14,99 zł
Eleonor po śmierci rodziców jest zdana tylko na siebie. Pomimo braku doświadczenia zdobywa posadę osobistej asystentki zamożnego właściciela rancza Curry’ego Methersona i z zaangażowaniem oddaje się pracy. Wkrótce budzi się w niej uczucie do przełożonego. Curry jednak nie okazuje jej cienia życzliwości. Kiedy Eleonor przypadkowo słyszy o sobie wyjątkowo ostrą opinię, traci cierpliwość i składa wypowiedzenie. Tymczasem Curry nieoczekiwanie zmienia swoje podejście...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 171
Tłumaczenie:
Eleanor Perrie, skupiona na odpowiednim sformułowaniu pisma, na chwilę odjęła dłonie od klawiatury i jednocześnie oderwała wzrok od ekranu komputera. Dyskretnie zerknęła na przybysza. Prezentował się dystyngowanie i nienagannie w eleganckim szarym garniturze, dawał jednak wyraz pewnemu zniecierpliwieniu. Często spoglądał na zegarek i zmieniał pozycje, siedząc na luksusowej rozłożystej kanapie, postawionej na użytek gości i klientów w przestrzennym pokoju, w którym pracowała Eleanor.
Najwyraźniej, pomyślała, czekający nie może się doczekać na mojego szefa. W tym momencie pozwoliła sobie na nieprofesjonalny leciutki uśmieszek i połączyła się z miejscem, w którym, jak wiedziała, zastanie pracodawcę, czyli ze stajniami. Ze zrozumiałych względów zostały usytuowane w sporej odległości od rozległego domu.
– O co chodzi? – usłyszała nieco zirytowany głos Curry’ego Mathersona.
– Suflet wygląda na gotowy – poinformowała konspiracyjnie, ściszając głos. – Bardzo napęczniały i brązowy na wierzchu.
W odpowiedzi rozległ się cichy gardłowy śmiech, pod wpływem którego stanęła jej przed oczami ogorzała twarz szefa.
– Zaraz będę.
– Mam nadzieję, szefie – odparła uprzejmie, ale z wyczuwalnym przekąsem i przerwała połączenie.
Ponownie zwróciła wzrok na mężczyznę w szarym garniturze, niespokojnie wiercącego się na kanapie. Posłała mu uśmiech, pod wpływem którego rozjaśniła się jej urodziwa twarz o mlecznej cerze i rozbłysły oczy o niezwykłej jasnozielonej barwie, przesłonięte okularami. Duże czarne oprawki szkieł, zdaniem Eleanor, harmonizowały z jej bujnymi kruczoczarnymi włosami, które najczęściej, tak jak dziś, upinała na czubku głowy w schludny kok.
– Pan Matherson powinien wkrótce nadejść – zwróciła się do mężczyzny, tym razem mówiąc głośno, tak by jej głos dotarł do przeciwległego końca obszernego pokoju.
– Dziękuję pani – odparł sztywno, coraz bardziej zdegustowany przedłużającym się oczekiwaniem.
– Jedna z naszych medalowych klaczy rasy Appaloosa oźrebiła się dzisiaj rano – dodała Eleanor dla lepszego efektu. – Pan Matherson chciał jej osobiście dopilnować.
– Rozumiem. – Mężczyzna skinął głową z bladym uśmiechem, który jednak nie odbił się w jego oczach.
Niestety, niczego nie rozumiesz, odrzekła mu w duchu Eleanor i ponownie skupiła wzrok na ekranie komputera, aby podjąć pisanie w tym miejscu, gdzie je przerwała.
Zdążyła się przekonać, że Curry Matherson doskonale wiedział, jak postępować z ludźmi, aby nie tylko nie przeszkodzili mu w osiągnięciu zamierzonego celu, ale wręcz ułatwili mu to zadanie. Pomyślała, że Durwood Magins, bo tak nazywał się mężczyzna, niemogący się doczekać spotkania z jej szefem, nie ma pojęcia, że wystąpi w charakterze bezbronnej rybki zaatakowanej przez rekina.
Otóż Curry Matherson zaplanował wybudowanie nowoczesnego kompleksu biurowego na terenach należących do Maginsa, które oczywiście uprzednio zamierzał odkupić. Realizacja ambitnego wizjonerskiego przedsięwzięcia zależała od tego, czy ów nerwowo wiercący się na kanapie właściciel gruntu zdecyduje się sprzedać go po rynkowej cenie, a nie za wydumaną astronomiczną kwotę, której początkowo zażądał.
Znużony układaniem się z Maginsem, Curry Matherson zadzwonił do niego dzisiaj rano i poinformował, że odstępuje od dalszych negocjacji, ponieważ znalazł inny teren, równie dobrze nadający się pod budowę. Piętnaście minut później Durwood Magins zasiadł na kanapie w pokoju do pracy Eleanor i tkwił tam, nie potrafiąc ukryć zdenerwowania.
Tymczasem Curry Matherson nie doglądał rodzącej klaczy, bo od tego miał fachowy personel. Poszedł do stajni tylko po to, aby zobaczyć źrebaka, co przeciągnęło się do dobrych dwóch godzin. W tym czasie Magins coraz bardziej się niecierpliwił, nie mogąc doczekać się spotkania z niedoszłym nabywcą swoich gruntów, na sprzedaży których najwyraźniej mu zależało.
Eleanor przeniosła spojrzenie z ekranu komputera na Maginsa i dyskretnie przyjrzała mu się z mieszaniną współczucia i rozbawienia, myśląc o tym, że chciwość stanowczo nie wyszła mu na dobre. Lepiej by zrobił, uznała w duchu, gdyby okazał więcej elastyczności w negocjacjach z Currym Mathersonem. Miała okazję się przekonać, że szef nie miał sobie równych w taktyce zmiękczania przeciwnika przez zwlekanie.
Właśnie energicznym krokiem wkroczył do recepcji. Na jego pociągłej opalonej twarzy gościł lekki uśmiech, z którym jednak nie szedł w parze niebezpieczny błysk w oczach. Wysoki i atletycznie zbudowany górował nad większością ludzi, a wysportowaną sylwetkę i znakomitą kondycję zawdzięczał godzinom konnej jazdy, pracy na ranczu, a także zamiłowaniu do sportu, który uprawiał z doskonałym rezultatem. Niski Magins wyglądał przy Mathersonie jak karzełek.
Eleanor próbowała nie wpatrywać się w szefa, który, jak przypuszczała, nazbyt silnie ściskał dłoń niezaproszonego gościa, ale nie mogła się opanować, by nie wracać wzrokiem do twarzy o wyrazistych rysach, bujnej czarnej czupryny oraz imponująco męskiej postaci. Trzy lata temu pomyślnie zakończyły się jej starania o uzyskanie posady asystentki Curry’ego Mathersona, co poczytała sobie za sukces. Wówczas nie była w stanie przewidzieć, że pokocha go beznadziejnie i trwale.
Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie tamtego dnia. Niespokojna i jednocześnie zdesperowana, czekała na rozmowę kwalifikacyjną. Poprzedzały ją trzy kandydatki – starsze od niej, wykwalifikowane sekretarki, dobrze wyglądające i starannie ubrane, przy czym jedna z nich zachwycająco piękna. Za nią miały wejść jeszcze cztery, równie dobrze prezentujące się, wygadane i fachowe, a przy tym znacznie mniej zdenerwowane niż ona.
Wówczas Eleanor miała osiemnaście lat i po śmierci rodziców mogła liczyć tylko na siebie. Gdyby nie świadomość, że pozostawiona samej sobie znalazła się w dramatycznej sytuacji finansowej i gwałtownie potrzebuje pracy, zapewne okręciłaby się na pięcie i uciekła.
Włożyła prostą sukienkę z zielonej bawełny i białe sandałki. Włosy upięła w ciasny wysoki kok, bo uważała, że dodaje jej to powagi i lat. Oczy ukryła za niemodnymi okularami w czarnych oprawkach, w których wyglądała niczym sowa. Miała niewielką wadę wzroku i w związku z tym potrzebowała szkieł wyłącznie do czytania, ale w innych sytuacjach służyły jej za tarczę ochronną, rodzaj kamuflażu.
Nie próbowała podkreślić walorów swojego wyglądu – zresztą uważała, że ich nie posiada. Przekonanie to wyrobiła w niej matka, osoba głęboko religijna, dbająca o to, aby córki nie dotknęło zepsucie tego świata. Eleanor ani razu nie była na randce, nigdy nie całowała się z chłopakiem. Wieczory spędzała w domu, wypełniając obowiązki nałożone przez matkę. Były liczne, żeby nie przyszła jej ochota na spotkania z przedstawicielami płci przeciwnej.
Speszona, weszła do gabinetu i zajęła wskazane miejsce po drugiej stronie masywnego dębowego biurka na wysoki połysk, za którym siedział Curry Matherson. Potencjalny szef nie zaszczycił jej spojrzeniem. Utkwił wzrok w leżących na blacie papierach i Eleanor pomyślała, że prawdopodobnie czyta jej podanie o zatrudnienie. Przyglądała się z podziwem wysportowanej sylwetce, gęstym czarnym włosom, z rzadka poprzetykanym pierwszymi nitkami siwizny, śniadej cerze. Przeżyła zaskoczenie, gdy nieoczekiwanie ich oczy się spotkały, i okazało się, że jego są srebrzyste. Nie szare ani niebieskie, tylko srebrzyste i błyszczące. Zafascynowana, nie usłyszała pierwszego pytania.
– Zapytałem – powiedział, nie podnosząc głosu, ale i nie kryjąc zniecierpliwienia – jakie ma pani doświadczenie. W podaniu nie ma o tym żadnej wzmianki – dodał i zamachał w jej kierunku kartką.
Wyprostowała szczupłe ramiona, jakby postawą chciała dodać sobie odwagi.
– Po skończeniu szkoły byłam sekretarką ojca. – Posmutniała na to wspomnienie. – Prowadziłam księgi i zajmowałam się korespondencją.
Matherson odchylił się na oparcie obrotowego fotela i złożył dłonie, przytykając je do siebie opuszkami palców. Przyglądał się jej zwężonymi oczami, co Eleanor odebrała jako wyraz niechęci.
– Jest pani jeszcze nastolatką, prawda, panno – zerknął w życiorys – Perrie?
– Mam osiemnaście lat, panie Matherson – zaprotestowała, zadzierając podbródek.
– Osiemnaście – powtórzył, bezceremonialnie taksując ją wzrokiem. – Ma pani chłopaka, panno Perrie?
Eleanor przecząco pokręciła głową.
– Nie? A dlaczego? – Pochylił się do przodu, oparł łokciami o blat biurka i wpatrzył w nią badawczo tymi swoimi niezwykłymi oczami. – Nie przepada pani za seksem?
Zszokowana, wzięła głęboki oddech i w milczeniu wpatrzyła się rozszerzonymi jasnozielonymi oczami w Mathersona.
Tymczasem jego surowa twarz nieoczekiwanie złagodniała i srebrzyste oczy rozbłysły, gdy się uśmiechnął.
– Rozumiem, że nie musiałbym wyganiać pani z mojego łóżka, czy tak, panno Perrie? Ani mieć się na baczności na wypadek, gdyby przyszło pani do głowy rzucić się na mnie?
Eleanor przemogła się i tłumiąc w sobie zdenerwowanie, odpowiedziała spokojnie, zachowując chłodny ton:
– Z całym szacunkiem, panie Matherson, ale wygląda to na zarozumialstwo z pańskiej strony. Bez urazy, ale aż tak atrakcyjny pan nie jest, a poza tym o wiele starszy ode mnie.
Brwi Curry’ego powędrowały do góry.
– Dziewczyno, a ile według ciebie mam lat?
Przyjrzała mu się z uwagą, nie wiadomo dlaczego, na dłużej zatrzymując spojrzenie na kształtnych ustach.
– Co najmniej trzydzieści – oświadczyła z bezpośredniością wybaczaną młodym.
Brwi zbliżyły się do siebie, a śniada twarz spochmurniała.
– Trzydzieści dwa, gwoli ścisłości. Mimo to aż do dzisiaj nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ten zaawansowany wiek plasuje mnie na liście oczekujących na dom opieki.
Eleanor uśmiechnęła się nieśmiało i spuściła wzrok.
– Kwiatuszku – powiedział łagodnie Curry Matherson. – Jak mógłbym cię odrzucić?
– Jestem zatrudniona? – zapytała, patrząc na niego z niedowierzaniem.
– Wszyscy miewamy momenty nie dającej się niczym wytłumaczyć słabości – oświadczył filozoficznie. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że osobista sekretarka czy też asystentka na stałe mieszka w posiadłości? Mam zwyczaj dyktowania listów o pierwszej w nocy, jednocześnie oglądając wiadomości w całodobowym kanale informacyjnym.
– Nic nie szkodzi. Lubię siedzieć do późna – zapewniła go pospiesznie Eleanor.
Nie posiadała się z radości. Nie mogła uwierzyć, że zdobyła upragnioną posadę, a tym samym środki do życia.
– Jak większość dzieci – odrzekł z uśmiechem.
Na widok jej oburzonej miny wybuchnął głośnym śmiechem. Taki był początek ich długotrwałej, satysfakcjonującej dla obu stron współpracy.
Eleanor znała Curry’ego jak żadna inna kobieta. Widziała go zmęczonego, złego, szczęśliwego, radosnego, znudzonego, a nawet, co zdarzało się rzadko, zniechęconego. Miała z nim do czynienia, gdy pozostawał w rozmaitych nastrojach, kiedy czuł się lepiej lub gorzej, o różnych porach dnia i nocy. Towarzysząc mu niemal nieustannie, zbliżyła się do niego niemal jak życiowa partnerka. W tych szczególnych okolicznościach zakochiwała się w nim na tyle powoli, że początkowo nie zdawała sobie z tego sprawy.
Nawet nie spojrzała w kierunku innego mężczyzny. Z ujarzmionymi włosami, nieodmiennie upiętymi w kok na czubku głowy, w okularach co roku wymienianych na takie same, prostych sukienkach w bezpretensjonalnym stylu, nie stanowiła zagrożenia dla przewijających się przez posiadłość licznych kobiet, obiektów pożądania szefa.
Nie widziały w niej rywalki i dlatego nie czyniły przed nią tajemnicy ze swojego zainteresowania Currym. Wręcz usiłowały pozyskać jej względy i poprzez nią zbliżyć się jeszcze bardziej do ukochanego. Było to jednak z góry skazane na niepowodzenie, bo Curry zwykle kończył znajomość, polecając Eleanor zamówić i posłać tuzin żółtych róż. To był jego prywatny kod, sygnalizujący definitywne zerwanie. Następnie po upływie kilku tygodni postanawiał rozejrzeć się za następną ofiarą. Lubił nietuzinkowe kobiety: piękne, smukłe, zadbane. Nie umawiał się z innymi.
Czasem na spotkania lub przyjęcia biznesowe zabierał ze sobą Eleanor, która niezmiennie ubierała się w sposób niewyszukany, nie nakładała makijażu ani nie zmieniała stylu uczesania. Okulary też pozostawały na swoim miejscu. Nie zastanawiała się nad tym, czy robi to specjalnie. Status osobistej sekretarki, pozostającej blisko szefa i uczestniczącej w jego życiu nie tylko zawodowym, był dla niej czymś niezwykłym, sprawiał jej przyjemność i satysfakcjonował ją całkowicie. Wolała nie ryzykować trzęsienia ziemi, wyznając mu, jak głęboko się zaangażowała. Dawno temu nauczyła się nie chcieć zbyt dużo. Rozczarowanie nauczyło ją, na jakie niebezpieczeństwa wystawiają się ci, którym na czymś za mocno zależy.
Wróciła do teraźniejszości, gdy Curry skończywszy rozmawiać z Maginsem, uścisnął mu dłoń i odprowadził go do drzwi.
– Jesteś jak pirat – zwróciła się do niego. – Byłbyś na miejscu pod czarną banderą, wieszając ludzi na rei.
Uniósł brew, robiąc zabawną minę.
– Być może – zgodził się. – Coś nie tak, Kwiatuszku, sumienie cię gryzie?
– Zostałam go przez ciebie pozbawiona – odgryzła się. – Wręcz mnie zdeprawowałeś.
Curry roześmiał się głośno i szczerze.
– Rzeczywiście, trudno w to wątpić – ironizował. – Zadzwoń do Mandy w moim imieniu, dobrze? Powiedz, że wpadnę po nią później, niż było umówione. Jack Smith dojrzał do pertraktacji o cenie medalowej klaczy, o której rozmawiam z nim od dwóch miesięcy.
– Jak Amanda to zniesie, gdy jej powiem, że klacz z nią wygrała? – spytała sucho Eleanor.
Oczy Curry’ego nabrały zmysłowego wyrazu.
– Ułagodzę jakoś jej wzburzenie – zapowiedział tonem niepozostawiającym wątpliwości co do charakteru tego działania.
Nieoczekiwanie Eleanor poczuła przypływ zazdrości, ale jej nie okazała, ponieważ zyskała dużą wprawę w ukrywaniu emocji. Uśmiechnęła się pogodnie i obiecała:
– Zadzwonię do niej. O której miałaby się ciebie spodziewać?
– Powiedzmy o siódmej – rzucił przez ramię, zmierzając do drzwi.
Eleanor odprowadziła wzrokiem wysportowanego i wysokiego Curry’ego. Wręcz biły od niego męska arogancja i pewność siebie. Spotykał się z Amandą Mitchell prawie pół roku, swoisty rekord w jego dotychczasowych znajomościach, ale jeśli czuł coś więcej do pięknej modelki o tycjanowskich włosach, to nie pokazywał tego po sobie. Potrafił ją zlekceważyć, tak jak zrobił to przed chwilą, nie okazując nawet cienia poczucia winy ani się nie usprawiedliwiając. Zupełnie jakby uważał, że powinna być na każde jego zawołanie.
Eleanor musiała przyznać, że miał podobnie aroganckie podejście do niej i do innych ludzi, podporządkowując ich sobie i narzucając swoją wolę. Zastanawiała się, dlaczego Amanda to znosi. Przecież na kiwnięcie palcem mogła mieć tuziny mężczyzn, a jednak wolała Curry’ego. Prawdopodobnie trzymała go na dystans, uznała Eleanor, była też wystarczająco sprytna, by go usidlić, ale tylko na pewien czas. Co do tego nie żywiła wątpliwości. Prędzej czy później piękna Amanda dołączy do zapomnianych licznych podbojów Curry’ego.
Wzięła do ręki telefon i przekazała Amandzie wiadomość.
– Typowy facet – usłyszała uwagę wypowiedzianą melodyjnym, przyjemnym głosem.
Oczami wyobraźni ujrzała uśmiech na pięknej twarzy modelki.
– Byłabym zdziwiona, gdyby Curry chociaż na pięć minut zapomniał o istnieniu koni – dodała z westchnieniem Amanda, po czym spytała współczująco: – Eleanor, jak to wytrzymujesz?
– Regularnie co tydzień przechodzę ciężkie załamanie nerwowe – wyjaśniła ze śmiechem.
Polubiła miedzianowłosą modelkę. Zresztą, prawie wszyscy lubili tę żywiołową i bezpośrednią piękność.
– Nietrudno mi w to uwierzyć. Przekaż temu niepoprawnemu arogantowi, że czekam, chociaż na to nie zasługuje.
– Dobrze, dokładnie powtórzę mu twoje słowa i dodam od siebie podobną uwagę. – Eleanor znów się roześmiała.
– Akurat, już to widzę – droczyła się Amanda. – Zemdlałby z wrażenia, gdybyś mu się postawiła. Nie wiem, dlaczego pozwalasz mu tak się traktować. To niesamowite, ile znosisz.
– Mam to w pakiecie z posadą osobistej sekretarki. Zdążyłam się uodpornić. A poza tym, co by powiedzieli jego ludzie, gdyby zemdlał?
Amanda westchnęła.
– Poddaję się, ale tylko na razie.
– Do widzenia.
Eleanor rozłączyła się i przyznała w duchu, że z Currym niełatwo było wytrzymać, choć czasami był niczym uosobienie męskiego wdzięku i czaru. Zwłaszcza wtedy, gdy chciał ją skłonić do pracy po godzinach.
Ledwo Curry zdążył odjechać, żeby negocjować cenę sprzedaży klaczy, a na podjeździe, przed frontowymi schodami, zaparkował najnowszy model mercedesa. Wysiadł z niego Jim Black i skierował się do środka domu. Był o głowę niższy od Curry’ego, mocno zbudowany i z lekką nadwagą. Miał wyrazistą twarz, w której tkwiły ładne ciemne oczy. Gdy pojawił się w drzwiach pokoju do pracy, popatrzył z uśmiechem na Eleanor i oczy mu pojaśniały, gdy ich spojrzenia się spotkały.
– Może miałabyś ochotę wybrać się ze mną na kolację? – spytał.
– Zjawiłeś się w porę – odparła Eleanor. – Tak się składa, że Bessie ma dzisiaj spotkanie w kościele i jem sama.
– Jak tylko wykradnę cię Curry’emu, Bessie Mills będzie następna na mojej liście – oświadczył z ożywieniem Jim. – Nie ma w całym hrabstwie lepszej kucharki.
– Curry zawsze sięga po to, co najlepsze, przecież to wiesz.
– Wiem, bo ty też jesteś najlepsza, Norie. Dlaczego nie chcesz zacząć dla mnie pracować? Zapłacę lepiej i dam ci dwa dni wolnego w tygodniu, czyli o dwa więcej niż masz tutaj.
– Nie kuś mnie – odparła z uśmiechem. – Wychodzimy czy chcesz, żebym ci coś przyrządziła?
– Wychodzimy, kobieto! – wykrzyknął z emfazą. – Wystarczająco ciężko pracujesz.
– Nie aż tak ciężko – zaprotestowała.
– Pójdziesz się przebrać?
Eleanor rozłożyła ręce, jakby chciała zademonstrować swoją bladożółtą prostą sukienkę.
– A nie mogę iść ubrana tak jak teraz?
– Nie, bo zabieram cię do Limelight Club – wyjaśnił – i chciałbym chociaż raz zobaczyć cię wystrojoną.
Eleanor wpatrzyła się w niego ze szczerym zdziwieniem.
– Mnie?
– Ciebie – podkreślił Jim. – Dlaczego na jedną noc nie mogłabyś zrezygnować z kamuflażu? Gwarantuję, że Curry cię nie zobaczy.
– Prosisz o wiele – powiedziała cicho Eleanor na poły do siebie. – Właściwie dlaczego?
– Czy nie jesteśmy na tyle bliskimi przyjaciółmi, żebym nie mógł być odrobinę ciekawy, Norie? – spytał łagodnie.
– No…
– Bądź aniołem! Wyobraź sobie, że jesteś jak Mata Hari i musisz wykraść ważne tajemnice państwowe.
Roześmiała się wbrew sobie.
– No może… Mam taką suknię… Jeszcze nigdy jej nie nosiłam.
– Włóż ją, rozpuść włosy i zdejmij te okropne okulary, których wcale nie potrzebujesz.
Eleanor obrzuciła Jima bacznym spojrzeniem.
– Co ty knujesz? – spytała podejrzliwie.
Zmieszał się nieznacznie, ale dało się to zauważyć. Od początku, odkąd go poznała, nie potrafił niczego utrzymać przed nią w sekrecie. Zaprzyjaźnili się i stali sobie bliscy, co Eleanor wysoko ceniła.
– Jim, o co chodzi? – spytała łagodnie, wpatrując się w niego badawczo jasnozielonymi oczami.
Uśmiechnął się krzywo.
– Potrzebuję twojej pomocy – przyznał. – Naprawdę to nic wielkiego i tylko ten jeden raz – dodał szybko.
– Ty stary kocurze, chcesz w kimś wzbudzić zazdrość – bez trudu domyśliła się Eleanor.
Poczerwieniał jak burak, na co zareagowała wybuchem śmiechu.
– Jim, stary przyjacielu, dla ciebie uczynię, co w mojej mocy, ale nie spodziewaj się cudownej przemiany – powiedziała i na odchodnym dorzuciła: – Wyjściowy materiał na to nie pozwoli.
Wcześniej kupiła dwie eleganckie suknie i próbowała robić makijaż, ale dzisiejszego wieczoru po raz pierwszy w życiu miała się z rozmysłem postarać wyglądać atrakcyjnie. To było coś całkowicie nowego i poczuła się niepewnie, a w dodatku ogarnęło ją nieprzyjemne przeczucie, że tego wieczoru jej życie nieodwracalnie się zmieni. Naszedł ją lęk, ale stłumiła go, bo Jim nie zwykł odmawiać jej pomocy i była mu winna przysługę. Był równie zamożny i wpływowy jak Curry, ale bez porównania przystępniejszy.
Zaczęła wyjmować szpilki z włosów.
Tytuł oryginału: Dream’s End
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 1979
Redaktor serii: Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne: Barbara Syczewska-Olszewska
Korekta: Dominik Osuch
© 1979 by Diana Palmer
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2015
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Gwiazdy Romansu są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-1288-5
Gwiazdy Romansu 116
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com