Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zaginięcie telefonu ofiary i tajemniczy trzycyfrowy szyfr w jej notatniku – to jedyne szczegóły, którymi dysponuje policja po morderstwie wykładowczyni historii sztuki na Oksfordzie, Charlotte Blake.
Gabriel Allon, legendarny szpieg i znany konserwator sztuki, szybko odkrywa, że profesor Blake szukała skradzionego obrazu Picassa wartego ponad sto milionów dolarów. Próbując odnaleźć to dzieło, Allon korzysta z sześciu obrazów impresjonistów, które sam sfałszował. W poszukiwaniach i rozwiązaniu zagadki pomagają mu przyjaciele – światowej sławy skrzypaczka, zdolna złodziejka i płatny zabójca, który został brytyjskim szpiegiem.
Akcja błyskawicznie przenosi się z urwisk Kornwalii na czarującą Korsykę, a później na Downing Street 10, gdzie rozgrywa się trzymający w napięciu finał.
Elegancka i pełna napięcia „Śmierć w Kornwalii” to powieść o morderstwie, władzy i nienasyconej chciwości.
DANIEL SILVA wielokrotnie nagradzany autor bestsellerów „New York Timesa”, ma w dorobku ponad 20 tytułów, m.in. „Zakon”, „Wiolonczelistkę”, „Portret nieznanej kobiety” i „Kolekcjonera”. Sławę przyniosła mu długa seria thrillerów o szpiegu i konserwatorze sztuki Gabrielu Allonie. Książki Silvy stały się bestsellerami na całym świecie i zostały przetłumaczone na ponad 30 języków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 422
Tytuł oryginału: A Death in Cornwall
Pierwsze wydanie: Harper. An Imprint of HarperCollins Publishers
Opracowanie graficzne okładki: Madgrafik
Projekt okładki oryginalnej: Milan Bozic; adaptacja: HarperCollins Design Studio
Ilustracja na okładce: David Noton Photography / Alamy Stock Photo (krajobraz); istockphoto.com
Redaktor prowadząca: Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne: Ewa Godycka
Korekta: Monika Ulatowska
© 2024 by Daniel Silva. All Rights reserved
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji HarperCollins Publishers, LLC.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-893-2
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Jak zawsze, mojej żonie Jamie
oraz dzieciom, Lily i Nicholasowi
Pozwólcie, że opowiem wam o bardzo bogatych.
Różnią się od ciebie i ode mnie.
F. Scott Fitzgerald
przekład Hanny Pawlikowskiej
To piąta powieść z cyklu o Gabrielu Allonie, której akcja częściowo rozgrywa się w Kornwalii. Po bombardowaniu Wiednia, w którym stracił pierwszą rodzinę, Gabriel zaszył się w wiosce Port Navas nad rzeką Helford. Zaprzyjaźnił się wtedy z jedenastoletnim Timothym Peelem. Po latach wrócił do Kornwalii ze swoją drugą żoną Chiarą i zamieszkał w domku na szczycie urwiska w gminie Gunwalloe. Timothy Peel, wówczas młody człowiek niewiele po dwudziestce, bywał u niego częstym gościem.
PICASSO
Półwysep Lizard
Pierwszą oznaką kłopotów było zapalone światło w kuchni Wexford Cottage. O piątej dwadzieścia pięć rano zauważyła je Vera Hobbs, prowadząca w Gunwalloe Piekarnię Kornwalijską. Był trzeci wtorek stycznia, co nie jest tu bez znaczenia, albowiem właścicielka domu, profesor Charlotte Blake, dzieliła czas między Kornwalię i Oksford. Zazwyczaj przyjeżdżała do Gunwalloe w czwartek wieczorem i wyjeżdżała w następny poniedziałek po południu – bo jedną z wielu korzyści płynących ze stanowiska wykładowcy na uczelni jest trzydniowy tydzień pracy. Nieobecność jej granatowego vauxhalla świadczyła o tym, że wyjechała tak jak zwykle. Zapalone światło było jednak o tyle dziwne, że profesor Blake, wojująca ekolożka, prędzej by weszła pod rozpędzony pociąg, niż zmarnowała choćby jeden wat elektryczności.
Kupiła Wexford Cottage za honoraria z bestsellera, w którym opisała życie i twórczość Picassa we Francji podczas drugiej wojny światowej. Wydana trzy lata później miażdżąca ocena Paula Gauguina przyniosła jej jeszcze większe wpływy. Z tej okazji Vera chciała nawet urządzić wieczór autorski w pubie Pod Jagnięciem i Flagą, ale profesor Blake jakimś cudem dowiedziała się o tych planach i jasno zapowiedziała, że nie życzy sobie, by tak ją fetować. „Jeżeli piekło rzeczywiście istnieje – wyjaśniła – to jego mieszkańcy na wieki wieków skazani są na świętowanie marnowania papieru na publikacje wypocin innych ludzi”.
Wygłosiła tę uwagę doskonałą radiową angielszczyzną, z ironicznym akcentem, który dobrze urodzeni wysysają z mlekiem matki. Nie pochodziła jednak z klasy wyższej, co Vera odkryła pewnego dnia, szukając informacji o profesor Blake w internecie. Jej ojcem był związkowiec z Yorkshire, podżegacz, który w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku został przywódcą zaciekłego strajku górników. Jako zdolna uczennica została przyjęta na Oksford, gdzie studiowała historię sztuki. Po krótkim epizodzie w londyńskiej galerii Tate Modern i jeszcze krótszym w Christie’s wróciła do Oksfordu w charakterze wykładowczyni. Jeśli wierzyć jej oficjalnemu biogramowi, była czołową światową ekspertką od BP, czyli badań proweniencyjnych.
– A to co znowu za dziwo, jak pragnę zdrowia? – spytała Dottie Cox, właścicielka wiejskiego sklepiku w Gunwalloe.
– Zdaje się, że chodzi o ustalanie historii pochodzenia obrazów… do kogo należały i gdzie je wystawiano.
– A bo to takie ważne?
– Dottie, kochana, wyjaśnij mi coś. Czy ktoś chciałby być ekspertem od czegoś, co nie jest ważne jak cholera?
Co ciekawe, profesor Blake nie była pierwszą osobą ze świata sztuki, która osiedliła się w Gunwalloe. Tyle że w przeciwieństwie do poprzednika, konserwatora obrazów, który przez pewien czas wiódł żywot pustelnika w domku nad zatoczką, była niebywale uprzejma. Może niespecjalnie rozmowna, ale każdego obdarzała sympatycznym powitaniem i czarującym uśmiechem. Wśród męskiej populacji Gunwalloe panowała zgodna opinia, że pani profesor dużo lepiej wygląda w rzeczywistości niż na zdjęciu zdobiącym okładki jej książek. Miała niemal czarne włosy do ramion, z prowokacyjnym siwym kosmykiem. Uwagę przykuwały jej oczy w odcieniu kobaltowego błękitu. Podpuchnięte ciemne worki pod nimi tylko dodawały jej uroku.
– Szałowa babka – ocenił Duncan Reynolds, emerytowany konduktor linii kolejowych Great Western. – Przypomina mi te tajemnicze kobiety, które widuje się w paryskich kafejkach. – Wszyscy jednak wiedzieli, że stary Duncan znajdował się najbliżej stolicy Francji, kiedy odbywał kurs na dworzec Paddington.
Istniał niegdyś pan Blake, drugorzędny malarz, ale rozwiedli się, gdy jeszcze pracowała w Tate. Teraz, w wieku pięćdziesięciu dwóch lat, u szczytu kariery zawodowej, Charlotte Blake nie miała męża i na pozór z nikim nie była związana uczuciowo. Nigdy nie podejmowała gości ani się nie bawiła. W gruncie rzeczy ze wszystkich mieszkańców Gunwalloe jedynie Dottie Cox widziała ją kiedyś w czyimś towarzystwie. Było to w listopadzie zeszłego roku, na Półwyspie Lizard. Pani profesor i jej przyjaciel stali przytuleni na targanym wiatrem tarasie Polpeor Café.
– Z niego był niezły przystojniak. Prawdziwy czaruś. I widać było, że nie da sobie w kaszę dmuchać.
Ale tego styczniowego ranka, kiedy lało jak z cebra, a znad Mount’s Bay wiał zimny wiatr, Very Hobbs wcale nie obchodziło, jak się przedstawia życie uczuciowe profesor Charlotte Blake. Bo Rębajło nadal był na wolności. Minęły niemal dwa tygodnie od jego ostatniego napadu – na dwudziestosiedmioletnią mieszkankę Holywell na północy wybrzeża Kornwalii. Zatłukł ją toporem, tym samym narzędziem, którym wcześniej zamordował trzy inne kobiety. Dla Very pewną pociechę stanowił fakt, że żadnego z tych zabójstw nie popełnił podczas deszczu. Wychodziło na to, że Rębajło był fanatykiem dobrej pogody.
Mimo to Vera Hobbs z niepokojem oglądała się przez ramię, śpiesznie idąc jedyną w Gunwalloe drogą niemającą nazwy ani numerów domów. Piekarnia Kornwalijska była wciśnięta między pub Pod Jagnięciem i Flagą a Sklepik na Rogu Dottie Cox, który wcale nie znajdował się na rogu. Półtora kilometra dalej był klub golfowy Mullion sąsiadujący z wiekowym kościołem parafialnym. Jeśli nie liczyć incydentu sprzed kilku lat, do którego doszło w domku konserwatora sztuki, w Gunwalloe właściwie nic się nie działo, co dwustu mieszkańców tej wioski bardzo sobie ceniło.
O siódmej rano Vera skończyła wypiekać pierwszą partię pasztecików z kiełbaską i bochenków tradycyjnego wiejskiego chleba. Odetchnęła z ulgą, gdy kilka minut przed ósmą w drzwiach stanęły Jenny Gibbons i Molly Reece, jej dwie pracownice. Jenny zajęła miejsce za ladą, a Molly pomogła Verze lepić kornwalijskie pierogi z mięsem, podstawę tutejszej diety. W tle cicho leciały wiadomości ze stacji Radio Cornwall. Tej nocy nikogo nie zabito, ale też nie aresztowano. Dwudziestoczterolatek na motocyklu został poważnie ranny w wypadku koło supermarketu Morrisons w Long Rock. Prognoza pogody przewidywała, że dzień będzie deszczowy i wietrzny, ale wczesnym wieczorem miało przestać padać.
– W samą porę, żeby Rębajło ukatrupił kolejną ofiarę – wtrąciła Molly, nakładając łyżką mięsno-warzywne nadzienie na okrągły kawałek kruchego ciasta. Z tej ciemnookiej ślicznotki walijskiego pochodzenia było niezłe ziółko. – Przecież już jest spóźniony. Jak dotąd nigdy nie czekał dłużej niż dziesięć dni, żeby rozłupać czaszkę jakiejś biednej dziewczyny.
– Może już się nasycił.
– I przeszła mu chętka? Naprawdę w to wierzysz, Vero?
– A ty jak uważasz?
– Ja myślę, że on dopiero się rozkręca.
– Znalazła się ekspertka.
– Oglądam wszystkie seriale kryminalne. – Molly naciągnęła ciasto na nadzienie i skleiła brzegi. Robiła śliczne falbanki. – Może zrobi przerwę, ale prędzej czy później znów zaatakuje. Seryjni zabójcy tak już mają. Nie są w stanie się powstrzymać.
Vera wsunęła do piekarnika pierwszą tego dnia tacę z pierogami, rozwałkowała następną porcję ciasta i wycięła z niej kółka wielkości talerza. Codziennie to samo od czterdziestu dwóch lat, pomyślała. Wałkuję, wycinam, nakładam farsz, sklejam, robię falbanki. Rzecz jasna, z wyjątkiem niedziel. Bo w ten tak zwany dzień wolny, zamiast odpocząć, gotowała pełen obiad, a przez ten czas Reggie upijał się porterem, oglądając w telewizji piłkę nożną.
Wyjęła z lodówki miskę z farszem z kurczaka.
– Zauważyłaś może światło w oknie domu profesor Blake?
– Kiedy?
– Molly, złotko! Dziś rano.
– Nie.
– A kiedy ostatnio ją widziałaś?
– Kogo?
Vera westchnęła. Cała Molly! Robota paliła jej się w rękach, ale mądra to ona nie była.
– Profesor Blake, złotko. Kiedy widziałaś ją ostatnim razem?
– Nie pamiętam.
– Spróbuj sobie przypomnieć.
– Może wczoraj.
– Po południu, tak?
– Może.
– A gdzie wtedy była?
– W samochodzie.
– I dokąd jechała?
Molly poruszyła głową, wskazując północ.
– W głąb kraju.
Ponieważ Półwysep Lizard był najbardziej wysuniętym na południe punktem Wysp Brytyjskich, określenie „w głąb kraju” mogło dotyczyć całego terenu Wielkiej Brytanii. Sugerowało jednak, że profesor Blake zmierzała do Oksfordu. Mimo to Vera uznała, że nie zaszkodzi zajrzeć do Wexford Cottage przez okno, co też zrobiła o wpół do czwartej, kiedy na chwilę przestało padać. Godzinę później w pubie Pod Jagnięciem i Flagą poinformowała Dottie Cox, co tam odkryła. Jak zwykle siedziały w ulubionej loży pod oknem, a przed nimi stały dwa kieliszki nowozelandzkiego sauvignon blanc. Chmury się wreszcie rozeszły, a słońce chyliło się ku brzegom Mount’s Bay. Gdzieś tam w tych czarnych wodach kryła się zaginiona kraina Lyonesse[1]. A przynajmniej tak głosiła legenda.
– I jesteś pewna, że w zlewie zostały naczynia? – spytała Dottie.
– A także na blacie.
– Brudne?
Vera poważnie pokiwała głową.
– Zadzwoniłaś do drzwi?
– Dwukrotnie.
– Przekręciłaś klamkę?
– Zamknięte na klucz.
Dottie bardzo się to nie podobało. Zapalone światło to jedno, ale brudne naczynia to inna para kaloszy.
– Myślę, że powinniśmy do niej zadzwonić. Tak na wszelki wypadek.
Wymagało to trochę zachodu, ale w końcu Vera znalazła numer centrali wydziału historii sztuki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Telefon odebrała kobieta, która, sądząc po głosie, była jeszcze studentką. Gdy Vera poprosiła o połączenie z gabinetem profesor Charlotte Blake, zapadła długa cisza.
– Można wiedzieć, kto dzwoni? – spytała w końcu dziewczyna.
Vera się przedstawiła.
– Skąd pani zna profesor Blake?
– Mieszka naprzeciwko mnie, w Gunwalloe.
– A kiedy ją pani widziała ostatnio?
– Czy coś się stało?
– Jedną chwilkę – powiedziała kobieta i przełączyła Verę na inny numer.
Odezwała się poczta głosowa pani profesor. Vera nie zamierzała słuchać nagranego powitania i prośby o zostawienie wiadomości – od razu zadzwoniła na policję Devonu i Kornwalii. Ale nie do centrali, tylko na specjalny numer alarmowy. Mężczyzna, który odebrał, nie raczył się przedstawić ani nie podał swojego stopnia służbowego.
– Mam koszmarne uczucie, że znów zaatakował – powiedziała Vera.
– Kto?
– Rębajło. A któż by inny?
– Słucham dalej.
– Może lepiej, żebym pomówiła z kimś starszym stopniem?
– Jestem sierżantem z wydziału kryminalnego.
– Robi wrażenie. A jak się nazywasz, złotko?
– Peel – odparł. – Detektyw sierżant Timothy Peel.
– Też ładnie – skwitowała Vera Hobbs.
[1] Lyonesse – brytyjski odpowiednik Atlantydy (wszystkie przypisy podchodzą od tłumacza).
Queen’s Gate Terrace
Kilka minut po siódmej rano Sarah Bancroft, wciąż jeszcze w szponach niespokojnego snu, wyciągnęła rękę, ale po drugiej stronie łóżka namacała tylko chłodną egipską bawełnę. A potem przypomniała sobie esemesa, którego Christopher wysłał jej pod wieczór poprzedniego dnia – zawiadamiał, że nagle musi wyjechać, ale nie zdradził dokąd. Siedziała wtedy przy swoim stałym stoliku w Wiltons i jak to po pracy, delektowała się martini z wódką belvedere i trzema oliwkami, wytrawnym jak angielski humor. Przygnębiona perspektywą kolejnego samotnego wieczoru, niezbyt rozsądnie zamówiła drugi koktajl. To, co było potem, pamiętała jak przez mgłę. Przypomniała sobie, że wracała w deszczu taksówką do domu w Kensington, a potem szukała w lodówce jedzenia. Nie znalazłszy niczego zdrowego, zadowoliła się kubełkiem lodów Häagen-Dazs o smaku gelato creamy fudge brownie. Potem padła na łóżko w samą porę na serwis informacyjny o dziesiątej. Główną wiadomością dnia było odnalezienie zwłok w pobliżu Land’s End w Kornwalii – wszystko wskazywało na to, że chodzi o piątą ofiarę seryjnego zabójcy, któremu brukowce nadały ksywkę Rębajło.
Winę za niespokojny sen mogłaby zrzucić na drugie martini albo na kornwalijskiego mordercę z toporem, ale prawdę mówiąc, jej podświadomość skrywała dużo więcej koszmarów, które nawiedzały ją w nocy. Poza tym pod nieobecność męża nigdy nie sypiała dobrze. Jako agent Secret Intelligence Service Christopher dużo podróżował, ostatnio do Ukrainy, gdzie spędził niemal całą jesień. Nie przeszkadzała jej jego praca, bo w poprzednim życiu też była tajną agentką, tyle że pracowała dla CIA. Teraz prowadziła czasami nawet wypłacalną galerię sztuki na St. James’s, specjalizującą się w dziełach starych mistrzów. Konkurencja nie znała jej skomplikowanej przeszłości, a jeszcze mniej wiedziała o jej przystojnym na swój surowy sposób mężu, który przedstawiał się jako Peter Marlowe. W ich pojęciu uchodził za zamożnego doradcę biznesowego i stąd się brały jego szyte na miarę garnitury, bentley continental oraz luksusowe mieszkanie z osobnym wejściem na dwóch najniższych poziomach Queen’s Gate Terrace – pod jednym z najbardziej wytwornych adresów w Londynie.
Wychodzące na ogród okna ich sypialni spływały deszczem. Sarah nie była jeszcze gotowa stawić czoła rzeczywistości, drzemała więc prawie do ósmej, aż w końcu zwlokła się z łóżka. Zeszła do kuchni i czekając, aż ekspres do kawy Krupsa zrobi swoje, wysłuchała wiadomości w radiowej czwórce. Zwłoki w Kornwalii zyskały w nocy tożsamość – okazało się, że jest to Charlotte Blake, wykładowczyni historii sztuki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Sarah wiedziała, o kogo chodzi. Profesor Blake była światowej klasy specjalistką od badania proweniencji obrazów. Poza tym jej najnowszy bestseller o burzliwym życiu Paula Gauguina leżał właśnie na nocnym stoliku Sarah.
Dalsze poranne wiadomości były niewiele lepsze. W sumie pokazywały kraj w ostatnim stadium upadku. Najnowsze badania wykazały, że przeciętny Brytyjczyk wkrótce będzie mniej majętny niż statystyczny Polak czy Słoweniec. A gdyby przydarzył mu się udar albo atak serca, zapewne musiałby wytrzymać dziewięćdziesiąt minut, zanim zjawi się karetka, która zawiezie go na oddział ratunkowy najbliższego szpitala, gdzie z powodu przepełnienia co tydzień umiera około pięciuset osób. Ba, nawet poczta państwowa, jedna z najbardziej poważanych instytucji brytyjskich, stała na skraju upadku.
Za ten stan rzeczy odpowiadali konserwatyści, którzy od ponad dekady sprawowali władzę. A skoro premier tonęła, szykowali się na wyniszczające wybory w łonie partii. Sarah zachodziła w głowę, czemu jakiś torys chciałby się ubiegać o to stanowisko. W sondażach labourzyści prowadzili z tak wyraźną przewagą, że w kolejnych wyborach wieszczono im łatwe zwycięstwo. Ale w kwestii składu przyszłego rządu brytyjskiego Sarah nie miała nic do gadania. W tym kraju nadal była gościem. Co z tego, że obracam się wśród elity i mam za męża agenta SIS, pomyślała, skoro nadal nie traktują mnie jak swojej…
W porannym serwisie podano tylko jedną dobrą wiadomość, i to akurat ze świata sztuki. We Włoszech w tajemniczych okolicznościach odzyskano „Autoportret z zabandażowanym uchem” Vincenta van Gogha, skradziony ponad dziesięć lat temu w trakcie brawurowego rabunku z Galerii Courtaulda. Prezentacja obrazu miała się odbyć tego dnia wieczorem w świeżo odbudowanej Wielkiej Sali galerii, wyłącznie dla zaproszonych gości. Wśród nich znalazła się cała londyńska śmietanka świata sztuki, w tym Sarah. Obroniła magisterium z historii sztuki w Instytucie Courtaulda, następnie uzyskała doktorat na Harvardzie, teraz zaś zasiadała w radzie nadzorczej galerii. A przy okazji od wielu lat przyjaźniła się i współpracowała z osiadłym w Wenecji konserwatorem sztuki, który przywrócił van Goghowi świetność, zanim płótno powróciło do Wielkiej Brytanii. On też zamierzał wziąć udział w prezentacji, rzecz jasna incognito. Inaczej bowiem jego obecność mogłaby przyćmić powrót kultowego dzieła.
Uroczystość miała się rozpocząć stosunkowo wcześnie, o osiemnastej, następnie zaś zaplanowano koktajl, Sarah włożyła więc szałowy dwurzędowy żakiet i spódnicę od Stelli McCartney. Czterdzieści pięć minut później jej szpilki od Prady stukały rytmicznie na płytach chodnikowych Mason’s Yard, handlowego czworokąta ukrytego na tyłach Duke Street. Na północno-wschodnim rogu tego dziedzińca mieściła się Isherwood Fine Arts, galeria od 1968 roku specjalizująca się w muzealnej jakości płótnach starych mistrzów; zajmowała trzy kondygnacje podupadłego wiktoriańskiego magazynu niegdyś należącego do domu towarowego Fortnum & Mason. Jak zwykle, Sarah zjawiła się pierwsza. Wyłączywszy alarm, otworzyła kluczem dwie pary drzwi – jedne zrobione ze sztab z nierdzewnej stali i drugie ze szkła bezodpryskowego – po czym weszła do środka.
Biuro galerii mieściło się na pierwszym piętrze. Kiedyś stało tam biurko recepcjonistki – do niedawna urzędowała przy nim olśniewająca urodą, lecz całkiem bezużyteczna Ella – ale w ramach cięcia kosztów Sarah zlikwidowała ten etat. Teraz sama odbierała telefony, odpisywała na mejle oraz pilnowała terminarza spotkań. Zajmowała się też innymi sprawami i miała prawo weta w kwestii nowych zakupów. Bezlitośnie pozbyła się większości zalegających magazyn zapasów – płócien w stylu tego czy owego twórcy bądź pochodzących z pracowni jakiegoś tam malarza – sprzedając je za bezcen. A mimo to miała pod opieką jedną z największych kolekcji starych mistrzów w Wielkiej Brytanii, na tyle dużą, że mogłaby nią zapełnić niewielkie muzeum, gdyby przyszła jej ochota.
Na przedpołudnie nie miała zaplanowanych spotkań, zajęła się więc nieuregulowanym rachunkiem – konkretnie chodziło o kolekcjonera z Belgii, który nie mógł uwierzyć, że musi zapłacić za obraz szkoły francuskiej, skoro nabył go w Isherwood Fine Arts. Była to sztuczka stara jak świat – udawanie, że nie kupuje się obrazu, tylko pożycza od marszanda, a następnie odsyłanie go po kilku miesiącach. Julian Isherwood, założyciel galerii noszącej jego nazwisko, najwyraźniej miał talent do pakowania się w tego typu transakcje. Sarah oceniała, że Isherwood Fine Arts należy się ponad milion funtów za wysłane nabywcom prace. I zamierzała odzyskać te pieniądze co do pensa, zaczynając od stu tysięcy funtów należnych galerii od niejakiego Alexisa De Groote’a z Antwerpii.
– Wolałbym omówić tę sprawę z Julianem – wybełkotał Belg.
– Nie wątpię.
– Niech do mnie zadzwoni, kiedy tylko się zjawi.
– Oczywiście – odparła i rozłączyła się w chwili, gdy Julian wtoczył się przez drzwi. Dopiero minęła jedenasta, normalnie nie zjawiał się tak wcześnie. Ostatnio przeważnie wpadał do galerii około południa, a o pierwszej zasiadał do lunchu w którymś z lepszych londyńskich lokali, zazwyczaj w damskim towarzystwie.
– Zakładam, że słyszałaś o biednej Charlotte Blake – odezwał się na powitanie.
– Koszmarna historia – odparła Sarah.
– Biedactwo, umrzeć w tak straszny sposób. Jej śmierć niewątpliwie zmąci nastrój dzisiejszej uroczystości.
– Przynajmniej dopóki z van Gogha nie opadnie zasłona.
– Czy nasz przyjaciel naprawdę będzie obecny?
– Przyleciał z Chiarą wczoraj wieczorem. Galeria Courtaulda ulokowała ich w Dorchester.
– Ciekawe, jak im się układa? – Julian zdjął prochowiec i powiesił na wieszaku. Miał na sobie garnitur w prążki i krawat w kolorze lawendy. Grzywa jego siwych włosów domagała się strzyżenia. – Co to za upiorny dźwięk, na litość boską?
– Niewykluczone, że telefon.
– Powinienem odebrać?
– A pamiętasz jak?
Z marsową miną zdjął słuchawkę z widełek i niechętnie przyłożył do ucha.
– Isherwood Fine Arts. Isherwood przy telefonie… Tak się składa, że jest. Chwileczkę. – Udało mu się wyciszyć dźwięk bez przerywania połączenia. – To Amelia March z „ARTnews”. Chce zamienić słówko.
– Na jaki temat?
– Nie powiedziała.
Sarah wzięła słuchawkę.
– Amelio, kochana. Czym mogę ci służyć?
– Prosiłabym cię o komentarz do bardzo intrygującej historii, nad którą pracuję.
– Chodzi o zabójstwo Charlotte Blake?
– Ależ skąd. O tożsamość tajemniczego konserwatora sztuki, który oczyścił van Gogha dla Courtaulda. Nie uwierzysz, kto to jest.
Berkeley Square
– Jak myślisz, skąd się o tobie dowiedziała?
– Na pewno nie ode mnie – odparł Gabriel. – Nigdy nie rozmawiam z dziennikarzami.
– Chyba że masz w tym swój interes. – Chiara lekko ścisnęła mu dłoń. – Nic się nie stało, kochany. Po latach anonimowej harówki zasługujesz wreszcie na trochę uznania.
Kolosalny dorobek artystyczny Gabriela obejmował obrazy Belliniego, Tycjana, Tintoretta, Veronese’a, Caravaggia, Canaletta, Rembrandta, Rubensa i Antona van Dycka, a wszystkie odrestaurował w czasie, gdy pracował jako tajny agent wynoszonej pod niebiosa tajnej służby wywiadowczej Izraela. Isherwood Fine Arts przez kilkadziesiąt lat pomagała mu wyprowadzać w pole przeciwników. Teraz, kiedy oficjalnie wycofał się z działalności wywiadowczej, był dyrektorem działu obrazów w Konserwacji Zabytków Tiepolo, najbardziej wziętym przedsiębiorstwie w branży w Wenecji. Z kolei Chiara objęła funkcję dyrektora generalnego firmy. A zatem, praktycznie rzecz biorąc, Gabriel był pracownikiem swojej żony.
Szli przez Berkeley Square. Gabriel miał na sobie płaszcz do kolan, a pod nim zapinany kaszmirowy sweter i flanelowe spodnie. Na plecach czuł kojący dotyk beretty 92FS, którą wwiózł na terytorium Wielkiej Brytanii za zgodą przyjaciół z brytyjskiego wywiadu i kontrwywiadu. Chiara, w spodniach ze streczu i pikowanej kurtce, nie była uzbrojona.
Wyjęła telefon z torebki. Tak jak aparat Gabriela, był to izraelski solaris uchodzący za najlepiej zabezpieczony telefon na świecie.
– Jest coś? – zapytał.
– Jeszcze nie.
– Jak myślisz, na co ona czeka?
– Wyobrażam sobie, że siedzi zgarbiona nad komputerem i rozpaczliwie próbuje opisać cię słowami. – Chiara spojrzała na niego z ukosa. – Zadanie nie do pozazdroszczenia.
– To aż takie trudne?
– Zdziwiłbyś się.
– A mogę zasugerować bardziej wiarygodny powód tego opóźnienia?
– Ależ się nie krępuj.
– Jako ambitna i rzutka dziennikarka Amelia March dopracowuje teraz artykuł, zbierając dodatkowe informacje o swoim bohaterze.
– Retrospekcja twojej kariery?
Gabriel przytaknął ruchem głowy.
– I co w tym złego?
– Zależy, którą część mojej kariery postanowi zgłębić.
Podstawowe informacje o życiu zawodowym i prywatnym Gabriela i tak już przedostały się do wiadomości publicznej – urodził się w kibucu w dolinie Jezreel, jego matka należała do pierwszych wybitnych malarek Izraela, przez krótki czas studiował na Akademii Sztuk Pięknych i Wzornictwa Besaleela w Jerozolimie, po czym wstąpił do izraelskiego wywiadu. Ale mało kto wiedział, że odszedł ze służby nagle, po tym, jak w rezultacie wybuchu bomby pod jego samochodem w Wiedniu zginął jego młody syn, a żona doznała oparzeń całego ciała i cierpiała teraz na ostry zespół stresu pourazowego. Umieścił ją w prywatnej klinice psychiatrycznej w Surrey, a sam zamknął się w domu w najbardziej ustronnej części Kornwalii. I pewnie pozostałby tam, załamany i pogrążony w żałobie, gdyby nie przyjął zlecenia w Wenecji, gdzie zakochał się w pięknej i upartej córce głównego rabina miasta, nie wiedząc, że była tajną agentką tej samej służby, którą porzucił. Przedziwna historia, ale na pewno nie do wykrycia przez pismaków pokroju Amelii March. Gabriel zawsze uważał ją za tego typu dziennikarkę, która ma w zanadrzu przyszłą powieść – błyskotliwą, skrzącą się dowcipem i pełną intryg ze świata sztuki.
Chiara patrzyła na telefon z marsową miną.
– Aż tak źle? – zapytał Gabriel.
– To tylko matka.
– Więc w czym problem?
– Martwi się, że Irene coraz bardziej żyje niezdrową obsesją na temat globalnego ocieplenia.
– Dopiero teraz to zauważyła?
Ich córka, zaledwie ośmiolatka, była zagorzałą aktywistką klimatyczną. W zimie po raz pierwszy wzięła udział w demonstracji na Piazza San Marco. Gabriel obawiał się, że córka jest na równi pochyłej i wkrótce zradykalizuje się tak, że będzie się czepiać niezastępowalnych dzieł sztuki albo oblewać je zieloną farbą. Jej brata bliźniaka, Raphaela, interesowała tylko matematyka, w której to dziedzinie wykazywał niezwykłe zdolności. Irene ambitnie zakładała, że brat wykorzysta swoje talenty, by ocalić planetę od zagłady. Natomiast Gabriel nie tracił nadziei, że chłopiec zajmie się jednak malarstwem.
– Podejrzewam, że twoja matka obwinia mnie za obsesję naszej córki na punkcie klimatu.
– To akurat najwyraźniej jest moja wina.
– Mądra kobieta, ta twoja matka.
– Przeważnie – przyznała Chiara.
– Czy dopilnuje, żeby pod naszą nieobecność Irene nie trafiła do więzienia, czy powinniśmy darować sobie prezentację obrazu i wrócić dziś wieczorem?
– Przeciwnie, jej zdaniem powinniśmy zostać w Londynie jeszcze kilka dni i dobrze się bawić.
– Świetny pomysł.
– Ale kompletnie nierealny. – Chiara sprowadziła go na ziemię. – Czeka na ciebie ołtarz.
Chodziło o Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie – pozbawiony polotu obraz Il Pordenonego namalowany dla kościoła Santa Maria degli Angeli w Murano. Oczyszczenia wymagało tam też kilka innych, mniej wartościowych dzieł. Było to pierwsze zlecenie, jakie dostali od czasu przejęcia kontroli nad Konserwacją Zabytków Tiepolo, a już na tym etapie mieli kilka tygodni opóźnienia w stosunku do planu. Ukończenie renowacji kościoła na czas i bez przekroczenia budżetu miało dla nich zasadnicze znaczenie. Z drugiej strony, dodatkowe czterdzieści osiem godzin w Londynie mogło okazać się korzystne, bo Gabriel miałby szansę zdobyć kilka intratnych prywatnych zleceń, a dzięki nim właśnie stać ich było na życie w Wenecji na tak wysokiej stopie. Olbrzymie piano nobile della loggia wychodzące na Canal Grande nadwerężyło skromne zasoby, jakie zgromadził, przez całe życie parając się konserwacją dzieł sztuki. Do tego dochodziło utrzymanie pełnomorskiego jachtu Bavaria C42. Allonom gwałtownie potrzebny był zastrzyk finansowy.
Rozsądnie wyklarował to żonie.
– Kiedy ukaże się artykuł Amelii, nie będziesz narzekał na brak pracy – odparła, gdy skręcali w Mount Street.
– Chyba że tekst nie będzie zbyt pochlebny. Bo wtedy będę musiał opychać tanie podróbki Canaletta turystom na Riva degli Schiavoni, żebyśmy związali jakoś koniec z końcem.
– A niby czemu Amelia March miałaby cię przedstawić w złym świetle?
– Może zwyczajnie mnie nie lubi.
– Wykluczone, Gabrielu. Ciebie wszyscy kochają.
– Nie wszyscy – odparł.
– Wymień choć jedną taką osobę.
– Barman w Cupido.
Ten bar i pizzeria mieścił się przy Fondamente Nove w Cannaregio. Gabriel bywał tam niemal codziennie, po czym wsiadał do vaporetto numer 4.1 i jechał do Murano. A barman, jakżeby inaczej, podsuwał mu po szklanym blacie cappuccino… uprzejmie, acz z nieskrywaną pogardą.
– Mówisz o Gennaro? – spytała Chiara.
– Tak ma na imię?
– Jest uroczy. Na piance zawsze mi robi dodatkowe serduszka.
– Ciekawe dlaczego.
Chiara skwitowała ten komplement skromnym uśmiechem. Odkąd się poznali, minęło dwadzieścia lat, a mimo to Gabriel wciąż był nieuleczalnym niewolnikiem nadzwyczajnej urody żony – posągowego nosa i zarysu szczęki, niesfornych ciemnych włosów z jaśniejszymi kasztanowymi pasemkami i oczu o barwie karmelu, których nigdy nie zdołał wiernie oddać na płótnie. Jej ciało było ulubionym tematem jego obrazów; w szkicowniku miał pełno aktów, często wykonanych bez zgody drzemiącej modelki. Miał nadzieję dalej zgłębić ten temat przed imprezą w Courtauldzie. Chiara była otwarta na tę propozycję pod warunkiem, że najpierw pójdą na długi spacer zakończony wybornym lunchem.
Zwolniła i przystanęła przed butikiem Oscara de la Renty.
– Chyba się zgodzę, żebyś mi kupił ten boski kostium.
– A co jest nie tak z tym, który masz w walizce?
– Tym od Armaniego? – Wzruszyła ramionami. – Mam ochotę włożyć coś nowego. Czuję przez skórę, że dziś wieczorem w centrum uwagi znajdzie się mój mąż, więc chcę zrobić dobre wrażenie.
– Mogłabyś włożyć wór pokutny, a i tak byś była najpiękniejszą kobietą w sali.
Gabriel wszedł za nią do butiku, a po kwadransie opuścili go objuczeni torbami. Gdy ruszyli łagodną krzywizną Carlos Place, Chiara wzięła go pod rękę.
– Pamiętasz nasz ostatni spacer ulicami Londynu? – spytała nagle. – Tego dnia, kiedy zauważyłeś, że do Covent Garden wchodzi zamachowiec samobójca z bombą.
– Miejmy nadzieję, że Amelia nie dowie się o mojej roli w tamtej sprawie.
– Ani w tej związanej z incydentem przy Downing Street – dodała Chiara.
– A ta historia przed Opactwem Westminsterskim?
– Z córką ambasadora? Jeśli dobrze pamiętam, twoje nazwisko dostało się do gazet. A także twoje zdjęcie.
Gabriel westchnął.
– Może powinnaś jeszcze raz zajrzeć na stronę „ARTnews”.
– Sam sobie zajrzyj. Ja tego nie cierpię.
Gabriel wyjął z kieszeni telefon.
– No i? – spytała Chiara po chwili.
– Wychodzi na to, że moje obawy były uzasadnione. Amelia March naprawdę jest ambitną i przedsiębiorczą dziennikarką.
– Co odkryła?
– Że uchodzę za jednego z kilku najlepszych konserwatorów sztuki na świecie.
– Kogo jeszcze wymieniła?
– Dianne Modestini i Davida Bulla.
– Elitarne towarzystwo.
– Owszem – przyznał, chowając telefon do kieszeni. – Mimo wszystko chyba mnie lubi.
– To oczywiste, kochany. – Chiara się uśmiechnęła. – Ciebie wszyscy lubią.
* * *
Lunch zjedli w Socca, drogim bistro przy South Audley Street, i wrócili do hotelu Dorchester w rzadko spotykanym zimą blasku palącego słońca. W apartamencie kochali się bez pośpiechu, wręcz nieznośnie powoli. Gabriel, wykończony, zapadł w spokojny sen, a kiedy się obudził, ujrzał Chiarę stojącą u stóp łóżka w nowym kostiumie i ze sznurem pereł na szyi.
– Lepiej się pośpiesz – powiedziała. – Za chwilę podjedzie samochód.
Opuścił stopy na podłogę i poszedł do łazienki wziąć prysznic. Pobieżnie doprowadził się do ładu przed lustrem. Żadnych cudownych kremów ani maści, jedynie niewielka zmiana fryzury; od wielu lat nie nosił tak długich włosów jak teraz. Potem włożył jednorzędowy garnitur od Brioniego i krawat pułkowy. Dodatki ograniczył do obrączki, czasomierza Patek Philippe oraz pistoletu wyprodukowanego w Fabbrica d’Armi Pietra Beretty.
Chiara stanęła obok niego przed sięgającym podłogi lustrem. Obcasy jej szpilek były tak wysokie, że przewyższała go wzrostem.
– I co powiesz? – spytała.
– Uważam, że w żakiecie urwał ci się górny guzik.
– Kochany, właśnie na tym polega jego urok.
– W takim razie powinnaś włożyć pod spód lekki golf. Później zrobi się zimno.
Na ulicy czekał na nich samochód, limuzyna marki Jaguar przysłana przez Galerię Courtaulda mieszczącą się w budynku Somerset House, który przylega do King’s College. Przed wejściem stała wyraźnie zadowolona z siebie Amelia March w towarzystwie kilku innych dziennikarzy piszących o światku sztuki. Gabriel puścił ich pytania mimo uszu, częściowo dlatego, że rozproszył go nagle wibrujący telefon. Zaczekał, aż znajdzie się w holu, i dopiero wtedy odebrał. Poznał nazwisko dzwoniącego, ale głos, który go powitał, był niższy o dobrą oktawę niż wtedy, kiedy go słyszał ostatnio.
– Nie, to żaden kłopot… – powiedział. – Nabrzeże w Port Navas? Będę tam jutro po południu. Najpóźniej o trzeciej.
Galeria Courtaulda
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
DANIEL SILVA jest autorem wielokrotnie nagradzanych powieści, które zajmują pierwsze miejsca na listach bestsellerów „New York Timesa”: „Ostatni szpieg Hitlera”, „The Mark of the Assassin”, „The Marching Season”, „Artysta zbrodni”, „Angielski zabójca”, „Spowiednik”, „ Ś mierć w Wiedniu”, „Książę ognia”, „Posłaniec”, „Tajny sługa”, „Reguły Moskwy”, „Uciekinier”, „Sprawa Rembrandta”, „Portret szpiega”, „Upadły anioł”, „Angielska dziewczyna”, „Wielki skok”, „Angielski szpieg”, „Czarna wdowa”, „Dom szpiegów”, „Inna kobieta”, „Nowa dziewczyna”, „Zakon”, „Wiolonczelistka” i „Portret nieznanej kobiety”. Najbardziej zasłynął długą serią thrillerów o szpiegu i konserwatorze dzieł sztuki Gabrielu Allonie. Powieści Silvy stały się bestsellerami na całym świecie i zostały przetłumaczone na ponad trzydzieści języków. Daniel Silva mieszka na Florydzie z żoną, dziennikarką telewizyjną Jamie Gangel, oraz dziećmi, bliźniakami Lily i Nicholasem. Więcej informacji na stronie www.danielsilvabooks.com.
POLECAMY RÓWNIEŻ:
www.harpercollins.pl
POLECAMY RÓWNIEŻ:
www.harpercollins.pl