Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poruszająca opowieść o Krzysztofie Krawczyku dwóch najbliższych mu osób: żony, Ewy Krawczyk oraz menedżera – Andrzeja Kosmali.
Obszerne, emocjonalne opisy radzenia sobie z żałobą i zainteresowaniem mediów, przedstawiające konflikt z dawnymi przyjaciółmi i dążenie do ochrony spuścizny piosenkarza zawarte w intymnych wypowiedziach.
Całość przepleciona licznymi cytatami z wywiadów prasowych, radiowych i telewizyjnych. Wspomnienia i refleksje na temat popularności i sławy, tego, czym są dla artysty i jego najbliższych oraz co mogą odebrać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Sława tak często zniesławia
Muzyka moja miłość
nigdy ci nie skłamie
łagodzi obyczaje
nawet tu w Warszawie
Muzykę tworzy człowiek
i tu się rodzi sława
rzecz piękna i cudowna
lecz trudna i groźna to sprawa
Bo sława tak często zniesławia
jest krucha jak lód na jeziorze
trzeba stąpać ostrożnie
by nie znaleźć się pod lodem
Bo sława tak często zniesławia
więc gdy chcesz w jej cieple się ogrzać
zbliżaj się bardzo powoli
pamiętaj – zbliżasz się do ognia
Karierę można zgasić
jak światło w pokoju
zrzucić z siebie ten blichtr świata
i odejść w spokoju
Przekreślić jednym słowem
wszystko to co było
zawrócić siebie z drogi,
z tej drogi, dla której się żyło,
oj, się żyło
Bo sława tak często zniesławia
jest krucha jak lód na jeziorze
trzeba stąpać ostrożnie,
by nie znaleźć się pod lodem
Bo sława tak często zniesławia
więc gdy chcesz w jej cieple się ogrzać
zbliżaj się bardzo powoli
pamiętaj – zbliżasz się do ognia
Słowa: Andrzej Kosmala
Muzyka: Wiesław Wolnik
Śpiew: Krzysztof Krawczyk
Dlaczego?
Andrzej Kosmala: Co jest ważniejsze: pytanie czy odpowiedź? Dla wielu odpowiedź! Pytanie jest zbędne. Dlaczego? Bo już samo w sobie formułuje treść, jest oświadczeniem, poglądem, sugestią.
Jednak by uzyskać odpowiedź, trzeba zadać pytanie. Ale ludzie lubią sobie sami zadawać pytania i sami na nie odpowiadać. Bo wydaje im się, że wszystko wiedzą najlepiej, chociaż ta ich mądrość prowadzi często do kreacji nieprawdziwych faktów i ocen. A to, że zadają ból drugiemu człowiekowi, szczególnie gdy on czymś się w życiu pozytywnie wyróżnił, to już jest problem drugiej strony.
Życie ludzkie składa się z podstawowych pytań. Zawarte są w słowach: kto, co, kiedy, gdzie, komu i dlaczego? To ostatnie jest trudniejsze, wcześniejsze też trudne, ale są określeniem danych, a nie zawierają pytania o przyczyny stanu rzeczy.
Jakże często zadajemy je sobie sami i nie potrafimy na nie odpowiedzieć. Nie potrafimy czy nie mamy odwagi? Szczególnie kiedy pytanie: dlaczego jest prowokacją ludzi nam wrogich, chcących zniekształcić rzeczywistość.
My w tej książce postaramy się odpowiedzieć na wiele pytań. W tym to najważniejsze: dlaczego? To pytanie kierujemy też do czytelników, szczególnie tych, którzy dali się zwieść sensacjom brukowców i portali internetowych.
Chcieliśmy najpierw zatytułować tę książkę: Sława tak często zniesławia. To tytuł piosenki śpiewanej przez Krzysztofa Krawczyka.
Żeby ludzie zaczęli cię niszczyć, to musisz najpierw stać się kimś! Coś znaczyć! Dla jednych staniesz się obiektem podziwu i zachwytu, dla innych wygodnym celem wylewania żółci, kompleksów, zazdrości, nienawiści.
Takim obiektem stała się postać artysty, którego byłem przez czterdzieści siedem lat menedżerem, a Ewa Krawczyk przez blisko czterdzieści lat żoną, ale też tak zwanym road menedżerem (czyli organizatorem i koordynatorem tras koncertowych), a także występowała na scenie z Krzysztofem jako chórzystka.
ŚP. KRZYSZTOF KRAWCZYK Odszedł od nas do wieczności 5 kwietnia 2021 roku
Krzysztof Krawczyk był wielką postacią polskiej piosenki, ale zawsze znalazło się kilka procent osób mu nieprzychylnych, choć większość go kochała. Jednak ta mniejszość sprawiała mu wiele bólu, tym bardziej że była krzykliwa. Mimo to Krzysztofowi w dniu odejścia wszyscy pokazali szczere wzruszenie, a łzy wylane nad jego trumną i sposób, w jaki pożegnała go Polska, był szczery, wzruszający. Takiego pogrzebu nie miał dawno w Polsce żaden artysta.
Byliśmy w rozpaczy, ale też dumni, że tak pięknie został pożegnany.
Ale niedługo. Już po tygodniu wylał się pospolity hejt na Krawczyka oraz na Ewę Krawczyk i mnie jako menedżera – ludzi mu oddanych.
Ci dziwni ludzie przebierali nogami, oczekując tragicznej dla nas wiadomości, kiedy Krzysztof walczył jeszcze o życie. Cztery dni przed śmiercią, i o zgrozo w prima aprilis, ukazał się na tytułowej stronie „Super Expressu” sensacyjny artykuł:
Fala nienawiści! Artysta walczy z koronawirusem i ogromną falą nienawiści. Ludzie życzą mu…
To się w głowie nie mieści! Fala nienawiści spłynęła na Krzysztofa Krawczyka. Po tym, jak gwiazdor za pomocą mediów społecznościowych poinformował fanów, że z powodu koronawirusa trafił do szpitala i prosi o modlitwę, źli ludzie postanowili go zaatakować. Jedni nazywają go głupcem, inni zarzucają, że promuje się na pandemii, a inni… życzą mu śmierci.
„Kochani. Niestety i mnie dopadł COVID. Jestem w szpitalu, muszę podjąć walkę, jeszcze jedną w moim życiu walkę! (…) Nie oczekujcie żadnych wiadomości ode mnie. I proszę, nie nękajcie moich bliskich. Mogę tylko Was prosić o modlitwę!” – napisał w ubiegłym tygodniu Krawczyk. Pod wpisem gwiazdora pojawiło się wiele słów wsparcia, lecz niestety także okrutne ataki: „Krzychu, skończ ten cyrk”, „Kolejny zapomniany artysta potrzebuje rozgłosu”. „Chory ledwo daje radę, ale na fejsbuku musi się podzielić nowiną”. „Ludzie, kiedy skumacie, że gwiazdy się sprzedają, bo robią reklamę COVID” – czytamy.
Pojawili się również i tacy, którzy życzą muzykowi śmierci: „Żegnaj Krzysiu. Moje hemoroidy ronią krwawe łzy rozpaczy” czy „Wstrzyknęli panu COVID i truciznę, a nie szczepionkę. Do zobaczenia w tamtym innym lepszym świecie” – pisali brutalnie.
Falę hejtu na Krawczyka postanowił skomentować jego menedżer: „Kochani, nie jest źle z Krzysztofem. Choć złośliwcy, kiedy podajemy takie wiadomości, uważają, że to piar. Jeden zapytał, dlaczego podajemy takie wiadomości o Krzysztofie Krawczyku, a nie o Janie Kowalskim? „Choćby dlatego, że Jan Kowalski nie nagrał przebojów: Rysunek na szkle, Parostatek, Jak minął dzień czy Byle było tak. Kiedy wreszcie w tym kraju zginie zawiść? Kiedy czytam te krytyczne uwagi, to sprawdzam, skąd pochodzą. I są to jednorazowo założone konta, żeby przyłożyć znanemu człowiekowi. Polska zawiść!” – grzmi Andrzej Kosmala.
Panie Krzysztofie, „Super Express” życzy szybkiego powrotu do zdrowia!
Ten tekst ukazał się (o ironio!) 1 kwietnia 2021 roku w „Super Expressie”. A 5 kwietnia Krzysztof zmarł. Ale ataki, które potem się pojawiły na tych samych i podobnych kontach, pochodziły z tych samych źródeł.
Z każdym dniem hejterzy uderzali ze zdwojoną siłą; a najpodlejszy z zarzutów, jakie mogłem wyczytać to: „Dlaczego Krawczyk miał pogrzeb państwowy, czyli za nasze pieniądze? Pani Ewunia chciała przyoszczędzić?”. Na czele tej grupy stanęli niestety: Marian Lichtman, syn Igor i jego tajemniczy opiekun Krzysztof Cwynar ze swoim menedżerem Zbigniewem Rabińskim. Na pochyłe drzewo każda koza skacze, mówi polskie przysłowie, więc dołączyła się także niejaka pani Filipiak, w nowej sytuacji kolejna narzeczona Igora Krawczyka. Kolejna osoba licząca, że i jej skapnie coś z gwiazdorskiego spadkowego stołu, tym bardziej że komornik pukał do jej drzwi z jej znanego powodu. Jednak życie szybko się zmienia i kiedy oddaję tę książkę do druku, pani Kasia nie jest już partnerką Igora tylko ofiarą niestałości jego uczuć.
Spróbujmy na razie przyjąć postępowanie tych ludzi jako pozytywne. Chcą pomóc synowi, sierocie po wielkiej polskiej gwieździe piosenki Krzysztofie Krawczyku i wywalczyć dla niego jak najwięcej, bo przecież ojciec zostawił po sobie majątek. A to, że przy okazji szkodzą legendzie polskiej piosenki, człowiekowi, który już nie może się bronić, to ich nie wzrusza. To ich napędza, a przecież jeżeli widzieli krzywdę, mogli wcześniej porozmawiać z Krzysztofem Seniorem.
W tej książce, autorzy, osoby najbliższe Krzysztofowi, postarają się odpowiedzieć na wiele pytań zawierających słowo: „dlaczego?”, używając także cytatów z wywiadów prasowych, radiowych i telewizyjnych, rozmów czy wpisów na Facebooku.
Reagując na niszczenie legendy Krawczyka, chcemy dopowiedzieć wiele o jego życiu. Nie wszystko znalazło się w książce Życie jak wino. A ci wylewający hejt na życie Krawczyka, jego życie prywatne, niech pamiętają, że nie wymażą tych niezliczonych nagrań piosenek na antenach, w archiwach, a przede wszystkim ze świadomości Polaków. Nie zniszczycie legendy wielkiego Artysty!
Sława zniesławia.
I tak w końcu zatytułowaliśmy tę naszą rozmowę, czyli wspomnienia sprowokowane hejtem, jaki spadł na wielkiego artystę i na osoby mu najbliższe. Zniesławianie sławnego człowieka to ulubione zajęcie podłych ludzi. Ale zazwyczaj nieprzynoszące tego, co chciał osiągnąć zniesławiający. Czyli przekreślenia dorobku życia artysty, który dzięki swoim osiągnięciom stał się sławny, a jego sława jest nie do zniszczenia.
Możecie sobie mówić o Krzysztofie Krawczyku, co chcecie, bo on, stając się wielką legendą polskiej piosenki, stał się także waszą własnością, a to, że w życiu prywatnym nie wszystko mu się ułożyło, to tak już bywa. Któż z nas jest idealny?
Jego życie przypominało bystrą, rwącą rzekę, raz zwalniającą, raz przyspieszającą, porywającą różne nieczystości, ale też i kwiaty piękna, które po przeobrażeniu, po jakimś czasie, i nabraniu dystansu tworzyły upojne dzieła. W tym wypadku pieśni wpadające w ucho. Bo siłą piosenek Krawczyka było to, co pozostawało w uszach ludzi i pozostanie na zawsze!
Życie ma tak wiele barw
Kiedy życie nie da żyć
I wygasa ogień serc
Jesteś przy mnie w trudne dni
I pozwalasz żyć
Zbudowałem dla nas dom
Niech przystanią będzie nam
Przed podróżą w dziwny świat
Która czeka nas
Życie ma tak wiele barw
Radość smutek śmiech i łzy
Trzeba umieć czerpać z nich
To co daje żyć
Kiedy prawda traci sens
A głupota królem jest
Kiedy wszystko cenę ma
Mamy własny świat
W tęczy zapomnianych barw
Znajdujemy inny świat
W zapomnieniu giną łzy
Chce się dalej żyć
Życie ma tak wiele barw
Radość smutek śmiech i łzy
Trzeba umieć czerpać z nich
To co daje żyć
Życie ma tak wiele barw
Najpiękniejszą jesteś Ty
Umiesz mi rozjaśnić świat
Kiedy trudno żyć
Słowa: Andrzej Kosmala
Muzyka: Ryszard Kniat
Śpiew: Krzysztof Krawczyk
Ewa Krawczyk: Kiedy po śmierci Krzysztofa zaczął się festyn pomówień, oskarżeń, kłamstw, emocjonalnie odpowiadałam: ja wam jeszcze napiszę całą prawdę. Tak to często powtarzałam, że zwróciły na to uwagę wydawnictwa tabloidowe.
Bardzo zapragnęły wydać tę książkę, oczywiście pełną pikantnych, sensacyjnych szczegółów. Nawet nie musiałam pisać, miałam tylko porozmawiać z wysłaną panią redaktor, która nagra moje wspomnienia i już sama nada im właściwy kształt.
Tymczasem ja zapragnęłam sama od siebie napisać, bo tak mnie bolały te kalumnie, jakie na mnie spadły. Gdyby to tylko dotyczyło tego, jaką byłam macochą dla Juniora. Zapewne mogłabym być lepszą, ale sprawa była bardziej skomplikowana, o czym opowiem na kartach tej książki. Poza tym ataki na mnie, które przede wszystkim formułował w bezczelny sposób niby przyjaciel Krzysztofa Marian Lichtman, zwalały z nóg, a moje serce już nie odzyska dawnego spokoju. Jeżeli umrę na serce, to Twoja zasługa, Marianie!
Wiecie, że ja tak kochająca mojego męża, będąca dla niego przez trzydzieści lat żoną, niańką, pielęgniarką i podporą, zostałam przez tego człowieka i drugiego, nieznanego mi dotąd, niejakiego Cwynara, oraz Igora oskarżona, że wpędziłam Krzysztofa Krawczyka do grobu. Ja, która najchętniej poszłabym tam za nim!
Zaczęli biegać po tabloidach i opowiadać jakieś niestworzone rzeczy o naszym życiu prywatnym, które przecież łączyliśmy także z zawodowym.
Tego pierwszego strzegliśmy z Krzysztofem w naszej samotni w Grotnikach. Owszem, była pomoc domowa, ogrodnik i ludzie pomagający nam w kontakcie ze światem, bo przecież z Krzysztofem kochaliśmy strzec miru życia domowego w tej naszej jedliczowskiej brzezinie. Gdyby nawet ktoś z ludzi nam towarzyszących w życiu codziennym chciał zachować się nielojalnie, to nie miał po prostu szansy sprzedać informacji będącej przedmiotem zainteresowania tabloidów, bo nasze życie domowe i rodzinne dalekie było od tego, co interesuje brukowce. Oczywiście jak w każdej rodzinie były chwile lepsze lub gorsze, ale nigdy nie było awantur, które mogłyby stanowić pożywkę dla ludzi karmiących się sensacją.
Teraz wracam do książki. Dotychczas byłam tylko zawziętą czytelniczką. Żeby Krzysiu mógł spać, to gdy czytałam po nocach, oświetlałam sobie stronice latarką.
Ale co innego czytać, a co innego napisać i to w sytuacji, kiedy targała mną wściekłość, bezradność, bo jak walczyć z kłamstwem? Myślałam, jak się zabezpieczyć przed moim brakiem doświadczenia. Żeby przez nieopatrznie wyrzucone z siebie słowa, niedokładnie przekazane myśli i rozmowy, zapomnienie czy emocje nie zrobić komuś czy też sobie krzywdy.
I postanowiłam zrobić to, co zrobił Krzysztof, kiedy przyszło zamówienie na autobiografię. Krzysztof bez wahania odpowiedział: mogę to zrobić tylko z Andrzejem Kosmalą, od czterdziestu lat moim menedżerem. On wie więcej o mnie niż ja sam. On ma całe archiwa pełne dokumentów, filmów, zdjęć, nagrań. Bez niego nie powstałby Leksykon Krzysztofa Krawczyka wydany przez Agorę w 2007 i 2008 roku. Tak powstała wydana trzykrotnie książka Życie jak wino, pierwsze wydanie jeszcze za życia Krzysia, a drugie, rozszerzone, po jego śmierci, a potem w wersji special edition. Bez Andrzeja wiedzy i archiwum nie powstałby w 2020 roku wspaniały film dokumentalny TVP w reżyserii Krystiana Kuczkowskiego i Michała Bandurskiego Krzysztof Krawczyk – całe moje życie, który był ukoronowaniem kariery Krzysztofa.
Podczas premiery telewizyjnej tego filmu w pierwszy dzień świąt ostatniego w życiu Krzysztofa Bożego Narodzenia, cały czas z Krzysztofem płakaliśmy, i pierwsze, co zrobił Krzysztof, to zadzwonił do Andrzeja z podziękowaniem. Powiedział: „Bez ciebie by tego filmu nie było”, a Andrzej odpowiedział: „Krzysztof, co ty mówisz – to bez ciebie by tego filmu nie było!”. Na to Krzysztof pojednawczo: „No to powiedzmy: bez nas dwóch. To efekt naszej pracy, naszych fascynacji i przede wszystkim przyjaźni”.
I tę książkę, którą macie Drodzy Czytelnicy przed sobą, napisaliśmy teraz wspólnie. Choć to, co przeczytacie, jest wynikiem osobnego pisania i towarzyszących temu pisaniu długich naszych rozmów telefonicznych między Grotnikami a Rosnowem. Pojechaliśmy nawet do Chicago tropem Krzysztofa…
Tematy, które poruszamy są trudne, kiedy odpowiadam na zaczepki wobec mojej osoby, ale żeby tylko mojej…
Przede wszystkim kalające pamięć mojego męża, Wielkiego Artysty.
Konieczny był mi tutaj jako współautor i redaktor prowadzący wydawnictwo mistrz pióra, ale nade wszystko człowiek pracujący i przyjaźniący się z Krzysztofem przez czterdzieści siedem lat. Człowiek, którego do ostatniej chwili mój mąż zwał wodzem. Nawet po rozmowach, w których się sprzeczali, padało ze strony Krzysztofa sakramentalne: Wodzu, prowadź!
Tak też brzmiały ostatnie słowa wypowiedziane przez Krzysztofa do Andrzeja na łączu FaceTime.
I który też doznał ataków od ludzi znających Krzysztofa przelotnie, gdzieś na marginesie jego życia…
I jeszcze jedna uwaga: o Krzysztofie Krawczyku Seniorze piszemy, używając imienia Krzysztof, ze zdrobnieniami typu Krzysiu. Natomiast o synu zgodnie z metryką – Igor albo jak on lubi – Junior. Żeby nie wkradły się jakieś przekłamania.
Jeszcze o Andrzeju
Ewa Krawczyk: Andrzej Kosmala, z którym znam się ponad trzydzieści lat, był przez czterdzieści siedem lat menedżerem Krzysztofa Krawczyka – do jego śmierci. I chociaż artysta odszedł, Andrzej w dalszym ciągu pełni tę funkcję. Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby Andrzeja zabrakło, ponieważ nie ogarnęłabym tego wszystkiego, chociażby zorganizowania pogrzebu, koncertów opolskich, wydania książki o Krzysztofie, pamiątkowych znaczków pocztowych, serii płyt i pomocy w wyborze projektu nagrobka i jego realizacji i wielu spraw upamiętniających Krzysztofa.
Andrzeja pomysły były i są najlepsze i każdy wyjątkowy. Rzadko się myli. Ja osobiście nie znam drugiego tak inteligentnego człowieka i zawsze powtarzam, że Kosmala ma dwa mózgi, bo jeden to za mało przy takiej wiedzy i pomysłach. On wie wszystko; jak nie mogę sobie przypomnieć daty lub czegokolwiek – on mi zawsze podpowie i o wielu innych ważnych rzeczach przypomni, których ja niestety nie pamiętam. Na początku nie mieliśmy takiego porozumienia, ale docieraliśmy się dziesięć lat. Rzadko kiedy żona artysty toleruje menedżera. Bardzo dużo artystów zrywało współpracę właśnie przez żony.
Mnie denerwowały niekończące się rozmowy telefoniczne do późna w nocy, tym bardziej że Andrzej żyje w strefie czasowej amerykańskiej. Chodzi rano spać, po czym śpi cały dzień, śniadanie jada między szesnastą a osiemnastą, a w nocy pracuje, gdy my chodziliśmy spać po polsku. Więc telefony i dyskusje do dwudziestej trzeciej, a nawet do drugiej w nocy. Żadna żona artysty by tego nie wytrzymała. Wpadłam więc na pomysł ukrócenia tego i wyłączałam telefon z gniazdka, bo mi było z tym źle. Wtedy nie było telefonów komórkowych, tylko stacjonarne. Nie można było wyjść do drugiego pomieszczenia. Choć kiedy pojawiły się komórki, Krzysztof przeniósł swoje rozmowy z Andrzejem do łazienki. Ale zanim nastąpiła ta epoka, Krzyś się dziwił, dlaczego Kosmala nie dzwoni, a ja milczałam i dzięki temu mogliśmy pooglądać telewizję czy poczytać książki lub gazety. Oczywiście przyznałam się po jakimś czasie i panowie postanowili, że rozmawiają tylko do dwudziestej drugiej.
Na początku też nie mieliśmy do siebie zaufania, ale Andrzej twierdzi, że gdyby Krawczyk przyjechał z Ameryki z inną żoną, to nigdy nie zająłby się nim jako artystą. Pewnie pomyślał młoda, to ją się ułoży i wychowa.
Na początku może tak było, ale poznałam tę branżę i mogłam już zabrać głos. Nigdy nie wtrącałam się do pracy Andrzeja i Krzysia, co mają nagrywać, gdzie i tak dalej. To nie moja działka. Sprawy artystyczne zostawiałam panom, dlatego tutaj nie było żadnych problemów.
Jak zapytano mnie, czy mi się coś podoba, to powiedziałam swoje zdanie i tyle. Andrzej z Krzysiem decydowali. A potem współpracowałam z Andrzejem, bo wiedzieliśmy, że razem można wiele osiągnąć. Krzyś bardzo szanował Andrzeja, jego pracę i wszystko, co dla niego robił.
Branża zazdrościła Krawczykowi, że ma takiego wspaniałego menedżera. Wielu chciało go nam po prostu podkupić, ale Kosmala to poznaniak z charakterem i jest bardzo lojalny. Nigdy nie brał tego pod uwagę, dlatego panowie pracowali bez żadnej umowy. Chyba potem coś podpisali, bo wymagała tego firma, w której nagrywali płytę. Andrzej musiał mieć pisemne oświadczenie, że reprezentuje artystę Krzysztofa Krawczyka.
Andrzej angażował Krzysia bardzo często do różnych produkcji telewizyjnych, programów radiowych, a my nie zawsze po męczącej trasie mieliśmy na to siły. Musieliśmy odpocząć. Wtedy właśnie były kłótnie, do których ja wkraczałam. Rzadko wygrywałam tę walkę, bo argumenty były mocne i to dzięki determinacji Andrzeja telewizja posiada ogromny materiał o Krzysiu. Podejrzewam, że żaden polski artysta nie ma takiego menedżera, a nawet jestem pewna tego po śmierci Krzysia, kiedy nie ma go wśród żywych, a żyje artystycznie na antenach radiowych i telewizyjnych, ukazują się płyty, a Andrzej ma wiele pomysłów, by utrwalać legendę Krzysztofa. Ale za życia Krzysia czasami jak uznaliśmy, że program nie jest wart naszego wyjazdu, to po prostu artysta był chory, bolało go gardło, i nie było mowy, żeby wyzdrowiał do piątku. I wtedy już Andrzej nie miał żadnych argumentów. Myślę, że doskonale wiedział o naszych kłamstwach.
Często zapraszał ekipy telewizyjne do domu, czego nie cierpiałam. Dwa razy musiałam wymieniać parkiet, bo zniszczyli podłogę, ale jak mówiłam Kosmali o kosztach, to powtarzał: „Ewa, daj spokój”. I wtedy były spięcia, nigdy nikt mi nie zapłacił za te zniszczenia, więc położyłam kafle. Bałagan był zawsze okropny, a sprzątania na dwa dni.
Dzisiaj mogę tylko Andrzejowi podziękować za to, że mnie przymuszał do tej kłopotliwej sytuacji. Dzięki temu w archiwach pozostał taki ogromny materiał. To dzięki Andrzejowi!
Napiszę w dalszej części, jak walczyliśmy wspólnie z różnymi nieprzemyślanymi pomysłami Krzysztofa. Często musieliśmy gasić je z Andrzejem jak straż pożarna ogień.
Współpraca układała nam się w miarę dobrze. Jego żona, świętej pamięci Izunia, bardzo kochała mojego Krzysia, więc też miałam ją po swojej stronie. Wtedy, kiedy była potrzeba, Andrzej nie chciał Izy zabierać na wyjazdy zagraniczne, ale Krzyś bardzo ją lubił. I on jej fundował takie wyjazdy. Byliśmy w Australii, Stanach Zjednoczonych, Grecji, Niemczech i Anglii.
Obecna żona Kasia jest cudowną i ciepłą osobą. Jak jeździliśmy razem na koncerty, to już byłam spokojna, bo Kasia nie odstępowała Krzysia na krok, pomagała mu we wszystkim, a Krzyś zawsze powtarzał: „Kasiu, jak ty jesteś, to ja jestem dużo spokojniejszy”. Kawa, herbata, jedzenie – Kasia dbała o niego jak o dziecko.
Kasiunia do dzisiaj jest bardzo troskliwa, martwi się o mnie, dzwoni, pyta, czy mi czegoś potrzeba. Pomaga mi przy książce, przepisując na komputerze moje wspomnienia, pisane przeze mnie ręcznie. Tę swoją troskę o Krawczyka przelała na mnie, za co jestem jej ogromnie wdzięczna. Andrzej to chyba do dzisiaj nie wie, jakie ma szczęście do kobiet w swoim życiu, bo ja za żadne pieniądze nie dałabym rady z takim jak jego charakterem wytrzymać!
A ludzie już zrobili z nas parę. Nawet w internecie piszą wiersze o naszej wielkiej miłości. Przepraszam, ale trzeba być naprawdę głupcem, żeby w ogóle o tym pomyśleć. Andrzej nigdy nie próbował mnie podrywać. Może mu się nie podobam? Tak jak on mnie. Oboje kochaliśmy Krzysia. I to było święte. A ja byłam tylko jego, jak on mój.
O Andrzeju można by napisać piękną książkę, ale to jest może dobry pomysł na następną. Krzyś zawsze powtarzał: Kosmala to drugi Krawczyk, i miał rację, bo bez Andrzeja nie byłoby Krawczyka!
Nie mam słów, żeby podziękować Andrzejowi za te lata ciężkiej pracy. Bo praca z artystą należy do bardzo ciężkich. Dzisiaj dzięki Andrzejowi świat dalej ogląda i czyta o Krzysztofie Krawczyku. Andrzej nie pozwoli zamknąć w szufladzie twórczości Krzysia. Pracuje jeszcze więcej niż za życia Krzysia, a ja modlę się o zdrowie Andrzeja codziennie, bo bez Andrzeja menedżera i przyjaciela zginęłabym.
Andrzej Kosmala to jest największy przyjaciel mojego męża i nie było innych przez czterdzieści lat, jak byłam z Krzysiem. Jeśli ktoś mówi, że był przyjacielem Krzysztofa Krawczyka, to nadużywa tego słowa. Niech udowodni tę przyjaźń, a ja chętnie go poznam.
Z podziękowaniem, Andrzeju! Ewa
Andrzej Kosmala: Wiesz, że jeżeli chodzi o nasze rodzinne spotkania: Krawczyków i rodziny Kosmalów, to było odbębnianie całego towarzyskiego ceremoniału. A Krzysztof uwielbiał celebrować spotkania towarzyskie. Bywalcy tych spotkań pamiętali je potem długo. Powiedziałem mu kiedyś: wiesz, pomyliłeś się z zawodem, ty powinieneś zostać szefem protokołu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych albo na jakiejś placówce dyplomatycznej.
Zresztą już w drugiej połowie lat 70. z pierwszych zarobionych pieniędzy, głównie w NRD, zaczął budować w Szklarskiej Porębie pensjonat, który chciał prowadzić osobiście, a jako bonus dla gości dołączać swoje śpiewanie! Jak na tamte czasy był to szalony pomysł, ale Krawczyk tak zrozumiał rzucone wtedy przez Edwarda Gierka hasło: musimy brać sprawy w swoje ręce! I kiedy z wizytą na budowie Krawczyk gościł Zenona Laskowika, ten miał tylko jeden komentarz: Szalony Krawiec!
Ale tak naprawdę, jeżeli chodzi o nasze tego typu spotkania, to po przejściu wstępnej celebry, zarówno on, jak i ja czekaliśmy na moment swobody, żebyśmy mogli omówić sprawy zawodowe. Bo my byliśmy pracoholikami!
Było to omawianie planów, często wyrzucanie wzajemnych pretensji, polemizowanie, a nawet kłótnie.
Ewa, widząc ten błysk w naszych oczach, mówiła do mojej świętej pamięci Izy, a potem czyniła to do Kasi: „No to chodźmy i zajmijmy się kuchnią, bo panowie mają swoje sprawy do omówienia”. A te sprawy wydawały nam się niecierpiące zwłoki, do tego rozmowy często nie były łatwe, a Krzysztof bardzo chciał, byśmy rozmawiali sami i nigdy nie były to rozmowy dotyczące na przykład pieniędzy. Myśmy właściwie nigdy się nie kłócili i nie dyskutowali o pieniądzach, no chyba że chodziło o kwoty negocjacyjne ewentualnych honorariów dla Krzysztofa, ale wtedy jak spod ziemi pojawiała się Ewa i wchodziła w rozmowę. Bo ona była księgową w tym związku. Zresztą czy nie jest tak w większości związków małżeńskich czy partnerskich?
Były też w naszej przyjaźni chwile specjalne. Krzysiu, śpiewałeś na ślubie mojej córki Joanny Ave Maria w kościele i bawiłeś się na jej weselu… Śpiewałeś nad trumną i grobem mojej małżonki, a waszej przyjaciółki Izabeli… Byłeś przy pierwszej komunii mojego wnuka Fryderyka… Ewa zaś została matką chrzestną mojej wnuczki Izuni…
I byłeś przy grobie mojego syna Roberta w momencie mojej największej tragedii w życiu. Tych naszych wspólnych łez nie da się wymazać przez zapomnienie…
Zawsze można było liczyć na Twoje wsparcie wynikające z pozycji zawodowej i pozycji społecznej, ale przede wszystkim mogłem liczyć na Ciebie jako Przyjaciela, który pomoże dobrym słowem, ale i przestrzeże przed niewłaściwymi krokami w życiu osobistym. I tutaj też moja wdzięczność nie zna granic.
Przyjdzie czas, będzie rada
Nowy dzień
a ty już
problem masz
jak co dnia
Ten twój świat
niesie ci
milion spraw
i kłopotów sto
Ale ty
siłę masz
zmierzyć się
z każdym z nich
Bo co dnia
jesteś jak
słońca blask
co nie zgasi go
najmocniejszy wiatr
Przyjdzie czas, będzie rada
nie ma co martwić się
przestań już w kółko biadać
jak w życiu jest ci źle
Przyjdzie czas, będzie rada
zacznij lepiej słuchać mnie
przestań gadać dziś o kłopotach swych
zacznij życiem cieszyć się
Każda noc
jak twój sen
zawsze źle kończy się
widzisz znów
życie swe
jak zły sen
niekończący się
Ale gdy
wraca dzień
w całej tej
życia grze
Jesteś jak
dama kier
dobrze wiesz, dobrze wiesz
trzeba w życiu brać
tę najlepszą z kart
Przyjdzie czas, będzie rada
nie ma co martwić się
przestań już w kółko biadać
jak w życiu jest ci źle
Przyjdzie czas, będzie rada
zacznij lepiej słuchać mnie
przestań gadać dziś o kłopotach swych
zacznij życiem cieszyć się
no tak
Słowa: Andrzej Kosmala
Muzyka: Robert Kalicki
Śpiew: Krzysztof Krawczyk
Ewa Krawczyk: Andrzeju! Pamiętam też bardzo poważne wasze kłótnie z Krzysztofem, ale nigdy nie kłóciliście się o pieniądze. Kłóciliście się o repertuar, o nagrania, promocje, ogólnie o sprawy zawodowe, do których ja się nigdy nie wtrącałam.
Żeby łagodzić wybuch, miałyśmy z twoją Izunią metody, żeby was godzić, bo obaj bardzo to przeżywaliście i aż bałyśmy się o wasze zdrowie. Czasem te wasze konflikty wręcz już prawie kończyły współpracę. Ale wiedziałyśmy z Izunią, a potem z Kasią, że nigdy do tego nie dojdzie. Starałyśmy się was godzić, stosując nasze kobiece sztuczki. Nawet nie wiedzieliście o tych naszych gorących liniach.
Muszę powiedzieć szczerze, żeby tak nie słodzić: wasze decyzje wykuwały się niejednokrotnie w konfliktach. Ale nie dam dziś złego słowa powiedzieć o waszej współpracy.
Krzysztof wielokrotnie po takich kłótniach, nieprzespanych nocach, dyskusjach ze mną, opowiadał: „Ewunia, jaki jest ten Kosmala, to jest, ale ja bez Kosmali nie istnieję!”. Ja też byłam często bardzo zła, bo mnie również denerwowałeś.
I często po nocnych dyskusjach dochodziliśmy do wniosku, że mamy szczęście, że mamy tego Kosmalę! I trzeba się pogodzić. Trzeba sobie podać rękę.
A co najlepiej świadczy, że mieliście do siebie zaufanie? To, że pracowaliście bez spisanego kontraktu. I nigdy nie zostawiliście się nawzajem w potrzebie.
Gdzie na świecie menedżer pracuje z artystą bez kontraktu? Nie ma takiego przypadku! Zawsze mogliście na siebie liczyć. Taka jest prawda. I teraz, po śmierci mego męża, kiedy są ludzie, którzy chcą zniszczyć karierę Krzysztofa, nie są w stanie tego uczynić, bo Krzysztof ma w tobie najlepszego adwokata. Bo za dużo zrobiliście. Przede wszystkim, Andrzeju, miałeś fantastycznego artystę. I stworzyliście wspaniały duet! I tego nie da się zniszczyć! Gdyby nawet wojna wybuchła, to i tak w archiwach legenda Krawczyka pozostanie. Bo miał dobrego menedżera, który dbał o wszystko, nawet po śmierci artysty…
Andrzej Kosmala: Co do jednego byliśmy zgodni zawsze w sprawach artystycznych: nie dać się zaszufladkować repertuarowo.
Krzysztof mówił: „musimy uciekać od stereotypu. Musimy być jak Elvis w swym dojrzałym okresie drogi artystycznej”.
Nie chciał tak jak większość polskich gwiazd śpiewać wciąż tej samej piosenki, tylko pod innym tytułem i w innej oprawie. Mówił: „Przecież ja bym sam się sobą zanudził!”.
Niedawno znalazłem nasz wspólny wywiad z 1987 roku, udzielony w TVP Marii Szabłowskiej, słynnej „Pućce”, która nie zawsze była przychylna Krzysztofowi, ale zrobiła dla nas wiele dobrego.
Spisuję tutaj z taśmy fragment tej rozmowy, bo idealnie ilustruje to, o czym powiedziałem powyżej.
Maria Szabłowska: Panów właściwie nie trzeba przedstawiać. Krzysztof Krawczyk, a drugi nasz gość to pan Andrzej Kosmala, dyrektor artystyczny Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych w Poznaniu. We wrześniu 1987 roku minęły dwa lata od powrotu Krzysztofa Krawczyka na polskie estrady, ale mówi się, że nie jest to tak zupełnie zasługa twoja, Krzysztofie, ale że za tym wszystkim stoi pan Andrzej Kosmala. No i teraz tak powiedzmy sobie szczerze, że duża część publiczności zaakceptowała cię po tym powrocie, jeździsz, koncertujesz, bardzo się podobasz, ale są osoby, które uważają, że powinieneś po powrocie ze Stanów Zjednoczonych przedstawić coś nowego, zaśpiewać inaczej, nowocześniej.
Krzysztof Krawczyk: Zgadza się, ja zresztą z takim zamiarem tutaj wracałem i do swojego szefa zwróciłem się zaraz po powrocie: posłuchaj Phila Collinsa. Taka wspaniała płyta, może pójdziemy w tym kierunku? Za głowę się złapał, mówiąc: ty masz śpiewać dla ludzi, którzy znają twoje piosenki, ale pozbawiłeś ich na pięć lat kontaktu ze sobą. Poczekaj rok, dwa, bo teraz taka zmiana byłaby zbyt drastyczna…
Andrzej Kosmala: Przypomnij sobie, jak cię zapytałem, czy w dalszym ciągu chcesz śpiewać dla tak zwanej szerokiej publiczności?
Krzysztof Krawczyk: Tak, było takie pytanie…
Andrzej Kosmala: Powiedziałeś, że chcesz. Trudno połączyć wodę z ogniem, w związku z czym pojechaliśmy w dziesięciodniową trasę po województwie tarnowskim. Pojechałem razem z Krzysztofem. Krzysztof śpiewał bardzo różne piosenki: od swoich największych polskich przebojów po rock and rolle Elvisa Presleya. I ja przez te dziesięć dni bacznie obserwowałem publiczność i prawdziwy entuzjazm budziły sprawdzone przeboje Krzysztofa. Dlatego postanowiliśmy jednak ewoluować stopniowo, a przede wszystkim przyjąć jedną zasadę, nie dać się zaszufladkować. Raz pop, raz country, raz rock and roll, a nawet dance – łamać konwencję, stereotypy. Akurat wydaje mi się, że Krzysztofa na to stać, że po prostu przy jego możliwościach wokalnych może i powinien być tego typu wykonawcą…
Maria Szabłowska: Panie Andrzeju, ale czy zawsze trzeba się tak słuchać publiczności i iść za jej gustem, czy nie należy czasami jej czegoś narzucić, zaskoczyć, zaszokować?
Andrzej Kosmala: Proszę pani, mnie się wydaje, że od dwóch lat próbujemy to robić. Nagrywamy a to bigbandowo swingujące piosenki, a to płytę z muzyką country, a to dyskotekę z zespołem Bolter, a z orkiestrą symfoniczną kolędy i pastorałki. To już jest zaskakiwanie pewnego rodzaju i będziemy dalej zaskakiwać. W mojej działalności impresaryjnej, menedżerskiej, promocyjnej i tak dalej, bo przecież pracuję także z innymi wykonawcami, kieruję się zawsze jedną zasadą: publiczność ma rację nawet wtedy, kiedy jej nie ma, bo dzięki niej istniejemy i dla niej pracujemy.
Krzysztof Krawczyk: Poza tym tego wyboru dokonałem już wcześniej. Czy będę piosenkarzem śpiewającym piosenki do słuchania, do nucenia czy do tańca wręcz, czy też po prostu będę starał się bardzo, żeby być dobrze ocenianym przez krytykę. Zrobię wszystko, by połączyć różne style. W Ameryce jest teraz takie modne określenie muzyczne crossover, czyli krzyżowanie. To taka wielostylistyczność budowana w zaskakujący sposób. Ale przede wszystkim chodzi o to, że co bym nie zaśpiewał, to ma to być przede wszystkim Krzysztof Krawczyk.
Jeżeli piosenkarz jest jednostylistyczny, bierze się to zazwyczaj z możliwości wokalnych: skali, barwy głosu, jego dynamiki, umiejętności operowania głosem i co tu dużo gadać: czy podchodzi z sercem do wykonywanej piosenki, bowiem nie można jej śpiewać wbrew sobie!
Otóż Krzysztof posiadał takie walory wokalne i umiejętności techniczne, że aż żal było go zamykać w jednej konwencji stylistycznej. Tym bardziej że łatwo dawał się przekonywać do ładnych melodii, ale jako dziecko rock and rolla lubił też utwory bardzo rytmiczne, dynamiczne.
Kiedy trafił w moje ręce, to szybko się zorientowałem, że dostałem skarb. Z takim artystą to można nagrywać wszystko. I dlatego nagraliśmy aż tyle płyt. Nikt w Polsce, a nawet i Europie, nie nagrał ich tak wiele.
Co tu gadać, miałem w ręku dojrzałego Elvisa Presleya pożenionego z Tomem Jonesem, Cliffem Richardem, Julio Iglesiasem, Demisem Roussosem, Frankiem Sinatrą czy Deanem Martinem, Kennym Rogersem, Rayem Charlesem, Bobem Dylanem i Leonardem Cohenem, a nawet Mieczysławem Foggiem. Kogo jeszcze wrzucicie do tego kotła? I kto mi wskaże na świecie piosenkarza, który wyszedłby obronną ręką z takiego kotła?
Pięknie skomentował to Marek Sierocki:
Ja Krzysztofa nazywałem Mister Voice. Bo to niepowtarzalny głos. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Krzysztofa nikt nie zastąpi, bo nikt nie ma, nie miał i chyba nie będzie miał takiego głosu w Polsce, jaki miał Krzysztof. On był takim muzycznym kameleonem. Świetnie czuł się w różnych gatunkach muzycznych, ale jedno, co go wyróżniało, to był właśnie ten głos, który był jego znakiem rozpoznawczym i obojętnie czy śpiewał utwory Elvisa Presleya, czy śpiewał piosenki taneczne, czy bałkańskie klimaty z Goranem Bregovićem, czy produkcję Smolika, to zawsze ten jego głos był czymś najważniejszym! Niezwykle charakterystyczny głos i co do tego wszyscy absolutnie jesteśmy zgodni.
Dlaczego dziś nie pisze nikt takich piosenek?
Kiedy słucham tamtych polskich piosenek
i wspomnienia powracają łzą w oku
nie przekreśli nikt już tego, co było
nie zostawi za sobą gdzieś w mroku
Chociaż było marnych chwil aż za wiele
to ubarwiał je tu świat dźwięków pełen
były te piosenki jak nasze życie
jak w tygodniu soboty i niedziele
Dlaczego dziś nie pisze nikt takich piosenek
czy świat się zmienił i aż tak zmienili się ludzie?
że dzisiaj nie, nie liczy się serc uniesienie
ubrane w słowo niesione melodią
Kiedy sięgam dziś po tamte piosenki,
w których miłość, żal i śmiech, i udręki,
i nadzieja, co dawała nam żyć
gdy w piosence zakwitały znów bzy
Redaktorze ze znanego dziś radia,
gdyby pan pracował już w tamtych czasach
to niejedna z tych niezwykłych piosenek
dziś błądziłaby po polach i po lasach
Dlaczego dziś nie pisze nikt takich piosenek
czy świat się zmienił i aż tak zmienili się ludzie?
że dzisiaj nie, nie liczy się serc uniesienie
ubrane w słowo niesione melodią
To tak jakby przestał śpiewać ptak
jakby słońce straciło cały blask
a serce przestało nagle bić
i jak tu dalej żyć…
Słowa: Andrzej Kosmala
Muzyka: Wiesław Wolnik
Śpiew: Krzysztof Krawczyk
Andrzej Kosmala: Początek historii naszej znajomości, a potem owocnej współpracy i przede wszystkim przyjaźni trwającej przez blisko pięćdziesiąt lat, był dość niefortunny. Wielokrotnie to opisywałem na łamach gazet. Potem w książce autobiograficznej Życie jak wino, także Krzysztof z lubością opowiadał o tym w wywiadach telewizyjnych, radiowych i prasowych.
Przypomnę krótko: gdzieś w początkach lat 70. zostałem przez Halinę Żytkowiak – ówczesną żonę Krzysztofa, a moją przyjaciółkę z czasów, kiedy razem pracowaliśmy w zespole Tarpany, zaproszony do auli Uniwersytetu Adama Mickiewicza w moim Poznaniu na koncert Trubadurów. Zespół ten nie był absolutnie z mojej bajki i po koncercie, kiedy poszedłem za kulisy, głośno wyrażałem swoje zdanie, szczególnie dotyczące sztuki wokalnej Krawczyka. Coś o jego cygańskim beczeniu. Usłyszał to mój przyszły przyjaciel. I wykrzyczał: „Jak się panu nie podobało, to oddam panu pieniądze za bilet!”. Rzecz w tym, że bilet miałem za darmo od Haliny.
Było mi strasznie głupio, gdyż on, kiedy ujrzał w klapie mojej marynarki znaczek Polskiego Radia, pomyślał sobie: co będę zadzierał z facetem, od którego zależy, czy grać będą na antenie radiowej nasze utwory. Raptem zdobył się na bardzo koncyliacyjną ze mną rozmowę, w której wytłumaczył, jak ciężkie jest życie artysty. Brzmiący ciepło głos wzbudził we mnie sympatię, a jeszcze do tego czule mnie przytulił, jak to się dzisiaj mówi – wykonał ze mną misia. Miałem łzy w oczach, dopiero potem dowiedziałem się, że jest to rytualny sposób witania się i żegnania przez Krzysztofa. Nie był to wtedy tak powszechny w teutońskim Poznaniu gest, no chyba że po dobrze zakrapianej libacji. No a najważniejszymi lansjerami tej formy byli przywódcy Związku Radzieckiego: Chruszczow i Breżniew. Oni porywali w objęcia Honeckera i Gomułkę. Myślałem najpierw, że Krzysztof nauczył się tego w Związku Radzieckim, potem, że jest on widocznie taki zniewieściały, ale brało się to bardziej z jego serdecznego podejścia do ludzi. Zastanawiał też jego makijaż na twarzy… Mogło to wtedy budzić wiele dwuznacznych skojarzeń, tak dzisiaj modnych.
I jeszcze jedno: zawsze był skropiony dobrą markową wodą pachnącą. No cóż, prawdziwy artysta – komentowaliśmy!
Andrzej Kosmala: Jedna pani redaktor, która od lat uważa się za alfę i omegę wiedzy o artystach i pisania o nich (a nazwisko nic wam nie powie, w każdym razie domyślacie się, że to autorka głupot w kolorowych gazetkach), ogłosiła się po śmierci Krzysztofa jego biografem. Zanim to zrobiła, mogłaby zapoznać się choćby z określeniem tego hasła w Wikipedii.
Otóż ta pani rozmawiała może z pół godziny z Krzysztofem, ze mną i Ewą wcześniej nigdy. Nawet w naszych telefonach i kalendarzach nie mogliśmy znaleźć po niej śladu. A przecież mamy kontakty do najważniejszych ludzi branży dziennikarskiej. Kiedy zadzwoniła po śmierci Krzysztofa z wiadomością, że już wcześniej zaczęła pisać biografię, nie mieliśmy dla niej czasu, bo byliśmy zajęci ważniejszymi sprawami. Oczywiście zrewanżowała się w książce opiniami, że dołowałem karierę Krzysztofa. Ciekawe to dołowanie, jeżeli artysta jest na szczycie popularności, jeżeli na ostatnie koncerty wali tłumnie młodzież oraz seniorzy, kiedy staje się symbolem więzi międzypokoleniowej, kiedy pozostawia po sobie 129 płyt, w tym 30 złotych i 10 platynowych, posiada najwyższe odznaczenia państwowe oraz muzyczne? I to przy tak kiepskim menedżerze?
Z zakamarków pamięci i treści jej książki, której nie doczytałem do końca, odkryłem tylko, że to ona nazwała kiedyś Krawczyka i Bregovicia królami kiczu. Na co Bregović odpowiedział: Tak, jesteśmy królami kiczu, bo lubimy pracować: „in kitchen”. My jesteśmy nawet „Kings of The Kitchen!”.
Autorka powołuje się na wątpliwe autorytety, których obiektywizm jest dla mnie przynajmniej podejrzany, tym bardziej że pracując 58 lat w branży muzycznej, poznałem ich osobiście. Każdy z nich załatwiał i jak może załatwia dalej swoje interesiki albo wylewa żale. Wolę nie wymieniać ich nazwisk, bo w tej książce są one zarezerwowane dla ludzi, autorów jeszcze większych podłości, przy których ich złośliwość jest jak ukąszenie komara.
Taka jest ta branża! Szczególnie jak opisuje ją jakaś dziennikarka z lat 80. i 90., lat, w których ludziom piszącym – jak to mówił Laskowik: „Odwaga pomyliła się z odważnikiem”. A mogłaby jeszcze zacytować na przykład Marka Sierockiego, Hirka Wronę, Wojciecha Trzcińskiego, ojca polskiego rocka Franka Walickiego. A przede wszystkim samego Krzysztofa Krawczyka. Więc ja to uczynię za nią poniżej.
Nie mogę tego zrozumieć, że jakiejś nieznanej mi bliżej dziennikarce muszę udowadniać, kim byłem w życiu Krzysztofa Krawczyka. To już jest dowodem braku kompetencji tej pani w opisywaniu kariery Krzysztofa Krawczyka. Ale widocznie taki czas i tacy ludzie. Choć Młynarski pisał już w 1967 roku: „Ludzie to lubią, ludzie to kupią, byle na chama, byle głośno, byle głupio!”.
I niestety, choć zmieniliśmy ustrój, świat zmienił układ geopolityczny, to głupota jest wszechobecna, a wolność przy postępie technicznym przyjęła swobodną konstrukcję Facebooków, Instagramów, YouTube, tabloidów i różnych bulwarówek.
Gdyby Andrzej nie stał przy nim…
Marek Sierocki w audycji TVP w dniu śmierci Krzysztofa:
W czasach, kiedy byłem szefem festiwalu w Opolu i w Sopocie, pracowałem z Krzysztofem nad bardzo dużymi koncertami. Jeden z nich, ten z 2004 roku, telewizja zaprezentuje i to był koncert, przy którym wspaniale pracowaliśmy z Andrzejem Kosmalą i z Krzysztofem.
Dzisiaj wspominamy Krzysztofa, ale nie byłoby tak ogromnych sukcesów jego jako artysty, gdyby nie Andrzej, który stał przy nim, był jego nie tylko menedżerem, ale takim dobrym aniołem stróżem i prawdziwym przyjacielem. Ja to mówię z takiego dystansu, bo widziałem to przez wiele lat. Obserwowałem naprawdę z bardzo bliska. Bo wielokrotnie z Krzysztofem bywał Teleexpressie. Krzysztof się pojawiał i w radiu w audycjach był moim gościem wspólnie z Andrzejem. To jest ważne, żeby artysta w życiu miał kogoś takiego, na kim mógłby się w jakiś sposób oprzeć i który by go wspomagał w dobrych, ale przede wszystkim w tych złych chwilach. Bo to, co Krystian Kuczkowski mówił, że Krzysztof pięknie się podnosił po każdym jakimś takim swoim upadku, to myślę, że w bardzo dużej mierze zawdzięcza to Andrzejowi, który do końca był przy nim i nadal będzie, mam nadzieję, takim strażnikiem dorobku Krzysztofa Krawczyka.
Walczył o niego jak lew
Hirek Wrona, wypowiedź w Onecie na wiadomość o śmierci Krzysztofa:
Zawsze, kiedy rozmawialiśmy, to były to fajne jakieś takie pogaduszki. Tak jakby także starych kumpli. Miał wokół siebie dwie niezwykłe osoby, które wydaje mi się, że sprawiały, że był taki, jaki był. To na pewno była jego żona Ewa i to na pewno był Andrzej Kosmala, który był jego menedżerem od bodajże 1974 roku. Jeśli dobrze pamiętam, Andrzej był jego najlepszym przyjacielem i Andrzej jest w ogóle wspaniałym człowiekiem. Walczył zawsze o niego jak lew i walczy dalej o jego dobre imię. No ktoś taki, nie wiem, jak nazwać, po prostu przyjaciel. Więcej tutaj się nic nie da na ten temat powiedzieć, pytasz, jakim człowiekiem był Krzysztof? Właśnie pod wpływem Andrzeja wydaje mi się, że wierzył w ludzi…
Miał mądrego szoguna
Franciszek Walicki, ojciec polskiego rock and rolla, dziennikarz, menedżer, animator życia muzycznego, autor tekstów piosenek (2010):
Ktoś powiedział, że nie ma nic bardziej okrutnego niż moda w muzyce rozrywkowej. Moda potrafi wywindować artystę na szczyty popularności, aby nagle zmienić kaprys i wbić tego artystę w piach zapomnienia…
Byli jednak i są nadal artyści ulepieni ze szczególnego gatunku gliny, która pod wpływem czasu – a czasem i ludzkiej zawiści – nie zmienia się w piasek, lecz granit.
Krzysztof Krawczyk przypominał nieraz samotnego samuraja. Silny, odważny, uzbrojony w miecz talentu, którego nie mieli inni. Miał również obok siebie mądrego szoguna, anioła stróża, który kierował jego losami, ostrzegał przed niebezpieczeństwem, doradzał. Nie muszę wyjaśniać, kim jest przez te wszystkie lata dla Krzysztofa Krawczyka Andrzej Kosmala i jak bardzo przyczynia się do utrwalenia jego wieloletniej popularności.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki