzi­nami Ita­lii, ugrun­to­wał na dobre swoją wła­dzę w pań­stwie. Genua długo nie rezy­gno­wała z pla­nów zdo­by­cia księ­stwa – ostat­nią, zresztą nie­udaną, próbę zaję­cia tego tery­to­rium pod­jęła jesz­cze w 1509 roku.

Co cie­kawe, pałac ksią­żęcy w Monako, ofi­cjalna rezy­den­cja rodziny ksią­żę­cej, opiera się na fun­da­men­tach śre­dnio­wiecz­nej twier­dzy. Z cza­sem do pier­wot­nie ist­nie­ją­cej budowli doda­wano skrzy­dła, a pomiesz­cze­nia prze­bu­do­wy­wano, by dopa­so­wać je do potrzeb kolej­nych miesz­kań­ców. Nawet jeżeli przyj­miemy, że ród Gri­mal­dich panuje w Monako dopiero od 1314 czy 1419 roku, kiedy otrzy­mał tytuł ksią­żęcy, to i tak utrzy­ma­nie wła­dzy w rękach jed­nej dyna­stii przez tak długi okres należy uznać za wyjąt­kowy suk­ces. Tym bar­dziej że, jak wspo­mniano, zgod­nie z pra­wami dzie­dzi­cze­nia dyna­stia powinna znik­nąć wraz ze śmier­cią ostat­niego męskiego potomka. A jed­nak tak się nie stało.

Do poważ­nego kry­zysu dyna­stycz­nego doszło w pierw­szej poło­wie XIX stu­le­cia, kiedy Księ­stwem Monako wła­dał Albert I, zde­kla­ro­wany pacy­fi­sta i nauko­wiec-ama­tor, pasjo­nat oce­ano­gra­fii i arche­olo­gii, któ­remu Monako zawdzię­cza powsta­nie Muzeum Oce­ano­gra­ficz­nego. Jego zasługi na polu nauki były tak duże, że w 1909 roku został przy­jęty w poczet człon­ków Bry­tyj­skiej Aka­de­mii Nauki. W życiu pry­wat­nym nato­miast wio­dło mu się znacz­nie gorzej: jego pierw­sze mał­żeń­stwo z angiel­ską ary­sto­kratką, Marią Wik­to­rią Hamil­ton, zakoń­czyło się roz­wo­dem, a dru­gie, z Ali­cją Heine, rów­nież oka­zało się kata­strofą. W dodatku w 1901 roku na pra­pre­mie­rze opery Kuglarz madonny Albert publicz­nie zarzu­cił żonie nie­wier­ność, wymie­rza­jąc jej siar­czy­sty poli­czek i wykrzy­ku­jąc nazwi­sko jej kochanka. Był nim dyry­gent wystę­pu­ją­cej orkie­stry… Wpraw­dzie Albert i Ali­cja ni­gdy for­mal­nie się nie roz­wie­dli, ale od 1902 roku żyli w sepa­ra­cji. Na domiar złego książę, który 10 wrze­śnia 1889 roku wstą­pił na tron, docze­kał się tylko jed­nego dziecka, syna Ludwika, uro­dzo­nego ze związku z Marią Wik­to­rią Hamil­ton. A na sku­tek zawi­ro­wań rodzin­nych młody książę prak­tycz­nie nie znał ani swo­jego ojca, ani pań­stwa, w któ­rym w przy­szło­ści miał objąć wła­dzę, wycho­wy­wał się bowiem u boku matki, dora­sta­jąc w Niem­czech, gdzie była księżna zamiesz­kała wraz ze swoim dru­gim mężem, węgier­skim hra­bią Tolna, z któ­rym docze­kała się jesz­cze czwórki dzieci. Nic zatem dziw­nego, że Ludwik nie palił się do przy­jazdu do swego rodzin­nego księ­stwa ani do prze­ję­cia wła­dzy. Wolał za to wojo­wać, dla­tego po ukoń­cze­niu szkoły woj­sko­wej wstą­pił do fran­cu­skiej Legii Cudzo­ziem­skiej. Jako legio­ni­sta tra­fił do Algie­rii, gdzie poznał miłość swo­jego życia. Pech jed­nak chciał, że ulo­ko­wał swoje uczu­cia w kobie­cie, która w żaden spo­sób nie była odpo­wied­nia do roli żony władcy. Maria Juliette Louvet nie była bowiem ary­sto­kratką, ale artystką kaba­re­tową, w dodatku roz­wódką i matką dwójki dzieci. Trudno się zatem dzi­wić, że książę Albert nie był zachwy­cony wybo­rem jedy­nego syna. Jak gło­siła plotka, Ludwik zawarł z Marią zwią­zek mał­żeń­ski, choć nie ma na to żad­nych dowo­dów. Ani Albert, ani oby­wa­tele Monako nie dopu­ści­liby, aby na tro­nie obok pra­wo­wi­tego władcy zasia­dła kobieta o tak złej repu­ta­cji. Z cza­sem następca tronu znu­dził się Marią, którą porzu­cił w 1908 roku, wra­ca­jąc do Monako, mimo że 30 wrze­śnia 1898 roku docze­kał się z nią dziecka – córki Char­lotte Luizy Julietty, noszą­cej nazwi­sko matki.

Wpraw­dzie książę Albert ni­gdy nie zaak­cep­to­wał wyboru syna, ale dowie­dziaw­szy się o ist­nie­niu wnuczki, sta­rał się wywią­zać z obo­wiąz­ków dziadka i żywo inte­re­so­wał się losem Char­lotte. Dzięki niemu dziew­czyna zdo­była sta­ranne wykształ­ce­nie, a w 1911 roku Albert przy­znał jej tytuł Madame de Valen­ti­nois. Było to prze­my­ślane posu­nię­cie, pod­jęte w tro­sce nie tyle o samą dziew­czynę, ile o losy księ­stwa. Ludwik, for­malny następca tronu, ani myślał się żenić, co gro­ziło wyga­śnię­ciem suk­ce­sji. Gdyby tak się stało, wła­dza w Monako tra­fi­łaby w ręce jego kuzyna Wil­helma Karla von Urach, posia­da­ją­cego przez swoją matkę, Flo­re­stynę Gri­maldi, prawo do tronu księ­stwa. Tym­cza­sem Fran­cja sta­now­czo prze­ciw­sta­wiała się temu, żeby wła­dzę w Monako objął nie­miecki książę. Wobec tego Albert w maju 1911 roku dopro­wa­dził do zmiany prze­pi­sów, uzna­jąc Char­lotte za córkę Ludwika, a co za tym idzie – za człon­ki­nię rodu Gri­maldich, nada­jąc jej jed­no­cze­śnie takie nazwi­sko. Wkrótce oka­zało się jed­nak, że akt jest sprzeczny z wcze­śniej­szymi prze­pi­sami pozo­sta­ją­cymi w mocy, ale nie­zra­żony tym książę bez­zwłocz­nie wydał nowy prze­pis, umoż­li­wia­jący ofi­cjalną adop­cję Char­lotte przez jej bio­lo­gicz­nego ojca, co Ludwik posłusz­nie uczy­nił 16 maja 1911 roku. Mało tego, tro­skliwy dzia­dek posta­rał się także odpo­wied­nio wydać ją za mąż, zarę­cza­jąc dwu­dzie­sto­dwu­let­nią księż­niczkę ze star­szym od niej o trzy lata hra­bią Pierre’em de Poli­gnac, wywo­dzą­cym się z fran­cu­skiego ary­sto­kra­tycz­nego rodu.

Wybra­nek Alberta przy­padł do gustu Char­lotte, gdyż był nie tylko przy­stojny, ale także grun­tow­nie wykształ­cony, wła­dał kil­koma języ­kami, jak rów­nież sły­nął z nie­na­gan­nych manier. Krótko mówiąc, ide­alny kan­dy­dat na męża przy­szłej wład­czyni Monako. Albert dopro­wa­dził swoje dzieło do końca i 20 marca 1920 roku para sta­nęła przed ołta­rzem. Dwa dni wcze­śniej Pierre nie tylko zrzekł się hra­biow­skiego tytułu, ale i nazwi­ska, jed­no­cze­śnie przyj­mu­jąc nazwi­sko swo­jej przy­szłej żony – Gri­maldi. W ten spo­sób cią­głość dyna­stii została zacho­wana, a wybieg Alberta prze­szedł do histo­rii jako „cud Gri­maldich”. Przy­szłość przy­znała rację księ­ciu – jego syn Ludwik, który wstą­pił na tron 27 czerwca 1922 roku, nie docze­kał się innych dzieci, mimo że zawarł zwią­zek mał­żeń­ski. Stan cywilny zmie­nił wyjąt­kowo późno, bo dopiero w wieku sie­dem­dzie­się­ciu sze­ściu lat, poślu­bia­jąc w lipcu 1946 roku Gizelę Dom­man­get, fran­cu­ską aktorkę, roz­wódkę. Ich mał­żeń­stwo pozo­stało bez­dzietne.

Klą­twa sprzed wie­ków

Księżna Char­lotte, dla któ­rej dzia­dek Albert zmie­nił prze­pisy, ni­gdy jed­nak nie zasia­dła na tro­nie – w maju 1944 roku z inspi­ra­cji swego ojca, księ­cia Ludwika, zrze­kła się praw do tronu na rzecz syna, Rainiera Louisa Hen­riego Maxence’a Ber­tranda, który przy­szedł na świat 31 maja 1923 roku. Rainier nie był ani jedy­nym, ani naj­star­szym dziec­kiem księż­nej i jej mał­żonka – para miała jesz­cze star­szą córkę, Anto­inette Louise Alberte Suzanne, i pier­wot­nie to wła­śnie ona miała zostać następ­czy­nią tronu, co uda­rem­niły naro­dziny męskiego potomka.

Losy mał­żeństw księ­cia Alberta I oraz jego wnuczki zdają się potwier­dzać praw­dzi­wość legendy o klą­twie rzu­co­nej przed wie­kami na ród Gri­mal­dich, zgod­nie z którą człon­ko­wie tej rodziny ni­gdy nie znajdą szczę­ścia w mał­żeństwie. Co cie­kawe, ist­nieją dwie wer­sje owej histo­rii, mają­cej roze­grać się jesz­cze w śre­dnio­wie­czu. Pierw­sza z nich głosi, jakoby kuzyn i sojusz­nik zdo­bywcy mona­kij­skiej twier­dzy, Fran­ciszka Gri­mal­diego, Rainier I Gri­maldi, upro­wa­dził i zgwał­cił nie­znaną z imie­nia piękną dziew­czynę, którą następ­nie porzu­cił. Nie zda­wał sobie jed­nak sprawy, z kim zadziera: żądna zemsty panna posta­no­wiła zgłę­bić taj­niki wie­dzy tajem­nej, zosta­jąc cza­row­nicą. Wszystko po to, by rzu­cić klą­twę na gwał­ci­ciela i jego potom­ków, za któ­rej sprawą człon­ko­wie tego rodu mieli nie zaznać szczę­ścia w miło­ści. Druga wer­sja głosi, że to wła­śnie Rainier w prze­bra­niu mni­cha wkradł się pod­stę­pem do zamku w Monako, ale zanim spro­wa­dził tam swo­ich ludzi, zdo­łał zdo­być nie tylko zaufa­nie gospo­da­rzy, ale także miłość ich córki. Wszystko po to, by pod­stę­pem zdo­być twier­dzę. Miesz­kańcy zamku zostali wymor­do­wani, a sam Rainier wyjąt­kowo okrut­nie obszedł się z roz­ko­chaną w nim księż­niczką, kazał ją bowiem zamu­ro­wać żyw­cem w jed­nej z zam­ko­wych kom­nat. Nie­szczę­sna dziew­czyna, zanim umarła, zdą­żyła na wia­ro­łom­nego kochanka i jego potom­ków rzu­cić klą­twę.

Pery­pe­tie uczu­ciowe księ­cia Alberta, któ­rego oba mał­żeń­stwa zakoń­czyły się roz­sta­niem, wydają się potwier­dzać ist­nie­nie wspo­mnia­nej klą­twy. Także jego wnuczka nie zna­la­zła szczę­ścia w zaaran­żo­wa­nym przez dziadka mał­żeń­stwie, cho­ciaż począt­kowo wyda­wało się, iż two­rzą z Pierre’em zgodne i szczę­śliwe sta­dło. Z cza­sem jed­nak nad ich związ­kiem zebrały się czarne chmury, głów­nie za sprawą księ­cia, który wpraw­dzie był uwiel­biany przez kobiety, ale zde­cy­do­wa­nie wolał towa­rzy­stwo przed­sta­wi­cieli swo­jej płci. W dodatku wyjąt­kowo źle ukła­dały się sto­sunki mię­dzy Pierre’em a jego teściem Ludwi­kiem, mimo, a może wła­śnie dla­tego, że mąż Char­lotte cie­szył się wielką sym­pa­tią pod­da­nych. Kiedy w 1923 roku na świat przy­szedł upra­gniony wnuk władcy Monako, mały książę Rainier, Ludwik, dosko­nale zorien­to­wany w pro­ble­mach mał­żeń­skich swo­jej córki, dał zię­ciowi wyraź­nie do zro­zu­mie­nia, że jego obec­ność na dwo­rze w zasa­dzie jest zbędna. Sam Pierre nie ubo­le­wał z tego powodu, zwłasz­cza że zacho­wał swój tytuł oraz przy­wi­leje, i wypro­wa­dził się do Paryża. Zresztą jego mał­żeń­stwo od czasu naro­dzin syna i tak było fik­cją, a Char­lotte zdra­dzała go z wie­loma męż­czy­znami. Kiedy jed­nak księżna zupeł­nie stra­ciła głowę dla kolej­nego kochanka, Wło­cha, z któ­rym ucie­kła z Monako, Pierre wystą­pił o roz­wód, sta­now­czo żąda­jąc przy­zna­nia opieki nad dziećmi. Roz­wód wpraw­dzie uzy­skał, ale o opiece nad potom­stwem mógł zapo­mnieć, w dodatku w Monako został objęty bani­cją, za co zresztą uzy­skał rekom­pen­satę finan­sową. Zgod­nie z usta­le­niami roz­wo­do­wymi mógł jed­nak decy­do­wać o edu­ka­cji swo­jego syna, któ­rego posłał do szkoły w Wiel­kiej Bry­ta­nii. Ponie­waż jed­nak chło­piec czuł się tam bar­dzo źle i słał do dziadka list za listem z prośbą o umoż­li­wie­nie mu powrotu do rodzin­nego kraju, książę Ludwik wsz­czął postę­po­wa­nie o opiekę nad wnu­kami, które bez pro­blemu wygrał i Rainier wró­cił do Monako. Gdyby opi­sy­wane tu wyda­rze­nia roz­gry­wały się dzi­siaj, wszę­do­byl­skie media mia­łyby uży­wa­nie, a ród Gri­mal­dich z pew­no­ścią zyskałby miano kró­lew­skich skan­da­li­stów. Na szczę­ście dla Ludwika, jego córki i wnu­ków ówcze­śni dzien­ni­ka­rze byli znacz­nie bar­dziej powścią­gliwi.

Tym­cza­sem księżna Char­lotte, nie­zra­żona nie­po­wo­dze­niem w pierw­szym mał­żeń­stwie, usi­ło­wała uło­żyć sobie życie: w 1934 roku pla­no­wała ślub z grec­kim milio­ne­rem Basi­lem Zaha­rof­fem, zresztą przy­ja­cie­lem jej ojca. Podobno była to praw­dziwa miłość, acz­kol­wiek Basil był star­szy od swo­jej uko­cha­nej o nie­mal czter­dzie­ści lat. Jed­nak parze nie było pisane mał­żeń­skie szczę­ście, Zaha­roff bowiem zmarł w 1936 roku. Kolejną miło­ścią Char­lotte był wło­ski mar­kiz Carlo Strozzi, roz­wod­nik, ale i tym razem matry­mo­nialne plany księż­nej nie docze­kały się reali­za­cji. Księżna już ni­gdy nie wyszła za mąż, choć nie była samotna, jed­nak jej part­ne­rzy budzili co naj­mniej kon­ster­na­cję. I nie ma się czemu dzi­wić, skoro jej ostat­nim kochan­kiem był nie­jaki René Girier, trud­niący się w prze­szło­ści… kra­dzieżą biżu­te­rii i posłu­gu­jący się dość oso­bli­wym przy­dom­kiem René de la Canne, czyli René Laska.

Legenda o klą­twie rzu­co­nej w dale­kiej prze­szło­ści na ród Gri­mal­dich wró­ciła za sprawą losów syna Char­lotte, księ­cia Rainiera III, i pery­pe­tii jego dzieci, któ­rych docze­kał się z piękną Grace Kelly.

Książę i grecki milio­ner – pomy­sło­dawcy świet­no­ści Monako

Książę Rainier, który od 1949 roku zasia­dał na tro­nie Monako, w cza­sach mło­do­ści prze­żył wielką miłość. Nie­szczę­śliwy w dzie­ciń­stwie z powodu roz­sta­nia rodzi­ców i wojny toczo­nej o dzieci mię­dzy matką a ojcem, wyrósł na samot­nika. Mimo to bar­dzo podo­bał się kobie­tom, był bowiem przy­stoj­nym, choć nie­wy­so­kim, bru­ne­tem, obda­rzo­nym musku­larną syl­wetką bok­sera, dosko­nale pły­wał, a nawet ama­tor­sko parał się grą w teatrze. Swoje robiło też dosko­nałe wykształ­ce­nie – książę był absol­wen­tem eli­tar­nego Insty­tutu Nauk Poli­tycz­nych w Paryżu, jak rów­nież Uni­wer­sy­tetu Mont­pel­lier, wra­że­nie na przed­sta­wi­ciel­kach płci pięk­nej wywie­rał także ksią­żęcy tytuł oraz sława boha­tera wojen­nego. Rainier bowiem pod koniec wrze­śnia 1944 roku zacią­gnął się do Fran­cu­skiej Armii Wyzwo­le­nia, fran­cu­skich sił zbroj­nych powsta­łych w koń­co­wym okre­sie wojny z połą­cze­nia czę­ści Armii Rozej­mo­wej, pod­le­głej wcze­śniej Vichy, i Sił Wol­nych Fran­cu­zów, sku­pio­nych wokół gene­rała de Gaulle’a. Za swoje boha­ter­stwo na polu walki Gri­maldi otrzy­mał Legię Hono­rową oraz Krzyż Wojenny.

Rok przed wstą­pie­niem na tron pod­czas pobytu w Paryżu Rainier poszedł do teatru wysta­wia­ją­cego jakąś nie­zbyt ambitną farsę opo­wia­da­jącą o zaka­za­nej miło­ści ple­be­juszki i ary­sto­kraty i zako­chał się od pierw­szego wej­rze­nia w odtwór­czyni głów­nej roli, uro­dzi­wej bru­netce Gisèle Pas­cal, nota­bene córce stra­ga­nia­rza. Panna była nie tylko ładna, ale i uta­len­to­wana; w 1942 roku zade­biu­to­wała w fil­mie La Belle aven­ture i we Fran­cji do dziś uzna­wana jest za jedną z naj­więk­szych gwiazd fil­mo­wych swo­ich cza­sów. Zauro­czony książę zapro­sił akto­reczkę na swój jacht, a ta, jak się można domy­ślać, zapro­sze­nie przy­jęła. Wkrótce wie­ści o roman­sie przy­stoj­nego następcy tronu obie­gły świat, a dzien­ni­ka­rze wiesz­czyli rychły ślub. Panna Pas­cal pytana przez repor­te­rów o rela­cje łączące ją z księ­ciem z nie­śmia­łym uśmie­chem mówiła, że żyje w bajce… Para nawet zamiesz­kała razem w nale­żą­cej do Gri­mal­dich willi i zapewne doszłoby do ślubu, gdyby nie prawo sta­no­wiące, że w razie bez­po­tom­nej śmierci władcy Monako księ­stwo auto­ma­tycz­nie zosta­nie prze­jęte przez sąsied­nią Fran­cję. Doradcy księ­cia suge­ro­wali prze­pro­wa­dze­nie badań płod­no­ści jego part­nerki, które wyka­zały, że Gisèle ni­gdy nie będzie matką, i para musiała się roz­stać. Naj­wy­raź­niej jed­nak leka­rze prze­pro­wa­dza­jący bada­nia oka­zali się nie­rze­tel­nymi fachow­cami albo bada­nia były nie­wła­ściwe, bowiem w 1955 roku aktorka wyszła za mąż za Ray­monda Pel­le­grina, z któ­rym pięć lat póź­niej docze­kała się córki. Bio­gra­fo­wie Gri­mal­dich podej­rze­wają, że wyniki testów nie były jed­no­znaczne, a Rainier wyko­rzy­stał je jako pre­tekst do zerwa­nia, dowie­dziaw­szy się o roman­sie Gisèle z ame­ry­kań­skim akto­rem Garym Coope­rem. Tak czy ina­czej, Rainier, wstę­pu­jąc na tron 9 maja 1949 roku, był kawa­le­rem i swego stanu cywil­nego nie zmie­nił przez następne sie­dem lat. Oczy­wi­ście myślał o ożenku, ponoć zasta­na­wiał się nawet nad kan­dy­da­turą księż­niczki Mał­go­rzaty, młod­szej sio­stry kró­lo­wej Elż­biety, ale nie zde­cy­do­wał się na żadne kon­kretne posu­nię­cia.

Począ­tek lat pięć­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia nie był dobrym okre­sem dla Monako. A prze­cież od XIX wieku to nie­wiel­kie pań­stewko było istną mekką dla euro­pej­skich boga­czy, głów­nie za sprawą funk­cjo­nu­ją­cych tam kasyn, ale nie tylko. Wspo­mniana wcze­śniej druga żona księ­cia Alberta I, Alice Heine, z pocho­dze­nia Ame­ry­kanka, po ślu­bie z władcą Monako zamie­niła to księ­stwo w przy­by­tek sztuki przez duże S. Za jej sprawą miej­scowa opera zyskała taką renomę, że porów­ny­wano ją z medio­lań­ską La Scalą, orga­ni­zo­wano w niej olśnie­wa­jące festi­wale wagne­row­skie. Do Monako przy­jeż­dżali na gościnne występy fran­cu­scy akto­rzy, na czele ze słynną Sarah Bern­hardt. Czę­stym gościem był też książę Walii Edward, który przy­jeż­dżał tam ze swoją kochanką, Lil­lie Lang­try, sły­nącą ze sła­bo­ści do gier hazar­do­wych, co wię­cej, oboje przy­jaź­nili się z Alice i Alber­tem. Matka księ­cia Edwarda, kró­lowa Wik­to­ria, nawet gdy prze­by­wała na wypo­czynku w pobli­skiej Nicei, nie chciała posta­wić stopy na ziemi księ­stwa, uzna­jąc je za przy­by­tek roz­pu­sty i zepsu­cia.

Do pogor­sze­nia sytu­acji księ­stwa w latach pięć­dzie­sią­tych nie­wąt­pli­wie przy­czy­nił się Festi­wal Fil­mowy w Can­nes orga­ni­zo­wany tam od 1946 roku. Za sprawą tego wyda­rze­nia, a zwłasz­cza uczest­ni­czą­cych w nim gwiazd, na Lazu­rowe Wybrzeże ścią­gały tłumy, co wkrótce zaowo­co­wało popu­lar­no­ścią tej czę­ści Fran­cji, a co za tym idzie – ist­nym wysy­pem luk­su­so­wych kuror­tów na tym tere­nie. W ten spo­sób księ­stwu wyro­sła potężna kon­ku­ren­cja, a tury­ści zaczęli omi­jać minia­tu­rowe pań­stewko, co odbiło się zarówno na finan­sach pań­stwa, jak i na sytu­acji jego miesz­kań­ców. Krótko mówiąc, Monako wyszło z mody. Książę gorącz­kowo myślał, jak zara­dzić tej sytu­acji.

Tym­cza­sem w Monako roz­go­ścił się jeden naj­bo­gat­szych ludzi ówcze­snego świata – grecki miliar­der Ary­sto­te­les Onas­sis. Pod­stęp­nie wyku­pił więk­szość udzia­łów w spółce będą­cej wła­ści­cie­lem mona­kij­skiego kasyna, potem nabył także więk­szość nie­ru­cho­mo­ści i jego stan posia­da­nia w Monako prze­wyż­szył stan posia­da­nia samego księ­cia. Na domiar złego w 1954 roku naj­więk­szy bank Monako splaj­to­wał, ksią­żęcy skar­biec świe­cił pust­kami, a pań­stwo sta­nęło w obli­czu groźby ban­kruc­twa. „Z wyjąt­kiem monar­chy, któ­rego Fran­cuzi trak­tują jak nie­istot­nego jego­mo­ścia zain­te­re­so­wa­nego wyłącz­nie posia­da­niem sta­łego źró­dła docho­dów, pozwa­la­ją­cego speł­niać wszyst­kie zachcianki, za jedy­nego praw­dzi­wego władcę Monako należy obec­nie uwa­żać Onas­sisa”1 – twier­dził J. Edgar Hoover już w 1953 roku. Mało tego, poja­wiły się nawet żarty, że wkrótce Monte Carlo zosta­nie prze­mia­no­wane na Monte Greco…

Tym­cza­sem Rainier posta­no­wił scho­wać dumę do kie­szeni i pora­dzić się grec­kiego miliar­dera, jak ura­to­wać swoje pań­stwo i co zro­bić, żeby do księ­stwa ponow­nie przy­cią­gnąć moż­nych tego świata. Onas­sis, który z nie­jed­nego pieca chleb jadł i odno­sił jeden biz­ne­sowy suk­ces za dru­gim, miał dla niego gotowy plan: Rainier powi­nien oże­nić się z gwiazdą fil­mową, i to taką z naj­wyż­szej półki, jaśnie­jącą bla­skiem w hol­ly­wo­odz­kiej fabryce snów. Mało tego, uło­żył nawet listę odpo­wied­nich kan­dy­da­tek, na któ­rej zna­la­zły się same blon­d­włose pięk­no­ści: Eve Saint Mar­tin, Debo­rah Kerr oraz naj­słyn­niej­sza blon­dynka wszech cza­sów – Mari­lyn Mon­roe. Ponoć książę opo­wia­dał się za tą ostat­nią, a i sama MM poważ­nie roz­wa­żała mał­żeń­stwo z Gri­mal­dim. Zresztą była tak pewna sie­bie, że nawet oświad­czyła, iż owi­nie go sobie wokół palca w ciągu kilku minut, ale jed­no­cze­śnie wyra­żała się o poten­cjal­nym narze­czo­nym zbyt poufale, nazy­wa­jąc go „księ­ciu­niem Rainier­kiem”. Gri­maldi, kiedy mu o tym donie­siono, uznał to za ewi­dentny prze­jaw braku sza­cunku dla monar­chii, wykre­śla­jąc sek­sowną Mari­lyn z listy kan­dy­da­tek. Jak widać, nazwi­sko Grace Kelly, aktorki, która osta­tecz­nie poślu­biła Gri­maldiego, nawet nie figu­ro­wało w spo­rzą­dzo­nym przez Onas­sisa spi­sie, mimo że była posą­gowo piękną blon­dynką, dosko­nałą ame­ry­kań­ską aktorką, mającą na swym kon­cie Oscara.

W 1955 roku Grace przy­je­chała do Can­nes w celu pro­mo­cji filmu Hitch­cocka Zło­dziej w hotelu, w któ­rym grała główną rolę żeń­ską, part­ne­ru­jąc Cary’emu Gran­towi. Była wów­czas ulu­bioną aktorką Hitch­cocka, który obsa­dził ją w swo­ich dosko­na­łych fil­mach, mają­cych pre­mierę rok wcze­śniej: M jak mor­der­stwo oraz Okno na podwó­rze. Spo­tka­nie księ­cia i zja­wi­sko­wej Ame­ry­kanki zostało zaaran­żo­wane przez dzien­ni­ka­rzy „Paris Match”, orga­ni­zu­ją­cych sesję zdję­ciową w mona­kij­skim pałacu, w któ­rej aktorce miał part­ne­ro­wać sam Gri­maldi. Grace była jed­nak bar­dzo roz­cza­ro­wana, ksią­żęcy gospo­darz bowiem się spóź­niał. Miała nawet zamiar wró­cić do Can­nes, rezy­gnu­jąc ze spo­tka­nia z Gri­maldim, jaw­nie łamią­cym zasady gościn­no­ści, ale kiedy władca Monako w końcu się zja­wił, zde­cy­do­wała się zostać. I bar­dzo szybko zna­la­zła się pod uro­kiem ele­ganc­kiego, star­szego od niej o sześć lat, wyspor­to­wa­nego księ­cia o czar­nych oczach, pamiątce po przod­kach wywo­dzą­cych się z Genui. A on, jak na praw­dzi­wego macho przy­stało, umiał zro­bić na uro­dzi­wej dziew­czy­nie odpo­wied­nie wra­że­nie: zabrał ją do miej­sco­wego ogrodu zoo­lo­gicz­nego tylko po to, by w jej obec­no­ści pogła­skać tygrysa, czym miał dowieść swo­jej nie­zwy­kłej odwagi.

Potem sprawy poto­czyły się bły­ska­wicz­nie: książę był pod wiel­kim uro­kiem Grace, a ona zadu­rzyła się w nim jak nasto­latka. I to mimo że była wów­czas zwią­zana z Jeanem-Pierre’em Aumon­tem, który pla­no­wał się jej oświad­czyć pod koniec pobytu Kelly w Can­nes. Zanim jed­nak do tego doszło, Grace zerwała zna­jo­mość. A wró­ciw­szy do Sta­nów, zaczęła regu­larną kore­spon­den­cję z Rainie­rem. W grud­niu tego samego roku cała ame­ry­kań­ska prasa pisała o wizy­cie księ­cia Monako w rodzin­nym domu Grace Kelly w Fila­del­fii. Fakt, że władca Monako oso­bi­ście pofa­ty­go­wał się do Sta­nów i odwie­dził rodzi­ców aktorki, świad­czył o jed­nym – książę ma poważne zamiary wobec Grace. Czas poka­zał, że nie była to dzien­ni­kar­ska kaczka, władca rze­czy­wi­ście popro­sił ojca dziew­czyny, Johna Kelly’ego, o rękę panny i został przy­jęty, a na palcu aktorki zalśnił pier­ścio­nek z dzie­się­cio­ka­ra­to­wym bry­lan­tem od Car­tiera. Grace pro­mie­niała ze szczę­ścia i zaczęła się przy­go­to­wy­wać do naj­waż­niej­szej roli w swoim życiu – żony, księż­nej i matki. Zanim jed­nak wcie­liła się w nią, zagrała w dwóch ostat­nich fil­mach – Łabę­dziu w reży­se­rii Char­lesa Vidora oraz Wyż­szych sfe­rach Char­lesa Wal­tersa u boku Franka Sina­try. Po zakoń­cze­niu zdjęć na dobre wzięła roz­brat z kinem.

Do Monako przy­była na początku kwiet­nia 1956 roku razem z krew­nymi i dobyt­kiem miesz­czą­cym się w prze­szło osiem­na­stu kufrach. Kiedy scho­dziła z pokładu statku, została obsy­pana set­kami róż, ale nie był to by­naj­mniej dowód sym­pa­tii pod­da­nych jej męża, ale roman­tyczne powi­ta­nie, jakie zgo­to­wał jej rezy­du­jący w księ­stwie Onas­sis. Cywilny ślub Rainiera i Grace odbył się 18 kwiet­nia 1956 roku w pałacu, następ­nego dnia w kate­drze Świę­tego Miko­łaja wzięli ślub kościelny. Cere­mo­nię okrzyk­nięto ślu­bem stu­le­cia i trans­mi­to­wano w tele­wi­zji w wielu kra­jach, w związku z czym oglą­dało ją aż trzy­dzie­ści milio­nów osób.

Grace fak­tycz­nie wyglą­dała olśnie­wa­jąco. Jej ślubną suk­nię w kolo­rze kości sło­nio­wej, zapro­jek­to­waną przez Helen Rose, znaną kostiu­mo­log pra­cu­jącą dla wytwórni fil­mo­wej MGM, uszyto ze stu­let­niej koronki Valen­cien­nes ozdo­bio­nej haftem punk­to­wym w róże oraz z jedwab­nej tafty ozdo­bio­nej tysią­cami maleń­kich pereł. Ponie­waż stary prze­sąd gło­sił, że panna młoda musi mieć na sobie coś nie­bie­skiego, dodano błę­kitne kokardki, nie­wi­doczne jed­nak dla postron­nych oczu, gdyż ukryto je pod każdą z trzech warstw halki. Począt­kowo głowę panny mło­dej miała zdo­bić tiara, ale Grace osta­tecz­nie zde­cy­do­wała się na cze­pek inspi­ro­wany kostiu­mem Szek­spi­row­skiej Julii, ude­ko­ro­wany kwia­tami poma­rań­czy. Dopeł­nie­niem ślub­nej kre­acji był tiu­lowy welon. Pan młody wystą­pił w mun­du­rze wła­snego pro­jektu, inspi­ro­wanym umun­du­ro­wa­niem armii napo­le­oń­skiej, a jego pierś zdo­biły liczne ordery – przed­miot kpin obser­wa­to­rów. A prze­cież książę otrzy­mał je za zasługi wojenne. Mimo wszystko ubra­nie Rainiera nie było udane pod wzglę­dem sty­li­stycz­nym: złoty sza­me­ru­nek i epo­lety, jak rów­nież czer­wono-biała szarfa w bar­wach Monako spra­wiały, iż przy­po­mi­nał boha­tera ope­retki…

W kate­drze cere­mo­nię obser­wo­wało sze­ściu­set gości. Pew­nym zgrzy­tem było odrzu­ce­nie zapro­sze­nia przez kró­lową Elż­bietę II, która nie przy­je­chała do Monako, uzna­jąc, iż na ślu­bie będzie „za dużo gwiazd”. Pry­wat­nie gar­dziła zarówno samym Rainie­rem, uwa­ża­jąc go za pod­rzęd­nego księ­cia, jak i Grace, uzna­jąc ją za hol­ly­wo­odzką gwiazdkę, która chce wejść do rodziny ksią­żę­cej, i nie wró­żyła ich mał­żeń­stwu świe­tla­nej przy­szło­ści. Cie­kawe, co by powie­działa, gdyby jakiś jasno­widz oświad­czył jej, że w przy­szło­ści jej wła­sny wnuk rów­nież poślubi aktorkę, i to znacz­nie skrom­niej­szego for­matu niż Grace Kelly?

Na cere­mo­nii ślub­nej nie zabra­kło wpraw­dzie ary­sto­kra­tów, ale nie­mal wszy­scy podzie­lali zda­nie angiel­skiej kró­lo­wej. Samą uro­czy­stość uznano wręcz za kpinę ze względu na obec­ność prasy i repor­te­rów, a uro­dziwa Grace nie budziła sym­pa­tii człon­ków socjety. Co wię­cej, mimo obaw Elż­biety II na ślu­bie zna­nej hol­ly­wo­odz­kiej aktorki zabra­kło aktor­skich gwiazd. Do Monako przy­je­chali jedy­nie David Niven z żoną, Glo­ria Swan­son i zaprzy­jaź­niona z Kelly Ava Gard­ner, ale bez swo­jego ówcze­snego męża – Franka Sina­try, bo para wła­śnie wsz­częła pro­ce­dury roz­wo­dowe.

Prze­wi­dy­wa­nia Onas­sisa spraw­dziły się co do joty: obec­ność pięk­nej Grace u boku księ­cia Rainiera dodała upa­da­ją­cemu księ­stwu nie­zwy­kłego bla­sku i… Monako znowu stało się modne. Osoba księż­nej przy­cią­gała tu wiel­kich tego świata, jak rów­nież zwy­czaj­nych tury­stów. Księ­stwo wró­ciło do daw­nej świet­no­ści, a bogaci przy­by­sze, tak samo jak nie­gdyś, zosta­wiali tu miliony dola­rów.

„Wul­kan pokryty śnie­giem”

Postron­nym wyda­wało się, że za murami pięk­nego pałacu w Monako uro­dziwa księżna wie­dzie szczę­śliwe, wręcz baśniowe życie, zwłasz­cza że ówcze­sna prasa chęt­nie zamiesz­czała zdję­cia Rainiera i Grace w oto­cze­niu trojga uro­czych dzieci, któ­rych się docze­kali. Ale to była tylko piękna fasada, za którą kryła się smutna prawda, bo ani księżna, ani jej mał­żo­nek nie byli ze sobą szczę­śliwi. Trzeba przy­znać, że oboje dbali o swój nie­ska­zi­telny image w oczach opi­nii publicz­nej, pil­nu­jąc, aby żaden nie­wy­godny sekret nie prze­do­stał się do mediów, co im się zresztą udało. Sama Grace była postrze­gana jako ideał współ­cze­snej księż­nej: pięk­nej, ele­ganc­kiej, odda­nej mężowi i dzie­ciom i z zapa­łem zaj­mu­ją­cej się dzia­łal­no­ścią cha­ry­ta­tywną. W dodatku ni­gdy się nie wywyż­szała: lubiła robić zakupy w tych samych skle­pach co „zwy­czajni” miesz­kańcy Monako, nie stro­niła od roz­mów ze swo­imi pod­da­nymi ani tury­stami. Jej bio­gra­fo­wie zawsze pod­kre­ślają jej głę­boką wiarę i przy­wią­za­nie do reli­gii kato­lic­kiej, w któ­rej jako potom­kini emi­gran­tów z Irlan­dii została wycho­wana. Ponoć po jej tra­gicz­nej śmierci w 1982 roku zło­żono nawet w Waty­ka­nie pety­cję o uzna­nie jej świętą. Jeżeli to prawda, to wspo­mniany doku­ment utknął w waty­kań­skich archi­wach, pokry­wa­jąc się kurzem, i zapewne nikt się nad nim nie pochy­lił. Grace wpraw­dzie dla wielu była ucie­le­śnie­niem anioła i rze­czy­wi­ście była głę­boko wie­rząca, jak rów­nież pobożna, ale z pew­no­ścią nie była odpo­wied­nią osobą do wynie­sie­nia na ołta­rze.

Grace Patri­cia Kelly – tak brzmiało rodowe nazwi­sko oraz imiona nadane jej na chrzcie – przy­szła na świat w Fila­del­fii 12 listo­pada 1929 roku jako zodia­kalny Skor­pion, co z lubo­ścią pod­kre­ślała przy każ­dej oka­zji. Z pew­no­ścią nie była kop­ciusz­kiem, gdyż uro­dziła się w jed­nej z naj­bo­gat­szych fila­del­fij­skich rodzin. Jej ojcem był John Bren­dan Kelly, zwany przez bli­skich Jac­kiem, zapa­lony spor­to­wiec i pasjo­nat wio­ślar­stwa. W tej dys­cy­pli­nie odniósł nie­mały suk­ces: w 1920 roku pod­czas igrzysk olim­pij­skich w Antwer­pii zdo­był złoty medal w jedyn­kach i dwójce podwój­nej, czego nikt do tej pory nie zdo­łał powtó­rzyć. Kelly oka­zał się rów­nie dobrym biz­nes­me­nem jak był spor­tow­cem. Zało­żona przez niego firma szybko się roz­ro­sła, a on sam osią­gnął sta­tus milio­nera w branży budow­la­nej, cho­ciaż karierę w budow­nic­twie zaczy­nał od sta­no­wi­ska pomoc­nika mura­rza, któ­rego zada­niem było nosze­nie cegieł. Fia­skiem zakoń­czyła się nato­miast próba zro­bie­nia przez Kelly’ego kariery w poli­tyce: w 1935 roku z ramie­nia demo­kra­tów wziął udział w wybo­rach na bur­mi­strza Fila­del­fii, ale prze­grał, nota­bene naj­mniej­szą róż­nicą gło­sów w histo­rii wybo­rów w tym mie­ście.

John był przy­stoj­nym, dobrze zbu­do­wa­nym męż­czy­zną, nic zatem dziw­nego, że ni­gdy nie narze­kał na brak powo­dze­nia u płci pięk­nej, z czego chęt­nie korzy­stał. Na żonę wybrał sobie poznaną na base­nie wyspor­to­waną blon­dynkę, młod­szą od niego o dzie­więć lat, smu­kłą i wysoką – Mar­ga­ret Kathe­rine Majer, córkę nie­miec­kich emi­gran­tów. Po latach, gdy Grace zyska sta­tus hol­ly­wo­odz­kiej gwiazdy, a potem księż­nej, prasa będzie pisać o jej irlandz­kich korze­niach, z upo­rem prze­mil­cza­jąc fakt, że w jej żyłach pły­nie cał­kiem spora domieszka nie­miec­kiej krwi. Przed­sta­wiano ją upar­cie jako rdzenną miesz­kankę Fila­del­fii, potom­ki­nię irlandz­kich emi­gran­tów. Nie bez powodu: kiedy Kelly poja­wiła się na ekra­nie, a więc w latach pięć­dzie­sią­tych ubie­głego stu­le­cia, pamięć o okro­pień­stwach dru­giej wojny świa­to­wej wciąż była żywa, a Niemcy, mówiąc oględ­nie, nie cie­szyli się za oce­anem sym­pa­tią. I zapewne dla­tego wytwór­nie fil­mowe rekla­mo­wały ją jako stu­pro­cen­tową Ame­ry­kankę o irlandz­kich korze­niach. Po krew­nych ze strony matki Grace odzie­dzi­czyła nie tylko nie­ska­zi­telną cerę, jasne włosy i nie­bie­skie oczy, ale także samo­dy­scy­plinę, skrom­ność, sza­cu­nek do pracy, oszczęd­ność, punk­tu­al­ność oraz prze­ko­na­nie, że danego słowa nie można ni­gdy zła­mać. Wpraw­dzie ku roz­pa­czy „mamci Kelly”, jak w rodzi­nie nazy­wano Mar­ga­ret, żadne z jej dzieci nie opa­no­wało w zado­wa­la­ją­cym stop­niu języka nie­miec­kiego, to udało się jej wpoić cór­kom oszczęd­ność oraz prze­ko­na­nie, że kobieta ni­gdy nie może sie­dzieć bez­czyn­nie. Wszyst­kie trzy panny umiały zatem robić na dru­tach i szy­deł­ko­wać, a robótki ręczne zaj­mo­wały Grace wolny czas także gdy została księżną. Oszczędna była do końca życia: jako uznana gwiazda samo­dziel­nie skle­jała sobie buty, a będąc księżną, na Boże Naro­dze­nie każ­dego roku wrę­czała człon­kom per­so­nelu pała­co­wego… po kostce mydła, wpraw­dzie bar­dzo dro­giego. Ni­gdy nie wyrzu­cała ubrań, a jej młod­sza córka, księż­niczka Ste­fa­nia, musiała dona­szać rze­czy po star­szej Karo­li­nie. Z kolei irlandz­kim genom przy­szła gwiazda ekranu zawdzię­czała dosko­nałą, wręcz foto­gra­ficzną pamięć, z któ­rej sły­nął jej dzia­dek, John Henry Kelly, jak rów­nież wytrwa­łość i upór oraz… nieco spro­śne poczu­cie humoru.

Miłość do teatru też miała w genach – jej stryj, Geo­rge Kelly, zdo­był sławę i uzna­nie jako autor zna­ko­mi­tych sztuk teatral­nych, a za jedną z nich otrzy­mał nawet nagrodę Pulit­zera. Dra­ma­to­pi­sarz miał jed­nak pewien bole­sny sekret, o któ­rym nie mówiono otwar­cie nawet w gro­nie naj­bliż­szych krew­nych – był homo­sek­su­ali­stą. Kiedy odwie­dzał rodzinny dom ze swoim part­ne­rem, Wil­lia­mem Weagleyem, z któ­rym spę­dził aż pięć­dzie­siąt lat, zawsze przed­sta­wiał go jako… swo­jego poko­jowca. Grace musiała się jed­nak domy­ślić, jakie były rela­cje łączące obu dżen­tel­me­nów, a ponie­waż bar­dzo kochała i podzi­wiała swo­jego stryja, jako doro­sła osoba miała dużo tole­ran­cji dla osób nie­he­te­ro­nor­ma­tyw­nych.

Grace uro­dziła się jako dru­gie z czworga dzieci Mar­ga­ret i Jacka, któ­rzy poza nią docze­kali się jesz­cze dwóch córek: Mar­ga­ret Kathe­rine, zwa­nej w rodzi­nie Peggy, oraz Eli­za­beth Anne, zwa­nej przez bli­skich Lizanne, i jed­nego syna, naj­młod­szego z całej gro­madki, Johna Bren­dana Juniora, nazy­wa­nego Kell. Cho­ciaż dziś nikt nie może w to uwie­rzyć, dla ojca, marzą­cego, by wszyst­kie jego dzieci kon­ty­nu­owały jego karierę spor­tową, mała Grace, naj­słab­sza, naj­chud­sza i zara­zem naj­bar­dziej cho­ro­wita z całego rodzeń­stwa, była jed­nym wiel­kim roz­cza­ro­wa­niem. Ojciec uwa­żał ją wręcz za brzydką i głu­pią. Naj­więk­sze nadzieje wią­zał nato­miast ze swoją naj­star­szą lato­ro­ślą, Peggy, będącą jego ulu­bie­nicą, oraz z jedy­nym synem, w zamia­rach ojca mają­cym kon­ty­nu­ować karierę w wio­ślar­stwie. A tym­cza­sem mała Grace była w ojca wpa­trzona jak w obraz i od zawsze pra­gnęła jego miło­ści i akcep­ta­cji, któ­rej jej nie oka­zy­wał.

Gdy była małą dziew­czynką, przy­szła księżna uwiel­biała bawić się w teatr, wyko­rzy­stu­jąc do tego swoje misie i lalki, ale kiedy nieco pod­ro­sła, chciała zostać balet­nicą i rze­czy­wi­ście uczyła się tańca. Jed­nak pod­czas jakichś waka­cji nasto­let­nia Grace osią­gnęła wzrost sto sie­dem­dzie­siąt cen­ty­me­trów i oka­zało się, że jest za wysoka na tan­cerkę bale­tową, tak więc marze­nia o karie­rze pri­ma­ba­le­riny roz­wiały się niczym poranna mgła. Wów­czas skie­ro­wała się ku aktor­stwu, zwłasz­cza że nie dostała się do Ben­ning­ton Col­lege, oble­wa­jąc egza­min z mate­ma­tyki, czym po raz kolejny roz­cza­ro­wała wyma­ga­ją­cego ojca. Zapewne dla­tego nie pro­te­sto­wał, kiedy posta­no­wiła zostać aktorką, w paź­dzier­niku 1947 roku roz­po­czy­na­jąc naukę w nowo­jor­skiej Aka­de­mii Sztuk Dra­ma­tycz­nych. Jak przy­stało na dziew­czynę o nie­miec­kich korze­niach, była pra­co­wita i dużo czasu spę­dzała na nauce, jed­no­cze­śnie zara­bia­jąc na utrzy­ma­nie jako modelka. Za udział w kam­pa­niach i spo­tach rekla­mo­wych, czę­sto emi­to­wa­nych w tele­wi­zji, zara­biała od sied­miu do dwu­dzie­stu dola­rów za godzinę, cza­sem jej tygo­dniowe zarobki wyno­siły nawet kil­ka­set dola­rów. Jej twarz tra­fiła na okładkę „Cosmo­po­li­tan”, można było ją rów­nież oglą­dać na rekla­mach papie­ro­sów, sprzętu AGD oraz… środ­ków owa­do­bój­czych. Pro­dukty te rekla­mo­wała także w spo­tach tele­wi­zyj­nych, a pod­czas ich krę­ce­nia miała oka­zję spró­bo­wać swo­ich sił przed kamerą. Ale nie były to udane występy. „Ci, któ­rzy widzieli mnie nama­wia­jącą do pale­nia Pall Malli, pew­nie szybko prze­rzu­cali się na Camele”2 – wspo­mi­nała te czasy. W prze­rwach mię­dzy pozo­wa­niem, nauką i krę­ce­niem spo­tów cho­dziła na randki.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. W. Leigh, Grace Kelly, War­szawa 2014, s. 149. [wróć]

2. K. Barzow­ski, Grace Kelly: bajka bez happy endu, https://kul­tura.onet.pl/film/wywiady-i-arty­kuly/grace-kelly-kim-byla-naj­wa­zniej­sze-role/pelf55n [wróć]