Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wakacyjna sielanka na włoskiej ziemi! Kwintesencja Dolce Vita: słońce, wino, pizza i... kilka trupów.
Gdy pisarz kryminałów zostaje poproszony o przeprowadzenie warsztatów literackich w Toskanii przystaje na propozycję z ochotą. Wkrótce w posiadłości państwa Morettich, pośród malowniczych winnic, głośnych cykad i palącego słońca zbierają się polscy uczestnicy konkursu literackiego. Już w pierwszym dniu ich pobytu, w pobliskim San Gimignano, dochodzi do śmiertelnego wypadku. Z jednej z najwyższych wież miasteczka, nazywanego średniowiecznym Manhattanem, spada mężczyzna.
Czy jego śmierć ma związek z literackimi warsztatami, jego uczestnikami, a może z tajemniczą rodziną Morettich?
Sprawą zaczyna interesować się miejscowa mafia, a pisarz z Panią Żoną i Panną Córką stają przed zadaniem rozwiązania kryminalnej zagadki. Okazuje się, że wśród uczestników warsztatów jest ktoś, kto może wiedzieć o wydarzeniach więcej, niż się wydaje.
Mafia, wino, trufle, toskański dzik, mnóstwo zwrotów akcji i Ziętek… Staszek Ziętek. Czego chcieć więcej od komedii kryminalnej? Mamma mia!
Przy pisaniu tej powieści nie ucierpiała żadna pizza (może jedna czy dwie, no… kilka butelek wina).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nawiedziny starych znajomych i grabie przeznaczenia
– Panie pisarz! Kopę lat!
Gdy usłyszałem znajomy głos, po plecach przebiegły mnie ciarki. Przełknąłem ślinę, próbując wyrównać ciśnienie w uszach i odwróciłem się w kierunku zbliżającego się chwiejnym, marynarskim krokiem osobnika. Chwilę trwało, zanim wirujące przed oczami ciemne plamy wyblakły. Wtedy dopiero dostrzegłem, że tuż za zwalistą postacią mężczyzny, ubranego w krótkie spodenki moro i żółtą koszulkę na ramiączkach, drobiła kroczkami jego lepsza, mniejsza połowa. Kobieta machała w moim kierunku upierścienioną dłonią, uśmiechając się szeroko.
– Juhuuu!
– Huuu... huuu... – wydałem z siebie nieokreślony dźwięk, który był zapewne głosem atawistycznej rozpaczy i niedowierzania lub nagłym atakiem astmy, na którą nigdy nie cierpiałem. – Róża... Sta... szek.
– Graba, panie pi... sarz!
Staszek Ziętek złapał moją dłoń, rozgniótł ją jak ciasto na pizzę, a potem zatonąłem w jego uścisku. Przez chwilę walczyłem z tą wylewnością, starając się nie otrzeć o odsłonięte Ziętkowe pachy.
– Cholercia, jak się za tobą stęskniliśmy!
– Ehe...
– Byliśmy w pobliżu, postanowiliśmy wpaść.
– Tak bez zapowiedzi?
– Jak się zapowiadamy, to nigdy was nie ma. – Staszek wyszczerzył zęby. – To pomyślałem, że jak się nie zapowiemy, to będziecie.
Nie mogłem odmówić Ziętkowi ponadprzeciętnej zdolności rozumowania.
– Monia jest? – zapytała Rózia, taksując szybkim spojrzeniem nasz dom, przed którym staliśmy, i iglaka, którego próbowałem właśnie przyciąć sekatorem.
– Na zakupach... Nie wiem, kiedy...
– O wilku mowa! Jest i pani żona! – wydarł się na cały regulator Ziętek, unosząc wysoko ramiona na widok mojej małżonki wjeżdżającej samochodem na podjazd. Staszek odsłonił w pełnej krasie owłosiony pachy. Mocno walczyłem z odruchem przycięcia ich nożycami, ale tylko dlatego, że wiedziałem, że stępiłbym na tych sterczących drutach narzędzie.
– Rózia? Staszek?
Zawsze podziwiałem małżonkę za zdolność wykrzesania z siebie entuzjazmu nawet wtedy, gdy za grosz go nie czuła.
– Już ci pomagam z torbami. Pan pisarz jak zwykle zarobiony po łokcie...
Ziętek w podskokach przemieścił się na podjazd. Ziemia pod nim drżała albo stukało mi coś w mózgu.
– Uważaj na grabie... Staszek.
Ktoś mógłby powiedzieć, że ostrzegłem zbyt późno i że zrobiłem to celowo. Być może było w tym trochę racji.
– Jezus Maria!
Po takim grzmotnięciu w środek czoła niejeden mógł doznać objawienia.
Staszek się zachwiał, cofnął o krok i klepnął dupą na podjazd.
– Stachu, żyjesz?
– Ojej, o rany... nic nie widzę. Czy to, czy to krew?
Podbiegliśmy do poszkodowanego, nachylając się nad nim ze współczuciem. No dobrze, ja się nachylałem tylko z ciekawości.
– Stasiu! Stasiu, nic ci nie jest? – Rózia dotknęła delikatnie ramienia męża. – Możesz mieć wstrząśnienie mózgu.
– Czy ja wiem? – głośno wyraziłem wątpliwość. – Nie wiem, czy jest czym wstrząsnąć... – Łokieć w boku, zasadzony przez małżonkę, dał mi do zrozumienia, że brakuje mi empatii. – To tylko uderzenie kijem od grabi...
– A dlaczego leżały na ścieżce? Przecież każdy mógł się o nie potknąć. – Rózia spojrzała na mnie z wyrzutem. Podała mężowi chusteczkę, którą ten miał zapewne zatamować strużkę krwi płynącą z rozcięcia na czole. Staszek jednak się w nią wysmarkał. Może był jednak od tego uderzenia tak oszołomiony, że nie trafił chusteczką, gdzie trzeba?
– Co się stało? Ja krwawię, kto mnie uderzył w głowę?
Nie brzmiało to dobrze. Wypadek nie wyglądał na poważny, większego wstrząsu niż głowa Staszka mogły doznać wskutek klapnięcia na wybrukowany podjazd jego pośladki. Chyba że Stach miał mózg w dolnej partii swojego zwalistego ciała. Uderzenie kija mogło ten niewielkich rozmiarów organ przemieścić wzdłuż kręgosłupa. To by wiele wyjaśniało.
– Chodźcie do domu, musimy cię opatrzyć – oznajmiła troskliwie moja małżonka.
– Może lepiej wezwijmy pogotowie? – zaproponowałem. – Zabiorą Staszka na oddział, do szpitala. Sprawdzą, czy wszystko jest w porządku z tą jego głową...
Zabrzmiało to, jakbym chciał się nieproszonego gościa pozbyć, ale przecież tak właśnie było. Usprawiedliwiało mnie tylko przeczucie, że dla Staszka dobra takie badanie powinni mu zrobić już dawno temu.
– Twardy jestem, nie miętki, panie pisarz.
Ziętek pozbierał się z podjazdu, stanął na nogach, wystawił ręce na boki jak niedowidzący szukający najbliższej ściany. Uśmiechnął się. Strużka krwi okrążyła nos i zatrzymała się na brodzie. Ziętek wyglądał jak bokser po zderzeniu z autobusem.
– W porządku, Staszek? – zapytałem, bo zauważyłem, że Ziętek zachwiał się i przechylił w moją stronę. Zrobiłem krok w bok, żeby nie stanąć mu na drodze, gdyby chciał odpocząć chwilę na podjeździe.
– Stasiu, nic nie jadłeś od rana. Mówiłam, żebyś chociaż jajecznicę skubnął...
– Zrobię mu śniadanie... Wprowadź Staszka do domu, do kuchni – poleciła moja druga połówka.
Zacisnąłem zęby. Jakby tego było mało, że Ziętkowie zwalili nam się na głowę, to jeszcze będą wyżerać moją lodówkę.
– Oprę się ździebko na tobie, panie pisarz. – Łapa Ziętka wylądowała na moim barku, przygniatając mnie jak kilkudziesięciokilogramowy odważnik. – Mdleję na widok krwi, lepiej, żebym jej nie widział... – Stach wyszeptał mi do ucha swoje wyznanie. Jednocześnie zrobił zeza, zapewne dostrzegł kroplę krwi na czubku nosa.
– Ojej...
– Rany boskie, Tomek, może byś się trochę ruszył? Stasiu, kochanie, oprzyj się na nim!
Ziętek wykonał polecenie żony aż nazbyt gorliwie. Jego łapa owinęła mi się wokół szyi. Załaskotało mnie coś w ucho, na karku poczułem lepką wilgoć Ziętkowej pachy.
– W głowie mi się kręci – jęknął Staszek.
– Mi też – wysapałem, walcząc z ciężarem, grawitacją i doznaniami aromatycznymi.
– Ale ubezpieczenie macie?
Byłem zbyt zaskoczony, żeby odpowiedzieć. Poszukałem wzrokiem swojej żony, ale ta wraz z Rózią już zniknęły w domu. Rozmawiały o zakupach, które ostatnio poczyniły w internecie. Przewidywałem, że będzie to długa rozmowa.
Wtaszczyłem Ziętka do domu, a w końcu do kuchni. Olbrzym legł na krześle, przyprawiając mebel o żałosne stęknięcie.
Pozbyłem się ciężaru, ale ledwie wyprostowałem kręgosłup. Najgorsze było jednak uczucie lepkości na karku.
– Ciężary to się, panie pisarz, dźwiga z ugiętych kolan.
– Słyszałem to już kiedyś, chyba nawet od ciebie.
Ziętek się zaśmiał.
– Taka chudzinka się z ciebie zrobiła, Stasiu, jaki to niby ciężar? – Rózia zajęła się rozcięciem na czole męża. Moja żona zdążyła zaopatrzyć ją w apteczkę.
– Omleta bym zjadł, jeśli śniadanie aktualne – wyszeptał Ziętek słabo.
Był trochę blady, ale jak na moje oko chciał jedynie wzbudzić litość. Nie wiedziałem tylko, czy u swojej żony, czy mojej.
– Twardym trza być, Staszek, nie miętkim – przypomniałem jego własne słowa. – Zaraz wrócę.
Ewakuowałem się do łazienki. W pierwszym odruchu chciałem obmyć tylko kark, ale w końcu zdecydowałem się na prysznic. Gdy już starłem z siebie pot Ziętka, zrobiło mi się trochę lepiej. Wróciłem do gości.
Staszek siedział na moim fotelu w salonie wpatrzony w telewizor. Oglądał jakieś kreskówki. Wcinał omlet, aż mu się trzęsły uszy.
– Jedz, kochanie, jedz... – dobiegły mnie z kuchni słowa Rózi. – Wiesz, Monia, Staszek ostatnio odmawia jedzenia. Nie je obiadów, kolacji... na śniadanie skubnie trochę suchego chleba, a już broń Boże, żeby posmarować kromkę masłem. Zastanawiałam się, czy nie jest chory. Dopiero jak wyjdzie z domu, odetchnie świeżym powietrzem i odwiedzimy jakichś znajomych, to wraca mu apetyt.
Zmrużyłem oczy i popatrzyłem podejrzliwie na Ziętka.
– Chrupki macie? Zjadłbym z mlekiem...
– Zaraz ci przyniosę, żabciu!
Nie spuszczając z oczu blisko dwumetrowego płaza, podszedłem do drugiego fotela i na nim usiadłem.
Staszek gapił się telewizor. Kreskówka musiała być mocno angażująca. Ziętek wpakował resztkę omleta do buzi, kłapnął szczęką i parsknął śmiechem. Kropelki śliny poszybowały w stronę ekranu. Poczułem nerwowy tik w oku. Nie odezwałem się jednak.
Lustracja nieproszonego gościa, który rozsiadł się w moim fotelu, trwała krótką chwilę. Ziętek rzeczywiście wyglądał na nieco wychudzonego. Czy był chory? Nie wydawało mi się, pozbył się trochę tłuszczu, przez co jego mięśnie stały się, przyznawałem to z bólem, imponujące. Ja zamieniałem się powoli w rozgotowaną kluchę, bo nie starczało mi determinacji, żeby pomachać choćby jednym hantlem.
W dłoni Ziętka pojawiła się właśnie miska z chrupkami wypełniona po brzegi mlekiem. Do tego kanapka z podwójną wędliną i serem. Stach jadł je na zmianę. Zaburczało mi w brzuchu. Rózia skakała wokół męża, jakby przeżywali drugą miłość. Może się o niego naprawdę martwiła? Poczułem ukłucie zazdrości. Moja własna żona też mogłaby mi od czasu do czasu zrobić kanapkę.
Ziętek chyba zdał sobie sprawę z tego, że go obserwuję. Siorbnął mlekiem, odstawił pustą miskę na ławę. Otrzepał dłonie po pochłoniętej w dwóch kęsach kanapce i przesunął nimi po oparciach fotela.
Tik w oku stał się intensywniejszy.
– Przyjacielu...
Stach rozglądnął się, jakby chciał się upewnić, że nikt nas nie słyszy.
– Do przyjaźni droga daleka, mój ty dawno niewidziany znajomy. – Przywołałem na twarz sztuczny uśmiech.
– Uważam cię za przyjaciela. Połączyło nas tak wiele...
– Połączyło?
– Panie pisarz! A te wszystkie trupy? Wspólna majówka w Grecji, bliska przyjaźń naszych żon i dzieci... zwłaszcza dzieci.
– Stachu, upadłeś na głowę? Moja córka nie miała przecież kontaktu z Henryczkiem od...
Zamilkłem. Uśmieszek Ziętka bardzo mi się nie spodobał i przyznam, że nieco mnie zmroził.
– Zostawmy młodych w spokoju, niech to, co jest między nimi, powoli się rozwija.
– Staszek – warknąłem. – Nie wiem, co żeś sobie ubzdurał, i nie chcę ciągnąć tej absurdalnej rozmowy. Oberwałeś grabiami w głowę i dostałeś pomieszania zmysłów!
Znów zamilkłem, ale dlatego, że żona wyjrzała z kuchni. Zmroziła mnie wzrokiem. Uśmiechnąłem się szeroko i uniosłem kciuk w górę. Głowa żony zniknęła. Obie kobiety powróciły do konwersacji i wymiany informacji z obopólnych działań wywiadowczych wśród znajomych i rodziny.
– Już dobrze, dobrze... – Stach nachylił się w moją stronę. – To macie to ubezpieczenie czy nie?
Niemal się zapowietrzyłem.
– O co ci chodzi, Staszek? – warknąłem. – Pozywać mnie chcesz, bo wszedłeś na grabie?
Ziętek wzruszył ramionami.
– Jak dostanę odszkodowanie, to się podzielimy... Fifty-fifty. W sumie dobrze, żebym miał z tego jakieś siedemdziesiąt procent.
Westchnąłem.
– Nie mamy ubezpieczenia, zresztą nic byś od ubezpieczyciela nie dostał.
– Szkoda, kurka wodna, no szkoda. – Ziętek podłubał paznokciem w zębie. – A witamin nie chcesz kupić?
– Jakich witamin? – Zmarszczyłem brwi. Przeszło mi przez myśl, że te grabie mogły jednak poczynić większe spustoszenie w głowie Ziętka.
– Olej z wątroby rekina, trzy kwasy omega, bo alfy chyba nie mam. – Stach zarechotał.
Wiedziałem, że Ziętek pracuje we Wrocławiu na produkcji w firmie farmaceutycznej. Zapewne zatrudnieni dostawali od pracodawcy raz na jakiś czas przydział witamin. Stach postanowił swoją działkę opchnąć. Może potrzebował pieniędzy. Ale na co?
– Dziękuję, nie potrzebuję witamin.
– Na pewno? – Ziętek przechylił głowę. Otaksował mnie wzrokiem. Poczułem się, jakby dopadła mnie błyskawiczna awitaminoza.
– Zaraz będziesz mi chciał sprzedać nerkę. – Zdenerwowałem się.
– Potrzebujesz? Bo rzeczywiście źle wyglądasz.
Powinienem się oburzyć, ale nagle połączyłem fakty. Lepiej późno niż wcale. Na mojej twarzy pojawił się drapieżny uśmiech.
– Staszek, czy Rózia wie?
– Co wie? – Staszka zmroziło.
– Powiedziałeś małżonce, że zwolnili cię z pracy?
Pożałowałem, że to powiedziałem, bo zauważyłem, że Ziętek momentalnie zaczął się niemiłosiernie pocić. Niemal widziałem, jak ten pot wsiąka w skórzane obicie fotela. Zacząłem się godzić z myślą, że będę musiał go spisać na straty. Fotel, bo Ziętka spisałem na straty już dawno temu.
– Ciii... – Staszek rozejrzał się nerwowo.
– Czyli jednak. – Pokiwałem głową z udawanym współczuciem. Nie byłem w stanie podarować sobie złośliwej uwagi. – A za co Rózia robi zakupy w internecie, którymi tak chwali się przed moją żoną?
– Oj tam, zakupy... raz na jakiś czas sobie coś zamówi. Tyci, tyci szaliczek, buciki czy sukienkę. Kupuje w dziale dla dzieci, przecież to nie może dużo kosztować.
– Zdziwiłbyś się – mruknąłem.
– Dali mi odprawę. Sprzedaję witaminy, ale zapasy się kończą... Sam rozumiesz, potrzebuję pieniędzy.
– Może raczej nowej pracy?
Staszek nie wyglądał na przekonanego.
– Ty, panie pisarz, chyba dobrze zarabiasz, co?
Pokręciłem głową.
– Nawet o tym nie myśl. Nie pożyczam pieniędzy. To... zniszczyłoby naszą piękną przyjaźń.
Staszek się wyszczerzył.
– To może jako przyjaciel nauczysz mnie pisać książki? Wiesz, ja też całymi dniami siedzę w domu przed laptopem i nic nie robię. Mógłbym być jak ty. Jeździlibyśmy razem na spotkania autorskie, wymienilibyśmy się uwagami, zbliżylibyśmy się do siebie...
Zamrugałem. Teraz to ja zacząłem się pocić. Wyobraziłem sobie alternatywną rzeczywistość, w której urzeczywistniłaby się wizja Staszka.
– Stach, to nie takie proste. To ciężki kawałek chleba.
– Tak obrazowo mówisz... ja widzę niemal ten chleb, jak jest taki... ciężki. Ale da się nauczyć pisarstwa?
– Nie każdego.
– A mnie?
Westchnąłem.
– Wiesz, to potrwałoby naprawdę długo. Myślę, że powinieneś najpierw poszukać jakiejś roboty. Jak będziesz miał stabilność finansową, wtedy możesz spróbować coś napisać. Kto wie, może drzemie w tobie ukryty talent?
– Drzemie, na pewno. Ostatnio, jak w końcu przeczytałem twoją książkę, to pomyślałem, że też tak mogę. Trochę trupów, pościgi, seks... te rzeczy się sprzedają. Ostatnio goniłem za frajerem, który ukradł mi wózek sklepowy. Co prawda, okazało się, że to nie mój wózek, ale go dogoniłem. To dopiero akcja była, mówię ci! A o seksie to też coś tam wiem. Jakbyś wiedział, co my z Rózią...
– Szczegóły zostaw dla siebie. – Uniosłem ręce w obronnym geście. – Jeśli chcesz mojej rady, to znajdź pracę. Jak będziesz miał pomysł na powieść, daj znać.
– Umówieni! – Stach wyraźnie się ucieszył. Wyciągnął w moją stronę ciężką łapę. Uścisnąłem ją bez większego entuzjazmu, licząc na to, że Ziętek nie pogruchota mi kości. Po obfitym śniadaniu odzyskał wigor.
Do salonu weszły nasze małżonki.
Rózia popatrzyła z troską na męża, choć nie do końca odzwierciedlała to mimika jej twarzy. Miały pewnie z tym coś wspólnego operacje plastyczne, o których wspominała mi żona. Ziętkowa pogłaskała swoją żabcię po ramieniu.
– Jak się czujesz, kochanie?
– Lepiej, naprawdę lepiej. – Mina cierpiętnika sugerowała coś zupełnie innego. – Tylko trochę mi się kręci w głowie. Wezmę może na wszelki wypadek wolne w pracy na dzień, może dwa...
– Kręci ci się w głowie przez to, że mało jesz. – Głos Rózi stał się piskliwy jak skrzypiący flamaster. – Kto to widział, żeby tak wielki chłop jak ty jadł tyle, co kot napłakał. Patrz na Tomka.
– Ja też nie jem jakoś przesadnie dużo – broniłem się.
– Ale jak na siedzący tryb życia, to aż nadto, co widać. Stasiu pracuje przy taśmie, dźwiga, schyla się, przenosi. Tu potrzeba mnóstwa kalorii!
Tik w oku powrócił.
– Jesz pewnie słodycze, prawda?
– Nie – skłamałem.
– Nie tyle je, co pożera. – Moja małżonka była jak zawsze zasadnicza.
– Stasiu słodyczy w ogóle nie je...
– Nie jem, nie jem, to prawda! – potwierdził Ziętek.
Widziałem, jak się szczerzy. Odwrócił od siebie uwagę. Musiał ten manewr ćwiczyć od dawna. Skutecznie, skoro jego żona do dzisiaj nie dowiedziała się, że mąż w pracy nie pojawiał się od długiego czasu.
– Bo obżerasz lodówki wszystkich znajomych... – wycedziłem przez zęby.
– Że co? – zapytała Ziętkowa.
– Nic, nic. Mówię, że pewnie odżywiacie się dobrze, plus te wszystkie witaminy, które Stach dostaje w pracy...
– Tobie też by się przydały. – Rózia wzruszyła ramionami. – Trochę jesteś blady...
– Może to nerki? – zapytał z nadzieją w głosie Ziętek.
– Tomek jest zdrowy jak ryba... tylko tak blado wygląda. – Żona wreszcie wzięła mnie w obronę.
– Mam w samochodzie olej z wątroby rekina. – Staszek pokiwał znacząco głową. – I te wszystkie omegi.
– Z chęcią kupimy. – Żona pokiwała głową.
Popatrzyłem na nią znacząco, ale mnie zignorowała.
– Oprócz witamin przydałoby ci się trochę odpoczynku, panie pisarz – skwitował Ziętek.
– Oj tak, nam też – przyznała Rózia. – Wciąż wspominamy ze Staszkiem nasz wspólny wypad do Grecji na wesele Kasi Masłowskiej. Jak bardzo bym chciała gdzieś znów wyjechać na wakacje. – Ziętkowa wyraźnie się rozmarzyła.
– My nie wiemy, jak w tym roku będzie z wakacjami – westchnąłem tak żałośnie, że pewnie sam bym się nabrał na tę mizeriadę, gdybym nie wiedział, że była na wyrost.
– Jak to, a Włochy? – Rózia zmrużyła oczy. – Widziałam na Facebooku, że chwalisz się z wydawnictwem warsztatami pisarskimi dla debiutantów. Wyjazd do Toskanii, prawda? Monika i Blanka z tobą nie jadą?
– Jeszcze tego nie wiemy... To różnie może być... – Przelotnie spojrzałem na małżonkę. Dostrzegłem jej znacząco uniesioną brew.
– Akurat, bo uwierzę – parsknął kpiąco Staszek.
– No może pojadą, ale to nie wypoczynek, tylko ciężka praca...
Tym razem parsknęła śmiechem żona..
– W pięknych okolicznościach przyrody. – Ziętkowa wbiła we mnie uważne spojrzenie.
Jak mogłem się łudzić, że Rózia przeoczy takiego newsa? Szpieg szoguna wiedział o wszystkim i o wszystkich. No, prawie, bo o mężu, zdaje się, niewiele.
– Co to za warsztaty? – zainteresował się Ziętek. – Dlaczego nic mi nie mówiłeś?
Zmieszałem się nieco pod wpływem pełnego wyrzutu spojrzenia.
– Wydawnictwo dopiero co to ogłosiło. – Małżonka podała mi pomocną dłoń. – Zaprosili debiutantów do wysłania opowiadania kryminalnego, którego akcja rozgrywa się we Włoszech. Z nadesłanych prac wybiorą kilku zwycięzców.
– Co będzie nagrodą? – Staszek był dociekliwy.
– Warsztaty w Toskanii – odpowiedziałem. – Po doszlifowaniu opowiadania zostaną wydane w antologii pod moją redakcją.
– Aha...
Słyszałem niemal, jak trybiki w mózgu Staszka zostały wprawione w ruch. Mało oleju tam było, więc zapewne ocierały się o siebie. Pobudziły jednak brwi, a dokładniej jedną z nich, która uniosła się wysoko. Gdyby teraz ktoś narysował nad głową Ziętka ikonkę zapalonej żarówki, uwierzyłbym, że na coś wpadł.
– Mają bardzo mało czasu na napisanie tekstu. Miesiąc z kawałkiem... – powiedziałem szybko.
– Miesiąc z kawałkiem... – Wzrok Ziętka wydawał się nieobecny. Szeroko otwarte usta także. Trybiki jednak do końca nie zatrybiły.
– Nie wiem, dlaczego się zgodziłem – brnąłem w tę nacechowaną osobistym tragizmem opowieść. – Będę wychowywał na własnej piersi konkurencję... jakby za mało było pisarzy kryminalistów. Ha, ha...
– Ha, ha – powtórzył Ziętek.
– Oh, jak bardzo chciałabym tam z wami pojechać. – Rózia westchnęła głośno i popatrzyła na męża.
Ziętek przeniósł na nią spojrzenie, wreszcie poruszył ustami.
– Nie wiem, czy dostanę urlop – powiedział. – Przez najbliższe dwa miesiące nadrabiamy opóźnienia w produkcji.
– Och, ty mój zapracowany misiu...
Przemiana z żaby w misia była zaiste błyskawiczna.
Rózia złapała Staszka pod ramię i nachyliwszy się, pocałowała go w policzek.
Spojrzenia moje i Ziętka się przecięły. Staszek wyglądał żałośnie. Kłamał jak najęty i nietrudno było się domyślić, że w końcu się na tym wyłoży. Dziwiłem się, że Rózia do tej pory nie odkryła, że jej mąż stracił pracę. Może jej czujność dotyczyła wszystkich innych, a nie męża?
– Musimy już jechać, Różyczko.
Starałem się powstrzymać uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy.
– Naprawdę? – zapytałem z fałszywą nutą zawodu w głosie.
– Tak, czas na nas.
Ziętek był zastanawiająco stanowczy, co mnie zaskoczyło.
– Dziękujemy za gościnę... Oj... – Ziętek skrzywił się przy próbie wstania z fotela. – Jednak mocno obiłem pośladki...
– Nic ci nie będzie – zapewniłem, także wstając. Poklepałem Staszka po plecach. – Trochę się tylko potłukłeś... Do wesela się zagoi.
– My to już po ślubach, ale może nasze latorośle się hajtną, kto wie? – Ziętek błysnął zębami.
Niedoczekanie twoje, pomyślałem. Moje palce odruchowo zacisnęły się na ramieniu Ziętka. Staszek spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Skurcz w dłoni – wytłumaczyłem, widząc jego minę. – Pisarski... Trudny zawód, Staszek.
– Niech cię uściskam, panie pisarz! – Ziętek złapał mnie w niedźwiedzim uścisku. – Mam przeczucie, że niedługo znów się zobaczymy!
– Kiedyś... na pewno – wysapałem.
Ziętek odstawił mnie na miejsce. Chciał się pożegnać w równie wylewny sposób z moją małżonką, ale ta wywinęła mu się tak zwinnie, że Stach złapał tylko powietrze. Był zbyt obolały, by próbować po raz kolejny,
Wyszliśmy przed dom. Pożegnaliśmy się z gośćmi. Nawet pomachałem Ziętkom na pożegnanie. Gdy odjeżdżali, miałem nadzieję, że nieprędko znowu się spotkamy. Odwróciłem się z ulgą w stronę domu i nadepnąłem na grabie. Drewniany kijek przydzwonił mi w środek czoła. To nie był dobry znak.