Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy wiesz, że swoją odporność budujesz każdego dnia?
DROGA DO ZDROWIA PROWADZI PRZEZ KUCHNIĘ!
Dania na wynos, zwane pieszczotliwe „nawynosami”, to nieodłączny element mojego menu. Odkąd pamiętam, wiodę tułacze życie śpiewograjka, który musi wszak coś jeść poza domem. Od kiedy moje nawyki żywieniowe uległy ewolucji (żeby nie powiedzieć rewolucji), grzeszenie zbyt częstym jedzeniem na mieście już mi nie w smak. Dlatego wożę ze sobą torby pełne smakowitości w trasę, a kiedy zapasy się kończą, robi się przestrzeń na małe grzeszki.
Po co? Dlaczego?
Bo wiem, że moja odporność (rzecz niezwykle istotna w dzisiejszych niełatwych czasach) zależy ode mnie! Każdy kęs ma znaczenie – i ten odżywczy, i ten grzeszny. A najważniejsze są zdrowe proporcje! Dlatego moja Smakoterapia to dążenie do harmonii i równowagi, które są podstawą odporności.
CO WARTO PRZYGOTOWYWAĆ NA WYNOS?
Piękne pudełka bento, wypełnione wieloskładnikowymi daniami, kuszą z obrazków pięknych książek, a jednocześnie odstraszają, bo pojawia się pytanie: KTO MI TO WSZYSTKO PRZYGOTUJE? Dlatego w pędzie, w wirze codziennych spraw sięgam po szybkie dania, niesamowite zupy à la instant. A kiedy mam więcej czasu, delektuję się potrawami wieloskładnikowymi.
Na łamach tej książki zawarłam wszystkie patenty rodem z mojej kuchni, wraz z podpowiedziami, jak zadbać o siebie zgodnie z naturą.
Zapraszam Cię w kulinarną podróż przez cały rok!
Zabierz ze sobą dobry posiłek do pracy, w drogę, do szkoły!
Żyj i jedz zdrowo!
Uściskowując,
Autorka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 181
Niezależnie od tego, kto był ojcem choroby, matką była na pewno zła dieta.
Przysłowie chińskie
W dzisiejszym świecie często – jak nigdy dotąd – podnoszony jest temat odporności naszych ciał na szkodliwe czynniki zewnętrzne: bakterie, wirusy, grzyby, pleśnie i inne patogeny. Bardzo wyraźnie oznaczamy wrogów, potrafimy naukowym okiem wyizolować to, co nam szkodzi, mniej natomiast wiemy o tym, jak na co dzień możemy się przed nimi bronić. W fascynującej mnie medycynie Wschodu, inaczej niż w naszej zachodniej koncepcji zdrowia, bardzo wyraźnie podkreśla się wagę wewnętrznej siły organizmu (odporności – Wei Qi), która decyduje o tym, czy po kontakcie z patogenem dojdzie do zachorowania. Chińczycy, zamiast: „Zaraziłem się od Ciebie”, zwykli mówić: „Nie zamknąłem bramy”, co automatycznie przekierowuje uwagę na wewnętrzne przyczyny słabej kondycji danego organizmu. Zatem – lepiej zapobiegać, niż leczyć.
Kluczem do dobrostanu jest więc prawdziwa profilaktyka zdrowotna. Jeśli zadajesz sobie pytanie, co możesz zrobić dla siebie w tej kwestii, czyli jak wzmocnić swoją odporność, jeśli interesuję Cię Twój dobrostan i szukasz podpowiedzi – moje skromne doświadczenie i codzienna praktyka bazująca na dietetyce medycyny chińskiej i ziołolecznictwie mogą być dla Ciebie inspiracją.
Świadomy oddech, ruch i odżywianie to podstawa utrzymania zdrowia i dobrej kondycji naszego ciała. Odżywiaj się zatem naturalnie przez cały rok, dostosowując swoje menu do jego aktualnej pory, korzystaj z dobrodziejstw natury dzięki temu, co kładziesz na swoim talerzu. Zabieraj dobry posiłek ze sobą do pracy, w drogę, do szkoły, a wyeliminujesz konieczność spożywania rzeczy wysoko przetworzonych, o nieznanym źródle pochodzenia i w dodatku z pewnością droższych od tego, co przygotujesz w domu. Zyskujesz zatem podwójnie! Czerp z natury, nawet jeśli mieszkasz w środku dużego miasta.
Zapraszam Cię w kulinarną podróż przez wszystkie pory roku. Edukuj się. Dbaj o siebie. Żyjmy i jedzmy zdrowo! Jesteśmy tego warci!
Uściski Iwona Zasuwa
Korzeniem układu odpornościowego są nerki1
Claude Diolosa
W medycynie Wschodu pojęcie „odporność” nie istnieje. Funkcjonuje natomiast spójny system postrzegania cyklicznych procesów w naturze, które dotyczą również człowieka. Wyodrębnia się w nim szereg pojęć, które pomagają lepiej zrozumieć świat i zachodzące w nim przemiany. Zamiast odporności pojawia się określenie Wei Qi, dosłownie oznaczające tarczę obronną organizmu (Wei) i jej ekspresję (Qi).
Według TCM źródłem odporności jest coś, co z jednej strony nazwalibyśmy „dziedziczeniem” (tzw. przedurodzinowe jing nerek), a z drugiej „profilaktyką” lub „zdrowym trybem życia” (jing pourodzeniowe). W tym kontekście największe znaczenie dla zdrowia ma prawidłowe odżywianie (czyli to, co buduje nasze jing pourodzeniowe). To od niego zależy jakość naszej odporności.
Zasady ogólne:
Dbam o jakość produktów. Sięgam po naturalne składniki: zboża, warzywa, owoce, nasiona, pestki, tłuszcze, przyprawy, zioła. Wszystkożercom polecam najlepszej jakości produkty odzwierzęce.
Wybieram składniki zgodnie z aktualną porą roku (unikam importowanych truskawek w grudniu, świeżych sałat zimą, ciężkiego tłustego pożywienia latem).
Indywidualizuję wskazania: jem zgodnie z własną konstytucją, wymaganiami ciała, mam na uwadze swoją historię zdrowia i chorób, wiek, zapotrzebowanie energetyczne, podatność na infekcje itp.
Jem z przyjemnością, dbając o estetykę (śniadanie jak król – kolację jak żebrak).
Piję między posiłkami, najlepiej ciepłą wodę.
W diecie wegetariańskiej lub wegańskiej stosuję więcej rozgrzewających przypraw w czasie chłodu, więcej wysokoenergetycznych produktów niż wszystkożercy oraz wybieram bardziej energetyzujące sposoby przygotowywania potraw (więcej yang).
Dbam o dobrą, rozluźnioną atmosferę w trakcie posiłków, unikam pośpiechu, rozpraszania się, patrzenia na ekrany itp.
Nie jem, kiedy jestem pod wpływem silnych emocji.
Przeżuwam każdy kęs przynajmniej 10–15 razy (metoda doskonale zapobiegająca nadmiernemu wzrostowi wagi).
Jem odpowiednie dla organizmu porcje pożywienia, czyli zgodnie z zasadą „przestań jeść, kiedy smakuje najlepiej”. Nadmiar pożywienia skutkuje sennością, wzdęciami, prowadzi do osłabienia odporności i powstawania chorób.
Nie przejmuję się dogmatami! Wszystkie rady to nie restrykcje ani ścisłe zasady. To podążanie za indywidualnymi potrzebami i życie w zgodzie z naturą.
http://medycynachinska.org/system-odpornosciowy-organizmu/ [wróć]
W medycynie chińskiej przeciwieństwem zdrowia i witalności są nadmiar wilgoci i patologiczny śluz, które sprawiają, że jesteśmy ociężali, pozbawieni energii, zmęczeni, ospali, mamy skłonność do katarów i przeziębień, otyłości lub depresji. Zdrowie i witalność to wysoki poziom energii w ciele, sprawność intelektualna i psychofizyczna, zdrowe i elastyczne mięśnie oraz dobre samopoczucie. Równowagę osiąga się, żyjąc zgodnie z prawami natury, uważnie wsłuchując się we własne potrzeby (ciała, ducha i umysłu), które w TCM mieszczą się w pojęciach równowagi między yin i yang oraz w prawidłowym przepływie Qi (siły życiowej)1.
Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o zasadach dietetyki medycyny Wschodu, zapraszam Cię na warsztaty Smakoterapii „Żyj i jedz zdrowo”. [wróć]
Kiepskiej jakości wysoko przetworzonych pokarmów, żywności w puszkach, gotowców pełnych konserwantów, barwników, które nie przysłużą się mojemu zdrowiu.
Nadmiaru owoców tropikalnych (nie żyję wszak w tropikach), produktów wychładzających (ich regularne spożywanie wpływa negatywnie na barierę ochronną – odporność).
Zimnych płynów (osłabiają Qi śledziony i przepływ Qi żołądka).
Nabiału (osłabia śledzionę, prowadzi do gromadzenia nadmiernej ilości wilgoci i śluzu w ciele).
Nadmiaru tłuszczu (blokuje przepływ Qi, prowadzi do powstawania gorąca, wilgoci i śluzu).
Nadmiaru słodkiego smaku i cukru (prowadzi do powstawania gorąca, wilgoci i śluzu).
Nadmiaru alkoholu (prowadzi do powstania gorącej wilgoci, śluzu, uszkadza jing).
Nadmiaru mięsa (wilgoć i śluz).
Zbyt późnego jedzenia (blokuje przepływ Qi, powoduje stagnację pożywienia, osłabia śledzionę, prowadzi do otyłości).
Intensywnych i długich postów (osłabiają działanie żołądka i śledziony).
Zmiana nawyków żywieniowych nie jest łatwa. Wie to każdy, kto kiedykolwiek próbował schudnąć, wyeliminować niektóre produkty z menu z powodu alergii czy nietolerancji albo po prostu zadbać o swoje zdrowie – przechodząc na „jasną stronę Mocy” i ucząc się jeść świadomie.
Ach, jedzenie! Wszyscy uwielbiamy jeść! Jedzenie nie tylko nas karmi – jest także ważnym elementem współczesnej kultury, naszego socjalnego życia. Nie tylko nas odżywia – również bardzo często przytula. Gdy robi to zbyt często, popadamy w kłopoty. Nie da się bowiem za pomocą tabliczki czekolady zapełnić pustki, braku miłości do samego siebie czy braku głębszych relacji z ludźmi.
W moim doświadczeniu bardzo ważnym punktem było odkrycie prostej rzeczy: mogę po prostu JEŚĆ (co z przyjemnością czynię), ale mogę się też ODŻYWIAĆ. Różnica jest zasadnicza, choć w praktyce jej pojęcie może nastręczać wiele trudności.
Ponadto – w dobie masowo produkowanej żywności – bywa, że czuję się jak detektyw, śledzący z lupą składy produktów, które kupuję. Bywa, że czuję się jak zdobywca polujący na świeże, dobre i odżywcze jedzenie. Wiele razy rezygnuję ze swoich standardów, zwłaszcza gdy przychodzi mi jadać na mieście – tu nie mam możliwości sprawdzenia jakości poszczególnych składników w daniach, które wybieram. Dlatego w mojej żywieniowej drodze nieodłącznie towarzyszą mi tak zwane NAWYNOSY.
Cóż to takiego? Otóż pudełka, słoje i butelki. Nic wielkiego. Nic modnego. Nic ekskluzywnego.
Żeby delektować się w pracy pożywną zupą, wystarczy zwykły słoik z pyszną zawartością, do którego trzeba tylko dolać trochę wrzątku (zupy instant, s. 50–60). Zimą sprawdza się termos albo piekarnik w pracy. Oczywiście sytuacja znacznie komplikuje się, kiedy nie pracujesz stacjonarnie, a ciągle jesteś w drodze (jak ja). Ale i w takich okolicznościach możesz znaleźć znakomite rozwiązania, jak jeść (przepraszam: odżywiać się!). Przyznaję, w mojej obecności, rzadko kto ma odwagę powiedzieć: „To za trudne. To się nie uda. Nie mam czasu, mam pracę, dzieci, jestem skazany na kanapki i herbatę”.
Moje doświadczenie pokazuje, że nawet gdy prowadzi się bardzo nieregularny tryb życia, można zwracać uwagę na własne potrzeby – oczywiście na miarę chwili. Wystarczy być wystarczająco dobrym dla siebie. Nie musimy być idealni, mieć idealnej diety, idealnej rodziny czy idealnych dzieci. A tym bardziej idealnej wagi.
Droga do doskonałości kończy się zwykle frustracją. Zatem, żeby na niej nie pobłądzić, rób tylko tyle, ile dasz radę.
Jeśli tylko masz taką możliwość – odżywiaj się, zamiast jeść!
Twoje ciało będzie Ci za to wdzięczne.
Piękne pudełka bento, wypełnione wieloskładnikowymi daniami, kuszą mnie z pięknych obrazków książek, a jednocześnie odstraszają. Jadłabym chętnie, ale… Kto mi to wszystko przygotuje? W pędzie, w wirze codziennych spraw często wykonujemy ekwilibrystykę, żeby sprostać wymaganiom naszych czasów. Dzieci, dom, praca, własne ambicje, wyzwania, trudności – jak to wszystko ogarnąć?
Gdy dopada mnie natłok różnego rodzaju zadań, siadam i ustalam – sama ze sobą – priorytety. Mam swoje przepisy ratunkowe, mam dania błyskawiczne, patenty na okiełznanie zdrowej kuchni – do zastosowania mimo problemów. I to po nie właśnie sięgam (dopóki mojemu synowi nie uda się wynaleźć kapsuły czasu). Planuję kuchnię na najbliższy tydzień, namaczam strączki, kiełkuję, patrzę, jakie mam zapasy, albo szykuję nowe kiszonki. Zazwyczaj wszystko się udaje. A jeśli nie – zawsze mogę sięgnąć do spiżarni po słoik (oto moc przepisów ze Smakoterapii 3!).
Cóż zatem, jeśli nie wieloskładnikowe bento?
Jednosłoikowe sałatki, termosy z zupą, daniami jednogarnkowymi, zupy à la błyskawiczne. Proste pożywienie, tak by było smacznie, zdrowo i nie zajmowało mi wiele czasu. Oczywiście, czasem miewam wenę i szykuję najróżniejsze nawynosy, cuda, skomplikowane i wypasione, jednak znacznie częściej korzystam z tego, co akurat mam pod ręką. Nie utrudniam sobie życia w kuchni, a je ułatwiam.
Dlatego dbam, by w domu były zawsze:
dwudniowy zapas ugotowanych kasz (jaglana, gryczana, pęczak dla glutenożerców) lub ryżu. Rzadziej quinoa czy amarantus;
zupy ugotowane na 2–3 dni (lub wekowane w słojach – po inspiracje zajrzyj do
Smakoterapii 3
);
awaryjny zapas makaronów, głównie ze strączków lub ziaren innych niż wszechobecna pszenica, np. z soczewicy, groszku, gryki, ryżu, jaglanki itd.);
skiełkowane nasiona (kiełkują kilka dni, przechowują się do 2 tygodni);
kiszonki (ponownie odsyłam do
Smakoterapii 3
);
przetwory owocowe (wyjmujesz słoik jagód, makaron ryżowy błyskawiczny (lub ugotowany ryż albo kaszę), podgrzewasz z dodatkiem wanilii i cieszysz się smakiem tego, co szybkie, pyszne i absolutnie zdrowe (s. 359);
zdrowe pieczywo (s. 275 oraz
Smakoterapia 1
) – na awaryjne sytuacje, mimo że nie jemy na co dzień kanapek;
sosy, które wytrzymają w lodówce kilka dni (w tym pyszne kiszone chili, domowe balsamico czy spiżarniane smakołyki ze
Smakoterapii 3
: ajwar, keczup, sos BBQ, chrzan, musztarda).
Dzięki planowaniu tygodnia nie stoję przy kuchni codziennie!
Nawynosy to nieodłączny element mojego życia. Odkąd pamiętam, wiodę tułaczy żywot „śpiewograjka”, który wszak musi coś jeść poza domem. Od kiedy moje nawyki żywieniowe uległy rewolucji (żeby nie powiedzieć: ewolucji), zbyt częste grzeszenie jedzeniem na mieście już mi nie w smak. Dlatego w trasę wożę ze sobą torby pełne smakowitego jedzenia. A kiedy zapasy się kończą, robi się przestrzeń na małe grzeszki. Ważne jest wszystko: i zdrowie, i smak, i nasze nawyki, i niezaspokojone tu i teraz potrzebny. Jedzenie wszak czasem przytula… Dlatego Smakoterapia to harmonia, równowaga pomiędzy tym, co zdrowe a tym, co w danej chwili potrzebne. Najważniejsze to nie zaburzyć tych proporcji. Jeśli na co dzień odżywiasz się zdrowo, masz krzepki i silny organizm, odporny na zawirowania wszelkiej maści, możesz sobie pozwolić na kulinarne skoki w bok.
Jak zbudować zdrową, dobrą i smaczną bazę dla naszych ciał? Odżywiaj się w zgodzie z naturą. Czerp garściami z darów każdej pory roku, edukuj się i odżywiaj świadomie, z korzyścią dla swojej odporności, figury i portfela. Zdrowa sezonowa kuchnia jest smaczna, tania i bardzo odżywcza. „Czasy próby” uświadamiają to nam bardzo wyraźnie.
Zdrowie – jesteśmy go warci
Na swoich warsztatach świadomego odżywiania zwykłam przywoływać porównanie naszych ciał do samochodów. Zadziwiające, z jakim oddaniem potrafimy dbać o własne auta. Robimy im przeglądy, dbamy o wysokiej jakości paliwo i olej. Czyścimy i konserwujemy. A co z naszymi ciałami? Postępujemy dokładnie odwrotnie. Przeglądy robimy, dopiero gdy już coś niedomaga i skrzypi. Albo boli. Karmimy się często byle jak i byle gdzie, nie bacząc na jakość paliwa. Nie konserwujemy się, nie dbamy, żyjemy tak, jakby ten cud natury był nam dany raz na zawsze. Zapominamy o Kochanowskim („Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz”) i budzimy się każdego ranka zmęczeni tak, jakby sen nie dawał żadnej regeneracji. Kopiemy się we własne tyłki jak żandarmi, krzyczymy na siebie: „Wstawaj! Idź, zrób kawę i do roboty!”.
Jak długo tak można?
Ano właśnie.
Kiedy spojrzałam na swoje ciało jak na mój jedyny i niemożliwy do wymiany w żaden sposób w tym życiu pojazd, zrobiło mi się smutno. Dlaczego ja zajmuję ostatnie miejsce na liście moich potrzeb? Dlaczego muszę zrobić projekt do pracy, obiad dla dziecka, pamiętać, co obiecałam sąsiadce? A wszędzie gonią mnie terminy, ciśnie kalendarz, dusi własna obowiązkowość? Bo przecież nie mogę nikogo zawieść. Tymczasem siebie samą, moje własne potrzeby spycham do szafy. W najlepszym razie zapisuję kilka w notatniku (a jakże, na ostatnim miejscu). Czytając, nigdy nie udaje mi się do nich dotrzeć, a co dopiero zrealizować w praktyce…
Dlaczego nie jestem warta, by się nad sobą pochylić?
I tu jest miejsce na nowe.
Jestem tego warta.
Czego nie mam – tego nikomu nie dam.
Nie przytulam się do jedzenia (albo niezbyt często).
Przyglądam się swoim relacjom z ludźmi. To ich ramiona mają moc.
Mówię „nie” wielkiemu talerzowi jedzenia na pocieszenie. Czekoladzie. Kubłowi lodów.
Odżywiam się, zamiast jeść.
Zasługuję na dobrą strawę, która mi służy.
Mam tylko jedno ciało w mojej ziemskiej drodze – piękne, niepowtarzalne, godne szacunku bez względu na wagę, urodę czy zmiany, jakie w nim zachodzą.
Jestem warta własnej uwagi.
Jestem godna miłości.
Moje ciało jest jak moje dziecko. Ustawiam obok siebie mojego syna i patrzę na nas oboje z taką samą miłością. Może właśnie dlatego rodzimy dzieci? Żeby dostrzec i pokochać w nich samych siebie?
Zapraszam Cię zatem w podróż w głąb samego siebie. Nie skończy się ona na ostatnich stronach tej książki. Dopiero tam się zacznie. Bo droga do zdrowia prowadzi przez kuchnię. Droga do siebie też przez nią przebiega. Każdy, kto kocha siebie, karmi siebie z miłością. I nie tęskni na życiem pełnym ciężkich toksycznych śmieci, za alkoholem i fast foodem. Jeśli natomiast nie szanuje samego siebie – nie będzie przecież tracić czasu na gotowanie dla zdrowia…
Żeby funkcjonować prawidłowo, nasze ciało każdego dnia potrzebuje paliwa odpowiedniej jakości.
Podstawowe filary służące podtrzymywaniu życia i naszemu dobrostanowi to:
prawidłowy oddech,
zdrowe odżywianie,
ruch,
zaopiekowanie się własnymi emocjami.
To właśnie energia czerpana z powyższych źródeł sprawia, że mamy silne organizmy, moc sprawczą, ochotę do działania i twórcze pomysły. Wszystkie zakotwiczone są w naturze i nieodłącznie z nią związane. To właśnie blisko natury leczymy nasze ciała i dusze, ładujemy akumulatory i odpoczywamy najpełniej.
Co się dzieje, kiedy odetniemy naszemu ciału zasilanie albo znacząco je ograniczymy?
Kiedy oddychamy płytko i szybko (i bardzo rzadko świadomie – chyba że internista, osłuchując nasze plecy, powie nam: „A teraz wdeeech!”), taki rodzaj oddechu nasze ciało odczytuje jako reakcję na zagrożenie. I uruchamia wszystkie niezbędne procesy, żeby sobie z tym rzekomym zagrożeniem poradzić. Spinamy wtedy niepotrzebnie większość mięśni, miewamy migreny, bóle kręgosłupa, jesteśmy niedotlenieni, zmęczeni, ospali i ociężali (nawet rano, po wstaniu z łóżka).
Co się dzieje, kiedy jemy, zamiast odżywiać nasze ciała?
Bilans zysków i strat staje się niekorzystny. Mimo jedzenia nie jesteśmy dobrze odżywieni. Na półkach sklepowych oraz w naszym menu jest mnóstwo produktów, w naszym ciele – paradoksalnie – niedbór substancji odżywczych, witamin i minerałów. To wskutek ich braku czujemy się pozbawieni energii, tyjemy, wypadają nam włosy i słabną paznokcie.
Niezwykle ważne jest odżywianie ciała zgodnie z porami roku
Tak jak cała przyroda przechodzi metamorfozę w ciągu roku, tak i potrzeby naszego organizmu zmieniają się cyklicznie. Co się wydarzy, gdy przegapimy przygotowania do zimy, które powinny rozpoczynać się już latem? Nie przyszykujemy się odpowiednio do nadchodzących chłodów, osłabimy własną odporność i narazimy się na infekcje wywołane brakiem wewnętrznej gotowości do ochrony.
Jakie błędy popełniamy najczęściej?
Jemy fast foody, nie dostosowujemy menu do pór roku, nadmiernie wychładzamy ciała letnim pożywieniem, jemy ogromne ilości produktów odzwierzęcych oraz surowe posiłki (z wiarą, że nam służą), stosujemy w nadmiarze używki, takie jak alkohol, kawa, czarna herbata czy cukier. We współczesnym świecie, pełnym wykluczających się teorii dietetycznych, warto sięgnąć do nauki, która ma kilka tysięcy lat, a jej założenia wciąż są aktualne i wszystkie indywidualne potrzeby współczesnego człowieka obejmują holistycznie. Jest nią jedna z moich pasji – dietetyka tradycyjnej medycyny Wschodu (TCM).
W medycynie Wschodu podkreśla się ogromne znaczenie funkcjonowania zgodnie z rytmem natury. W tę koncepcję wpisuje się nie tylko odżywianie zgodne z porami roku, ale i aktywność dostosowana do aury, temperatury i warunków zewnętrznych. Nie ma zdrowego ciała i ducha tam, gdzie latami lekceważyło się zmiany zachodzące w naturze, a zatem i w ludzkim ciele.
Odżywianie zgodne z porami roku to w mojej kuchni podstawa budowania odporności. Dzięki większej świadomości tego, co powinnam spożywać, jak przyrządzać potrawy, dostosowując je do tego, co dzieje się na zewnątrz, i nie zapominając o swojej konstytucji, mam większy wpływ na moje zdrowie i samopoczucie.
Ciekawostką jest kalendarz chiński (i tybetański), który jest kalendarzem księżycowym, zatem daty są według niego ustalane nieco inaczej niż w naszym zachodnim świecie. Nie zgodnie z tym, na co umówili się ludzie, a w zgodzie z rytmem natury.
Jak to wygląda w praktyce?
początkiem roku jest drugi nów po przesileniu zimowym;
według TCM mamy pięć pór roku – do naszych czterech dochodzi jeszcze DOJO (zgodnie z Teorią Pięciu Przemian);
DOJO to okres przejściowy (18-dniowy) pomiędzy porami roku, służący stabilizacji przed zmianą. Ponieważ występuje kilka razy w roku, w sumie trwa tyle, ile pozostałe pory roku (czyli ponad 70 dni). Przygotowuje nas nowe czynniki zewnętrzne, dlatego warto w tym czasie dostosować menu do zmian w przyrodzie (fascynujące, że dojo wiosenne zaczyna się już 26 stycznia i trwa do 12 lutego, czyli do początku naszego przednówka!).
Wspieramy Żołądek i Śledzionę (w TCM pisze się je wielką literą, żeby podkreślić, że chodzi nie tylko o wymienione narządy, ale i o ich tzw. obiegi czynnościowe): unikamy produktów o skrajnej termice (bardzo silnie rozgrzewających przypraw, alkoholu oraz produktów silnie wychładzających, np. cytrusów, surowych warzyw i soków, glonów). Zatem – trzymamy się środka. Odżywiamy się łagodnie, bez nadmiernego wychładzania i przegrzewania ciała, i szykujemy do zmiany pory roku. Zrozumienie, że nasza natura nieustannie podlega zmianom, bardzo pomaga poczuć nasze potrzeby wynikające z tego procesu. Odżywianie na przednówku będzie znacząco różnić się od odżywiania tuż przed latem. Posty zaś nie będą wskazane ani w środku zimy, ani w szczycie lata.
„O co tu właściwie chodzi?” – zastanawiałam się, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z powyższym zaleceniem. I szybko przekonałam się o jego słuszności. Z własnego doświadczenia wiem, że w dzisiejszych czasach posiłki stałe najczęściej połyka się w biegu, niemal nie przeżuwając składników. Zawsze można na jednej nodze zalać połknięty posiłek herbatą i już! Taki stosunek do jedzenia, pośpiech, brak świadomego rozdrabniania i połykania prowadzi między innymi do nieprzyjemnego chwilowego przytkania w przełyku, a później do ciężaru na żołądku. Do czego wówczas służy napój? Do przepchnięcia masy pokarmowej! Tymczasem specjaliści twierdzą, że osoba zdrowa powinna rzuć każdy kęs kilkanaście razy, a chorzy i rekonwalescenci nawet jeszcze dłużej, do pięćdziesięciu! Wydaje się to absolutnie niewykonalne w praktyce. Nieraz sprawdzałam, jakie to wyzwanie, i nieraz omawialiśmy ten fakt na moich warsztatach zdrowego odżywiania. „Ileż czasu zajmowałoby jedzenie!” – zauważali trzeźwo ich uczestnicy.
Nie popadając w paranoję ŻUCIA zamiast ŻYCIA, weźmy na tapetę fakty naukowe:
wyłącznie pokarm dobrze rozdrobniony w jamie ustnej jest – na dalszych etapach trawienia – łatwostrawny dla żołądka i łatwiej przyswajalny przez jelita;
dzięki dokładnemu żuciu znacznie łatwiej ciału wydalić resztki pokarmowe.
Zatem gra nie jest tak całkiem niewarta świeczki…
Tym bardziej, że „efektem ubocznym” jest szybsza utrata zbędnych kilogramów przez osoby, które dokładnie żują pokarmy. Dlaczego?
W pośpiechu i w biegu łatwiej się przejeść, bo nie zauważamy nasycenia. Dokładne żucie zaspokaja głód wcześniej. Nasze porcje jedzenia mogą zatem zmaleć – z korzyścią dla naszego metabolizmu, zdrowia i urody. Z badań wynika, że osoby, które jedzą w skupieniu, nierozproszone dodatkowymi zadaniami, odczuwają głód po upływie dłuższego czasu.
Zatem żuj na zdrowie i żyj zdrowiej! Zachęceni? Ale zaraz, zaraz… Co z tym piciem?
Wszystkie napoje inne niż woda, w tym różnego rodzaju mleka roślinne, wymagają znacznie dłuższego pobytu w jamie ustnej, niż nam się wydaje. Jeśli nie przetrzymasz w ustach mleka jaglanego, proces trawienny, który powinien rozpocząć się w jamie ustnej, zostanie w znaczącym stopniu pominięty. Właśnie z tego powodu małym dzieciom zaleca się raczej podać miskę kaszy, z dodatkami do gryzienia i żucia, niż po prostu szklankę mleka roślinnego zrobionego z kasz do wypicia. O ile bowiem osoba dorosła może zrozumieć i zastosować się do zalecenia: „Żuj płyn, który spożywasz”, o tyle dla małoletnich bywa ono zbyt trudne do wykonania.
Pij wodę! – trąbią wszyscy doradcy żywieniowi, licytując się, ile powinno jej być w naszym menu. Minimum półtora litra albo jeszcze więcej!
Woda to bezsprzecznie najważniejszy płyn dla ludzkiego ciała. Nasz organizm składa się przede wszystkim z wody. Stanowi ona 80 procent masy ciała noworodka i ok. 60–70 procent człowieka dorosłego. Mózg to aż 80 procent wody, kości – ponad 20! Zatem woda to również niezwykle istotny element naszego codziennego menu.
Ile wody powinniśmy pić?
W dietetyce TCM jej ilość jest sprawą bardzo indywidualną. Medycyna Wschodu uznaje, że najlepiej nawadniają nas nie wyłącznie płyny, ale również warzywa i owoce o dużej zawartości wody. Ważne w menu są zupy i kompoty oraz wszystkie potrawy „mokre”. Poziom naszego pragnienia zależy od wielu czynników – wewnętrznych i zewnętrznych. Osoby o tzw. konstytucji nadmiarowej, spożywające duże ilości produktów odzwierzęcych czy żyjące w ciepłym klimacie albo prowadzące aktywny tryb życia potrzebują zwykle i piją więcej wody, natomiast te o konstytucji niedoborowej, mieszkające w wilgotnym klimacie, spożywające duże ilości warzyw i owoców i prowadzące siedzący tryb życia zapotrzebowanie na nią mają nieco mniejsze.
Jaką wodę pić?
Być może zaskoczy Was ta informacja: najlepiej gorącą (nie wrzącą!) lub bardzo ciepłą. Picie zimnej wody – o czym wiedzą studiujący TCM – nie służy ciału dobrze. „Gorąca woda zapobiega stu chorobom” – mawia się na Dalekim Wschodzie. Zgodnie z tamtejszą medycyną gorąca woda wypijana pomiędzy posiłkami optymalizuje proces trawienia, a co za tym idzie – wzmacnia metabolizm. Pomaga także w usuwaniu z ciała wilgoci i śluzu. Woda bardzo ciepła, wbrew pozorom, szybciej gasi pragnienie, skuteczniej nawilża i z łatwością wchłania się tam, gdzie jest potrzebna. Przestawienie się na picie wody o wysokiej temperaturze bywa niełatwe, ale możliwe (o czym mogę Was zapewnić dzięki własnemu doświadczeniu).
Ciekawostki:
pragnienie picia bardzo zimnej wody to objaw wewnętrznego gorąca;
brak pragnienia może świadczyć o wewnętrznym zimnie;
warto dążyć do homeostazy w ciele; objawy dotyczące zapotrzebowania na płyny, na ich konkretną ilość i temperaturę, mogą być ważnymi przesłankami diagnostycznymi.
PS Jeśli, jak ja, dużo podróżujesz i nie masz szans na stacjonarny czajniczek do gotowania, zabieraj gorącą wodę w termosie. Jeśli zapomnisz, nie przejmuj się, bo gorąca woda dostępna jest wszędzie. Choć gdzieniegdzie zamawianie kubka wrzątku zamiast kawy budzi jeszcze zdziwienie, cóż… Musisz się przyzwyczaić, że ludzie wezmą cię za ekscentryka.
Wbrew wyobrażeniom nawynosy, czyli nasze jedzenie wędrujące z nami do pracy, wcale nie wymaga obciążających budżet zakupów specjalistycznych naczyń, pięknych pudełek bento czy innych modnych akcesoriów. Osobiście najczęściej zabieram ze sobą jedzenie w najzwyklejszym słoiku, w sprawdzonym nieśmiertelnym termosie (zwłaszcza jeśli wiem, że nie będę mogła podgrzać jego zawartości) oraz w kilku zamykanych pojemnikach, które w domu służą mi do przechowywania gotowych potraw. Najlepiej sprawdzają się szklane opakowania (które można podgrzać w piekarniku), ale dla dzieci najlepsze będą te z tworzyw sztucznych. W słoikach świetnie przechowują się sałatki, które w dodatku można przygotować na 2–3 dni (sos w osobnym słoiczku), oraz genialne zupy błyskawiczne, czyli domowe zupki à la instant, które wystarczy zalać wrzątkiem i odstawić na kwadrans do przegryzienia się składników.
Zatem zachowaj kilka litrowych słoików na zupy i sałatki, kilka malutkich na sosy, wyjmij z szafy stary termos – i gotowe!
Zupy na wynos, błyskawiczne, to mój hit domowy.
Od kiedy w internecie odkryłam wiele inspiracji, jak przyrządzić dania błyskawiczne bez korzystania z zazwyczaj fatalnej jakości produktów instant, i uświadomiłam sobie, że moja spiżarnia to skarbnica surowców idealnych do przygotowania takich dań w pięć minut, moje życie stało się prostsze!
Teraz nie muszę się stresować, kiedy uświadamiam sobie, że zapomniałam przygotować „coś porządnego” na wynos albo mam przed sobą trudny i napięty tydzień bez szans na codzienne gotowanie. Zupy błyskawiczne można zrobić prawie z niczego! Wystarczy wykorzystać to, co ma się w lodówce albo w spiżarni – i gotowe! Wszystkożerca może do tych dań dodać jajka, mięso lub ryby, musi jednak uważać na temperaturę, w jakiej przechowuje produkty odzwierzęce, gdyż psują się one znacznie szybciej niż świeże warzywa i owoce.
Zupy z produktów surowych, roślinnych, możemy zazwyczaj przygotować na 2–3 dni i w postaci „suchego” słoika przechowywać w lodówce. Potem wystarczy zabrać go ze sobą do pracy i zalać składniki wrzątkiem.
Przepisy w tej książce bazują na produktach dostępnych w konkretnych porach roku. Niech będą dla Ciebie inspiracją do tworzenia własnych mieszanek, najpyszniejszych według Ciebie i Twoich domowników.
Smacznego!
Oto ciekawa w smaku Zupa na bazie wymyślonego przeze mnie naprędce domowego purée z kiszonej kapusty. Ponieważ kiszona kapusta jest dostępna w zasadzie przez cały rok, patent ten możesz wykorzystać o dowolnej jego porze, zmieniając jedynie składniki dodatkowe. Ważne, by warzywa były tak pokrojone, by wystarczył im krótkotrwały kontakt z wrzątkiem, jako jedyna obróbka cieplna (dlatego nie zamykamy w słoikach dużych kawałków twardych warzyw oraz tych, które nie nadają się do spożycia bez gotowania, np. bakłażana czy ziemniaka). Przy okazji: jak przygotować kiszoną kapustę w prostej domowej wersji, dowiesz się z mojej książki Smakoterapia 3.
O składzie zupy słoikowej decyduje zawartość mojej lodówki i spiżarni, ale nie tylko. Nie byłabym sobą, gdybym w przednówkowej wersji, zanim pojawi się wiosenny szpinak, nie próbowała znaleźć dzikich roślin jadalnych. Które z nich będą pasować idealnie? Oczywiście łagodna w smaku gwiazdnica. Rośnie przez cały rok, ale to właśnie wczesną wiosną mamy największe zapotrzebowanie na świeże, zielone i pełne witamin rośliny (s. 83).
SKŁADNIKI (NA SŁOIK O POJ. 900 ML):
szpinak 2 garści
posiekane cieniutko pieczarki eko 1 garść
dymka 1 szt.
makaron ryżowy, suchy ok. 70 g
zielony groszek ze słoika (lub inne strączki, np. ugotowana soczewica) 3–4 łyżki
dowolne sezonowe warzywa, które pasują ci do smakowej kompozycji
pasta z kiszonej kapusty (s. 397) 2–3 łyżki do smaku
WYKONANIE:
W słoiku, na paście z kiszonej kapusty ułóż cieniutko pokrojone pieczarki, następnie dodaj makaron (jeśli namoczysz go przez chwilę w letniej wodzie, będzie elastyczny, choć nieugotowany), posiekaną dymkę, zielony groszek, a na końcu kilka garści szpinaku. Zakręć i zabierz do pracy. Możesz wziąć więcej pasty w osobnym słoiku, żeby dosmakować nią zupę w trakcie przygotowywania. Jak to zrobić? Zalej składniki wrzątkiem, zakręć dokładnie słoik i porządnie potrząśnij (uważaj, słoik szybko się nagrzewa!). Odstaw na 10–15 minut i gotowe!
Osobiście lubię przelać zupę do ulubionej miseczki, ale bywa, że w trasie nie ma takiej możliwości, dlatego jem ją ze smakiem również ze słoika.
Lato to pora celebracji życia! Czas dla serca, czas radości. Bywa tak upalne, że mamy ochotę wyłącznie na chłodniki (s. 172), a bywa, że kaprysi i nie rozpieszcza aurą. W obu przypadkach przydają się ciepłe posiłki, ponieważ to właśnie w lecie, zasilając ciała ciepłem (również tym, które pochodzi z posiłków), szykujemy nasze organizmy na zimę.
Zawsze zachwyca mnie, gdy z zawartości niepozornego słoja wypchanego po brzegi składnikami na zupę powstaje w kwadrans tak cudne danie! I to całkiem bez gotowania.
SKŁADNIKI (NA SŁOIK O POJ. 900 ML):
ajwar (krem paprykowy), najlepiej domowy (s. 410) 1 kopiasta łyżka
gęsta passata pomidorowa 3 łyżki
sos sojowy tamari (opcjonalnie) 3 łyżki
syrop klonowy lub miód 1 łyżeczka
sól i pieprz (do smaku; najlepiej po zalaniu zupy wrzątkiem)
oliwa z oliwek 2 łyżki
pomidorki koktajlowe 1 garść
oliwki (zielone lub czarne) 1 garść
papryka czerwona ½ sztuki
cukinia (skrojonych cieniutko obieraczką) kilka plastrów
makaron z zielonej tapioki, suchy (lub inny, np. ryżowy błyskawiczny) ok. 70 g
kukurydza ze słoika (lub soczewica/ciecierzyca, ugotowane) 1 garść
świeża kolendra ½ pęczka
dowolna zielenina (rukola, szczypiorek, kolendra), do posypania
pasta chili (opcjonalnie) 1 łyżeczka lub do smaku
WYKONANIE:
Umieść w słoju ajwar, pastę pomidorową, sos sojowy, syrop klonowy, pastę chili (opcjonalnie), trochę soli i pieprzu (lub zaczekaj z doprawianiem do finału). Włóż do słoika makaron (jeśli jest zbyt twardy, przelej go wodą i odcedź) i pozostałe składniki. Zakręć słoik. Jego zawartość zalej wrzątkiem ok. 15–20 minut przed spożyciem, posyp zieleniną i dopraw do smaku solą i pieprzem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki